TWÓJ KOKPIT
0

Drużyna Rebelii :: Twórczość fanów

Aurin Leith oparła się ciężko o drzwi apartamentu i wypuściła z ust powietrze. Niestety, ulga wywietrzała tak szybko, jak starła z czoła pot. Była cała mokra ze zdenerwowania i z przemożnego wrażenia, że tragicznie odegrała rolę bezczelnej idiotki. Co gorsza, to był dopiero początek jej siluriańskiej drogi przez mękę. Otuchą napełniała ją jedynie myśl, że powiedzenie „złe dobrego początku” choć w części się sprawdzi.
— Mam nadzieję, że to się szybko skończy... — zaczęła mówić zmęczonym tonem.
— Szybko? Strachliwa defetystka się znalazła! Ja mam zamiar zabawić tu tak długo, aż nie wygramy tego karkolonego turnieju! — Belyssa Romey, znowu skupiona i poważna, a nie sypiąca obleśnymi żartami, zgromiła lekarkę wzrokiem. Wskazała palcem na sufit, a potem zrobiła charakterystyczny gest podcinania sobie gardła. Aurin zrozumiała swój błąd i już zupełnie pobladła. — Panie, jak tam zaopatrzenie barku?
Toryn Farr wyciągnęła jakieś groźnie wyglądające urządzenie i zaczęła nim kręcić dookoła siebie.
— Koreliańska brandy, nerilońska whisky, Rezerwa Donnera, mamy nawet kropelkę jakiegoś alderaańskiego wina. — Toryn podniosła kciuk i momentalnie zmienił jej się głos: — Dość, by dwa razy upić wszystkich Imperialnych i wysłać ich w stronę najbliższej gwiazdy.
— Nie wszystkich. — Juno stanęła na dywanie i po chwili wzdrygnęła się, gdy ten zaczął delikatnie pod nią falować. — Nie wszyscy w Imperium myślą tak samo.
— Dopóki mają na czole wybite godło Imperium, wszystko mi jedno — wcięła się Lilla, siadając na stylowym fotelu, który najwyraźniej pochodził z tego samego zestawu co dywan, ponieważ natychmiast dostosował swój kształt do zgrabnej figury komandoski Rebelii. Ta uśmiechnęła się półgębkiem. — Bez obrazy, pani kapitan, ale wszystkim bym im pourywała pewne części ciała, kazała je spalić na ich oczach i wysadziła pośrodku dżungli Haruun Kal.
— Nie jesteśmy tu po to, by dyskutować o najzabawniejszych sposobach katowania Imperialców, którymi, nawiasem mówiąc, było do niedawna wielu dzisiejszych znamienitych Rebeliantów — powiedziała z nutką przygany Toryn — ale po to, by przygotować się do zadań, które przed nami stoją. Pani kapitan?
Juno, kręcąc głową z dezaprobatą przy jednym z fantazyjnych arrasów zdobiących ściany obrzydliwie luksusowego apartamentu, odchrząknęła. Większość dziewczyn albo już niepewnie usiadła na jednym ze zmiennokształtnych foteli, albo usadowiła się na nieruchomej, ale za to abstrakcyjnie wygiętej sofie. Melenna jako jedyna zdjęła buty i z szerokim uśmiechem rozkoszowała się delikatnym muskaniem jej stóp przez „żywy” dywan.
— Udało nam się dostać na planetę. Punkt dla Wywiadu. Nikt się nie zorientował, że nie jesteśmy prawdziwymi Blazerkami. Punkt dla nas. — Pilotka zaczęła wymieniać dotychczasowe sukcesy. — Nikt nie wie, że Blazerki zostały wymyślone, a ich historia, włącznie z holonagraniami sfabrykowana, byśmy w ogóle mogły marzyć o dostaniu się tutaj. Drugi punkt dla Wywiadu. Ale — w tym momencie podniosła palec — Wywiad ma niestety jeden punkt ujemny.
Juno powiodła wzrokiem po zaciekawionych twarzach pozostałych dziewczyn zanim dokończyła.
— Wywiad nie przewidział tego, że na życzenie jego imperialnej dostojności, karkolonego admirała Harrska, musimy za godzinę włożyć nasze trykoty i stawić się na oficjalnym treningu przedmeczowym.
Z dziewięciu gardeł jednocześnie dobył się zbiorowy jęk.
— Tak, dziewczyny. Musimy naprawdę zagrać w procopiłkę.


**********


Procopiłka była prostym sportem. Nie wymagała wielkiej siły fizycznej, lecz szybkich nóg i sporej dawki cwaniactwa. Polegała na wepchnięciu miękkiej antygrawitacyjnej piłki do owalnej bramki za pomocą przypominającego wielką płetwę kija zakładanego na prawe ramię zawodnika. Nazwa sportu brała się stąd, że płetwa miała zamontowaną na końcu magnetyczną procę, która łapała piłkę w swe sidła niczym pułapka na gundarki i wystrzeliwała ją w momencie, gdy zawodnik zacisnął palce na spuście. Sęk w tym, że należało umiejętnie ułożyć płetwę do strzału, a od szybkości uściśnięcia spustu zależała siła, z jaką zadziała proca.
Aurin w żaden sposób nie przechodziło przez głowę, w jaki sposób ktokolwiek na trybunach supernowoczesnej, wielofunkcyjnej hali sportowej mógł uwierzyć, że dziesięć Rebeliantek naprawdę grało zawodowo w ten sport. Kilka dziewczyn miało styczność z procopiłką, reszta przeszła tylko szybki kurs gry w procopiłkę — czy może raczej udawania, że się w nią gra. Pozbawiona choćby grama tkanki mięśniowej doktor Leith nie zdążyła zaliczyć się do żadnej z tych dwóch grup i teraz, odziana w obcisły kombinezon, wyglądała dokładnie tak, jak się czuła: wątło, głupio i dziwnie.
Spocona przez bezsensowne bieganie po boisku — co wychodziło jej w procopiłce najlepiej — zatrzymała się w pewnym momencie pod pozorem poprawienia procy. Ciężko dysząc, zerknęła na trybunę honorową. Stali na niej, otoczeni wianuszkiem szturmowców, mężczyźni w wychuchanych mundurach wszystkich rodzajów sił zbrojnych Imperium. Z hologramów zaprezentowanych drużynie przed misją Aurin poznała kontradmirała Blitzera Harrska, gubernator odróżniał się natomiast narzuconą na mundur czerwoną peleryną i widoczną nawet z tej odległości iście padalczą służalczością wobec swoich co ważniejszych gości.
Lekarka pochyliła się i zmrużyła oczy, by dojrzeć, co trzyma w rękach Harrsk, ale jedyne, co zobaczyła, to gros lśniących gwiazd nad swoją głową.
Potem odezwał się ból. Leżała na płycie boiska, nie mając kompletnie żadnego pojęcia, jak się tam znalazła i od szyi po pięty wszystko ją dokumentnie bolało.
— Aurin! — W miejscu gwiazd pojawiła się rozmazana twarz Juno. — Udaj, że masz kontuzję i idź na ławkę rezerwowych.
— Obawiam się — stęknęła — że niczego nie muszę udawać...
— Zajmie się tobą masażystka. I — mrugnęła porozumiewawczo okiem — da ci kilka cennych rad.
Aurin, jako osoba, która poza tą jedną misją na Selnesh, nie mogła się poszczycić żadnym „czasowym oddelegowaniem”, nie załapała aluzji kapitan Eclipse, dopóki nie doczłapała się do ławki, nie usiadła ciężko na plastoidzie i nie rozpoznała masażystki.
— Renci? Renci Tosh? Przecież ty nie jesteś...
— Masażystką? — Dziewczyna ze złocistymi włosami skrupulatnie schowanymi pod czapką, ubrana w workowaty uniform służb medycznych ledwo przypominała piękną Rebeliantkę, która pewnego dnia zawitała na okręt szpitalny Leith z wpół oderwanym ramieniem. — Dzisiaj jestem. Udawaj, że strasznie cię boli ta łydka. Mam dla was, dziewczyny, parę wieści z, nazwijmy to, frontu. Posłuchasz? — uśmiechnęła się krzywo.
— Posłucham — Aurin nagle wrzasnęła z bólu. — Co ty do Hutta robisz?! To boli!
— Świetnie udajesz, tak trzymaj!
— Ja wcale nie udaję, fierfek — warknęła, ale nie na tyle głośno, by ją Renci usłyszała. — Karkolona procopiłka.


Część III, w której bohaterki walczą
**********


Cztery osmalone dziury, które ozdobiły ścianę i smużyły gorzkim dymem, świadczyły dobitnie, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z założeniami.
Deena Shan przeczekała, aż ściskający żołądek skurcz strachu, który na moment ją sparaliżował, zelżeje, następnie przyjrzała się zdobycznemu blasterowi i odpowiedziała ogniem. U jej prawego boku Ingri wyciągnęła z przerośniętej torebki trzy, na pierwszy rzut oka niepasujące do siebie przedmioty, złączyła je do kupy i zaczęła zasypywać szturmowców krótkimi wiązkami błękitnej energii. Po lewej stronie działo się jednak to, co miało zadecydować o ich być albo nie być: Dansra Beezer przełamywała ostatnie elektroniczne bariery więzienia.
Deena znała wiele rodzajów więzień — na szczęście niewiele z nich z własnego doświadczenia — ale pierwszy raz miała do czynienia z prywatnym lochem imperialnego gubernatora wykutym dosłownie parę metrów pod podłogą jego osobistej rezydencji. Choć, jak o tym głębiej pomyślała, to może w tym wypadku nie było to tak szczególnie ekscentryczne — rezydencja sama w sobie była twierdzą, najlepiej chronionym budynkiem na planecie, lokalnym odpowiednikiem niesławnego Krańca Gwiazd. Przynajmniej tak mówiły rozsiewane wszem i wobec plotki. Plotki, jak się okazało, wyolbrzymione do skali Gwiazdy Śmierci.
Strzał szturmowca przeleciał tak blisko jej głowy, że kilka pasemek jej blond włosów wyparowało, a kilkanaście innych sczerniało z gorąca.
— Znalazłam. Znalazłam! — Za plecami dziewczyn coś szczęknęło i zgrzytnęło. — Jest! Deena złapała Dansrę za ramię i ostrzeliwując się, bez wielkiego zastanowienia pokonała ostatnią przeszkodę. Ingri podążyła za nimi może z sekundę później, osłaniając ich ostatnią, chaotyczną serią blasterowych bełtów.
Czterech brudnych, obszarpanych więźniów nie należało do bitych w ciemię; mimo tego, czym, i jak ich traktował gubernator, stali twardo na nogach, a z ich dotąd mętnych oczu bił blask. Byli gotowi do ucieczki — nie wiedzieli tylko, jak jej dokonać. Prymitywna cela, w której trzymano więźniów, znajdowała się na samym dole cuchnących kazamat. Prowadziła do nich jedna jedyna droga, którą teraz zagradzał zwarty mur postaci w białych pancerzach. Nie było wyjścia. Żadnego.
A właściwie: do wczoraj nie było żadnego wyjścia. Renci Tosh, agentka Sojuszu od kilkunastu tygodni pracująca w pocie czoła nad wyciśnięciem Silurii III z tajemnic, tak jak wyciska się mokrą gąbkę z wody, dowiodła raz jeszcze, że niektóre plotki nie mają ani krztyny pokrycia w faktach. — Wysadzamy, pani porucznik?
Deena spojrzała krytycznie na tylną ścianę celi. Ufała wieściom od Renci na tyle, na ile była nauczona ufać informacjom Wywiadu, i dlatego naszły ją wątpliwości. Stłumione przed chwilą odczucie strachu ponownie zaczęło jej skręcać kiszki. Przypomniała sobie wieczną niewiarę w siebie, pogrążającą ją w marazmie obawę przed kolejnymi porażkami, która w pewnym momencie przeistoczyła się w chęć odejścia z Sojuszu i poddania się. Częste przebywanie w jednym pokoju z bohaterami pokroju Luke’a Skywalkera miało w tym postanowieniu swój skromny udział, ale dopiero później dostrzegła, że wyciągnęła z przyjaźni z nimi niewłaściwe wnioski.
Owszem, Deena Shan stała się na chwilę bohaterką, kiedy zamieniła stację Bannistar w miliony ton bezużytecznego żużlu. Ale nie trzeba wcale być bohaterem, by po prostu dobrze wykonywać swoją pracę — i czuć z tego dumę.
Uśmiechnęła się i ostatecznie przegnała strach.
— Panowie, pozwolicie na bok? — Wskazała kciukiem rozsuwane pancerne grodzie, zza których ostrzeliwały się dwie pozostałe komandoski. Deena nie czekała, aż czterech zmizerniałych mężczyzn usunie się z drogi. Nie była ekspertką w wysadzaniu rzeczy w powietrze, co jednak nie znaczyło, że nie znała się troszkę na sapersko-destruktywnym fachu. Wystarczyło połączyć dwa „pożyczone” od szturmowców granaty odłamkowe, dodać odrobinę paskudnie kleistego materiału wybuchowego, który imitował paczkę gum do życia — i ładunek był gotowy.
Dziewczyna wymierzyła blaster w stronę południowej ściany i dotąd strzelała w wybrany punkt, aż gorąca plazma wyżłobiła w niej sporą wnękę. Stopiony permabeton jeszcze nie zastygł jak włożyła do wnęki ładunek, podłączyła do niego stoper, nastawiła na dziesięć sekund i krzyknęła:
— Kryć się!


**********


— Wy! Tak, wy, głupawe blondyneczki, do was mówię!
Dziesięć głów, jedna po drugiej, odwróciło się w kierunku upierdliwej krzykaczki: wysokiej, barczystej dziewczyny o czerwonej ze złości twarzy. Nie tylko jej głos był przesiąknięty gniewem, także jej szybki chód, ostre spojrzenie i zamaszyste gesty, obliczone na zwrócenie na siebie uwagi. Uwagi nie tylko zakamuflowanych Rebeliantek.
— Ani się ważcie iść w tamtą stronę!
Juno zwolniła, zlustrowała dziesięć dziewczyn sunących ku nim jak burza gradowa, zmarszczyła brwi i mruknęła do Deeny:
— To się może źle skończyć.
— Och, to się na pewno źle skończy — prychnęła tamta. — Ale musimy odgrywać naszą rolę, prawda? Rolę, jak to elegancko powiedziano, „głupawych blondyneczek”.
— Prysznice są teraz nasze! — warknęła przywódczyni, najwyraźniej kapitan drużyny, która miała w niewyróżniającym się niczym logu tylko jedną nazwę: „Uniwersytet Shey Tapani”. Deena Shan nigdy o nim nie słyszała, znała za to dość dobrze Sektor Tapani, rojący się od nadętych arystokratów, przemądrzałych naukowców i, najwyraźniej, agresywnych sportsmenek-studentek. — Wara od nich, półgłówki!
— Niezbyt uniwersytecki język. — Toryn Farr, sama po studiach wyższych, skrzywiła się z niesmakiem. — Pani kapitan, co robimy?
Juno wysunęła się przed grupę, podniosła ręce w obronnym geście, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust.
— Chcecie być pierwsze? — Melenna uśmiechnęła się brzydko i ostentacyjnie wyłamała palce. — No to musicie przejść przez nas, wy, jajogłowe brzydactwa z cuchnącej łajnem prowincji!
Rebeliantki wymieniły się rozbawionymi spojrzeniami.
— Że jak? Że jak?! Tapani, za mną!
Gardłowy okrzyk bojowy zginął w kolektywnym wrzasku rzucających się do boju studentek. W ruch poszły pięści, stopy, kolana, łokcie, paznokcie, a i głów także nie zabrakło. Poleciały ostre przekleństwa, poleciała gorąca krew, poleciały też co celniej trafione zęby. Zakotłowało się nie gorzej, niż podczas bitwy o Yavin.
To była brudna, bardzo brudna walka.


**********


— Po co nam to było?
Lilla Dade wyszczerzyła zęby, dumnie prezentując szczerbę między dwoma z nich.
— Jak to? Trzeba się trochę rozerwać, dziewczyny! Nie wiem, jak wy, ale ja dawno nie miałam takiej zabawy.
Deena troskliwie przytrzymywała worek z lodem przy podbitym oku Dansry, Kaiya nakładała sobie trzeci nasączony bactą plaster, Ingri rozmasowywała posiniaczony bok, Aurin natomiast zszywała rozbity łuk brwiowy tej, która wszystko zaczęła — Melennie. Juno Eclipse krążyła między nimi, przyglądała się ranom, i na zmianę to prychała, to uśmiechała się kącikiem ust, to wzdychała.
— Jeśli bycie pobitą, poturbowaną i obolałą uważasz za zabawę — odparła zgryźliwie Juno — to proponuję ci, Lilla, zmienić karierę. Mamy olbrzymie szczęście, że rozdzielili nas szturmowcy Harrska, który najwyraźniej chciał się bliżej „zapoznać” z którąś z nas. — Aurin przerwała zszywanie, zerknęła zaniepokojona na Eclipse i kiedy załapała sens słów pani kapitan, zabrała się za przerwaną pracę z większym animuszem. — Raz, dlatego, że żadna z nas nie musiała skończyć w szpitalu. Dwa, dlatego, że nikt nie będzie miał nam za złe, że przez następne dwa dni nie ruszymy się z hotelu całą drużyną, co pozwoli nam odetchnąć. Trzy, że naszą głupią bitewką potwierdziliśmy, że jesteśmy Starlight Blazerkami z krwi i kości. Nikt nam nie zarzuci, że jesteśmy kimś innym.
— Osobiście wolałabym udowodnić, że nic mnie nie łączy z Rebelią w inny sposób, niż zarobieniem kilku sińców. — Po tych słowach skwaszona mina Toryn Farr przybrała jednak figlarny wyraz. — Ale przyznam, że miło było skopać tyłki tym pesudointelektualistkom z Tapani.
Lilla odkorkowała butelkę szampana przewrotnie nazwanego „Imperatorem” i nalała odrobinkę do każdego z dziesięciu podsuniętych przez Belyssę kryształowych kieliszków.
— To jak? Świętujemy nasze małe zwycięstwo?
— Zwycięstwo? To my wygrałyśmy? — Aurin Leith, jedyna z drużyny, która wyszła ze starcia bez jednego zadrapania, obrzuciła zgromadzone w apartamencie dziewczyny tak komicznie zdumionym spojrzeniem, że Juno nie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. A że nie wypada nie podążać w bój za dowódcą, wszystkie wybuchnęły śmiechem.


**********


Dansra Beezer zrobiła obrażoną minę.
— Pani porucznik, wypraszam sobie. Oczywiście, że w ciągu trzech minut udało mi się włamać do tajnych partii sieci planetarnej, przeszukać ją całą trzykrotnie i jeszcze w międzyczasie wypić wyśmienitego drinka. Za kogo mnie pani uważa? Za byle amatorkę?
— Dobrze, już dobrze. — Deena przewróciła oczami. — Nie unoś się. Daj mi tylko znać, jak będziesz miała te dane, a wtedy...
Dansra zachichotała.
— Deena, my je już mamy od paru dni, dostaliśmy je przed misją, zapomniałaś?
Shan powstrzymała się od żartobliwego kuksańca wyłącznie przez wzgląd na to, że podczas pewnej walki o prysznice dostała kilka ciosów pięścią w przysłowiową piszczel, i nie było to zbyt przyjemne uczucie.
— Kiedyś ci się odegram, jeszcze zobaczysz. A teraz pokaż, gdzie to jest.
Potężna Rebeliantka, jaskrawe zaprzeczenie wszystkich stereotypów utożsamianych z fachem slicerów, niedbale zasalutowała. Kilka minut później Danstra została w hotelu, zajęta zdobywaniem nowych informacji i programowaniem dziesiątek wirtualnych pułapek i wirusów, które miały uderzyć w imperialną sieć w momencie rozpoczęcia głównej części operacji. Zostały z nią, przygotowując nie do końca przeznaczone w celach medycznych specyfiki, Aurin Leith, nasłuchując imperialnych kanałów łączności, Toryn Farr, i, organizując wszystko inne, Belyssa Romey.
Reszta zespołu podzieliła się na trzy pary. Deena i Lilla, Kaiya i Melenna, Juno i Ingri zamieniły pstrokate wdzianka na pospolite ubrania tubylców, przefarbowały włosy na kolor bardziej wtapiający się w noc i, wyposażone w zestaw inteligentnych gadżetów dostarczonych przez Wywiad Sojuszu, wzięły się do pracy.


Część IV, w której bohaterki się bawią
**********


Czerwona sukienka Melenny działała na mężczyzn niczym detonator termiczny rzucony w gąszcz szturmowców — żaden pancerz przed tym nie chronił. Czy to mały wybuch termojądrowy, czy też promienny uśmiech przypominającej starożytną boginię Melenny, oba doprowadzały do całkowitego rozbrojenia wroga.
Ustrojony już nie tylko w wyciągniętą z kiczowatego holoserialu czerwoną pelerynę, ale też w kapiącą złotem i dociążoną epoletami wersję imperialnego munduru, gubernator dał się złapać na haczyk. Pancerz — nieodstępująca go na krok ochrona i wszędobylskie robo-kamery — poddał się w płomiennym wybuchu fałszywego afektu Melenny, która wszelkie niedostatki aktorskie pokrywała latami doświadczeń w uwodzeniu mężczyzn.
I dlatego Kaiya Adrimetrum była wręcz zawiedziona; musiała zastosować kilka rozwiązań siłowych. W jednej ręce dzierżąc pneumatyczną wyrzutnię strzałek z ładunkiem jonowym, w drugiej zaś półautomatyczną mini-kuszę, przedarła się przez linię czterech równie szerokich, co wysokich ochroniarzy, dwa repulsorowe droidy-czujki i na dokładkę ustrzelić nieporadnie ukrytą holokamerę. Oczywiście wszystko po cichu.
Gdy teatralnym kopniakiem otworzyła stare, mosiężne, snobistycznie zawieszone na zawiasach drzwi, Melenna kończyła właśnie wiązankę obelg, którą raczyła gubernatora. A żeby obelgi nie pozostały bez pokrycia, w spocone, czerwone czoło zarządcy Silurii III wbijała się lufa potwornie drogiego i pewnie proporcjonalnie niepraktycznego blastera.
— W imieniu Sojuszu Na Rzecz Odrodzenia Republiki jest pan, gubernatorze, aresztowany — powiedziała sucho Kaiya.
— Nie macie pr... Ugh!
Pani sierżant rąbnęła go w twarz kantem kuszy.
— Niech się pan łaskawie przymknie, to pana potraktujemy łagodnie.
— Wszystkim wam...
Kaiya Adrimetrum wcale nie miała mu za złe wydanie z siebie dźwięku. Przeciwnie, czekała na to cały, calutki dzień. Stanęła za gubernatorem, szarpnęła za pelerynę i podłożyła nogę. Gubernator runął jak długi na podłogę i wtedy z najczystszą przyjemnością zdzieliła go butem po skroni.
— I to wszystko? — zdziwiła się Melenna. — Nie utnie mu pani czegoś? Nie zmasakruje twarzy? Może przynajmniej opluje? Jak tego, jak mu tam, Quannitha, który zabił pani męża?
— Nie. Zemsta to dla mnie zamknięty rozdział. Poza tym on już sam — wyciągnęła palec w stronę powiększającej się plamy w okolicach krocza urzędującego, do niedawna, gubernatora — dostatecznie się poniżył.
— Też racja, ale...
Kaiya podniosła rękę.
— Właśnie ogłosili cichy alarm.
— Skąd...?
Dotknęła palcem lewego ucha, w którym krył się mikroskopijny głośniczek, jej okienko na świat zewnętrzny.
— Zapomniałaś o naszym wsparciu?
Wyjęła linkę z ciśniętej na podłogę torebki Melenny i zręcznie przywiązała do siebie bezwładne ciało zadziwiająco lekkiego gubernatora.
Pani sierżant przyzwalająco skinęła głową. Lufa bajecznie udekorowanego blastera zatoczyła łuk po urządzonym z przepychem prywatnym gabinecie gubernatora i zawiesiła muszkę na pancernej transparistali okien balkonu. Melenna dokładnie wycelowała, po czym oddała jeden strzał.
Eksplozja strzaskała transparistal, rozsypała ją w drobny mak, i utorowała im drogę na wolność.


**********




1 (2) 3


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (5)

  • hub anakin2012-05-01 12:43:47

    Fajny początek.

  • NLoriel2011-10-12 15:07:34

    Tak czytam to opowiadanie nie zwróciwszy uprzednio uwagi na autora i już przy Annie Seertay stwierdziłem, że to chyba JNR napisał :) Nikt inny nie jest w stanie osiągnąć tak dużej koncentracji mało znanych postaci z EU na centymetr kwadratowy tekstu :)

  • Nadiru Radena2011-10-11 23:50:30

    Nie da się ukryć, że przedobrzyłem z liczbą postaci - ze dwie bohaterki spokojnie mogłem wyrzucić :/ A to, razem z nieliniową chronologią, dało mocno chaotyczną mieszankę...

    W tym opowiadaniu tylko jedna rzecz udała mi się w 100%: użycie imion i nazw wyłącznie z Expanded Universe. W tym opowiadaniu jest bodajże tylko jedna "moja" nazwa, a i to tylko w połowie ;) Taki mały eksperymencik sobie zrobiłem ;)

  • Darth Kasa2011-10-11 20:21:54

    Mam podobne odczucia co Kasis, postaci ciągle mi się myliły, tak samo zresztą jak czas akcji. Z drugiej strony sporo się dzieje, a pomysł na fabułę jest nawet oryginalny. Ogólnie raczej na plus ;)

  • Kasis2011-10-11 20:17:36

    Bardzo fajny pomysł, zdecydowanie na plus, że same kobitki są bohaterami, momentami bardzo zabawne. Ale za dużo tych dziewczyn jak na taką objętość tekstu, trochę czasami się można pogubić. Za dużo, za szybko, wkrada się tam chaos. Ale olbrzymi plus za użycie Deeny, którą lubię, a nie jest chyba zbyt często "wykorzystywana" przez fanów.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..