Autor: William C. Dietz Ilustracje: Ezra Tucker Oryginalny tytuł: Dark Forces: Rebel Agent Wydanie PL: brak Wydanie USA: Dark Horse 1998 Przekład: --- Okładka: Ezra Tucker Stron: 130 Cena: 24,95 USD |
Recenzja Lorda Sidiousa
Powiem tak, myślałem, że pierwszy tom „Dark Forces” był dość słabą pozycją, cóż nie wypada tak blado jak się go porówna z drugim tomem. Ja po prostu nie mam pojęcia, jak to się stało, że taki gniot wydrukowano, podobnie jak dziw bierze, że nie odtworzono po wydaniu Indeksu Watykańskiego, ta pozycja powinna się tam znaleźć, niestety.
Największy błąd tkwi w jednej rzeczy, a mianowicie tym, że autor nie miał koncepcji na trylogię, musi napisać trzecią część, więc potrzebuje zakończenia. Druga i trzecia część są ze sobą dość mocno powiązane, praktycznie podział tam jest dość sztuczny. Ale niestety to się jednoznacznie odbija na akcji, a raczej jej braku. Już sam początek jest wielce intrygujący, mianowicie zaczyna się od retrospektywy, tylko że tego trzeba się domyśleć samemu. W poprzednim tomie zginął Morgan Katarn, ojciec Kyle’a, tu na początku widzimy jego historię, potem nagle przeskakuje ona na Kyle’a – kilka ładnych lat później. Po prostu wspaniale, bo jest to opisane w taki sposób, że kilku rzeczy trzeba się domyślić, a w dodatku pamiętać jeszcze poprzedni tom, bo inaczej można uzyskać mocno błędne wrażenie.
Faktem jest, że tym razem autor nie wprowadził ani e-maili, ani przypadkiem innych technologii z naszego świata, których nie ma SW, ale zaszalał wyrafinowanym słownictwem. Skoro książka bazuje na grze, to trzeba pokonać „bossa”. I właśnie takich sformułowań używa i to jest niestety dość denerwujące. Rozumiem, że autor chciał oddać klimat gry, ale nie wiem, czy to jest akurat najlepszy sposób. Właściwie mógł też wpisać, że wciska klawisz Enter, albo wpisuje szwindel kody.
Za to ciekawiej wyglądają już nawiązania do EU, tym razem jest ich więcej, acz oczywiście, to znów głównie wynika z gry. Miło było zobaczyć ponownie Ruusan, acz o wiele lepiej prezentuje się na rysunkach Erzy Tucker niż słowa Dietza.
Osobiście odradzam tę pozycję, szczerze brakuje jej lekkości pióra Barbary Hambley, dobrze zarysowanej opowieści jak u Vondy McIntyre czy poziomu Veronici Whitney-Robinson. A, że ja osobiście do prac tych pań mam pewne zastrzeżenia (i to całkiem spore), pan Dietz ląduje u mnie na samym dnie. Ta pozycja jest ewidentnie nieprzemyślana i w dodatku nieskończona, aż prosząca się, by sięgnąć po następny tom, bo tam kończy się historia, tyle, że taki cliffhanger jak tu zdaje się być raczej wyjściem ewakuacyjnym. Skończyć książkę i nigdy więcej nie sięgnąć po kolejną. Trudno znaleźć jakikolwiek argument na plus. Szczerze, nawet rysunki nie pomagają.
Kyle Katarn chciałby pomścić śmierć swego ojca Morgana, ale przez kilka lat jakoś nic z tego nie wychodzi. Jest związany z Rebelią, ale pewnego dnia odnajduje sekret swego ojca, który ukrył coś w dolinie Jedi. To ona stanie się teraz podstawowym źródłem zainteresowania naszego bohatera...
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 1/10 Klimat: 1/10 Opis świata: 3/10 Rozmowy: 2/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,57 Liczba: 7 |
|
Stele2011-11-02 18:05:51
Wielki zawód po dość dobrej części pierwszej. Z LSem się nie zgodzę, bo bossa nie wyłapałem, a Hambley lubię, ale dobra książka to to nie jest.
Początkowo mamy retrospekcje z wyprawy Morgana na Ruusan. O ile w "Żołnierzu" Morgana nie lubiłem, to tu wychodzi najlepiej z całości. Co niestety nie znaczy, że uległ poprawie. Czytałem ze straszną przerwę, więc z tego początku wiele nie pamiętam.
Przy śmierci Rahna zaczyna się źle dziać. Książka odchodzi od gry. Konfrontacja Bandy Jereca z murzynem nijak nie przypomina intra JK1.
Dalej jest tylko gorzej. z nowelizacji fpsa wycięto 95% akcji! Gdy w grze przebijamy się przez hordy wrogów i skaczemy jak małpa po platformach, to tutaj mamy akcje w stylu "Kyle wsiadł do windy i dojechał na koniec poziomu", a zamiast tego dostajemy opis Jan kołującej nad miastem. Ogromny zawód po doskonale odwzorowanej pierwszej misji DF z tomu poprzedniego. Rozumiem że opisy wybijania setek szturmowców zanudziłyby czytelnika, ale nie znaczy to, że wszystkie przygody Katarna trzeba negować.
Po Nar Shaddaa mamy przerywnik w postaci rekonwalescencji Katarna w bakcie i małej lustracji. Wszystko pięknie, ale słabo się to ma do chronologii, wskazującej wczesne lata NR i iście przedyavinowych opisów tutaj.
Potem nasz niedorobiony Jedi leci na Sulon, gdzie mamy ciąg dalszy rozbieżności z grą, okraszony ciągnięciem Wee-gee gdzie się tylko da i wysadzeniem w powietrze stacji paliwowej. Jakoś po drodze pokonuje trzech Mrocznych Jedi. Walki z nimi zajmują średnio ćwierć strony i nie są nijak odczuwalne. Pominięto nawet briefingi ducha Rahna przed nimi.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że autor nie grał w grę, którą nowelizuje. Obejrzał sobie tylko wyrwane z kontekstu cutscenki i własnymi pomysłami spina je ze sobą, pomijając treść gry. Nawet to mu niezbyt wychodzi, bo zmienia wymowę końca walki z Yunem z chwilowego zawahania się w umyślne darowanie życia.
Obrazki również gorsze. Grafik to już ani cutscenek ani książki nie widział. Na grafice przedstawiającej pościg za Rahnem, podczas egzekucji którego Maw stracił pół ciała, ten już jest latającym pampersem. Potem przy Kylu postrzelonym w ramię, obandażowane ma wyłącznie żebra... Czy nikt nie kontrolował nawet pracy Grafika? Jakby Jan dostała wąsów też by przeszło?
Absurdów nie było i jakoś się to czytało, więc na lordowska notę nie zasłużyło. Nie jest to jednak nowelizacja pierwszej płyty JK1, lecz jakaś wariacja na temat po zobaczeniu okładki.
Mroczna Jedi2009-01-10 21:46:02
Jeśli facet napisał coś gorszego niż wymienione przez LS autorki, to proponuję wyrzucić toto z kanonu
steelin2008-07-23 15:07:38
"Lekkości pióra Barbary Hambley"... pffffff...
steelin2008-07-23 15:07:09
"Lekkości pióra Barbary Hambley"... pffffff...