autor: Krzysztof "brat Fett" Śmiglak
Tenebris Immersas (Pogrążeni w Ciemnościach)
32 rok przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci, Coruscant
Doktryna Bane’a obowiązywała zbyt długo. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że aby Sithowie mogli przetrwać Zasada Dwóch musiała obowiązywać dalej. Mistrz i uczeń. Jeden, by przyjąć potęgę, a drugi by jej pożądać. Teraz był tylko jeden, jednak nie był jeszcze mistrzem. Zamordował swojego mentora, tak jak było przykazane, ale jego śmierć nie przyniosła upragnionej wiedzy, a przede wszystkim nie przyniosła mu tak upragnionej władzy. By zdobyć władzę, musisz rozsądnie stawiać kroki. Te są bowiem jak karty w dowolnej grze hazardowej, źle wyłożone pociągną Cię na dno, rozdane rozważnie z czasem zaowocują sukcesem. – zwykł mawiać jego nieżyjący już mistrz, Mroczny Lord Sithów, Darth Plagueis. Gdzieś w mrocznych zakamarkach galaktyki był jeszcze jeden Sith, który mógł zagrozić jego planom reaktywacji i przywrócenia potęgi Zakonu Sithów. Jeśli był jeszcze jeden mistrz, on sam mistrzem być nie mógł. Musiał wygrać tę partię jak karcianą grę wygrywa najlepszy coruscański szuler. Postanowił, że wszystkie karty rozda na swoją korzyść. Jeśli Starożytny Imperator Sithów wciąż żył, musiał go usunąć za wszelką cenę. Nawet jeśli miałby to przypłacić życiem. Tylko jeden mistrz… - ta myśl nie dawała mu spokoju i nie zamierzał jej zbagatelizować. Pogrążony w medytacji Darth Sidious otworzył oczy.
Około 3954 roku przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci, Coruscant
Viscornis Voni z niezadowoleniem stwierdził, że szklanka, która jeszcze przed chwilą była pełna, teraz była całkowicie pusta. W kieszeni sfatygowanej, ale wciąż wcale nieźle prezentującej się turkusowej marynarki, miał dwa kredyty. Tyle zostało mu z wypłaty za ostatnie zlecenie. Dwa kredyty w lokalu w jakim siedział nie starczą mu nawet na najpośledniejsze piwo jakie przed chwilą jeszcze pił. To był drogi lokal i dość prestiżowy, ale zaglądał tutaj nader często. Nie tyle z przyzwyczajenia, ile z sympatii. Tutaj zawsze można było poznać ciekawych ludzi i usłyszeć dobry temat na powieść czy na artykuł do któregoś z periodyków rozpowszechnianych po wszystkich układach cywilizowanej części galaktyki. Rozglądał się teraz bacznie w nadziei, że ktoś zauważy jego smutek i potrzebę i być może, przy odrobinie szczęścia postawi jeszcze jednego drinka.
Matka zawsze mu powtarzała, że z bycia pisarzem nie będzie godziwego zarobku. Wiedział o tym, ale co miał zrobić jeśli umiał władać piórem, a nie wibroostrzem?. Książki i holofilmy dokumentalne były jego największą pasją odkąd sięgał pamięcią, ale nie pamiętał już kiedy podjął się pierwszej pracy jako dziennikarz. Matka, królowa feridiańskiego półświatka miała mu za złe, że wolał obracać się w uczonym towarzystwie i uczęszczać na wykłady do jednej z tamtejszej uczelni, nie rozumiała tego, bo dla niej ważniejszy był łatwy zarobek poprzez rabunki, morderstwa na zlecenie i sprzedaż informacji na niesławnym „targowisku próżności” jak zwykło się określać feridiański świat, oddalony od stolicy galaktyki, Coruacant o zaledwie trzy lata świetlne.
Viscornis właśnie wydał duży, poważny wywiad-rzekę z wybitnym twórcą muzyki jizz Sunge’em Granno, przedstawicielem rasy Dugów, słynących z wybuchowego temperamentu i złośliwych, często kończących się tragicznie dla adresata, odzywek. Wcześniej jednak zasłynął z wydanego własnym sumptem tomik wierszy zatytułowany „Pogrążeni w Ciemnościach”, co w znacznej mierze przyczyniło się do jego słabej kondycji finansowej, a do tego zbiegło się z zaleganiem z terminem wypłaty za rozchodzący się jak świeże bułeczki z nadzieniem z owoców frukpily plamistej wywiad z znanym z awantur i głośnych imprez w hotelach i niszczenia cudzych instrumentów podczas koncertów Dugiem. Pojedyncze artykuły nie dawały zastrzyku gotówki, którego potrzebował, dlatego bywał w lokalach, które lubił najbardziej, na tyle prestiżowych by móc usłyszeć najświeższe plotki z wyższych sfer, ale na tyle nisko ocenianych w galaktycznych poradnikach, by nie wzbudzać podejrzeń swoim zniszczonym ubraniem. Nie przykuwał zbytniej uwagi do ubioru, dla niego bardziej liczył się jakość tekstów, aniżeli własny komfort. Nie ukrywał, że często żywił się odpadkami z restauracji czy sypiał w naprędce skleconych kartonowych domkach. Nie był jednak bezdomnym, a zleceniodawcy cenili jego lekki język i zmysł do wyłapywania kontrowersyjnych tematów. Nieistotne było dla nich to, jak przekonywał swoich informatorów do wyjawienia najbardziej pikantnych szczegółów, był w tym dobry, a to było w jego zawodzie najbardziej pożądane. Z tego samego powodu nikt nie pytał go, jak udało mu się spędzić niemal dwa lata w trasie z Sunge’em, ani tym bardziej gdy, trasa zakończyła się spektakularnym wypadkiem limuzyny słynnego muzyka, w którym nie tylko zginął na miejscu, ale też zapewnił natychmiastowy skok jego książce na listy bestsellerów.
Viscornis zrezygnował z dalszego siedzenia przy barze. Spojrzenie barmana tego wieczora było już nie do zniesienia, a skoro i tak nie mógł się napić więcej i oczekiwać, że ktoś mu potrzebnego do życia drinka postawi, wstał i chwiejnym, ale stosunkowo stabilnym krokiem ruszył do wyjścia. W drzwiach do lokalu niemal nie wpadł na dwójkę rycerzy Jedi, którzy właśnie weszli do środka. Rycerze Jedi? – zapaliła mu się lampka w głowie. – A co oni mieliby robić w takim miejscu jak to? To interesujące, że Jedi piją alkohol.
Nie mylił się, dwójka rycerzy Jedi zamówiła to samo tanie, poślednie piwo, które przed chwilą pił i usiedli przy jednym z wolnych stolików. Usiadł kawałek dalej i wytężył słuch, czuł, że z tego co za chwilę usłyszy, będzie znakomity temat na historię, za którą dostanie parę kredytów na kolejne łowy tematu, a może nawet kolejnego celebryty, który zgodzi się na poświęcenie mu trochę czasu.
- Nie powinniśmy pić alkoholu… - przemówił jeden z nich niskim, szepcącym, ale doskonale słyszalnym głosem. – Kodeks tego zabrania…
Drugi uśmiechnął się pod nosem i prawie wybuchnął śmiechem: - Powtarzasz to za każdym razem kiedy idziemy się napić, nie mógłbyś chociaż raz się zamknąć i rozkoszować chwilą podczas której nie jesteśmy w Świątyni Jedi pod czujnym okiem Mistrzów?
Zatem obaj Jedi, byli jeszcze krnąbrnymi padawanami. Robiło się coraz ciekawiej. Obaj wyglądali na dwadzieścia kilka lat, należeli do rasy ludzkiej i zdecydowanie nie należeli do najroztropniejszych przychodząc w takie miejsce jak to. Viscornis zastanawiał się przez chwilę czy jednak nie podarować sobie wypatrzonych młodych adeptów Mocy, ale postanowił dać im jeszcze szansę, wciąż miał nadzieję i przeczucie, że usłyszy coś na tyle godnego, że będzie mógł to wykorzystać na swoją korzyść. Nie mylił się. Jeden z młodzieńców upiwszy łyk piwa, przysunął się bliżej drugiego i rozglądając się na boki, jakby się obawiał, że zostanie podsłuchany, lub co gorsza obok niego wyrośnie któryś z Mistrzów, powiedział do swojego towarzysza:
- Słyszałem, że Lord Revan wyjechał w trybie pilnym z Coruscant.
- Lord Revan? Masz na myśli męża Mistrzyni Shan? – zdziwił się jeden z rycerzy Jedi.
- A znasz jakiegoś innego Lorda Revana?
- Nigdy go nie poznałem. Ty zresztą też nie. – odpowiedział drugi chłopak. – Nie bywa za często w Świątyni, z Radą ma na bakier i nie zwykł nauczać padawanów. W ogóle nie słyszałem, żeby kiedykolwiek miał jakiegoś ucznia.
- Nie zapominaj o Malaku. On był jego uczniem…
- Miałem na myśli raczej to, że ostatnio nie miał żadnego ucznia. Zresztą wcale mu się nie dziwię, po tym wszystkim co przeszedł… - zamyślił się chłopak, ale zaraz wrócił do rzeczywistości i podniósł do ust kufel piwa. Upił łyk i odstawił go na stół. – Czy słyszałeś może gdzie Lord Revan się udał?
- Nie, ale Rada Jedi była tamtego dnia bardzo rozgniewana.
- Udało Ci się usłyszeć coś szczególnego? Podsłuchałeś coś?
- Tylko tyle, co Mistrzowie szeptali na korytarzach, a wiesz jacy oni są. Przechodzisz obok, to zaraz udają, że nic nie mówili, znikniesz za węgłem korytarza od razu zaczynają swoje szeptania jak gdyby wcale nie przestawali nawijać.
- Konkrety stary, konkrety!
- Aleś w gorącej wodzie kąpany… słyszałem tylko tyle, że Rada Jedi się na niego wściekła, bo stwierdził, że Republika nie jest bezpieczna i musi wyruszyć tam, gdzie się całe jego nieszczęście zaczęło.
- Masz na myśli… to znaczy, że Lord Revan ponoć wyruszył tam gdzie przeszedł z Malakiem na Ciemną Stronę Mocy?
- Dokładnie. Przynajmniej tyle zrozumiałem, mówię Ci z tego będą jeszcze niezłe jaja…
- Faktycznie jaja z tego mogą być. Na gunganina, żyjemy w ciekawych czasach!
- Na pewno równie ciekawych w jakich przyszło żyć Mistrzowi Revanowi…
- A swoją drogą, jak nazywała się ta planeta, gdzie to się stało?
- Hmm… A co ja jestem? Chodząca encyklopedia Ossus?
Chłopaki byli tak zajęci piciem piwa i rozmową, że nawet nie zauważyli jak Viscornis szybko podniósł się znad stołu i z impetem wybiegł z lokalu. Miał już temat, a przynajmniej jego pomysł. Ekskluzywny wywiad z okrytym legendą i niesławą za życia, Lordem Revanem, udającym się prosto do siedziby największego zła i potęgi Ciemnej Strony, jakie kiedykolwiek istniało w galaktyce. To mogło być coś, co ustawiłoby go do końca życia, teraz tylko musiał zdobyć transport i odnaleźć byłego bohatera Republiki za nim będzie za późno, a czasu na pewno nie miał za wiele. Wiedział o tym, a kiedy czuł, że jakiś temat jest niezły, czas uciekał jeszcze szybciej niż normalnie. Voni jednakże, nie należał do osób, które tak łatwo przepuszczają okazje koło nosa, tego nauczyła go matka, a on wziął sobie tę radę głęboko do serca.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,50 Liczba: 2 |
|
NLoriel2013-11-24 19:14:48
No ale to przecież jest forma grzecznościowa stosowana w korespondencji, a nie w mowie. To jest błąd, pokrewny zresztą pojawiającemu się z uporem maniaka "dla Naszej firmy", "witamy na Naszej stronie internetowej"...
brat Fett2013-11-22 23:19:19
Jeśli zwracasz się do kogoś z należnym szacunkiem to z dużej jak najbardziej. Chodziło o podkreślenie tego szacunku.
NLoriel2013-11-21 17:34:10
Zaimki osobowe wielką literą?