Tytuł orginału: The Crystal
Autor: Elaine Cunningham
Tłumaczenie: "ooryl"
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie
czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści.
Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów
Dźwięk oklasków rozległ się w Wielkiej Świątyni, odbijając się od starożytnych kamieni tworzących sklepienie. Dla Jainy Solo ta gromka owacja niosła echo innych dni i innych dokonań – i to nie tylko z przeszłości. Była tam także pieśń przyszłości, jej przyszłości.
Przynajmniej tak zakładała.
Pytanie, które wujek Luke zadał jej przed ceremonią, rozbrzmiewało w jej głowie raz za razem, jak zacinający się hologram. – Jakie są twoje plany na przyszłość?
Racjonalne pytanie, zadane ponieważ opuszczała Akademię Jedi, na które nie przyszła jej jeszcze do głowy dobra odpowiedź. Lubiła latać szybkimi statkami. Lubiła budować różne rzeczy, naprawiać i ulepszać to, co już ktoś stworzył. Ale takie umiejętności niknęły wobec podniosłości tego miejsca, tej chwili.
Wiele oczekiwano od siostrzenicy Luke’a Skywalkera, najstarszego dziecka Leii Organy i Hana Solo. Jaina zawsze o tym wiedziała i akceptowała to. Dziedzictwo Jedi skazało ją na bycie odpowiedzialną.
Jaina nigdy nie była bardziej świadoma tego dziedzictwa. Stała nad trybuną Sali Audiencyjnej, doskonale wyczuwając w Mocy obecność stojących obok dwóch braci i przyjaciół, z którymi spędziła lata w Akademii. Promienieli radością i dumą, odrobinę przyćmionymi przez ciężar tylu spojrzeń i takiej wspaniałej owacji. Po jednej stronie stali wujek Luke, jej rodzice i kilku innych bohaterów ich pokolenia. Jaina wyczuwała ich wszystkich, choć była w stanie zobaczyć tylko olśniewające błyski mieczy świetlnych.
Starsi rycerze Jedi zgromadzeni w pierwszym rzędzie włączyli swoje miecze, unosząc je w hołdzie uczniom, którzy właśnie kończyli naukę. Wielokolorowe bronie mówiły o nadziei i sile – były niczym tęcza powstająca z załamania promieni zachodzącego słońca.
Po chwili owacja ustała, a miecze zgasły. Gibka, srebrnowłosa kobieta wyszła po cichu w stronę ławki na podwyższeniu. Usiadła, wyciągnęła swój instrument i zaczęła grać. Delikatna muzyka wypełniła salę niczym światło księżyca. Tionna nauczała młodych Jedi przez opowieści o dawnej chwale, ale teraz jej pieśń opiewała ich przygody i wzywała do tworzenia nowych legend.
Usta Jainy wykrzywiły się w lekkim ironicznym uśmieszku.
– Ballada o Mechaniku Jedi – założyłaby się o „Sokoła Millennium”, że Tionna nie będzie często proszona o tę melodię.
Gdy pieśń ucichła, nowi Rycerze Jedi zeszli w szeregu z podwyższenia i przemaszerowali przez całą salę. Wraz z momentem opuszczenia Wielkiej Świątyni ich poważne zachowanie zniknęło, a okrzyki radości przeplatały się z muzyką dżungli Yavina 4.
Lowbacca wydał z siebie radosny okrzyk i objął Jainę. Owinęła swoimi ramionami talię Wookieego i zatopiła twarz w jego imbirowej sierści. Chwilę później została obrócona i wylądowała w jednoramiennym uścisku oraz niespodziewanym zapachu egzotycznych perfum.
Jaina odepchnęła Tenel Ka na szerokość ramion i uśmiechnęła się z szacunkiem. Po raz pierwszy dziewczyna z Dathomiry zamieniła swój standardowy wojowniczy ubiór – jasny i krótki kostium wytworzony z gadziej skóry – na tradycyjne szaty Jedi, a jej złotorude włosy zostały uczesane w elegancką koronę z loków i warkoczy.
– Poza kolorem włosów wyglądasz dokładnie jak moja mama – zażartowała Jaina.
Szare oczy dziewczyny zabłysły, gdy odebrała te słowa jako komplement.
– Moja babka byłaby wdzięczna. Często napomina mnie, żebym zachowywała się jak księżniczka – powiedziała, posyłając ukosem spojrzenie w stronę królewskiego pojazdu. Była Królowa Matka Hapes podróżowała w iście kosmicznym zamku, dziwacznej strukturze, która górowała nad bardziej konwencjonalnymi statkami.
Tenel Ka zmarszczyła brwi, gdy rozmyślała nad tym symbolem jej dziedzictwa i oczekiwań jej rodziny. Podobne stłumione myśli ogarnęły pozostałych młodych Jedi. Jaina zauważyła, że nie była jedyną zakłopotaną i niepewną swoich następnych kroków.
Zdziwiła się, gdy Jacen jako pierwszy zabrał głos w tej sprawie dotyczącej ich wszystkich.
– Anakin i ja będziemy podróżowali z wujkiem Lukiem – powiedział, odgarniając kosmyk brązowych włosów, który jak zwykle spadał mu na oczy. – I to nie tylko na Mon Calamari. Po wakacjach mamy zostać jego uczniami.
Zielone oczy Zekka poszerzyły się ze zdumienia.
– Wy dwaj? Poradzi sobie z dwoma uczniami?
Jacen poczerwieniał, a Jaina odniosła wrażenie, że chłopcy odbyli już podobną rozmowę wcześniej.
– Wydaje mi się, że to dobry krok – Jacen zerknął na jego krzywy uśmieszek. – Mam wrażenie, że jeszcze sporo muszę się nauczyć.
– Nie da się ukryć – zgodził się Zekk.
Wszystkich ogarnęła fala śmiechu, podczas której Jaina zastanowiła się nad ścieżką swoich braci. Indywidualne szkolenie było wspaniałym pomysłem i jeśli wujek Luke brał uczniów pod swoją opiekę, to może ciocia Mara zgodziłaby się na jednego? Mara Jade była absolutnie fantastyczną osobą – praktyczną, pewną siebie, ponadto doświadczona pilotką i wojowniczką zdolną do wytarcia podłogi w kantynie paroma zbirami Czarnego Słońca bez zabrudzenia swoich kasztanowych włosów.
Rozkoszny uśmiech pojawił się na twarzy Jainy. To było to – ścieżka wybrana, problem rozwiązany.
Ale Zekk, sądząc po zdezorientowanym wyrazie twarzy, nadal próbował zrozumieć ten pomysł.
– Czyli wy dwaj wyjeżdżacie, żeby stać się sławnymi wojownikami Jedi, jak Mistrz Skywalker?
– To były inne czasy – powiedział rozważnie Jacen. – Mistrz Luke został Jedi podczas Rebelii i jego ścieżka została ukształtowana z konieczności. Zawsze wiedzieliśmy, że Jedi są kimś więcej niż wojownikami, ale nie wiemy czym to „więcej” ma być. Może naszym zadaniem jest nauczenie się na nowo tego, co zaginęło?
– Bardzo filozoficzne, mały braciszku – powiedziała drażliwie Jaina. – A co ma robić reszta nas, podczas gdy wy będziecie poszukiwać tych mądrości?
Odpowiedział jej z dobrodusznym uśmiechem.
– Ratować galaktykę. Wystarczy?
– Jeśli to jest nasze przeznaczenie, to zaczynamy dość mizernie – powiedział Anakin. – Mama została wybrana do Imperialnego Senatu, gdy była w wieku Jacena i Jainy.
– Nasi rodzice powiedzieliby, że wyzwania, z którymi zmagają się teraz, są nie mniejsze niż te z ich młodości – zauważyła Tenel Ka, spoglądając na trójkę ludzi wyłaniającą się ze Świątyni, wysokiego mężczyznę i dwie kobiety w wyszukanych szatach rodziny królewskiej Hapes.
Jaina przytaknęła. Księżniczka Leia była dawniej głową państwa i pozostała zdolną dyplomatką utrzymującą w całości coraz bardziej kłótliwą Republikę. Han Solo – osobisty bohater Jainy oraz jej ojciec – był zwolnionym ze służby generałem, który najchętniej odnajdywał się między jedną przygodą a drugą. Obserwowała pełna dumy, jak jej rodzice opuścili Wielką Świątynię i pospieszyli w kierunku młodych Jedi z twarzami jaśniejącymi z dumy.
Han poklepał obu chłopców po plecach, a Jainę chwycił i obrócił się z nią w powietrzu, tak jakby nadał sięgała mu do kolan niczym dzieci Ewoków.
– Weź pod uwagę dostojność swojej córki – ostrzegła Leia z uśmiechem.
– Przeceniasz te tytuły – odpowiedział Han. – Zaufaj mi – mimo tego, postawił Jainę na ziemi i uśmiechnął się przepraszająco. – No. To jaka jest następna przygoda?
Luke podszedł bliżej. Jaina zauważyła, że cioci Mary nie było z nim i posłała mamie pytające spojrzenie. Delikatnie, prawie niezauważalnie Leia pokręciła głową. Jaina zauważyła troskę mamy, subtelną jak zapach pokruszonych kwiatów.
– Jacen i Anakin będą pracować ze mną – powiedział cicho wujek Luke. – Zgodnie z tradycją Jedi będą moimi uczniami.
Han przytaknął, jakby spodziewał się tego, ale w jego oczach jawił się smutek. Zmusił się do uśmiechu i zmierzwił fryzurę Jainy.
– A co z tobą, dzieciaku?
– Ciągle nad tym myślę – powiedziała Jaina, krążąc wzrokiem z mamy na wujka Luke’a.
– Dobrze. Masz czas – Han spojrzał nad jej ramieniem na Chewbaccę. – Wyładowałeś już prezent dla absolwentki Jainy?
Wielki Wookiee ostrożnie spojrzał na Leię i po cichu zaryczał twierdząco.
– Prezent? – Jaina spoglądała to na ojca, to na matkę. Znajomy wyraz twarzy – połączenie rozdrażnienia z miłością – pojawił się na obliczu mamy.
Leia założyła ręce na siebie i obróciła głowę.
– Prezent? – powtórzyła w wyzywającym tonie.
Han potraktował żonę swoim najlepszym łotrzykowskim uśmieszkiem, po czym objął ramieniem Jainę.
– Chodź, dziecko. Rzućmy na nią okiem.
Serce Jainy zabiło mocniej, rozbudzone nagłą nadzieją. Gust taty pokrywał się z jej, a prezentami od niego były zwykle zapasowe części lub interesujące gadżety, które odnalazł w zwariowanych zakątkach galaktyki. W świecie Hana jedynym nieżyjącym obiektem wartym żeńskiego zaimka był statek. Jaina jeszcze nawet nie ośmielała się marzyć o własnym statku! Podążała śladami ojca, w podekscytowaniu udało jej się nawet naśladować jego długie kroki.
Leia westchnęła i obróciła się w stronę Luke’a, który dłonią zakrywał uśmieszek na twarzy i wyglądał bardziej na chłopięcego bohatera, którym kiedyś był, niż na Mistrza Jedi, którym się stał.
– Idziesz?
Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.
– Nie mógłbym tego przegapić.
Leia spojrzała na gromadkę młodych Jedi. Młodsi studenci dołączyli do nich. Zupełnie nieświadomie zatopili się w wirze rozmów, jakby chcieli wspomnieniami ożywić spędzony razem czas.
– Myślę, że odejście nie byłoby nietaktem – odrzekła sucho.
Luke zachichotał i podążyli za Hanem oraz Jainą do hangaru. Obok czcigodnego „Sokoła Millennium” stał mniejszy pojazd, niemal tak stary jak pogrążony w złej reputacji.
– Ma swój charakter – powiedział Han, czule poklepując wgnieciony metal. – Co o niej sądzisz?
„Nowy” statek Jainy okazał się być starym egzemplarzem Z-95. Nieruchome skrzydła dawały mu wygląd jednego z prymitywnych modeli X-wingów. Kadłub wyglądał na strasznie sponiewierany, kilka paneli zostało zastąpionych, nie zawsze metalem tego samego koloru, zaś owiewka została wzmocniona, też bez troski o walory artystyczne. Poza łatami statek nadal prezentował zdumiewającą kolekcję wgnieceń, marszczeń i nacięć.
– Jest piękna! – powiedziała Jaina. Naprawdę tak uważała.
– Wykonałem parę modyfikacji – odrzekł dumnie jej ojciec. – Wzmocniłem kadłub, ulepszyłem silniki, wpakowałem hipernapęd, podrasowałem silniczki manewrowe. Wygląda niepozornie, ale ma swoją moc…
Leia z otwartymi ustami gapiła się na męża.
– Nie mogę uwierzyć, że kupiłeś tę… tę rzecz bez konsultacji ze mną!
Twarz Hana przybrała dziwny wyraz. Leia podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Nie kupiłeś jej, prawda?
– Nikt ci nie powie, że jest inaczej – odpowiedział bez zastanowienia. Jego pewność siebie nagle się zachwiała, gdy spojrzał na Luke’a i przypomniał sobie zdolność przyjaciela do odsiewania prawdy.
Mistrz Jedi podniósł obie ręce.
– Ja trzymam się od tego z daleka.
Leia zaczęła okrążać wrak.
– Cztery działka laserowe i wyrzutnia torped protonowych? To nie za duża siła ognia jak na statek tych rozmiarów?
– Hej, lepiej mieć i nie potrzebować, niż nie mieć i potrzebować – odparował Han.
– Jak z noszeniem miecza świetlnego na randkę – zauważyła Jaina, kręcąc oczami.
Brwi ojca uniosły się z aprobatą, a wskazany w nią palec nagrodził logiczne myślenie i pomysłowość.
Kokpit otworzył się ze zgrzytem i ze środka wyskoczyła gibka, rudowłosa kobieta. Wylądowała lekko i podeszła z kocią gracją do milczącej grupki.
– Może nie jest piękna, ale poleci – oświadczyła.
Nagle Jaina zrozumiała troskę mamy. Mara Jade zawsze była szczupła, ale jej pasy bezpieczeństwa były zapięte parę ząbków ciaśniej niż zwykle. Wyraźne i eleganckie kości twarzy rzucały cień na zapadłe policzki. Jej blada skóra przybrała niezdrowy szary odcień, a zielone oczy straciły swój blask.
Jaina szybko otrząsnęła się z zaskoczenia i niepokoju. Pobiegła i zarzuciła delikatnie ramiona wokół żony swojego wujka.
– Ciocia Mara! Tak się cieszę, że przyleciałaś.
– A gdzie indziej mogłabym być?
Przynajmniej głos Mary był taki sam: chrapliwe mruczenie, które zawsze kojarzyło się Jainie ze szponami ukrytymi pod warstwą aksamitu, niczym u Togoriańskiego wojownika podającego rękę na powitanie. Jednakże jej obecność w Mocy była jeszcze dramatyczniej zmieniona niż jej wygląd.
Mara dostrzegana w Mocy zawsze przypominała Jainie blaster – szybki, ukryty i zabójczy. Ale teraz jej siły życiowe płonęły zaledwie cienkim, lekko dostrzegalnym płomieniem.
Jaina z westchnieniem odrzuciła właśnie wymyślony plan zostania jej uczennicą.
Poczuła, że Mara sztywnieje. Starsza Jedi pociągnęła Jainę na odległość ramion i wpatrzyła się w nią głęboko.
– Odpowiedź na Twoje pytanie brzmi: tak.
– Ale…
Mara ucięła wszelką dyskusję krótkim potrząśnięciem głową i odeszła.
– Zobaczmy twój miecz świetlny.
Dziewczyna odczepiła go od pasa i podała. Mara wcisnęła włącznik kciukiem. Lśniące fioletowe ostrze wyskoczyło z wypolerowanej rękojeści. Sponiewierany metal obu statków odbijał jego kolorowe światło, intensywny odcień wydający się stać na granicy spektrum widzialnego. Podczas gdy większość mieczy świetlnych dostojnie i stopniowo budziła się do życia z charakterystycznym pomrukiem, ostrze Jainy natychmiast wyskoczyło w całkowitej gotowości. Jacen czasami dokuczał Jainie, że jej miecz był jedynym w galaktyce, który szumiał, nawet gdy był wyłączony.
– Pasuje do ciebie – powiedziała Mara z lekkim uśmieszkiem. – Słyszałam, że hodowałaś własne kryształy.
Aprobata w jej głosie zaskoczyła Jainę. Wszyscy inni studenci używali znalezionych kryształów do skupiania wiązki w ich mieczach świetlnych i nikt nie był w stanie zrozumieć, dlaczego Jainie zależało na stworzeniu własnego.
– Hodowałam kryształy do swojego pierwszego miecza świetlnego – ciągnęła Mara. – To łączy cię z nim, zupełnie inaczej go czujesz. Jesteś, dosłownie, częścią broni.
– Równowaga między mechaniką i metafizyką? – zasugerował Luke.
– Coś w tym stylu. Ale w gruncie rzeczy, to kwestia postrzegania. Czasem potrzebujesz skupienia, a czasem sama musisz być kryształem skupiającym. Racja?
Mara skierowała to pytanie do Jainy. Nie była całkowicie pewna, co jej ciotka miała na myśli, ale rozważnie przytaknęła.
– Skoro samemu dotarłaś tak daleko, możemy na razie opuścić tę cześć szkolenia i przejść od razu do latania.
– Latania? – powtórzył z niedowierzaniem Han, błądząc spojrzeniem między szwagierką a córką. – Ja już nauczyłem ją latać.
Mara mrugnęła do niego.
– Chyba mogę nad tym popracować.
Śmiech jej rodziny ogarnął Jainę, gdy biegła z otwartymi ramionami w stronę jej nowego statku. Gdy jej ciotka wyjaśniała plany szkolenia pozostałym dorosłym, Jaina w myślach stworzyła listę najbliższych napraw i ulepszeń. Palce ją świerzbiły, żeby wziąć hydroklucz, ale było to niczym w porównaniu z pragnieniem wejścia do kokpitu.
– Kiedy mogę nią polecieć? – była już w środku.
Han podrapał się po brodzie.
– Cóż, planujemy lecieć prosto na Mon Calamari. Czemu nie miałabyś tam na nas czekać? To będzie łatwy lot, koordynaty są już zaprogramowane w komputerze. I nie ma prostszego lądowania niż w hangarach kurortu Crystal Reef.
Jaina spojrzała na Leię, która podejrzliwie oglądała pokiereszowany statek.
– Mamo? Wiem, że jest stara i że… hmm… ma charakter, ale ciocia Mara mówi, że będzie w porządku. I tato też – dodała po chwili.
– Hej, dzięki – zamruczał Han.
Leia machnęła rękoma w geście porażki.
– Nie jestem we właściwej pozycji do negocjacji. Jak niby miałabym zabronić mojej szesnastoletniej córce podróżować przez galaktykę w latającej kupce złomu, gdy sama będę w „Sokole”?
– Tak trzymaj – ostrzegł ją mąż, tylko częściowo żartując.
Jaina fachowo wystartowała z Yavina 4, ale wraz z przebijaniem się przez warstwy atmosfery była coraz bardziej podekscytowana. Jej nowy statek trochę trzeszczał i drgał, gdy pędził przez gęste, wilgotne powietrze, ale napęd podświetlny szumiał solidnie i równomiernie. Był to uspokajający, cieszący dźwięk.
– Łatwy lot – powiedziała Jaina, powtarzając z tęsknotą słowa własnego ojca. Jednak nie była tego taka pewna. Dziewiczy lot w jej pierwszym statku był wielką przygodą samą w sobie.
W końcu rozgościła się w kokpicie i cieszyła się małymi przyjemnościami podróży kosmicznych. Intensywny błękit nieba leśnego księżyca szybko pogłębił się w szafirowy odcień, a gwiazdy zamigotały pełnią życia. Euforia przebijania się przez stawiające opór warstwy powietrza ustąpiła uczuciu nieważkości, gdy Z-95 pozostawił za sobą atmosferę Yavina 4. Gdyby nie informacje docierające do niej przez sensory statku i gwałtownie zmniejszający się system Yavina, Jaina mogłaby pomyśleć, że Z-95 stoi w miejscu.
Położyła statek w ciasnym skręcie, wyzwalając siłę bezwładności podczas badania możliwości statku. Pomarańczowy gazowy gigant błyskawicznie się cofał, z tej odległości jego światło już blakło.
Jaina spojrzała do tyłu. Yavin był zbyt jasny, żeby badać go z powierzchni księżyca, ale stąd mogła dostrzec tańczące wzory w jego atmosferze. Sylwetki kilku mniejszych okrętów sunęły przez blaknące pomarańczowe światło. Rodziny i przyjaciele Jedi biorący udział w ceremonii wracali do swoich rozproszonych w oddali światów.
Ulotny uśmieszek wykrzywił usta Jainy. Pozostawienie za sobą części swojego życia było ciężkie, ale pomagało w obraniu nowego kierunku. Po kilku dniach zabawy i odpoczynku w Crystal Reef zacznie pracować ze swoją nową Mistrzynią.
W pewnym stopniu Jacen i Anakin już zaczęli. Ostatnio wydawało jej się, że ćwiczą z mieczami świetlnymi za każdym razem, kiedy była w pobliżu. W świetle ich nowego szkolenia to miało sens. Szermierka poprawiała kondycję fizyczną, ale jej podstawowym celem była pomoc Jedi w dostrojeniu się do Mocy. Wujek Luke prawdopodobnie dał chłopakom ćwiczenia mające na celu wzniesienie ich na kolejny poziom siły lub pojmowania.
Ale Mara zdecydowała o pominięciu tego etapu uczenia Jainy i skupieniu się na lataniu. Wydawało się, że to dziwny sposób na przeprowadzenie szkolenia, ale Jainie ani trochę to nie przeszkadzało.
Gdy obróciła się w stronę koordynat nadprzestrzennych, zauważyła kilka świecących punkcików kierujących się w stronę systemu Yavina.
– Trochę spóźnieni, co? – wymruczała Jaina. Z ciekawości skierowała myśliwiec bliżej nadlatującego pojazdu.
Statek był zmodyfikowanym X-wingiem, najnowszym modelem. Piękną gładką sylwetkę błyszczącego kadłuba ozdabiały brązowe i czarne wzory. Wzbudzał podziw, ale absolutnie bez zazdrości.
Jaina poklepała konsolę swojego pokiereszowanego Z-95 z zadowoleniem. X-wing był bez wątpienia fantastyczny, ale jej statek pasował do niej idealnie. Była dość niska, niewiele wyższa od swojej mamy, co dawało jej wzrost znacznie niższy niż większość ludzkich pilotów. Za to dzięki nowemu siedzeniu zamontowanemu przez tatę znajdowała się teraz wygodnie blisko przyrządów sterowniczych. Delikatne podkładki naciskowe sterujące kierunkiem i nachyleniem statku zostały zastąpione bardziej jej odpowiadającym staroświeckim drążkiem.
Zamigotała światłami kokpitu w przyjacielskim pozdrowieniu i odskoczyła od nadlatującego X-winga. Bez pośpiechu rozsiadła się wygodnie. Pełna radości krążyła i szybowała niczym ptak pierwszego dnia wiosny.
Pierwszy atak zupełnie ją zaskoczył. Nagle niebo rozbłysło wściekłoróżowym światłem. Cienki zabójczy promień w kolorze zachodzącego słońca pomknął w jej kierunku.
Tarcze Z-95 przyjęły na siebie uderzenie i statek ostro zboczył z kursu. Jaina z całej siły starała się odzyskać panowanie nad statkiem, ale w efekcie statek zrobił beczkę i zanurkował w przeciwną stronę.
Efekt był lepszy niż się spodziewała. Kolejne dwie kolejne błyskawice przemknęły obok, każda mijając ją o metry.
– Słynne szczęście Solo – mruknęła i wyrwała statek z ruchu wirowego. Delikatnie przesunęła drążek na bok i statek odleciał pod ostrym kątem od napastnika.
Wolną ręką Jaina nerwowo szukała włącznika komunikatora i uruchomiła go na ogólnej częstotliwości.
– X-wing, zgłoś się.
Przestarzały system zaskwierczał.
– Tu „Zwolniony za kaucją”. Wywołuję wrogi myśliwiec.
Głos należał do mężczyzny, prawdopodobnie człowieka; był melodyjny i donośny jak w operze Coruscant. Nieoczekiwany, jak na pilota statku paradującego z przestępczą nazwą.
– „Zwolniony za kaucją”, nie jestem twoim wrogiem – powiedziała Jaina tak spokojnie, jak tylko mogła. Spojrzała na sensory. X-wing udał się za nią w pościg, stopniowo zbliżając się do jej znacznie starszego statku. – Nazywam się Jaina Solo i jestem uczącym się pilotem w drodze na rodzinne wakacje. Jest niewiele rzeczy mniej groźnych ode mnie.
– Nieprawda. Moje skanery identyfikują cię jako „Onyksową Gwiazdę”, statek skradziony od mojego pracodawcy przez agentów Icaris Tool & Drive.
Jaina osunęła się na siedzeniu i jęknęła.
– Lepiej zacznij uciekać, tato. Mama zabije cię, gdy się dowie.
– Daremny blef. Moje sensory nie wykazują na tej częstotliwości żadnego innego statku o mniejszej sile ognia – zaobserwował bezcielesny głos.
– Nie to miałam na myśli, nieważne – powiedziała Jaina. – Słuchaj, mój jedyny związek z Icaris jest taki, że brałam od nich części. Zamknęli biznes trzy lata temu.
– Nieprawda. Korporacja Icaris zaopatruje w części i kradnie dane przemysłowe dla Korporacji Subpro, które zamierza masowo replikować „Onyksową Gwiazdę”.
– Jasne, pięćdziesiąt lat temu! – wybuchła Jaina. – Subpro nie montuje Łowcy Głów Z-95 od lat. Naokoło lata mnóstwo starych Z-95. Nie mam przy sobie kopii dokumentów zakupu mojego myśliwca, ale prawdopodobnie znalazłeś niewłaściwy statek.
– Nieprawda. „Onyksowa Gwiazda” jest unikalna, to prototyp opracowany przez Stocznie Bahalian.
Dwie rzeczy równocześnie poraziły Jainę, trafiając do niej z taką siłą, że przypomniały jej ostatnią walkę na miecze świetlne przeciwko Jacenowi i Tenel Ka. Po pierwsze, pilot nie był niedoinformowany, tylko szalony. Według niego, pierwszy Z-95 miał dopiero być zbudowany. Po drugie, słyszała kiedyś, jak ojciec wspominał Bahalian – małą, szanowaną stocznię, znaną przemytnikom jako przykrywka dla Syndykatu Tenloss.
– To nie jest sektor Bajic – zauważyła Jaina, wymawiając siedzibę potężnej organizacji przestępczej. – „Zwolniony za kaucją”, znalazłeś się daleko od domu. Czy przypadkiem nie jesteś też zdezorientowany w innych kwestiach?
– Brak zdezorientowania. Moja misja jest jasna: Zniszczyć prototyp zanim dotrze do Subpro. „Zwolniony za kaucją” przerywa połączenie.
Zaległa cisza. Niebieski płomień eksplodował w nieskończonej ciemności. Sensory ostrzegawcze zaczęły migotać i brzęczeć, potwierdzając, że torpeda protonowa została zablokowana.
Instynktownie Jaina zagłębiła się w Mocy, wyczuwając i mierząc kąt podejścia. Zacisnęła dłonie na drążku i mocno pociągnęła go do siebie.
Gdy Z-95 rysował ciasną pętlę ku górze, mruczenie napędu podświetlnego wzrosło do poziomu wykrzykiwanego protestu. Siła bezwładności w kokpicie rosła do momentu, w którym gwiazdy zaczęły tańczyć i eksplodować tuż nad polem widzenia Jainy. Jeszcze więcej świateł zaczęło migać na konsoli, ostrzegając przed możliwą awarią systemu. Torpeda protonowa eksplodowała, minimalnie chybiając.
Jaina rozluźniła się na tyle, na ile była w stanie. Gwiazdy wirowały dookoła niej, a pomarańczowy gigant co chwilę pojawiał się i znikał. Gwałtownie wyrwała się z pętli i przewróciła na bok.
Spojrzała na komputer nawigacyjny. Świecący ekran zaznaczał jej obecną pozycję oraz współrzędne do skoku nadprzestrzennego. A dokładnie pomiędzy tymi dwoma punktami migotała mała ikona, równomiernie poruszająca się w jej stronę. X-wing znajdował się między nią a bezpieczeństwem hiperprzestrzenni. Musiała polecieć naokoło niego… lub przez niego.
Jaina sprzeciwiała się temu pomysłowi, nawet gdy jej ręka sięgnęła po urządzenia namierzające. Pilot X-winga był szaleńcem. Strzały ostrzegawcze by go nie odstraszyły. Wystrzeliłaby, żeby zabić.
Niechętnie zatoczyła koło, żeby zmierzyć się z atakującym X-wingiem. Przesunęła bliżej ekran celowniczy i aktywowała systemy broni. Migające czerwone strzałki pojawiły się na ekranie, okrążając i śledząc ikonę reprezentującą X-winga. Zajaśniały triumfalnie obwieszczając zablokowanie celu.
Jaina nadal wahała się.
– „Zwolniony za kaucją”, nie musimy tego tak kończyć. Odsuń się i pozwól mi przelecieć.
W odpowiedzi fala rubinowego ognia eksplodowała za transparistalową osłoną, pochodząc z miejsca, gdzie żadna broń nie miała prawa się znaleźć.
Jaina instynktownie się obróciła, uciekając przed nadlatującymi rakietami. Zaliczyła solidne trafienie. Światła w kabinie zgasły, po czym niemrawo zamrugały z powrotem.
– Nie ma astromecha – zamruczała. Z jakiegoś powodu pilot wypełnił przedział zaprojektowany dla robota astromechanicznego dodatkowym działkiem laserowym.
Ale to powinno być niemożliwe! X-wing został zaprojektowany dla jednego pilota, ale jego systemy były zbyt skomplikowane, żeby jedna osoba dała sobie z nimi radę. Jednostka R2 zajmowała się astronawigacją, obliczała skoki nadprzestrzenne i obchodziła systemy w razie awarii. Może pilot będący droidem poradziłby sobie z tym wszystkim, ale i tak nie byłoby mu łatwo.
Z drugiej strony, ta możliwość ułatwiała jej decyzję. Jaina miała mniej dylematów wobec pomysłu rozpylenia droida niż zabicia żywego pilota.
Żeby się upewnić, sięgnęła do niego Mocą. Była tam w X-wingu obecność; mglista, ale zdecydowanie żyjąca. Nagle dotarła do niej prawda.
– Cyborg – wyszeptała głosem pełnym strachu.
To by wyjaśniało brak jednostki R2 – cyborg mógł mieć implanty neuronowe do pilotażu, porty podłączone bezpośrednio do komputera statku.
To mogło też wyjaśnić zdezorientowanie pilota. Cybernetyka znacznie wzmacniała inteligencję, choć z biegiem czasu ludzki umysł ustępował pod ciągłym naporem informacji. Część cyborgów została czymś niewiele lepszym od robotów z krwi i kości, ale umysły niektórych protestowały przeciwko utracie człowieczeństwa z gwałtownością prowadzącą do szaleństwa. Sporadycznie następowała psychoza i cyborg nie potrafił dalej funkcjonować ani jako człowiek, ani jako urządzenie komputerowe.
Ten pilot najwyraźniej cierpiał na parę wad w połączeniach.
– Przypuszczam, że to przekreśla negocjacje – powiedziała Jaina. Niechętnie sięgnęła po urządzenia celownicze. Wzięła głęboki, uspokajający oddech i otworzyła się na Moc. Zaufała instynktowi i wystrzeliła.
Jej pierwszy atak był równoczesną serią z dwóch laserów, której X-wing elegancko uniknął. Jaina wstrzymała oddech w równoczesnym podziwie i trosce.
Nie mogła się z nim mierzyć. Była przyzwoitym pilotem, ale cyborg był całkiem dosłownie rozszerzeniem swojego statku. Jego bazy danych mogły być uszkodzone, ale sądząc po sposobie latania, nadal miał doskonałą kontrolę nad większością swoich funkcji. Nawet używając Mocy była zdecydowanie zdeklasowana.
Jaina wystrzeliła ponownie, po czym zanurkowała ostro, żeby uniknąć kontrataku. Dwa statki zapadły w śmiercionośny taniec, opadając i nadlatując jak para vahitiańskich nietoperzy rywalizujących o terytorium. Strugi laserowego ognia rozjaśniły czerń próżni, tak liczne, że utworzyły w przestrzeni blaknącą sieć.
Z-95 został trafiony w bakburtowy silnik manewrowy. Sensory zawyły i zajaśniały ostrzegawczo, gdy system zaczął się dławić. Zanim Jaina zdołała zareagować, jej statek zatrząsł się ponownie, gdy kolejna wiązka zmaltretowała jej tarcze.
Uświadomiła sobie prawdę tak ponurą jak sama przestrzeń: Czasami nawet Moc nie wystarczała.
Nagle jej umysł został ogarnięty przez obraz, wystarczająco jasny, żeby sprzeciwić się tej ciemności – wspomnienie Mary Jade, podziwiającej niebieskofioletowe ostrze miecza Jainy i kryształy wewnątrz niego.
Czasem – mówiła – potrzebujesz skupienia, a czasem sama musisz być kryształem skupiającym.
Nagle Jaina zrozumiała, co Mara chciała jej przekazać. Sięgnęła, nie w próbie głębszego odczucia lub skupienia Mocy, ale w każdy zakątek jej pokiereszowanego Z-95.
Nowa, a zarazem znajoma świadomość wypełniła ją, niczym obudzenie się i znalezienie się w zapamiętanym śnie. Znała wnętrza statków jak własną kieszeń i była pewna, że z odpowiednimi częściami i czasem byłaby w stanie naprawić jakiekolwiek uszkodzenia Z-95. Ale teraz widziała i czuła statek w sposób, o jakim nigdy nie sądziła, że jest możliwy.
Każda śrubka i spaw były dla niej widocznie jak światła na panelu kontrolnym, szczegółowe niczym powiększenie na holograficznym raporcie systemu, były częścią niej tak samo jak kolor oczu czy odciski na małych dłoniach. Mruczenie silników, napięta gotowość systemów uzbrojenia, śmierć dławiącego się silniczka manewrowego na bakburcie, to wszystko mówiło do niej w języku dźwięków i uczuć, które rozumiała.
I nie tylko rozumiała, ale kontrolowała. Czym jest kryształ dla miecza świetlnego, tym stała się Jaina dla jej Z-95.
Nowy atak nagle przerwał ten moment oświecenia. Jaina wyczuła nadciągającą torpedę protonową na chwilę przed rozbłyśnięciem systemów alarmowych. Nie musiała patrzeć na konsolę, żeby wiedzieć, że zablokowała cel na jej silniku.
Jaina przekazała moc do sterburtowych silników manewrowych. Nagła, niezrównoważona fala wytrąciła Z-95 z poziomej osi niczym pustą butelkę. Torpeda chybiła celu i tylko otarła się o drżący bakburtowy silnik.
Efekt był podobny to tego, co Han często osiągał przez walnięcie dłonią w przeróżne niedziałające systemy na „Sokole”. Dławiący się silnik wystrzelił w nagłym przypływie złego humoru, po czym opanował się do stabilnego strumienia dostępnej mocy.
Jaina wykonała delikatną korektę, która wyciągnęła statek z ruchu wirowego i skierowała dokładnie w stronę X-winga. Wystrzeliła z dwóch dział laserowych. Oba trafiły, ale twardy X-wing ledwo to odczuł.
Pilot-cyborg odpowiedział falą nadciągającego ognia. Jaina złożyła swój statek do skomplikowanego tańca uników, instynktowny niczym mrugnięcie okiem, prawie tak samo pozbawiony świadomych myśli.
Gdy zabójcze fajerwerki ustały, skręciła gwałtownie, utrzymując wystarczający dystans, żeby opanować sytuację. Jej statek zataczał szeroki łuk, praktycznie poza zasięgiem X-winga.
Cyborg i tak dał ognia.
Strzał za strzałem śledził Jainę po jej torze jak szprychy w kole. Z tej odległości, uniki nie wymagały niczego więcej niż subtelne falowanie, niczym mała łódka wznosząca się i opadająca na delikatnych falach. Niektóre strumienie energii pomknęły w dal, niektóre rozproszyły się bardzo blisko celu.
Jainie ukazało się nowe rozwiązanie. Miała cztery działa laserowe i bardzo mało pozostającej energii, choć zmodyfikowany silnik Z-95 starał się zwiększyć ich naładowanie. Bardzo prawdopodobnie siła ognia X-winga była tak samo wyczerpana.
Kontynuowała taniec i okrążenia, kpiąc z wystrzałów pilota-cyborga. Po raz kolejny jej sensory ostrzegały, że X-wing ładował systemy uzbrojenia. W końcu ostrzeżenie zabłysło, ale lasery cyborga nie. Jaina opadła na fotel i westchnęła z ulgą.
– To już koniec – rzekła z rozdrażnieniem. – Daj sobie spokój.
Ale dążący tylko do jednego celu pilot leciał dalej, nakierowując się dokładnie na jej Z-95. Po chwili zdumienia zdała sobie sprawę z jego intencji: Zamierzał zatrzymać „prototyp”, nawet jeśli to oznaczało użycie własnego statku w charakterze pocisku.
Szybko, ale z oporami Jaina przekazała większą moc do przednich tarcz i sięgnęła po sterowniki uzbrojenia. Rozłożyła szeroko palce, po czym nagle wcisnęła mocno spusty wszystkich czterech dział laserowych.
Rubinowe światła pomknęły do przodu tak szybko, że zdawały się utworzyć pojedynczą smugę. Jaina ostro odbiła na bok.
Krótka, jaskrawa eksplozja rozświetliła próżnię. Jaina odruchowo wzdrygnęła się, gdy szczątki zastukały o jej statek. Kontynuowała lot szerokim łukiem od potencjalnie zabójczych odłamków ostatniej broni cyborga.
Jej serce łomotało jak bitewne bębny Ewoków, gdy zatoczyła koło i poleciała z powrotem, ostrożnie unikając szybujących szczątków myśliwca. W przestrzeni leciało całe skrzydło i kawał poskręcanego metalu, który wydawał się zawierać większość kokpitu.
Jaina odetchnęła z ulgą. Celowała w podwozie statku, starając się drasnąć statek i oderwać przedział bagażowy. Atak o takiej sile wyzwoliłby natychmiastowe katapultowanie, czy pilot tego chciał, czy nie. Słyszała o niebezpieczeństwach związanych z wychodzeniem w otwartą przestrzeń, ale z jej punktu widzenia wszystko było lepsze niż przemienienie w parę.
Jej oko wyśledziło mały czarny kształt odróżniający się na tle gwiazd. Zwolniła i podleciała bliżej. Leniwie toczący się w przestrzeni, doskonale widoczny przez półprzezroczysty materiał kombinezonu próżniowego i hełmu, bez wątpienia był to pilot-cyborg. Kiedyś był mężczyzną o egzotycznym wyglądzie i imponującej kondycji. Dopasowany czarny kombinezon lotniczy podkreślał jego wyćwiczone mięśnie. Jego ogolona twarz miała wyraźne kości policzkowe, a skóra była w kolorze miedzi – tak metaliczna w wyglądzie, że przez chwilę Jaina nie zauważyła cybernetycznych części. Porty zewnętrzne w tym samym miedzianym kolorze zostały umieszczone nad każdym uchem, a metaliczny kołnierz otaczał jego szyję. Miał otwarte oczy, były one tak czarne jak przestrzeń i tak samo zimne. Jakiekolwiek ciepło i emocje, które kiedykolwiek mogły znać, zostały zapomniane przez dziwne czarne fotoreceptory, które zastąpiły oryginalne gałki. Niewiele zostało z jego człowieczeństwa, ale istniała szansa, że nadal będzie żył.
Lecz na jak długo?
Cyborg został wyrwany ze swojego statku, a jego macierzysty komputer został zniszczony. Nie zostało z niego zbyt wiele poza ciałem, o którym najwidoczniej sądził, że jest niewystarczające.
– Czasem potrzebujesz skupienia, a czasem sama musisz być kryształem skupiającym – zamruczała Jaina, gdy rozważała z drugiej strony lekcję o krysztale jej miecza świetlnego. Była częścią tego statku, kryształem skupiającym jego siłę, ale sama nie była statkiem. Po zakończonej podróży wyskoczyłaby z kokpitu i odsunęła skupienie na bok.
Jedi mieli inną perspektywę niż większość ludzi, ale Jaina podejrzewała, że tak naprawdę widzieli świat bardzo podobnie. Rzeczywistość każdej istoty była kształtowana przez jej postrzeganie. Cyborg nauczył się być częścią statku długo przed nią, być może po pewnym czasie mógłby sobie także przypomnieć dawne życie.
Jaina zatoczyła koło w kierunku Yavina i ustawiła komunikator na ogólną częstotliwość. Gdyby znalazła kogoś, kto mógłby wziąć na pokład znajdującego się w próżni pilota, mogłaby kontynuować swój lot.
Podróż, jak i przyszłość, do której prowadziła, wydawały się rzeczywiście świetlane.
Jaina delikatnie posadziła statek w hangarze w Crystal Reef i wyłączyła wszystkie systemy. Pokiereszowany statek westchnął – dziwnie ludzki dźwięk sprowokował młodą pilotkę do śmiechu. Nie potrzebowała swojej nowoodkrytej więzi ze statkiem, żeby rozpoznać ulgę, bo ją usłyszała.
Kilka nowych wgnieceń w kokpicie sprawiło, że jego otwarcie było trudniejsze, niż Jaina się spodziewała. Po kilku próbach odsunęła owiewkę na bok i błyskawicznie wstała z siedzenia.
Ryk wzburzonego Wookieego rozległ się w powietrzu. Chewbacca pobiegł w jej stronę wielkimi susami i wyszarpnął Jainę z siedzenia. Trzymając ją w górze przerywał naganę tylko sporadycznym pogruchotaniem kości.
– Przepraszam, że się martwiliście, ale już wszystko w porządku – powiedziała Jaina, jak tylko miała możliwość artykulacji. – Mimo to, statek zaliczył parę trafień.
Tak jak się spodziewała, przyciągnęło to uwagę Chewbaccy. Wookiee posadził ją i zaczął analizować uszkodzenia. Jaina sięgnęła do kieszeni kombinezonu lotniczego po jej ulubione wielofunkcyjne narzędzie i przełożyła je do wyciągniętej ręki Chewbaccy.
– Wrócę, żeby pomóc, jak tylko będę mogła – powiedziała, kierując wzrok na małą grupkę ludzi, wyprzedzoną przez długonogiego Wookiego.
Chewie w odpowiedzi zamarudził. Jaina wyciągnęła się i klepnęła go po ramieniu, po czym udała się na spotkanie rodziny.
Jej tato był pierwszym, który ją złapał. Ulga i troska walczyły o przewagę na jego twarzy.
– Co ci się stało? Problemy z hipernapędem?
– Zadziałał świetnie – odrzekła z uśmieszkiem. – Ale wydawało mi się, że wsadzenie hipernapędu drugiej klasy do statku tych rozmiarów jest nielegalne.
Han obrócił się, żeby spojrzeć, czy pozostali coś usłyszeli.
– Nieźle próbujesz, mała, ale tak łatwo nie odprawisz mnie z kwitkiem. Wyrzuć to z siebie.
Chwyciła go za ramię.
– Miałam malutki problem w podprzestrzeni, ale nic, z czym twoje modyfikacje nie dałyby sobie rady. Tak jak mówiłeś, reszta lotu była banalna.
Jaina rzuciła okiem na braci, którzy dziwili się, jakim cudem jej statek z takimi obrażeniami wytrzymał w jednym kawałku. Jej mama i wujek podeszli powoli, prawdopodobnie chcąc uszanować nienaturalnie wolny krok Mary Jade.
Zielone oczy ciotki spotkały się z jej.
– Nie dziwię się, że się spóźniłaś, biorąc pod uwagę, że wystartowałaś nie nadając imienia swojemu nowemu statkowi. Nikt ci nie powiedział, że to przynosi pecha?
– Już ją nazwałaś.
Mara podniosła brwi ze zdziwienia, ale wyraz jej twarzy sugerował, że ma pomysł, co przyszło dziewczynie do głowy.
– Powiedziałaś mi kiedyś, że tak czy inaczej większość statków ma nazwy po swoich pilotach.
– Spodziewałam się, że tak to zrozumiesz – odrzekła Mara. Sięgnęła do kieszeni kombinezonu po mały metalowy dysk. – Załatwienie zewnętrznych plakietek identyfikacyjnych trochę zajmie, ale tę przerobiłam dla Ciebie w trakcie lotu.
Jaina wzięła dysk i badała go przez dłuższą chwilę. Na metalu został wyryty prosty wzór: wielopłaszczyznowy kamień szlachetny oraz litery słowa określającego jak Jaina, jako pilot, miała już zawsze myśleć o sobie: Kryształ.
Podziękowała Marze skinieniem i obróciła się do swojego ojca.
– Tato, może znasz… dobra, ktokolwiek. Zastanawiałam się, czy może wiecie coś o pewnym pilocie. Duży facet, łysy, miedziana skóra, atrakcyjny głos. Prawdopodobnie kilkakrotnie miał kłopoty – wydaje mi się, że zwiał glinom raz czy dwa po wpłaceniu kaucji. Skończył w pracy dla Syndykatu Tenloss. Spotkaliście się kiedyś z nim?
Han Solo spojrzał na nią z rezerwą.
– Być może. Czemu pytasz?
Jaina chwyciła matkę za ramię dla samego kontaktu oraz nie mniej z chęci zostania buforem bezpieczeństwa pomiędzy nią a ojcem.
– No cóż, to było tak…
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,25 Liczba: 4 |
|