Jeszcze w roku 2007, George Lucas przesłał mi przez swoją asystentkę kopię „Star Wars and Philosophy”. Potem zadzwonił i powiedział, że chciałby dostać coś w tym duchu, zaczynając od „Star Wars and History”. W tym miesiącu, czyli pięć lat później, książka została wydana przez wydawnictwo Wiley. Mamy nawet esej napisany przez redaktora tej książki, Kevina S. Deckera.
Dlaczego pięć lat? Sześć miesięcy to wakacje i spanie w pracy. Zajęło nam też trochę znalezienie właściwego wydawcy, wejście w kontakt z nowym licencjonobiorcą i zatrudnienie autorów. Na szczęście pracowałem z bardzo dobrą redaktorką w Wiley, który nazywa się Constance (Connie) Santisteban. Connie sprawiła, że cały proces przebiegał dużo łatwiej, a jej zespół odwalił kawał niesamowitej roboty, projektując tę książkę. Connie znalazła też redaktorki tej książki, Janice Liedl i Nancy R. Reagin, które zrobiły kawał niezłej roboty, a które także weszły w pole eseistów i uzupełniły braki tam, gdzie nie mogliśmy znaleźć właściwych autorów, jak choćby w przypadku rozdziału o kobietach i ruchach oporu. Janice i Nancy rzuciły wszystko i napisały przepiękny esej.
Moje zadanie polegało na tym, by być pośrednikiem między George’em a wszystkimi innymi. Jeśli autor miał jakieś pytanie, to ja pytałem George’a. Jeśli George miał jakiś problem z tekstem, starałem się je wytłumaczyć redaktorkom, które koordynowały prace z autorami. Miałem kilka telefonów od George’a, który radośnie tłumaczył mi, dlaczego pewne historyczne wzorce są podstawą czegoś, na przykład organizacji przestępczych w Gwiezdnych Wojnach. Na początku, George przygotował listę tematów, które musieliśmy wybrać. Niektóre z nich załapały się do kategorii nauk politycznych, niż do historii, więc postanowiliśmy je zostawić na inną ksiązkę.
Oczywiście autorzy nie byli ograniczeni listą tematów, którą przygotował George, ale to właśnie te pomysły stały się zalążkami esejów, które następnie autorzy uzupełniali o swoje własne pomysły, oczywiście pozostając w temacie.
Moim osobistym i ulubionym fragmentem tej książki jest zdjęcie znajdujące się na 64 stronie, to meksykańska rewolucjonistka nosząca fryzurę, która pomogła zainspirować tę księżniczki Lei. Nancy i Janice musiały znaleźć kogoś, kto jechał do Meksyku by zdobyć to zdjęcie. Legendarne, ale trochę staroświeckie archiwum w Meksyku nie miało faksu czy połączenia internetowego, z wyjątkiem telefonu czy standardowej poczty, więc woleli by ktoś odebrał to zdjęcie osobiście. Wydawca nie miał na to dużego budżetu, wiec ludzie nie mogli sobie latać po świecie, ale nasze redaktorki znały kogoś, kto właśnie tam leciał. Pewna studentka imieniem Pamela robiła badania rozpoznawcze do pracy dyplomowej na południu, stała się naszym łącznikiem. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, gdy już uzyskaliśmy szczęśliwie zgodę.
Ogólnie ta książka jest doskonałą pozycją dla każdego, kto chce poszerzyć swoją wiedzę historyczną, ale też zobaczyć jak własne studia George’a Lucasa i jego zainteresowania skłoniły go do przeistoczenia pewnych historycznych trendów w swoje własne filmowe cele. On mi kiedyś nawet powiedział, że Gwiezdne Wojny są jak cebula, można je odzierać z kolejnych warstw tylko po to by znaleźć tam kolejne.
Rzućcie okiem na stronę Star Wars and History na Facebooku, jest szansa wygrać książkę.
2012-11-05 18:00:13 Lord Sidious oficjalny blog
Jeden z szefów departamentów poprawił mnie kiedyś, że do prequeli „Gwiezdnych Wojen” nie robiliśmy żadnych scenopisów (storyboardów). To co on/ona miał na myśli, to tradycyjne scenopisy, które zostały zastąpione przez animatykę w połowie lat 90., przynajmniej w Lucasfilmie. Więc nie było żadnych scenopisów w stylu tych tworzonych przez Joe Johnstona w ILM. Zamiast tego animatyczna grafika komputerowa służyła w Industrial Light and Magic jako podstawa do fotorealistycznych ujęć. Przy oryginalnej trylogii, scenopisy stanowiły wskazówkę dla osób filmujących modele, miniatury, plany czy obrazy. Scenopisy wskazywały też elementy potrzebne w każdym ujęciu, które potem nakładano już ze sobą optycznie, z wyjątkiem może kilku ujęć. Ten typ scenopisów odszedł w niepamięć w czasach Epizodu I. Ale nasza niedawno ogłoszona książka „Star Wars Storyboards: The Prequels” potwierdza jasno i wyraźnie, że scenopisy tworzono także na potrzeby prequeli. (Album jest przygotowywany na wiosnę 2013 i zostanie wydany przez Abrams).
Prawdę mówiąc, gdy wspomniałem ten komentarz o „brak uscenopisów” artyście pracującemu nad prequelami, Ianowi McCaigowi, on wykrzyknął:
- Co? Narysowaliśmy cały film!
Mówił o Epizodzie I. W sumie miał do powiedzenia w tej sprawie jeszcze więcej, skoro napisał słowo wstępne do tej książki. Wszystkie trzy prequele wygenerowały coś, co nazwałbym raczej concept boradami. Benton Jew, McCaig, Terryl Whitlatch, Jay Shuster, Ed Natividad, Warren Drummond, Derek Thompson i wielu innych, tworzących setki scen, wyglądających jak komiksowe sekwencje, narysowane pomysły na historię ale i żarty czy innych rzeczy powstałych na spotkaniach preprodukcyjnych z Georgem Lucasem, które miały miejsce co piątek. Te scenopisy są niesamowite. Spędziłem kilka tygodni oglądając je w archiwach, wybierając najciekawsze sekwencje do tej książki. Większość z nich nigdy wcześniej nie skanowano, zwłaszcza tych z Epizodu I, stanowiących lwią cześć. Kiedy zobaczycie te scenopisy, łatwo zrozumiecie dlaczego wówczas uważano Jar Jara za postać przełomową, miał być śmieszny i wyrazisty, takie trochę cofnięcie się w rozwoju animowanych postaci do poziomu Kaczora Donalda (naprawdę przypomina mi trochę na tych scenopisach coś z genialnych postaci Disneya autorstwa Carla Barksy). Jest elastyczny. (A te nowe skany oznaczają, że reprodukcje w książce będą bardzo, bardzo dobre). Część z tych scenopisów przewiduje bardzo blisko końcowe ujęcie. Niektóre ukazują fantastyczne sceny, których nigdy nie nakręcono, choćby atak dwóch Jedi na Theed, który powstawał jeszcze przed bitwą w hangarze w Epizodzie I. Federacja Handlowa na innych scenopisach uciska cywilną ludność Theed. Pojedynek Obi i Fetta z Epizodu II planowano na pierwszą bitwę Wojen Klonów, a klimatyczny pojedynek z Epizodu III świetnie rozrysował Thompson (a tylko kilka scen widzieliśmy).
Stary dobry Joe Johnston, oczywiście powinniśmy o nim pamiętać, zrobił wyśmienitą robotę przy koncepcyjnych scenopisach do oryginalnej trylogii (pomagali mu Nilo Rodis-Jamero i George Jenson), podobnie jak przy scenach posprodukcyjnych. A co do pisania „Making of Jedi”, niedawno skończyłem książkę i bardzo bolesne było że nie mogłem dołączyć więcej jego prac. Więc kilka załączyłem właśnie tu. Jedna z nich pojawi się w tej zapowiedzianej książce o scenopisach.
Rozmawiając z Georgem Lucasem - autor J.W. Rinzler.
To będzie piąty lub szósty raz, kiedy pytam George’a o zrobienie jednego z jego filmów. W tym przypadku mówimy powstaniu Powrotu Jedi. Pierwsza taka rozmowa-wywiad odbył się jeszcze w 2004, gdy pracowałem nad The Making of Revenge of the Sith. Potem były Gwiezdne Wojny, Indiana Jones i w końcu Imperium kontratakuje. Zawsze przy takiej okazji przychodzę dobrze przygotowany, mam dodatkowe baterie, drugi dyktafon, notatki, laptop...i mnóstwo przygotowanych pytań. (Ostatnią rzeczą jaką chce robić, to fanatycznie notować, choć pewnego razu też musiałem to robić na planie, gdzie nie było innej możliwości).
Na każdy z takich długich (od 1,5 do 2,5 godzin) wywiadów przygotowuję pytania przez ponad rok, czasem dłużej. Zawsze, kiedy się blokuję podczas pisania lub wyszukiwania informacji, co tak naprawdę się wydarzyło: czy Kershner dostał ofertę na powrót Jedi? Co stało się z wersją reżyserską? Co stało się z sekwencją sarlacca? Zapisuję takie pytania i zachowuję na później. To bardzo długi proces, taki się wydaje, więc jest naprawdę satysfakcjonujące gdy można wreszcie usiąść i dostać odpowiedzi.
W przypisany mi dzień zazwyczaj nie udaje się rozpocząć rozmowy punktualnie, najczęściej są opóźnienia o pół godziny lub skrócenie czasu, choć oczywiście wystarcza go na wywiad. Większość poprzednich rozmów odbywała się na Skywalker Ranch, ale tym razem spotykamy się w biurze George’a w Big Rock Ranch. Tym razem także Lucas jeszcze nie przeczytał manuskryptu książki. Zazwyczaj dowiaduję się, jak się George’owi podoba książka. Tym razem nie miałem pojęcia, więc wszedłem do pokoju z lekkim niepokojem...
I nie musiałem długo czekać na jego ostateczny werdykt: rozdział o preprodukcji był zbyt długi. Niemal dwa razy dłuższy niż rozdział o samym czasie pracy na planie. Dopiero okaże się co z niego wytnę. (Dopiero zaczynam ten proces). Potem zajęliśmy się już pytaniami, na przykład jak się czuł przy rozpoczynaniu pracy nad „Powrotem Jedi” (wtedy jeszcze „Zemstą..”).
„Największe pytanie brzmiało, czy naprawdę możemy zrobić filmową kontynuację, czy jesteśmy w stanie finansować siebie i go nakręcić? Udowodniliśmy, że możemy to zrobić, teraz była kwestia zrobienia tego ponownie. Drugi film poradził sobie tak dobrze, wiedzieliśmy, że trzeci film też odniesie jakiś sukces. W tym momencie wiele wątpliwości mieliśmy już za sobą. Ponadto problem drugiego polegał na tym, że nie miał ani początku, ani końca. To był tylko wielki środek. Ten ostatni miał mieć wielkie zakończenie, wiele wątków fabularnych miało zostać zamkniętych, więc wbrew wszystkim przeciwnościom, wiedziałem, że zainteresuje on wiele osób. Dzięki temu napięcie było mniejsze”.
Na pytania o jego uczuciach w konkretnych miesiącach odpowiadał często dość osobiście, ale musicie poczekać na nie aż do wydania albumu (bo inaczej wydawca by mi nie wybaczył).
Rozmawialiśmy o wcześniejszych wersjach scenariusza, o Had Abbadon, jak Lucas nazwał stolicę Galaktyki, o samym pisaniu, i pracy z Lawrencem Kasdanem. Rozmawialiśmy o kostiumach i Nilo Rodis-Jamero, którego sobie bardzo cenił: ”Nilo jest niezwykle utalentowany i jest wspaniałym człowiekiem”. Zapytałem George’a czy moja relacja na temat relacji z reżyserem Richardem Marquandem była trafna, odpowiedział, że tak było.
W niektórych momentach wywiadu służbowo sprawdzałem czy nagrywanie działa, czy wystarczyło nam czasu, czy nie pomijałem ważnego pytania. Niektóre odpowiedzi George’a prowadziły do kilku kolejnych pytań.
Zapytałem czy był utopistą, biorąc pod uwagę, że stworzył Ranczo Skywalkera i Big Rock, kampus w Presidio, i inne projekty: „Lubię architekturę. Kocham być architektem, a architektura ma tak wiele wspólnego z budowaniem środowisk, stawanie się ich częścią. Oczywiście bez różnicy co zrobisz, jeżeli jesteś artystą jakiegokolwiek sortu, to chcesz kontrolować swoją wizję i stworzyć coś co jest może utopijne, może nie, ale coś co jest materialnym urzeczywistnieniem fantazji.”
Tuż przed końcem rozmowy weszła Connie Wethington, asystentka Lucasa i powiedziała, że czas nam się kończy. Miała w rękach stertę dokumentów, na które George patrzył z rezerwą. Nadciągały kolejne obowiązki... Przed wyjściem porozmawialiśmy o innych projektach książkowych, które są dopiero we wczesnej fazie produkcji.
Teraz wszystkie uwagi Lucasa zostały przeniesione na manuskrypt, do końca lipca przesłane do wydawcy, a w sierpniu podczas redakcji będę wyrysowywał „mapę książki”. Kiedy wszystko zostanie rozplanowane, a zdjęcia opatrzone opisami, oddam znów książkę George’owi, do ostatecznego zatwierdzenia.
Już minęło ponad rok i prawdopodobnie potrzeba przynajmniej roku zanim książka się ukaże. Ale od tego momentu zbliża się chyba najzabawniejszy moment w czasie tworzenia książki...