TWÓJ KOKPIT
0

George Lucas :: Newsy

NEWSY (1156) TEKSTY (32)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

„2001: Odyseja kosmiczna” reż. George Lucas

2023-02-03 18:17:41

Co by było gdy to George Lucas wyreżyserował „2001: Odyseję kosmiczną”? Właściwie nie wiadomo, bo jak dobrze pamiętamy film Kubricka miał duży wpływ na rozwój efektów specjalnych i był jedną z inspiracji Lucasa. Natomiast bez tego przełomu, ciężko byłoby ILM osiągnąć to, co osiągnęło w IV Epizodzie. Niemniej jednak od kilku dni w sieci krąży fanowska odpowiedź na to pytanie. Czyli jak wyglądałaby „2001: Odyseja kosmiczna” gdyby wyreżyserował ją George Lucas.



Rok temu ten sam autor odpowiedział na inne pytanie. Ja by wyglądała „Nowa nadzieja” w reżyserii Stanleya Kubricka. Możecie ją oglądać tutaj:



Więcej o inspiracjach które zaczerpnął Lucas od Kubricka przeczytacie tutaj.
KOMENTARZE (3)

Jake Lloyd o idealnej wersji „Mrocznego widma”

2023-01-06 02:09:49

Comic Book Resources dokopało się do starego wywiadu z Jakiem Lloydem, w którym opowiedział on o idealnej wersji „Mrocznego widma”, jaką widział. Podobno trwała ona 6 godzin.



Rozmowa zaczęła się od tego, że po premierze Epizodu I w sieci pojawiła się jego przemontowana, fanowska wersja – „The Phantom Edit”. Usunięto z niej wiele scen z młodym Anakinem i Jar Jarem. Część starszych fanów była bardzo zadowolona z tego posunięcia. Zresztą, podobnie jak Ahmed Best, Lloyd także „obrywał” za Anakina. A było to dla niego o tyle gorsze, że nagrywał film mając zaledwie 6 lat, więc przed nim było jeszcze całe życie szkolne. Nie było łatwo, zwłaszcza gdy dzieciaki znęcały się nad Anakinem.

Lloyda zapytano co zmieniłby w „Mrocznym widmie”. Odparł, że poprosiłby o oryginalny 6-godzinny montaż. Dodał też, że Matthew Wood był jedną z pierwszych osób, które widziały tę dłuższą wersję filmu i podobno była ona zachwycająca.

Jak wiemy większość filmów na etapie produkcji ma dużo dłuższe wersje. „Zemsta Sithów” w montażu przez długi czas miała cztery godziny. Sześć godzin jednak wydaje się być bardzo długie, nawet na hollywodzkie standardy. Zwłaszcza, że mówimy o wersji filmu, która nie ma ukończonych efektów, więc jest tam sporo ujęć zastępczych jak animatyka. Więc nie była to wersja skończona. Możliwe też, że zawierała jakieś ujęcia alternatywne.

O ile oczywiście istniała. Nikt nie ma wątpliwości, że dłuższa wersja powstała w trakcie produkcji, ale czy akurat miała 6 godzin, czy mniej? Możliwe, że Lloyd, który oglądał ją będąc dzieckiem, zapamiętał ją trochę inaczej. Niemniej jednak, z pewnością ukazywała ona lepiej wizję Lucasa, który chciał pokazać galaktykę z innej strony. Przecież wyleciał cały wątek polityczny w Senacie, z przedstawicielami Alderaanu. Pewnie takich rzeczy jest sporo więcej. Mała szansa byśmy zobaczyli kiedykolwiek tę super długą wersję „Mrocznego widma”. Zostają więc sceny wycięte, na dodatkach na płytach. Ale ich jest zaledwie jakieś 15-20 minut.
KOMENTARZE (8)

P&O 520: Czym się różnią od siebie producenci?

2022-12-25 07:42:09



Dziś wykład o producentach, którego udzielił Rick McCallum w trakcie powstawania prequeli.



P: Zauważyłem, że Pan Lucas jest wymieniany w napisach jako „Producent Wykonawczy” filmów z serii „Gwiezdne Wojny”. Jaka jest różnica między producentem wykonawczym a zwykłym?

O: Niestety obecnie nie ma standardu, wg którego klasyfikowałoby się producentów w przemyśle filmowym.

W przypadku „Gwiezdnych Wojen”, George Lucas jest producentem wykonawczym, bo finansuje te filmy, jest też ich całościowym architektem. On jest tu niezastępowalny. Ja z kolei występuję w roli tradycyjnego producenta, czyli koordynatora tysięcy małych detali, które trzeba dopiąć by zrobić film.

To jedna z dróg jak to nazwać, ale w przypadku filmów te tytuły mogą znaczyć mnóstwo innych rzeczy.

Jedną z przyczyn, dla których wiele filmów jest złych jest to, że mają 8 – 12 producentów. Czasem są to przedstawiciele, jak agent jednego z aktorów, który chce uzyskać więcej kontroli, by nie być znanym jedynie jako agent. Gildia Producentów zarządzana przez Kathleen Kennedy robiła wszystko by zaprzestać tych praktyk, gdyż często dewaluuje to wkład prawdziwych producentów.
KOMENTARZE (1)

P&O 517: Czy Spielberg pomagał w „Gwiezdnych Wojnach”?

2022-12-04 09:30:09



Jeszcze trzydzieści lat temu wiele osób z „Gwiezdnymi Wojnami” kojarzyło Stevena Spielberga, myląc go z Lucasem. Przed zdjęciami do „Zemsty Sithów”, Rick McCallum odpowiadał o angaż reżysera.



P: Czy Steven Spielberg kiedykolwiek pomagał przy filmach z cyklu „Gwiezdne Wojny”?

O: Nie, on jest przyjacielem George’a Lucasa i zawsze ogląda filmy. W sumie to jest jedną z pierwszych osób, której te filmy pokazujemy. Zbieramy jego uwagi, ale w przypadku Epizodu I i II nie dał nam żadnych!

K: Za to w przypadku „Zemsty Sithów” wkład Spielberga był zdecydowanie większy. Odpowiadał za animatykę. W dodatkach do wydania Blu-ray można zobaczyć pościg i pojedynek na Utapau jego autorstwa. Lucas poszedł raczej inną drogą w wielu miejscach. Innym elementem jest część choreografii walk, które Spielberg i Lucas zasugerowali Gillardowi.
KOMENTARZE (1)

Zadebiutował serial „Willow”

2022-11-30 20:32:38

Dziś historyczny dzień na Disney+, zadebiutował nowy serial Lucasfilmu, tym razem jednak nie bazujący na „Gwiezdnych Wojnach”. Na podstawie filmu „Willow” (1988) Rona Howarda, którego pomysłodawcą był George Lucas, udało się stworzyć serial, będący w pewien sposób kontynuacją, w pewien sposób nową opowieścią dziejącą się w tym świecie.

W tworzeniu serialu wzięło wiele osób od lat związanych ze Starwarsówkiem. Twórcą jest Jonathan Kasdan, który jest także jednym ze scenarzystów. Partnerują mu John Bickerstaff, Julia Cooperman, Bob Dolman, Hannah Friedman, Wendy Mericle, Stu Selonick, Rayna McClendon. Odcinki wyreżyserowali (każdy po dwa): Philippa Lowthorpe, Debs Paterson, Stephen Woolfenden, Jamie Childs.

Występują: Warwick Davis (Wicket), Erin Kellyman (Efnys Nest), Ruby Cruz, Ellie Bamber, Tony Revolori, Joanne Whalley. W pozostałych rolach występuje między innymi Joonas Suotamo (Chewbacca). Producentami są między innymi Michelle Rejwan, Rob Bredow, Ron Howard, Kathleen Kennedy czy Jon Kasdan. Za muzykę odpowiada John Newton Howard i Xander Rodzinski.



20 lat po pokonaniu niegodziwej królowej Bavmordy, czarnoksiężnik Willow Ufgood prowadzi grupę śmiałków na niebezpieczną misję ratunkową w nieznane.

Dziś na Disney+ zadebiutowały dwa pierwsze odcinki. Kolejne będą pojawiały się co tydzień, aż do 11 stycznia 2023.
KOMENTARZE (5)

P&O 513: Czy twórczość fanów jest kanoniczna?

2022-11-06 03:01:02



Dziś mamy dywagację na temat tego jak twórczość fanów może stać się kanoniczna.

P: W jednym z wywiadów, George Lucas wspomniał o trzech filarach kanonu. Trzeci z nich to są te rzeczy w uniwersum Gwiezdnych Wojen, które stworzyli fani. Czy to znaczy, że twórczość fanowska jest oficjalanie kanoniczna?

O: Jeśli chodzi o te trzy filary, o których wspomniał George Lucas, to pierwszy z nich, czyli filmy i produkcje telewizyjne to coś nad czym ma bezpośrednią kontrolę. Drugi filar to wszystko, co zostało stworzone przez Lucas Licensing, czyli gry, książki czy zabawki, nad którymi kontrola George’a jest minimalna. Oba te filary stanowią oficjalną część kanonu. Trzeci filar to wszystko, co tworzą fani, czyli to jest fanowski kanon (w skrócie fanon). Może on przybierać formę fan fiction, fan filmów czy fan artów. Fani tworzą go z nowymi postaciami oraz ich historiami i inni mogą to swobodnie konsumować. Mogą się posiłkować taki rzeczami jak RPG czy choćby gry jak „Star Wars Galaxies”, gdzie kreuje się bohaterów. Ale równie dobrze może to być dziecięca zabawa figurkami, gdzie powstają własne, unikalne przygody. I choć generalnie wszystko to, nie tylko nie jest kanonem, ale nie ma na niego żadnego wpływu, to jednak jest kilka wyjątków od tej reguły.

Prawdopodobnie najbardziej znanym przypadkiem materiału stworzonego przez fanów jest grupa zajmująca się kostiumami szturmowców, znana jako Legion 501., który stał się częścią kanonu dzięki powieści Rozbitkowie z Nirauan Timothy’ego Zahna. Numer legionu wykorzystano także w Revenge of the Sith The Visual Dictionary, jako szturmowców towarzyszących Vaderowi w szturmie na świątynie Jedi. Cała kampania w grze Battlefront II koncentruje się na 501. Legionie. Inny przykład kanonu wygenerowanego przez fanów to różowy astromech R2-KT, którego stworzono z myślą o Katie Johnson, córce założyciela Legionu, Albina Johnsona, która umierała z powodu guza mózgu. R2-KT pojawił się w ramach wielu akcji charytatywnych, ale także w „Wojnach klonów”. Były też oficjalne akcje pomagające fanom tworzyć kanon, jak „What’s the Story” która miała miejsce na Hyperspace (nieistniejąca już część starwars.com) czy konkurs „Darth Who?”, gdzie wybierano imię Jacena Solo jako Sitha.
KOMENTARZE (3)

10 lat z Disneyem: 10 największych minusów Disneya

2022-11-05 03:15:09

Były plusy, pora na plusy ujemne, czyli minusy. Nie wszystko przez tą dekadę z „My$zatym” się udało perfekcyjnie. Są rzeczy, które Lucasfilm mógł rozegrać lepiej, albo które zwyczajnie zwalił. I to nasza, krótka lista win Disneya/Lucasfilmu.

1. Rozjuszenie fanów

Lord Sidious: Jakby nie oceniać „Ostatniego Jedi”, jedno jest pewne. Lucasfilm nie poradził sobie z tym, co się wydarzyło wokół filmu. Na ile krytyka jest zasłużona, to kwestia dyskusyjna, tu pewnie każdy ma swoje zdanie. Ale zwalczanie wszelkiej krytyki, wrzucanie wszystkich do worka mizoginów, botów, rosyjskich trolli to już coś nie tak. Zwłaszcza, gdy oliwy do ognia dolewają ludzie związani z LFL (jak trollujący Rian J.). Z filmu, który części osób się nie podszedł, zrobił się ferment i dżihad. I za to winę już ponosi LFL, bo brak reakcji, brak odcięcia się od toksycznej dyskusji narobił mnóstwo szkód. Nie potrafili tego naprawić, a jeszcze gorzej, że „Skywalker. Odrodzenie” wyalienował część fanów, którym akurat podobał się „Ostatni Jedi”. Zarządzając marką trzeba znaleźć kompromis między dopieszczeniem fanów, a swobodą twórczą. Trzeba też umieć podejść do krytyki. Lucasfilm tego nie potrafi, udało im się za to zantagonizować sporą grupę fanów przeciw Gwiezdnym Wojnom. I to jest zdecydowanie największa porażka 10-lecia. Do tego dochodzą problemy komunikacyjne, ale to już inny problem, bo to irytuje wciąż wiernym ich fanów.
Mossar: Ja za to pamiętam jak z Rusisem czekaliśmy na Disney+ Day, które było zapowiadane jako ważny dzień dla fanów SW. Godziny czekania i jedno wielkie nic. Potem kilkukrotnie przeżywaliśmy podobny zawód podczas innych imprez, gdzie pokazywano materiały zgromadzonym na miejscu widzom, a reszta musiała się zadowolić tajniackimi filmami z telefonu.
Rusis: Disney pod kątem fanów miał ciężki orzech do zgryzienia na początku i bardzo utrudniony start. Decyzja o skasowaniu dotychczasowego EU była trudna, ale z ich perspektywy konieczna aby umożliwić łatwiejszą produkcję filmów. Na tym etapie, pomimo sporego niezadowolenia części osób wydaje się, że sobie jeszcze poradzili - potrafili decyzję wytłumaczyć sensownie i złożyć obietnice lepszej przyszłości. Niestety im dalej w las tym było gorzej, a apogeum nastąpiło gdy wypuścili Epizod VIII i następnie Epizod IX. Oba filmy miały olbrzymie grono widzów, którzy byli z nich niezadowoleni - o gustach można dyskutować, ale większość niezadowolonych wrzucać do jednego wora trolli i następnie nie kontrolować spójności komunikatów wypuszczanych do fanów tylko pozwalać na zaognianie konfliktu to nie jest droga, którą korporacja powinna obierać. W ten sposób część osób prawdopodobnie bezpowrotnie się od sagi odwróciła, a internet wrzał od negatywnych dyskusji.
Do tego dochodzą jeszcze mniejsze elementy, o których na przykład wspomniał powyżej Mossar - wykorzystywano niejednokrotnie media społecznościowe związane z Gwiezdnymi Wojnami do promowania wydarzeń na których jak się okazywało większość atrakcji była kierowana do fanów Marvela, a fani Star Wars musieli się obejść smakiem.
Kasis: To mnie autentycznie boli. Zawsze były podziały w fandomie Star Wars, zawsze byli fani niezadowoleni z różnych elementów, ale natężenie tego wszystkiego w tych ostatnich latach jest przykre.

2. Reakcyjność i brak spójnej wizji nowej trylogii

Lord Sidious: Nową trylogię naszkicował Arndt z Lucasem, potem wyrzucono to do kosza i na nowo zrobili to J.J. Abrams i Lawrence Kasdan. Nakręcili film, pomysł na kontynuację wyrzucono do kosza, bo wydawał się zbyt zachowawczy. Drugi film to nowy kierunek i nowe rozdanie. Też nie pyknęło, więc trzeci to z kolei wyjmowanie pomysłów z kosza (bo drugi nie podszedł) i kapelusza (by zrobić fanservice). Do tego presja czasowa i korpo zarządzenie. W ten sposób utopiono najważniejszy projekt LFL.
Mossar: Bardzo długo wierzyłem, że to co zobaczyliśmy w „Ostatnim Jedi” to wciąż część większego planu. Że Abrams i Johnson współpracowali, ustalili jakiś szkielet całości i na nim bazowali. Teraz wiemy, że nic takiego nie miało miejsca, a jedyna postać która mogła być przemyślana choć trochę bardziej to Ben Solo.
Rusis: Kupujesz wielką markę, wiesz od początku, że chcesz wydać trylogię i co robisz? Zamiast budować plan na całość i go zrealizować to tworzysz trzy kompletnie różne produkcje i mówisz, że tak miało być. Plan na sukces? Jak widać nie. To był największy projekt jaki stał przed Disneyem po zakupie Gwiezdnych Wojen i nie rozumiem jak można było się nie przyłożyć do porządnego jego zaplanowania i realizacji.
Kasis: Nie potrafię tego zrozumieć. Zwłaszcza, że jeśli popatrzy się na produkcje marvelowskie to od razu widać lepszą spójność, jakiś ogólny plan. Tam mogli, a przy Gwiezdnych Wojnach już nie?

3. Problemy z produkcją filmów – chaos

Lord Sidious: O ile brak wizji można jeszcze od biedy zrozumieć. Do tego trzeba znaleźć naprawdę kogoś z głową. O tyle chaos na planie, reżyserzy rzucający film lub wyrzucani, to już problem z zarządzaniem. Na 5 filmów, w dwóch reżyser zmienił się oficjalnie, w jednym nieoficjalnie („Łotr 1” i Tony Gilroy), zaś w jednym reżyser rzucił film, ale potem zarząd Disneya go przebłagał by wrócił. I mowa tu tylko o filmach, które powstały. Lista zapowiedzianych, a porzuconych bądź wstrzymanych projektów też jest spora. Być może Lucasfilm i Disney robią wszystko zbyt szybko, trochę na łapu capu, a potem wychodzi, co wychodzi. Ale wciąż zarządzanie polega na tym, by tego typu problemy ograniczać, nie mnożyć. Zaś o niezrealizowanych projektach chyba najlepiej świadczą słowa Boba Chapeka, który prosił Kathleen Kennedy by nie ogłaszać projektów, dopóki ich realizacja nie jest pewna. Nawet tam to widzą (to akurat plus Disneya).
Rusis: Wydawać by się mogło, że duże korporacje mogą mieć problem z brakiem wizji, skostniałymi strukturami, ale chociaż zarzązanie i procesy są dosyć stabilnie ustalone. Jak pokazuje tworzenie nowych filmów ze świata Gwiezdnych Wojen to bardziej przypomina start-upy niż korporacje. Każdy idzie w swoim kierunku, robi co chce, ludzie przychodzą, odchodzą, są zwalniani. Projekty są ogłaszane, wstrzymywane, porzucane. Nie widzę nikogo kto by nad tym panował, a z tych informacji które do nas docierają wyłania się obraz chaosu. Niestety jeśli ktoś nad tym chaosem nie zapanuje to sukcesów filmowych w tym uniwersum jeszcze długo nie zobaczymy.

4. Położenie „Hana Solo”

Lord Sidious: To punkt, który mnie szczególnie boli, bowiem produkcyjnie wyszło bardzo dobrze. Ron Howard spiął ten film, nie widać w nim problemów z czasów produkcji. Ale wyniku nie zrobił. Znów to kwestia złego zarządzania. Ludzie nie czekali na Hana Solo, zwłaszcza z nowym aktorem. Natomiast, gdy film wchodzi w momencie, gdy smród po „Ostatnim Jedi” jeszcze nie wywietrzał, jednocześnie, gdy reklamuje się superprodukcje Marvela i nie tylko i z nimi trzeba konkurować. A jeszcze skąpimy na reklamie, pomimo rozdymanego budżetu przez dokrętki, to prosimy się o katastrofę. Sporo osób nawet nie zauważyło, że ten film wszedł do kin. Wiele niespecjalnie chciało na niego pójść. Efekt to przychód na poziomie 37% przychodu „Łotra 1”. Miał być samograj, wyszła klapa, niestety.
Rusis: Disney sam nie wierzył w sukces „Hana Solo”, a jak nie wierzysz w to co robisz to ciężko oczekiwać, żeby się udało. Marketing zredukowano do minimum, wiele osób, które interesują się popkulturą, a z którymi rozmawiałem wówczas nawet nie wiedziało, że taki film wychodzi. Szkoda, bo wydaje się, że w ten sposób pogrzebano na dłuższy czas koncepcję spin-offów.
Mister S.: Święta prawda. Parę miesięcy temu pokazałem „Hana Solo” znajomemu, który pomimo sporego przywiązania do Gwiezdnych Wojen nigdy wcześniej go nie widział. Efekt był piorunujący, zwłaszcza w świetle Epizodu IX). Wielka szkoda, że brak adekwatnej promocji i kontrowersje wokół „Ostatniego Jedi” pogrzebały świetny film, który mógł być przecież podwaliną pod kolejne spin-offy i seriale.

5. Sposób oficjalnej komunikacji z fanami (PR)

Lord Sidious: Lucasfilm nie przejmuje się informacjami oficjalnymi, których najczęściej nie ma. Już przez 10 lat przywykłem, że standardu Lucasfilmu z czasów prequeli nie będzie. Ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego czasem potrafią oznajmić, że zaczęli serial i podać główną obsadę (jak w przypadku „Obi-Wana Kenobiego”), a innym razem przy okazji dowiadujemy się, że kręca już „Skeleton Crew” od jakiegoś czasu i podają jedną osobę. Ta komunikacja sprawia wrażenie wymuszonej i ograniczonej do reklam tuż przed emisją. A oczywiście wisienka na torcie są pompowane wydarzenia na których mają być zapowiedzi… a potem prawie nic nie ma.
Mossar: Ja spojrzę na to z trochę innej strony — wielokrotnie komunikowałem się na Twitterze z autorami komiksów i książek. W przypadku takich autorów jak Freed, Scott, Soule czy Christopher komunikacja była wręcz perfekcyjna - zarówno pod kątem uzyskiwania informacji jak i zwykłego gwiezdno-wojennego small talku.
Rusis: Sposób komunikacji z fanami, a raczej jego brak wydaje się dla mnie swoistym nieporozumieniem. Rozumiem, że czasy się zmieniają, podejście do budowania marki również, ale tu wygląda to jakby Lucasfilm wyszedł z założenia, że lepiej w sumie nic nie mówić niż przekazać o jedno słowo za dużo. Przy tylu jednoczesnych produkcjach (wcześniej filmowych, teraz serialowych) nie mamy prawie żadnego stałego dopływu informacji na temat tego co się dzieje - co jest produkowane, kto został zaangażowany. Nie mówię już nawet o powrocie do czasów produkcji prequeli, gdy oficjalnie publikowano prawie codziennie zdjęcia i ciekawostki z planu, ale chociaż o informowaniu o angażach. Prawie wszystko obecnie się opiera na plotkach, przeciekach i wywiadach udzielonych różnym mediom, z których ciężko czasem skleić jedną spójną wizję.
Wyglądało to może i ciekawie w przypadku „Przebudzenia Mocy” gdy twórcy mówili o tym, że chcą utrzymać wszystko w tajemnicy, ale Epizod VII był samonakręcającą się machiną z uwagi na to, że był pierwszy od Disneya. W przypadku pozostałych pozycji dla mnie gra to niestety na ich niekorzyść. Zainteresowanie fanów też trzeba pobudzać i podtrzymywać, a nie liczyć na to, że marka sama się sprzeda.

6. Brak celebracji twórczej filmów (skasowane Makingi itp.)

Lord Sidious: Kolejny punkt, który mnie boli. Bo w miejsce małego Lucasfilmu, który pchał sztukę kinową do przodu, starając się wyznaczać standardy, ale jednocześnie był otwarty na promocję nie siebie, a kina, mamy dział w korporacji, który niespecjalnie jest zainteresowany pokazaniem swojego Know how. Raczej skupia się na promocji produktu i to na krótko przed premiera. Bardzo brakuje mi Makingów, bardzo brakuje mi paneli na Celebration, które ukazywały więcej niuansów zza kulis. Obecnie nie spodziewam się, że historia sequeli zostanie oficjalnie opowiedziana, tak jak była.
Rusis: Zawsze byłem żywo zainteresowany tym jak wyglądała produkcja kolejnych filmów ze świata Gwiezdnych Wojen. Zarówno podczas ich tworzenia, jak i już miesiące po - mogąc poczytać wspomnienia, relacje z planu, przejrzeć koncepty. Obecnie tego prawie nie dostajemy. Pozycje typu „Making of.. „ przestały być produkowane, na konwentach opowiadają o ogólnikach. Żałuję, że dostajemy tak mało informacji. Mam wrażenie, że trochę wynika to z problemów związanych z produkcją - wolą nie mówić w ogóle niż wejść w niewygodne dla nich tematy.
Kasis: Strasznie żałuję, że tak to wygląda. Pamiętam jak ogłoszono nowe epizody i zaczęłam myśleć o tych nowych materiałach zza kulis, które dostaniemy. Marzyło mi się, że będą co najmniej takie jak przy Prequelach, a nawet jak w przypadku tolkienowskich produkcji Petera Jacksona. Dla mnie to było duże rozczarowanie.

7. Ustąpienie miejsca Marvelowi - tak w wynikach finansowych jak i sercu popkultury

Lord Sidious: Prequele konkurowały z „Harrym Potterem”, „Władcą Pierścieni” czy „Spider-Manem” i ostatecznie wychodziły z tego obronną ręką. Nawet bez filmów a z serialami jak „Wojny klonów”, „Gwiezdne Wojny” znajdowały się w centrum popkultury. Dziś nadal są ważną globalną marką, ale palmę pierwszeństwa dzierżą superbohaterowie (i głównie Marvel). Kradną serca fanów, ale też dzieci. Patrząc przez pryzmat tych 10 lat, to nie jest tylko kwestia ilości filmów, w końcu w „Gwiezdnych Wojnach” się coś ruszyło. Ale tego, że „Gwiezdne Wojny” Disneya coś straciły ze swojej świeżości i atrakcyjności.
No i marek liczących się jest więcej, „Gwiezdne Wojny” są wciąż w czołówce, ale walka o podium zdaje się być dla nich coraz trudniejsza. Niestety.
Inną ciekawostką jest to, że Disney zapłacił za Lucasfilm 4 miliardy USD. Produkcja 5 filmów kosztowała 1,3 miliarda USD. Nie są tu uwzględnione koszty reklam. Sumaryczny zarobek to 5,9 miliarda USD. Tyle, że to zarobek globalny, bez podatków, procentów dla dystrybutorów, kin i tak dalej. Disney z tych niecałych 6 miliardów dostał ok. połowy. Analitycy liczyli, że transakcja kupna Lucasfilmu zwróci się samą nową trylogią, która miała zarobić 2 miliardy (część I i to się udało), 2,5 miliarda (część druga, wyszło 67% wyniku części pierwszej) i 3 miliardy (część trzecia, wyszło 80% części drugiej i 52% części pierwszej). Co prawda ta kalkulacja nie uwzględnia zysku ze sprzedaży produktów licencjonowanych, ani tym bardziej seriali na Disney+. Niemniej jednak coś, poszło nie tak. Tak finansowo, jak i popkulturowo. Co nie znaczy, że jest źle, tylko, że mogło być lepiej.
Rusis: Samo ustąpienie miejsca Marvelowi mnie aż tak nie martwi, jak to w jaki sposób to zrobiono - czyli zmarnowano potencjał na rozkręcenie marki i sprowadzono ją do poziomu jednej z wielu podobnych.
Kasis: Właśnie – jedna z wielu. Może nie jestem obiektywna, ale przez lata żywiłam przekonanie o pewnej wyjątkowej pozycji Star Wars w świecie popkultury. Nie tylko w kwestii finansowych wyników. Może utrata tego statusu i tak by nastąpiła, ale trudno nie zauważyć, że Disney nad tym nieźle pracował.

8. Skasowanie EU i nie zastąpienie go lepszym produktem, przy jednoczesnym odgrzebywaniu pomysłów

Mossar: Dalej twierdzę, że jeśli chcieli startować z nowymi filmami będącymi bezpośrednią kontynuacją Starej Trylogii to kasacja EU była konieczna. A to jak to wszystko wyszło, czy mamy w rezultacie lepszy czy gorszy produkt, to już zupełnie inna historia.
Lord Sidious: Na skasowanie EU cieniem kładą się inne problemy. Choćby właśnie to, że część książek ze starego kanonu jest włożona do nowego (jak Dziedzic Jedi). Zresetowano to, głośno było o Story Group, natomiast w gruncie rzeczy dostaliśmy poziom podobny, zaś filmy i seriale dalej mogą nadpisywać resztę. A do tego wygrzebywanie pomysłów. Można to było zrobić lepiej ucząc się na błędach, wybrano opcję zrobienia drugi raz to samo.
Rusis: O ile rozumiem powód to wciąż uważam, że można było to lepiej zrobić powodując mniejsze zawirowania w Mocy. Wiadomo było, że będzie to decyzja bolesna dla wielu hardkorowych fanów, ale sposób jej przeprowadzenia i to co dano w zamian nie pomagało jeśli chodzi o jej złagodzenie.
Kasis: Znam osoby, które z tego powodu porzuciły Gwiezdne Wojny prawie całkiem. I to jest przykre. Rozumiem, że musieli to zrobić ze względu na filmy, ale uważam, że nie było potrzeby kasowania wszystkich okresów od razu i mogli dać coś lepszego w zamian. Zbyt wiele obietnic Disneya okazało się pustych.

9. Skasowanie edycji 3D filmów, „Detours” i „Underworld”

Lord Sidious: Znów niestety mamy do czynienia z korporacyjnym zarządzaniem, które miejscami ciężko jest pojąć. „Atak klonów” (widziałem go na Celebration) i „Zemsta Sithów” (tej mi się nie udało zobaczyć) w 3D zostały skończone. Czy naprawdę nie można było tego wypuścić w kinach przed premierą VII Epizodu? Właśnie jako ciekawostkę i promocję. Odpowiedź - problemem był Fox i podział zysków (a przynajmniej tak chcę myśleć). Czy można to było wypuścić później, można, ale… chyba już szał na konwersje 3D przeminął. Czemu nie dało się „Detours” wrzucić na Disney+? „Underworld” rozumiem, że był poza zasięgiem wówczas, szkoda, że nie wrócono do tego pomysłu przy Disney+.
Rusis: Kompletnie niezrozumiałe jest dla mnie chowanie do szafy praktycznie gotowych projektów, tylko dlatego, że nie wpasowują się w nową wizję firmy. Tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę inne punkty z tej listy - bo można było je wykorzystać do nawiązania porozumienia ze starymi fanami, nie odcinając się od wszystkiego. Ale tu chyba znowu mocno wchodzi w grę to, że Lucasfilm obecnie nie czuje tego jak sensownie prowadzić relacje z fanami.

10. Słabe zarządzanie grami Star Wars

Lord Sidious: Chyba błędem było danie wolnej ręki EA, przy jednoczesnym zagwarantowaniu im wyłączności, ale bez rozliczania ich. Szczęśliwie, w tym wypadku chyba już poszli po rozum do głowy.
Rusis: Dziesięć lat minęło, a dalej nie mamy pozycji w grach Star Wars na miarę produkcji sprzed ery Disneya (czy w tym wypadku bardziej EA). Błędem było oddanie tego jednej firmie zamiast licencjonowania konkretnych tytułów i kontrolowania kiedy one wyjdą.

I na koniec znów pytanie do Was. Jak wy z perspektywy dekady widzicie Lucasfilm pod Disneyem? Co wypadło źle, co było najgorsze, jakie dostrzegacie minusy?
KOMENTARZE (40)

10 lat z Disneyem: Lucasfilm, czyli wy(w)twórnia niefilmowa

2022-11-03 01:39:55

George Lucas koncentrował się na „Gwiezdnych Wojnach”. Nawet po skończeniu prequeli, wciąż były inne projekty związane z sagą na warsztacie. „Wojny klonów”, „Detours”, konwersje 3D, czy nawet „Underworld”. Choć Lucasfilm nie produkował nigdy wiele, przed prequelami ostatnim wydanym przez nich filmem było „Zabójcze radio” (1994), to jednak George Lucas chciał, by firma miała także inne projekty. Jeszcze przed sprzedażą wytwórni Disneyowi, na początku 2012 udało się ostatecznie wprowadzić do kin „Eksadrę Czerwone Ogony”. Cztery lata wcześniej zadebiutował czwarty „Indiana Jones”.

W 2012 do Lucasfilmu dołączyła Brenda Chapman, która miała pomóc rozruszać dział animacji. Wcześniej pracował w Pixarze, odpowiada choćby za „Meridę Waleczną”. Lucasfilm Animation nawet zaczęło przygotowywać film, musical o wróżkach w reżyserii Gary’ego Rydstroma, którego pomysłodawcą był sam Lucas. Pomysł na ten film zbierał przez 15 lat i chciał go nakręcić dla swoich córek. Ponieważ w momencie przejęcia przez Disneya Lucasfilm, projekt był już realizowany, miał szczęście. Nie wstrzymano go. Ukończono, a potem... odbyła się chicha premiera. Tak technicznie rzecz biorąc była to pierwsza premiera Lucasfilm już pod nadzorem Disneya. Tyle, że „Dziwna Magia” samo w sobie nie budziło zainteresowania. Z niewielką promocją i nienajlepszymi recenzjami zrobiło klapę. O filmie zapomniano. Obecnie nawet nie jest dostępny na polskim Disney+. A co gorsza, Lucasfilm Animation nie wyprodukowało żadnej kolejnej samodzielnej animacji. Zajęli się tylko i wyłącznie serialami gwiezdno-wojennymi.

Marką numer dwa w Lucasfilmie zawsze był „Indiana Jones”. Zaś pomysł piątej części krążył po świecie już po zakończeniu czwartej, czyli na wiele lat przed Disneyem. Przez dziesięć lat Lucasfilm i Disney, głównie dyskutowały na temat filmu i szukały historii do opowiedzenia. W tym czasie z projektu odeszli George Lucas i Steven Spielberg. Harrison Ford szczęśliwie został, ale można powiedzieć, że najlepsze lata do powrotu do tej roli ma za sobą. Po wielu opóźnieniach, w końcu udało się skończyć zdjęcia. Reżyserię przejął James Mangold. Premiera jest planowana na połowę 2023, czyli nie zmieści się w pierwszych dziesięciu latach kooperacji Lucasfilm-Disney. Będzie to pierwszy, niegwiezdno-wojenny film Lucasfilmu, bez wkładu George’a Lucasa, pomijając oczywiście to, że on wymyślił głównego bohatera.



To, by Lucasfilm stał się nie tylko wytwórnią wtórnych produkcji (wciąż opierających się na tych samych markach), ale też spróbował stworzyć coś oryginalnego, było marzeniem Kathleen Kennedy i Michelle Rejwan. Rejwan miała odpowiadać za zupełnie nowy projekt, czyli adaptację serii książek „Dzieci krwi i kości” Tomi Adeyemi. Lucasfilm pozyskał do nich prawa, zabrał się za preprodukcję. Reżyserią miał się zająć Rick Fukuyama. Ale coś poszło nie tak. Preprodukcja się przeciągała, wciąż nie było scenariusza. Historia dość podobna do innych filmów Lucasfilmu. Tyle, że tu w grę wchodziły prawa i opcje. Ostatecznie skończyło się tym, że projekt skasowano. Prawa przejął Paramount, a warto dodać, że musieli przebić ofertę Universala, Amazona i Netflixa. Jednocześnie Lucasfilm oficjalnie ogłosiło, że nie będzie – przynajmniej na razie – próbować tworzyć nowych marek. Zostaną przy istniejących. Zaś samej Rejwan już nie ma w zarządzie Lucasfilmu, o czym pisaliśmy niedawno.

I tu do gry wchodzi trzecia marka Lucasfilmu, czyli „Willow”. Co prawda jako marka nigdy nie zaistniała, dopiero teraz ma szansę. Był to zaledwie jeden film i jakieś książeczki, a także odkładany od dziesięcioleci pomysł na sequel czy w to w formie filmu, czy serialu. Jednak w końcu udało się ściągnąć Warwicka Davisa (Willow), Joannę Whalley (Sorsha) a także reżysera oryginału - Rona Howarda (tym razem jako producenta) i pewnie jeszcze kilka osób z oryginalnej obsady. Nad całością czuwa Jon Kasdan. Premiera jest spodziewana jeszcze w tym roku, ale już po magicznej dacie 10-lecia. Zobaczymy jak zostanie odebrany ten projekt.



Inną rzeczą jest to, że obecnie Lucasfilm głównie produkuje seriale gwiezdno-wojenne, nawet nie filmy. Na razie będzie koncentrować się na markach znanych, czyli głównie Gwiezdnych Wojnach. W tym przypadku obecną wizję opisano na Puck (więcej), a można ją streścić, że Lucasfilm chce by zrobić kolejny film dobrze. Kathleen Kennedy rozumie, że pośpiech nie pomógł sequelom, zwłaszcza ostatnia ich cześć jest mocno niedopracowana. Tym razem pośpiechu nie będzie, a wytwórnia chce znaleźć równowagę między opowiedzeniem czegoś nowego, jednocześnie trzymając się tego, co sprawiło, że ich marki są wyjątkowe. Innymi słowy nadal będzie wtórnie, ale chyba bez takiej ilości nostalgii. Oby udało im się znaleźć właściwą receptę i koniec końców do innych produkcji, bez robienia uniwersum z „Tuckera” czy „Zabójczego radia”.
KOMENTARZE (6)

10 lat z Disneyem: Technologiczny przełom

2022-11-02 04:38:10

Choć „Gwiezdne Wojny” George’a Lucasa, przynajmniej kinowe, zawsze wiązały się z mniejszym bądź większym pchnięciem technologii do przodu, zmiany sposobu robienia filmów (jak cyfrowy montaż), czy nawet działania biznesu (jak ogólnoświatowe premiery), to jest to jeden z tych aspektów, których obecnemu Lucasfilmowi brakuje. Palmę pierwszeństwa dziś w tej dziedzinie dzierży James Cameron, który potrafi czekać, ze swoimi sequelami „Avatara”, aż dopracuje technologię, której będzie chciał użyć.

Tymczasem „Gwiezdne Wojny” i Lucasfilm poszły drogą nostalgii. J.J. Abrams kręcąc „Przebudzenie Mocy” postawił na praktyczne efekty i taśmę filmową. Nie jest to zła droga, ale dotychczas „Gwiezdne Wojny” raczej były bardziej do przodu, wyznaczały nowe standardy, zamiast trzymać się bezpiecznie sprawdzonych ścieżek. Natomiast nawet przy tym, można powiedzieć, iż przynajmniej w dwóch aspektach, przez te 10 lat, także dzięki „Gwiezdnym Wojnom”, udało się zmienić świat filmu.

StageCraft

Oczywiście najważniejsza zmiana to StageCraft, czyli Volume. Technologicznie nie jest to, aż tak przełomowe dzieło. Kino od dziesięcioleci używało dorysówek i obrazów tła, by zakryć to czego na planie nie było. Wiele starych filmów kręcono na namalowanym tle, zupełnie jak to miało miejsce w teatrze. Wyświetlanie obrazu i nagrywanie go ponownie drugą kamerą, dodając do niego jeszcze jedną warstwę, to także trik doskonale znany przez choćby twórców efektów specjalnych.

Pod tym względem StageCraft to tylko kwestia zmiany skali. Ale dla filmowców, to naprawdę duży postęp. Po raz pierwszy użyto go w sposób produkcyjny na planie „The Mandalorian”, pod czujnym okiem Jona Favreau. W skrócie, zamiast kręcić wszystko na niebieskim czy zielonym ekranie, aktorzy znajdują się przed ekranem, który wyświetla tło. Oczywiście technologia jest bardziej skomplikowana, dzięki komputerom tło jest generowane pod ułożenie kamery, można zarządzać wieloma aspektami. A przede wszystkim zarówno aktorzy widzą od razu wszystko i nie muszą sobie tego wyobrażać, podobnie z pozostałymi filmowcami. Nagrany materiał można natychmiast przeglądać i właściwie nadaje się on już do montażu. Jak pamiętamy, to jest coś, co marzyło się George’owi Lucasowi przy prequelach. On używając Video Village, był w stanie oglądać materiał, który nagrał i wykorzystać go do przygotowania dubli. Tu twórcy nie muszą zastanawiać się nad tłem i efektami. Po nagraniu sceny, mają praktycznie gotowy produkt. Owszem, trochę pewnie się poprawia komputerowo, dodając dodatkową animację. Ale oszczędność czasu, pieniędzy i wygoda jest zauważalna.

StageCraft nie wziął się jednak z powietrza. Przy okazji „Łotra 1” używano już ekranów na których znajdował się wyświetlany obraz (choćby ujęć Jedhy widzianej z góry), a Gareth Edwards i Greig Fraser mogli eksperymentować z ujęciami. Szukać tego, co najlepsze, właściwie dostając gotowy efekt od razu. StageCraft daje podobną swobodę. Fraser eksperymentował także z ekranami LEDowymi, które miały wspomóc, zastąpić dekorację. I właśnie to, sprawiło, że ILM postanowił pochylić się nad tymi rozwiązaniami, co skończyło się powstaniem Volume.

Oczywiście ILM nie przygotował wszystkiego. Używali silnika Unreal Engine firmy Epic Games, posiłkowali się też oprogramowaniem FuseFX, Lux Machina, Profile Studios, Nvidia, czy ARRI.

Deepfake i Respeecher

To nie jest technologia stworzona przez Lucasfilm, czy ILM, ale wykorzystana przez nich. Początkowo na potrzeby „Łotra 1”, gdzie postanowiono stworzyć komputerowego Tarkina i młodą Leię, starając się wykorzystać zapis twarzy oryginalnych aktorów - Petera Cushinga i Carrie Fisher. Oczywiście na planie, bohaterów tych grały inne osoby, odpowiednio Guy Henry i Ingvild Deila, wykorzystano klasyczne podejście, jakie stosuje się w animacji, czujniki, które rejestrowały ruch. Na to nałożono twarze oryginalnych aktorów. Choć „Łotr 1” nie był pierwszym filmem, w którym coś takiego wykorzystano (odmładzanie cyfrowe, czyli deaging robi się modne), o tyle było o tym głośno za sprawą ożywiania zmarłych aktorów. Carrie Fisher odeszła krótko przed premierą pierwszego spin-offa, więc jej odmłodzona wersja wywołała wiele emocji.

Dziś można dyskutować na ile ta technologia wtedy się sprawdziła. Ale ważne jest to, że Deepfake się rozwinął. Choć trzeba pamiętać, że lata 2017 – 2019 to bardziej było narzędzie wykorzystywane choćby do tworzenia pornografii internetowej z niekoniecznie zaangażowanymi w nią ludźmi. Ofiarą takich fake’ów stała się choćby Daisy Ridley.

Technologia była potem użyta, choćby w „Skywalker. Odrodzenie”, gdzie znów widzieliśmy odmłodzoną Leię i Luke’a, ale też w „The Mandalorian” i „Księdze Boby Fetta”. Jon Favreau chciał pokazać młodego Marka Hamilla, więc komputerowy deaging był jedyną opcją (pomijając recasting). Jak pamiętamy, to co zaprezentowano w drugim sezonie wciąż było dalekie od doskonałości, do tego stopnia, że fanowski depefake wypadł lepiej. Lucasfilm zadziałał i zatrudnił artystę, twórcę fanowskiego deepfake’a, by pomógł im przy kolejnych produkcjach.

Cała technologia polega na nałożeniu obrazów na siebie z wykorzystaniem sieci neuronowej. Dzięki czemu całość ma wyglądać w miarę naturalnie, a praca nie jest żmudna. W podobny sposób działa inna technologia, czyli oprogramowanie firmy Respeecher, które potrafi odtworzyć głos. Ostatnio słyszeliśmy w ten sposób Jamesa Earla Jonesa w „Obi-Wanie Kenobim”, a wcześniej Marka Hamilla w „Księdze Boby Fetta”. W obu przypadkach wykorzystano oryginalne nagrania, na podstawie których oprogramowanie odtworzyło głos bliski oryginałowi.

Disney+

Ostatnią ważną zmianą, jest coś, za co nie odpowiada Lucasfilm, a Disney. Co więcej pomysł wcale nie był nowy. Gdy w 2007 Netflix założył serwis streamingowy, wprowadzając możliwość oglądania filmów na życzenie w Internecie, musieli wymyślić cały biznes i przekonać do tego ludzi na całym świecie. Z czasem znaleźli naśladowców.

Biznes okazał się być intratny, więc zainteresowali się nim duzi gracze, w tym Disney. Swoje pierwsze próby z platformą streamingową Disney zaczął w 2015, ale realne plany, czyli platforma Disney+ została ogłoszona dopiero w 2018. Zadebiutowała rok później (12 lat po Netflixie). Faktem jest, że mieli też udziały w Hulu, która działała zdecydowanie dłużej i była jednym z pierwszych konkurentów Netflixa, ale właściwie do drugiej połowy poprzedniej dekady Disney niespecjalnie był zainteresowany tą technologią.

Dziś żyjemy w świecie, gdzie Disney+ jest już powszechne. Od kilku miesięcy także i w Polsce. A podstawowa zmiana dotyczy zawartości i kontentu, którą doskonale widzimy. Miejsce filmów kinowych, z różnych powodów, COVID-19 także ma tu swoje zasługi, zajęły seriale. Zmienił się dostęp do treści, ale też sposób w jaki się ją produkuje. Kolejne odcinki mają globalny zasięg, a dyskusje i nich, czy spoilery błyskawicznie rozchodzą się w Internecie. Jednocześnie nikt nie wie, jaka będzie żywotność tych produkcji. Niemniej jednak Disney+ to kolejna zmiana oblicza naszego świata, mimo, że z wszystkich wymienionych najbardziej odtwórcza, to jednocześnie dotykająca nas, czyli odbiorców i widzów.
KOMENTARZE (6)

10 lat z Disneyem

2022-10-30 08:44:24

Dokładnie 10 lat temu świat Gwiezdnych Wojen zmienił się bezpowrotnie, choć nie wiedzieliśmy jeszcze co dokładnie oznacza ta zmiana. Opublikowana została wówczas informacja o tym, że The Walt Disney Company wykupił w całości należący do George'a Lucasa Lucasfilm wraz ze wszystkimi markami. Głównym powodem zakupu było oczywiście pozyskanie praw do Gwiezdnych Wojen. Transakcja była sukcesem ówczesnego CEO Disneya - Boba Igera.

Zakup był negocjowany od półtora roku i przemyślany. Według ówczesnych zapowiedzi oznaczał przede wszystkim powstanie nowych filmów, w tym Epizodu VII, który miał wyjść w 2015 i być częścią szczegółowo zaplanowanej trylogii. Kolejne Epizody oraz inne filmy Star Wars miały pojawiać się na rynku co 2-3 lata. Planowana była już również większa integracja Gwiezdnych Wojen i Disneya w temacie parków rozrywki oraz produkcji telewizyjnych.

Od tego czasu dużo się zmieniło w świecie Star Wars. Otrzymaliśmy w tym czasie pięć nowych filmów i cztery seriale aktorskie - co jest o tyle ważne, że ten format do tej pory nie istniał w naszym ulubionym uniwersum. Dokończono również lubiany przez fanów serial "Wojny klonów" oraz stworzono kolejne animacje. Fani szeroko pojętego Expanded Universe mieli trochę cięższy orzech do zgryzienia, gdyż aby ułatwić produkcję nowych filmów zadecydowano o przeniesieniu obecnych pozycji do formy Legend i stworzeniu nowego kanonu.

Przez te dziesięć lat świat Gwiezdnych Wojen pędził jak na kolejce górskiej. Mieliśmy zarówno film, który bił rekordy sprzedaży jak i pozycje wzbudzające wiele negatywnych komentarzy. Fandom w tym czasie również się zmienił i zantagonizował jak nigdy wcześniej. W ciągu najbliższych dni chcielibyśmy spojrzeć na to co się działo w ostatniej dekadzie - sukcesy i porażki - i spróbować to trochę podsumować.

A jak Wy wspominacie minione lata? Jakie były Wasze oczekiwania i czy/jak zostały zrealizowane? Co Waszym zdaniem było największym sukcesem, a co było porażką? Zachęcamy do dyskusji, powspominania i dzielenia się swoimi przemyśleniami o 10 lata Gwiezdnych Wojen z Disneyem.

Na koniec zachęcamy do przypomnienia jak reagowali na tę informację fani zarówno w komentarzach pod newsem, jak i na forum.
KOMENTARZE (36)

P&O 510: Jak powstał dźwięk ładunków sejsmicznych?

2022-10-16 09:48:16



Po raz kolejny odpowiada Ben Burtt tym razem o szczegółach dźwięku z “Ataku klonów”.



P: Dźwięki, które stworzyłeś dla ładunków sejsmicznych są niesamowite. Jak zrobiłeś dźwięk „brzdęk”?

O: Wolałbym nie rozmawiać na temat szczegółów, przynajmniej teraz. Czyż nie mogę zachować kilku sekretów?

Powiem tylko, że to jest coś, co chciałem zrobić od czasów „Nowej nadziei”, ale nigdy nie mieliśmy sekwencji, która pozwalała mi by eksplozję ukazać w ten sposób, żebym mógł wykorzystać pomysł na opóźnienie dźwięku w kosmosie. Nazywam to „czarną dziurą audio”, eksplozja jest tak duża, że energia dźwięku nie jest w stanie uciec od zapłonu czasowego, więc wyzwala się jakiś czas później.

Zrobiłem oryginalnie wiele podobnych zabiegów dźwiękowych, które nazywałem „Eksplozjami w Eterze Kosmosu”, na potrzeby „Nowej nadziei”. Używałem ich jako eksperymentów, choćby przy wybuchających TIE Fighterach, gdy Han i Luke strzelali do nich z wieżyczek. Zostały nawet wmontowane w sekwencję roboczą, ale George Lucas nie był zadowolony z tego, co zobaczył, więc wstrzymałem ich rozwój.

A wiele lat później mogłem powrócić do pomysłu, używając nowych materiałów i wygląda na to, że znalazłem swoje miejsce.
KOMENTARZE (4)

Jak powstawał miecz Dooku

2022-09-27 02:48:56 oficjalna

Gdy 20 lat temu pojawił się środkowy rozdział trylogii prequeli, czyli „Atak klonów”, publiczność mogła po raz pierwszy poznać postać hrabiego Dooku (Christopher Lee). Był on Jedi, który stał się Sithem, przywódcą ruchu Separatystów, ale tez znakomitym szermierzem, to zaś wymagało specjalnego miecza.

Miecz ten jest łatwy do zapamiętania, gdyż wyróżnia się zakrzywioną rękojeścią. Za projektem stał asystent w departamencie sztuki, Roel Robles, który dopiero zaczynał swoją przygodę z filmem. Robles wraz z rodzicami wyemigrował z Filipin do USA w wieku 4 lat. Od najmłodszych lat uwielbiał rysować, rodzice chcieli by rozwijał się w biznesie, ale on pozostał wierny sobie i został artystą. W pewnym momencie uznał, że jeśli nie zostanie artystą w ciągu roku, odpuści. Znalazł w książce telefonicznej adres Lucasfilmu, zadzwonił do nich. Ponieważ nie miał doświadczenia filmowego, czy szkolenia artystycznego, pracował w sortowni poczty na Skywalker Ranch.


Roel Robles z rodziną

Dostarczał listy i przesyłki do osób w Lucasfilmie pracujących na ranczu, ale też ilustrował plakaty i grafiki na potrzeby przyjęć i imprez filmowych. Spotykał wielu ludzi, artystów, producenta Ricka McCalluma. Po pół roku Rick zatrudnił go jako asystenta w dziale artystycznym.

Tam praca przypominała gwiezdno-wojenny uniwersytet. Artyści jak Doug Chiang, Iain McCaig czy Ed Natividad byli dla niego mentorami. Uczyli go rysowania, modelarstwa, technik cyfrowych. Robles pracował też z Benem Burttem nad animatyką, wykorzystując oryginalny landspeeder z „Nowej nadziei”, którym ćwiczyli manewry na parkingu. Wcześniej Robles pracował na parkingu w Hyatt.


Kolekcja mieczy Roblesa

Gdy pracowali nad konceptem miecza Dooku, Robles wiedział tylko, że chcą by był inny. Sam zajmował się filipińskimi sztukami walki, wliczając to różne kije i noże. Ma też kolekcję azjatyckich i filipińskich mieczy. Przyniósł je, by pokazać ekipie. Jeden z nich to tradycyjna broń filipińska tak zwany barong, który ma zakrzywioną, drewnianą rękojeść i krótkie, acz mocne ostrze. To jeden z ulubionych Roblesa. George Lucas przyszedł, pooglądał kolekcję i wpadł mu w oko barong. Tak się złożyło, że Dermot Power pracował akurat nad koncepcją miecza z zakrzywioną rękojeścią (później wykorzystano go dla postaci Asajj Ventress). Tak więc szybko zostali sparowani razem i pracowali nad mieczem, który chciał George.



Roel Robles przyznaje, że jest też autorem koncepcji ślepej Jedi, która używa Mocy i nie potrzebuje widzieć. Ale George wówczas tego nie potrzebował.

Robles jest bardzo dumny z miecza Dooku, zwłaszcza, że wykorzystał w nim swoje, filipińskie korzenie. Po „Ataku klonów” Robles pracował w różnych studiach przy różnych filmach.
KOMENTARZE (3)

Wciąż czekamy na trzeci sezon „The Mandalorian”

2022-09-23 16:15:22

Zaczynamy od premiery trzeciego sezonu „The Mandalorian”. Jak wiemy, początkowo był on zapowiadany na luty 2023. Teraz Disney zaktualizował plany, mówią o 2023, ale bez podawania szczegółów. Jednak data lutowa wciąż krąży po sieci. Choćby Carl Weathers właśnie na twitterze wspomniał o lutowej premierze.



Aktor prawdopodobnie odnosi się do wcześniejszych ustaleń i może nie być na bieżąco. Zwłaszcza, że nowa data jest niekonkretna. Pewnie będzie to pierwsza połowa roku, w końcu Lucasfilm ma sporo planów serialowych. Ale czy to będzie marzec, czy może już okolice Celebration albo 4 maja, na razie nie wiadomo. Pozostaje poczekać.

Brendan Wayne, czyli kaskader, który jest dublerem Pedro Pascala, krótko wypowiedział się o trzecim sezonie. Jego zdaniem to będzie niesamowita podróż. Podobnie jak inni członkowie ekipy, sugeruje, że będzie to najlepszy z dotychczasowych sezonów.

Z innych ciekawostek, coś co umknęło nam wcześniej. W rozmowie z EW, Dave Filoni i Jon Favreau mówili o tym, kogo chcieliby zobaczyć na krótkich gościnnych występach w serialu. Dla nich takim najciekawszym gościem byłby George Lucas. Jak wiemy, raz już odwiedził plan. Może w przyszłości zrobi to ponownie?

Natomiast ostatni zwiastun trochę ożywił Mandaloriańskie dyskusje. Na topie są przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwsze spotkanie Zbrojmistrzyni i Bo-Katan, czyli jak zupełnie różne frakcje będą musiały ze sobą współpracować, mimo podziałów. Druga ciekawostka spekulacyjna, to Navarro. Po zdjęciach widać, że się rozrosło, ale widać tam także Mandalorian walczących... Właśnie w sieci pojawiły się głosy, że mogą tam walczyć z piratami i bronić miasta. Cóż, na rozwiązanie tych zagadek musimy jeszcze trochę poczekać.
KOMENTARZE (4)

Lawrence Kasdan o pracy nad „Light & Magic”

2022-08-25 21:16:13

Sześcioczęściowy dokument „Light & Magic” jest już dostępny na Disney+. Warto poświęcić mu trochę czasu, a na razie, na zaostrzenie apetytów zapis krótkiej rozmowy z głównym twórcą dokumentu, Lawrencem Kasdanem.



George Lucas miał prostą radę dla pracowników ILM. Brzmiała ona „Po prostu o tym pomyśl”. Lawrence Kasdan wspomina, że jedynej rzeczy, której nigdy nie usłyszał od artystów było „To niemożliwe”. Poddanie się nie wchodziło w grę, ILM podzielało wiarę, że zawsze znajdzie się jakiś sposób, by coś osiągnąć.

Lawrence był zainteresowany tworzeniem filmów od bardzo dawna. Dla niego przełomem było „Siedmiu wspaniałych”. To był najważniejszy film jego dzieciństwa. Dopiero w koledżu studiach zobaczył Siedmiu samurajów i uznał, że to najlepszy film jaki powstał. Jednak dopiero, gdy brat Kasdana, Mark wrócił ze studiów na Harvardzie, powiedział Larry’emu, że można żyć z tworzenia filmów. Ale wejść w to nie było wcale tak łatwo.

Kasdan wspomina, że gdy na ekrany wchodziły „Gwiezdne wojny” to było wydarzenie. Zaciągnął do kina kilku znajomych, niespecjalnie zainteresowanych tematem. Wyszli oszołomieni. To był film dający wiele frajdy, a jednocześnie stawiał pytania: „jak to zrobili”.

Miesiąc później wydarzył się przełom w życiu Lawrence’a. Choć pisał scenariusze filmowe od kilku lat, to jednak niewiele z tego wynikało. Ale w końcu udało mu się sprzedać scenariusz „Przez kontynent” i to samemu Stevenowi Spielbergowi. Oczywiście od sprzedaży do premiery minęło kilka lat. Film wszedł na ekrany w 1981, Spielberg był tylko producentem, zaś w roli głównej wystąpił John Belushi. Jednakże to właśnie kontrakt otworzył Kasdanowi drzwi do kariery. Niebawem Steven powiedział mu, że robią film z Georgem i chcą by go im napisał. Chodziło oczywiście o „Indianę Jonesa”.

Zaś od rozmów o Jonesie przeszedł do „Imperium kontratakuje”. Larry wspomina, że właśnie okres pracy nad tymi dwoma filmami był dla niego, czasem gdy kręcił się w ILM i widział, jak powstają te cuda. To zainspirowało go do nakręcenia dokumentu, do pomocy dokooptował sobie firmę, którą stosunkowo niedawno założyli Ron Howard i Brian Grazer - Imagine Documentaries. Też im się spodobał pomysł. Sam Kasdan mówi, że kręcenie dokumentu o ILM było dla niego jak powrót do szkoły średniej.

Zdjęcia do „Light & Magic” trwały 25 dni. Wówczas przeprowadzono mnóstwo wywiadów z oryginalnymi twórcami efektów, jak Dennis Muren, Phil Tippett czy Joe Johnston. Powstały już dokumenty o samych technologiach stworzonych przez ILM, więc Kasdan bardziej skupił się na ludziach, którzy budowali firmę, odpowiadali za przełom, starając się ukazać ich historię. Larry twierdzi, że udało mu się zarówno dotrzeć do archiwalnych materiałów, jak i nagrać niesamowite wyznania siedemdziesięciolatków wspominających pracę, którą wykonywali czterdzieści lat wcześniej.

Sam Kasdan po 40 latach pisania scenariuszy, w tym dialogów, pozwolił swoim rozmówcom by go zaskoczyli. Dał im wolność, bo chciał ukazać ducha ILM. Pozwolił im mówić o swoich związkach, lojalności, kłopotach czy rozczarowaniach. Starał się uchwycić ich wspomnienia, z tego okresu pracy pełnej pasji.
KOMENTARZE (2)

Jak tworzono cyfrowych bohaterów w „Ataku klonów”

2022-08-20 06:02:02 oficjalna

Rob Coleman wspomina, że dla niego praca nad „Atakiem klonów” zaczęła się już na londyńskiej premierze „Mrocznego widma”, 14 lipca 1999. Wcześniej pracował nad pierwszym epizodem, nadzorował artystów tworzących cyfrowe postaci jak Jar Jar, czy droidy. Po premierze było przyjęcie, na którym Lynne Hale zawołała Roba i poprosiła by porozmawiał z Georgem Lucasem. A ten od razu przeszedł do II Epizodu. A tam między innymi czekał na niego cyfrowy Yoda.



Ci, którzy nie pamiętają oryginalnej wersji „Mrocznego widma”, mogą być zdziwieni. W wersji kinowej, Yoda był tam wciąż kukiełką operowaną przez Franka Oza. Dopiero przy okazji wydania blu-ray poprawiona.

W początkowej rozmowie z Lucasem, była mowa o tym, że Yoda zostanie kukiełkowy, w większości scen. Ale w kilku, gdzie wymagana jest zwinność, jak pojedynek z hrabią Dooku, konieczna będzie cyfrowa interwencja. Colemanowi nie spodobał się ten pomysł. Lubił kukiełki, zwłaszcza gdy miał 16 lat i oglądał „Imperium”. Ale teraz? Problemem było to, by zachować ciągłość między kukiełką a cyfrowym Yodą, który skacze, walczy. W trakcie późniejszych rozmów, dział animacji raczej preferował przejąć Yodę w całości, w każdej sekwencji.

I choć twórcy byli zadowoleni z tego, co zrobili z Watto, czy Sebulbą, to jednak George miał rację. Cyfrowe postacie jeszcze nie mają tylu niuansów, co prawdziwi ludzie. Zespół Colemana podjął wyzwanie.





By to osiągnąć musieli mieć nie tylko sceny, w których Yoda, coś mówi i robi, ale też sceny, w których choćby słucha i reaguje. Gra. Jak tę, gdy Palpatine coś mówi, a ujęcie jest skierowane na Yodę. Jego mowa ciała ma mówić, że nie do końca ufa Palpatine’owi. Jedno z tych ujęć trafiło nawet do zwiastuna.

Oczywiście dochodziła do tego presja fanów. Jak oni to odbiorą. Coleman, w końcu przecież stworzył Jar Jara, który nie został zbyt dobrze przyjęty. Yoda dodatkowo był bardziej skomplikowany, stary pomarszczony. To wszystko trzeba było odtworzyć. Rob studiował wszystkie niuanse i szczegóły Yody klatka po klatce. Nad modelem pracował z Frankiem Ozem, który znał kukiełkę bardzo dobrze. Wiedział jak jest skonstruowana, jakie ekspresje może ukazywać. Więc w modelu także uwzględniono pewne wady kukiełki. Pierwsze testy podobały się Ozowi. Było też kilka zmian, Coleman nie lubił jak kukiełkowy Yoda ruszał uszami. Zrobili model bez tego, ale wówczas okazało się, że stracił on coś ze swojej starości. Zdawał się być o wiele młodszy, więc przywrócili te ruchy.

Wielkim wyzwaniem była walka z hrabią Dooku. Ekipa Colemana siedziała już w Sidney i czekała na scenariusz. Niecierpliwili się, ale gdy go dostali, był on w pierwszej wersji, Coleman znalazł opis. Było tam napisane tylko „Yoda walczy z Dooku”. Zadzwonił do Lucasa, a ten powiedział mu, że muszą sami ustalić szczegóły. Poszedł do Nicka Gillarda, który trenował Haydena Christensena i Ewana McGregora. Ahmed Best przedstawił go. Rozmawiali o użyciu niewielkiej broni. Skończyło się na tym, że Coleman przypomniał sobie niedawny seans filmu „Mistrz miecza II” z Jetem Li. Tam była scena, gdzie skakali po bambusach. Okazała się być dobrą inspiracją.

O ile Lucas był zadowolony z efektu, o tyle sam Coleman miał jednak wątpliwości. Dla niego Yoda był zbyt kreskówkowy w tej walce. Było sporo rzeczy, które mogły pójść nie tak. Ale publiczności się to podobało, a pojedynek z „Ataku klonów” znalazł całkiem sporo uznania.





Yoda to oczywiście nie wszystko. Był też Dexter Jettster, czteroręki Besalisk. Jego tworzenie było dla Colemana bardzo przyjemnym przeżyciem. Jak zaczynali pracę, zawsze pytał Lucasa o historię postaci, inspiracje, pierwowzory. Lucas powiedział, że takim ideałem, który ma w głowie jest Ernest Borgnine, aktor charakterystyczny. Coleman od razu to podchwycił.

Dexowi głos podkładał Ron Falk, który także był obecny na planie, gdy nagrywali scenę z Ewanem. Ronald jest aktorem teatralnym, był więc oszołomionym tym nietypowym występem. Z powodów zdrowotnych niestety kuśtykał, za co przeprosił. Ale Coleman powiedział, że to fantastyczne, bo dodało bohaterowi głębi. Zostawili to, także w animacji.

No i jeszcze zostaje kwestia przytulenia Obi-Wana i spadających spodni. Coleman twierdzi, że to z powodu modelu, był za duży, więc ubranie powinno z niego zjeżdżać, więc to uwzględnili.



Kolejnym wyzwaniem były zwierzęta na arenie. Tu inspirowali się trochę Rayem Harryhausenem (pamiętamy inspirował on też Phila Tippetta). Jednym z jego filmów była „Tajemnicza wyspa” (1961), gdzie ludzie na plaży walczyli z wielkim krabem. Warto porównać ten film ze sceną, w której Obi-Wan walczy z acklayem. Ray nawet przyjechał do ILM, spotkał się z Colemanem, Lucasem czy Dennisem Murenem. Natomiast chyba właśnie z tego powodu, spośród tych wszystkich potworów, acklay jest ulubionym Colemana.

Do tych wszystkich cyfrowych bohaterów trzeba też dodać tytułowe klony. Na planie nie stworzono nawet jednej zbroi. Nie było wielu statystów i nie tylko chodziło o koszty. Klony miały być identyczne, jeśli chodzi o rozmiar. No i są. To był pewien test, ale fani byli zadowoleni.
KOMENTARZE (4)

P&O 498: George Lucas woli szkice ręczne czy komputerowe?

2022-07-24 09:52:33



Dziś pytanie do Douga Chianga o sekrety pracy artystów tworzących szkice? Odpowiedź dziś mogłaby się trochę zmienić, zwłaszcza jeśli chodzi o procenty (na rzecz cyfrowych tworów).



P: Czy Lucas woli koncepty rysowane ręcznie czy na komputerze?

O: Nie ma preferencji. Naszym głównym celem jest pomysł, sam koncept i technika w której powstaje jest drugorzędny. Podczas gdy większość artystów w naszym departamencie używa tradycyjnych metod, jakieś 30% prac jest całkowicie cyfrowe. Wszyscy artyści są równie zaznajomieni zarówno z cyfrową jak i tradycyjną formą, więc to jest kwestia osobistych preferencji.

Co więcej, różne stadia produkcji wpływają na technikę, której używamy. Na przykład, cyfrowa praca jest zdecydowanie bardziej efektywna podczas post-produkcji , gdyż możemy cyfrowo zmieniać to co sfotografowano, w bardziej precyzyjne obrazy.
KOMENTARZE (1)
Loading..