TWÓJ KOKPIT
0

George Lucas :: Newsy

NEWSY (1188) TEKSTY (32)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

P&O 12: Czy George Lucas miał kiedyś pomysł na epizody VII do IX?

2013-03-31 08:57:25



Niektóre z pytań, które pojawiły się na oficjalnej, zdążyły się przeterminować. Ten dzisiejszy to najlepszy przykład. Na pytanie odpowiada ulubieniec fanów Steve Sansweet.



P: Czy George Lucas miał kiedyś jakikolwiek pomysł na Epizody VII – IX, czy też może powieści Gwiezdno-wojenne zatrzasnęły wszelkie możliwe koncepcje, niszcząc Imperium?

O: W pierwotnej wersji, George Lucas zakładał potrzebę nakręcenia dziewięciu filmów, by opowiedzieć historię rodziny Skywalkerów. Ale gdy dokładnie zabrał się za linię fabularną, spostrzegł, że to co chce opowiedzieć, to można zrobić w sześciu dwugodzinnych filmach. Ale dziewięcio-częściowa mantra pozostała i nie chce umrzeć. I zapewne nigdy tak się nie stanie. Ale George powtarza, że opowieść którą chciał opowiedzieć ukończy w sześciu filmach, które będzie można oglądać jako jedną epicką sagę. Twierdzi, że szczerze nie ma pomysłów na opowieści po zniszczeniu Drugiej Gwiazdy Śmierci.

LucasBooks zawsze stara się zapytać swego szefa, czy żaden z ich projektów nie interferuje z tym, co akuratnie planuje. I choć plany się zmieniają, resztę wyznacza wspaniały świat fikcyjnego wszechświata, który pokochały setki fanów i tego w żaden sposób nie zatrzyma nikt z protegowanych czy pracowników Lucasa.

K: Enigmatyczna odpowiedź Sansweeta dziś już straciła na ważności. Po pierwsze, Lucasfilm zostało sprzedane Disneyowi, po drugie trzecia trylogia (i być może kolejne) stają się faktem. Po trzecie, George Lucas miał pomysł na sequele i to on napisał krótki zarys scenariusza, który następnie rozbudował Michael Arndt. Ten ostatni obecnie pisze scenariusz siódmego epizodu. Czwarta sprawa to EU, o ile nad wszystkim trzymał pieczę George Lucas, nie mieliśmy z tym większych problemów, teraz wciąż nie ma jasno określonego losu EU. Czy nowe filmy będą respektować całe to dziedzictwo, czy nie. Na koniec jednak warto wspomnieć, że George Lucas zawsze miał wiele pomysłów, a początkowo planował rozpisać sagę na dwanaście części. O tym jak kształtowała się trzecia trylogia więcej przeczytacie tutaj, natomiast jak wyglądała historia pojawiających się plotek i ich dementowania przeczytacie tu.
KOMENTARZE (3)

Apple okradło Lucasa?

2013-03-20 17:15:17

Szykuje się proces sądowy. Firma THX, założona kiedyś przez George’a Lucasa, obecnie działająca już na własny rachunek, acz nadal kojarzona jeszcze z George'em, złożyła pozew przeciwko firmie Apple. Chodzi o patenty, które podobno bezprawnie Apple naruszyło konstruując głośniki do iPhone’ów 4S i 5, iPadów oraz nowszych iMacach. Tym samym naraziło firmę THX na straty. Proces sądowy rozpocznie się w czerwcu w Kalifornii.

Dla przypomnienia, standard THX to system certyfikacji sprzętu do wyświetlania obrazu i generowania dźwięku stworzony w 1982 przez Thomlinsona Holmana, początkowo dla Lucasfilmu. Precyzyjnie opisywał warunki projekcji i odsłuchu kinowego, tak by gwarantować oglądanie filmu w jak najlepszej jakości. System opracowano głównie na potrzeby „Powrotu Jedi”, miał zapewnić wszystkim widzom jednakowo wysoką jakość filmu. System THX był przez wiele lat kojarzony z Lucasfilmem. Nie wiadomo dokładnie od czego pochodzi nazwa, jedne źródła podają, ze jest to nawiązanie do filmu „THX 1138”, przy którym pracował zarówno Holman, no i oczywiście Lucas. Inne źródła sugerują, że to skrót od nazwy „Thomlison Holman eXperiment”.

W Polsce jedynie dwa kina mają certyfikat THX, są to „Krewetka” w Gdańsku oraz „Cinema City – Kinepolis” w Poznaniu.
KOMENTARZE (7)

Znów prawie nic się nie dzieje w temacie filmów

2013-03-16 21:57:32

Ostatnie tygodnie mijają dość spokojnie, przynajmniej gdy chodzi o wieści na temat nowej trylogii i spin-offów. Media nie bombardują nas codziennie nowymi pomysłami, a temat „Gwiezdnych Wojen” zszedł na seriale. Do tego jeszcze wrócimy. Główny wątek wszelkich informacji związanych z nową trylogią, które w różnej formie przewija się przez media w ostatnich tygodniach to powrót klasycznej obsady, czyli Carrie Fisher, Marka Hamilla i Harrisona Forda. Zaczęło się od Carrie, która stwierdziła, że będzie księżniczką Leią. Miało to już być pewne. W międzyczasie trafiła do szpitala, a potem stwierdziła, że żartowała z tą Leią. Mark i Harrison siedzieli cicho, ale zaczął na ten temat wypowiadać się Geroge Lucas. Wspominaliśmy o tym w zeszłym tygodniu, ale dla przypomnienia: George stwierdził, że wielka trójka ma już podpisane kontrakty, a jeśli nie to są one finalizowane. Dodał też, że Lucasfilm czeka by obwieścić tę wiadomość z odpowiednią oprawą. Potem dodawał, że mówił tylko o tym, że negocjacje trwają, ale on nie może powiedzieć, czy się zakończyły sukcesem. Jakiś czas później w tym temacie wypowiedział się także Bob Iger, który wspomniał, że Lucas mówił raczej o negocjacjach. Natomiast na razie nie było jeszcze oficjalnej zapowiedzi. Na dodatek scenariusz nie jest jeszcze ukończony. Iger potwierdził, że dyskusje z aktorami trwają, zostaną jednak zakończone dopiero, gdy Michael Arndt ukończy swój scenariusz.

Co ciekawe, Billy Dee Williams wyznał, że rozmawiano z nim o powrocie do roli Landa. Na razie negocjacje się jeszcze nie skończyły, a on jak sam twierdzi nie podjął jeszcze decyzji. Wcześniej jednak zgodził się na powrót do tej roli w serialu „Detours”.

Tym samym znów wróciliśmy do seriali. Pozornie jest to temat nie związany z nową trylogią, ale jeśli pamiętacie Disney mówił, że widzieliby „Gwiezdne Wojny” trochę w stylu Marvela. Pojawiły się spekulacje jak chcą to osiągnąć. Wcześniej sugerowano, że spin-offy mogłyby dotyczyć nowych postaci, dziać się między epizodami, ale późniejsze zapowiedzi o spin-offach trochę poszły w innym kierunku. Na razie jednak wszystkie spin-offy są na etapie rozwijania pomysłów, a nie pisania scenariuszy. Teraz wygląda na to, że Disney chce przepuścić cały medialny atak „Gwiezdnych Wojen” już po premierze Epizodu VII, ew. rozpocząć tuż przed nim. Nowe epizody miałyby być filmami na miarę „Avengersów”, natomiast reszta miała by wypełnić nam czas między kolejnymi częściami sagi. Jaka reszta, można zapytać? Na razie zapowiedziano dwa spin-offy. Ale jednocześnie przesunięto na czas nieokreślony premiery pozostałych filmów w 3D, dodatkowo zapowiedziano nowy serial i przesunięto premierę „Detours” (więcej). Na razie zmiany następują dość szybko, więc nawet trudno spekulować, co nas czeka, raczej trzeba zobaczyć, co Lucasfilm/Disney zapowiedzą.

Na koniec jeszcze jedna mała ciekawostka. Dwayne „The Rock” Johnson („Król Skorpion”) zapowiedział, że zamierza zagrać w Epizodzie VII. Powiedział, że niebawem zadzwoni do J.J. Abramsa i mu dokładnie wytłumaczy, że może mu pomóc. Ciekawe, czy J.J. Abrams będzie miał odwagę odmówić.
KOMENTARZE (21)

George Lucas i komiksy

2013-03-15 18:27:24 oficjalny blog



Jonathan W. Rinzler dawno nie pisał nic na blogu oficjalnym. Tym razem zamiast pisać o książkach, czy filmach zajął się pewną historią dotyczącą komiksowych pasji George’a Lucasa.



Więc znowu piszę bloga. A czym się zajmowałem? Przeprowadziłem serię długich rozmów z Edwardem (Edem) Summerem, które zostaną opublikowane w formie wywiadu w następnych trzech numerach „Star Wars Insidera”. Większość fanów nigdy nie słyszała o Summerze, choć znajdziecie go przynajmniej na jednym zdjęciu w The Cinema of George Lucas. Pierwszy raz spotkałem Summera w garmażerii Barney Greengrass na Upper West Side w Nowym Jorku, gdy zbierałem materiały do tamtej książki. Rezultatem tamtego spotkania było to, że on pozwolił nam opublikować zdjęcie George’a Lucasa i Franka Frazetty z jego kolekcji, na zewnątrz letniego domku, prawdopodobnie jedyne przedstawiające ich razem (Summer też tam jest).

Wiele lat temu, choć doszło to do mnie dopiero pewnego wczesnego poranka, Summer był naprawdę jedynym łącznikiem z bardzo ważną częścią powstawania „Gwiezdnych Wojen” na wczesnym etapie. Summer wprowadził Lucasa w świat komiksów. To właśnie Summer umożliwił Lucasowi studiowanie oryginalnych dzieł Alexa Raymonda, razem omawiali zasługi komiksowych twórców takich jak choćby Frazetta, Al Williamson, Howard Chaykin, Carl Barks i wielu innych. Summer nawet przeprowadził wywiad z Lucasem na potrzeby dokumentu („The Men Who Made the Comics”), który przygotowywał w ramach narodowych grantów przewidzianych dla sztuki, gdzieś koło 1974-76 (Summer teraz stara się znaleźć ten wywiad, jak go znajdzie, a obiecał, że znajdize, opublikujemy go w Insiderze). Co więcej, Lucas stał się współwłaścicielem pionierskiej galerii Summera w Nowym Jorku: Supersnipe Comic Art Gallery (nazwanej na część postaci z komiksu: dzieciaka, który miał najwięcej komiksów w Ameryce, Koppy’ego McFada, który pojawił się w popularnej w latach 40. Serii. Summer przez wiele lat miał licencję na tę nazwę uzyskaną od Condé Nast).

- „The Supersnipe Comic Book Euphorium” istniało na kilka lat zanim spotkałem George’a (gdzieś koło 1970) – wspomina Summers. - To było drugie wcielenie tego sklepu (przy 16172 Avenue), które George i Gary Kurtz odwiedzali. (Pierwsze było na 83 East Streeat, między 2 i 3 Ave.) Pomysł galerii sztuki wyewoluował w rozmowach i został wcielony w życie (koło 1974?) jako biznes mój i George’a. Po tym jak został rozwiązany, zatrzymałem nazwę i operowałem nią jako dodatku do oryginalnego Supersnipe’a. (A takim podtytłem „The Supersnipe Comic Book Euphorium”, który posiadałem sam, bez współpracy z George’m, było „Sklep z największą ilością komiksów w Ameryce”. To było prawdą przez wiele lat).

Summer był także jednym z przyjaciół George’a, którzy mocno zachęcali go do nakręcenia jego „zwariowanego” kosmicznego filmu fantasy, w dodatku jednym z nielicznych, który nie tylko rozumiał co Lucas chciał stworzyć, ale też skąd czerpał inspirację. Pewnego dnia dostałem email od Summera, który pisał, że przypomniał sobie pewien panel komiksowy, który zdaniem George’a był jedną z kluczowych inspiracji dla „Gwiezdnych Wojen” (zobaczycie to w 141 numerze Insidera, który pojawi się za kilka miesięcy). Summer był także przyjacielem wielu młodych filmowców z Nowego Jorku takich jak Martin Scorsese czy Brian De Palma, brał też udział w imprezach w apartamencie Carrie Fisher, wiedział wszystko o artystach komiksowych jego czasów i wcześniejszych, a nawet produkował filmy, takie jak choćby oryginalny „Conan: Barbarzyńca”, to wszystko złożyło się na to, że stał się sympatycznym przyjacielem George’a.

Więcej na ten temat przeczytacie w następnych numerach Insidera.




KOMENTARZE (1)

O kupnie Lucasfilmu słów kilka

2013-03-09 20:36:22 Bloomberg

Bloomberg Businesweek opublikował bardzo interesujący artykuł o tym, jak mniej więcej wyglądało przejęcie Lucasfilmu przez Disneya. Znamy końcówkę tego procesu, ale właściwie nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy się to zaczęło.

Jak w każdej historii najważniejsi są bohaterowie, odgrywający kluczowe role. Tym razem było ich dwóch. Pierwszy to George Lucas, legendarny twórca „Gwiezdnych Wojen”, wizjoner, człowiek, który zmienił współczesne kino. Uwielbiany w latach 70. i 80., potem jednak przyszły prequele i ten mit zaczął pękać. Filmy zarabiały, ale fani i nie tylko oni, nie byli z nich zadowoleni, nasilała się krytyka. Okazuje się, że starzejący się George Lucas niezbyt dobrze to znosił. To co się działo w czasach klasycznej trylogii, gdy krytyka odbywała się w sposób bardziej kulturalny, choćby za pośrednictwem gazet, to nic z krytyką w czasach Internetu, kiedy każdy mógł w sieci napisać, co myśli o twórcy sagi. George wycofał się i w sumie głośno mówił o tym że zamierza przejść na emeryturę. Jednak nic z tym nie robił. Próbował coś z serialem, ale nie wychodziło to. Sam nie wiedział, w którym kierunku pójść. Z jednej strony odpocząć, z drugiej firma wciąż mu ciążyła, nie chciałby, została przejęta i zmieniona. Dotyczyło to także jego ukochanego dziecka, „Gwiezdnych Wojen”. Trudno je inaczej nazwać. Lucasfilm stał się świątynią sagi. Choćby zatrudnianie ludzi do prowadzenia encyklopedii uniwersum – Holokronu, ludzi do akceptowania opakowań produktów, czy wszelkich licencji. To coś więcej niż biznes, to kontrola całości produktu.

Drugim aktorem jest Robert Iger, zwany często po prostu Bob. Obecnie to szef Disneya, ale nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie. Na początku lat 90. Iger był szefem telewizji ABC, wtedy to też po raz pierwszy spotkał się z George'em Lucasem. Rzecz dotyczyła „Kronik młodego Indiany Jonesa”, które Lucas wyprodukował i szukał telewizji. Iger to kupił, ale o tym pisał już Howard Roffman, przy okazji swojego powrotu do Lucasfilmu. Tymczasem do roku 1996 Iger stał się symbolem władzy telewizji ABC, jej głową. Tyle, że telewizję wykupiła firma Disney. Rządził nią wówczas Michael Eisner, który docenił sposób działania Igera i pośrednio wyznaczył go na swojego następcę. W 2005 Eisner ustąpił ze stanowiska szefa The Walt Disney Company, a w jego miejsce faktycznie wskoczył Bob Iger. Głównym zadaniem, jakie postawił sobie nowy CEO, było zapewnienie kreatywności działania Disneyowi, który wówczas przeżywał pewne problemy. Nie byli już firmą, która odpowiadała za produkcję animowanych hitów, która miała na to monopol. Akcjonariusze nie byli zadowoleni. Przed Bobem stało ciężkie zadanie, ale on miał jeden podstawowy plan. Zrozumiał, że siła wczesnego Disneya przede wszystkim tkwi w postaciach, które są powszechnie rozpoznawalne. To Iger maczał swoje palce w scenicznej adaptacji „Króla Lwa”, czy filmowej serii „Piraci z Karaibów” (jeszcze w 2003). Ten drugi to dość ciekawy przykład, bowiem sam film bazuje na atrakcji z parków tematycznych Disneya, ale wprowadza ją na zupełnie nowy poziom. Bob nie zajmował się w ogóle ani scenariuszem, ani produkcją, był raczej osobą z góry, która gdzieś dała zielone światło i uwierzyła w ten projekt. Jako ciekawostkę można dodać, że Ted Elliot, jeden ze scenarzystów serii, początkowo został zatrudniony przez Lucasfilm do napisania scenariusza do filmu bazującego na serii „Monkey Island”. Nie wyszło, ale pewne elementy udało się zaadaptować w „Piratach”. Iger rozumiał, że najważniejsze w tej serii wcale nie są klimaty z parków tematycznych, a postaci. Sprawdziło się, więc poszedł za ciosem. Skoro nie mógł pokonać konkurentów w dziedzinie animacji, w tym Pixara, postanowił ich wykupić. Pixar to firma założona przez George’a Lucasa, początkowo jako jeden z oddziałów Lucasfilmu, potem przeszła do rąk Paula Allena (współzałożyciel Microsoftu, drugi po Billu Gatesie) oraz Steve’a Jobsa (współzałożyciel i ikona Apple). To właśnie ten ostatni rządził Pixarem, gdy zainteresował się nim Iger. Z tym, że władza Jobsa ograniczała się do tego, by ufać i nie przeszkadzać w pracy Johnowi Lasseterowi. Pixar był w pewien sposób związany z Disneyem, bo po pierwsze Disney najczęściej był dystrybutorem ich filmów, choć w połowie poprzedniej dekady wyglądało, że ich drogi się rozejdą. Po drugie Disney był też licencjonobiorcą, zwłaszcza w parkach tematycznych. Tym samym Iger ograniczył koszty, przejmując Pixara wszystko pozostało w rodzinie, a co ważniejsze miał pewność, że nie uciekną do konkurencji. Jobs postawił jednak twarde warunki. Dobra, dostajecie filmy, prawa, dystrybucję, zabawki, ale po pierwsze Lasseter zostaje na stanowisku, a po drugie nie wtrącacie się w filmy. Robimy je sami, po swojemu. Iger nie tylko zgodził się na to rozwiązanie, ale szybko zrozumiał, że się sprawdza. Odeszły problemy, pozostała praca twórcza. Koszt przejęcia Pixara to 7,4 miliarda dolarów, część oczywiście w akcjach. W 2006 dzięki finalizacji tej umowy, Steve Jobs stał się największym indywidualnym udziałowcem Disneya, więc mógł nadzorować pracę Igera. Inwestycja się opłaciła, ale jedno samodzielne, kreatywne studio to trochę mało. Bob zaczął rozglądać się za kolejnym. W 2009 za 4 miliardy USD kupił Disneyowi Marvela. Znów postanowił zachować całe kierownictwo i wewnętrzną organizację firmy nie tkniętą, zostawiając im swobodę twórczą. Opłaciło się, co doskonale było widać w zeszłym roku, kiedy w kinach tryumfowali „Avengersi”, gromiąc wszelką konkurencję. „Avengersi” to trzeci film wszechczasów, jeśli chodzi o zarobki (bez uwzględnienia inflacji). Iger nie wchodzi w drogę za bardzo Marvelowi, ale lubi ich inspirować. To on wspomina o ewentualnym otworzeniu parku tematycznego poświęconego uniwersum Marvela, także on naciskał, by wraz z ABC zaczęto pracować nad serialem „S.H.I.E.L.D.”. Ale Bob Iger nie zawsze jest królem Midasem, nie zamienia wszystkiego w złoto. O tym świadczy choćby porażka finansowa „Johna Cartera”, jednego z najdroższych filmów wszechczasów. Z tym, że ten był wyprodukowany przez Disneya, a nie jedno z mniejszych kreatywnych studiów. Iger zaś nie ustawał w poszukiwaniu kolejnych firm do przejęcia. Kryterium było jedno – powinny wyglądać jak małe kopie Disneya, najlepiej wczesnego Disneya. Lucasfilm idealnie wpisało się w profil.

Tu mogłaby się zacząć właściwa historia, ale warto jeszcze wspomnieć o jednym powiązaniu. Jeszcze w latach 80. Lucas podpisał z Disneyem umowę, na mocy której w parkach tematycznych pojawiła się atrakcja Star Tours. Z czasem ona się trochę postarzała i Lucasfilm oraz Disney postanowiły ją odświeżyć. W maju 2011 odbyło się otwarcie nowego Star Tours: The Adventure Continue. Byli obecni Bob Iger i George Lucas. Rankiem Iger zaprosił Lucasa na śniadanie, do jednej z restauracji w Disney Worldzie – Hollywood Brown Derby. Iger kazał ją zamknąć, by w dwójkę mogli sobie spokojnie porozmawiać. Iger zamówił sobie parfait jogurtowy, a Lucas duży omlet. Gawędzili sobie, wymieniali uprzejmości i nagle Iger zapytał, czy Lucas nigdy nie rozważał sprzedania swojej firmy. Geoge przyznał, że świętuje właśnie 67 urodziny i coraz poważniej myśli o emeryturze. Dodał też, że nie jest jeszcze gotów na takie rozmowy, ale jak będzie to chętnie porozmawia. Bob poprosił Lucasa tylko o to, by ten przyszedł do niego, gdy będzie gotowy. Potem panowie wyszli na scenę akademii Jedi i zrobiono im między innymi to zdjęcie:



Iger na scenie był zdumiony tym jak sprawnie Lucas potrafi trzymać miecz świetlny, tymczasem Flanelowiec zaczął poważnie myśleć nad przyszłością. Wrócił do siebie do domu i jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobił, było przyjrzenie się Pixarowi. Lucas czuje ogromny sentyment do tej firmy, w końcu ją założył. Zresztą bardzo często mówi o niej „moja firma”. No a najważniejsze było to, że Disney jej nie popsuł, nie zmienił, a raczej pozwolił jej działać po swojemu i zabezpieczył ją. To się George’owi podobało, ale musiał przygotować Lucasfilm do sprzedaży.

Jakiś czas później zaprosił na lunch w Nowym Jorku Kathleen Kennedy (pierwsza rola kobieca, ale jednocześnie aktorka drugoplanowa w tej historii). Kathleen znał od dawna, zresztą była jedną ze współzałożycieli Amblina, firmy Stevena Spielberga. Lucas zapytał ją, czy słyszała o tym, że chce przejść na emeryturę. Ta przyznała, że nie. Wtedy Lucas zapytał, czy nie chciałaby zostać szefem Lucasfilmu. Trochę ją to zaskoczyło, ale zgodziła się, zwłaszcza po rozmowie. George stwierdził, że jej rola ma polegać na tym, by przygotować firmę, by mogła swobodnie działać po jego odejściu. Przede wszystkim dużo rozmawiali, przyglądali się franczyzie „Gwiezdnych Wojen”, temu jak zarabia, jak funkcjonuje i jak zakorzeniła się w popkulturze. Pozostały otwarte pytania, jak „Gwiezdne Wojny” mają wyglądać po odejściu Lucasa, co trzeba zrobić, by nadal były atrakcyjne. Po wielu dyskusjach nasuwała się jedyna odpowiedź – filmy. Potrzebowali nowych filmów.

Lucas i Kennedy więc powoli się za nie zabrali. Zatrudnili Michaela Arndta, by napisał scenariusz, ściągnęli do pomocy między innymi Lawrence’a Kasdana. Kennedy załatwiła Abramsa (kulisy operacji), Lucas zaś zajął się rozmowami z aktorami – Markiem Hamillem, Carrie Fisher i Harrisonem Fordem. Zresztą niedawno przyznał, że kontrakty albo już są z nimi podpisane, albo niebawem będą. Dodał też, że na oficjalne ogłoszenie pewnie będziemy musieli trochę poczekać, bo Lucasfilm pewnie będzie chciał zrobić jakąś medialną bombę z tej informacji. Nie ma wątpliwości, że prace nad Epizodem VII i kolejnymi trwają, nawet jeśli wydaje się nam, że coś to wszystko wolno idzie.



Gdy wszystko ruszyło, Lucas rozpoczął negocjacje z Disneyem. Te trwały pięć miesięcy. Przede wszystkim George uparł się, że trzecią trylogię mają robić osoby, które zarządzają Lucasfilmem. Nie tylko Kennedy, dochodzi jeszcze Pablo Hidalgo, który jest obecnie menadżerem marki i Howard Roffman, który pełni dość podobną rolę. Lucasowi, który wraz z Kennedy przeorganizowali Lucasfilm, zależało na tym, by Disney tego nie zepsuł. Warunek możliwy do uzyskania, patrząc na historię wcześniejszych przejęć. Negocjacje przedłużały się nie z powodów finansowych, okazało się, że George ma rozterki. W Lucasfilmie mógł kontrolować wszystko, co dotyczy sagi. Jak chciał to zatwierdzał nawet wygląd opakowań figurek, choć oczywiście miał do tego ludzi. Kathleen Kennedy raz w tygodniu dzwoniła, bądź rozmawiała z Georgem na temat jak on się z tym czuje. Czasami było dobrze, czasem zaś mówił, że nie jest jeszcze gotów na rozstanie się z Lucasfilmem. Ta niezdecydowana postawa z pewnością opóźniała negocjacje. Iger wykazał się wyrozumiałością, wiedział z czego wynikają rozterki Lucasa. Czekał.

Jednym z kluczowych elementów negocjacji były nowe filmy. Lucas przygotował krótki zarys ich fabuły, ale długo nie chciał ich pokazać Disneyowi. Mówił nawet, że w tej materii powinni mu zaufać, w końcu robi je od 40 lat. W końcu ugiął się stawiając twarde warunki. Poza Igerem treatmenty mógł przeczytać jedynie jeszcze wiceprezes Disneya Kevin Mayer. Obaj musieli podpisać pisemne oświadczenia i dostali te teksty jedynie do wglądu. Iger przyznał potem, że widzi w nich dużo potencjału.

Ostatecznie pod koniec października wszystko było dogadane. Iger załatwił Lucasowi przelot do Burbank, gdzie znajduje się siedziba Disneya, gdzie podpisano umowę sprzedaży. Bob twierdzi, że Lucas może nie wahał się, ale z pewnością było w nim bardzo dużo emocji.



Iger zaś następnego dnia, gdy było Halloween przebrał się za Dartha Vadera. Potem rozpętała się burza medialna wokół sprawy.

Resztę na razie znamy. Z tym, że jest jeszcze jedna rzecz. Otóż Kathleen Kennedy ma kontrakt na 5 lat, natomiast Bob Iger chce się wycofać z funkcji szefa Disneya w 2015. Kto ich zastąpi, czy może będą jeszcze dalej pełnić te funkcje nie wiadomo. Co będzie dalej, pewnie dowiemy się z czasem.
KOMENTARZE (8)

Aktorzy i twórcy opowiadają o "The Clone Wars"

2013-03-03 19:13:41 Różne

Piąty sezon "The Clone Wars" właśnie się skończył, więc nie mogło się przy tej okazji obejść bez kilku wywiadów, w których twórcy i aktorzy dzielą się swoimi spostrzeżeniami oraz zdradzają co nieco na temat nadchodzącej serii. O sezonie szóstym można już dyskutować w nowym temacie na forum, gdzie zebrano wszystkie plotki i pogłoski, jakie do tej pory ukazały się na jego temat. Wedle słów Ashley Eckstein, Lucasfilm Animation pracuje obecnie nad wydaniem oficjalnego oświadczenia w sprawie nowego kanału dla serialu, więc należy uzbroić się w cierpliwość. Przypominamy też, że polscy widzowie będą mogli obejrzeć piąty sezon "The Clone Wars" już w kwietniu na antenie Cartoon Network.



Jako główna gwiazda ostatnich odcinków, Ashley Eckstein miała ostatnio najwięcej do powiedzenia. W facebookowym czacie opowiedziała między innymi o tym jak rozwija się jej firma i jakie nowe produkty spod znaku Her Universe czekają na nas niebawem. Aktorka, choć całym sercem kocha "Gwiezdne Wojny", to dopiero zaczyna się wkręcać w Expanded Universe - ostatnio przeczytała "Scoundrels". Ashley chciałaby też mieć większy udział w tworzeniu wszechświata i powiedziała, że sama mogłaby napisać książkę, najlepiej z silną postacią kobiecą, choć nie pogardziłaby też rolą w filmie lub serialu aktorskim. Jeśli chodzi o nową trylogię, zdradziła, że sama wie tyle, co przeciętny fan, ponieważ wszystko trzymane jest w największej tajemnicy. W czacie twitterowym wyznała, że bardzo chciałaby pojechać do Niemiec na tegoroczne Celebration i należy wypatrywać wieści w tej sprawie. Odpowiedziała też na kilka pytań fanów: raczej nie ma co liczyć na dalsze rozwijanie wątku romansowego pomiędzy jej postacią a Luksem Bonterim. Nagranie odcinka trwa średnio od czterech do sześciu godzin, ale wszystkie prace pochłaniają pół roku.

Eckstein nie wie jeszcze co ostatecznie Filoni i scenarzyści zaplanowali dla Ahsoki, choć "The Wrong Jedi" jest według niej wielką wskazówką. W dwóch rozmowach dla IGN poruszyła ten temat głębiej, choć tu znajdują się spoilery z ostatniego odcinka: (Spoiler):Większość ludzi, z którymi rozmawiała Eckstein, twierdziła, że Ahsoka albo przetrwa rozkaz 66, albo zginie w trakcie wojny; bardzo mało zakładało tę opcję, która wydarzyła się w ostatnim odcinku. Aby dobrze przedstawić uczucia Tano podczas procesu i chwili opuszczenia Zakonu, Filoni wprowadził Ahsley w temat nieco wcześniej - między innymi wymieniali ze sobą wiele mejli, w których reżyser wyjaśnił jej co dokładnie działo się w głowie Togrutanki. Według aktorki Tano czuje się zdradzona przez Radę i Barrissę, więc prawdopodobnie nigdy już nie będzie tą samą osobą, co kiedyś. Dziewczynę ma przerażać też fakt, że Offee nie myliła się całkowicie. Jeśli chodzi o przyszłość byłej padawanki, to oczywiście aktorka nie może nic powiedzieć, ale zdradziła, że końcowa scena odcinka była ostatnią (jak do tej pory), którą nagrała wspólnie z Mattem Lanterem, odtwórcą roli Anakina. Najnowszy Insider potwierdza też fakt, że Ahsoka przez pewien czas będzie nieobecna w serialu.(Koniec Spoilera)



Interesującego wywiadu udzielił też Sam Witwer. Początkowo porusza w niej kwestię roli Dartha Maula w "The Empire Strikes Out" i chyba kultowej już piosenki "I'm So Awesome", która podobno powstała na drodze czystego przypadku. Jeśli chodzi o udział Zabraka w "The Clone Wars", to początkowo ekipa planowała ponownie go uśmiercić, ale Lucas stwierdził, że "drugi raz nie popełnią tego samego błędu". Wedle Witwera, Darth nie tylko wróci po wydarzeniach z piątego sezonu, lecz także jego rola i wpływy będą znaczne, choć Sidious raczej nie będzie się chwalił hrabiemu Dooku z powodu powrotu starego ucznia. Aktor zdradził też, że rozmawiał z Hadenem Blackmanem na temat historii w "The Force Unleashed III", ale jeśli gra powstanie, to raczej po premierze nowej trylogii. Na koniec Sam wyjawił, że jeden z jego przyjaciół będzie grał nową postać w nadchodzących odcinkach serialu - będzie to podobno "słynny bohater z Oryginalnej Trylogii".

Nadal nie ma od Filoniego wyjaśnienia w sprawie skrócenia piątego sezonu, choć reżyser stwierdził, że sprawą oczywistą było, aby to właśnie "The Wrong Jedi" zakończył serię. Fani nie powinni się obawiać o przyszłość serialu i należy po prostu wykazać się cierpliwością. Dave powiedział też kilka słów o nowym aktorze, który dołączył do ekipy - Timie Currym. Filoni jest zadowolony, że głosu Palpatine'owi użycza artysta tego kalibru; ekipie nie chodziło, by znaleźć kogoś, kto umiałby wiernie naśladować głos Iana McDiarmida czy Abercrombiego, ale raczej kogoś, kto mógłby wnieść do postaci coś swojego. Z innych ciekawostek z Insidera: reżyser chciał, by wśród młodzików budujących miecze znalazł się mały Kel Dor (rasa Plo Koona), ale Lucas stwierdził, że jest za brzydki i powiedział "nie".

Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (16)

„Kagemusha” a „Wojny klonów”

2013-02-27 17:32:14 oficjalny blog

Kiedy Bryan Young ruszał z serią wpisów na oficjalnym blogu, poświęconym filmowym inspiracjom i nawiązaniom, zaczął od Akiry Kurosawy. Wspomniał tam też film „Kagemusha”, ale dopiero teraz postanowił poświęcić temu filmowi więcej czasu, zwłaszcza, że okazuje się, iż miał on niemały wpływ na „Wojny klonów”.

To nie żaden sekret, że George Lucas był fanem Akiry Kurosowy. Już w pierwszym wpisie z tego cyklu, przyjrzeliśmy się inspiracjom „Ukrytej fortecy” na Epizod IV, ale na tym relacje między Lucasem a Kurosawą wcale się nie kończą. Pod koniec lat 70. Kurosawa był legendą, ale nie mógł zdobyć pieniędzy, by ukończyć swój epicki film „Kagemusha”.

George Lucas i Francis Ford Coppola byli w szoku, gdy się dowiedzieli, że japoński mistrz kina nie może zdobyć reszty budżetu. Wówczas Lucas i Coppola byli dwoma z najbardziej wpływowych filmowców na świecie i jednocześnie fanami Kurosawy, więc lobowali w 20th Century Fox, by dało Kurosawie pieniądze, które potrzebuje na ten film.

To piękny film samurajski, osadzony w XVI wieku, opowiada historię przestępcy, który jest niesamowicie podobny do potężnego dygnitarza wojskowego. Kara zostaje zamieniona na zadanie, i musi on trenować, by stać się sobowtórem swojego mistrza. Gdy dygnitarz zostaje śmiertelnie ranny, sobowtór musi wcielać się w jego rolę latami, by okoliczne klany nie zaatakowały. Film jest epicki, ma piękne ujęcia, no i jest słodko-gorzki. To film, z którego jak się spodziewam, George Lucas jest dumny, że znalazł się w napisach.

To właśnie inspiracja Kurosawą na Lucasa sprawiła, że ten wspaniały film powstał, a potem zainspirował jeden z odcinków „Wojen klonów”. „Kagemusha” w tłumaczeniu dosłownym znaczy „The Shadow Warrior”, co jak się składa jest też tytułem pewnego dobrego odcinka z czwartego sezonu serialu.

Jednym z kluczowych założeń odcinka The Shadow Warrior jest to, że ten gungański przywódca wygląda bardzo podobnie jak Jar Jar Binks. Przywódca Gungan jest pod jakąś kontrolą myślową i wprowadza armię Gungan wprost w pułapkę zastawioną przez Separatystów. Kiedy Anakin i Padme starają się przywrócić mu zmysły zanim spisek uda się zrealizować, zostaje on dźgnięty nożem przez zdrajcę na usługach Separatystów. Nie zdążył odwołać swoich rozkazów. To sprawia, że Jar Jar musi zagrać rolę sobowtóra i poprowadzić negocjacje z Generałem Grievousem.

Ten odcinek używa także najlepszych elementów kina Kurosawy. Kurosawa dość często używał pogody, by zwiększyć emocjonalne natężenie sceny, od subtelnych powiewów wiatru aż po uderzenie pioruna. W tym odcinku zbierające się burze na horyzoncie i błyskawice zostały dodane w taki sposób do scen, że bardzo przypominały Kurosawę. Kurosawa reżyserował pogodę dokładnie w taki sposób w jaki reżyserował aktorów, robiąc to oczywiście w filmach aktorskich. W „Wojnach klonów” ekipa nauczyła się robić to samo w animacji.

Choć ten odcinek nie eksploruje wszystkich emocjonalnych i filozoficznych aspektów obecnych w filmie Kurosawy, używa pewnych podstaw, by stworzyć wspaniałe „Gwiezdne Wojny” w dość nietypowy sposób. Zarówno Kurosawa jak i Lucas używali politycznych dublerów i sobowtórów w wielu swoich filmach, no i nikogo nie powinno zaskoczyć, że dzięki te zabiegi bardzo dobrze przysporzyły się filmom. No i nie powinno też zaskoczyć, że stały się podstawą odcinka „Wojen klonow”.

Ale przede wszystkim to wspaniale jest móc obserwować pewien cykl inspiracji i wpływów, który da się dostrzec w grupie tak utalentowanych twórców opowieści.

„Kagemusha” została wydana w 1980, MPAA oznaczyło ją jako PG. Jeśli wasze dzieciaki poradzą sobie z podpisami, będzie musieli tylko wykazać się cierpliwością w dokładnym oglądaniu tych filmów. Kolory i zdjęcia są znakomite, to wspaniały, znaczący film, niesamowicie warty obejrzenia.



Na koniec warto dodać dwie rzeczy. Po pierwsze polskie wydanie DVD ma lektora, więc nie trzeba się przejmować napisami. Po drugie, George Lucas nie tylko nalegał na 20th Century Fox by dała pieniądze na film Kurosawy, ale ostatecznie sam zajął się jego produkcją.
KOMENTARZE (8)

George Lucas zakłada park

2013-01-22 17:02:01

Okazuje się, że nasz flanelowy filantrop poza edukacją zaczął martwić się także o środowisko naturalne. W ramach ochrony przyrody postanowił ufundować park w San Anselmo w północnej Kalifornii. Miasto zatwierdziło projekt. George Lucas przekazał miastu obszar ponad 8 arów w celu przekształcenia go w park. Komercyjne budynki, które się tam znajdują zostaną zniszczone, a historyczne przeniesione w inne miejsce. Park powinien być otwarty 1 czerwca 2013. W samym parku nie zabraknie elementów gwiezdno-wojennych. Będzie tam fontanna z Yodą, trochę przypominająca tę spod siedziby Lucasfilmu stworzoną przez Lawrance'a Noble, a także rzeźba Indiany Jonesa.


KOMENTARZE (8)

ABC o serialu aktorskim

2013-01-11 11:40:07 /film

Holding Disneya to obecnie konglomerat składający się nie tylko z firm produkujących filmy jak Pixar, Lucasfilm, czy Marvel, które w większości i tak są grupami firm, ale także i telewizje – Disney XD i ABC. Niedawno prezes ABC Paul Lee na spotkaniu prasowym organizowanym przez „Television Critics Association” mówił o przyszłości swojej firmy, także w kontekście przejęcia Lucasfilmu i konsekwencjami jakie to niesie.

- Z przyjemnością podjęlibyśmy współpracę z Lucasfilm, ale jeszcze nie wiemy jaką. Nie usiedliśmy jeszcze razem by porozmawiać. Przejrzymy, co przygotowali do serialu aktorskiego i co w ogóle mają, zobaczymy co nam pasuje. Nie mogliśmy rozmawiać na ten temat aż nie zostanie zakończona akwizycja Lucasfilmu, a ta wydarzyła się na dniach. Z pewnością będziemy rozmawiać – Stwierdził Lee.

Dla przypomnienia, George Lucas i Rick McCallum, którzy przygotowywali serial mówili o 50 (a czasem nawet i większej ilości) gotowych scenariuszy do serialu, które musieli odłożyć ze względu na koszty. Prócz scenariuszy do serialu przygotowano także pewne szkice koncepcyjne i inne wytyczne, ale nie rozpoczęto preprodukcji. McCallum wiele razy mówił, że nie wydaje mu się, by jakaś stacja telewizyjna była tym zainteresowana. Teraz wygląda to trochę inaczej, możliwe, że nawet koszty nie będą zabójcze dla serialu, jeśli byłby współprodukowany przez ABC i Lucasfilm. Koszty jednego odcinka wyceniono na 5 milionów USD. Te kalkulacje musiały zawierać także zysk dla Lucasfilmu i różne opłaty stacji, teraz gdy ABC i Lucasfilm należą do jednego właściciela tego typu koszty można minimalizować.

Ale problem serialu to nie tylko koszty. To także nowa trylogia.
- Wiele zależy od tego jak Lucasfilm chce podejść do swojej marki – Kontynuuje Paul Lee. – Mamy specjalne podejście do Marvela, bardzo wyjątkowe. Jesteśmy w ich uniwersum, jesteśmy z nim związani, ale nie ruszamy Avengersów. Choć oczywiście S.H.I.E.L.D. jest ich częścią. Może więc takie podejście byłoby dobre także i do „Gwiezdnych Wojen”?

W sieci pojawił się też nowy opis serialu. Miałby się on koncentrować na rywalizujących ze sobą rodzinach walczących o kontrolę półświatka w uniwersum Gwiezdnych Wojen, a także ludziach którzy żyją na dolnych poziomach oraz w szybach powietrznych planety-metropolii Coruscant. Głównym bohaterem mógłby być łowca nagród, serial zaś osadzono by pomiędzy prequelami a oryginalną trylogią, by mogły się w nim przewijać klasyczne postaci z filmów.

Wygląda na to, że serial w takiej formie byłby bliski jeszcze innemu dziełu - Star Wars 1313. Pytanie jest tylko takie, czy Kathleen Kennedy będzie chciała mieć jednocześnie serial aktorski w TV i filmy w kinach. Na razie przedstawiciele Lucasfilmu i ABC muszą zacząć ze sobą rozmawiać, co zapewne trochę potrwa.
KOMENTARZE (18)

"The Clone Wars" zbliża się ku końcowi?

2013-01-07 11:52:22 Różne

Zaledwie parę dni temu serial "The Clone Wars" świętował emisję swojego setnego odcinka. Wszyscy zapewne pamiętają, że pięć lat temu, gdy TCW stawiało swoje pierwsze kroki, Lucas na konferencjach prasowych mówił, że czekać nas będzie właśnie około setki epizodów i pięć sezonów. Tym niemniej, serial zyskał popularność, dlatego już wiadomo, że na piątej serii się nie skończy, bo szósta jest już od dawna potwierdzona. Ale czy będzie się tak ciągnąć w nieskończoność?

Cóż, okazuje się, że nie. Brent Friedman, jeden ze scenarzystów TCW, pierwszego stycznia opublikował na swoim Twitterze informację o spotkaniu z Lucasem, Filonim i resztą ekipy, podczas którego ustalali szczegóły zakończenia serialu.



Później, na pytania użytkowników serwisu, odpowiedział, że nie będzie to koniec, a raczej ładne przeniesienie do akcji "Zemsty Sithów". Nie należy zapominać o fakcie, że podobno ostatni akt w serialu ma dotyczyć Ahsoki, a chodziły również słuchy o rozkazie 66. Nie wiadomo też jak TCW wpłynie na kłopotliwą sprawę porwania Kanclerza, która była przedstawiana w wielu źródłach i nie ma oficjalnie ustalonej wersji. Friedman zaznaczył też, że wykupienie Lucasfilmu przez Disneya może mieć wpływ na to kiedy i gdzie będą emitowane przyszłe odcinki, dlatego ciężko stwierdzić za ile lat tak naprawdę "The Clone Wars" się zakończy. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że końcówka serialu jest dopiero omawiana, to przed nią długa droga - musi przejść przez etap scenariuszy, animacji, dubbingu, udźwiękowienia, etc. Można zatem spokojnie założyć, że czekają nas jeszcze co najmniej dwa sezony.

Póki co, serial zostaje z nami, dlatego na deser zapraszamy do obejrzenia najnowszego klipu z "Eminence" - odcinka, który za dwa tygodnie ponownie podejmie przerwany wątek Dartha Maula. Filmik jest dostępny pod tym adresem a poniżej wersja z Youtube:



Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (39)

George Lucas i spaghettti westerny

2013-01-05 20:46:47 oficjalny blog



Przed nami kolejny wpis Bryana Younga, który tym razem zajął się wpływem westernów na dzieła Lucasa. Głównie koncentruje się na twórczości Sergio Leone, ale nie tylko.

Westerny bardzo długo służyły jako inspiracja w historii filmu. Orson Welles bacznie oglądał film Johna Forda – „Dyliżans” nie raz wracając do niego, podczas przygotowań i montażu „Obywatela Kane’a”. Akira Kurosawa także ubóstwiał dzieła Johna Forda i starał się połączyć japońską wrażliwość samurajów z wyjątkowym sposobem opowiadania historii znanym z westernów. Kurosawa stworzył epickie filmy w stylu westernów jak „Siedmiu samurajów”, „Straż przyboczna” czy „Sanjuro – Samuraj znikąd”.

Jeden z tych filmów „Straż przyboczna”, z kolei zainspirował jednego z najbardziej wpływowych reżyserów westernów, Sergio Leone. Leone przerobił „Straż przyboczną”, film o samurajach inspirowany westernami, w włoski „spaghetti western” – „Za garść dolarów”. Prawdę mówiąc, w wielu miejscach to jest bezpośredni remake, choćby ze względu na te same ujęcia czy kwestie, które mają oddać hołd oryginalnemu dziełu.

„Za garść dolarów” miał niesamowicie istotny wpływ na uniwersum „Gwiezdnych Wojen” z wielu powodów. Zgodnie z tym, co mówił Jeremy Bulloch, to cała jego gra Boby Fetta była inspirowana rolą Clinta Estwooda – czyli Bezimiennym z „Za garść dolarów”. Zdawkowe ruchy i groźna postawa Estwooda jest widoczna w każdym ruchu (lub jego braku) ulubionego mandaloriańskiego łowcy nagród w klasycznej trylogii.

Nawet Jango Fett ma akcję, w której okręca swój pistolet wokół palca nim odłoży go do kabury w „Ataku klonów” (zaraz po śmierci Colemana Trebora), zupełnie jak Clint Eastwood w tych trzech filmach Leone.

Podobieństwa widać nawet w doborze kostiumów. Eastwood spędził dużo czasu w filmie nosząc ponczo, które mocno przypomina to noszone przez młodego Bobę Fetta na Kamino, ale też Luke’a Skywalkera w Epizodzie IV czy Qui-Gona w Epizodzie I.

W całej trylogii Bezimiennego, „Za garść dolarów”, „Za garść dolarów więcej” oraz „Dobry, zły i brzydki” bezmiar pustyni odgrywa bardzo dużą rolę. Serce pustyni widać w podobnym stylu praktycznie zawsze, gdy widzimy Tatooine na ekranie, jest tam wiele podobnych wyznaczników, które widać w „Gwiezdnych Wojnach”. Oczywiście można znaleźć pewne nawiązania w architekturze lokacji takich jak domostwo Larsów czy Mos Eisley. Te filmy są pełne szumowin i łajdaków, a to uczucie towarzyszy nam wszędzie na Tatooine. Owszem mamy życzliwych farmerów jak Larsowie, bandytów jak Jeźdźcy Pustyni, ale i łowców nagród pokroju Clinta Eastwooda i Lee Van Cleefa. To nas prowadzi do postaci Lee Van Cleefa czyli Anielskich Oczek.

Trzeci film w trylogii Leone koncentruje się w dużej mierze na łowcach nagród i ich walce o nagrodę, w której zdradza się partnerów w dowolnej sytuacji, co trochę przypomina „Gwiezdne Wojny”. Nie tylko łowców nagród ścigających Hana w „Imperium kontratakuje”, ale przede wszystkim odcinki „Wojen klonów” skoncentrowane na łowcach nagród. W sumie zgodnie z tym, co pisał Pablo Hidalgo w 2009, George Lucas specjalnie użył bezwzględnego łowcy nagród Anielskie Oczka (Lee Van Cleef), gdy pracowano nad Cadem Banem w pierwszym sezonie „Wojen klonów”. Trybut nie mógł być bardziej widoczny. Bane, podobnie jak Anielskie Oczka, to ktoś kogo nie można lekceważyć, ktoś kto zabija szybko z zimną krwią, bez choćby sekundy namysłu. Obaj dzielą wspólną cechę przebierania się za przeciwników (Anielskie Oczka za żołnierza Unii, a Cad Bane za klona), no i obaj noszą zapadające w pamięć kapelusze z szerokim rondem. Obaj, Bane i Anielskie Oczka, mówią z pewną arogancją wynikającą z tego, że są zabójczy i inteligentni. Pomijając fakt, że Cad Bane jest Durosem, z pewnością bez problemu odnalazłby się w świecie Leone, zupełnie tak łatwo jak znajduje się w „Gwiezdnych Wojnach”.

Wszyscy którzy lubią łowców nagród i ich przygody, czy to w „Wojnach klonów” czy „Gwiezdnych Wojnach”, powinni dać szanse spaghetti westernom Leone. Zabawne jest to, że mamy podobne uczucia i te same atrybuty, jak gdy oglądamy Cada Bane’a i jego gromadkę w kacji, czy Bobę lub Jango Fetta zajmujących się biznesem. No i oczywiście to wspaniałe, jak te filmy zainspirowały „Gwiezdne Wojny” na bardzo wiele oczywistych sposobów i mnóstwo wcale nie tak oczywistych.



Bryan Young zaczął pisać o westernach od wspomnienia Kurosawy (więcej), wspomniał też o „Siedmiu samurajach”. Ten film, oczywiście przerobiony także na western – „Siedmiu wspaniałych”, miał też bezpośredni wpływ na jeden z odcinków „Wojen klonów” - Bounty Hunters. Tyle, że tam czasem już trudno rozstrzygnąć, co miało większy wpływ. Kurosawa, czy western, a może John Ford, na którym wszyscy się bazowali?
KOMENTARZE (11)

George Lucas się zaręczył!

2013-01-04 18:25:44

No i mamy wielką zapowiedź styczniową, a przynajmniej pierwszą z nich. George Lucas się żeni, ponownie. Wybranką jest jego obecna partnerka Mellody Hobson (o której rozpisywaliśmy się tutaj). Lucas i Mellody są razem już siedem lat. Dla George’a (68 lat) będzie to drugie małżeństwo, dla Mellody (43 lata) pierwsze. Majątek Hobson jest szacowany na około 3 miliardy USD, George zaś niedawno sprzedał Lucasfilm za kwotę ponad 4 miliardów USD, z których większość zamierza przeznaczyć na cele dobroczynne.

- Przez 41 lat większość mojego czasu i pieniędzy poświęciłem firmie – mówi Lucas. – Teraz gdy rozpoczynam nowy etap życia, mam możliwość przeznaczyć więcej czasu i zasobów na działalność filantropijną.



Mellody Hobson obiecała wspomóc w tym George’a. Razem zresztą już od wielu lat bywają na różnych imprezach, od oficjalnych jak festiwal w Canes, po prywatne imprezy u rosyjskiego miliardera Romana Abramowicza.

George był już żonaty w latach 1969-1983 z Marcią Lucas, montażystką, jednak ich związek nie przetrwał próby czasu. Lucas ma też trójkę zaadoptowanych dzieci. Daty ślubu na razie nie wyznaczono.
KOMENTARZE (23)

Jak Gwiezdne Wojny wpłynęły na Hobbita?

2012-12-28 18:13:41

Na nasze ekrany właśnie wchodzi film „Hobbit: Niezwykła podróż” (choć przedpremierowe pokazy mamy od kilku dni), pierwsza część nowej trylogii Petera Jacksona. Jak łatwo się domyśleć taki film musi mieć jakieś powiązania z „Gwiezdnymi Wojnami”. Pierwszy oczywiście jest Christopher Lee, który ponownie wciela się w role Sarumana Białego. Okazuje się, że jeden ze statystów z „Mrocznego widma”, Richard Armitage, który grał tam jednego z pilotów Naboo, w luźnej adaptacji kultowej powieści J.R.R. Tolkiena zagrał jedną z głównych ról - Thorina Dębowej Tarczy.
Tym razem jednak powiązanie jest jeszcze ciekawsze bo okazuje się, że same „Gwiezdne Wojny” wpłynęły na Petera Jacksona i zainspirowały go do tego by nakręcić ten film w technologii 48 klatek na sekundę. Standardowa taśma filmowa ma 24 klatki odpowiadające jednej sekundzie, w przypadku kamer cyfrowych raczej jest to 25 klatek. Okazuje się, że pomysł, by uzyskać lepszy obraz przy użyciu 48 klatek na sekundę Jackson ukradł z Disneylandu, a dokładniej ze Star Tours.

Zdaniem Petera Jacksona technologia 48 pozwala na lepsze wykorzystanie samego 3D, które owszem dla wielu osób, zwłaszcza poniżej 20 roku życia, wygląda fajnie. Dopiero jednak nowa technika pozwala wyciągnąć cały potencjał 3D. Obraz jest bardziej ostry, przez to jest więcej trójwymiaru. No i sceny z dynamicznej kamery wyglądają lepiej.

Samą technologią Jackson zainteresował się dość wcześnie, widział kilka filmów kręconych w tej technice, jednak jak sam przyznaje, najważniejszym przeżyciem było zobaczenie Star Tours, w którym to George Lucas uparł się by zrobić je z wykorzystaniem zwiększonej ilości klatek. Pozwala to na lepsze przeżycie tej dynamicznej atrakcji. Jackson potem eksperymentował z technologią 60 klatek na sekundę, kręcąc krótki film 3D dla parku Universalu. Film był powiązany z „King Kongiem”. Ale jak przyznaje reżyser najważniejsze dla samej zmiany jest to, że w kinach dokonała się rewolucja, że wymieniono projektory i infrastrukturę znaną już od lat 20. XX wieku, na nową cyfrową. Dzięki temu można spokojnie puszczać filmy 64 klatkowe.

Na koniec zaś Richard Armitage w roli pilota.



Temat na forum
KOMENTARZE (12)

Co nieco o "Hobbicie" i "The Clone Wars"

2012-12-27 10:25:24 Oficjalny blog



Na ekrany polskich kin już jutro oficjalnie wchodzi długo oczekiwana ekranizacja "Hobbita". Amerykanie mogą cieszyć się filmem już od dawna, więc reżyser "The Clone Wars" Dave Filoni postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami nie tylko na temat najnowszego dziecka Petera Jacksona, lecz także całej sagi Tolkiena.

Nigdy nie zapomnę półki na książki, którą moi rodzice trzymali w salonie w okresie mojego dorastania. Byli oni zagorzałymi czytelnikami, więc zbierali tomy dotyczące różnych kultur, sztuki, architektury, opery, historii naturalnej i świata. Wśród tego bogatego wyboru tematów, znajdowała się tam trzyczęściowa seria opakowana w specjalne pudełko, która to zawsze przyciągała moją uwagę. Gdy wyciągnąłem jeden tom, zobaczyłem wpatrujące się we mnie dziwne, czerwone oko, otoczone czernią i cudacznym pismem ułożonym w okrąg. Na górze znajdowało się coś, co wyglądało na cztery płomienie muskające odwrócony pierścień. Na grzbiecie przeczytałem: "Władca pierścieni", J. R. R. Tolkien.

Może to straszliwe oko, a może dziwaczne, pochyłe pismo, ale od razu spodobała mi się ta książka, mimo że uważałem ozdabiający ją wzór za nieco groźny. Mama zobaczyła, że je przeglądam i zapytała, czy chciałbym je przeczytać. Powiedziałem, że tak, a ona, po chwilowym namyśle, stwierdziła, że jestem jeszcze za mały, by brać się za te tomy. Jednakże, istniała książka, która jej zdaniem była dla mnie idealna: "Hobbit".

Mama przeczytała nam cały tom. Wydanie było świetne: czarna skóra z wytłaczanym, złotym pismem i rysunkiem trzech drzew z górami w oddali. Wewnątrz znajdowały się kolorowe ilustracje samego Tolkiena. Moją ulubioną była oczywiście ta ze smokiem Smaugiem. Czytanie "Hobbita" a później "Władcy pierścieni" wypełniło mnie tym samym poczuciem cudowności i inspiracji, które mam, gdy oglądam "Gwiezdne Wojny". Kochałem te światy i zamieszkujące je postaci i zawsze chciałem więcej.

Wiele lat potem zacząłem współpracować z George'em Lucasem nad "The Clone Wars". Poprzez niesamowite doświadczenie, jakie daje taka praca, poznaje się również innych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Trzeba być czujnym, bo nigdy się nie wie kto może się taką osobą okazać. Pewnego dnia rozmawiałem z kierownikiem CG, Andrew Harissem. To były same początki w 2005 roku, więc mieliśmy jedynie nikłe pojęcie o tym, co robimy, nie było żadnych scenariuszy ani renderów animacji. W połowie rozmowy weszła nasza recepcjonistka, Kris Donovan i powiedziała, że George chce nas widzieć. Co było dziwne, bo to nie był "Dzień George'a". Dodała, że przyprowadził gości - kilku z nich, gwoli ścisłości. Cóż, to było jeszcze dziwniejsze. W tym czasie pracowaliśmy za domem głównym na Ranczu Skywalkera, niemal w sekrecie. Nieczęsto odwiedzali nas goście, więc kto to mógł być? Podszedłem do podstawy schodów i spojrzałem wgłąb pokoju produkcyjnego, gdy George znalazł mnie i powiedział: "Tu jesteś! Szukałem cię. Chciałem pokazać Peterowi co robimy z prewizualizacją." Tak, pewnie zgadliście. Gościem George'a był Peter Jackson, reżyser trylogii "Władca pierścieni".

Uspokajając myśli, wszedłem do mojego biura i odpaliłem komputer, bym mógł pokazać Peterowi scenę, w której AT-TE wspinały się po ścianie klifu na Teth. Była to naprawdę wczesna wersja, ale dość dobrze wyjaśniłem historię. Musiałem jemu i George'owi wyjaśnić nasz proces produkcyjny, aż doszedłem do momentu, w którym byliśmy: drużyna z Weta Workshop, która przyjechała wraz z Peterem, bardzo wspierała nasze wysiłki i w tych pierwszych dniach pomagała nam rozgryźć serial; myślę, że ich reakcja na naszą pracę została naprawdę doceniona przez moją załogę. Między wszystkimi panował wzajemny szacunek i zrozumienie. My byliśmy wielkimi fanami "Władcy pierścieni", oni - "Gwiezdnych Wojen". A co jeszcze lepiej dla naszej ekipy, wydawało się, że George'owi nasza praca podoba się na tyle, że pokazał ją Peterowi Jacksonowi. To była wielka sprawa i naprawdę coś, co podniosło nam pewność siebie.



Parę lat później Mary Franklin przyprowadziła do studia animacji swojego przyjaciela z Weta. W ten sposób poznałem Daniela Falconera, jednego z projektantów pracujących przy "Władcy pierścieni". Okazało się, że wraz ze swoimi przyjaciółmi robił sobie noce z "The Clone Wars" i oglądali odcinki. Moja drużyna i ja zawsze docenialiśmy wsparcie, jakiego udzielał nam Daniel i jego ekipa; przez lata wymienialiśmy mejle na temat "Gwiezdnych Wojen" i "Władcy pierścieni". Doceniam wyzwania, przed którymi stają ludzie z naszej branży i cieszy mnie oglądanie efektów ich ciężkiej pracy. Jest jeszcze lepiej, gdy wiesz, że te efekty są poparte autorytetem tych, który dbają o to, co robią. Wydaje się, że pomiędzy tymi dwoma światami istnieje rodzaj więzi, podobnie jak pomiędzy ludźmi, którzy je oglądają i tworzą. Mam wrażenie, że tym, co kochamy, jest poczucie przygody, cudu i nadziei, które dają nam te serie. Czy to są uciekające w popłochu olifanty, czy atakujące AT-TE. To historie, z którymi wszyscy dorastaliśmy i mamy na tyle szczęścia, że żyjemy w czasach, w którym możemy dostać pracę polegającą na opowiadaniu ich i przekazywaniu kolejnym pokoleniom.

Jako wyraz wdzięczności dla Daniela i jego ludzi z Weta, a także związku Petera Jacksona i Lucasfilmu przez tyle lat, stworzyłem ten obrazek przedstawiający Yodę i Gandalfa. Gratulacje z powodu premiery "Hobbita". Mam nadzieję, że odniesie wielki sukces i czekam z niecierpliwością na dwie kolejne części. Gdy droga wybiega zawsze w przód, Moc będzie z wami, zawsze.


KOMENTARZE (2)

„Willow” w końcu na Blu-ray

2012-12-25 08:17:01

Willow, czyli jeden z najważniejszych i najbardziej przełomowych filmów fantasy z lat 80. w przyszłym roku będzie miał już 25 lat. Z tej okazji Lucasfilm oraz dystrybutor 20th Century Fox przygotowali specjalne wydanie filmu na Blu-ray (i DVD), które zostanie poddane cyfrowej obróbce, odnowione i przerobione na format HD. Dźwięk dostaniemy w formacie 5.1 DTS HD Master Audio. Film trafi do sklepów w USA już 12 marca 2013.

„Willow” został napisany na podstawie pomysłu George’a Lucasa, a wyreżyserowany przez Rona Howarda. Współproducentem filmu był Joe Johnston. Film opowiada o tym jak zła królowa Bavmorda stara się przejąć władze nad całym światem, ale według przepowiedni zagrozić jej może dziecko, które właśnie przyszło na świat. Królowa postanawia to dziecko zgładzić, jednak niemowle wpada w ręce dobrodusznego karła, próbującego swoich sił w magii – Willowa (w tej roli Warwick Davies).



W „Willow” pojawiło się jeszcze kilka znanych nazwisk, ludzi związanych z Lucasfilmem, w tym choćby Kenny Baker czy Jack Purvis oraz Dennis Muren, Ben Burtt, Lorne Peterson, Phil Tippett, a także Gary Rydstorm czy John Knoll, którzy wówczas dopiero stawiali swoje pierwsze kroki w ILM. W pozostałych rolach wystąpili Val Kilmer, Joanne Whalley, Jean Marsh i znany fanom „Indiany Jonesa” Pat Roach. Muzykę napisał James Horner. „Willow” dostał dwie nominacje do Oskara w kategoriach technicznych.

Wydanie BD będzie zawierać wiele materiałów, których dotychczas nie prezentowano, w tym także sceny usunięte z komentarzem, wideo-dziennik Warwicka Daviesa, film o efektach specjalnych oraz dokument o produkcji filmu, no i wiele innych.

„Willow” dotychczas nie miał szczęścia do polskich wydań, dystrybutor Imperial Cinepix nie wprowadził na nasz rynek wydania DVD. Zobaczymy, jak będzie tym razem.

Na koniec zwiastun i okładka wydania amerykańskiego (combo DVD+Blu-ray).


KOMENTARZE (8)

Lucasfilm przejęty

2012-12-22 11:43:08

Wygląda na to, że Majowie zamiast przewidzieć datę końca świata, przewidzieli datę końca samodzielności Lucasfilmu. Wczoraj oficjalnie zakończono akwizycję Lucasfilmu. Wpierw urząd antymonopolowy Unii Europejskiej potwierdził zgodę do dokonania tej transakcji, następnie zaś sfinalizowano ją już ostatecznie. George Lucas dostał przelew na kwotę 2 miliardów 210 milionów USD oraz 37,1 miliona akcji The Walt Disney Company nowej emisji. Wczoraj na zamknięciu sesji akcje Disneya chodziły po 50 USD, zatem Flanelowiec sumarycznie dostał nawet więcej niż się spodziewał. Sprzedaż Lucasfilmu dała mu praktycznie 4,065 miliarda USD. Wraz z Lucasfilmem do Disneya trafiły wszystkie firmy zależne od Lucasfilmu, czyli Lucasfilm Animation, LucasArts, Industrial Light & Magic czy Skywalker Sound. George Lucas prawdopodobnie będzie zasiadał w radzie nadzorczej Disneya, ale to się okaże z czasem, oczywiście pod warunkiem, że nie sprzeda wcześniej wszystkich akcji. Obecnie poza ranczem Skywalkera zostało mu także zarządzanie jego fundacją edukacyjną Edutopią, którą planuje zasilić większością otrzymanych pieniędzy (więcej). Ot tego momentu zaś, Bob Iger, CEO Disneya, podobnie jak zarząd tej firmy, mają już głos decyzyjny we wszystkich sprawach Lucasfilmu, o ile oczywiście będą chcieli. Sam Iger jest bardzo zadowolony z transakcji, twierdzi, że „Gwiezdne Wojny” to jedna z największych marek współczesnej rozrywki, która wspaniale wkomponowuje się w sposób działania Disneya. Liczy też, że ich współpraca okaże się owocna.

Dla przypomnienia, jeszcze przed kryzysem (w marcu 2007) majątek George’a Lucasa był wg Forbesa wyceniony na 3,6 miliarda USD. Natomiast sama akwizycja była powiązana z wieloma zmianami w samym Lucasfilmie, o których pisaliśmy choćby tutaj. Najważniejsza zmiana to oczywiście prace nad trzecią trylogią.
KOMENTARZE (18)
Loading..