Autor: Greton
Dwa gwiezdne niszczyciele klasy Imperial dryfowały w przestrzeni kosmicznej. Ogromne okręty przywodziły na myśl czasy dawnej świetności Imperium Galaktycznego. Ich kadłuby nosiły ślady licznych walk. Tu i ówdzie były przysmolone przez strzały z turbolaserów, a wyrwy w pokładach zostały załatane wyraźnie gorszej jakości durastalą. Choć niszczyciele miały już swoje lata, to nadal wzbudzały grozę wśród mieszkańców galaktyki. Ich zniszczone kadłuby stanowiły tylko dowód na to, że zdławiły już nie jeden opór. Wokół niszczycieli krążyło kilka eskadr gwiezdnych myśliwców. W większości były to TIE Fightery, choć można było dostrzec również TIE Defendery. W oddali majaczył kształt niewielkiej skalistej planety. Okręty zajęły pozycję w takiej odległości, aby uniknąć wykrycia przez znajdujące się na jej powierzchni radary.
Na mostku niszczyciela „Zagłada” stał admirał Brund Kotyl. Był to niski, otyły mężczyzna ubrany w mundur Imperialnych Sił Zbrojnych. Na jego piersi znajdowała się odznaka, która została wypolerowana do nieprawdopodobnego stopnia. Na pogrążonym w półmroku mostku można było odnieść wrażenie, że świeci własnym światłem. Admirał był osobą grubo po sześćdziesiątce. Świadczyła o tym sieć zmarszczek, pokrywających jego twarz. Kępka siwych włosów była pozostałością po bujnej czuprynie, jaką mężczyzna nosił przed laty. Admirał spoglądał przez iluminatory na szwadron myśliwców TIE Defender, które właśnie opuszczały hangary okrętu. Niewielkie statki uformowały szyk, a następnie pomknęły w kierunku majaczącej w oddali planety. Kotyl przez dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na lecącym obok niszczycielu „Fortuna”, po czym odwrócił się do oficera łącznościowego.
- Proszę poinformować mnie kiedy myśliwce zajmą pozycję – rozkazał.
- Tak jest sir – odparł oficer i odwrócił się do swojej konsolety.
Kotyl ponownie wbił wzrok w iluminatory i pogrążył się w zadumie.
Minął już ponad rok od śmierci imperatora Palpatina. Chaos jaki wybuchł w Imperialnych Siłach Zbrojnych, przerósł wszelkie wyobrażenia Kotyla. Większość admirałów i moffów, korzystając z powszechnie panującego bałaganu, postanowiło zagarnąć jak najwięcej terytorium dla siebie. Wybuchły walki o władzę pomiędzy poszczególnymi dostojnikami Imperium. Każdy z nich chciał zostać następcą Palpatina. Admirał Kotyl postanowił nie wtrącać się do walki o władzę. Nigdy nie interesowała go wielka polityka. Chciał tylko służyć Imperium i walczyć ku jego chwale. Zdecydował się kontynuować powierzone mu zadanie i nadal stacjonować w swoim sektorze. Admirał był pewien, że wkrótce wyłoni się nowy imperator, który położy kres chaosowi. Mijały dni, tygodnie i miesiące, a na ponowne zjednoczenie Imperium wcale się nie zanosiło. Wręcz przeciwnie! Wciąż dzieliło się ono na coraz to mniejsze frakcje, które zwalczały siebie nawzajem. Na czele tych maleńkich państewek stali poszczególni moffowie i admirałowie. Kotyl nie mógł pogodzić się z tym, co stało się z Imperium. Był jednym z największych entuzjastów polityki Palpatina. Admirał zawdzięczał Imperium awans społeczny oraz wszystko co osiągnął w swoim życiu.
Przed powstaniem Imperium Galaktycznego Kotyl mieszkał na niewielkiej rolniczej planecie, leżącej na zewnętrznych rubieżach. Brund urodził się tam i spędził lata swej młodości. Większość mieszkańców planety była rolnikami. Żyli skromnie i pracowali po wiele godzin dziennie. Kotyl od zawsze marzył o karierze pilota. Niestety nie stać go było na studia w akademii lotniczej. Musiał się więc zadowolić posadą opryskiwacza pól na swej rodzinnej planecie. Była to praca monotonna i słabo płatna. Brund wielokrotnie chciał dołączyć do sił zbrojnych Starej Republiki, jednak bez profesjonalnego wyszkolenia nie mógł marzyć o przyjęciu.
Pewnego razu, krótko po przekształceniu Republiki w Imperium, na planecie Kotyla pojawili się imperialni żołnierze. Poszukiwali oni młodych, zdolnych pilotów chętnych do służby w siłach zbrojnych Imperium. Brund bez wahania opuścił rodzinną planetę i spełnił swoje marzenie o zostaniu pilotem wojskowym. Dzięki niesamowitym umiejętnościom błyskawicznie piął się po szczeblach kariery, aż po dwudziestu latach służby został admirałem. Był to bardzo szybki awans, więc Kotyl zyskał rozgłos i uznanie w całym Imperium. Zasłynął nie tylko jako pilot, ale też jako osoba okazująca niezwykłe posłuszeństwo przełożonym. Brund wykonywał wszystkie rozkazy z największą starannością i traktował swoją służbę jako zaszczyt.
W dziewięć miesięcy po śmierci Palpatina w sektorze Kotyla pojawili się rebelianci. Buntownicy nazywali siebie Nową Republiką, jednak admirał nigdy nie uznał tej organizacji. Siła przeciwników była przytłaczająca i flota Imperium została szybko rozbita. Ocalały tylko dwa okręty, którym w ostatniej chwili, udało się wskoczyć do nadprzestrzeni. Mimo klęski admirał nie zrezygnował ze służby i nie stracił nadziei na pojawienie się nowego imperatora. Dwa okręty, które pozostały Kotylowi były uszkodzone i wymagały wielu napraw. Admirał nie mógł już nawiązać otwartej walki z wrogiem, ale postanowił nie próżnować i przysłużyć się Imperium najlepiej jak mógł. Zdecydował się na podkopywanie w obywatelach galaktyki wiary w to, że Nowa Republika może zagwarantować im bezpieczeństwo. Zdziesiątkowana flota Kotyla zaczęła przemierzać galaktykę i atakować wszelkie napotkane statki cywilne. Admirałowi nie chodziło o zrabowanie ich lub wzięcie zakładników. Chciał tylko wywołać strach wśród obywateli galaktyki. Działania admirała były skuteczne, jednak nie spotkały się z aprobatą ze strony załogi. Podwładni Kotyla zdecydowanie woleli brać udział w otwartej walce. Kilka razy padły propozycje, aby dołączyć do jednego z moffów lub admirałów zarządzających największymi frakcjami, jednak Kotyl kategorycznie odmówił. Twierdził, że może służyć tylko prawdziwemu Imperatorowi. Na takich działaniach flota spędziła ponad pół roku. Kotyl nie spodziewał się jednak, że napady na statki cywilne przysporzą mu tak wiele wrogów.
Szwadron myśliwców TIE Defender mknął w kierunku skalistej planety. Na czele szyku leciał Johnan Tix. Młody pilot miał na sobie czarny kombinezon lotniczy oraz osłaniający twarz hełm.
- Admirale zajęliśmy pozycje – powiedział mężczyzna.
Po chwili w kabinie myśliwca rozległ się głos admirała Kotyla.
- Doskonale! Poczekajcie na naszych gości, a kiedy się pojawią działajcie zgodnie z planem.
- Tak jest sir – odparł Johnan.
Szwadron myśliwców zwolnił, okrążył planetę, a następnie zawisł w przestworzach zwrócony w stronę majaczących w oddali niszczycieli.
Johnan Tix urodził się podczas Wojen Klonów. Jego ojciec, Antony Tix posiadał ogromne zakłady produkujące broń. Od początku swego istnienia zaopatrywały Starą Republikę, a później zaczęły pracować dla Imperium. Johnan był najstarszym synem milionera i ojciec sądził, że przejmie po nim firmę. Chłopak nie był jednak zainteresowany biznesem. Johnan marzył o władzy, jaką mogła mu dać tylko kariera wojskowa. Po wielu rozmowach z synem ojciec pozwolił mu spełnić swoje marzenie, a firmę powierzył jego młodszemu bratu. Chłopak w wieku dwudziestu lat wstąpił do akademii lotniczej, a później dołączył do Imperialnych Sił Zbrojnych. Ze względu na pozycję ojca wszystkie przewinienia Johnana były mu puszczane płazem. Pilot od ukończenia akademii służył we flocie admirała Kotyla. Gdy tylko wszedł na pokład niszczyciela „Zagłada”, został mianowany dowódcą szwadronu. Początkowo wzbudziło to oburzenie wśród innych pilotów, jednak kiedy zobaczyli z jaką pobłażliwością Kotyl traktuje syna galaktycznego milionera, postanowili trzymać się blisko niego. W razie jakichkolwiek problemów mogli powołać się na Johnana, który szedł udobruchać starego admirała. Ze względu na ulgi u przełożonych oraz dużą zasobności portfela, Johnan szybko stał się popularny w całej flocie. Tix był arogancki i cyniczny. Nigdy nie okazywał admirałowi i jego doradcom zbytniego szacunku, ale nie spotykały go z tego powodu żadne konsekwencje. Błyskawiczny awans na dowódcę szwadronu na jakiś czas zaspokoił głód władzy Johnana. Chłopak planował jednak zostać dowódcą jednego z okrętów floty, a następnie przejąć nad nią dowództwo.
Ku rozpaczy Johnana, po śmierci Imperatora jego pozycja we flocie natychmiast spadła. Kotyl zaczął go traktować jak zwykłego pilota i nie stosował wobec niego żadnych ulg. Czasy były trudne i admirał chciał, aby każdy jego podwładny pracował z całych sił.
Nienawiść jaką Johnan zaczął pałać do admirała, nie była spowodowana tylko zmianą stosunku do jego osoby. Obecne działania floty nie podobały się Tixowi. On chciał otwartej walki i pragnął dołączyć do jednego z moffów lub admirałów. Zachowanie Kotyla przypominało mu działania piratów i napawało obrzydzeniem.
Z zadumy wyrwał Johnana pisk radaru, który wykrył jakieś obiekty. Pilot wyjrzał przez iluminator i dostrzegł kilka transportowców, które właśnie wychodziły z nadprzestrzeni. Statki znalazły się dokładnie pomiędzy niszczycielami i myśliwcami.
- Ok panowie – powiedział Johnan – robimy to co zawsze. Odpalamy rakiety i znikamy.
Pociągnął do siebie drążek sterowniczy i jego myśliwiec wstrzelił jak z procy w kierunku transportowców. Ich piloci najwyraźniej spostrzegli zagrożenie, gdyż statki zaczęły pospiesznie zawracać. Okręty nie mogły się jednak równać z myśliwcami. Kiedy kończyły wykonywać zwrot Defendery znalazły się tuż nad nimi.
- Odpalamy torpedy – wykrzyknął Johnan.
Nagle przed myśliwcem Tixa przemknęła szkarłatna błyskawica i trafiła jego skrzydłowego. Lecący obok myśliwiec natychmiast rozpadł się na kawałki. Jeden z oderwanych kolektorów zderzył się z innym Defenderem, który zakończył swój żywot w chmurze ognia. Johnan gwałtownie pociągnął za drążek sterowniczy i jego myśliwiec runął w dół, w ostatniej chwili unikając serii kolejnych błyskawic. Pilot wykonał kilka obrotów wokół własnej osi, po czym zwolnił, aby zorientować się w sytuacji. Ktoś otworzył ogień. Ale Johnan nie miał pojęcia kto to mógł być. Na radarze nie zauważał żadnych innych obiektów oprócz transportowców i myśliwców TIE. Nagle odkrył rozwiązanie zagadki. Na kadłubie jednego z czterech transportowców znajdowała się wieżyczka poczwórnego działka turbolaserowego, która pluła plazmą na wszystkie strony.
- Do całego szwadronu – rzucił Johnan – czarny 4 i 6 polecą jako moi skrzydłowi, gdyż straciłem swoich. Spróbujemy zniszczyć tą wieżę. Reszta niech stara się zestrzelić pozostałe transportowce. Do dzieła!
- Ale co ja zrobię sam? – spytał pilot, którego Johnan właśnie pozbawił skrzydłowych.
Tix zignorował pytanie i ruszył w stronę transportowców. Do dowódcy natychmiast dołączyli skrzydłowi.
- Osłaniajcie mnie ja zajmę się wieżą – rozkazał Johnan.
Reszta szwadronu wystrzeliła torpedy, jednak większość chybiła. Myśliwce musiały unikać zabójczego ognia z wieżyczki, a w dodatku część rakiet była przez nią zestrzeliwana. Johnan wkrótce znalazł się przed transportowcem wyposażonym w turbolasery i wziął je na cel. Wieżyczka zaczęła się szybko obracać w stronę nadlatujących Defenderów. Po chwili wystrzeliła kilka śmiercionośnych błyskawic. Johnanowi udało się ich uniknąć, jednak jego prawy skrzydłowy nie miał tyle szczęścia. Jedna z błyskawic trafiła w lewy kolektor jego myśliwca. Statek zaczął się obracać, a następnie roztrzaskał się o kadłub transportowca. Cały statek zatrząsł się od uderzenia. Wieżyczka na parę sekund przestała strzelać co wystarczyło, aby Johnan wystrzelił torpedę, która rozpyliła ją na atomy. Pilot poderwał myśliwiec i rozejrzał się wokół. Trzy transportowce zostały już niszczone, a ostatni był ostrzeliwany przez resztę szwadronu. Po chwili przełamał się na pól i eksplodował. Po okrętach została tylko chmura szczątków.
- Wracamy – rozkazał Johnan i poleciał w stronę niszczycieli nie czekając na resztę myśliwców.
Gdy Johnan wrócił do swojej kwatery był wściekły. Zerwał z głowy czarny hełm i cisnął go na podłogę. Ukazała się twarz młodzieńca o ciemnych włosach i szarych oczach. Pilot zerwał kombinezon lotniczy i usiadł na łóżku. W jego oczach płonęła nienawiść. Dzisiejsze wydarzenia wytrąciły go z równowagi. Od zawsze uważał napadanie na statki cywilne za głupotę. Nie chodziło mu oczywiście o życie ich pasażerów, które w ogóle się dla niego nie liczyło. Uważał te napady za zajęcie godne pirata i hańbę na swoim honorze. Dzisiaj cierpliwość Johnana się skończyła. Mógł tolerować niszczenie statków cywilnych, jednak narażanie życia dla tej idei wcale mu się nie uśmiechało. Najwyraźniej cywile postanowili sami bronić się przed piratami i uzbroili swoje statki. Johnan miał już serdecznie dość służby we flocie Kotyla. Na szczęście Tix nie był jedyną osobą mającą takie poglądy.
Jaro2011-09-01 22:08:20
Niestety, fanfic słaby, i to nie tylko pod względem ortografii i interpunkcji, które kuleją najbardziej. W zasadzie nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi: jest jeden koleś, jest drugi koleś, przedstawiasz ich biografie, które jednak nie wystarczają, by zrobić z nich interesujące postacie. Cały przebieg akcji zaprezentowano wyjątkowo naiwnie: idzie se grupka facetów, ktoś tam wyłącza światło, potem się wszystko pieprzy, ale koniec końców zabójstwo admirała wystarcza, by szeregowy pilocina został przez 40-tys. załogę uznany nowym szefem. Warsztat pisarski również wskazuje na zupełny debiut: opisy i dialogi zajmują się tylko i wyłącznie tym, co jest ci aktualnie potrzebne, przez co wyraźnie nie czuć lekkości pióra, jaka powinna charakteryzować każdą dobrą literaturę.
Sorry za dość ostrą krytykę, ale początki takie właśnie bywają. Trzeba uczyć się na własnych błędach. Ja, czytając dziś swój pierwszy fanfic, mam ochotę zapaść się pod ziemię.
3/10
Stele2011-09-01 13:38:46
"Dwa gwiezdne niszczyciele klasy Imperial" Bah! Typu, k, typu.
"szwadron" A to też wymysł naszych tłumoczy. Nie jest to poprawne określenie grupy myśliwskiej.
"Okręty nie mogły się jednak równać z myśliwcami." To transportowce w końcu, czy okręty?
Do tego wyłapałem błąd ortograficzny, składniowy i dwa interpunkcyjne.
Opowiadanko, mimo że umieszczone w moim ulubionym okresie, też strasznie nijakie. Ani zaskakujące, ani z przesłaniem. Imperialnego patosu też zbytnio nie czuć. Średniak jakich wiele.