TWÓJ KOKPIT
0

Drużyna Rebelii :: Twórczość fanów

Drużyna była zgrana. Piękności weszły pierwsze i szturmem wdarły się do rezydencji. Zwiadowczynie przez chwilę kroczyły w ich cieniu i błyskawicznie rozpierzchły się na boki. Piękności zaatakowały swoje męskie odpowiedniki po przeciwnej stronie barykady, a zwiadowczynie opanowały strategiczne pozycje i zabrały się za systematyczne umacnianie ich. Piękności wygrywały, z hukiem i trochę przyciężkim wdziękiem, nie stroniąc od brutalności. Zwiadowczynie obserwowały, notowały i dopiero przygotowywały się do zadania wrogom klęski.
Kaiya wkrótce z wielkim, ale doskonale zamaskowanym rozbawieniem spostrzegła, że inauguracyjny bal 58. Siluriańskiego Turnieju Procopiłki niczym nie różnił się od pola bitwy. Zamiast broni trzymała dużą, czarną torebkę — fakt, że wyładowaną składanym orężem tylko dodawał wagi temu porównaniu — zamiast pancerza absolutnie pospolitą suknię balową w stonowanym odcieniu ciemnego błękitu, a zamiast hełmu z taktycznym wyświetlaczem niemodną fryzurę z grzywką. Wciąż jednak była to bitwa.
Juno, Melenna, Deena, Ingri i Lilla przeskakiwały z mężczyzny na mężczyznę, czy to bogatego cywila, czy wystrojonego arystokratę, czy też imperialnego oficera, jak owad z kwiatka na kwiatek. Rozrzucały swój dziewczęcy urok wszędzie dookoła siebie, przerabiały nogi na galaretę zniewalającymi uśmiechami, przyspieszały bicie serc i czerwieniły twarze głośnym, ale przyjemnym dla ucha śmiechem. Grały swoje role tak doskonale, jakby nigdy nie rozstawały się z deskami holoteatru, jakby gra była całym ich życiem.
W takich warunkach Aurin, Kaiya, Toryn, Belyssa i Dansra mogły swobodnie lawirować pomiędzy kolumnami sali balowej przerośniętej rezydencji gubernatora, wśród zatopionych w rozmowach szaraczków, pod ścianami obwieszonymi tysiącami ozdób, za plecami gadatliwych, przygrubych jegomości z dystynkcjami niższymi o dwa lub trzy stopnie od głównych gości balu, wszędzie tam, gdzie potencjalnie mogło się dziać coś ważnego i — wreszcie — w miejscach, które dla zasady należało obsadzić i pilnować.
Nie brakowało jednak pułapek. I okazji do rozbrajania poprzez nie innych pułapek, kto wie, czy nie bardziej groźnych.


**********


— T-47 nie da rady? Powiedział pan, że T-47 nie da rady?
Trzy pary oczu oderwały się od wpatrywania się nawzajem w siebie i wymierzyły w Deenę Shan zdumione spojrzenia. Aparycja słodkiej blondynki w skromnej i przez to paradoksalnie zachwycającej sukience, nie licował z oburzonym tonem wypowiedzi sugerującej, że Deena świetnie znała się na omawianym przez poważnych ludzi poważnym temacie.
— Czterdziestka-siódemka poradzi sobie bez najmniejszego problem z każdą kanonierką bojową, co dopiero z marniutkim, tak tutaj przez panów zachwalanym Nemesisem. Jeden celny strzał we wspornik od turbiny, i po ptaszku!
Deena uśmiechnęła się z wyższością, i byłaby dalej szczerzyła zęby, gdyby ostatni z dyskutantów, ten który na nią jeszcze nie spojrzał, nie odwrócił się. Dziewczyna nieco zwiotczała. Cztery czerwone kwadraciki nad czterema błękitnymi krzyczały: generał Imperium Galaktycznego.
— Taka jest pani pewna? A skąd, jeśli można zapytać, posiada pani informacje, które dałyby pani możliwość porównania T-47 i kanonierki typu Nemesis w boju? Wydawało mi się, że jest pani jedną z tych — generał przez chwilę demonstracyjnie szukał właściwego słowa — przerzucających piłki panienek?
Żywe kolory błyskawicznie wstąpiły z powrotem na policzki Deeny.
— Każdy ma swoje hobby, generale. Pan lubi zbierać bezwartościowe świecidełka i świecić nimi po oczach durnym kobietkom — lekceważąco machnęła na klapę jego munduru, ustrojoną liczbą medali mogącą przyprawić równie obficie ozdobionego orderami gospodarza o ból głowy — a ja lubię majstrować przy maszynach, i śledzić wszystko to, co się dzieje w światku maszyn. I dlatego wiem, że ten pański Nemesis nadaje się co najwyżej do spryskiwania pól uprawnych gdzieś na zadupiu Zewnętrznych Rubieży.
Generał spąsowiał z gniewu, ale w dyskusję momentalnie wtrącił się jeden z pozostałych rozmówców, tyczkowaty facet z lekko wystającymi uszami.
— Z całą pewnością, khy, khy, miła pani chciała przez to powiedzieć tylko tyle, że wbrew, khy, khy, pozorom zna się na tematyce, którą omawialiśmy. — Mężczyzna znacząco zakasłał. — Ale jak pani wytłumaczy, że, khy, khy, słabiutko uzbrojony i pozbawiony pancerza airspeeder może zagrozić takiemu naszpikowanemu bronią Nemesisowi? Czy, khy, khy, dajmy na to, staremu LAAT/i?
Deena w głębi ducha odetchnęła z ulgą i przeklęła swój niewyparzony język. Po chwili jednak myślowo cofnęła przekleństwo; zaświtał jej pewien diaboliczny pomysł.
— Silnikiem repulsorowym KD49, dopalaczem jonowym 5i.2 i średnio rozgarniętym pilotem za sterami T-47, tak to wytłumaczę — powiedziała butnie, kładąc dłoń na epolecie generała. Oficer mało nie eksplodował. — Zwrotność, szybkość i pilot, który umie te dwie rzeczy wykorzystać. Który nie musi, jak biedni piloci Nemesisów, bawić się całą masą pokręteł i dźwigni dwóch topornych dysz. Niech pan powie, panie generale, wziął pan ze sobą dziś swoich pilocików od Nemesisów? Niech zgadnę, każdy z nich to absolutny as przestworzy, najlepszy z najlepszych, pewnie nie niżej niż kapitan, zgadza się?
Naburmuszony generał, na którego rozbawionym spojrzeniem patrzyli pozostali rozmówcy, nie mógł nie skorzystać z tak dogodnej okazji, by się pozbyć źródła ogromnej irytacji.
— Oczywiście, że wziąłem! — Delikatnie strącił z ramienia rękę Deeny. — Może pani nawet z nimi porozmawiać i poplotkować o niższości ich „spryskiwaczy pól” nad „niesamowitym” T-47.
Generał niedbale skinął na dwóch brzydkich jak noc oficerów, którzy rozglądali się niepewnie po sali balowej. Deena bez zastanowienia zgarnęła z tacy przechodzącego obok służącego dwa kieliszki i na wpół obrażonym tonem wypaliła:
— A żeby pan wiedział, że porozmawiam! Miło się gawędziło, panowie.
Pani porucznik Sojuszu Rebeliantów ruszyła w kierunku dwóch niczego się niespodziewających kapitanów i omamiła ich najlepszym ze swoich uśmiechów.


**********


— Który z was, chłopcy, ma ochotę na zabawę?
Juno stanęła pod ramię z Lillą Dade, obie w lekkich, wieczorowych tunikach przepasanych szarfami, tworzących fantazyjną mozaikę purpury, czerwieni i czerni. Cała sala balowa już łypała ku nim z pożądaniem lub zazdrością, z wyjątkiem grupki pięciu lokalnych oficerów — trzech wymuskanych, młodych kapitanów i dwóch może o rok starszych majorów — wszystkich już leciutko podpitych, acz wciąż nienagannie trzymających się prosto i dumnie na nogach. Niedługo pozostali wyjątkami.
— Bo widzicie — Rebeliantki rozdzieliły się i każda zawiesiła ręce na ramionach dwóch żołnierzy — my się już odrobinkę nudzimy, a wy wyglądacie na takich, co lubią rozrywkę. Prawda?
Przystojny kapitan w gładko zalizanych włosach uśmiechnął się zawadiacko i objął w pasie Juno.
— Oczywiście, że lubimy, lubimy zwłaszcza w towarzystwie pięknych dam.
Dziewczyny zachichotały.
— Ale — Lilla uniosła palec z niebywale długim paznokciem, a Juno zrobiła zasmuconą minę — widzicie, jest jeden problem. A właściwie to trzy problemy.
Oficerowie spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
— Bardzo chętnie wybawimy was od tego problemu, drogie panie — zaproponował ochoczo najbardziej zaczerwieniony z podniecenia mężczyzna, major o zimnych, ciemnych oczach. — Mówcie, mówcie!
— Widzicie... my lubimy zabawę jeden na jeden, jeśli rozumiecie, co mamy na myśli.
Major jakby jeszcze bardziej się zaczerwienił, ale pozostali zaśmiali się, rozochocili — i wpadli w pułapkę jak torpeda protonowa w szyb pierwszej Gwiazdy Śmierci.
— I lubimy też szybkość, dużą szybkość — szepnęła konspiracyjnie Juno, ściągając ich bliżej ku sobie. — Co powiecie, żebyśmy zrobili sobie małe zawody?
Drugi z majorów, ten dla odmiany najmniej nalany, zmarszczył czoło, chciał zaprotestować, ale w zbiorowym okrzyku entuzjazmu jego głos, nawet gdyby padł, zostałby całkowicie zagłuszony.
— Wszystko da się zorganizować — rzekł emfatycznie przystojny kapitan. — Ewakuujemy się, a potem... — Zatarł ręce.
Juno Eclipse i Lilla Dade uśmiechnęły się szeroko.
Tak, wszystko zdecydowanie da się zorganizować.


Część V, w której bohaterki zwyciężają
**********


W mroku wieży holokomunikacyjnej strzelającej w gwiazdy z dachu najwyższego budynku w mieście kryje się postać: otulona płaszczem dziewczyna o lekko skośnych oczach i pociągłej twarzy. Mechaniczną ręką obleczoną czarną rękawicą wyciąga niewielką, wojskową makrolornetkę. Przykucnięta obok kobieta z kwadratową szczęką i złotymi lokami wypadającymi spod kaptura wpatruje się intensywnie w lśniący ekranik komputera przenośnego, szepcze coś do mikrofonu dotykającego jej ust i gimnastykuje palce.
Lilla wbija paznokcie w szyje dwóch roześmianych oficerów. Ci patrzą na nią zdziwieni, po czym zapadają w drzemkę, pokonani przez truciznę paraliżującą. Juno kopniakiem między nogi pozbawia tchu przystojnego kapitana, wyciąga drugiemu pistolet z kabury i bierze na cel pozostałych dwóch żołnierzy, majora i kapitana. Lilla draśnięciem paznokci posyła ich w niebyt. Juno mówi coś pod nosem.
Kobieta odgina jeden z palców.
Deena wybucha pijackim śmiechem i wypróżnia kolejną butelkę brandy, połowę płynu wylewając na stół, połowę w dwa przerośnięte kieliszki. Pierwszy kapitan, ten ze zmierzwionymi włosami, celuje ręką w szyjkę kieliszka, ale pudłuje i rozlewa część jego zawartości. Drugi kapitan, ten z otwartą klapą munduru, próbuje się podnieść, bełkocze coś do Deeny, próbuje ją wziąć za rękę, ale dziewczyna się wykręca i posyła go z powrotem na krzesło. Potem rozgląda się, a gdy nikt nie widzi, nagle się ulatnia.
Przykucnięta postać kiwa z uznaniem głową. Drugi palec odgięty.
Belyssa i Toryn wsypują ostatnie zapasy silnego środka usypiającego do drinków. Wychodzą niespiesznym krokiem przed rezydencję gubernatora. Wsiadają do wynajętej luksusowej limuzyny Starlight Blazerek. Parę minut później dołączają do nich Aurin i Lilla. Docierają do punktu zbornego.
Trzeci palec zgina się.
Gubernator kończy taniec nieopodal drzwi i wciąga Melennę do środka. Kaiya wykorzystuje moment nieuwagi pary strażników, którzy przyglądają się umizgom swojego pracodawcy i po chwili obaj leżą na podłodze. Kaiya podąża za gubernatorem i Melenną, raportując każdy swój ruch.
Czwarty palec.
Ingri i Dansra dołączają do Deeny. Chowają nieprzytomnych strażników w pierwszym lepszym pokoju, niszczą panele kontrolne kolejnych drzwi. W połowie drogi do podziemi natykają się na podoficera z dwoma szturmowcami. Mężczyzna pyta, one odpowiadają — ogniem blasterów. Dochodzą do grodzi. Cisza zostaje przerwana, rozlega się cichy alarm.
Piąty palec.
Melenna celuje z blastera w transparistal. Zamontowana na odległym o kilkadziesiąt metrów dachu budynku automatyczna wyrzutnia rakiet przechwytuje sygnał i wystrzeliwuje jeden pocisk. Rakieta soniczna wybucha chwilę przed uderzeniem w pancerną szybę i rozbija ją w pył. Kaiya z gubernatorem i Melenną wchodzą na balkon. Drzwi do gabinetu rozpadają się w huku granatu, wbiegają szturmowcy. Kaiya nie spogląda w dół, od razu skacze w ciemną noc.
Szósty palec.
Juno gwałtownie przyciąga do siebie wolant akceleratora i szarpie dźwignią wznoszenia. Na tylną kanapę ciężko spadają dwie postacie, czarny śmigacz V-19 oznaczony godłem Imperium mocno się przechyla, ale utrzymuje pion. Melenna odwraca się, oddaje serię z blastera, już szykuje się do skoku — i strzał z blastera ląduje na jej piersi. Melenna przechyla się na balustradzie i wpada bezwładnie do maszyny Juno.
Kobieta zaciska pięść, ale w końcu zgina kolejny palec.
Ciężki luksusowy śmigacz Astral-8 ląduje na poboczu ulicy. Głuchy odgłos eksplozji rujnuje nastrój spokojnej nocy. Niecałą minutę później z domu opartego na zboczu wzniesienia, które wieńczy monumentalna rezydencja imperialnego gubernatora, wybiega kilka osób. Cztery z nich są obdarte i brudne, trzy pozostałe noszą kolorowe, wykwintne, wieczorowe stroje. Za nimi wybiegają szturmowcy. Boczne drzwi Astrala-8 otwierają się, wpuszczając mężczyzn. Kobiety osłaniają ich ogniem. Jedna z nich, czarnoskóra, już jest w progu maszyny, gdy między łopatki trafiają ją dwa rubinowe promienie blastera. Ciało osuwa się do wnętrza pojazdu.
Kobieta o złotych włosach kręci głową, ale zgina ósmy palec.
V-19 Juno z wizgiem repulsorów zatrzymuje się przy limuzynie. Juno krzykiem wzywa Aurin; obie wyciągają ranną Melennę z imperialnego śmigacza do limuzyny. Za nimi smuży się krew. Belyssa i Toryn biegną w drugą stronę. Tylko na moment przystają i wahają się: widzą Melennę i płaczą. Potem czynią swą powinność. Gubernator jest priorytetem.
Kucająca postać wstaje, zagina dziewiąty palec, szepcze coś do dziewczyny z makrolornetką. Trzy śmigacze kierują się do celu trzema różnymi drogami. Imperialny V-19 powoli, Astral-8 bezpośrednio do celu, limuzyna klucząc, opóźniając pościg.
Z baraków wybiegają kolejne plutony imperialnych szturmowców. Miasto rozbrzmiewa głośnym wyciem alarmów. W niebo wzbijają się śmigacze powietrzne i lądowe. Ożywają stanowiska ogniowe. Oficerowie, ci nieliczni, którzy nie drzemią na podłodze rezydencji, nie są pijani lub związani, przejmują dowodzenie.
Kobieta patrzy na dziewczynę, dziewczyna na kobietę.
Pomarańczowe, czerwone i żółte kule wybuchów rozrywają płyty pancerzy osobistych, fasady budynków, wnętrza pojazdów, ciała żołnierzy i oficerów Imperium. Miasto jaśnieje od dziesiątek eksplozji. Na drodze do „Starlight Blazera” nie pozostaje ani jedna przeszkoda, której nie ogarnia płomień.
Kobieta odgina dziesiąty palec, kładzie rękę na ramieniu dziewczyny i ściska.
— Czas iść.


**********


Juno Eclipse obdarzyła członkinie swojego nowego zespołu do zadań specjalnych nieznacznym uśmiechem, klasnęła w ręce i pozwoliła wejść do sali odpraw jeszcze dwóm innym kobietom, które już wcześniej otrzymały swój zestaw zadań od pułkownik Seertay.
— Drogie panie, przedstawiam wam dwie bardzo ważne osoby, z którymi radzę się szybko i szczerze zaprzyjaźnić — powiedziała. — Bo tak się składa, że w ich rękach jest wasze życie. W najważniejszym momencie przyjdą was uratować. I będziecie im za to wdzięczne do końca waszych dni.
Jan Ors żartobliwie zasalutowała mechaniczną ręką, a Ru Murleen lekko się skłoniła.
Dzięki nim miały przeżyć. Ale nikt nie obiecywał, że tak się stanie.


**********
Dwa ciała spoczęły na stole, przy którym jeszcze kilka dni temu dwanaście członkiń Sojuszu Rebeliantów jadło, piło, śmiało się, docinało sobie w żartach, ale też prowadziło poważne rozmowy i dodawało sobie nawzajem otuchy przed misją. Ingri i Melenna były z nich najmłodsze, najodważniejsze i najweselsze: czerpały z życia najwięcej. A teraz już ich nie było.
Kaiya Adrimetrum dotknęła ramienia Aurin.
— Nie zawiodłaś Melenny — powiedziała miękko, zdejmując na moment maskę zimnej pani sierżant. — Ja też jej nie zawiodłam.
— Wiem. Ale...
— ...i tak zawsze będziemy się obwiniać za ich śmierć — dokończyła Deena. Patrzyła na zastygłą w bezruchu twarz Ingri. — Ale wykonałyśmy zadanie.
— Mamy gubernatora.
— Mamy też więźniów — przytaknęła lekarka, wierzchem dłoni strącając łzę.
— Nie mamy tylko pewności, czy dowieziemy ich do domu.
Gwiezdny jacht zakołysał się, światła na mgnienie oka zgasły.
— Dlaczego oni do nas strzelają? — spytała zaskoczona Aurin. — Nie wiedzą, że porwałyśmy gubernatora?
— Och, doskonale wiedzą — sprostowała Deena — ale coś mi się wydaje, że nic ich to nie obchodzi.
— Nic a nic. I tu Rebelia ma coś, czego Imperium nie ma, i co w końcu doprowadzi je do ruiny. — Kaiya wpatrzyła się w zmęczone twarze Aurin i Deeny. — My zawsze wracamy po swoich, nie pozwalamy im umrzeć bez walki. My nigdy nie jesteśmy sami.


Epilog
**********


Pulpit „Starlight Blazera” eksplodował iskrami, jeden z bocznych paneli spalił się, a dwie lampki zmieniły kolor z żółtego na czerwony. Wyświetlacz stanu tarcz pokazywał, że pozostało już tylko trzydzieści procent mocy, gdy tymczasem na zegarze odliczającym czas do wyjścia ze studni grawitacyjnej planety widniały nieubłagane dwie minuty.
A Eskadra Sztyletów z eksperymentalnymi B-wingami nie nadlatywała — i miała nie nadlecieć. Rebeliantki zostały, wbrew powtarzanemu w nieskończoność mottu, same. Juno Eclipse była dowódcą tej misji i nie mogła poddawać się rozpaczy, nie miała do tego prawa, jednak coś w głębi jej duszy się łamało. Nadzieja uciekała z niej jak strumień rzeczny z dziury w potężnej tamie, która lada moment miała runąć.
A były tak blisko, tak blisko wygranej. Zerknęła na pokryte krwią dłonie.
Pilotka przypomniała sobie ostatnie słowa, które tamtego dnia powiedziała pani pułkownik Anna Seertay, zatrzymując ją ręką w połowie drogi do wyjścia z ponurego pomieszczenia z projektorem holograficznym.
— Kapitan Eclipse, tak naprawdę nie obchodzi mnie, co pani robiła przed tą misją. Mam głęboko gdzieś, że tam na górze ktoś uważa panią za totalną porażkę, za niewiele wartą dziewczynę klona Galena Marka, który też stał się porażką, gdy padł ofiarą szaleństwa źle sklonowanych Jedi. Wybrałam panią osobiście — zaskoczyła ją Seertay — bo wiem, na co panią stać.
— Nie wiem... autentycznie nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję...?
— Proszę nie dziękować — Pułkownik Wywiadu udała, że strzepuje pyłek z ramion munduru. — Ma pani do wykonania nie dwa zdania, które przed chwilą przedstawiłam. Ma pani dorwać tego sukinsyna, dzięki czemu publicznie postawimy go przed sądem i pokażemy galaktyce, o co walczy Sojusz. To pani wie. Ma pani uratować czterech naszych oficerów, których ten dupek zgarnął po eliminacji naszej komórki na planecie. To pani także wie. Ale jest jeszcze trzecia misja, najważniejsza, którą musi pani sobie wziąć do serca.
Kobieta zbliżyła się na wyciągnięcie ręki.
— Ma pani wrócić żywa — Pierwszy raz Seertay uśmiechnęła się bez cienia ironii, sarkazmu, złośliwości, czy tak typowego dla niej chłodu. — Żywa.
Tarcze spadły do poziomu piętnastu procent, potem do dziesięciu i zatrzymały się na pięciu. Zatrzymały się na bardzo, bardzo długo.
Juno Eclipse zamrugała powiekami i z niedowierzaniem spojrzała w ekran.
— „Starlight Blazer”, tu Czerwona Jeden — oświadczył znajomy głos. — Myślałyście, że o was zapomniałyśmy? Niedoczekanie wasze. Droga wolna.
Dwie żółte kropki z ekranu przerodziły się w parę myśliwców Z-95 HeadHunter, które zajęły pozycję tuż przed dziobem jachtu.
— Kto to? — spytała nie mniej zdumiona Toryn Farr. Juno nagle zrozumiała i roześmiała się głośno.
— Jan Ors i Ru Murleen. — Pilotka, ledwo powstrzymując łzy szczęścia, odwróciła się do Toryn i z udawanym oburzeniem spytała: — A nie mówiłam, że w najważniejszym momencie przyjdą nas uratować?
Zegar odliczający czas do skoku w nadprzestrzeń w końcu pokazał zero. Juno odetchnęła głośno i pchnęła dźwignię. Gwiazdy przerodziły się w linie, a linie w nadprzestrzenny wir.


1 2 (3)


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (5)

  • hub anakin2012-05-01 12:43:47

    Fajny początek.

  • NLoriel2011-10-12 15:07:34

    Tak czytam to opowiadanie nie zwróciwszy uprzednio uwagi na autora i już przy Annie Seertay stwierdziłem, że to chyba JNR napisał :) Nikt inny nie jest w stanie osiągnąć tak dużej koncentracji mało znanych postaci z EU na centymetr kwadratowy tekstu :)

  • Nadiru Radena2011-10-11 23:50:30

    Nie da się ukryć, że przedobrzyłem z liczbą postaci - ze dwie bohaterki spokojnie mogłem wyrzucić :/ A to, razem z nieliniową chronologią, dało mocno chaotyczną mieszankę...

    W tym opowiadaniu tylko jedna rzecz udała mi się w 100%: użycie imion i nazw wyłącznie z Expanded Universe. W tym opowiadaniu jest bodajże tylko jedna "moja" nazwa, a i to tylko w połowie ;) Taki mały eksperymencik sobie zrobiłem ;)

  • Darth Kasa2011-10-11 20:21:54

    Mam podobne odczucia co Kasis, postaci ciągle mi się myliły, tak samo zresztą jak czas akcji. Z drugiej strony sporo się dzieje, a pomysł na fabułę jest nawet oryginalny. Ogólnie raczej na plus ;)

  • Kasis2011-10-11 20:17:36

    Bardzo fajny pomysł, zdecydowanie na plus, że same kobitki są bohaterami, momentami bardzo zabawne. Ale za dużo tych dziewczyn jak na taką objętość tekstu, trochę czasami się można pogubić. Za dużo, za szybko, wkrada się tam chaos. Ale olbrzymi plus za użycie Deeny, którą lubię, a nie jest chyba zbyt często "wykorzystywana" przez fanów.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..