TWÓJ KOKPIT
0

Czerwone niebo, Niebieski Płomień :: Książki

Tytuł orginału: Red Sky, Blue Flame
Autor: Elaine Cunningham
Tłumaczenie: "ooryl"


Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie
czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści.
Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów


Jag Fel rozsunął wyszczerbioną owiewkę kabiny myśliwca i z trudem wydostał się na zewnątrz. Podmuch zimnego powietrza uderzył go w twarz. Osłonił oczy przed mroźnym wiatrem i rozejrzał się po horyzoncie w poszukiwaniu Akademii. Ledwo widoczna za padającym śniegiem, rozległa kula unosiła się nad niegościnnym krajobrazem. Gdyby nie światło odbijane przez trzy bliskie księżyce, w ogóle by jej nie zauważył.

Wzdychając, Jag zaczął z trudem brnąć naprzód. Przy takim mrozie, jeśli wróci, będzie niebieski jak Chiss.


Potężny wiatr pochłonął podmuch powietrza, wychodzący spod poruszających się sań. Jasnoczerwony pojazd, kierowany przez krzepkiego Chissa z białymi, zmrożonymi włosami, prześlizgnął się przez warstwę wirującego śniegu.

– Obersken! – krzyknął Jag, równocześnie machając ramionami, żeby zwrócić uwagę swego przyjaciela i zarazem wybawcy. Znali się od dawna – większość lotów Jaga Niebieskim Płomieniem kończyła się efektownym lądowaniem i zbesztaniem przez szefa mechaników.

Starszy Chiss podniósł maszynę i posłał Jagowi krótki sygnał świetlny. Kilkoma łatwymi, doświadczonymi ruchami doczepił główne liny do statku i wciągnął je na sanie. Wykrzywił się na widok ogromnego mynocka przyklejonego do kokpitu maszyny Jaga.

– Nic się już nie da z tym zrobić, tak myślę. Przynajmniej tym razem będziesz miał dobrą wymówkę.

Jag powstrzymał się przed grymasem.

– Wcale nie. To coś przyczepiło się do maszyny Shawnkyr i zaczęło przegryzać kable na lewym przednim skrzydle. Byłem... zbyt zdekoncentrowany.

Obersken spojrzał na niego z pełnią oburzenia i rozgoryczenia.

– Brawura, niezdyscyplinowanie. Tutaj nie ma miejsca dla bohaterów. Ile razy muszę ci to powtarzać?!

Jag spuścił głowę. Ten gest wyrażał zarówno zrozumienie tej zasady, jak i przeprosiny, za jej nieprzestrzeganie. Jako dziecko, marzył o byciu bohaterem. W wieku czternastu lat przypomniał to sobie jeszcze raz, tęskniąc za beztroską dzieciństwa.


Gimald Nuruodo, instruktor lotów, spotkał się z nim przy wejściu. – Znowu zgrywamy bohatera, poruczniku Fel?

Ton dowódcy, chłodny i uprzejmy, przekazał jego opinię z bolesną przejrzystością. Jag stanął na baczność.

– Wygraliśmy ćwiczenie, sir.

– Trudno określić, czy ktokolwiek wygrał bądź przegrał. Zlekceważenie zasad, arogancja jednostki, która kładzie własne odczucia ponad mądrość i tradycję klanu – tego nie możemy tolerować.

Przerwał, by obrzydliwie podciągnąć nosem.

– Co nie zmienia faktu, że jesteś naszym bratem.

Z początku, Jag chciał podziękować Chissowi – co byłoby szczerą odpowiedzią, ale zakrawałaby na niesubordynację. Jego brat Davin był bohaterem w pełnym znaczeniu tego słowa i Chissowie znajdowali tysiące sposobów, by mu o tym przypominać.

Thrawn był bohaterem, pomyślał Jag. O tym nikt nie musiał mu przypominać.


Później, w ciepłej sali w akademii, myśli Jaga zatrzymały się na wielkim admirale Thrawnie. Był na tyle mądry, by zachować je dla siebie, nawet podczas kolacji wśród innych kadetów.

Długie, równe szeregi przyszłych niebieskoskórych żołnierzy zapełniły stołówkę. Nikt się nie wyróżniał, nikt się nie odzywał. Siedzieli z idealną postawą na plastalowych ławkach pozbawionych oparć, po cichu jedząc łyżkami wieczorny posiłek. Patrząc na nich, nigdy byś nie pomyślał, że nadrzędny cel ich życia nagle przestał istnieć.

Od miesięcy hasło „Thrawn powrócił” rozprzestrzeniało się przez całą mgławicę Rata, jakby poranne piosenki ptaków rozbrzmiewające przez las okalający gmach Akademii. Pogłoski o utrzymaniu się przy życiu wspaniałego przywódcy wstrząsnęły placówkami Chissów. Edukacja kadetów została przyspieszona w nadziei, że Wielki Admirał wkrótce wezwie ich do służby. Nawet Jag miał swój przydział na statku. Uważał siebie za gotowego jak żaden inny chissański kadet oraz równie zawziętego i zdeterminowanego do dobrej służby.

Ale powrót Thrawna był kłamstwem, mistyfikacją uwiecznioną przez klona i sterowanych przez niego ludzi. Jag czuł się, jakby ktoś wyrzucił go z kabiny pojazdu w połowie lotu. Co on i inni kadeci mieli teraz robić?

Jakby w odpowiedzi, wysoki Chiss w burgundzkim kombinezonie Falangi Syndyka Mitth’raw’nuruodo wkroczył do pokoju. Kadeci dosadnie wstali i obrócili się z wojskową precyzją w kierunku podium, oczekując na słowa dowódcy.

Jag wstał razem z nimi, wysłuchując słów chissańskiego komandora z mieszanką zainteresowania i lęku. Komandor, znany jako „Stent”, służył z admirałem Vossem Parckiem i ojcem Jaga, generałem baronem Soontirem Felem. Oprócz tego, dzięki Stentowi Jag został przyjęty do tej specyficznej akademii.

– Spocznij – odrzekł Chiss niskim, starannie modulowanym głosem, który niósł się aż po krańce sali. Kadeci odrobinę się zrelaksowali i zmienili postawę, ale ich oczy nie przestały bacznie obserwować przywódcy.

– Placówka łącznościowa dowodzona przez admirała Vossa Parcka została zdobyta przez Sojusz Rebeliantów – powiedział bez ogródek.

Jag z trudem ściszył przekleństwo.

Placówka jego ojca! Zniszczona! Po raz kolejny ci koszmarni rebelianci wywracali jego uporządkowany świat do góry nogami!

Komandor Gimald wyszedł naprzód i wykonał dosadny ukłon, uprzejmość zazwyczaj okazywaną tylko wyższym rangą niż Stent. Był to wyraźny znak niezadowolenia z przybycia. Przykład łagodnej, niedwuznacznej ironii, której Jag nauczył się oczekiwać po Chissach.

– Z szacunkiem, komandorze Stent, dawny Sojusz nie był znany pod tą nazwą od ponad dekady. Kadeci nie mogą zostawać w tyle w kwestii polityki.

– Nazwa mogła się zmienić po tak zwanej Bitwie o Endor, ale po piętnastu latach tak zwana „Nowa Republika” jest wciąż ogarniętą chaosem zbieraniną bandytów, wieśniaków i dezerterów – odpowiedział buńczucznie Stent. – Ale nie zostałem wysłany, aby o tym dyskutować. Pan pozwoli, komandorze?

Gimald ustąpił, pochylając napiętą twarz i formalnie kłaniając się, jakby właśnie stał przed obliczem chissańskiego senatu.

– Były dwie fazy ataku – kontynuował Stent. – W pierwszej natarli szpiedzy Jedi. Zabudowania zostały zniszczone. Ratowaliśmy co się dało przed przylotem pozostałych statków, ogłaszając taktyczny odwrót. Możliwe, że niektóre dane pozostały. Jeśli zabezpieczenia zostały złamane, to niewykluczone, iż lokalizacja tej akademii zostanie ujawniona.

Jag starał się patrzeć prosto przed siebie, ale czuł na sobie przytłaczające czerwonookie spojrzenia kadetów i, będący swoistą odpowiedzią, rumieniec na twarzy. Lokalizacja akademii nie była wpisana do baz danych. Żaden człowiek prócz barona Fela nie wiedział o jej rozmieszczeniu, a i jego ta informacja dużo kosztowała – bezpieczeństwo jego jedynego żyjącego syna. Baron Fel zdawał sobie sprawę, że ujawnienie koordynat akademii zagroziłoby jego synowi. Jag wiedział, że ojciec nigdy by go nie zdradził.

Jednak wciąż był tu Stent, przygotowujący akademię na okoliczności ataku. Stent, bezpośredni podwładny generała barona Fela. Czemu miałby przylecieć, jeśli nie dlatego, że Nowa Republika poznała rozmieszczenie akademii?


Ciche pojękiwanie rozniosło się przez wypaczoną ciszę, stopniowo przeobrażając się w ryk sięgający wszystkich możliwych częstotliwości - od drapieżnych, trzęsących pisków do ogłuszających wrzasków. Alarmy zaczęły wyć, a cała sala wypełniła się pulsującymi sygnałami ostrzeżeń. Chissowie rzucili się do hangarów.

Jag biegł i przypominał sobie procedury ćwiczone na zajęciach. Mknął w dół drągowymi korytarzami, rozchodzącymi się na wszystkie strony z przestronnego, zielonego lasu w centrum gmachu. Przejście było wypełnione skomplikowanym zapachem roślinności, dziwnie kontrastującym z metaliczno-ceramiczną flotą widoczną za transparistalową ścianą hangaru.

Za późno dotarło do Jaga, że jego statek, okryty niesławą Niebieski Płomień nie znajdował się w hangarze, lecz w warsztacie. Po raz kolejny.

Serce mu zamarło. Zwolnił kroku i przesunął się do ściany korytarza, by nie blokować innym przejścia. Jego tęskne spojrzenie skupiło się na jednym z lśniących, srebrnych szponostatków przyporządkowanych znajomym mu kadetom. Ze swoimi okrągłymi kokpitami i czteroma zgrabnie złożonymi metalowymi ramionami wyglądały jak niewielka grupka dzikich stworzeń, przyczajonych i gotowych, by wystrzelić w powietrze.

Nagle straszny huk wstrząsnął budynkiem i rozrzucił kawałki transparistalowych ścian. Jag odruchowo zasłonił twarz dłońmi, ale wcześniej ujrzał kadetów padających pod iskrzącym deszczem ostrych metalowych odłamków. Wielu Chissów nie podniosło się. Pozostali przy życiu, krwawiąc przepychali się przez szczątki, by dotrzeć do swoich maszyn. Wtem zatrzymali się, patrząc z przerażeniem na zrujnowaną flotę i nie mogąc wymówić ani słowa.

Małe pożary paliły się przez całą długość hangaru. Spryskiwacze włączyły się, by ugasić płomienie, lecz nie mogły nic poradzić na ból, przepalający ciało Jaga w dziesiątkach miejsc. Wyjął z przedramienia szczególnie złośliwy odłamek, zanim ruszył naprzód, by obejrzeć rozmiary zniszczeń.

Przyczyną katastrofy był średniej wielkości frachtowiec. Jego rozsiane pozostałości zaśmiecały podłogę hangaru, który wygiął się i popękał pod wpływem uderzenia. Jego ładunek, który zdecydowanie nie był towarem wojskowym, wysypał się z pękniętego kadłuba i zapełniał całą podłogę. Między miejscem zderzenia i odłamkami większość szponostatków była zniszczona w stopniu uniemożliwiającym naprawę. Tylko jeden wydawał się być w dobrym stanie.

Jag rozejrzał się. Ogromna dziura szpeciła sufit i odsłaniała wyłom w zewnętrznej ścianie budynku. Wyszczerbione krawędzie obu dziur załamywały światło zbliżających się księżyców. Na szczęście, pomyślał Jag, planeta znajdowała się właśnie w sezonie umiarkowanym, w swoim skomplikowanym, długoletnim cyklu. Gdyby panowała zima, wyrwa w murach oznaczałaby pewną śmierć.

– Atak nie był celowy – powiedział Jag, szukając oczyma srogiej twarzy Stenta. – To nie byli Rebelianci. Ani Nowa Republika.

Chiss spojrzał na niego chłodno.

– Wyjaśnij.

Jag kopnął połamaną skrzynkę i pakunek jasnych tekstyliów, wcześniej znajdujących się wewnątrz niej.

– To wygląda raczej na łupy niż ładunek statku wojskowego. Mówiłeś, że na początku uderzyli szpiedzy Jedi, a druga fala ataku przyszła później. Może drugiego szturmu dokonali piraci, a nie Nowa Republika.

Stent rozważał tę sugestię.

– To możliwe. Nie było mnie tam, więc nie mogę potwierdzić tożsamości napastników. Ale piraci podróżujący z Jedi? To raczej nielogiczne.

– Ale nie nieznajome – odparował Jag.

– Księżniczka Leia Organa z Alderaanu wyszła za pospolitego przemytnika. To pewien wzór dla dziwnych współmałżonków. Z drugiej strony, przestępcze organizacje potrafią być pomysłowe. Mogli wiedzieć o ataku i czekać na resztki niczym padlinożercy, nie mając żadnego związku z Jedi.

Wysoka, muskularna Chissanka nadeszła i wykonała szybki ukłon w stronę dowódcy.

– Proszę o zabranie głosu. – Popatrzyła się na Jaga, który nie przestrzegał takich ceremoniałów. Jej czerwone oczy skupiły się na niebieskich oznaczeniach na rękawach i nogawkach czarnego kombinezonu. Jej własny strój miał czerwone oznaczenia, takie same jak u innych Chissów. Kiedy po raz pierwszy otrzymał swój strój, Jag uważał to za symboliczną chęć integracji ludzkiego kadeta z jego błękitnoskórymi towarzyszami. Wkrótce wyprowadzono go z błędu.

Stent udzielił jej pozwolenia lakonicznym skinieniem głową.

Znowu się ukłoniła. – Porucznik pierwszego stopnia, Shawnkyr Nuruodo, dowódca kadetów. Moim zdaniem, ten człowiek może mieć rację. Wygląda na to, że frachtowiec został uszkodzony podczas ataku na placówkę. Pilot chciał wylądować na czymś, co wydawało mu się być jeziorem, a w rzeczywistości było naszym gmachem. Kiedy uświadomił sobie pomyłkę, było już za późno by zmienić kurs.

– No właśnie – Jag przytaknął. – Oni nigdy nie wiedzieli, że tu jesteśmy.

– Teraz już wiedzą – Shawnkyr wskazała na roztrzaskane sklepienie.

Malutkie sylwetki nadchodzących statków pełzły przez bladą tarczę Asdroni, największego z trzech księżyców planety. Wydawały się okrążać ciało niebieskie i rosnąć za każdym obrotem.

– Lądują – wywnioskował Stent.

– Jeśli są piratami, to wylądują i ograbią akademię. Jakie są twoje rozkazy, twoje instrukcje?

Spojrzenie Shawnkyr przesunęło się na poszczególne nieruchome kształty znajdujące się pod małą stertą rozkruszonych kryształów.

– Lecą do hangaru. Teraz pan tu wydaje rozkazy, komandorze Stent.

Chiss kiwnął głową w geście potwierdzenia i wyciągnął blaster z kabury. Dał go Shawnkyr.

– Zbierz dziesięciu żołnierzy i pobiegnijcie do najbliższego składu broni. Weźcie wszystkie charriki i dodatkowe zasobniki energii, jakie zdołacie unieść. Przynieście je tutaj. Piraci wkrótce przedrą się przez wyłom. Musimy być gotowi na spotkanie z nimi.

Shawnkyr przyczepiła blaster do pasa. Ogarnęła wzrokiem ocalałych.

– Fenlish, Khana. Każde wybiera cztery osoby i idzie za mną – kaszlnęła, a następnie odwróciła głowę w stronę Jaga, by uświadomić mu, że też idzie z nimi.

Kadeci pobiegli korytarzem do najbliższego składu broni, a następnie spojrzeli wyczekująco na Shawnkyr. Dowódcy kadetów byli wyposażeni w karty z konfiguracjami zamków, szczególnie na takie ewentualności.

Sięgnęła w kierunku kieszeni kombinezonu, ale w jej miejscu zwisał porwany materiał na pustej klapce. Bez zawartości. Lawendowy rumieniec wypełnił jej twarz.

Instynktownie, Jag obrócił się i kopnął skrzynię po stronie mechanizmu zamykającego. Cienki metal wypaczył się. Drugi kopniak wygiął drzwiczki do środka i wyrwał je z zamka, ale go nie wyłączył. Zirytowany Jag zasyczał i chwycił blaster Shawnkyr. Pojedynczy strzał w zamek wyjaśnił sprawę. Drzwiczki otworzyły się skrzecząc protestująco.

– Szybszy sposób – wyjaśnił Jag zdumionym Chissom. Zaczął wyciągać charriki ze skrzynki. Pierwszy ładunek przekazał w ręce Shawnkyr. Ich oczy spotkały się ponad zebraną bronią.

– Twoje rozkazy, poruczniku? – zapytał.

Chissanka uspokoiła się.

– Tlarik, pomóż Jagowi Felowi zebrać broń. Wszyscy pozostali do kolejki. Weźcie tyle broni, ile udźwigniecie w biegu i wróćcie do komandora Stenta po dalsze instrukcje.

Shawnkyr obróciła się na pięcie by zrobić to samo, co nakazała podwładnym. Jag chwytał bronie i podrzucał czekającym Chissom. Ułożył wszystkie zasobniki energii do rąk Tlarika i wysłał ostatniego Chissa w drogę. Mógł spokojnie zanieść więcej broni, ale kadeci będą ich jeszcze potrzebować. Podwiązał paskami karabiny i zawieszał je sobie na ramionach do momentu, w którym ledwo trzymał się na nogach pod ciężarem ładunku. Chwycił jeszcze coś rękoma i pobiegł do punktu spotkania. Stent i jeden z ocalałych kadetów sprawdzali jedyny działający szponostatek.

Był od nich odległy o jakieś sto metrów, gdy wiązka lasera przecięła hangar, a czerwony błysk rozświetlił zniszczenia. Gdy zgasł, szponostatku już nie było, podobnie jak dwóch Chissów robiących jego inspekcję.

– Stent… – Shawnkyr straciła dech w piersiach.

– Teraz ty dowodzisz – przypomniał jej Tlarik.

Shawnkyr uspokoiła się natychmiastowo.

– Każdy bierze broń i po dwa dodatkowe zasobniki. Gdy wszyscy będą uzbrojeni, każdy jak ja lub większy bierze drugą broń, aż do wyczerpania zapasów.

Jej czerwone oczy szybko ogarnęły hangar. Jag podążał za jej spojrzeniem i próbował odgadnąć tok myśli przywódczyni. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdował się jeden z kilku korytarzy, tworzących okręgi wokół wnętrza lasu. Hangary mieściły się w pobliżu centrum gmachu, w miejscu przeznaczonym do ochrony statków przed atakiem. Od momentu, w którym budynek był właściwie niewidoczny z powietrza, wierzono, że jedynym zagrożeniem może być atak naziemny. Tylko katastrofalny pech frachtowca i jego zderzenie z gmachem zmieniło sytuację.

– Zablokowaliśmy wszystkie korytarze z wyjątkiem tego – oznajmiła Shawnkyr. Jej wzrok skupiał się po kolei na każdym z kadetów. – Gintish, uszczelnij to przejście. Przepompuj tlen ze wszystkich innych korytarzy, żeby przetrzymać najeźdźców w centrum. Dasz radę?

Młody Chiss wykonał ukłon i ruszył.

– To uprzedzi plądrujących. Poruszając się po ograniczonym terenie, znajdą drogę do głębi lasu. Będziemy tam na nich czekać – podsumowała Shawnkyr, rzucając okiem ponad gmach. Wrogie statki zataczały coraz niższe kręgi.

Młody Chiss przeszedł na ich miejsce. Jag, chwyciwszy charrik, zastanowił się, czy jest jedynym, który czuje obawy odnośnie tego planu. Sugestia Shawnkyr była tradycyjną, wyćwiczoną strategią Chissów przeznaczoną do ochrony uczniów akademii podczas lądowej inwazji. Wszyscy z nich zostali wyćwiczeni w walce wręcz i używali nienaturalnego lesistego terenu jak swojej kolejnej broni. Ojciec Jaga uczył go, że Chissowie maja niespotykany zakres myślenia taktycznego. Dlaczego więc Jag był tak zaniepokojony?

Bombardowanie było równie nagłe jak brutalne. Ogień laserowy wlał się do rozwalonego pomieszczenia, tuż przed niebieskimi smugami torped protonowych.

– Do lasów! – krzyknęła Shawnkyr.


Chissowie rozproszyli się, uciekając przed falą pierwszej eksplozji. Ciągle potykali się na obsypanym gruzem korytarzu, który prowadził do centralnego portu. W tym miejscu gmach był najwyższy i zarazem najbardziej wzmocniony. Ściany miały ponad metr grubości i były chronione potężnymi osłonami. Jag biegł tuż za plecami Shawnkyr.

Tunel przed nimi eksplodował, rozsyłając chmurę metalowych łusek. Jag rzucił się na Shawnkyr. Upadli ciężko i przeturlali się na bok korytarza. Znaleźli się w doku mechaników, aktualnie jednym z najbezpieczniejszych miejsc na zewnątrz lasu.

Chissanka wyswobodziła się i schyliła, spokojnie biegnąc pod ciężkimi durastalowymi kratami, które podtrzymywały statki na łatwo dostępną wysokość.

Wcisnęli się pod jedną z platform. Czarne włosy Shawnkyr, zawsze starannie spięte przy szyi, teraz zwisały luźno w potarganych strąkach. Odchyliła rękę, by trochę je uporządkować. Jej dłoń wróciła cała mokra i czerwona, ale po prostu wytarła krew w kombinezon.

– Prawdopodobnie dwie trzecie kadetów dotarło do lasów – mruknęła. – To stawia nasze siły gdzieś pomiędzy piętnastoma a dwudziestoma. Powinno wystarczyć. Kiedy ci piraci wylądują, zgarniemy ich z łatwością.

Jag nagle uświadomił sobie prawdę.

– Oni nie wylądują – powiedział. – W każdym razie, nie teraz. Było tam kilka szponostatków, cały czas rozpoznawalnych po pierwszej katastrofie, i statki podleciały bliżej, by dokładniej je obejrzeć. Nikt poza Chissami nie używa tego rodzaju pojazdów. To mało prawdopodobne, żeby celowo zaatakowali placówkę militarną Chissów...

– Chyba, że została osłabiona przez wcześniejszy szturm – Shawnkyr zakończyła z uśmiechem. – W końcu przebiją się przez osłony. Gmach centralny jest silny, ale nie niezniszczalny.

Na chwilę zapadła cisza i wsłuchali się w kontynuowane bombardowanie oraz skrzypy i trzaski masakrowanej konstrukcji.

– Stent nie mówił, czy twój ojciec przeżył atak na jego placówkę – powiedziała Shawnkyr.

– Nie musiał. Dlaczego Stent miałby przyjeżdżać, jeśli nie dlatego, że mój ojciec ocalał? Moja obecność tutaj pokazuje, jak małe zaufanie ma Stent do honoru mojego ojca.

– Trochę to brutalne, ale logiczne – zgodziła się. Wyjątkowo silny strzał trafił w gmach i pomieszczenie się zatrzęsło. Chissanka spojrzała na sufit i skrzywiła się. – Możemy utknąć tu na jakiś czas. Tak z ciekawości, jak właściwie znalazłeś się tu, w akademii?

Było to pytanie, które Jag słyszał przez większość swojego życia. Spędził sporo dzieciństwa na Ręce Thrawna, ukrytej admiralskiej bazie. Dorastał wśród Chissów, z których wszyscy ukazywali zaciekawienie odnośnie obecności Fela i jego celów.

Przez kilka lat, dało się to łatwo wytłumaczyć. – Mój ojciec służył u Wielkiego Admirała Thrawna. – Były to słowa, które każdy mógł zrozumieć. W końcu Jag został do pewnego stopnia zaakceptowany, grał razem z poważnymi niebieskoskórymi dziećmi, widział, jak rosną w oczach, niczym nagle kwitnące kwiaty cannu. Jednego dnia byli dziećmi, a następnego młodymi dorosłymi. Dziesięcioletni Chiss zakładał wówczas mundur kadeta i wstępował do jednej z wojskowych akademii, których umiejscowienie było skrywane równie zazdrośnie, co koordynaty Ręki Thrawna. Rok za rokiem Jag obserwował ich idących z oczami pełnymi tęsknoty.

W trakcie ostatniego sezonu monsunowego Jag rósł niemal w chissańskim tempie. Trudne szkolenie włożyło mięśnie do jego wątłego ciała i nie był już tak niezdarny jak inni nastoletni ludzie. Jego głos nagle się zmienił, był teraz bardzo niski i stanowił przeciwieństwo wysokiego wzrostu.

Jag pamiętał twarz ojca, kiedy przedstawił mu sprawę przyjęcia do akademii. Baron Fel był niezwykle roztargniony przez ostatnie miesiące i na widok młodego człowieka, stojącego na baczność przed jego biurkiem, powróciły mu zaskakujące wspomnienia.

– Wedge – wymamrotał z niedowierzaniem.

Wedge Antilles był bratem jego matki, jednym z bohaterów Rebelii i pilotem ich słynnej Eskadry Łotrów. Jag przypuszczał, że był do niego podobny – ich włosy miały ten sam odcień prawie doskonałej czerni, a oblicza były naznaczone czarnymi brwiami, silnymi rysami twarzy i kwadratową brodą. Kiedyś Jag mógł myśleć o naśladowaniu sławnego pilota. Teraz czuł tylko puste zdziwienie, że nie rozpoznałby go własny ojciec, jeśli spotkaliby się na moment.

Przywołał swoje myśli z powrotem do chwili obecnej i do uważnej Chissanki. – To były powody polityczne – wyjaśnił. – Moja obecność tutaj daje dowództwu Chissów poczucie bezpieczeństwa. Ludzie są znani ze swej emocjonalności, można więc przypuścić, że Baron Fel, mimo bycia osobą łączącą Chissów i Resztki Imperium, chroniłby ukryte chissańskie bazy przez Imperialnymi ze strachu przed odwetem na jego synie. Mając tę świadomość, można nim łatwo manewrować. Bez urazy, mogę cię zapewnić, że moje bezpieczeństwo byłoby tylko jednym z wielu aspektów wpływających na jego decyzję.

Shawnkyr przytaknęła i zamyśliła się. – Nie wiedziałam, że ludzie są skłonni do tak strategicznych decyzji.

– Właśnie dlatego tkwimy tutaj, jak kolczaste szczury w norze – odpowiedział ostro.

– Wyjaśnij.

– Strategia... – powiedział krótko Jag, podnosząc lewą dłoń z rozłożonymi palcami. – Wiedza o strategiach militarnych z przeszłości – powiedział zginając kciuk i serdeczny palec do dłoni. – Wiedza o przeciwniku... – ten punkt podkreślił złożeniem palca wskazującego. – ...i zrozumienie jego oczekiwań – dodał, odznaczając to zwinięciem środkowego palca. Potrząsnął ręką, ale mały palec nadal wystawał. – Co zostaje?

– Ukryty plan, który miesza i zaprzecza tym oczekiwaniom – wyrecytowała Shawnkyr.

Jag przytaknął z uśmiechem i potrząsnął pięścią, w która przeobraziła się jego dłoń. – Logiczny proces, rozsądne rozwiązanie. Oczywiste rozwiązanie.

Wysunął swoją prawą dłoń, twardymi palcami sięgając do gardła Shawnkyr. Chissanka sparowała atak tuż przed uderzeniem. Upokorzenie mieszało się z gniewem na jej lazurowej twarzy.

– Masz niebezpieczne metody prezentowania swojego zdania – powiedziała. – Ale mimo to są skuteczne.

– Chissowie wygnali Thrawna za jego powtarzające się ataki. Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak ten doskonały strateg mógł pomylić się w mierzeniu tolerancji chissańskich rodów rządzących?

Zawahała się i pochyliła głowę – Tak, myślałam o tym.

– Odpowiedź jest prosta: On się nie przeliczał. Używał pozorne porażki do spełnienia dalszych celów. Czy wiedziałaś, że Imperium organizowało dodatkowe pobory przed wydaleniem Thrawna? On nie mógł tego zaakceptować, tak długo, jak był przydzielony do Chissańskiej Obrony Ekspansywnej. Co mógł robić, jeśli nie być twórcą własnej niełaski?

Shawnkyr gapiła się na niego z niedowierzaniem.

– Ojciec mówił mi o wybiegu Thrawna. Uważał tę informację za element mojego nauczania. Na pewno był w stanie wiedzieć. Stent potwierdził to, gdy powiedział o przyjęciu mnie i wyjaśnił mi cele tej szczególnej akademii. Mieliśmy być ukrytym oddziałem, bronią dla Thrawna, mającą się objawić w momencie, który wybierze.

Shawnkyr przyjęła te informacje w ciszy. Jag podejrzewał, że imię Stenta dało jego słowom wagę, której w inny sposób nie mógłby osiągnąć.

Spojrzał na czerwoną naszywkę na kombinezonie Chissanki. Symbolizował Lodowy Płomień – esencję odwagi, sprytu i zdyscyplinowania, stan perfekcji, do którego można dążyć, ale nigdy nie da się go osiągnąć. Kontrastowała z niebieską naszywką na jego kombinezonie. W oczach kolegów Jaga, jego niemożliwe dążenie było czymś zupełnie innym. Jego kostium miał mu przypominać, że nigdy nie zostanie Chissem.

– Powiedz mi coś więcej – namawiała go Shawnkyr.

Jag zdecydowanie oddalił gorycz, która kryła się w tych myślach, jak woń unoszących się trujących oparów. – Mój ojciec porzucił służbę dla Imperium na czas załatwienia pewnych osobistych problemów. Później Admirał Isard złapała go i zniknął z życia publicznego. Większość ludzi w Imperium i poza nim uważało, że został zabity za zdradę. To także był plan Thrawna, wykonany przez admirała Vossa Parcka.

Shawnkyr zamrugała powiekami; był to chissański odpowiednik opadniętej szczęki.

– Tak, ten sam Imperialny oficer, który „znalazł” wygnanego Thrawna i przywiózł go na Coruscant – odrzekł zniecierpliwiony Jag. – Oraz kapitan Gwiezdnego Niszczyciela towarzyszącego Wielkiemu Admirałowi do tak zwanych Nieznanych Terytoriów po tym, jak przypuszczalnie był w niełasce Imperatora. Thrawn zaplanował każdy krok, zaciągając siły Imperium do terytorium Chissów, w celu obrony swoich ludzi. Resztki Imperium zyskały wysunięte placówki i sojuszników, a Thrawn szlak dla statków oraz broni.

Shawnkyr powoli kiwnęła głową. – Nigdy nie patrzyłam na tą sytuacje w takim świetle, ale twoja interpretacja jest logiczna. Kontynuuj. Powiedz teraz o przeciwniku – nie Thrawna, ale o tym, z którym my walczymy.

– Oportuniści – powiedział Jag. – Padlinożercy podążający za wojskiem i utrzymujący pole bitwy w czystości. Jeśli już muszą walczyć, to chcą krótkiej walki. Ile masz lat, Shawnkyr?

Rozważyła nagłą zmianę tematu bez zawahania – Mam dwanaście standardowych lat.

– W ludzkiej mierze lat jesteś dzieckiem. W ludzkich oczach jesteś dorosłą kobietą i zaprawionym wojownikiem. Właśnie to wróg oczekuje tu znaleźć. Dlatego atakują z dystansu. Jeśli statki nie zostałyby zniszczone i Chissowie podjęliby walkę w powietrzu, to nasz przeciwnik rzuciłby się do ucieczki. Każdy kadet, którego by spotkali, potwierdziłby ich spostrzeżenia. Każdy z wyjątkiem jednego.

– Aha – zrozumienie rozpaliło płomień w jej karmazynowych oczach. – A co mogłoby zaniżyć ich oczekiwania gwałtowniej niż ludzki chłopak?

Jag nie wiedział, czy skrzywić się, czy uśmiechnąć. Właściwie oba zachowania byłyby niezrozumiałe dla Chissów, więc w końcu nie zrobił nic.

– Ruszam z Niebieskim Płomieniem. To powinno obniżyć ich oczekiwania do rozsądnego poziomu.

Spojrzała w kierunku podstarzałego, zmaltretowanego statku.

– Doskonały wybór – powiedziała Shawnkyr bez śladu humoru. – Przygotuję innych na atak lądowy – Chissanka wstała w jednym, płynnym ruchu.

Jak przytaknął i skierował się do starego statku.

– Poruczniku Fel – zawołała surowo.

Spojrzał za siebie. Uniosła jeden z kącików jej ust w niemal niedostrzegalnym geście przyzwolenia.

– Chcemy, aby wróg wylądował i szukał łatwej zdobyczy. Nie odstrasz ich zbyt dobrym lataniem.

Tym razem uśmiechnął się, ale tak, jak zrobiłby to Thrawn: z chłodną pewnością i zupełną wyższością. – Porażka może być najkrótszą drogą do podstępu.


Jag przeczołgał się do doku naprawczego i przyjrzał się swojemu szponostatkowi. Mechanicy pomalowali go na srebrno-niebiesko po jednym z jego wypadków. Farba pokryła część szram, ale uwydatniło wgniecenia do formy jaskrawego reliefu. Wyłączył blokady kokpitu. Musiał kilka razy rozpychać drzwi okrągłej kopuły, zanim mechanizm otworzył się całkowicie.

Wspiął się do środka i rozpoczął włączanie repulsorów. Statek zacharczał, gdy silniki się włączyły, i wzniósł się ponad dok z gracją pijanego Gamorreanina. Ważne, że mógł latać, a wskaźniki sygnalizowały pełne naładowanie broni.

Jag z łatwością przeleciał przez szerokie przejście i ostrożnie wmanewrował statek do hangaru.

Było tam trochę pozostawionego gruzu, ale przynajmniej najeźdźcy nie stali w miejscu. Niebo nad roztrzaskaną kopułą cały czas błyskało czerwienią od ognia zaporowego, lecz wróg celował teraz w inne części gmachu.

Jag gwałtownie przyspieszył i uniósł szponostatek tuż nad rozwalonym budynkiem. Dziura była o wiele większa, niż wydawała się z ziemi. Ogromne płyty z cienkiej, lustrzanej transparistali zwisały z jej krawędzi. Gdy Jag przeleciał obok, jedna z luźno wiszących oderwała się. Spadała, wyglądając na równie lekką i swobodną, jak liść na wietrze. Jakikolwiek dźwięk upadku został zagłuszony przez ryk silników maszyny Jaga i postępujący atak z góry.

Wzbił się w otwartą przestrzeń, aktywując rozkładanie czterech uzbrojonych ramion do pozycji bojowej. Ukazały prawdziwy kształt pojazdu, wykręcając się podobnie do skrzydeł X-winga. Wykręcił Niebieskim Płomieniem wąskie kółko, miło zaskoczony, że statek pozostał tak zwrotny.

Trzy księżyce były w rzadkiej letniej koniunkcji. Leśny księżyc urywał się za tarczą największego, pierwszego księżyca. Mały, najdalszy księżyc wzdychał, świecąc na bladoniebiesko przeciw mgle odległej mgławicy.

W skutek tego niebo było niemal tak jasne, jak o zmierzchu. Nawet przyciemniając swoje światła, wkrótce zostałby zauważony.

Przelatujący X-wing zmienił kurs i ustawił się tuż przy nim. Piracki statek był pomalowany w jaskrawe, czerwono-czarne wzory. Jag podkręcił silniki atmosferyczne na pełną moc. Jego szponostatek pomknął jak strzała, ledwo unikając strumieni karmazynowego ognia.

Wrogi statek cały czas podążał za nim, pikując i przewracając na boki, dokładnie tak, jak ścigany Niebieski Płomień. Jagowi z trudem udawało się zachować dystans.

Skierował się na główne siły przeciwnika: pięć starych X-wingów wokół korwety, także nie pierwszej młodości. Piraci prawdopodobnie zauważyli szczątki chissańskiej floty, wywnioskował Jag, i doszli do wniosku, całkiem słusznie, że skoro Chissowie nie użyli jak dotąd rakiet ziemia-powietrze, to takich nie mają.

Nawet jeśli, ta bitwa oznaczałaby starcie jednego nieszczególnie szybkiego chissańskiego statku przeciwko kilku profesjonalnym kosmicznym piratom. Mieli wszystkie możliwe powody, by oczekiwać jego porażki.

Jag wpuścił Niebieski Płomień w nierówny, zygzakowaty lot i strzelał na ślepo. Niemal wszystkie strzały poleciały absurdalnie daleko. Miał nadzieję, że dzięki temu piraci nie zauważyli jego dwóch torped protonowych.

Obydwa pociski trafiły w swoje cele i dwa myśliwce wybuchły w krótkiej, oślepiającej eksplozji. Jag skierował się na chmurę odłamków. Uniknął najgorszych z nich, ale zaliczył kilka solidnych uderzeń. Goniący X-wing zmienił kurs, okrążając odłamki w bezpiecznej odległości.

Kontrolki na konsoli Jaga zaczęły mrugać. Hipernapęd został uszkodzony. Niebezpieczniejszy był niewielki wyciek paliwa, które mogło się ulotnić. Potem się będę tym martwił, gdy nadświetlna będzie mi potrzebna – pomyślał – albo gdy będzie jedną z możliwości. Ten pokiereszowany statek nie miał szans na osiągnięcie hiperprzestrzeni.

Dotarło do niego, że ta sytuacja może być zwodniczą porażką. Jego palce tańczyły po pulpicie, przesyłając moc do uszkodzonego hipernapędu, oczekując osiągnięcia prędkości nadświetlnej. W tym samym momencie, aktywował mechanizm odłączenia hipernapędu, który stosowały wszyscy chissańskie pojazdy – mimo że niewiele statków mogło się mierzyć się ze szponostatkami w zwrotności, ich hipernapędy pozostawiały wiele do życzenia.

Niebieski Płomień przyspieszając zaczynał drżeć. Jag obserwował stale podnoszące się wskaźniki, sygnalizujące, że przeciążenie jednostki hipernapędu zbliża się do poziomu krytycznego.


– Będzie ciężko – wymamrotał, unikając strumieni laserowego ognia. Przewrócił statek na bok, ku nadlatującemu Z-95.

Gdy w ostatnim momencie zmienił kierunek, rozgrzany do czerwoności moduł hipernapędu oddzielił się od statku, stając na drodze myśliwca.

Podmuch eksplozji uderzył twardo w szponostatek, wpuszczając go w korkociąg. Jag na razie pozwolił Płomieniowi lecieć, wiedząc, że takim statkiem zbyt wiele by nie zdziałał. Udało mu się oddalić statek z pola bitwy, powoli zwiększając promień obrotu, aż wreszcie mógł przyspieszyć w kontrolowanym locie.

Trzy myśliwce z głowy, uśmiechnął się. Została tylko korweta i dwa X-wingi.

Czarno-czerwony statek okrążał wrak, niczym pirat morski przeglądający statek zniszczony przez sztorm. Dotarło do Jaga, że ten pilot jednak nie dał się przekonać jego udawaniem beztalencia.

Chłopak poprawił maskę i wyprostował ramiona. Musiał dowieść tym ludziom, że był najlepszym ocalałym Chissem i ich najlepszy pilot nie jest od niego lepszy.

– Porażka jest najkrótszą drogą do podstępu – Jag wyszeptał, kładąc szponostatek w przeraźliwy wślizg.

Przeleciał w kierunku gmachu, zostawiając za sobą statki piratów i włączył repulsory na pełną moc.

Niebieski Płomień zwolnił. Jak bardzo i w jakim czasie byłoby trudne do zmierzenia dla statków na większej wysokości. Dla niego też nie było to łatwe.

Niebieski szponostatek wpadł do roztrzaskanego budynku, przewracając leżące luźno ogromne płyty lustrzanej transparistali.

Jag wbił się w gigantyczny srebrny liść.

Wylądował wystarczająco twardo, by się odbić.

Uderzenie przeciążyło repulsory, więc spadł mocniej niż za pierwszym razem. Ból śpiewał mu przez każdy nerw, a niebo nad nim było wciąż czerwone od ognia nieprzyjaciela. Nawet w ciemnym hangarze wszystko było jaskrawe jak krew.

Jag otrząsnął się z zamroczenia i zmusił kokpit do otwarcia się. Zdjął kask i ignorując rwący ból, spojrzał do góry.

Ponad nim, odznaczając się na tle bladego, zielonego księżyca, leciał czerwono-czarny X-wing. Wyłączył silniki i przygotował się do podążenia śladem Płomienia do gmachu.

Jag spróbował zeskoczyć ze szponostatku i usiadł do zeskoku. Potknął się jedną z nóg i musiał przetrzeć kombinezon z odłamków transparistali. Głowa bolała go coraz bardziej, a rozcięcie na czole poważnie krwawiło.

Statek znajdował się w jeszcze gorszym stanie niż on. Dwa ramiona zostały odłamane, a sporo niebieskiej farby odprysnęło po zderzeniu z transparistalą. Wyglądał jak koszmarny wrak. Jag poczuł niespodziewane ukłucie żalu po tym jak rozglądał się dokoła w poszukiwaniu ostatniej rzeczy, która dopełniłaby ponury obraz.

Jeden z kadetów leżał nieopodal, nie dając się rozpoznać, czy był mężczyzną lub kobietą, człowiekiem lub Chissem. Jag przeciągnął ciało ku zrujnowanemu Płomieniowi i zostawił je po stronie otwartego kokpitu. Usta zwęziły się prawie do uśmiechu, gdy obserwował tę przekonującą scenę.

Przytaknął raz, następnie odwrócił się i pobiegł, potykając się, do lasu.

Zniknął w gęstym listowiu, odnajdując ścieżkę niemożliwą do zauważenia dla osoby niezaznajomionej z terenem. Mimo tego, nie zauważył Shawnkyr, dopóki nie wyszła zza zasłony winorośli drzewa bildoin prosto na jego ścieżkę.

– Nadchodzą?

– Już są w drodze – powiedział i upadł na twarz.

Ostatkiem świadomości zanotował, że Shawnkyr wciąga go w zarośla.

Każda część jego ciała była zdrętwiała, więc nie czuł, gdy niezbyt delikatnie przerzuciła go sobie przez ramię. Na moment poczuła wobec niego szacunek i popatrzyła na niego doniośle. Przesunęła palcami po jego czole i wsunęła je pomiędzy krótkie, czarne włosy w poszukiwaniu ran.

Po tym jak to zrobiła, odczucia zaczęły do niego powracać.

Jag zacisnął zęby i nie pozwolił sobie krzyknąć.

– Nie będziesz już dzisiaj więcej walczył – oznajmiła. – Obrażenia głowy, i to poważne. Cud, że wytrzymałeś tak długo.

Jag podniósł dziwnie zabarwione palce do czoła. Poczuł mokrą krawędź ciętej rany, która biegła od prawej brwi głęboko we włosy.

Shawnkyr wyciągnęła nóż ze swojego buta i zręcznie odcięła kosmyk włosów po drugiej stronie rozcięcia. Dotarła do pakietu podręcznego i wyjęła z niego mały kawałek taśmy używanej przez mechaników do prowizorycznych napraw. Oderwała zębami odpowiednią długość taśmy, połączyła nią brzegi rany i przycisnęła.

– Na razie wystarczy – odpowiedziała, po tym jak gapił się na nią z niedowierzaniem. – Potrzebujemy cię przytomnego. Ktoś musi robić za stratega.

Świst ognia charrików rozniósł się po lesie. Shawnkyr uniosła broń i przykucnęła.

– Ilu? – spytała głosem ledwo głośniejszym od szeptu.

– Dwa jednoosobowe myśliwce. Obydwa wylądowały. Jest jeszcze jeden statek, korweta, na którym mogą być równie dobrze dwie osoby lub pięćdziesiąt.

– Za dużo – odrzekła.

Cichy śpiew ptaka przykuł jej uwagę.

– Obydwaj ludzie nie żyją. Musimy przygotować kadetów na większy atak.

– Ilu? – spytał w odpowiedzi.

Jej twarz przybrała ponury wyraz.

– Tylko siedmiu kadetów jest zdolnych do walki, łącznie ze mną. Nawet w lesie nie będzie łatwo.

Jag z trudem skupił się. Wspomnienie luźnych płyt transparistali powróciło do jego umysłu, a wraz z nim oszustwo w stylu Thrawna.

Kąciki jego ust wygięły się w dzikim uśmieszku i Shawnkyr dostrzegła w nim przebiegłość.

– Mów! – zażądała.


Później, ocaleli kadeci poszli do stojącej korwety, planując użyć komunikatora do powiadomienia najbliższej placówki Chissów o ich sytuacji. Poruszali się po korytarzach i napotykali ciała swoich kolegów zebranych tu by służyć po raz ostatni. Zabici Chissowie spoczywali na lekkich płatach transparistali, substancji odbijającej barwę nieba i tworzącej iluzję, że budynek był ogromnym jeziorem.

Powierzchnia została subtelnie rozdarta, dając wszystkiemu, co odbijała, iluzję głębi i masywności.

Jag popatrzył na sufit. Zwisało z niego kilka lin, a niektóre nadal się kołysały.

Chwilę wcześniej, każdy zdolny do walki Chiss zwiesił się na dwóch linach, pośpiesznie przywiązanych do metalowego szkieletu korytarza – jedna przewiązana wokół klatki piersiowej, żeby rękoma można było trzymać broń, druga do kostek.

Ich odbicia w transparistalowych płytach mieszały się z martwymi Chissami na podłodze. Dla piratów wchodzących do korytarza, podłoga wydawała się być po prostu zaśmiecona ciałami.

Gdy studenci otworzyli ogień, zdziwienie przejęło kontrolę nad najeźdźcami. Strzelali nisko, obracali się ku wszystkim drzwiom prowadzącym do korytarza, ale nie uświadomili sobie, że zagrożenie przyszło sponad ich głów. Bitwa była chaotyczna i krótka.

– Niecodzienna taktyka – przyznał jeden z ocalałych Chissów, jego czerwone oczy błyszczały z aprobatą, gdy rozglądał się do suficie.

Shawnkyr uniosła czarną brew.

– Nie aż tak niecodzienna – sprzeciwiła się. – Porażka jest często najkrótszą drogą do podstępu, a podstęp może prowadzić do zwycięstwa. Wszyscy wielcy stratedzy wiedzą, że to prawda. Czyż nie jest tak, poruczniku?

Kilka chwil minęło zanim Jag uświadomił sobie, że to on był adresatem słów Shawnkyr oraz że Chissowie patrzyli na niego, czekając z cierpliwością na odpowiedź. Żaden inny kadet nie nazwał go kiedykolwiek według rangi. Gdy Chissowie byli w dobrym humorze, mówili mu po imieniu; jeśli nie, określali go „człowiekiem”.

Długo myślał nad swoimi słowami, rozumiejąc wagę tego momentu.

– Wszyscy jesteśmy uczniami Wielkiego Admirała Thrawna – powiedział powoli. – Mówili, że jego powrót był oszustwem, że jest martwy. Ja mówię, że to kłamstwo.

Przynajmniej raz, chissańskie opanowanie zawiodło jego kolegów. Szok wypełnił wszystkie twarze. Ta teza była po prostu bezdyskusyjna! Nadal patrzyli na niego, oczekując dalszych słów.

– Zawsze będzie z nami, tak długo, jak długo możemy się uczyć na jego przykładzie.

Rozważali te słowa.

– Zawsze marzyłem, żeby służyć Thrawnowi.

Shawnkyr powiedziała cicho.

– To się nie stanie. Ale ja także mogę się uczyć na jego przykładzie. Za długo zabrało Chissom rozpoznanie w nim przywódcy, którym był, i nauczenie się podążać za nim. Ten błąd nie jest jedynym, o którym będę mówiła.


Obróciła się w kierunku Jaga i wręczyła mu swoje insygnia dowódcy kadetów, następnie stanęła w dosadnym salucie. Po momencie zawahania, inni poszli w jej ślady.

Jag z radością wyprostował się i także zasalutował. Wysiłek zaczął go przerastać i po raz kolejny świat wokół niego zawirował i odpłynął. Spojrzał na dół, próbując złapać orientację.

Shawnkyr położyła rękę na jego ramieniu i pomogła rozpocząć spacer przez korwetę.

– Mam wobec ciebie wielkie nadzieje, poruczniku – powiedziała cicho. – Nie zawiedź mnie graniem roli bohatera.

– Członek chissańskich wojsk, aspirujący do zostania bohaterem? – odrzekł z udawanym niedowierzaniem. – Co Thrawn by na to powiedział?


OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 6,57
Liczba: 7

Użytkownik Ocena Data
Vos 10 2010-11-21 21:48:13
Stele 9 2010-11-19 23:56:34
Mistrz Seller 9 2010-11-14 16:23:51
Nestor 8 2011-02-06 12:36:52
Dorg 8 2010-11-21 23:09:48
Przemekk9 1 2021-03-27 00:11:42
Gridlock 1 2012-05-04 13:14:06


TAGI: Elaine Cunningham (7) Opowiadanie (oficjalne) (73)

KOMENTARZE (4)

  • Nestor2011-02-06 12:37:37

    Elaine Cunningham odprawiła właśnie pokutę za "Mroczną podróż".

  • Mistrz Seller2010-11-14 16:25:03

    Świetne opowiadanie

    Plusy
    -Dużo Jaggeda
    -Wyjaśnienie powstania jego blizny
    -Nawiązania do Thrawna

    Minusy
    -brak

  • Kassila2010-11-12 13:52:25

    Dzięki wielkie. Nareszcie!

  • Mistrz Seller2010-11-11 20:54:48

    Ooryl>>>> Olbrzymie dzięki za przetłumaczenie.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..