TWÓJ KOKPIT
0

wywiad :: Newsy

NEWSY (154) TEKSTY (38)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

Wywiad z Drew Karpyshynem

2012-11-11 18:01:28

To chyba już ostatni z wywiadów, które powstały przy okazji Celebration VI i ukazały się w sieci. Tym razem z Drew Karpyshynem, w dużej mierze na temat jego najnowszej powieści The Old Republic: Annihilation. Mogą się tu pojawić niewielkie spoilery do książek Drew.

P: Niebawem ukazuje się twoja najnowsza książka „The Old Republic: Annihilation”, w której pierwsze skrzypce gra Theron Shan, który nie jest ani Jedi ani Lordem Sithów, tylko szpiegiem. Czy to była twoja decyzja by napisać coś innego?
O: Pisałem o Darthie Banie czy Revanie, czyli różnego typu użytkownikach Mocy, teraz chciałem się sprawdzić jak to jest pisząc o osobie, która nie ma żadnych niesamowitych możliwości. Jest mnóstwo wspaniałych postaci w „Gwiezdnych Wojnach”, które nie mają zdolności używania Mocy, choćby Han Solo, ulubieniec wielu fanów. Więc chciałem napisać powieść o kimś, kto jest owszem bohaterem, kto nie jest może zwyczajny, ale z całą pewnością nie ma tych wszystkich zdolności władania Mocą.

P: Z blurba książki wiemy, że głównym antagonistą będzie Darth Karrid, kobieta. Czym ona będzie się różnić od innych Sithów?
O: To co jest ważne i wyróżniające w Darth Karrid jest to, że ona przyłącza się do Sithów w momencie, gdy oni zaczynają do siebie dopuszczać istoty innych ras, nie Sithów i nie ludzi. Ona jest Falleenką, więc będzie musiała walczyć także z uprzedzeniami, a nie tylko spiskami i zdradami, które są normą pośród Sithów. Druga rzecz jest taka, że ona jest uczennicą, która poszła w ślady Darth Mehkis z komiksów Zaginione Słońca, więc dużo z tego, co robi, to próbowanie integrowania materii organicznej z okrętem. Ona ma bardzo interesujące relacje ze swoim okrętem. Ona go kontroluje, to takie połączenie cybernetyczne.

P: Kiedy pisałeś dialogi Gnost-Durala (postaci znanej z timelinów TORa) miałeś w głowie głos Lance’a Hendricksena?
O: Tak. No wiesz, Lance Hendricken popracował dla nas trochę nagrywając głosy do „The Old Republic”, więc nie można nie mieć jego głosu w głowie. To wspaniały głos, no a on robi cudowne rzeczy jako aktor dubbingowy. Z łatwością mogę sobie wyobrazić jak on coś wypowiada. To ułatwia też pracę mi jako pisarzowi.

P: Czy możemy się spodziewać HK-47 w tej historii?
O: Wiesz, wydaje mi się, że bardzo wielu ludzi chciałoby poznać co się stało z HK-47. Ale gdybyśmy robili tę historię on powinien dostać własną książkę, która by koncentrowała się na jego przygodach. Nie chciałbym by się pojawił tylko tak na chwilę. On ma bardzo interesującą osobowość, więc mógłby bardzo łatwo ukraść historię. Więc trzeba być z nim ostrożnym. Nie zobaczycie niczego w tym stylu w tej powieści.

P: To myślałeś o napisaniu powieści z punktu widzenia droida?
O: Byłoby z tym mnóstwo zabawy. Na razie nie ma żadnych oficjalnych planów, ale gdyby fani chcieli, byłoby ciekawie. W Internecie się jeszcze nie spotkałem z kwestiami jak droidy myślą. Zawsze widzimy tylko wynik ich działań, już po przeprocesowaniu. Więc nawet nie wiem jak mogłoby to wyglądać z jego perspektywy, może lepiej napisać skupiając się na nim? To byłoby bardzo interesujące wyzwanie.

P: Można by to zrobić w stylu Opowieści Łowców Nagród, jak historię 4-LOMa i Zuckussa.
O: Tak jak mówiłem, to byłoby bardzo interesujące wyzwanie.

P: Pracując przy TORze, co jest twoim zdaniem najbardziej interesujące w tamtych Sithach?
O: Cóż TOR i jego Sithowie, znaczy ci, którzy są zarówno w grach jak i książkach to coś więcej niż tylko ktoś upadły, to cała kultura będąca mirażem kultury ludzkiej i Sithów czystej krwi. Mają bardzo interesujące społeczeństwo, dość odległe od tego, co widzimy w filmach. Są zdecydowanie bardziej militarystyczni, mają określoną hierarchię. Każdy tam wierzy w to, że musi wypełnić swój obowiązek, poświęcić się dla większego dobra. Więc ta, nie chcę tego nazywać komunistyczną, ale jakąś wersją dyktatury i podporządkowanego społeczeństwa, gdzie ludzie wierzą w słowo swojego imperatora i są w stanie za niego poświęcić swoje życie. Oczywiście w teorii, bo w praktyce nigdy to tak nie wygląda.

P: W Revanie nie widzimy klasycznego dla „Gwiezdnych Wojen” happy endu. Co cię skłoniło, by tak to rozegrać?
O: W sumie wiele osób było zaskoczonych końcówką. Nie chcę zdradzać za dużo, ale jeśli chodzi o Revana zawsze widziałem jego historię jako dramat. To się zaczęło gdy wyszedł KOTOR II: Sith Lords, gdy Revan zniknął gdzieś w Nieznanych Terytoriach i nikt o nim nic nie słyszał, więc znaczy to, że coś poszło nie tak. Gdyby wszystko poszło dobrze, ludzie by o nim usłyszeli, przecież nie porzuciłby swoich przyjaciół i zostawił ich na pastwę losu nic im nie mówiąc. Więc wydaje mi się, że nie trzeba było ludziom mówić, że to będzie historia o powrocie, to zupełnie inny typ opowieści. W sumie to nawet nie chciałem takiego happy endu robić. Z drugiej strony pozwoliło mi to napisać coś w stylu zakończenia „Imperium kontratakuje”. Ktoś tam wygrywa, ktoś przegrywa, ale ani porażka, ani zwycięstwo nie są kompletne. To znaczy, że część tej historii pewnie będzie jeszcze gdzieś kontynuowana, że coś nam jeszcze zostało, że pozostawiliśmy sobie furtkę. Więc moim zdaniem historia Revana będzie miała swój dalszy ciąg, a tu mamy pewien mroczny rozdział.

P: Myślisz, że on kiedyś dostanie szczęśliwe zakończenie?
O: To możliwe. Wiem, że wielu fanów chciałoby to zobaczyć. On wyruszył w powieści w tą dziwną podróż. Potem w grze działy się pewne rzeczy. Nie wiem jakie są ostateczne plany, więc trzeba być bardzo ostrożnym. Wiem, że niektórzy fani chcieliby, ale nie zawsze można dać szczęśliwe zakończenie. To coś na co trzeba będzie poczekać i zobaczyć jak się wyklaruje.

P: Zrobiłeś książkę o agencie, o Revanie jako Jedi, o Banie jako Sithie. Jakbyś chciał się sprawdzić teraz?
O: Poza HK-47, który byłby interesującym wyzwaniem? W sumie trudno powiedzieć, bo jest kilka historii, które można opowiedzieć z Sithami i Jedi czy innymi osobami władającymi Mocą. Myślę nawet, że takie postaci jak Theon Shan to bardzo interesujące postaci, z którą wiele można zrobić. Ale obecnie nie szukam żadnego nowego wyzwania. Nie mam listy do odhaczania, w stylu łowca nagród zaliczony, przemytnik zaliczony, i tak dalej przez wszystkie klasy. Myślę, że na razie mamy całkiem wiele typów postaci, które mogę eksplorować.

P: Pytanie bardziej ogólne. Czy jest jakiś temat, bądź przesłanie, które chcesz bądź próbujesz umieszczać w twoich książkach?
O: Nie sądzę. Moje pisanie ma być rozrywką. Owszem są tematy po których ludzie mnie kojarzą i rozpoznają. Jak choćby różne aspekty zła, czy pokusa która ściąga dobrą osobę na mroczną ścieżkę. Podobnie jest z odkupieniem, to kolejny temat, który lubię. Lubię też postaci, wobec których czytelnik ma mieszane uczucia. Takie, które robią pewne rzeczy, które ludziom się podobają, ale i takie, które są już nieakceptowalne. Albo bohaterów posiadających swoje wady. I to chyba są tematy i styl mojego pisania.

P: Czyli taki trochę mroczniejszy.
O: Tak, jest mroczniejszy. Mamy tu też historie o poświęceniach. Zarówno samopoświęceniach jak i poświęcaniu ludzi którzy może na to nie zasłużyli. To chyba było w Revanie czy w Bane’ach. Lubię też ciężkie zakończenia, może nie całkowicie złe, zawsze musi być jakaś nadzieja.

P: Imperator Sithów, to postać trochę przeszacowana, zwłaszcza patrząc na to co osiągnął, z prawie nieśmiertelnością włącznie. Jakich chciałbyś widzieć przeciwników w „Gwiezdnych Wojnach” przez jego perspektywę?
O: Trzeba na to spojrzeć tak, że czarne charaktery się rozwijają. Może nie jeśli chodzi o moce, ale o sadyzm, efektywność czy metody. Owszem trudno sobie wyobrazić kogoś potężniejszego niż Imperator Sithów. Natomiast jak spojrzymy na Imperatora z klasycznej trylogii to on też jest potężny, ale trzyma się z boku. Właściwie nie wiemy jaką naprawdę ma moc. Wiemy, że jest potężny także dzięki spiskom i manipulacjom, więc może nie potrzebuje zdolności niszczenia planet. Tu widać właśnie ten rozwój. Nie zawsze kolejny czarny charakter musi być silniejszy, czy przewyższać poprzedników, ale właśnie chcemy by ich metody były albo inne, albo efektywniejsze.

P: Pisząc tylu różnych Sithów jak sprawiasz, że wyglądają tak świeżo?
O: Dla mnie i to nie tylko jeśli chodzi o postaci Sithów, diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli się na nie spojrzy to wiele z nich dzieli ze sobą kilka archetypowych cech. I to nie tylko w „Gwiezdnych Wojnach”. Te różnice pojawiają się gdy głębiej wchodzimy w postać. Gdy wchodzimy w ich motywację, w tym co sprawiło, że stali się Sithami i czego oczekiwali.

P: Która część pisania jest dla ciebie najłatwiejsza?
O: Chyba dwie. Pierwsza z nich to tworzenie zarysu opowieści. Lubię planować rzeczy. Rozwijać to, co wymyśliłem, przygotowywać się pod sceny. Lubię też pisać sceny akcji. Niektórzy mnie za nie krytykują, bo staram się tam dodawać tyle szczegółów o tle czy lokalizacji ile muszę, by nie zaburzały akcji.

P: Gdyby George Lucas chciał zekranizować jedną z twoich książek, którą byś wybrał?
O: Wow. Gdyby tak się zdarzyło, byłbym zaszczycony. Ale gdybym miał wybierać, to wybrałbym pierwszą powieść o Banie, moją pierwszą książkę. Myślę, że to dobry typ historii na film.
KOMENTARZE (23)

Wywiady z Andrew Kishinem i Dawn-Lyen Gardner

2012-10-29 20:17:26 Oficjalny blog



Oficjalna - a raczej oficjalny blog - postanowił powrócić do wywiadów z aktorami biorącymi udział w tworzeniu "The Clone Wars". Ostatnio zaprezentowano nam dwie rozmowy z nowymi twarzami serialu, Andrew Kishinem i Dawn-Lyen Gardner, czyli Sawem i Steelą Gerrerami. Oboje opowiadają o swojej pracy nad zakończonym już aktem o Onderonie.

Andrew Kisihino zajmował się w swoim życiu wieloma rzeczami – był hiphopowcem i dubbingowcem w grach z serii „Transfromers”. Teraz może dodać do swojej imponującej listy coś jeszcze: bohater „Gwiezdnych Wojen”. Jako aktor użyczający głosu Sawowi Gerrerze, Kishino ożywa jedną z kluczowych postaci z aktu o Onderonie i, w szerszym sensie, całej Sagi. Jest on jednym z założycieli rebelii na swojej planecie; taktyka i formacja członków tej organizacji, wspieranej przez Jedi, pewnego dnia stanie się podwaliną dla Sojuszu Rebeliantów w klasycznej trylogii. To silne ogniwo łączące prequele ze starszymi filmami, a skoro Saw jest w centrum wydarzeń, to jego rola jest istotniejsza, niż mogłoby się początkowo wydawać. Ekipa Starwars.com ostatnio zaprosiła Kishina do rozmowy o znaczeniu, jakie mają dla niego figurki, jak dostał rolę Sawa, dlaczego myślał, że serial powstaje dla The CW oraz jak jego doświadczenie rapera wpłynęło na kreację postaci.

Czy zanim dołączyłeś do ekipy „The Clone Wars”, byłeś fanem „Gwiezdnych Wojen”?

Zdecydowanie, zdecydowanie. Każdy, kto był w moim wieku, nim był. Zostało to nam trwale wpojone, jako coś ogromnego, epickiego, mitycznego. Zawsze byłem wielkim fanem SW.

A jaki był twój pierwszy kontakt z uniwersum? Czy oglądałeś filmy jako dziecko, zbierałeś zabawki?

Tak! Gdy byłem bardzo młody – niech no sobie przypomnę – może w wieku sześciu, siedmiu lat, zobaczyłem „Nową nadzieję”, która zupełnie wbiła mnie w fotel. Zupełnie wbiła mnie w fotel. I tak, gdy dorastałem, widziałem kolejne odsłony Sagi. Ale słaby był ze mnie kolekcjoner, bo gdy byłem mały, moja rodzina – z braku lepszego terminu – miała wiele ekonomicznych niedogodności. Dorastałem nie posiadając wielu rzeczy. Ale te, które zdobyłem, zawsze trzymałem przy sobie. Gdy miałem naprawdę mało lat i byliśmy biedni, moja mama zdobyła figurki z GW od kogoś, dla kogo wykonała jakąś dodatkową pracę, więc dała je mnie i mojemu bratu. Byłem do nich bardzo przywiązany. A więc poczułem coś w rodzaju emocjonalnego odrodzenia, gdy dostałem rolę Sawa Gerrery, ponieważ stawanie się częścią kanonu to jak zaczynanie całego cyklu od początku.



Jakie to uczucie, gdy ma się świadomość, że twoja postać może stać się figurką?

Dave Filoni – kocham tego gościa jak brata – chodził dookoła po pokoju. Mieliśmy możliwość zrobienia nagrania w grupie, co jest świetne, bo dzięki temu można wykrzesać z siebie więcej energii. Filoni przedstawił każdą postać i o mojej powiedział: „To jest Saw. Jest on taki i taki. Oto, co zrobi w tym akcie, a oto, jaki wpływ będzie miał na uniwersum. Och i prawdopodobnie będzie zrobiona jego figurka.” I wtedy ja na to: „Dajcie mi chwilę”. Ponieważ jedyne, o czym mogłem w tamtej chwili myśleć, to fakt, jak już mówiłem, że moja rodzina miała mało rzeczy. Bardzo mało, by uściślić. A więc, gdy zdałem sobie sprawę z poświęcenia mojej matki, która zdobyła dla mnie figurki oraz z tego, że miałem je ze sobą już jako poważna osoba dorosła… To było coś takiego, że musiałem usiąść, gdy Dave rozmawiał z innymi ludźmi. To było jak: „Dajcie mi trzydzieści sekund na ochłonięcie.” To było dla mnie emocjonujące przeżycie, oczywiście w dobrym sensie, ale i tak walnęło mnie w sam środek klatki piersiowej. Ponieważ w naszej kulturze każdy wie co to znaczy „figurka z SW”. Więc, aby podsumować, to było coś naprawdę mocnego i czułem niezmierną wdzięczność. Oczywiście, gdy już ochłonąłem, to totalnie odjechałem. [śmieje się].

Cóż, dla kolejnego pokolenia będzie miało to takie samo znaczenie jak dla ciebie.

Mogę mieć tylko nadzieję. Ponieważ znaczenie tego było olbrzymie.

Gdy po raz pierwszy zacząłeś pracę nad serialem i Sawem, jak to było? Czy dostałeś rysunki jego postaci lub coś w tym guście?

Cóż, ogólnie rzecz biorąc, gdy scenariusz dochodzi do kwestii postaci, to jest dość trudno. Nie ma tam zbyt wielu informacji o kontekście, linijki istnieją sobie jakby w powietrzu. Powód tego jest oczywisty: nie chcą dawać nam za wiele i ujawniać zbyt dużo. Ale potem następuje opis postaci… Jedyne co pamiętam, to fakt, że zaśmiałem się i powiedziałem: „Łał! To brzmi zupełnie jak ja!” Na górze znajdował się napis CW, nie było żadnych informacji co to dokładnie jest, z kontekstu też nie dało się nic wyczytać. Pomyślałem sobie wtedy: „Aha, to jest coś dla The CW, nie ma problemu” [The CW to amerykańska stacja telewizyjna – przyp. tłum.] Więc pokazałem się na miejscu, wchodzę i zaraz, jest James Arnold Taylor [Obi-Wan]. Och, już wtedy wiedziałem co to jest. Jak bardzo się pomyliłem! Nie dostałem żadnych informacji co to właściwie było, dopóki się tam nie pokazałem. I jak możecie sobie wyobrazić, możliwość udziału w tworzeniu uniwersum to ogromy przywilej. Znów miałem siedem lat.

A Saw jest taki ważny, bo to on w pewnym sensie rozpocznie Rebelię. Zasieje ziarna, które wyrosną w trakcie trwania akcji filmów.

Absolutnie, absolutnie. I w pewnym sensie dziki duch Rebelii jest w nim uosobiony. To typ, który nie akceptuje żadnych ściem. Jest stoicki, odważny i pochopny. Jest „tym gościem”, a jego siła jest nieco temperowana przez spokój Steeli, co jest niezbędne, by stanąć do walki z czymś, co ostatecznie stanie się Imperium.

Chciałbym pomówić na temat twojej kreacji postaci Sawa. Trochę z niego pyszałek, co przypomina mi Hana Solo. Nie wiem, czy jest to jego wpływ na ciebie, czy może przyszło to naturalnie i taka jest twoja interpretacja tej postaci.

Cóż, gdy dostałem skrypt, to, jak powiedziałem, od razu się roześmiałem, bo trochę przypominał mi samego siebie. Kiedyś byłem artystą hiphopowym; wydałem kilka albumów – jeden dla A&M, drugi dla Sony – jeździłem z koncertami po świecie, współpracowałem ze wszystkimi, od Ice T poprzez Naughty by Nature, Chubb Rock po Leaders of the New School. To byli moi goście. Więc pochodzę ze świata, który był trochę pyszałkowaty… ale w inny sposób. Wszyscy mieliśmy charakterek i robiliśmy rzeczy dla prawdziwych facetów. To przesycało mnie od chwili, gdy skończyłem sześć, siedem lat. Prócz „Gwiezdnych Wojen”, interesowało nas słuchanie nagrań Grovera Washingtona, Earth Wind & Fire i disco. Wszyscy w młodym wieku poszukiwaliśmy nagrań i nieodłącznie z tym przyszła rola Master of Ceremony. Robiliśmy przedstawienia z gośćmi z Boogie Down Productions i KRS-One. Więc mieliśmy tę pewność siebie, jaką posiadają MC. I Saw właśnie taki jest. Jest gościem z tego pokolenia, nie obawia się ubrudzić rąk ani stanąć do walki. Gdy w pierwszym odcinku schodzi z tego stworzenia i podchodzi do Anakina, to od razu wyrzuca wszystko z siebie. Mówi: „Generale Skywalker”. Znaczy to: „Tak, wiem kim jesteś, ale nie mam zamiaru kłaniać się przed tobą”. Chciałem się upewnić, że on ma w sobie to coś. Jakby chciał powiedzieć: „Tak, jestem tym gościem i lepiej w to uwierzcie.”

Jedną rzeczą, którą zauważyłem zanim ujawniono, że Steela to jego siostra, to fakt, że przedstawiasz go w taki sposób, że jest bratem dla Luksa i wszystkich. Przypominało mi to ludzi z Nowego Yorku, którzy są twardzi, ale jednocześnie pragną, by bliscy odnieśli w czymś sukces. Saw nie był samolubny. Jego sposobem na motywowanie ludzi było trzymanie ich krótko, prowokowanie ich, jeśli trzeba, więc dzięki temu zdaje się takim wielkim bratem i kolesiem z Nowego Yorku.

Absolutnie. W pełni się zgadzam. To on ustawia poprzeczkę. Sam robi z siebie alfę, ale odpowiedzialnego alfę, upewnia się, że wataha podąży za nim. To nie jest kwestia rywalizacji, lecz raczej, jak powiedziałeś, braterstwa. Nawet gdy staje z Luksem twarzą w twarz i mówi mu: „Nie jesteś dobrym żołnierzem.” Jest dokładnie tak jak powiedziałeś. Jest w tym obecny duch wschodniego wybrzeża, gdzie takie słowa można w zły sposób wziąć za: „Właśnie mnie zwymyślasz.” Właśnie w takim języku mówimy do siebie. Nie dotykamy dzieciaków przez białe rękawiczki. Bierzemy je za kołnierz, ale również mocno przytulamy do siebie.

Wykonałeś tony innej roboty, na przykład brałeś udział w nagrywaniu postaci do gier i innych seriali animowanych. Czy są jakieś wyzwania charakterystyczne dla „Gwiezdnych Wojen”, których nie ma przy innych mediach?

Cóż, powiem jasno: chodzenie na sesje nagraniowe było jak odwiedzanie nawiedzonych ziem. Mam pełen szacunek dla tego, co robiłem wcześniej, ale nie ma o czym mówić – „Star Wars” to ikona kultury. Więc gdy wchodziłem do pokoju, to myślałem sobie: no dobra, to coś epickiego. Pierwszym moim wyzwaniem było uspokojenie się. [Śmieje się] Jedną z najlepszych rzeczy było przebywanie w pokoju z Dave’em. Poczułem z tym gościem natychmiastową więź. Ma subtelną umiejętność wyrażania tego, czego chce. Ma dokładnie taką braterską nutę, o której mówiłeś. Potrafi wszystkich od razu uspokoić. Jedyną rzeczą, która jest w nim nie tak, to fakt, że jest fanem Steelersów. Ale skoro sam kibicuję New York Giants. Fani Eaglesów, to byłby problem.

Albo Cowboysów.

Gdyby kibicował Cowboysom, nie pożyłby długo.

Czy to prawda, że ostateczne wersje animacji uchwyciły trochę twojej ekspresji i maniery?

To było dziwne uczucie egzystencjalne, gdy oglądałem „A War on Two Fronts” i myślałem: „Ja właśnie tak robię!” A potem wyszły kolejne dwa odcinki, gdzie zrobili najazd kamery na moją twarz. Śmiałem się, bo musiałem wypaść strasznie konfrontacyjnie. A po chwili powiedziałem sobie: „Nie, czekaj chwilę. Saw to ten gość, widzisz go w kontekście i właśnie w taki sposób wypowiedziałeś jego kwestie.” Ale są w nim takie rzeczy, dzięki którym mogłem łatwo wpasować się w jego postać, ponieważ, jak powiedziałeś, ma w sobie pyszałkowatość. „Jestem Saw Gerrera, pogódź się z tym.” Jego osobowość promieniuje z niego. Wiele z tego, co robi, nie wynika tylko z tego co mówi – na przykład z jego łukowatych brwi lub z sposobu w jaki wychyla się lekko w stronę słuchacza. Czuje się w nim wzmożony poziom zaangażowania. To jest, z braku lepszego terminu, nuta wschodniego wybrzeża, którą wnosi do serialu. Jeden z moich przyjaciół zadzwonił i powiedział: „Wyglądasz świetnie w serialu! Było niesamowicie! Zanimowali cię lepiej, niż w rzeczywistości.” Ja wtedy na to: „Dzięki, koleś. Wielkie dzięki.”

Gdy oglądałem te odcinki, to w wielu aspektach przypominały mi one klasyczne „Gwiezdne Wojny”. To jedna z pierwszych sytuacji w prequelach, w których dobrzy bohaterowie to potencjalni przegrani, ponieważ są rebeliantami. Zastanawiałem się, czy zdawałeś sobie z tego sprawę i czy czułeś więź ze starszymi filmami.

Słyszę co mówisz i to zabawne, ale zaczynam rozumieć coś, co latało po mojej głowie od czasu, gdy obejrzałem odcinki. Klasyczna trylogia w dużej mierze opierała się na rozwoju postaci i micie. Były tam oczywiście tony akcji, ale rozwój postaci był funkcjonalny, ponieważ film nam je przedstawiał. Takie samo odczucie ma się, gdy ogląda się te odcinki, ponieważ sięgamy do korzeni Sojuszu Rebeliantów. Oni są archetypami, z których wyrosną późniejsze postaci. Zobaczycie mitologiczne konflikty i relacje, które będą miały trwały wpływ na to, co stanie się w przyszłości. A więc tak, to dobre stwierdzenie.

Jakieś ostatnie przemyślenia na temat tego jak to jest być częścią kanonu „Gwiezdnych Wojen?”

Jestem niesamowicie wdzięczny, zaszczycony i zainspirowany, że mogę być częścią uniwersum, od czterech dekad definiują to, co rozumiemy przez pojęcie mitu, heroizmu i poświęcenia. Jestem potwornie wdzięczny nawet za małą rolę. To prawdziwy honor i to pojęcie nie zużyło się do naszych czasów.

Gdy historia o rebeliantach z Onderonu zbliża się do końca, Steela Gerrera staje się wybuchową postacią. Wyewoluowała z nieopierzonej rebeliantki to pełnoprawnej przywódczyni, więc zasłużyła sobie na miejsce w panteonie bohaterek „Gwiezdnych Wojen” (nie zdziwcie się, jeśli do Waszych drzwi w to Halloween zapuka Steela lub dwie). Główne zasługi w owej przemianie postaci – i jej rzeczywistości – należą się Dawn-Lyen Gardner, aktorce, która się w nią wcieliła. Pracownicy Starwars.com odbyli z nią mailową rozmowę, w której poruszyli temat podjęcia przez nią tak wielkiej roli, co to znaczy być gwiezdnowojenną bohaterką i dlaczego bycie rozpoznawaną przez resztę życia jako Steela Gerrera nie jest takie złe.

Jak dostałaś rolę Steeli?



Moja pierwsza odpowiedź jest taka, że Bogowie Dubbingu uśmiechnęli się do mnie! A tak na serio, to przeszłam przez przesłuchania. Lecz jako aktor nigdy nie wiesz czy i dlaczego dostaniesz rolę, więc gdy tak się dzieje, to czuję niemal snop światła spadający na mnie z góry. I to naprawdę zabawne, bo gdy poszłam na przesłuchanie, to nie wiedziałam, że chodzi o "The Clone Wars". Z powodu poufności historii na przesłuchaniach dostajemy scenariusz z dialogami z odcinka, ale imiona postaci są zmienione. Nawet nazwa serialu była zakryta - co właściwie okazało się wielkim prezentem. Myślę, że gdybym wiedziała, że chodzi właśnie o TCW, to podczas przesłuchania mogłabym się czuć bardziej zestresowana, kto wie? Bez tej wiedzy mogłam postrzegać Steelę jako dziewczynę, z którą mogę się identyfikować - zwykłą kobietę, która walczy za coś, w co wierzy.

Czy wiedziałaś jak dużą rolę dostanie zarówno w pierwszym odcinku, jak i w całym akcie?

Nie miałam pojęcia! Przeżyłam szok, gdy odebrałam telefon - najpierw dowiedziałam się, że to "The Clone Wars", a na dokładkę powiedzieli mi, że moja postać nie jest tylko w jednym odcinku. Powtórzę: to jak wielki prezent, który spadł prosto z niebios.

A czym różnił się sam proces nagrań? Czy był inny od twojej poprzedniej pracy?

Był niesamowity pod każdym względem. Po pierwsze, fantastycznie się współpracowało z zespołem producentów i reżyserów: byli zabawni, profesjonalni, zrelaksowani a jednak skupieni. Stworzyli, przynajmniej dla mnie, atmosferę komfortu. Trochę straszna może być taka sytuacja dla nowej osoby, która dołączą do znanej ekipy, która ma taką historię, ale w tym przypadku nie stanowiło to problemu. Każdy był otwarty, fajny i chętny do współpracy. Co więcej, Andrew Kisihino i ja przyjaźniliśmy się jeszcze przed sesjami, ale nie wiedzieliśmy, że oboje zostaliśmy zaproszeni. Wielką niespodzianką było wejście tam i zobaczenie go - a następne trzy godziny spędziliśmy w typowej dla rodzeństw rywalizacji, dodatkowo walcząc w samym centrum wojny o odzyskanie Onderonu.

Co więcej, podczas większości sesji ekipa nagrywa razem. Nie zawsze, ale gdy tak się dzieje, to jest to niesamowity dar. Sceny zaczynają wydawać się żywe, gdy każdy jest w pokoju. Dodatkowo, słyszenie tych wszystkich mistrzów dubbingu przy pracy to prawdziwy dreszczyk emocji. Andrew i ja wychodziliśmy z sesji i mówiliśmy jedno do drugiego: "Możesz mnie uszczypnąć, to się dzieje naprawdę?" Fajny był też sposób w jaki dowiedziałam się o historii Steeli. W dubbingu często dopiero na sesjach nagraniowych dostaje się kompletny scenariusz, a potem zazwyczaj ma się czas na to, by usiąść, popodkreślać swoje kwestie i tak dalej. Tak było i w tym przypadku - i było zabawnie, bo aktorzy siedzieli i cicho czytali, ale i tak dało się słyszeć odgłosy w rodzaju: "Oooooch", "Och, łał" lub "O nie!" Dosłownie poznawałam historię, która nie dotyczy Steeli, jakby działa się na moich oczach. I to było naprawdę ekscytujące.


W "Gwiezdnych Wojnach" istnieje tradycja umieszczania w historii silnych postaci kobiecych. Czy zdawałaś sobie sprawę, że będziesz jedną z nich, a jeśli tak, to czy wpłynęło to na twoją grę? Bo Steela to kobieta z rodzaju Lei lub Padmé. Jest może nawet silniejsza.

Łał - po pierwsze dzięki, że porównujesz Steelę z tymi paniami. To naprawdę świetne towarzystwo! Ale owszem, myślałam o tym. Po dostaniu roli wróciłam myślami do wszystkich kobiet z GW i nawiązałam z nimi więź, jeśli to ma jakikolwiek sens. Wszystkie mają w sobie chęć do podejmowania ryzyka: walczyć za to, w co wierzą i działać w słusznej sprawie. Są również zdeterminowane i zdecydowane: wiedzą, że nie tylko odniosą sukces, lecz także, że zostaną usłyszane... A jeśli nie, to sprawią, że tak będzie, nawet jeśli wielu stoi przeciwko nim. To kocham w Steeli. Macie poczucie, że ta dziewczyna może - i robi to - zmienić świat.

Jednocześnie jest w niej delikatność w kontaktach z bratem oraz jej oczywiste przywiązanie do Luksa. Jak udaje ci się, jako aktorce, balansować te dwa aspekty bohaterki?

To część pracy, która najbardziej mnie ekscytuje. Dlatego właśnie zdecydowałam się, by być aktorką. Obie części żyją w niej i są prawdziwe: jedna jest silna, szlachetna i odważna, druga romantyczna, wrażliwa i czuła. To jest bardzo ludzkie i to czyni z tych postaci wielkich herosów - dwie natury nie wykluczają się nawzajem, lecz uzupełniają się. Jest na tyle odważna, by pokazać swoją wrażliwość, a przy tym dość współczująca, by powziąć działania w imię ludzi.

Co najbardziej zdumiewa mnie w twojej grze, to fakt jak dobrze "wyrobiłaś" postać: wyrasta ona od walczącej rebeliantki do pełnoprawnej przywódczyni i jest to wiarygodne. Zastanawiam się, czy zainspirowałaś się swoimi własnymi doświadczeniami lub ludźmi, których znałaś, by tak ją zagrać.

Dużo myślałam o wielkich przywódcach, zwłaszcza o postaciach z historii, takich jak Martin Luther King, ale patrzyłam również na współczesny świat i wydarzenia, które rozgrywają się na naszej planecie, to jak walka rebeliantów na Onderonie. I co uderza mnie najbardziej, to fakt, że większość z rzeczywistych przywódców było zwyczajnymi ludźmi. Nawet King był kaznodzieją w małym kościele w Alabamie. Nie byli gigantami tego świata, nie uczono ich od dziecka jak być wielkim liderem. Myślę, że to właśnie czyni "Gwiezdne Wojny" ponadczasowymi, to ich rozumienie heroizmu i epickości. Stawki są ogromne, całe planety pogrążone są w wojnie. Mamy też epickie historie. Kuszące dla aktora może być granie postaci, które są wielkie albo takie, które od razu są gotowe poradzić sobie ze wszystkim. Ale tak naprawdę przywódcy lub rewolucjoniści - zwłaszcza ci niezwykli - to zwykli ludzie, którzy natrafiają na niecodzienne okoliczności i stawiają im czoła. Myślę, że to właśnie Steela. To ktoś, z kim mogę się emocjonalnie związać: normalna dziewczyna, którą poproszono, by zaczęła wykonywać jakąś władzę, poprowadziła innych i broniła tego, w co wierzy. I tak zrobiła.

W jaki sposób po raz pierwszy obejrzałaś odcinki, w których jesteś? Jak na nie zareagowałaś?

O mój Boże, po raz pierwszy dowiedziałam się o tym, że odcinki będą emitowane od Andrew, który wysłał mi na Facebooku link z klipem z naszego odcinka. A potem, gdy był już dostępny, obejrzałam go na Starwars.com i w trakcie dosłownie skakałam z radości! Prawdę powiedziawszy, nagranie robiliśmy rok temu, więc jeszcze większym dreszczykiem emocji było dla mnie oglądanie jak Steela budzi się do życia na ekranie po całym tym okresie wyczekiwania, a zwłaszcza z taką mocą i pięknem... to znaczy, jest wspaniała! Poważnie, gdy oglądałam te odcinki i patrzyłam na jej piękno, waleczność i heroizm, to wiele razy myślałam: "Cóż... gdy dorosnę, chcę być nią..."

Jak to jest, gdy się wie, że dla wielu ludzi już zawsze będziesz Steelą Gerrerą?

Nie mogę opisać tego uczucia jak to jest, gdy wniosło się do uniwersum taką postać, zwłaszcza do takiego serialu i z taką historią. W walce rebeliantów uwidacznia się socjopolityczny ton i to w zupełności odnosi się do współczesnych nam wydarzeń; tym, co kocham najbardziej w TCW jest to, że serial ufa tak samo dzieciom i dorosłym, by zrozumieli naprawdę skomplikowane siły sprawcze. Zakłada, że publiczność jest na tyle rozwinięta emocjonalnie i intelektualnie, by je śledzić. To mnie naprawdę inspiruje. Zaszczytem jest być tak dobrą postacią, która znajduje się w samym centrum wydarzeń.


KOMENTARZE (6)

Wywiad z Michaelem Pricem

2012-10-24 17:59:34 Club Jade

Michael Price to scenarzysta Padawańskiego widma i „The Empire Strikes Out”, który obecnie pracuje także przy „Star Wars Detours”. Ten wywiad jednak dotyczy jego najnowszego, autorskiego dzieła, czy „The Empire Strikes Out”, które będzie można oglądać na polskim Cartoon Network już w sobotę (więcej).

P: Pierwszy specjalny program LEGO Star Wars, czyli Padawańskie widmo, był fantastycznym przeżyciem dla widzów w różnym wieku. Bazował na dorobku prequeli jak i oryginalnej trylogii w zabawny sposób. A jak to było z „The Empire Strikes Out”?
O: Cóż, LEGO przyszło do mnie krótko po pierwszym wyświetleniu „Padawańskiego widma” w Cartoon Network latem zeszłego roku i powiedzieli, że chcą zrobić kolejny taki film, a ja mam go napisać. Oczywiście podobało mi się znów wróciłem na pokład. Nie byłem pewien, czy chcą sequel do „Padawańskiego widma”, czy raczej szukają innego programu, osadzonego także w czasach „Wojen klonów”. Ale powiedzieli mi „nie”, chcieli inną, śmieszną historię z LEGO Star Wars osadzoną gdzieś w uniwersum sześciu filmów, więc od razu pomyślałem o zrobieniu czegoś w czasach klasycznej trylogii. Może dlatego, że jestem na tyle stary, że miałem okazję zobaczyć pierwszy film, który wciąż nazywam „Gwiezdnymi wojnami”, w kinie, i to gdy wyszło po raz pierwszy. Dodatkowo także czuję się mocno związany z epizodami IV, V i VI.
Ale to i tak była daleka droga do tego, by ten program mógł się dziać tuż po „Nowej nadziei”. I kiedy mówię tuż po, dokładnie mam to na myśli. Na początku pokazaliśmy eksplozję Gwiazdy Śmierci. Potem pokazaliśmy Luke’a, Leię i Hana, którzy zdają sobie sprawę z tego, że nie mają dużo czasu na świętowanie zwycięstwa, zanim Imperium znów zacznie ich ścigać, a także śledzimy Dartha Vadera, który znajduje się w najgorszych życiowych opałach (no, może drugich najgorszych, ten upadek do lawy na Mustafar przecież piknikiem nie był). Bez zdradzania szczegółów, zarówno dla Luke’a jak i Vadera, nie wszystko układa się po ich myśli, i muszą sobie poradzić z nieprzewidzianymi komplikacjami.

P: Komedia zawsze była częścią „Gwiezdnych Wojen”. Co sprawia, że LEGO Star Wars jest tak otwarte na komiczne historie?
O: Myślę, że częściowo masz rację, komedia zawsze była dużą częścią oryginalnych filmów, głównie trzech pierwszych, ale są tam też elementy bardzo poważne, które dotyczą wielkich spraw: ojciec przeciw synowi, dobro przeciw złu, przeznaczenie ponad wyborem. Ale te poważne tematy chyba najfajniej się parodiuje. Kiedy myślę o prequelach, to coś co mnie najbardziej śmieszy (i było trochę tego w „Padawańskim widmie”), że nikt, dosłownie nikt, nie zorientował się, że kanclerz Palpatine to Darth Sidious. W oryginalnej trylogii całe te siły i straszność Dartha Vadera to taki trochę przeogromny balon, więc postanowiliśmy wbić kilka szpilek w niego. Biedny Vader, będzie miał ciężko tym razem. Ale żeby za dużo nie zdradzać, on też będzie miał swoje własne, szczęśliwe zakończenie.

P: Ten moment z Sidiousem ujawniającym się przed Senatem jest genialny. Cieszy mnie też, że Vader będzie miał swój happy end. To w jaki sposób Vader radzi sobie ze swoimi mocami potraktowaliście jako źródło żartów. Vader raczej był pocieszny w „Padawańskim widmie”.
O: W „Padańskim widmie” Darth Vader częściowo był, a częściowo nie był sobą. Mieliśmy go jako postać, ale raczej w pewnej perspektywie, był przecież tylko aktorem starającym się mieć swoją wielką scenę w filmie... Myślę, że można powiedzieć, że te perspektywy się stapiają. Choć chyba nie powinienem używać słowa stapiać, gdy mówi się o Vaderze. Zresztą nieważne, w tym programie on już nie jest „aktorem”, tylko prawdziwym Darthem Vaderem. Kiedy zacząłem pisać ten program, odkryłem, że wczuwam się w niego. Chodzi mi o to, że ma się zły dzień w pracy i się człowiek martwi jakie będzie miał przez to problemy z szefem. Każdy to zna. To właśnie tu zobaczymy. Owszem to Darth Vader, który może cię udusić z drugiego końca pokoju, ale w sercu wciąż jest Anakinkiem, który desperacko oczekuje akceptacji „Taty”. Częścią zabawy podczas pisania tego programu, za co jestem wdzięczny LEGO i Lucasfilmowi, którzy zezwolili na moje zwariowane pomysły, było to, by z jednej strony pokazać Vadera jako czarny charakter, z drugiej uczynić z niego bohatera. To nie znaczy, że tu Luke będzie tym złym. Raczej chodzi o to, że obaj starają się przetrwać ten dzień w jednym kawałku. A Vader jest tu emocjonalnym rdzeniem opowieści, przynajmniej ja tak to widzę. Więc zakończenie filmu musi wyglądać tak, by nie pokazać, że mu wyszło to, nad czym pracował. To byłoby złe. Plusem jest także to, że Vader może się tu czuć komfortowo, tym kim jest, więc może się spokojnie przygotować do tych strasznych rzeczy, które wyczynia w „Imperium kontratakuje”.

P: Mamy kilka bazujących na Gwiezdnych Wojnach specjalnych programów komediowych, jak „Robot Chicken” czy „Family Guy”. Jednak produkcje LEGO wyróżniają się tym, że to kompletnie oryginalne historie, a nie gagi czy próby opowiedzenia filmów. Z czym wiąże się pisanie takiej historii?
O: Świetne pytanie. Moim zadaniem w obu tych programach, było to by opowiedzieć oryginalną historię, która gdzieś krąży wokół 6 filmów sagi, ale poza tym, ma być zabawna. To właściwie daje mi niesamowicie dużo wolności, bo to przedsięwzięcie z programami LEGO Star Wars z pewnością nie jest kanonem. Więc mieliśmy wolną rękę i nic nie krępowało naszej wyobraźni przed wpleceniem Hana Solo w „Padawańskie widmo”, a w przypadku tego programu, opisać nawet wydarzenia, które nie miały miejsca, jak choćby rodzinne spotkanie (bądź pierwsze spotkanie) Dartha Vadera z jego „przyrodnim bratem” Darthem Maulem. No a zarówno LEGO jak i Lucasfilm nas przy tym wspierały, więc mieszaliśmy postaci i miejsca z różnych filmów, tworząc naszą satyryczną wersję „Gwiezdnych Wojen” tak, by cały ten program był przede wszystkim zabawny.

P: To nie jest kanoniczne? W każdym razie mając możliwość bawienia się poza kanonem, w jaki sposób balansujecie satyrę i inny rodzaj humoru, ten bardziej dla dorosłych, z żartami, które lubią dzieci?
O: Oczywiście, zawsze jesteśmy świadomi tego, że te programy są skierowane do szerokiej publiczności, ale w szczególności do dzieci. Nawet nie potrafię opisać inaczej procesu tworzenia, niż to, że wiemy doskonale, że 22 minuty żartów o „Gwiezdnych Wojnach”, zrozumiałych tylko dla fanów, spowoduje że stracimy dzieci. Nie ma tu formuły, wskazówek, czy czegokolwiek. Czasem jest tak, że nawet ludzie z LEGO czy Lucasfilmu mi pomagają, mówiąc bym wyciął choćby odniesienie do chińskiego bootlega DVD z Zemstą Sithów, którego fragmenty krążyły po YouTubie i gdzie krzyczenie przez Vadera „Nieeee!” zostało przetłumaczone w podpisach jako „Nie chcę!”. To są żarty, które scenarzyści komediowi określają mianem „10 procentówek”. Cóż, w tym przypadku byłaby to raczej „0,01 procentówka”. Ale rozmowę o tej scenie mieliśmy naprawdę, a ona ostatecznie została wycięta. Było też dużo podobnych sytuacji. Choć został jeden żart, który pewnie znajdą najbardziej oddani fani „Gwiezdnych Wojen”, to odniesienie do jednej ze zmian, które George Lucas wprowadził ostatnio w „Star Wars: The Complete Saga Blu-ray”, a której pewnie inni ludzie nawet nie zauważą. Mam nadzieję, że to będzie zabawne.

P: A czy znajdziemy jakieś ciekawe pojawienia się (zarówno postaci na ekranie lub głosów) w tle, które chciałbyś, by widownia wypatrzyła?
O: Wow, nawet nie wiem od czego zacząć. Mieliśmy szczęście, że w „Padawańskim widmie” mieliśmy Anthony’ego Danielsa, więc przy tym programie zdecydowaliśmy mieć tylu prawdziwych aktorów powracających do swych ról ile tylko możemy. I ku naszemu zdziwieniu wielu się zgodziło. Poza Anthonym, który wrócił, mieliśmy Sama Witwera robiącego Dartha Maula (i jest tak głupawy w tej roli, jak mocny jest w „Wojnach klonów”), Brian Blessed wrócił jako Boss Nass, Julian Glover jako generał Veers a Kenneth Colley jako admirał Piett.

P: Cieszy mnie powrót tylu znanych twarzy (lub głosów). Jednym z moich ulubionych fragmentów „Padawańskiego widma” były interakcje między „Ianem”, Yodą i Codym. Jakaś szansa, że zobaczymy co się stało z Codym, który został nam na Hoth?
P: Pewnie gdzieś tam lata. Nie, Cody’ego nie będzie w tym programie. I nikt nie mówi też „Daj Darthowi pączka”. Ale jest AT-AT. No i Darth Maul! A jeszcze Luke cytujący Richarda Pryora z „Czystego szaleństwa”.

P: Ale Darth w końcu dostał pączka? No i czy są jakieś nawiązania do „Padawańskiego widma”?
O: Powiedzmy, że Darth w końcu dostał swojego pączka, ale dopiero po skończeniu „Padawańskiego widma”. Co do drugiego pytania, nie chciałbym zdradzać za dużo, ale jest jedno nawiązanie do „Padawańskiego widma” na początku programu. Wracamy na jeden ze światów, który widzieliśmy w „Widmie”, na krótko, a R2-D2 i C-3PO są tutaj. I to wszystko. Bardzo nam zależało, by ten program był czymś samodzielnym, więc staraliśmy się nie wracać do rzeczy, które działy się w „Padwańskim widmie”. Więc z wyjątkiem jednego momentu, porzuciliśmy pomysł filmu w filmie i te rzeczy. Nie będzie też George’a Lucasa z LEGO.

P: Na Comic Conie w 2011 wspomniałeś, że jedna z twoich własnych przygód z budowaniem zabawek LEGO znalazła swoje odzwierciedlenie w „Padawańskim widmie”. Chodzi o scenę, w której Threepio nie wie co zrobić patrząc na instrukcję. Czy twoje własne doświadczenia życiowe znalazły swoje odbicie w „The Empire Strikes Out”?
P: Myślę, że moje frustracje związane z budowaniem czegoś z LEGO zawarłem w „Padawańskim widmie”, tu jednak miałem okazję ukazać moje uczucia wobec oryginalnych filmów. Jak wspomniałem wcześniej, miałem szczęście, że zobaczyłem te filmy w kinie, gdy po raz pierwszy się pojawiły, gdy były nowe i świeże. Czekałem trzy długie lata na „Imperium kontratakuje” i poszedłem je zobaczyć w premierową noc w 1980 razem z moim najlepszym przyjacielem Bobem. Nikt wtedy nie ostrzegał nikogo przed spoilerami, ale staraliśmy się nie czytać nic o „Imperium”, zanim sami go zobaczymy. W każdym razie, gdy usłyszeliśmy jak Vader mówi „Jestem twoim ojcem”, obaj krzyknęliśmy „Nieeee!” zdecydowanie głośniej niż Luke. Byliśmy zdruzgotani. To pozostało jednym z największych przeżyć związanych z filmami w moim życiu... więc trochę się z tego ponabijaliśmy. To fragment, który w tym nowym programie przemawia do mnie najbardziej.

P: Czekamy na to jak zostanie ten film odebrany. Pisałeś wiele różnych komedii telewizyjnych, jaka jest różnica między pisaniem „Gwiezdnych Wojen” a np. „Simpsonami”?
O: Są w pewnych miejscach bardzo podobne. Podobieństwo jest w podejściu do humoru i pewnych simpsonowych rzeczach, które staram się robić z LEGO Star Wars, jak sugerowanie, że był żart, jak się go ominie. Tego jest mnóstwo w tym programie, więc lepiej przygotować przycisk z pauzą. Największa różnica jest taka, że w „Simpsonach” jestem częścią dużej ekipy (ok. 20 osób), która razem pracuje nad żartami i scenariuszem. W LEGO Star Wars jestem jednoosobowym zespołem. Owszem mamy duży wkład ze strony LEGO i Lucasfilmu, w końcu bez ich niesamowitych animatorów (którym przewodził Guy Vasilovich) to by nie powstało, ale proces pisania to tylko ja i mój dom. To naprawdę uwalnia i dodaje sił, ale i przeraża.

P: A co cię przeraża pisząc w domu? Jest tam coś o czym powinniśmy wiedzieć? Czy twoje figurki LEGO mówią do ciebie? A może przeraża cię to, że wszystko jest na twoich barkach, że nie masz armii ludzi, którzy mogą oceniać twoje żarty? Swoją drogą, gdy piszesz samemu jak testujesz czy coś jest zabawne dla innych?
O: Cóż, moje figurki LEGO do mnie nie mówią, ale moje dwa psy nieustannie próbują mnie namówić do tego, bym wrzucał piłeczkę do tenisa do basenu, by mogły ją przynieść! Nie no, w sumie to spędzam cudownie czas pisząc to, najczęściej w pokoju telewizyjnym z moimi DVD z wszystkimi sześcioma filmami, które nieustannie gdzieś tam grają w tle. Przerażająca część to właśnie to, że robię to sam i nie mam pokoju pełnego utalentowanych scenarzystów komediowych, którzy mogą pomóc. To co jest trudne, często jest też podniecające i niesamowicie satysfakcjonujące, zwłaszcza jak się wie, że większość tego scenariusza jest moim dziełem, oczywiście nie zapominając o wspaniałych pomysłach od LEGO i Lucasfilm oraz zdolnościom improwizacji naszych aktorów. No i oczywiście też trzeba pamiętać o niesamowitej grupie naszych animatorów, którzy sprawili, że ten scenariusz zaczął żyć. Animacje w tych programach nigdy mnie nie zawiodły, zawsze rzucały mnie na kolana.
A wracając do pytania, bez pokoju pomocników muszę opierać się na moim instynkcie i testować, na mojej rodzinie spoczywa ciężar słuchania moich dowcipów. Mój wspaniały syn, Wills, nawet stworzył żart, który znalazł się w programie. Trzeba się przyjrzeć bardzo dokładnie, ale w momencie gdy Luke jedzie wzdłuż ulicy, zobaczycie salon piękności/spa nazwane „MASAŻ VENTRESS”. Zuch chłopak! On miał również duży wpływ na legendarny krzyk Wilhelma, który można usłyszeć w jednym miejscu programu.

P: Wygląda na to, że Moc jest silna w twojej rodzinie. A możesz powiedzieć coś o pracy nad „Star Wars: Detours”? I czy są jeszcze jakieś inne projekty, dotyczące „Gwiezdnych Wojen”, ale nie tylko o których chciałbyś wspomnieć?
O: Pomiędzy moim etatem w Simpsonach i robieniem tego programu, mój czas jest całkowicie wypełniony, więc nie ma o czym mówić. Nie mam tez wiele do powiedzenia na temat „Detours”, głównie dlatego że jestem jednym z tuzina lub więcej scenarzystów, którzy mają przywilej pracować nad tym serialem, trochę na zasadzie wolnych strzelców. No i to, co tam zrobiłem nie będzie jakoś szybko pokazane. Ale to co widziałem, wygląda niesamowicie.
KOMENTARZE (4)

Wywiad z Troyem Denningiem

2012-10-21 18:43:21

Kolejny z serii wywiadów po Celebration VI. Tym razem z Troyem Denningiem.

P: Najważniejsza wiadomość to zdecydowanie Crucible. Co możesz nam powiedzieć o tej książce?
O: Występują w niej Han, Leia i Luke. Zaczyna się w barze, a Han strzela pierwszy.

P: A czy zobaczymy Squibów?
O: Nie sądzę. A przynajmniej nie ma planów. Ze Squibami jest tak, że pojawiają się wtedy kiedy chcą.

P: A jak zaawansowany jest proces pisania?
O: Niedawno zacząłem na dobre, ale to dość trudne pytanie, ze względu na sposób w jaki pracuję. Zaczynam od czegoś w stylu eksplorowania wchodząc w książkę, a to się toczy bardzo wolno, zwłaszcza w początkowej fazie. Potem jest taki punkt, który się pojawia gdzieś jak już trochę popracuję, gdzie coś we mnie przeskakuje i wszystko zaczyna się dziać bardzo szybko. Teraz właśnie jestem w punkcie, gdzie coś we mnie przeskoczyło. Wszystko się ułożyło w mojej głowie, znam postaci, kim są i czego chcą, oraz co próbują uzyskać. Teraz jestem na etapie na którym mogę wszystko z siebie wyrzucić, zamiast dalej rozwijać i eksplorować to, co chcę osiągnąć.

P: Piszesz w kolejności, sekwencjami czy...?
O: Tak, zawsze piszę sekwencyjnie. Chociaż, nie chcę powiedzieć zawsze, prawie zawsze piszę sekwencyjnie.

P: Paul Kemp twierdzi, że pisze po kolei, a to dla mnie trochę dziwne, bo nie słyszałem o nikim, kto by tak robił.
O: Kiedy nie piszę po kolei, co mi się zdarza, skaczę koncentrując się wokół jednego wątku, mam dwa lub trzy główne wątki i staram się przeskakiwać między nimi, by powstawały mniej więcej w tym samym czasie. Czasem jednak jest tak, że napiszę jeden cały wątek, a dopiero potem kolejny, a następnie dzielę je i mieszam, wsadzając jeden między drugi. To jedyny przypadek, gdy zdarza mi się nie pisać po kolei.

P: Teraz piszesz swoją dwunastą powieść Star Wars, czy spróbujesz z nią poeksperymentować, by była inna niż poprzednie powieści?
O: Nie mam zamiaru tworzyć jej tak by się specjalnie wyróżniała od innych. Kiedy piszę książkę, jakąkolwiek książkę, to co robię to staram się by była dopasowana do tego czego potrzebuje opowieść. Więc nie myślę w kategoriach, o to moja dwunasta książka, muszę ją napisać tak by się różniła od pozostałych. Raczej myślę tak, że to będzie książka o Hanie, Lei i Luke’u i ich wielkiej przygodzie, a to co muszę zrobić to zapewnić, by ta przygoda była ekscytująca i fajna, dziejąca się szybko i wciągająca.

P: A myślałeś kiedyś by pisać komiksy?
O: Kiedyś bawiłem się takim pomysłem, ale nigdy nie podszedłem do niego na serio. Właściwie nie wiem jak pisać komiksy.

P: A nie byłoby to interesujące?
O: Cóż, może i zainteresowałbym się pewnego dnia pisaniem komiksów. Jakbym znalazł cierpliwego wydawcę, który pokaże mi jak pociągać za sznurki pisząc komisy. Jestem pewien, że większość ludzi doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie można przejść z jednego medium do drugiego, dokonać zmiany. Są pewne małe sztuczki, których się trzeba nauczyć, a ja nie znam tych sztuczek dla komiksów.

P: A teraz takie podchwytliwe pytanie. Ty, Aaron Allston i Jeff Grubb zawsze nosicie tropikalne koszule. To jakiś tajny klub?
O: (śmiech) Może i jest. To pochodzi z czasów pracy w TSR. Co prawda Aaron nigdy nie pracował w TSR, ale pracował dla TSR w dawnych czasach. Dziś trudno mi sobie przypomnieć jak ta tradycja się zaczęła, ale projektanci gier w TSR nosili tropikalne koszule. Myślę, że ’Zeb’ Cook mógł zacząć je pierwszy nosić, potem Jeff podchwycił temat, a potem ja. W końcu Aaron. Od tamtego czasu stało się to taką tradycją, moim konwentowym mundurem. Prawdę mówiąc mam kilka tropikalnych koszul, które noszę na konwentach i poza nimi ich nie zakładam.

P: Kolejną dużą zapowiedzą ostatnich tygodni była twoja nowa powieść z Forgotten Realms - „The Sentinel”. Co możesz nam o niej powiedzieć?
O: O to będzie coś fajnego, mamy świetny pomysł. Wizards of the Coast poprosiło mnie w listopadzie zeszłego roku o rozmowę na temat nowej książki z „Forgotten Realms”, a ja głupio im odpowiedziałem „Jasne, załatwcie darmowy przelot do Seattle bym mógł się spotkać ze starymi znajomymi i pogadać z WOTC, firmą z którą nie współpracowałem od dziesięciu lat. Zawsze mogę pojechać i pogadać”. No i pojechałem. Mieliśmy trzydniowe spotkanie i pod koniec trzeciego dnia mieliśmy już fabułę nie tylko do mojej powieści, ale też do pięciu innych w serii. Byłem tym tak podekscytowany, że nie mogłem się doczekać kiedy zacznę to pisać. Jak ustaliliśmy, to będzie powieść w świecie „Forgotten Realms”, część serii „Sundering”. Bob Salvatore zacznie ją z „The Companions”, a Ed Greenwood skończy z „The Herald”. Moja „The Sentinel” będzie przedostatnią. Cała seria „The Sundering” ma opowiedzieć o wielkich wydarzeniach w krainach, to będzie ważna opowieść dla całej historii. Każdy z nas opowie część tej historii z perspektywy grupy postaci, które pojawiają się w serii. Będziemy mieć sześć takich grup, więc i sześć perspektyw, bo wszystkie postaci są różne. Książka będzie samodzielną opowieścią. Więc jeśli będziesz chciał czytać trzecią część, nie będziesz musiał znać pierwszej i drugiej, ale jeśli będziesz chciał poznać całą historię tego co się dzieje na świecie, będzie trzeba zacząć czytać od książki pierwszej – „The Companions” i przejść aż do samego końca.
Będzie zabawnie. Wśród moich postaci jest zgorzkniały paladyn, który przez całe życie wyznaje martwego boga Helma. Oczywiście, skoro jego bóg jest martwy, to mu szczęśnie nie sprzyjało. Zestawiam go z księżniczką, która jest bardzo szlachetną księżniczką, ale mającą o sobie zbyt duże mniemanie. Wydaje jej się, że jest bardzo ważna na świecie. Kolejną postacią jest mój wieloletni, stary bohater z Zapomnianych krain, Cyric, książę kłamstw. W końcu wrzucam go w wir przygody razem ze zgorzkniałym paladynem i księżniczce z urojeniami. To będzie bardzo zabawne. To opowieść o zakazanej miłości, wielu różnych rodzajach zakazanej miłości, która napędza akcję.

P: A kiedy to wyjdzie?
O: W kwietniu 2014. Nie wiem na ile sobie zdajecie sprawę, ale WOTC poprawia D&D. Dlatego też zmieniają trochę „Forgotten Realms”, spędzają dużo czasu by zrobić to dobrze. Zbierają dużo informacji zwrotnej, pozwalają też odbiorcą by sugerowali pewne elementy gry. To samo dzieje się w przypadku „Forgotten Realms”, to ludzie decydują o kierunku w jakim zmierzają krainy. To ekscytujący projekt. To była jedna z tych rzeczy, że pod koniec byłem tak podekscytowany, że nie mogłem powiedzieć nie.

P: Wracając do „Gwiezdnych Wojen”, z której postaci jesteś najbardziej dumny, jeśli chodzi o rozwój.
O: O rany, dobre pytanie. Jeśli spojrzę z perspektywy na wszystkie te postaci, podoba mi się to, co zrobiliśmy z Jainą w ciągu tych wszystkich lat. Gdy zacząłem ją pisać, była jeszcze nastolatką, potem przeszła przez bardzo trudne chwile, zwłaszcza dla nastolatki. Potem oczywiście musiała zabić swojego brata, Jacena w Niezwyciężonym, co dość mocno ją dotknęło. Ale myślę też, że to wszystko była próba by stała się kimś super kompetentnym, bardzo poważanym Jedi jakim jest teraz. Jestem naprawdę zadowolony z prowadzenia jej tak, że dorosła do tego by stać się mistrzem Zakonu Jedi. Tak więc to z niej jestem najbardziej dumny.
Jestem dumny także z wielu innych postaci, które wprowadziłem, Saby, Tarfanga, ale one nie mają za sobą takiej długiej drogi jaką przeszła Jaina. Rozwój Jainy trwał przez prawie 40 książek. I mówię tu tylko o tym, co jej dotyczyło, gdy stała się młodą kobietą w Nowej Erze Jedi, młodą wojowniczką. Potem stała się tym kim jest teraz, jednym z przywódców Zakonu. To trwało 40 książek, ale jestem zadowolony z tego jak się to skończyło, nawet jeśli miała po drodze bardzo ciężko.

P: A jak myślisz, co się z nią stanie w przyszłości?
O: Cóż, mam wspaniały pomysł (śmiech), ale nie wolno mi o tym mówić. To będzie ekscytujące. Wiatr zmian niesie wielkie rzeczy dla Jainy.

P: Jaka jest twoja opinia o nowym pokoleniu Jedi. Wielu z nich zostało wprowadzonych w Przeznaczeniu Jedi. Czy twoim zdaniem będą oni mogli przykuć do siebie zainteresowanie czytelników?
O: Mam taką nadzieję. Te postaci przeszły przez coś, co nazwałbym erą Jacena Solo, od Nowej Ery Jedi, przez Dziedzictwo Mocy aż do Przeznaczenia Jedi, okres, który był poszukiwaniem duszy całego Zakonu Jedi, nie byli pewni komu powinni służyć i co jest ich celem. Jedną z rzeczy, którą chciałem osiągnąć w Apokalipsie było to, by w końcu zakon Jedi się skrystalizował, by wiedzieli kim są i dlaczego są tym kim są. Myślę, że przyszłość EU, o ile pójdzie tam gdzie myślę, zacznie się właśnie od tego miejsca, że Jedi będą mieli wspaniałe możliwości by rozwijać się w super-interesujących opowieściach. Stać się prawdziwymi herosami uniwersum, bez zbytnich historyjek o szarości, która prowadzi do ich upadku. Myślę, że Jedi wiedzą teraz kim i mogą się z tym mierzyć.

P: Dużo odcieni szarości prowadzi nas do tego, że bohaterowie wchodzą w politykę.
O: Racja, a myślę, że od tego odejdą. to był jeden z celów „Apokalipsy”, by przesunąć nas w okres Jedi w typie bardziej wojowników-zakoników.

P: Czy dowiemy się czegoś więcej o Lorelliańskim Dworze?
O: Dobre pytanie. Myślę, że jest to bardzo prawdopodobne, ale nie wiem jaką formę to przybierze. Oczywiście Hapes, Tenel Ka i Allana będą dużą częścią zakonu Jedi, zwłaszcza że Jedi teraz żyją w konsorcjum Hapes. Więc zgaduję, że jeszcze o tym coś usłyszymy. Myślę, że będą częścią przyszłych historii o Hapes, ale nie wiem w którym kierunku to pójdzie. Hapes na pewno będzie odgrywać rolę tła.

P: Który szwarccharakter pisało ci się najlepiej? Pisałeś Yuuzhan Vongów, Killików, Dartha Caedusa i Abeloth.
O: Wiesz, kocham moje czarne charaktery równo. Trudno jest wybrać jeden, bo jak piszesz o takim przeciwniku w danym czasie to się najbardziej w niego angażujesz.

P: A czy któryś z nich był trudniejszy niż inny?
O: Abeloth była dość trudnym czarnym charakterem do pisania ze względu na poziom jej mocy, a także to kim była, a tego nie chcieliśmy ujawniać w serii zbyt wcześnie. Trzeba to dobrze ustalić, a ponieważ pisze się z dwojgiem innych autorów, zawsze pozostaje jakaś szara strefa w interpretacji tego, co właściwie ustaliliśmy w danym czasie. Więc była trudniejsza niż większość innych.
Jednym z czarnych charakterów, które najbardziej lubiłem pisać była Alema Rar, ale dlatego, że ona nie była szwarccharakterem, ale raczej ofiarą. No i świetnie się ją pisało.
Jacen to także było wyzwanie. Lubiłem pisać Jacena, bo był dla mnie dość trudny, zwłaszcza, że czasem trzeba było pamiętać, że on jest czarnym charakterem, bo robi te wszystkie rzeczy. Tyle, że w jego umyśle, wszystko się tłumaczyło i czyściło. Robił to wszystko by ocalić galaktykę, a z pewnego punktu widzenia, ocalił ją. Lubię w nim to, że to taki czarny charakter, przy którym dość trudno powiedzieć w stu procentach i absolutnie, że on się mylił, zwłaszcza, że ze swojego punktu widzenia nie mylił się.

P: Abeloth w pewien sposób przypomina mi Panią Cierpienia (z twojej powieści „Strony Bólu”), czy te podobieństwa są zamierzone?
O: Wiesz, świadomie nie łączyłem tych pomysłów, ale jak to mi uświadomiłeś, to coś w tym jest, obie te postaci są bardzo mistyczne, w całości są zanurzone w micie. Jest wiele podobieństw tak w samych istotach, jak i ich funkcji, idea istoty bólu i walki stającej się częścią galaktyki, istoty która musi się odradzać z pokolenia na pokolenie to faktycznie dobre porównanie podobieństw.

P: A skąd wziąłeś pomysł na Tarfanga i Jae Juuna?
O: Szczerze mówiąc nie pamiętam, ale myślę, że to była jedna z tych spontanicznych rzeczy, które przychodzą podczas pisania, potrzebowałem pary bohaterów by odegrali pewną rolę. Jak dobrze pamiętam, potrzebowałem kogoś kto wziąłby Hana i Leię gdzieś lub powiedział im jak się gdzieś dotrzeć. Nie pamiętam jaką mieli mieć funkcję, ale potrzebowałem postaci, by ją odegrali, i jakoś tak powiedziałem „Dobra, co by tu fajnie pasowało?”. Zdecydowałem się na trochę zabawniejszą wersję Hana i Chewbaccy, więc to był swego rodzaju wzór. Oczywiście z wyjątkiem tego, że Jae Juun był przeciwieństwem Hana, gdy chodzi o rozkazy i właściwe robienie rzeczy. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby wziąć Hana i Chewbaccę, zmniejszyć ich o połowę i puścić w obieg.

P: Pierwszy raz pisałeś o Squibach w „Alien Races Guide” wydanej przez West End Games. Wspomniałeś tam też powiązaną rasę - Ugorów, obcych którzy czcili śmieci. Jest jakiś powód, dla których ich jeszcze nie widzieliśmy?
O: Myślę, że głównie dlatego, że Ugorowie nie mieli być zabawnymi postaciami. Ugorowie zwłaszcza jeśli chodzi o język, mieli być bezczelni. Trochę ciężko jest napisać ciekawą historię o tych pseudopudłach wyznających śmietniki. Myślę, że to nie byłby zbytnio interesujący bohater.

P: Wybrałeś Squibów, a nie czegoś w stylu Jawów, którzy są trochę bardziej rozpoznawalni wśród fanów.
O: Racja. Próbuję sobie przypomnieć kiedy użyłem Squibów po raz pierwszy. Zjawa z Tatooine, chyba wtedy. A czemu użyłem Squibów zamiast Jawów? Jeśli dobrze pamiętam, to Jawowie mają jeden feler, nie mówią we wspólnym... czy Basicu. Słowa mi się czasem mieszają. Nie sądzę by one mówiły w Basicu, a postaci muszą mieć zdolność komunikowania się. Jawowie nie mieli w moim odbiorze wystarczającej osobowości, której potrzebowałem. Potrzebowałem postaci, które naprawdę były prawdziwym utrapieniem, a Squibowie dobrze się do tego nadawali.

P: Co robisz, by opowiadana przez ciebie historia była fajna?
O: Staram się mieć frajdę pisząc. Patrzę na strukturę opowieści i bardzo dużo o niej myślę, więc dla mnie bardzo dużo pracy jest przy budowaniu struktury, to żeby struktura powodowała pytania w umyśle czytelnika i pchała opowieść z koniecznym suspensem. Dla mnie to jest najważniejsza rzecz, kiedy siedzę nad streszczeniem i planuję każdy rozdział. Kiedy osiągnę satysfakcjonujący poziomom, pozwalam sobie pójść dalej. Najlepiej to się sprawdza, gdy postaci żyją własnym życiem, gdy już mam tę strukturę.

P: Z jakim autorem chciałbyś pracować w jakimś przyszłym projekcie?
O: Z jakimkolwiek autorem?

P: Tak. Z dowolnym.
O: O rany.

P: Albo ze starwarsowym.
O: Cóż, William Goldman to mój ulubiony autor, ale nie sądzę by się to wydarzyło. Natomiast wszystko zależy od projektu. Jest wielu wspaniałych autorów, których lubię i gdybyśmy pracowali we wspólnym projekcie książkowym, z pewnością byśmy się zmieniali, więc wszystko zależałoby od serii. Niektórzy autorzy świetnie nadają się do serii, inni nie. I choć nadal pozostaliby wspaniałymi autorami, mogliby być nieodpowiednią osobą do tego typu projektów.

P: Czy w „Gwiezdnych Wojnach” twoim zdaniem, istnieje potrzeba robienia czarnych charakterów, których nie widzieliśmy, pomijając oczywiście kwestię opowiadania historii?
O: „Crucible”. W „Crucible” będę miał szwarccharaktery, których chyba jeszcze nie widzieliśmy. Myślę, że to jedna z rzeczy, które nas czekają w świecie post-Apokaliptycznego EU, gdzie będziemy mieć dużo większy wybór czarnych charakterów. Strzelam, ale to tylko mój strzał, że wciąż gdzieś tam będą Sithowie, ale nie tylko oni. Nie każda opowieść będzie o Sithach, będzie wiele różnych opowieści, a to znaczy różnych rodzajów przeciwników. Z pewnością „Crucible” będzie miało innych czarnych charakter.

P: Która część pisania jest dla ciebie najłatwiejsza?
O: W sumie przepisywanie. Kiedy mam już pierwszą wersję, mam jasność, co muszę wypolerować i naprawić, i gdzie trzeba ukrócić ostre krawędzie. Więc to jest najłatwiejsza część. Gdybym tylko i wyłącznie musiał pisać drugą wersję, byłbym szczęśliwym człowiekiem.

P: A najtrudniejsza część?
O: Najtrudniej jest sprawić, by historia zaskoczyła. Gdy kończę plan, zawsze jest dla mnie jasne, dokąd opowieść zmierza i o czym jest, wtedy zaczynam pisać. Ale kiedy zaczynam pisać, opowieść zaczyna żyć własnym życiem. Postaci chcą iść w swoim kierunku, odkrywam pewną interakcję między opowieścią a planem, daję wolność postaciom by poszły gdzie chcą i robiły co chcą, co w pewien sposób ograniczam planem, a to jest dość trudne. To proces odkrywania, bez wątpienia jeden z najtrudniejsza części książki, przynajmniej dla mnie, powiedzmy pierwsze sto stron, choć ta ilość jest dość ulotna. Czasem może być to dwieście stron, czasem tylko pięćdziesiąt. To część która idzie mi bardzo powoli, bo poznaję postaci które są w tej książce. Nawet jeśli piszą te same postaci którąś książkę z kolei z tymi postaciami, to i tak mam problem z miejscem od którego rozpoczynam w każdej książce.

P: A co ci się najbardziej podobało na Celebration VI z tego, co już zobaczyłeś?
O: Cóż, to że tu jestem. Dopiero tu dotarłem.

P: Ostatnie pytanie. Stephen King wspomniał kiedyś, że lubi używać pewnych słów, tylko po to by zapewnić im życie. Czy ty też tak masz?
O: Emanacja*. Wiem, że są fani, którzy tylko czekają kiedy użyję emanacji. Staram się jej używać przynajmniej jeden raz w książce.

* w oryginale to Efflux, które może być tłumaczone jako wyciek, odcieczenie, emanacja czy nawet odpływ/upływ.
KOMENTARZE (15)

Wywiad z redaktorami Star Wars Magazyn

2012-10-21 14:10:58 Star Wars Magazyn

Premiera najnowszego numeru czasopisma Star Wars Magazyn powinna mieć miejsce w nadchodzącym tygodniu. Będzie to dziewiąta odsłona gazetki. Żeby umilić wam czekanie, mamy dla was ciekawą propozycję w postaci wywiadu z redaktorami Star Wars Magazyn: Maciejem „M@ską” Skawińskim i Arkadiuszem „Areckinem” Szajkiem. Żeby nie było sielanki, zadawaliśmy chłopakom też trudne pytania, które z pewnością trapią niejednego czytelnika.


Bastion: Cześć chłopaki! Na początek zadam standardowe pytanie otwierające w starwarsowych wywiadach: jak zaczęła się wasza przygoda z Gwiezdnymi Wojnami?

Maciej „M@ska” Skawiński: Łatwo i przyjemnie trzydzieści dwa lata temu. (uśmiecha się) Nową nadzieję zobaczyłem w osiedlowym kinie Hetman w Szczecinie, mając osiem lat. Matematyka jest prosta, dziś mając czterdzieści, ten moment, gdy po raz pierwszy ujrzałem żółte napisy przepływające po ekranie, jest we mnie wciąż żywy i choć z czasem moja pasja zmieniała się wraz ze mną, to dziś wiem, że Gwiezdne wojny dały mi Moc realizowania marzeń.



Arkadiusz „Areckin” Szajek: Ja natomiast miałem szczęście być na wszystkich polskich premierach, oczywiście na początku do kina zabrał mnie ojciec. Swój pierwszy seans zaliczyłem w poznańskim kinie Rialto. Trafiło mnie po tym jak na ekran „wpłynął” wielki statek kosmiczny, a po chwili, o zgrozo kolejny jeszcze większy. Te kilka pierwszych ujęć zadecydowało o tym, że wpadłem po uszy. Trudno się jednak dziwić, że na kilkuletnim chłopcu wywarło to tak wielkie wrażenie, skoro najlepszym, co do tej pory widziałem były zwycięski marsz armii czerwonej na Berlin w telewizji lub „Calineczka” w kinie - obowiązkowo na seansie z klasą (głośny śmiech).



B: Co pchnęło was do tego by z kolekcjonerów i „przebierańców” stać się publicystami i wydawcami pierwszego polskiego licencjonowanego magazynu o Star Wars?

Maciej: Jakieś piętnaście lat wstecz, kupiłem w jednym ze szczecińskich kiosków Das Offiziele Star Wars Magazin [który mam w swojej kolekcji do dziś]. Pismo ówczesnego niemieckiego fanklubu Star Wars. W tamtym czasie na naszym rynku pojawiały się już książki Amberu, trochę później komiksy, ale nadal brakowało czegoś takiego jak niemiecki magazyn. Wcześniej podjąłem już próbę publikowania fanzinu tyle, że ściśle związanego z działaniami w ramach 501st Legion w naszym kraju. Byłem jednoosobowym zespołem redakcyjnym powstającego spontanicznie Outpost Gazette, miał on ograniczony zasięg i wydałem jedynie kilka numerów opisujących nasze akcje i fanów związanych z organizacją, to była ciężka i samotna praca... i na koniec okazała się całkowicie niedoceniona. Jednak Star Wars Magazyn to kompletnie inne marzenie i inny poziom zaawansowania na niewyobrażalnym szczeblu, które się spełniło i dzięki temu Gwiezdne wojny stały się jeszcze bliższe mojemu sercu. A nie ukrywam, też, że jestem dumny z faktu, że jakaś cząstka mnie pozostanie w uniwersum Star Wars, a co za tym idzie także w archiwach Lucasfilm. (uśmiecha się)

Arek: Moja przygoda z publicystyką zaczęła się w momencie powstania Magazynu, no może trochę wcześniej kiedy spędzaliśmy z Maciejem sporo czasu na wspólnych akcjach kostiumowych i snuliśmy plany na przyszłość. Podeszliśmy do sprawy z punktu widzenia fanów i skupiliśmy się nad tym czego brakowało nam na polskim rynku. Star Wars Magazyn stał się pozycją, która wypełniła lukę na fanowskich półkach. Jest jeszcze jeden czynnik – każdy człowiek pragnie zostawić coś wartościowego po sobie, w naszym mniemaniu Magazyn jest właśnie tym czymś. Jednak na tym nie koniec, dzięki naszej pasji i uporowi udało nam się dać fanom jeszcze jedną rzecz, a mianowicie stałą ekspozycje Star Wars, co samo w sobie jest olbrzymim sukcesem i jesteśmy z niej dumni na równi z Magazynem.

B: Czy jest szansa by w tym roku Star Wars Magazyn powiększył się o kolejne 4 strony?

Maciej: Myślimy nad różnymi możliwościami, nie tylko dodawaniem stron. W tej chwili mamy 48 stron i tak oczywiście cały czas chcemy rozszerzać objętość o kolejne. Jednak następny przyrost będzie raczej w 2013.

Arek: Maciej w zasadzie powiedział wszystko, dodam może tylko, że każdy wzrost objętości to poważny wzrost wydatków z naszej strony jak również ze zobowiązaniami wobec Lucasfilm związanymi z zawartością. Niestety w dobie pogłębiającego się kryzysu i wzrostu cen w każdym aspekcie życia jest to poważny problem. Cena Magazynu jest w tej chwili optymalna i nie chcielibyśmy jej zwiększać po raz kolejny.



B: Według jakiego klucza wybierane są opowiadania do tłumaczenia? Czy fani będą mogli w przyszłości wpływać na to, które opowiadanie zobaczymy w kolejnych numerach czasopisma np. za pomocą sondy na waszej stronie?

Maciej: Ciekawe pytanie. Jak zapewne wiecie opowiadania są przedrukami, a materiałów jakie były, są i będą zawarte w Insiderze jest cała masa. Dobór następuje w dużej mierze spontanicznie, bazując na fanowskim podejściu do tej materii. Czy fani będą mogli decydować... zastanowimy się nad taką możliwością. Prosimy jednak dać nam więcej czasu, my pracujemy nad numerem 9, a Insiderów jest już 137...

Arek: Dodam tylko że odbiorców mamy wielu i o rożnych upodobaniach i choćby nie wiem jak byśmy się starali to i tak wszystkich nie zadowolimy, ale będziemy się nadal starać.

B: Skąd te wszystkie opóźnienia? Czy proces akceptacji numeru jest aż tak skomplikowany? Możecie przybliżyć naszym czytelnikom jak wygląda cała procedura?

Maciej: Uczymy się. Poza tym jesteśmy jedynym w kraju czasopismem Star Wars, które w dużej części opiera się na własnych (lub w kooperacji np. z Bastionem) materiałach, które muszą przejść przez akceptację LFL. Czasem to powoduje opóźnienia, a czasem też pojawiają się inne czynniki niezależne od nas. Ostatnio mieliśmy problemy techniczne i merytoryczne, które nałożyły się i spowodowały, że jeden numer SWM z 2012 wypadł z terminarza.

Arek: Chciałbym zauważyć że Insider do niedawna nie zamieszczał na swoich łamach daty wydania. Marka Star Wars w mojej i wielu licencjobiorców opinii jest bardzo trudna marką, w związku z czym problemów jest co niemiara. Żadne opóźnienie nie wynikło jeszcze z naszej strony. Tak jak Maciej powiedział każdy szczegół gazety wymaga akceptacji LFL ale po drodze jest jeszcze agencja w Danii, która pośredniczy w tym wszystkim. W samym LFL jest kilka osób sprawdzających produkt. Wystarczy że jedno ogniwo „pęknie” i kilka dni straconych. Często bywa że wymiana maili jest bardzo intensywna i długotrwała. SWM nie jest komiksem czy książka którą wystarczy tylko przetłumaczyć i wydrukować.

B: Nie można ukrywać, że problemem Star Wars Magazynu jest korekta, której po prostu w niektórych artykułach brakuje. Co macie na swoje usprawiedliwienie?

Maciej: Trudne pytanie. Jedynie to, że staramy się, czasem popełniamy błędy, ale kto ich nie popełnia, chyba tylko ten, kto nic nie robi. Oczywiście naszym celem jest uwolnienie się od tego typu problemów i do tego zmierzamy.



Arek: Myślę że nie ma co zbytnio demonizować, z numeru na numer jest coraz lepiej. Proponuje się przyjrzeć paru poczytnym gazetom czy magazynom w Polsce także tym elektronicznym. Tam to się można naoglądać...

B: Jakie postacie zobaczymy na okładkach przyszłych Star Wars Magazyn? Jest szansa, że sięgniecie do kogoś z Expanded Universe? Czy monopol filmowo-serialowy jest nie do przełamania?

Maciej: Na najnowszej pojawi się klimat związany z Przeznaczeniem Jedi, postaramy się aby pojawiały się także postaci z EU, sam jestem fanem kilku wątków z tej domeny. Co do monopolu...jest oficjalna polityka LFL. Wojny klonów, i wszystko co pojawi się po nich będzie zawsze tematem przewodnim. Ktoś może się z tym nie zgadzać, ale SWM jest magazynem oficjalnym i tak już musi być. Oczywiście postaramy się to urozmaicić i czasem oderwać od głównego nurtu...

Arek: Po tym jak otrzymaliśmy licencje Steve Sansweet powiedział nam jedną bardzo ważną rzecz „Panowie od dziś jesteście głosem G. Lucasa, musicie robić to co on uważna za stosowne”. Myślę, że to wyjaśnia wszystko.

B: Czy fan mający pomysł na ciekawy artykuł ma szansę na jego publikację na łamach Star Wars Magazyn?

M: Z tym jest ciężko. Ostatnio dostaliśmy ciekawy artykuł od fana, który poruszał temat związany z kinem japońskim i Star Wars. Niestety nie udało się go przeforsować. Może jeszcze spróbujemy. Zawsze jest szansa, ale są dwa warunki. Artykuł musi być napisany po polsku i po angielsku i LFL musi go zaakceptować... Próbowaliśmy nie tylko z artykułami, podjęliśmy próbę 'wylansowania' polskich grafików rysujących w klimatach SW-Manga, niestety bez powodzenia, a szkoda. Tak czy siak zachęcamy do pisania i przesyłania tekstów do naszej redakcji, przypominam o dwujęzyczności tekstów. To Lucasfilm tworzy oficjalne nurty w świecie Gwiezdnych wojen, dzięki nam jest szansa do niego dołączyć. W kilku przypadkach już się nam to udało, wystarczy zerknąć do numerów archiwalnych.

Arek: Proponuję, aby każdy kto chce o czymś napisać, skontaktował się z naszą redakcją. Artykuły muszą być zgodne z oficjalną polityką LFL, wiem że chcielibyście napisać o kilku tematach, ale nie wszystko przejdzie. Jednak nie zawadzi spróbować...



B: Wiele osób ma do was żal za to że bardzo mało piszecie o „The Old Republic”, a jest to przecież temat nr 2 w świecie Gwiezdnych Wojen zaraz po „The Clone Wars”, którym żyje tysiące ludzi w Polsce.

Maciej: To się da załatwić, może będzie to pretekstem do rozszerzenia objętości, a może jakiś fan napisze swoje odczucia z gry... Problem w tym, że duża część odbiorców SWM nie grywa w TOR'a z różnych powodów. Oczywiście jesteśmy dalecy od marginalizacji tematu i wrócimy do tego przy najbliższych okazjach. Staram się wychodzić z założenia, że wszystko co powstaje w świecie Star Wars jest częścią wielkiego i wspaniałego wszechświata, w którym każdy może odnaleźć coś dla siebie. Jestem też daleki od dokonywania wyborów co jest ważniejsze, a co mniej ważne. I tak właśnie staramy się podchodzić to tego tworząc zawartość SWM.

Arek: Ja natomiast odpowiem pytaniem na pytanie. Skoro TCW jest numerem jeden i tysiące ludzi żyje tym tematem to dlaczego tak wielu bastjonowiczów krytykuje nas za umieszczanie artykułów o tym temacie. Moją pasją jest Star Wars i nie przedkładam żadnego tematu nad inne. Patrzę na Gwiezdne wojny całościowo i wtedy nawet nie przypadające do gustu rzeczy nabierają innego wymiaru.

B: Czy jest szansa by fani komiksów i książek Star Wars doczekali się regularnych artykułów na temat tych produktów?

Maciej: Kolejne dobre pytanie. Jest szansa tylko problem leży gdzie indziej. Podejmujemy takie próby i będziemy podejmować nadal, ale niestety nie jest łatwo...

B: Na jakich imprezach w tym roku będzie można spotkać redakcję Star Wars Magazyn?

Maciej: Ostatnio byliśmy na Polconie we Wrocławiu, niestety z przyczyn 'technicznych' nie mogliśmy pojawić się na StarForce i póki co to wszystko. Jednak nie znaczy to, że nie można nas spotkać. Być może w tym roku będziemy współorganizatorami dwóch imprez, ale póki co nie mogę nic więcej powiedzieć. Zapraszamy na naszą stronę www.swmag.pl, jeśli będą jakieś informacje to właśnie tam je znajdziecie. Oczywiście możecie także do nas pisać, zwłaszcza do działu HOLONET. Zachęcamy do kontaktowania się z nami i dzielenia się swoją pasją z innymi czytelnikami Magazynu.

Arek: Mam nadzieje, że wyjaśniliśmy tu kilka spraw. Piszcie do nas na adres redakcja@swmag.pl. Chętnie odpowiemy na Wasze pytania. NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI!


Temat na forum
KOMENTARZE (15)

Wywiad z Timothym Zahnem

2012-10-08 17:01:19

Wywiadów z Celebration VI ciąg dalszy. Tym razem do sieci trafiła rozmowa z jednym z najbardziej cenionych, zwłaszcza za swe wczesne dokonania, autorów piszących w sadze, czyli z Timothym Zahnem.

P: Co twoim zdaniem jest przyczyną trwałej miłości fanów do Thrawna?
O: Myślę, że to, że jest mądrym szwarccharakterem. Ludzie lubią czytać o mądrych i interesujących przeciwnikach naszych bohaterów. Postaciach, które potrafią przechytrzyć, przewidzieć i także pokonać protagonistów. Ostatecznie to heroizm bohatera mierzymy siłą i łajdactwem jego przeciwników. Z Thrawnem jest tak, że chciałem by to był inny typ postaci niż używający Mocy Vader czy Palpatine. Ktoś, kto nie ma zdolności Mocy Luke’a, ale potrafi go wmanewrować tak jak dokładnie tego chce.

P: Nie żałujesz czasem, że go zabiłeś?
O: Jest główna przyczyna, w sumie to dwie główne przyczyny dla których zabiłem Thrawna. Pierwsza z nich jest taka, że jeśli przeciwnik ucieknie brakuje nam zakończenia. Gdy Vader ucieka spod Yavina, wszyscy jeszcze wiemy, że to nie koniec. Lucas sam nie wiedział, czy dane będzie mu jeszcze zrobić dwa kolejne filmy, ale doskonale wiedział, że to jeszcze nie koniec. Przeciwnik pozostał. Chciałem, by te książki miały swoje zakończenie, ale też zamknęły tę sekcję historii Nowej Republiki. Z drugiej jednak strony, jeśli Thrawn jakoś by uciekł, patrząc realistycznie, Nowa Republika byłaby zgubiona, gdyż z pewnością by ich pokonał. A ja wiedziałem, że fani niekoniecznie tego oczekują po „Gwiezdnych Wojnach”.

P: Kiedyś powiedziałeś, że jeśliby go kiedyś potrzebowano, mogliby go odtworzyć z jednego z jego klonów, a ostatnio Paul Kemp dotykał dość mocno tematu klonów. Czy wydawało ci się kiedyś, że jest potrzeba stworzenia kolejnej opowieści o klonach?
O: Nie ma takiej potrzeby. Chodzi mi o to, że pomysł z klonami prowadzi nas do oszustw w stylu komiksowym. Tam nigdy nie zabija się przeciwników. Nie ważne jak źle ma się doktor Octopus, wszyscy wiedzą, że w końcu i tak powróci. Sama możliwość klonowania sprawia, że można pewne rzeczy zamknąć. Ale jeśli będziemy przywracać klona naszego przeciwnika czy naszego bohatera, umniejsza się ich rangę w pewnym sensie, więc nie klonowałbym wszystkiego jak leci. Z drugiej strony, skoro George już wspomniał o Wojnach Klonów, wiemy, że taka technologia istnieje, więc nie można jej ignorować. Najlepiej jest więc używać jej tak, by nie oszukiwać czytelników. Ale mówiąc to, trzeba mieć na uwadze to, że można robić pewne rzeczy w sposób interesujący. Nie chodzi tylko o sprowadzenie z powrotem bohatera czy szwarccharakteru, ale jak już do tego doszło, trzeba by o tym pomyśleć.

P: Jak wymawiasz Pellaeon?
O: Pelleon lub Paylleon. Warto zauważyć zmianę samogłoski w Gwiezdnych Wojnach. Masz Land-o i Landau. Hawn i Han. Leeia i Laya. Nieważne jak było to zamierzone, ale w tak dużej galaktyce istnieją różnice w wymowie. Taka mała, fajna rzecz.

P: Jak to jest być twórcą dwóch najbardziej popularnych postaci z EU: Mary i Thrawna?
O: To jest emocjonujące, satysfakcjonujące ale jednocześnie uniżone uczucie. Pisarz nigdy nie wie, która z jego postaci lub książek zawładnie umysłami czytelników, a sam starałem się uczynić Thrawna i Marę tak niezapomnianym, prawdziwymi i emocjonującymi jak tylko mogłem. Nie ma jednak gwarancji, że to zadziała, więc zawsze jest element zaskoczenia i wspaniałe uczucie, gdy coś takiego się wydarzy.

P: Teraz, gdy Scoundrels mają wyjść w grudniu, dostaniemy książkę o Hanie Solo w stylu „Ocean’s Eleven”. Odchodzisz od Thrawna i Mary, jak świeża jest ta opowieść? Czy to miła zmiana?
O: To miła zmiana tematu. Wspominałem, że klonami łatwo oszukiwać. podobnie jest też ze zdolnościami Mocy. Czasem zbyt łatwo jest użyć Mocy, by rozwiązać problem, który się ma. W „Scoundrels” nie mam istot użytkujących Moc. Mam zwykłych ludzi, jest to trochę inny typ opowieści, bo to książka o rabunku. Jest bardzo w stylu „Ocean’s Eleven”. Właściwie mój oryginalny tytuł brzmiał „Solo’s Eleven”, zanim go zmieniliśmy na „Scoundrels”. Książki i filmy o napadach składają się z kilku rzeczy, tego jak aranżujemy wszystko by przejść przez ochronę, sejf nie do otwarcia czy tego typu rzeczy. Lubię manipulację, lubię przygotowania, staram się mieć bohaterów i przeciwników równie sprytnych, z tym, że bohaterowie są odrobinę sprytniejsi, więc mają przewagę. Druga rzecz jest taka, że historia ta dzieje się tuż po „Nowej nadziei”, więc musimy znać tylko klasyczne filmy. Nie trzeba wiedzieć nic o postaciach z Expanded Universe. Han, Chewie i Lando to główne postaci. Większość z pozostałych to nowi bohaterowie. Winter gdzieś tam się pojawiła w kilku książkach, no i Kell Tainer także błysnął gdzieś przez EU, ale nie trzeba nic o nich wiedzieć. A jeśli się ich nie zna, to dobrze, zostaną tu wprowadzeni.

P: W twoich pracach widać, że używasz dużo nowych obcych ras i nowych światów. Ludzie to zauważyli i twierdzą, że starasz się rozszerzać uniwersum. Czy o celowe?
O: Owszem. George robi to samo w swoich filmach. Jeśli spojrzeć i policzyć ile ich mamy w całej serii, ile światów naprawdę widzimy, wcale nie jest ich tak dużo, jakby mogło się wydawać, ale są jeszcze nazwy rzucane w dialogach. Mamy rozmowy o Dantooine, mamy rozmowy o Ord Mantell, takich rozmów jest kilka, a to nam daje iluzję, że scena jest większa niż ta, która została pokazana. To znów jest jedna z tych sztuczek, którą można zrobić w tani sposób, zwłaszcza jak się nie ma departamentu efektów specjalnych w książce. Można wspominać inne planety, można też je odwiedzać na krótko, sprawić by ludzie poczuli wielkość galaktyki i tego podniecenia towarzyszącego „Gwiezdnym Wojnom”. To takie wielkie miejsce do pracy i zabawy.

P: Która wg ciebie postać z „Gwiezdnych Wojen” jest najśmieszniejsza?
O: Najśmieszniejszy jest Threepio, choć jeśli mówimy o dowcipie, to Han byłby bardzo wysoko, acz Luke i Leia i inni miewają czasem wyśmienite kwestie. Przypuszczam, że Artoo też jest bardziej dowcipny niż myślimy. Ale pewnie nigdy się nie dowiemy.

P: Kell Tainer pojawi się w „Scoundrels”, a Aaron Allston jakiś czas temu napomknął, że jest mu przykro, że nikt nie używa postaci, które on stworzył w Eskadrze Widm. Czy to właśnie skłoniło cię to wyciągnięcia Kella z pudełka?
O: Potrzebowałem eksperta od wybuchów, pilota a jednocześnie kogoś, kto wie coś o droidach, i chciałem ściągnąć kogoś z EU, ale tak by nie zdezorientowało to ludzi, którzy nie czytali innych książek. Więc przeszedłem przez artykuł o Widmach na Wookieepedii, zwęziłem listę do Kella, i na konwencie zapytałem Aarona, czy mój opis postaci pasowałby do młodego Kella. On stwierdził, że tak. Porozmawialiśmy trochę o tym, co się z nim działo i o tym jak ukazać jego wprowadzenie. W końcu on stanie się częścią Eksadry Widm, więc wysłaliśmy tę książkę do Aarona. Nie wiem, czy on miał w końcu możliwość przeczytać części Kella, ale jeśli to zrobił, nie miał żadnych uwag, ani nie stwierdził, że coś zrobiłem nie tak. Mam nadzieję, że wszystko jest dobrze. To taki łącznik dla tych, którzy już znają tę postać, ale zrobiony tak, by nie mieszać w głowach nowicjuszom.

P: W „Scoundrels” pojawiają się nowe postaci. Myślisz, że mogą stać się ulubieńcami fanów?
O: Tak jak mówiłem w przypadku Mary i Thrawna, nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że tak. Są tu bardzo dobre postaci, powinny zapaść w wyobraźni niektórych ludzi, a niektóre nawet da się połączyć z.. ale nie chcę sugerować czegoś w stylu „o to jest osoba stanie się...” Mam duże nadzieję i trzymam kciuki, ale dopiero w styczniu zacznę dostawać zwrotną informację.

P: A co na razie najbardziej podobało ci się na Ccelebration VI?
O: Mam się ograniczyć do jednej rzeczy?

P: Możesz wymienić kilka.
O: Właśnie wróciłem z Rancza Obi-Wan; wspaniała zabawa. Nie wiem, może samo oglądanie wszystkiego, tych wszystkich fanów Gwiezdnych Wojen. To jest tak, że po tych wszystkich konwentach, w których uczestniczyłem, zaczynam rozglądać się za czymś z „Gwiezdnych Wojen”, co przykuje moją uwagę. Może to być osoba w stroju lub cokolwiek innego. Tu zabawa jest prostsza, bo wszystko dotyczy „Gwiezdnych Wojen”. Miło jest czasem tak od czasu do czasu zrobić coś gwiezdno-wojennego. Zobaczyć szturmowców, Leie czy Hanów lub innych kostiumowców, wszystkie te wspaniałe gadżety, na które nas nie stać, a nawet gdyby to nie byłoby jak ich zabrać do domu. I na tym właśnie polega ta zabawa.

P: A co sprawia ci przyjemność w opowiadaniu historii?
O: Cóż, to zawsze musi być dla mnie zabawą. Jeśli nie jest, to nie będzie też dla czytelników. Staram się być entuzjastyczny, trochę podekscytowany tym, co piszę. Zazwyczaj to nie jest problem, nawet przy takich książkach, które zaczynam od „Oh... Nie wiem. Nie jestem zainteresowany tą książką”. Pracuję nad planem, pracuję nad szczegółami, zaczynam budować postaci i niezmiennie zaczynam się tym fascynować. „Dobra, to jednak będzie fajna historia do opowiedzenia”. Niektóre historie wyskakują same z pudełka, „o to będzie fajne”. Scoundrels jest właśnie jedną z nich. Skoro to była zabawa dla mnie, powinna być też dla wszystkich innych, przynajmniej mam taką nadzieję.

P: A która część procesu twórczego jest najtrudniejsza?
O: Najtrudniejsze jest przeniesienie mojej wizji na słowa. Mam ogólną wizję tego, co chcę zrobić, potem już trzeba to wyciągnąć i przedstawić tak, by inni ludzie mogli zobaczyć, co miałem w swojej głowie. Całość musi być spójna, trzymać się razem, musi być logiczna, musi też zawierać wskazówki i inne elementy tak, by czytelnicy mogli rozwiązać problem razem z bohaterami.

P: Czy to wszystko się dzieje w trakcie planowania czy później?
O: Zaczyna się podczas planowania. Większość rzeczy jest ustanowiona w planowaniu. Są jednak elementy, co do których nie jestem pewien, gdzie zmierzają, więc pracuję nad nimi podczas ostatecznego pisania. Wiele innych elementów dochodzi z czasem.

P: A co jest najłatwiejszą częścią w pisaniu?
O: Kiedy ma się już cały pomysł i wszystko inne, to dialogi są dla mnie najłatwiejszą rzeczą. Kiedyś to była jedna z najtrudniejszych rzeczy dla mnie, przynajmniej na początku, ale teraz jest najłatwiejsza. Zwłaszcza jak wiem dokładnie, co chcę powiedzieć w danej rozmowie.

P: Gdy piszesz opowieści, nie ważne czy z „Gwiezdnych Wojen”, czy nie, czy starasz się próbować czegoś innego?
O: Cóż, „Scoundrels” to właśnie coś trochę innego, coś złodziejskiego. Inne w jakim sensie? Staram się opowiedzieć ekscytującą historię, gdzie bohaterowie mierzą się z dużym problemem i rozwiązują go pokonując po drodze różne trudności.

P: Myślę o książce, ale nie mogę sobie przypomnieć tytułu. Była pisana z pierwszej perspektywy, a koleś miał okręt...
O: „Obława na Ikarusa”. Dobra, to nie jest powieść „Star Wars”.

P: Tak, o tę chodziło.
O: Dobra, rozumiem inne ale nie tylko książki „Star Wars”, inne książki... Zrobiłem trochę rzeczy inaczej, choćby z trylogią Conquerors. Pierwsza część jest opisana z punktu widzenia człowieka, druga z punktu widzenia obcych, a trzecia i tak, i tak. Książki pisane z perspektywy pierwszej osoby są inne, gdyż nie można zmieniać punktów widzenia. Wszystko jest widziane tak jak widzi to postać. To może ograniczać, ale może też być wyzwaniem. Więc zabawa z takimi pomysłami w opowiadaniach jest naprawdę przyjemna.

P: Lubisz zmiany między projektami?
O: Tak, zmiany są potrzebne, by uzyskać różny efekt. Nie chciałbym pisać tylko książek „Star Wars”, bo szybko bym się wypalił, a wtedy to już nie byłoby zabawne ani dla mnie, ani dla czytelnika. Nie chciałbym też pisać całej serii książek Cobra jedna po drugiej. Raczej jedna Cobra na rok, jedne „Gwiezdne Wojny” raz na dwa, trzy lub cztery lata i dzięki temu mogę wciąż mieć świeże podejście niezależnie za jaki projekt się biorę.
KOMENTARZE (7)

Tartakovsky o nowych „Wojnach klonów”

2012-09-27 07:07:06 Huffington Post

Z końcem września na amerykańskie ekrany wejdzie film animowany „Hotel Transylwania” w reżyserii Genndy’ego Tartakovsky’ego, czyli twórcy pierwszej odsłony „Wojen klonów”. Przy okazji wywiadu udzielonego Huffington Post dotyczącego nowej produkcji rozmowa dość mocno odeszła od głównego tematu i zboczyła w tematy gwiezdno-wojenne. Dość drażniące dla Tartakovsky’ego, zdobywcy Emmy właśnie za serial „Wojny klonów”, który jakby nigdy nie istniał, zastąpiony nową wersją.

W roku 2003 George Lucas zlecił Tartakovsky’emu wyprodukowanie animowanego spin-offa, którego akcja działaby się między „Atakiem klonów” a „Zemstą Sithów”. W 2008 wyszła nowa wersja „Wojen klonów”, jakby reboot, który początkowo bazował na niektórych postaciach i ich projektach, z czasem jednak zaczął wymazywać wydarzenia z serialu Tartakovky’ego z oficjalnych biografii.

P: W jednej scenie mamy latające stoły, które w pewnym momencie przypominają trzy TIE Fightery ścigające X-Winga. Czy to celowe nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen”?
O: Tak. I nic nie można z tym zrobić, to część naszego życia. Pozwoliłem sobie teraz tylko na jedno odniesienie do „Gwiezdnych Wojen”.

P: Tylko jedno? Nawet nie czułem, by to było bezpośrednie nawiązanie. Trzeba mocno się skupić, by je wyłapać.
O: To prawda. To super subtelne nawiązanie, a takie zazwyczaj są najlepsze. Myślę, że w trakcie pracy nad filmem mieliśmy nawet kwestię „I have you now”, ale to zaszłoby za daleko.

P: Nie ma możliwości przeholowania z nawiązaniami do Gwiezdnych Wojen.
O: Cóż, zrobiłem „Star Wars”. I myślę, że tworzyłem tego więcej zanim naprawdę je tworzyłem. Ale gdy w końcu je stworzyłem, mogłem sobie powiedzieć: „Wow, zrobiłem coś prawdziwego”. Potem trzeba się wycofać. Przeszedłem długą drogę.

P: A skoro już jesteśmy przy twojej wersji „Wojen klonów”, czy martwi cię to, że powstała inna wersja, a twoja już raczej znajduje się poza kanonem?
O: Taa. Oczywiście, że mnie to martwi. Ale, wiesz, to postaci George’a. To jego świat i on robi to, co musi. A nawet nowe „Wojny klonów” są inspirowane tym, co robiliśmy. Wiele postaci i przedmiotów ma podobny kształt.

P: I to też cię martwi?
O: Nie, powtórzę, to nie są moje postaci, więc on może robić sobie z nimi co chce. Ale chodziły słuchy, że to ja miałem coś z tym robić. Zamierzałem pójść do Lucasa i stać się ich odpowiednikiem Johna Lassetera, czyli osobą która robi filmy i nadzoruje serial telewizyjny „Star Wars”. Jakoś to się jednak rozeszło po kościach i takie tam. W każdym razie jestem super dumny z tego, co zrobiliśmy. Czułem, że sprawiedliwie się obeszliśmy z „Gwiezdnymi Wojnami”, także jako fan.

P: Chodzi o to, że ludzie nie zapomnieli o tym, co zrobiliście, nawet jeśli tego się od nich oczekuje?
O: To jedna z tych rzeczy, która jest dla mnie strasznie dziwna, że on chce się tego wszystkiego pozbyć. Przecież byliśmy w encyklopediach, znaczy niektóre z postaci, które stworzyliśmy. A teraz tego wszystkiego nie ma. Nawet nie można dostać DVD i wszystkich tych dodatków, gadżetów. I to jest jak..., zresztą nieważne. Co masz zamiar z tym zrobić? Przecież to istniało!

P: Trochę mam odczucie, że wyrzucono was do śmietnika razem z „Holiday Special”.
O: Myślę, że George jest geniuszem. Myślę, że on chce... Choć nie znam dokładnie powodu. Ale jedyny sens, jaki sobie mogę wyobrazić, jest taki, że on chce to wszystko wyczyścić. Jest przecież tyle fikcji, która powstała z „Gwiezdnych Wojen”, acz nie sądzę, by to miało jakieś znaczenie.

Rozmowę przeprowadzono podczas Toronto International Film Festival, gdzie Tartakovsky promował swój najnowszy film. „Hotel Transylwania” wejdzie do amerykańskich kin 28 września, do polskich dopiero w listopadzie.
KOMENTARZE (19)

Wywiad z Jamesem Luceno

2012-09-23 09:03:33

Celebration VI to także możliwość osobistego porozmawiania z autorami, których było tam całkiem sporo. Czasem, jak się ich spotka, można przeprowadzić wywiad w trochę innej formie, niż zwykły mejlowy, rozmowa czasem się rozmywa. I kilka takich wywiadów w sieci w końcu zaczęło się pojawiać w sieci. Pierwszy z nich, to rozmowa z Jamesem Luceno. Tylko jedna uwaga, Darth Plagueis jeszcze w Polsce nie wyszedł, wywiad jednak zawiera kilka dość mocnych, jeśli nawet nie najmocniejszych spoilerów do książki. Czytajcie na własne ryzyko.

P: W którym momencie zdecydowałeś, że historia Plagueisa poprowadzi bezpośrednio do Mrocznego widma i że będzie on żył w tamtym czasie?
O: To było gdzieś na początku prac. Po tym jak zapytano mnie, czy byłbym zainteresowany napisaniem książki o Plagueisie, stwierdziłem, że z chęcią bym to zrobił, ale bałem się tego, że wszyscy wiedzą jak ta książka się skończy. Słyszeliśmy, że Plagueis został zabity przez Sidiousa. Jak więc stworzyć niespodziankę, coś nowego w powieści? Więc zapytałem Lucasfilm, prawie samą górę, która tam rządzi: „Czy możliwe by Plagueis żył w Mrocznym widmie?” I odpowiedzieli, że im to nie przeszkadza. Wtedy wciągnąłem się w projekt na dobre. Miałem swój element zaskoczenia, który sprawi, że ludzie będą to czytać.

P: Który bohater Gwiezdnych Wojen najbardziej cię intryguje?
O: Fascynują mnie mroczne postaci jak Sidious, czy nawet Dooku lub Plagueis. Myślę jednak, że najbardziej te po środku. Ci, którzy przechodzą czy to z ciemnej na jasną stronę, czy z jasnej na ciemną, bo myślę, że te postaci dają większe pole do manewru, i można bawić się wokół wielu moralnych aspektów.

P: Czy zastanawiałeś się by poddać hrabiego Dooku obróbce takiej jak Plagueisa, czyli samodzielnej powieści?
O: Myślałem nad tym przez jakiś czas, ale im dłużej przeszukiwałem olbrzymi kanon, który narósł, tym bardziej martwiło mnie zrobienie tego. Myślę, że moje obawy wynikają z tego, że nie wiem gdzie zmierzają Wojny Klonów. Wojny Klonów mogłyby nadpisać wiele istniejącego kanonu, a to ostatecznie byłby prawdziwy koszmar dla piszącego.

P: Powtarzasz często, że jesteś na bieżąco z książkami Star Wars. Który pisarz najbardziej cię potrafi rozbawić?
O: Najbardziej się śmieję przy książkach Aarona. Zawsze jest tam trochę humoru, czasem nawet Matt Stover potrafi mnie rozbawić, choć zazwyczaj jest śmiertelnie poważny. Są też pewne elementy w jego powieściach, które potrafią mnie podłamać, więc odbiór całości jest dość przyjemny.

P: Jakie są twoje główne wyznaczniki tworzenia opowieści?
O: Lubię gdy czytelnik angażuje się w charakteryzację, postaci i losy bohaterów. Wiem, że wiele moich książek ma złożoną fabułę, ale staram się by wynikała ona z postaci.

P: Jeśli byś mógł spróbować różnych typów historii gwiezdno-wojennych, jak komedia czy kryminał, a może nawet romans, czego byś spróbował?
O: Kocham ten pomysł. Nie pisałbym kryminału, ponieważ Michael Reaves jest już na topie z tym swoim kryminałem noir. Ale komedia Gwiezdne Wojny, mógłbym wziąć co nieco od Setha Greena, z chęcią bym spróbował. I myślę, że to świetny pomysł.

P: Czy pracujesz nad czymś teraz? Jakąś przyszłą książką Star Wars?
O: Tak, ale nie mogę ujawnić nic, co się dzieje w światku Gwiezdnych Wojen. Mam też powieść, którą niedawno wydałem jako ePublikację, ale ona jest o starożytnych Majach. Bardzo odmienna od gwiezdnej sagi.

P: To książka fabularna, czy nie?
O: Fabularna.

P: Osadzona w naszych czasach?
O: Nie, osadzona w czasach klasycznych, starożytnych Majów, i to jest coś w stylu powieści przygodowej.

P: Jaką metodę pisarską stosujesz? Jak Denning, który tworzy bardzo systematyczną i ustrukturyzowaną fabułę, czy może jak Paul Kemp, który pisze bez zachowania kolejności?
O: Przeszedłem przez to trochę na panelu, na którym omawiałem swój warsztat pisarski. Spędzam dużo czasu na opowiadaniu sobie historii i nie zapisuję na papierze niczego, zanim nie mógłbym usiąść z tobą i opowiedzieć ci całą historię. Może nie potrafiłbym przywołać każdego dialogu, czy nawet nie znałbym konkretnych zwrotów akcji, których jeszcze nie dopracowałem, ale poświęcam mnóstwo czasu na planowanie historii w głowie i w momencie, gdy już czuję, że nie mogę więcej czekać, pęka tama, zaczynam pracować nad mechaniką i przelewam wszystko na papier.

P: Czy wciąż tworzysz plan?
O: Robię plan w pewnym momencie. Po to, by samemu nie pogubić się w historii za którą się zabieram. To taki plan roboczy, który rozwijam, bądź konsoliduję jeśli jest taka potrzeba.

P: Jeśli miałbyś każdemu czytelnikowi Gwiezdnych Wojen polecić swoją niestarwarsową książkę, którą być wybrał?
O: To byłaby zdecydowanie ta powieść o Majach („Hunt for the Mayan Looking-Glass”). Starożytni Majowie są bardzo bliscy mojemu sercu. Spędziłem wiele czasu w Gwatemali, Meksyku i Hondurasie wędrując to najbardziej odległych miejsc z pozostałościami po Majach, wiele z nich nie zostało jeszcze wydobytych. Przez czterdzieści lat byłem bardzo oddany Majom, tworzenie tej książki to dla mnie przyjemność.

P: A to prowadzi nas do następnego pytania. Podróżowałeś wiele. Alan Dean Foster też wiele podróżował i mówił dużo o napisaniu książki o swoich podróżach. Zastanawiałeś się nad napisaniem książki podróżniczej bazującej na twoich doświadczeniach?
O: W sumie coś takiego to nawet zrobiłem, ale to takie trochę słodko-gorzkie wspomnienie, ponieważ mój wieloletni najlepszy przyjaciel i wspólnik w wielu przedsięwzięciach, który napisał kilka wspaniałych powieści w uniwersum Gwiezdnych Wojen, Brian Daley, zmarł. Podróżowaliśmy wiele razem, a było takie jedno miejsce związane z Majami, które bardzo chcieliśmy odwiedzić, ale ono było bardzo, bardzo odległe. Brian zmarł zanim mogliśmy się tam wybrać, więc zdecydowałem zabrać tam część jego prochów, tych po kremacji. I napisałem takie wspomnienie o mojej relacji z Brianem, naszej długoletniej przyjaźni, wspólnych podróżach i wysiłkach by dotrzeć do tych archeologicznych pozostałości.

P: Wydano te wspomnienia?
O: Nie, nigdy nie znalazły swojego domu, ale może kiedyś wydam to jako eBooka .

P: Na Wikipedii jest napisane, że zajmujesz się stolarstwem. Czy to prawda? Jeśli tak, to co robisz?
O: Byłem stolarzem przez całe lata. Robiłem wszystko od budowania domów aż do mebli. Karen Ann i ja mieszkaliśmy w Annapolis w drewnianej chatce zbudowanej w 1938, którą ja przez lata odrestaurowywałem, grzebiąc przy tym w drewnie.

P: Czy to nadal jest woje hobby?
O: Tak, choć przez lata był to zawód. Teraz to rodzaj hobby. Właściwie wszystko, co odciąga mnie od klawiatury to hobby.

P: Co najbardziej podobało ci się na Celebration VI?
O: Widziałem świetnego Sidiousa. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Widziałem też cudowną Aurrę Sing. Kocham kostiumy. Chodzę sobie i robię zdjęcia komórką, a jeden z ulubionych momentów to stanie między dwiema dziewczynami w kostiumie Lei niewolnicy. Dwiema bardzo zgrabnymi niewolnicami.

P: W którym kierunku chciałbyś by poszły przyszłe książki Star Wars?
O: Bardzo dobre pytanie. Przez wiele lat Brian i ja współpracowaliśmy adaptując serię „Robotech”, bazującą na japońskiej anime. To była prawdziwa space opera. Mocno nakierowana na postaci, z silnymi relacjami, a my wprowadzaliśmy ich w środek galaktycznych wydarzeń. Chciałbym by Gwiezdne Wojny wróciły do tego typu romansu. Takiej trochę klasycznej space opery.

P: Co twoim zdaniem było największym błędem Luke’a Skywalkera?
O: Prawdopodobnie to, że myślał, iż zna już je wszystkie.

P: A najlepsza decyzja Palpatine’a?
O: Z pewnością nie było to zabicie Plagueisa, ponieważ zabił go zbyt wcześnie. Jego najlepsza decyzja... Muszę to sobie zostawić do jakiejś przyszłej powieści.
KOMENTARZE (6)

Kolejny wywiad o "Star Wars 1313"

2012-09-05 16:45:18 StarWars.com

Na YouTubie ukazał się kolejny wywiad z Dominikiem Robilliardem, creative directorem Star Wars 1313. Wywiad porusza często podchwytywany temat współpracy różnych wydziałów LucasFilmu przy tej produkcji oraz problem tworzeniem gry o tak wyjątkowym charakterze, co wiąże się z dużymi oczekiwaniami fanów. Wideo możecie zobaczyć poniżej:



Temat na forum.
KOMENTARZE (8)

Wywiad z Timem Lebbonem

2012-09-04 17:09:31

Tim Lebbon to nowy nabytek w rodzinie starwarsowych autorów, na razie mało go jeszcze znamy, dlatego bardzo interesująco wyglądają wywiady, które pojawiają się w sieci. Oto pierwszy, w którym poważnie mówi o Gwiezdnych Wojnach.

P: Trafił ci się wyjątkowy projekt – „Dawn of the Jedi: Into the Void”, który daje ci możliwość rozwinięcia współpracy z Johnem Ostranderem i Jan Duursemą w ich najnowszej serii komiksowej. Czy było to trudne? Nie miałeś żadnych obaw? W końcu to dość dziewicze terytorium.
O: Początkowo wcale mnie to nie przerażało, tylko zaintrygowało. Zobaczyłem pierwszy film, gdy miałem 8 lat i stałem się fanem. To coś niesamowitego, że młodzieniec, który sobie tego nie wyobrażał, pewnego dnia stał się kimś współtworzącym historię "Gwiezdnych Wojen", rozszerzającym jego uniwersum. To nie jest takie dziewicze terytorium. John i Jan dobrze je oznaczyli, a moja powieść, co jest oczywiste, musi współgrać z ich pracą. Czuję się jednak o wiele bardziej komfortowo niż np. gdyby poproszono mnie o napisanie powieści powiedzmy pięć lat po „Powrocie Jedi”. Tam jest już dużo materiału i przebrnięcie przez niego wymaga pracy. A czy jest to trudne? Z pewnością, przynajmniej trochę. Gdy zapowiedziano moją książkę na San Diego Comic-Conie, zobaczyłem jak często się o niej mówi w Internecie. Dopiero wtedy zrozumiałem jaka odpowiedzialność spadła na mnie. Owszem to także wyzwanie, a ja lubię wyzwania. Kocham też "Gwiezdne Wojny". A teraz biorę udział w realizacji marzeń.

P: Jak dostałeś w ogóle tę ofertę?
O: Pracowałem z Jen Heddle z LucasBooks zanim zaczęła tam pracować. Dla tego projektu szukali kogoś, kto mógł napisać mroczną fantasy. Jak się okazało, jak tylko rozpocząłem powieść, od razu miałem kilka mocno fantastycznych elementów. A gdy Del Rey zapytał mnie, czy jestem zainteresowany, musiałem się długo namyślić, tak przez jedną, przecinek cztery dziesiąte sekundy zanim powiedziałem „tak”.

P: Jak się zaczęła twoja fascynacja Gwiezdną Sagą?
O: Zaczęło się od oryginalnego filmu w 1977. I to wciąż jest magiczne.

P: Piszesz różnego rodzaju książki, od horrorów, przez powieści historyczne, a teraz SF. W jakim gatunku najlepiej się czujesz, czy raczej unikasz zaszufladkowania?
O: Staram się unikać zaszufladkowania. Kocham opowiadać historie, a mój sposób na nie polega na dopasowaniu do nich gatunku i stylu, w którym wypadają najlepiej. Więc "Gwiezdne Wojny" to dla mnie możliwość, by rozwinąć skrzydła.

P: W roku 2007 dostałeś nagrodę Fantasy im. Augusta Derleth, jedną z British Fantasy Awards, za najlepszą powieść – „Świt”. W jaki sposób wpłynęło to na twoją karierę?
O: Miło jest zdobywać nagrody. A nagroda dla „Świtu” zaskoczyła mnie najbardziej ze wszystkich, które dostałem. W końcu to brytyjska nagroda za powieść wydaną jedynie w USA. A jaki miało to wpływ na moją karierę? Nie wiem, czy to jest mierzalne. Książka nadal sprzedaje się dobrze, nawet kilka lat po napisaniu. I myślę, że darmowa reklama w prasie branżowej to też niezła rzecz.

P: Nie wchodząc w szczegóły nt. książki, jakie masz nadzieje wobec „Into the Void”? Sądzisz, że pomoże ci zawiesić swoją flagę z napisem „zdobyłem” na tej erze Star Wars, czy może że staniesz się twórcą świata jak Ostrander i Duursema w „Dziedzictwie”, a może liczysz na napisanie dobrej przygodówki?
O: Myślę, że obie te rzeczy, przynajmniej w jakiejś części. Moja główna postać ma pewien wpływ na erę Dawn of the Jedi, jest kimś, kto może być uwikłanym w wydarzenia, które zmienią ten wszechświat. Ale jednocześnie „Into the Void” jest naładowaną akcją przygodówką. Mam nadzieję, że dzięki tej powieści fani ujrzą Dawn of the Jedi w innym świetle, że dostaną nowego bohatera, które losy będą obserwować w kolejnych opowieściach.

P: Trafiłeś na listę bestsellerów New York Timesa z „30 Days of Night”. Jak to jest trafić na taką listę?
O: Wspaniale. Miałem telefon od mojego agenta z dobrymi informacjami o sprzedaży praw do moich książek za granicę, ale gdy zadzwonił ponownie wieczorem, mówiąc o New York Timesie, byłem podekscytowany. Pozostałem w tym zestawieniu przez dwa tygodnie.

P: Czy jako Brytyjczyk masz inny punkt widzenia na pisanie?
O: Nie sądzę. Wydawano mnie w USA na całe lata zanim profesjonalnie wydano mnie w Wielkiej Brytanii. Myślę, ze różnica jest podobna do tego jak różnią się od siebie dwaj dowolni pisarze.

P: Era w której piszesz jest jeszcze mało znana. Jak mocno współpracujesz z Lucasfilmem, Ostranderem i Duursemą, by pilnować kanonu?
O: Bardzo mocno. Zajęło nam trochę naszkicowanie historii, którą chciałem opowiedzieć, a potem jeszcze dłużej trwało dopięcie szczegółów i upewnienie się, że wszystko, co zrobimy, nie spowoduje problemów. Robiliśmy konferencję, dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy emaile. I nawet teraz, gdy piszę, upewniam się, że to wszystko łączy się z pracami Johna i Jan. I wspaniale jest dodawać odniesienia, które potem wyłapią fani.

P: Fani Star Wars łatwo wyrażają swoje zdanie. Jak się zapatrujesz na możliwość interakcji z fanami i odbiór swoich powieści?
O: Już mam interakcję. Odkąd zapowiedziano książkę, dostaję emaile od fanów. Istnieje społeczność oddanych fanów i wiem, że póki wykonam swoje zadanie dobrze, nie muszę się o nic martwić. Postaram się dostarczyć najlepszą książkę jaką potrafię.

P: Czy można spodziewać się cross-overa i powiązań między twoją powieścią a komiksami, czy raczej są one równoległe?
O: Opowiadają inne historie, mają różnych bohaterów, ale przenikania się nie da się uniknąć, ba chcemy by tak się stało. Moja główna postać, Lanoree, spotkała osoby, które czytelnicy komiksu rozpoznają. A im głębiej wejdziemy w historię, tym będzie tego więcej.


Inne wywiady, które przeprowadziliśmy i przetłumaczyliśmy znajdują się tutaj. Natomiast „Dawn of the Jedi: Into the Void” jest zapowiedziana na pierwszą połowę 2013.
KOMENTARZE (9)

Bastionowe wywiady: Daniel Wallace

2012-08-27 20:34:17 Lord Bart



Witajcie. Bastion Polskich Fanów Star Wars ma przyjemność wrócić do, rozpęczetego w tym roku, cyklu bastionowych wywiadów. Cykl ten dotyczy rozmów, które odbędziemy z osobami współtworzącymi uniwersum Gwiezdnych Wojen. Bohaterem kolejnego wywiadu jest Daniel Wallace, autor wielu przewodników, encyklopedii i dodatków do systemów Star Wars RPG, a w ostatnich latach dwóch niezwykłych książek: „Jedi Path” i „Book of Sith”. Ta ostatnia znalazła się w posiadaniu Lorda Barta, który przy tej okazji nakręcił film...ale może niech on sam się wypowie:

Dla niezorientowanych przypomnę, że cała sprawa rozbiła się o premierę „Book of Sith” (w cudownym wydaniu Vault Edition) i mojego filmu, który zamieściłem na YouTube. Spodziewałem się raczej szybkiej blokady, w związku z wykorzystanie muzyki Williamsa i fotografii książki, ale okazało się że nagranie jest niezwykle popularne i komentowane. Jeden z wpisów brzmiał:
This video was epic! I`m the writer of Book of Sith, and thanks for putting all this effort into making a great vid.
Podpisano: danwall88

"danwall..." Zacząłem drążyć temat i okazało się, że komentującym był sam autor, Daniel Wallace. W głowie zaświtała mi idea wywiadu, skoro pochwalił i nie miał pretensji o wykorzystanie zdjęć. Trwało to dość długo, pokonanie działu PR to prawie jak pojedynek Luke’a z rancorem, aż w końcu sukces. Daniel znalazł miejsce dla Bastionu w swoim napiętym grafiku i porozmawialiśmy sobie trochę.

Następnie co wartościowe (i możliwe do opublikowania :P) zebrałem i przedstawiam Wam, drodzy czytelnicy. Mam nadzieję, że wykonałem kawałek fajnej i dobrej pracy.

A jeśli wszystko się dobrze ułoży, to mam już plany „złapania” innych znanych osób. Always in motion is the future

Bastionowy wywiad z Danielem Wallacem

KOMENTARZE (15)

Kolejny wywiad z Lelandem Chee

2012-08-22 00:59:30 RI

Jakiś czas temu na Facebooku przeprowadzono kolejny czat z Lelandem Chee, opiekunem holocronu. Poniżej znajdziecie jego zapis.

P: Czy będzie jakaś ostatnia książka z bohaterami klasycznej trylogii. Taki ostateczny finał?

O: Czy będzie finał? Cóż, nie wiem ile mogę na ten temat powiedzieć. W każdym razie poczekajmy na „Crucible”.

P: Ostatnia „Galeria Łotrów” w Insiderze to fantastyczny artykuł. Ale czy jest szansa, by zobaczyć kadry z filmów zamiast zdjęć promocyjnych?

O: Nie mam planów używać kadrów. Staram się wybrać dobre, ale mniej znane obrazki.

P: Czy nie myślałeś, by zrobić dwie alternatywne linie czasowe dla Wojen Klonów, jedną dla komiksów, drugą dla serialu?

O: Podwójny wszechświat to pomysł, który się często pojawia. Wiem, że nawet George Lucas o tym wspominał, ale my to widzimy inaczej. Jego wizja jest dla nas zobowiązująca, nasza dla niego nie.

P: Czy prawdziwi Mandalorianie i Straż Śmierci dostaną przynajmniej trochę spokoju?

O: Niektóre elementy mandaloriańskiego bałaganu powoli zaczynają się układać, przynajmniej w pewnym stopniu. Zobaczymy ich w akcji w najnowszym sezonie Wojen Klonów. I szukamy jakiegoś rozwiązania w EU, by uporządkować te sprawy.

P: Czy w ramach rozwiązywania konfliktów między Wojnami Klonów, a innymi pozycjami EU opisującymi ten okres, EU zostanie zostawione bez zmian? Np. komiksy Obsesja i wiele innych?

O: Jeśli chodzi o Evena Piella to wydarzenia z Wojen Klonów mają pierwszeństwo. Przez pewien czas zastanawialiśmy się nawet, czy nie zmienić Nocy Coruscant przy przedruku.

P: Możesz powiedzieć kiedy będzie dział się serial aktorski?

O: Dopóki nie wiemy czym w ogóle serial aktorski się stanie, dyskusja o czasie w jakim zostanie osadzony w uniwersum jest przedwczesna.

P: Czy są pomysły by zalepić dziurę między Zemstą Sithów a Nową nadzieją, nowym materiałem? W szczególności serialem aktorskim?

O: Musicie jeszcze poczekać. 1313 będzie dużym polem do popisu w tym okresie.

P: Czy są jacyś autorzy lub inne osoby związane w EU, które przyprawiają cię o ból głowy, przynajmniej gdy chodzi o kanon. Jak sobie radzisz z takimi sytuacjami, zwłaszcza gdy autor ma dużo fanów?

O: Owszem jest kilku pisarzy, którzy potrafią znaleźć tak dziwne odniesienia, że mam dużo dodatkowej pracy sprawdzając fakty. Ale zazwyczaj to współpracujemy z autorami i redaktorami. Często jest tak, że okazuje się, iż nie możemy pewnej rzeczy zrobić, ale można ją trochę zmienić. Jednym z celów powstania Holokronu było właśnie to, by autorzy nie musieli być super ekspertami od Gwiezdnych Wojen.

P: Ile czasu ze swojego dnia pracy spędzasz na utrzymaniu Holokoronu a ile na doradzaniu w sprawie kanonu różnym twórcom EU?

O: Zazwyczaj utrzymanie Holokronu zabiera mi większość dnia. Ciągle przechodzę przez manuskrypty, stripy komiksowe, scenariusze gier, statystyki, rysunki i wiele innych informacji, które muszę uzupełnić w Holokronie.

P: Czy są jakieś plany na powieść w stylu „Zjawy z Tatooine”, która łączy obie trylogie?

O: Nie sądzę. Myślę, że połączenia, które potrzebowaliśmy już zostały ustanowione, niekoniecznie w osobnej książce (np. dostanie się do pamięci R2-D2). Ale zawsze wpierw musi być historia, którą chcemy opowiedzieć, dopiero potem można zastanawiać się nad powiązaniami.

P: Czy kiedyś dostaniemy jakieś źródło informacji, które opisywałoby pierwsze lata produkcji okrętów i kiedy były używane przez jaką frakcję. Np. kiedy zaczęto produkować TIE Fightery i kiedy rozprzestrzeniły się w galaktyce, a kiedy Imperium przestało używać Y-Wingów i innych pojazdów z Wojen Klonów?

O: Obawiam się, że określenie pierwszych lat produkcji mogłoby ograniczyć nasze przyszłe opowieści, więc raczej tego nie zrobimy.

P: Jak długo mogą trwać jeszcze Wojny Klonów? Nie ma tam przypadkiem już za dużo materiału?

O: Nie powiedzieli mi kiedy skończą. Jesteśmy pewnie gdzieś po połowie, ale w EU zawsze znajdzie się miejsce na nowe opowieści.

P: Zakładając, że nie pracujesz cały czas, co planujesz robić na Celebration?

O: Wezmę udział w różnych panelach na Celebration, ale inaczej niż poprzednio, czyli nie tylko w panelu wydawniczym. Będzie prezentacja Holokronu, będą dziwne postaci, audiobooki, konkursy, Insider czy starwars.com. Będę też blogował o tym wszystkim, nawet kazano mi coś zrobić z ludźmi od Laser Tagu. A ponadto wybiorę się na Iana McDiarmida, 1313, piąty sezon TCW, no i super tajny panel. Niektóre niestety mi się pokrywają, jak postaci z kantyny. Wiele paneli a mało czasu.

P: Jennifer Heddle wspominała coś o reboocie uniwersum Gwiezdnych Wojen, powiedz, że to nieprawda.

O: Oni lubią trzymać pojęcie „reboot” pod ręką, ale wątpię, by coś takiego miało się stać. Choć utrudniłoby to pracę Jasonowi nad jego przewodnikami.

P: Czy ta nowa seria Star Wars Dark Horse'a bazuje na klasycznej trylogii? Słyszałem, że autor nie ma pojęcia o EU.

O: Scenarzysta tej serii wie wiele o sadze. Albo przynajmniej odrobił swoje zadanie domowe i to bardziej niż może się wydawać.

P: Czy Nowa nadzieja dostanie kiedyś powieść wprowadzenie, takie jak miały prequele. ANH ma gry i komiksy, ba nawet opowieści o Hanie i spółce, ale brakuje wprowadzenia wątku politycznego (Bail, Leia, Imperator, Coruscant), czegoś co zbierze te wątki razem.

O: Każdy film powinien mieć powieść wprowadzającą. Było na ten temat wiele dyskusji, niektóre całkiem niedawno.

Pytanie od Jasona Fry’a: Które części twojej pracy są źle pojmowane przez fanów czy nawet autorów?

O: Że wszystko, co jest w Holokronie, jest w mojej głowie i łatwo mogę sobie o tym przypomnieć. Tak, mówię do ciebie, Jason.

P: Wracając do tematu dwuistnego uniwersum. Czy Lucasfilm ma jakąś politykę w tej sprawie, interpretacje itp.?

O: Nie. Właściwie to poza George’m, Davem Filonim i Pablo Hidalgo, nikt inny tak tego nie odbiera. Owszem były pewne wewnętrzne dyskusje, by jakoś to ogarnąć.

P: W ilustracjach z nowego przewodnika Pabla pojawia się Mara Jade Skywalker podczas wojny z Yuuzhanami, ale ma jakiś inny miecz (nie ten swój z Imperium, ani nie ten Anakina), tylko ten który dostała od Luke’a. Jest jakieś wytłumaczenie, czemu nie używa tego miecza Anakina?

O: Ona ma wszystkie te miecze.
KOMENTARZE (20)

Wywiad z Dominikiem Robilliardem

2012-07-11 17:55:58 Forbes

Dominic Robilliard, creative director tworzonej obecnie gry Star Wars 1313, udzielił niedawno krótkiego wywiadu dla strony Forbes.com, w którym opowiedział o współpracy LucasArts z innymi działami Lucasfilmu, inspiracjach przy tworzeniu gry i, oczywiście, o nietypowo dojrzałym podejściu jak na gwiezdnowojenne produkcje. Cały wywiad możecie przeczytać poniżej:

P: Gwiezdne Wojny od dziesięcioleci trzymały się z dala od dorosłych tematów – dlaczego teraz nadszedł odpowiedni czas na obranie nowego kierunku dla tej marki?
O: Myślę, że ta dojrzała część świata jest tak zniewalająca dlatego, że zawsze wiedzieliśmy o niej czającej się gdzieś w tle. Od kiedy obejrzałem oryginalne Gwiezdne Wojny i tą kultową scenę w kantynie, pragnąłem zobaczyć więcej tego tajemniczego, przestępczego kontekstu, reprezentowanego przez takie postacie jak Han Solo i Jabba. Co ważne, to nie tylko fajny pomysł na umiejscowienie gry, ale też odpowiednie środowisko dla przeżyć gracza, które staramy się stworzyć. Dużą częścią naszej motywacji do rozgrywki jest wytworzenie u gracza ekscytującego uczucia zagrożenia, ciśnienia i napięcia, co w rzeczywistości oznacza, że potrzebujemy bardziej przyziemnego bohatera, bardziej intuicyjnej mechaniki i, co może najważniejsze, słabości, do których możemy się odnieść. Do tej części wszechświata doprowadziły nas właśnie słabości i więcej ludzkich cech zamiast bardziej boskich Jedi, których LucasArts wykorzystywał w przeszłości.

P: Dzięki jakim środkom ujrzymy tę część Gwiezdnych Wojen, której nie widzieliśmy wcześniej?
O: Zobaczycie postacie motywowane i mierzące się z sytuacjami bardziej dorosłymi z tematycznego punktu widzenia. Mówimy o stworzeniu świata malowanego odcieniami szarości zamiast bardziej oczywistych czerni i bieli oraz dobra i zła pojawiających się w filmach. Spora część tego klimatu wywodzi się od postaci borykających się ze sprawami, które łatwiej odnieść do nas i do świata, w którym żyjemy. Przestępczość jest bardzo dobrą odskocznią do pokazania tych mroczniejszych problemów. Uniwersum Gwiezdnych Wojen zawsze było powiązane z naszym światem, bo stwarza znajome, choć inne wrażenie, i to jest ponura strona tego równania.

P: Jak zmienił się proces produkcji dzięki integracji Lucasfilmu?
O: To naprawdę produktywne i twórcze doświadczenie. Nigdy nie zdecydowaliśmy się zmieniać sposobu, w jaki coś było robione, dla samej zmiany lub dla wymuszenia integracji tam, gdzie nie pasowało to do gry. Próbowaliśmy po prostu odnaleźć zdroworozsądkowe odpowiedzi na pytania dotyczące produkcji, które zadawała ta gra. Przy takim podejściu proces połączenia sił z innymi gałęziami Lucasfilmu po prostu wyszedł od grupy utalentowanych artystów, pracujących razem i chcących zrobić coś fajnego.
Niesamowicie było patrzeć, jak ten głęboki, powszechny respekt rósł, kiedy każda grupa przyglądała się, jak inne wykonują swoją robotę. Goście z ILM są mocno zafascynowani renderowaniem w czasie rzeczywistym (30 klatek na sekundę, a nie potencjalne godziny renderowania jednej klatki) i ludzie z LucasArts uwielbiali wgłębiać się w proces tworzenia fotorealistycznych postaci i środowisk, tak więc możemy znacznie zwiększyć wierność naszych renderów. Wiedza o tym, jak daleko możesz się posunąć przy grafice i filmikach zupełnie zmienia tworzone przez ciebie poziomy, budowane przez ciebie środowiska i interaktywne elementy, wśród których możesz umiejscowić gracza. Z perspektywy rozgrywki jest to zupełnie wyzwalające.

P: Co ze świata gier zainspirowało cię przy tym tytule? Co powiesz o filmach?
O: Jestem wielkim fanem Naughty Dog, zarówno ich gier, jak również ich podejścia. Ich ochota do dzielenia się i rozmawiania o swoich metodach również jest inspirująca. Wpływy i inspiracje przy tym, co robisz są naprawde ważne, bo to one są kluczem do twojej autentyczności jako twórcy – o ile wykorzystujesz te inspiracje do tworzenia czegoś nowego i świeżego. Jestem też sporym fanem serii Assassin's Creed i klasycznych przygodówek, takich jak Shadow of the Colossus i Ico. Jeśli chodzi o filmy, jesteśmy oczywiście fanami Nolana, którego filmy o Batmanie i Incepcja są wspaniałymi przykładami tego, że największe hity kasowe też mogą być inteligentne. Zdolność do tworzenia filmów, które mają taką głębię, spójność, zapierającą dech w piersiach akcję i uzyskują tak ogromny, powszechny aplauz jest niesamowitym darem. Lubimy też coś mroczniejszego. Gdy chodzi o ciekawych bohaterów, ich relacje i śmiałą strukturę, wymieniamy filmy takie jak Dzień próby, Ludzkie dzieci i tego typu rzeczy. Prawo ulicy i Rodzina Soprano również są dobrymi inspiracjami z telewizji.

Temat na forum.
KOMENTARZE (2)

Wywiad z Rickiem McCallumem

2012-06-23 14:59:27

Ostatnio w sieci pojawił się wywiad z Rickiem McCallumem, który po premierze „Red Tails” zaczął się trochę mocniej udzielać w mediach. Czyżby szukał pracy? Sam wywiad dotyczy jednak w większości dużo wcześniejszej twórczości Ricka, choć nie zabraknie w nim odniesień do „Gwiezdnych Wojen”.

P: Pracowałeś w bardzo wielu projektach z Dennisem Potterem w latach 80. Trudno sobie wyobrazić by filmy takie jak „Dziecko marzeń” (Potter napisał scenariusz filmu o Lewisie Carrollu, autorze „Alicji w Krainie Czarów” w 1985) powstały dzisiaj.

O: Nie ma szans, by powstały.

P: Jak są twoje odczucia wobec zmian zachodzących w przemyśle filmowym. Dziś nawet taki film jak „Red Tails”, który firmuje Lucasfilm ma trudności z wyświetlaniem?

O: Jest trudniej. Miałem 25 lat, gdy miałem szczęście pracować z Dennisem, ale poznałem go w wieku 23 lat. Dzieliliśmy dwie rzeczy: obaj uwielbialiśmy się spijać, no i byliśmy jedynymi, którzy palili po trzy lub cztery paczki papierosów dziennie. Poznałem go w Los Angeles na imprezie w domu Kena Adamsa. Potter zapytał mnie, czy mógłbym go zawieźć na lotnisko, a po drodze powiedziałem mu, że chciałbym produkować, lecz trudno jest znaleźć dobry materiał.

W każdym razie dał mi kopertę, w której znajdował się scenariusz „Grosza z nieba”. W tym czasie robiłem film z Neilem Simonem, jednym z najlepiej opłacanych scenarzystów. Potter spytał mnie ile zarabia Simon, odpowiedziałem mu, a on powiedział, że jeśli dam mu dolara więcej, pozwoli mi bym w ciągu pół roku sprzedał scenariusz. Jeśli mi się nie uda, scenariusz miał wrócić do niego. Na trzy dni przed terminem sześciomiesięcznym miałem już zielone światło na ten film. I to była jedna z największych katastrof w historii MGM.

P: To wersja ze Stevem Martinem?

O: Rzeczywiście. To naprawdę dobry film i ma 12 nieprzerwanych minut, które są prawie perfekcyjne. Ale rozsadził też MGM i oni nigdy się już nie podnieśli, bynajmniej nie przez nas, ale przez to, że zmagali się z 15 czy 16 filmami, których nie byli w stanie dobrze wyprodukować. To było tuż przed premierą, Dennis i ja byliśmy w Nowym Jorku i jedliśmy obiad z krytykami - Vincentem Canbym i Pauline Kael. Oboje oszaleli na punkcie tego filmu, a Vincent Canby nawet powiedział mi: „Jutro rano się obudzisz i albo okaże się, że jesteś geniuszem, albo nie będziesz musiał już w ogóle pracować”. W noc premiery okazało się, że to kompletna katastrofa. Do tego stopnia, że jak już wróciłem następnego dnia do LA, to już zamalowywali moje imię na miejscu parkingowym.

P: Co się działo potem?

O: Cóż, Dennis powiedział: „Chcę byś pojechał do Anglii, tam porażka to sposób na życie!”. I tak też zrobiłem, by skończyć „Dziecko marzeń”. Kosztowało nas to milion dolarów. Zarobiło 2 miliony dolarów, więc się nie spłukaliśmy do końca, a potem kręciliśmy co roku kolejny film. Robiliśmy nawet film dla BBC z Lee Marvinem i Stingiem, a tam skoro już weszliśmy do BBC Dennis pisał film, który wątpił że kiedykolwiek powstanie – „The Singing Detective”.

I tak jakoś żyliśmy, co było fantastyczne. Ale w roku 1990 świat stał się innym miejscem. Pieniądze stały się o wiele bardziej ważne i tak dalej. Ale to jeszcze był złoty okres, w którym można było pójść do Jonathana Powella, który zarządzał serialami w BBC i dać mu scenariusze na 8 godzin, a on po 8 godzinach po spotkaniu dawał zielone światło. To było nie do pomyślenia i nie było na świecie, żadnego innego miejsca, w którym tak by to wyglądało. Ale tamte dni przeminęły.

P: Co więc Cię trzyma przez te wszystkie lata w tym biznesie?

O: Nigdy nie zapomnę, jak Dennis napisał scenariusz pt. „Tears Before Bedtime”, do którego - zanim wszystko się namieszało a BBC ukarało nas za stratę pieniędzy - udało się zaangażować Josepha Loseya jako reżysera. On miał 77 lat i to był jego pierwszy film, odkąd umieszczono go na czarnej liście w latach 50. No i musiał wrócić do Stanów by go wyreżyserować. W każdym razie, spotkałem go na King’s Road i udaliśmy się do jego prywatnej biblioteki, pełnej scenariuszy - z trzysta a może i czterysta. Ale tylko osiem z nich oprawiono w skórze, więc spytałem dlaczego tylko tyle. On mi odpowiedział, że te oprawione to filmy, które już zrobił, reszta to filmy które chce jeszcze zrobić.

P: To musi być upokarzające.

O: To łamie ci serce, ale to też to, co znaczy być w tym biznesie. Kocham pracować ze scenarzystami i reżyserami i sprawiać by ich filmy nabierały kształtu, wydarzały się. I tak długo dopóki się o to troszczysz, czy troszczysz się o nich jako ludzi, masz wspaniałe życie. Ale nikt tych filmów nie ogląda. Żaden z tych filmów nie był sukcesem, cóż były wspaniałe i nasi przyjaciele i krytycy je uwielbiali, ale nikt ich naprawdę nie widział. Potem jednak kończysz robiąc filmy popularne dla młodych chłopców, co jest fenomenalnym sukcesem i wynagradza wiele... ale jest też dużo rzeczy, które chciałoby się zrobić poza światami Gwiezdnych Wojen czy Indiany Jonesa.

P: Skoro już przy tym jesteśmy, jak wygląda status serialu Gwiezdno-wojennego?

O: Nad serialem spędziliśmy już trzy i pół roku i mamy już napisanych 50 godzin.

P: Ale czy serial jest już gotów by ruszyć?

O: Cóż, mamy drugą wersję scenariuszy, i zajęłoby nam z jakiś rok by ruszyć ze zdjęciami, tylko dlatego, że wszystko jest tak dopracowane.

P: Skoro rozwój jest już tak zaawansowany, to skąd impas?

O: Odcinki są zbyt drogie... i mamy jeszcze dwa problemy. Po pierwsze wiemy, że telewizja jaką znamy dziś imploduje, zmieni się. Obecnie mamy telewizje sieciową, która jest tą, w której powinniśmy się znaleźć, gdyż ma mnóstwo dolarów i olbrzymią widownię, ale szkopuł tkwi w tym, że daje nam zaledwie 42 minuty z godziny programu, resztę zabierają reklamy. Z drugiej strony jest jeszcze telewizja kablowa, która daje najbardziej prowokacyjne i ciekawe programy, ale ma zaledwie 1 czy 2 miliony widzów. Więc mają też niewiele pieniędzy, które mogliby wydać, zwłaszcza dając wolną rękę i kontrolę nad materiałem, co dla nas jest nie do zaakceptowania.

P: Czy zatem głównym problemem teraz jest to, że telewizyjne Gwiezdne Wojny dawałby wam mniejszą kontrolę niż filmy kinowe?

O: Coś w tym stylu. Nasz największy problem polega na tym, że to dorosłe historie. Coś w stylu „Deadwood” w kosmosie. To coś czego George Lucas jeszcze nie robił z Gwiezdnymi Wojnami. To nie jest dla dzieci. Oczywiście mam nadzieję, że będą oglądały, ale widownią docelową nie są 8-9-letni chłopcy. Sytuacja się komplikuje, że każdy odcinek, a jeśli weźmiemy pod uwagę odcinki łączone, podwójne - jest większy niż każdy z filmów, który robiliśmy. To poziom „Avatara”, a mamy tylko 5-6 milionów USD na każdy odcinek.

P: A co z planami mniejszych i bardziej osobistych filmów George’a?

O: George jest teraz oficjalnie na emeryturze. I myślę, że on potrzebuje teraz z roku by zrozumieć, co chce dalej robić. To jednocześnie klątwa i błogosławieństwo, wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak jest. To zupełnie jak z „Avatarem” Jima (Camerona). Chodzi o to, że on mu się nie poświęca do końca życia, ale przynajmniej na 10-15 następnych lat. A to cię zmienia, to co robisz wpływa na twój styl życia, ale nie masz jednocześnie czasu by się tym cieszyć, gdyż ciągle pracujesz. To może nie jest problem, ale swego rodzaju klątwa. Więc myślę, że George faktycznie potrzebuje czasu by zrozumieć, co chce dalej robić, ale jeszcze ważniejsze, co chce przekazać.

Czy wszystko sprowadza się do tego, że ma się głos? Czy można wpaść w ducha swojego czasu czy raczej powiedzieć: nie, dziękuję. To zupełnie jak z Francisem (Fordem Coppolą). Francis, którego znaliśmy i z którym dorastaliśmy zniknął, zgubił swój głos, ale spędza swoje życie robiąc filmy takie jak „Twixt”. Nikt nie wali do kin na ten film, a Francis i tak zarabia dostatecznie dużo na swojej winiarni, że wszystkich traktuje wyjątkowo szczodrze i wszyscy dobrze się bawią. Robią sobie małe filmy drogowe i nawet jeśli jakiś odniesie sukces, to nic z tego nie wyniknie.

P: Czy filmy George’a będą mieć podobny nastrój?

O: Nie, myślę, że one będą nawet bardziej... Jeśli naprawdę chce się zrozumieć George’a to trzeba obejrzeć „THX-1138”. To jego typ filmów. I myślę, że wtedy był najszczęśliwszy. Gdy pierwszy raz go spotkałem, robiliśmy „Dziecko marzeń” w Elstree, a on był w Wielkiej Brytanii i wspierał Waltera Murcha, genialnego montażystę, który reżyserował „Powrót do Oz” i któremu studio groziło zwolnieniem. Więc George się wtrącił i powiedział, że będzie przychodził każdego dnia aż film zostanie skończony. W każdym razie, nasz wspólny znajomy oprowadzał go po studiach i pokazał nas. Miałem 18 pracujących ludzi i żadnej aparatury. Wszyscy chcieliśmy być na planie „Powrotu do Oz” bo oni mieli dźwig i jedzenie, no i kręcili przez 60 tygodni, podczas gdy my mieliśmy na wszystko 3 tygodnie! W każdym razie George przyszedł do nas, był cichy i nieśmiały, usiadł sobie i patrzył cały dzień i jestem pewien że nam zazdrościł tego, jak robiliśmy nasz film, który naprawdę był małym filmem.

P: Ale od „Amerykańskiego Graffiti” istnieje jakieś połączenie między kolejnymi filmami, i właśnie w tym „THX-1138” naprawdę się wyróżnia z kanonu Lucasa.

O: Racja, to Francis, czyli jego mentor od czasu „Deszczowych ludzi”, powiedział mu po premierze „THX”, że musi znaleźć opowieść, która przemówi do wielu ludzi. Więc Lucas napisał scenariusz o tym jak dorastał w swojej rodzinnej miejscowości, Modesto i tak powstało „Amerykańskie Graffiti”.

P: Zakładając że serial Star Wars trafi do produkcji i pamiętając o emeryturze Lucasa oraz tym, że chce robić bardziej osobiste filmy, myślisz, że odetnie się od serialu?

O: Nie, myślę, że zrobi to samo co było z młodym Indym. Wynajmie najlepszych reżyserów, stworzy najlepsze scenariusze i będzie wszystkich wspierał w procesie montażu. Znów, jeśli George chciał być kiedyś znany z czegoś to właśnie z montażu. To jego marzenie i część tego, co najbardziej kocha. Pewnie nie raz to już mówiłem, ale pisanie jest dla niego cierpieniem, i wie, że jest bardzo wiele osób, którym nie podobają się jego scenariusze. Ale to jego historie, i to najlepszy sposób by je pokazać, choć ciężki dla niego.

Natomiast reżyserowanie nie jest jego celem w życiu. On chce tylko zebrać materiał, naprawdę zaś kocha siedzenie w montażowni i robi to. Najlepsze w Młodym Indianie Jonesie było to, że to był dla niego jakby film robiony za pomocą poczty. On sobie montował i dzwonił do mnie, a ja byłem gdzieś gdzie różnica czasu wynosi dziewięć lub dziesięć godzin - i mówi: potrzebuję szerszego ujęcia gdy wchodzą w Szanghaju. Tyle, że byliśmy już we Francji. Więc kończyliśmy prace na lokacji i ruszaliśmy dalej. To było dość złożone tworzenie filmu, bo korytarz kręciliśmy w Paryżu, schody w Pradze a salę balową w Moskwie. I tak dalej.

P: Czy nie używaliście tego modelu produkcji przy prequelach?

O: Owszem, bo to była jedyna możliwość by zrobić to za takie pieniądze. Znów musieliśmy to zrobić o 60-70% taniej niż studia. I jedynym sposobem jest proszenie ludzi o poświęcenie się, to działa, a wynagradzamy ich w sposób którego sobie nigdy nie wyobrażali.
KOMENTARZE (2)

Wywiad z Lelandem Chee

2012-06-20 19:32:39 RI

Tym razem, w ramach przedstawiania kolejnych tłumaczonych wywiadów, mamy przyjemność zaprezentować wywiad z Lelandem Chee - opiekunem oficjalnego Holokronu, człowiekiem-encyklopedią.

P: Jak wygląda twój typowy dzień pracy?

O: Ponieważ mamy tyle różnych projektów dziejących się jednocześnie, nigdy nie jestem pewien jak będzie wyglądał mój dzień. Przez większość czasu przechodzę starannie przez manuskrypty powieści, scenariusze komiksów i filmy dokumentujące gry. Często autorzy i redaktorzy zadają mi pytania o kanon już w samym tekście. Przechodząc przez to wszystko, tworzę też nowe wpisy do Holokronu dla wszystkiego, co wymyślono, ale też rozwijam istniejące wpisy o nowe szczegóły. Dużo czasu zajmuje mi też przeglądanie rysunków, niezależnie czy pochodzą z nowego przewodnika, są konceptem do gry, czy kadrem komiksu. Ciągle też dostaję e-maile od redaktorów i autorów z pytaniami bądź prośbami o wskazówki. Ale moje zadania wykraczają poza cykl wydawniczy i gry komputerowe. Czasem proszą mnie o sprawdzenie tekstu na karcie, sprawdzenie pytań w kalendarzu, czy potwierdzenie statystyk pojazdu na T-Shircie. Mogą też zapytać o sprawdzenie wymowy dla audiobooka, a czasem potrzebują czegoś zapisanego w czcionce Aurebesh, albo pytają o dobrym tłumaczeniem „Darth Vader” na francuski jest „Dark Vador”. No i jeszcze dochodzi materiał z Indiany Jonesa.

P: Jakie jest najczęstsze nieporozumienie w pojmowaniu twojej pracy?

O: Kanon Gwiezdnych Wojen, czy tylko samego EU, nie spoczywa na moich ramionach. Nasi licencjonobiorcy przesyłają produkty bezpośrednio do naszych redaktorów lub menedżerów rozwoju produktu. Holokron służy im tylko jako narzędzie, by sprawdzać kanon, i dopiero gdy oni mają jakieś wątpliwości, kierują do mnie pytania o kanoniczność. Ja w tym samym czasie zajmuje się głównie pilnowaniem, by nowy kanon pojawił się w Holokronie. W przypadku filmów czy Wojen Klonów nie jestem zaangażowany w zatwierdzanie kanonu, choć często jestem proszony o dostarczenie jakiegoś materiału.

P: W 2006 na blogu na oficjalnej napisałeś, że Darth Tenebrous to już oficjalna nazwa. W 2008 James Luceno w jednym wywiadzie przyznał, że to było jego pierwsze imię Sitha jakie wymyślił. Kiedy zatem to imię się pojawiło i czy od razu odnosiło się do mistrza Plagueisa?

O: James Luceno zaproponował imię Darth Tenebrous jako mistrza Dartha Plagueisa, gdy po raz pierwszy pracował nad powieścią o Plagueisie. Celem mojego wpisu na blogu, była pomoc dla fanów biorących udział w konkursie na nowe imię dla Sitha, tak by nie wysyłali już użytych lub zarezerwowanych na przyszłość nazw. Uznałem, że użycie samego imienia bez kontekstu nie będzie spoilerem. Ale nie sądziłem, że minie aż 5 lat zanim to imię pojawi się oficjalnie drukiem.

P: Czy zwracasz uwagę na dyskusje fanów o kanonie? Choćby o tym czy Plagueis czy Moc stworzyła Anakina w kontekście powieści Luceno?

O: Zdecydowanie bardziej byłem z nimi na czasie gdy na oficjalnej istniało forum. Teraz mogę polegać na serwisach społecznościowych jak Twitter czy Facebook, by dowiadywać się o tych kwestiach, choć osobiście nie biorę udziału w długich dyskusjach, ani aktywnie nie śledzę forum na stronach fanowskich. A co do dyskusji o pochodzeniu Anakina, słyszałem ją też w ForceCascie poświęconym właśnie Darthowi Plagueisowi. Z pewnością czasem są takie miejsca, gdzie naszym zadaniem jest pozostawienie przestrzeni do dyskusji.

P: Jak wymawiać Darth Andeddu? Czy naprawdę jako „Darth Un-dead-you”?

O: Oficjalna wymowa, którą mam w Holokronie to an-Deh-doo. Muszę sprawdzić w Dark Hosie, czy „un-dead-you” było ich zamierzeniem. Dark Horse raczej nie wysyła mi wymowy gdy wysyłają scenariusze. Zazwyczaj nie określamy wymowy, aż do momentu gdy jest ona potrzebna dla gry, audiobooka czy jakiegoś tłumaczenia.

P: Czy jest jakaś szansa, że dostaniemy przewodnik po wymowie w wersji audio?

O: Dwa lata temu powiedziałbym nie, ale z rosnącym rozwojem technologii e-booków, taka funkcjonalność wydaje się możliwa. Ale na razie nie ma żadnych sprecyzowanych planów.

P: W „Rozdrożach czasu” i „Riptide” przywołał Jednego Sitha, głównie przez agentów. Jaki jest twój pogląd na włączanie Jednego Sitha i nawiązania do odległych komiksów „Dziedzictwa”?

O: Gdy Dark Horse przygotowywał serię „Dziedzictwo”, stworzyli całą linię czasową i historię, która szczegółowo opisywała przeszłość Dartha Krayta oraz kolejność formowania się Jednego Sitha. Część z tych informacji trafiło do redaktorów powieści i autorów. Wiemy, że w końcu będziemy chcieli dojść z punktu A (era książek) do punktu B (era komiksów), ale chcemy mieć pewność, że to co pojawi się pomiędzy będzie świeże i nieprzewidywalne.

P: Paul S. Kemp miał bardzo ciekawe zagranie w „Riptide”. Jego umbarańskie bliźnięta, agenci Jednego Sitha, miały specjalną moc pozwalającą im zedrzeć Moc. Były jakieś rozważania na temat tej nowej zdolności Mocy?

O: Moim ograniczeniem było to, aby była to rzadka umiejętność, a nie coś czego każdy może się nauczyć. Oczywiście istnieją pewne precedensy jak Nomi Sunrider, która zerwała więzi Ulica Qel Dromy z Mocą, ysalamiry, które odpychają Moc, czy Yuuzhan Vongowie którzy są dla niej niewidzialni, nie mówiąc już o umiejętnościach z gier. Więc nie wydaje mi się, by było to coś jakoś niezwykłego.

P: Jedną z tych rzeczy, które Kemp dodał w „Riptide” było coś, co podzieliło fanów, coś co dotyczy mieczy świetlnych. Dodano dokładnie to, że Moc jest potrzebna do skalibrowania kryształu w mieczu świetlnym, więc potem Umbaranie deaktywowali miecze odzierając je z Mocy. W jaki sposób ma się to do kanonu?

O: Wiedzieliśmy, że to dość radykalny pomysł, gdy Kemp go zasugerował i że będziemy musieli zmienić istniejący kanon. Gdy robi się taki duży retcon, rozważamy czy jest to potrzebne dla historii i czy nie ma innych alternatywnych dróg, by autor mógł osiągnąć te same cele, no i czy istnieje jakiś precedens takiego rozwiązania. Rozważaliśmy ponadto jak taki retcon wpłynie na rozwój innych projektów które rozwijano w tym samym czasie.

P: W „Apokalipsie” Tenel Ka jest opisywana, że ma czerwono-złote włosy, a Mara ma kasztanowe włosy. Czy to pomyłka?

O: W wpisie w holokronie, Tenel Ka ma włosy rdzawo brązowe, a Mara rude/złote. I tak to się wykorzystuje w statystykach, ale w powieściach opisywanie kolorów jest już bardziej złożone. Może być to np. kwestia oświetlenia.

P: W „Apokalipsie” Troy Denning miał do czynienia z Celestialami i Wojnami Klonów, dokładniej trylogią Mortis. Jak zbalansować trzymanie się kanonu i zachowanie tajemniczości?

O: Dave Filoni szybko zwrócił moją uwagę na trylogię Mortis, gdyż wiedział, że ma ona olbrzymie konsekwencje na nasze rozumienie Mocy. Mieliśmy długą rozmowę na temat planów jakie mieli animatorzy wobec tych postaci, a ja generalnie wspierałem go i informowałem o tym, co robimy w wydawnictwach. Dave bardzo pomagał połączyć Mortis i EU, starał się też rozwiązać potencjalne konflikty w kanonie. Gdy się rozmawia okazuje się, że linie narysowane w jednym medium mogą być czymś innym niż linie w drugim. Dlatego serial dotknął się wyjaśnienia przepowiedni o Wybrańcu, w sposób taki jaki nikt z nas, może z wyjątkiem George’a, nawet nie próbował dotknąć. I myślę, że każa linia którą potem się narysuje będzie mieć mniejsze konsekwencje.

P: Gdy pracowaliście nad powiązaniem „Przeznaczenia Jedi” i „Wojen Klonów”, czy już wtedy było to planowane od samego początku? Czy może zmienialiście coś w trakcie?

O: Gdy mieliśmy pierwszą konferencję pisarzy o „Przeznaczeniu Jedi”, autorzy razem zbudowali podstawy pod tę serię, które przekazali redaktorom. Od początku wiedzieliśmy, że ta istota z Maw miała być bardzo odległa od tego do czego fani Gwiezdnych Wojen przywykli, ale nie ustaliliśmy dokładnie jak to wyjaśnimy. Wiedzieliśmy, że to będzie organiczny proces, że wszystko się nam zacznie klarować gdy powieści zaczną nabierać kształtów. I gdy to się działo, Dave zaczął mi zdradzać fragmenty trylogii Mortis, a w pewnym momencie coś zaskoczyło w mojej głowie i zrozumiałem, że zarówno „Wojny Klonów” jak i „Przeznaczenie Jedi” zajmują się bytami o siłach ponad to co potrafią śmiertelnicy w Gwiezdnych Wojnach. Wkrótce po premierze „Omena” mieliśmy kolejną konferencję z autorami i tam ujawniłem im plany Lucasfilm Animation dotyczące Mortis. Pracowałem blisko z Troyem Denningiem nad tym, co wiedzieliśmy o Mortis, i okazało się, że wiele pomysłów Troya da się łatwo połączyć z „Wojnami Klonów”, więc się za to zabrał.

P: Czy czytelnicy dostrzegają powiązania kanonu między erami, które dzieją się w książkach, „Wojnach Klonów” czy komiksach?

O: Pracowaliśmy nad powiązaniem EU z „Wojnami Klonów” przy pierwszym sezonie, jednocześnie pracując nad książkami,, grami, czy komiksami. Jednak już w czasie pierwszego sezonu zrozumieliśmy, że jest to trudne, gdyż serial nie powstaje chronologicznie. Trudno jest zbudować coś na odcinku, dlatego że nie wiemy, czy nie powstanie zaraz jakiś prequel do niego. Ba nawet okazuje się, że kolejność wyświetlania odcinków zmienia się często w ostatniej chwili, co utrudnia tworzenie internetowych komiksów, które mają łączyć poszczególne epizody. To, że po trzecim sezonie znów odcinki pojawiają się chronologicznie sprawia, że możemy robić więcej powiązań. Choćby pojawienie się Dartha Maula jest powiązane z kilkoma rzeczami w EU i Dave Filoni chętnie przy tym współpracuje. W serii pojawiają się też Siostry Nocy, które pochodzą z EU, więc można w obie strony. Zwłaszcza, że potem Matka Talzin odgrywa ważną rolę w EU. Tak to się zazębia.

P: W którym momencie recenzowania/redagowania książek wchodzisz i sprawdzasz zgodność z kanonem? Czy pracujesz z autorami podczas pisania, czy dostajesz już finalny manuskrypt po pracy redaktorów?

O: Pracuję z redaktorami z Licensingu już podczas czytania streszczeń i manuskryptów. Jestem obecny praktycznie przy wszystkich konferencjach pisarzy dla większych serii od 2000. Pracuję też bezpośrednio z autorami, zwłaszcza w miejscach gdzie kanon wymaga doszlifowania, lub gdy książka jest związana z innym tytułem, który jest obecnie rozwiany, jak „Wojny Klonów”, gry czy jeszcze coś innego.

P: A jaki retcon był dla ciebie najtrudniejszy?

O: Bohaterowie, którzy umierają dwa razy to nie jest idealna sytuacja, ale w przeszłości ludzie potrafili zaakceptować, że Hobbie przeżył zderzenie czołowe z AT-AT Veersa, a generał Dodonna zmarł podczas bombardowania Yavinu tylko po to by parę lat później odnaleźć się w imperialnym więzieniu. Jestem pewien, że jakiś autor, kiedyś znajdzie jakieś historyczne wyjaśnienie do śmierci Evena Piella. Zapewne nie będzie to niespodzianką, że najtrudniejszy retocon dopiero jest przed nami, to ten który przybliżyłby nas do serii komandosów Republiki/Imperium. Ale może innego dnia.
KOMENTARZE (11)

E3: kolejne wywiady na temat "Star Wars 1313"

2012-06-07 17:20:13 GameSpot

Na łamach serwisu GameSpot ukazały się niedawno dwa wywiady - z Giancarlo Varaninim, redaktorem, który widział rozszerzony gameplay Star Wars 1313, oraz z Dominikiem Robilliardem, jednym z twórców gry.

Varanini opowiada o rozszerzonym gameplayu, który dopiero przyjdzie nam zobaczyć. Przede wszystkim jednak zaznacza, że sterowana przez gracza postać ukazana w dotychczasowych filmikach jest jedynie tymczasowa - główny bohater gry ma wyglądać inaczej. Budzi to spekulacje o tym, jakoby twórcy gry planowali umieścić w niej jakiegoś znanego już łowcę nagród, którego tożsamości nie chcą jeszcze ujawniać. Robilliard dodaje, że w trakcie gry będzie możliwa personalizacja naszej postaci, polegająca na zdobywaniu kolejnych broni i innych "gadżetów".

Varanini wspomina przy okazji o tym, że LucasArts pracuje obecnie nad jeszcze jedną grą. Niestety, na razie nie znamy żadnych szczegółów na jej temat. Oba wywiady można obejrzeć poniżej:





Temat na forum.
KOMENTARZE (17)
Loading..