




Album kosztuje 40 USD, liczy sobie 180 stron. Słowo wstępne napisał Drew Struzan, za redakcję całości odpowiada Jonathan W. Rinzler.
Na ten uroczy czerwcowy tydzień pomyślałam sobie, że zrobię małe rozeznanie na temat tego co wyszło i co ma wyjść w świecie wydawniczym Star Wars. No i oczywiście wszystko o czym wspomnę może służyć za prezent zakupiony w ostatniej chwili z okazji Dnia Ojca.
Zacznę od fikcji dla dorosłych, bo to moja działka. Mamy kilka wydań wychodzących właśnie w paperbackach, więc jeśli powstrzymywało was coś przed czytaniem książek w twardej okładce, teraz jest dobry moment by dać im szansę. Crucible Troya Denninga wyszło kilka tygodni temu, a Kenobi Johna Jacksona Millera wychodzi 24 czerwca. Mogliście też przegapić wydanie w miękkiej okładce Dawn of the Jedi: Into the Void Tima Lebbona, które wyszło 1 kwietnia. Wszystkie te trzy książki były wspaniałe, a osobiście polecam „Kenobiego” jako doskonały prezent z okazji Dnia Ojca.
W świecie komiksów z wybuchem rozpoczęła się seria „Darth Maul: Son of Dathomir”. Ta miniseria bazująca na niewyprodukowanych odcinkach „Wojen klonów” została zaadaptowana przez Jeremy’ego Barlowa i Juana Frigeri. Warto też wspomnieć o innej wspaniałej mini serii, „Rebel Heist” napisanej przez Matta Kindta, narysowanej przez Marco Castiello z niesamowitymi okładkami Adama Hudgesa. Okładki z Hanem i Leią już wyszły, w tym miesiącu gwiazdą jest Chewbacca! Z serii warto też wspomnieć, o końcówce sagi Arrochara w „Star Wars” Briana Wooda, narysowanym przez Stephane’a Crety oraz o trwających przygodach Ani Solo w „Star Wars: Legacy” autorstwa Corinna Bechko i Gabriela Hardmana. (Wybiegając na przód, w lipcu warto skierować swoje oczy ku wspaniałemu wydanemu w twardej okładce „The Star Wars”, bazującym na roboczym scenariuszu George’a Lucasa, a stworzonym przez J.W. Rinzlera i Mkie’a Mayhew).
Jest też coś dla fanów gier RPG, Fantasy Flight Games właśnie w tym miesiącu wydaje swoją drugą główną grę „Star Wars” – „Age f Rebellion”. Zwalczaj Imperium jako szpieg, pilot, żołnierz lub jeszcze ktoś inny! W pełni przygotowany system gry jest teraz dostępny we wspaniałej książce w twardej okładce wypełnionej oryginalnymi obrazkami i wszystkim, czego potrzeba by grać.
Mamy też coś dla młodszych czytelników. „Gwiezdne Wojny” są teraz dostępne w serii Workbooks przygotowanej przez wydawnictwo Workman Publishing. Do rozruszania tej serii przygotowano dwanaście tytułów, które łączą zabawę z „Gwiezdnymi Wojnami” ze standardowymi umysłowymi przygodami i ćwiczeniami Workmana. Są po trzy tytuły dla każdego poziomu przed przedszkola, przedszkolnego, pierwszej i drugiej klasy. Są tam zarówno zabawy z liczbami dla dzieci które jeszcze nie chodzą do szkoły, jak i ćwiczenia z pisania dla drugiej klasy, wszystko zgodne z nowymi głównymi zasadami, to doskonałe źródło by rozszerzać swoje umiejętności w czytaniu czy matematyce. (Nie wspomnę, że też to dobry sposób by Tata był bardziej związany ze swymi dziećmi!).
Jeśli chcielibyście dać Tacie (lub sobie samym) wspaniała książkę, do pooglądania, spróbujcie Star Wars Storybards: The Orginal Trilogy J.W. Rinzlera, która wyszła w zeszłym miesiącu. Znajdziecie tam ponad 300 stron scenopisów z oryginalnej trylogii, nigdy wcześniej nie opublikowanych szkiców, wczesnych konceptów i skasowanych scen. (A jeśli jesteście bardziej zainteresowani wersją o trylogii prequeli, to wyszła ona w zeszłym roku, więc możecie ją mieć). Ten wspaniały tom ukazuje tworzenie „Gwiezdnych Wojen” w nowym świetle.
Oczywiście jeśli myślicie o tacie w tym tygodniu, zawsze jest Jeffrey Brown i jego klasyczne już Darth Vader and Son oraz Vader’s Little Princess. Wydano także dzienniczek oraz pocztówki z „Vader’s Little Princess”. Notatnik „Vader and Family” ukaże się w sierpniu. Pamiętajcie, że nigdy nie jesteście ani za młodzi ani za starzy, by wysłać komuś odręczną laurkę!
Z cyfrowego świata, jeśli podobała wam się aplikacja „Star Wars Journeys: Episode I”, będziecie zadowoleni, że Epizod II ukaże się w tym miesiącu. Każda aplikacja „Star Wars Journey” pozwala bawić się interaktywnymi możliwościami, niekończącymi się przybliżeniami, możliwością obracania sceny o 180 stopni, przeglądania profilów postaci, nowych rysunków i znajdowania ukrytej zawartości.
Na koniec, dla tych, którzy zastanawiają się kiedy pojawi się kolejny Szekspir Star Wars, to „The Jedi Doth Return” trafi do sklepów 1 lipca! Może możecie dać swojemu Tacie coś z tego.
Co się dzieje z wydawnictwami zajmującymi się nie fikcją? Zobaczmy… „Star Wars Storyboards: The Original Trilogy” właśnie wyszło. Myślę, że fani pokochają tę książkę. Dokopaliśmy się do kilku jeszcze nie opublikowanych i kilku rzadko prezentowanych scenopisów takich autorów jak Joe Johnston, Nilo Rodis-Jamero, George Jenson, Alex Tavoularis, Paul Huston, Gary Myers, Dave Carson i inni. Dodatkowo Joe, Nilo i Alex oraz kilka innych osób skomentowało parę rzeczy na potrzeby tego wydania. Dodatkowo album został zaprojektowany przez wydawnictwo Abrams (dzięki projektantowi Liamowi Flanaganowi oraz redaktorowi Ericowi Klopferowi) w taki sposób, by uwypuklić każde z dzieł. Mamy też, dzięki Alexowi, kilka scenopisów ukazujących ratowanie Deaka Starkillera z imperialnego więzienia w Mieście w Chmurach na Alderaanie, także z momentu, w którym podczas pisania scenariusza Luke zmienił się w dziewczynę (która wygląda zupełnie jak Leia). Tak jest, George Lucas zdecydował, że przez kilka tygodni jego głównym bohaterem będzie dziewczyna a nie chłopak. Wtedy Luke/Leia mieli kilka przygód na Alderaanie w związku z ratowaniem jego/jej brata Deaka, oczywiście z pomocą Hana Solo i koncepcyjnego Chewbaccy.
Prawdę mówiąc świetnie mi się rozmawiało z Alexem. Cieszę się bardzo, że udało mi się go w sposób amatorski wyśledzić.
Tymczasem zamknęliśmy coś co powinno się fanom spodobać, „Star Wars Costumes: The Original Trilogy”, które pojawi się 28 października. Wydane przez Chronicle, ale spakowane przez Becker&Mayer, ludzi którzy zrobili dla nas wiele książek (w tym The Jedi Path i Book of Sith), i którzy odwalają naprawdę, naprawdę wspaniałą robotę. Rozwinęli swój kramik w archiwach Lucasfilmu i odtworzyli bardzo wiele z oryginalnych kostiumów, od Lei niewolnicy po strój Luke’a pilota X-Winga, przez Bobę Fetta, Dartha Vadera, Hana Solo, Chewbaccę i Ackbara. Zrobili wspaniałe zdjęcia (specjalne podziękowania należą się asowi fotografii Joe McDonaldowi) i projekty (dzięki dla Kati Benezra, która zrobiła też The Making of Jedi) do tej książki. Nad całością zapanował autor Brandor Alinger i redaktor Delia Greve. Brandon starał się dokopać bardzo głęboko, przychodził z taką ilością szczegółów o kostiumach, że nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Wszystko jest zilustrowane nowymi zdjęciami w wysokiej rozdzielczości.
Brandon przeprowadził dziesiątki nowych wywiadów, usiadł z projektantem kostiumów Johnem Mollo w Wielkiej Brytanii, szperał w archiwach z projektantem kostiumów Aggie Rodgersem, który miał wiele wspaniałych historii do opowiedzenia. Rozmawiał też z kierownictwem garderoby, szwaczkami, chłopakami zajmującymi się plastykiem no i z Nilo Rodis-Jamero, który przecież koncepcyjnie tworzył kostiumy do „Powrotu Jedi”. Wiele z jego dzieł także zeskanowano do tej pozycji.
A jeśli to jest mało, planujemy z działem PR wideo na ten tydzień, które będzie reklamować „Goodnight, Darth Vader” Jeffreya Browna, trzecią książeczkę z serii po Darth Vader and Son i Vader’s Little Princess. Tak przy okazji, to nad czwartą już trwają pracę. „Goodnight” to książka na dobranoc, która opowiada humorystyczne historyjki rymem, o tak wielu mieszkańcach galaktyki ilu się zmieściło. Mój ulubiony to o Imperatorze, który ma zwyczaj mówienia przez sen lub o droidzie bojowym, który mówi „dobranoc” setką swoich współpracowników. Jak zwykle Jeffrey znalazł właściwy ton do tego.
Jestem pewien, że jest więcej ciekawych rzeczy, ale nie mogę o tym na razie pisać, więc do następnego.
Gdy nowi przyjaciele dowiadują się, że piszę powieści z cyklu „Gwiezdne Wojny” ich pierwszym pytaniem jakie zadają jest prawie zawsze:
- Skąd bierzesz na to pomysły?
A ja nigdy nie wiem jak na to odpowiedzieć.
Gdy po raz pierwszy poproszono mnie o napisanie powieści „Star Wars”, wypaplałem:
- Świetnie. Mam kilka genialnych pomysłów na powieść „Star Wars”!
Odpowiedzią była bardzo uprzejma wersja czegoś w stylu „to miło, skarbie”.
Gdy już podpisałem umowę o warunkach poufności, dowiedziałem się, że grupa redaktorów i pisarzy spędziła cały poprzedni rok sekretnie planując główną oś fabularną czegoś co nazwali „Nową Erą Jedi” – dużej serii książek, z zarysowanymi wątkami fabularnymi i wieloma różnymi autorami. Opracowali już główny pomysł oraz listę głównych punktów zwrotnych do książki, która chcieli, bym im napisał. Moim zadaniem było ukształtować te pomysły w zarys fabuły, a następnie napisać powieść, która ostatecznie stała się Gwiazdą po gwieździe.
Więc kiedy zaoferowano mi możliwość napisania mojej drugiej powieści gwiezdno-wojennej, myślałem, że wiem jak to działa. Wszystko czego potrzebowałem, by móc zacząć pracować nad opowieścią, było powiedzenie tak.
Byłem głupcem.
Tym razem ekipa redaktorów w Lucas Licensing i Del Rey potrzebowała pojedynczej książki. Szukali opowieści, która eksplorowałaby by jak Leia dochodzi do wniosku, że jej ojciec nie zawsze był bezwzględnym sk...em, Sithem... Darthem Vaderem. Chcieli ukazać jak się dowiaduje, że kiedyś był uroczym, dobrym dzieckiem imieniem Anakin Skywalker i chcieli, by ujrzała go oczyma swojej babki, Shmi. Wymyślili, że dobrym sposobem do tego byłoby aby Leia znalazła pamiętnik Shmi. Myślę, że to prawdopodobnie był jedyny sposób by to zrobić, bo w „Gwiezdnych Wojnach” nie ma zbyt wielu duchów nie należących do osób czułych na Moc.
Na szczęście, właśnie czytałem Ilustrowany wszechświat Gwiezdnych Wojen Kevina J. Andersona i Ralpha McQuarriego. Zachwycałem się dawno zagubioną kolonią Killików z Alderaanu, stąd też wziął się pomysł na obraz „Killicki zmierzch”, który zrodził się gdzieś w mojej głowie. (Tak, przyznaję, lubię robaki). Mając ten pomysł jako początek, budowanie historii poszło stosunkowo łatwo. To, co musiałem, to zbudować historię krążącą wokół zagubionego dzieciństwa Anakina Skywalkera, pamiętniku Shmi oraz arcydzieła alderaańskiej mcho-sztuki. Rezultatem była Zjawa z Tatooine, którą się pisało równie dobrze, jak się ją wymyślało. (Znaczy ja się dobrze bawiłem. Czy wspominałem, że lubię sztukę robali?)
Następnym przydziałem była seria książek w miękkiej okładce. Tym razem Shelly i Sue (moje redaktorki) wiedziały dokładnie czego chcą – książek.
- Napiszesz trzy z nich – mówiły. – Będą o czym chcesz, tylko mają mieć coś wspólnego z „Gwiezdnymi Wojnami”.
- Naprawdę? – zapytałem. – Mogą być o czymkolwiek?
- Cóż, dobrze by było gdybyś wymienił blastery, miecze świetlne czy Moc i trochę takich rzeczy. Ale oczywiście, że tak. Jesteśmy otwarte na wszelkie propozycje.
- Czy to mogą być historie o robakach? – zapytałem.
- Uh... – odpowiedziały.
- To świetnie – odparłem. – Mam mnóstwo wspaniałych pomysłów na dawno zagubioną kolonię Killików.
- Oh... – odparły. – Myślisz, że mógłbyś popracować też nad jakimś Jedi?
- Jasne – rzuciłem. – A co powiedzie na to, by Jedi stali się kimś w rodzaju robali?
I tak powstało „Mroczne gniazdo”.
Następnym razem moje redaktorki bardziej uważały, by eksterminować moje zainteresowanie robactwem. Kończyłem trzeci tom trylogii „Mrocznego gniazda”, gdy otrzymałem e-mail w niedzielę wieczorem, w którym przedstawiono pomysł na serię dziewięciu książek bez robali. (Tak, pisarze i redaktorzy pracują w niedzielę. Dzień jak każdy inny?)
Widziałem w tym rękę Mocy. Pracowałem wówczas nad Jacenem Solo przez te trzy książki, zastanawiając się, co dokładnie się z nim stało przez tą pięcioletnią podróż, którą przedsięwziął, by nauczyć się różnych ścieżek Mocy. I dochodziłem do dość ponurych wniosków.
Potem przyszedł e-mail, zawierający pomysły, a w mojej głowie odpowiedź stała się jasna. Vergere musi być Sithem. (Cóż już wcześniej zacząłem to potajemnie podejrzewać, pewnie jeszcze w czasach NEJ, ale teraz nie mogłem już temu zaprzeczać.) Vergere była Sithem. Dlatego tak skorumpowała Jacena swoimi nonsensami o „wstydliwych sekretach Jedi” czy „nie ma ciemnej strony”. Dlatego, że wszystko, co powiedziała Jacenowi było kłamstwem.
Vergere była Sithem.
Poza głupim wyobrażeniem, że Boba Fett jest najlepszy jako bezwzględny zabójca, to właśnie ten pomysł, żeby dla pewnej dość głośnej grupy czytelników stworzyć niekwestionowanego arcyszwarccharaktera Expanded Universe, mnie przekonał. Więc, żeby wyjaśnić sprawę mojej pozycji, jeśli nie czytaliście książek „Star Wars” Matta Stovera, tracicie część najlepszej, najbardziej prowokującej i przemyślanej space opery jaką wydano. W mojej wcale nie tak skromnej opinii, wszyscy studenci literatury powinni czytać Zdrajcę i Zemstę Sithów obok „Obcego” [Alberta Camusa, przyp. red.], „Jądra ciemności” czy „Nowego wspaniałego światu”.
Ale mimo to, wciąż nie kupuję tego, jak przedstawiano Moc w „Zdrajcy”. Wierzę, że Moc jest bardziej mitycznym, niż psychologicznym aspektem, jest bardziej kolektywna niż osobista. Jednak dwóch autorów „Gwiezdnych Wojen” ma swoje własne, różne wizje Mocy. Weźcie to pod uwagę.
(Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że ci, którzy znają Junga dobrze, mogliby się kłócić, że mityczny to znaczy psychologiczny i kolektywnie personalny. Ale ci którzy znają Junga dobrze, mogą się kłócić w sumie na każdy temat).
Jednak najważniejsze jest to, że pomysł „Vergere była Sithem” nie pochodził od filozofii Mocy. Dlatego tak spodobał się redaktorkom.
Bardzo im się podobał. (Pewnie dlatego, że nie wspomniałem o robakach).
W każdym razie, w ciągu tygodnia pomysł, by uczynić z Jacena Sitha został zaakceptowany jako główny wątek dziewięcioczęściowej serii, która stała się „Dziedzictwem Mocy”. Kilka miesięcy później (po tym jak przeprowadziłem dochodzenie i napisałem dwudziestosiedmiostronicowe „Vergere Compendium”, o którym wspominał Pablo Hidalgo w „Reader’s Companion”), mieliśmy pierwsze spotkanie twarzą w twarz w Big Rock Ranch, i zaczęliśmy – pisarze, redaktorzy i wielu innych ludzi – rozwijać wątki fabularne serii.
Więc tak powstało „Dziedzictwo Mocy”. Nie jestem pewien jak to dokładnie było z kolejną dziewięcio-książkową serią – „Przeznaczeniem Jedi”. Dostałem zwyczajnie e-mail, w którym pisano, że Del Rey i Lucas Licensing chcą kolejnej dziewięcioczęściowej serii, w której tym razem punktem wyjścia była odyseja Luke’a i Bena. Chcieli żebym napisał trzy książki, zupełnie tak jak przy „Dziedzictwie Mocy”. Aaron Allston już był zaangażowany, a Christie Golden została trzecią pisarką.
W tym miejscu ważne jest, by zrozumieć coś o pisarzach. Zazwyczaj pracujemy sami, w ciemnych gabinetach, a kiedy wyruszamy po zimną wodę, tam zazwyczaj nie ma z kim pogadać. Więc kiedy redaktor zbiera nas i proponuje nam darmową wycieczkę do Kalifornii, oraz możliwość pogadania z kilkoma innymi pisarzami, zakładam czystą koszulę i łapię transport na lotnisko.
Więc kiedy już się znalazłem w hotelu w San Francisco, z moimi przyjaciółmi autorami – Aaronem Allstonem i Christie Golden, nie było śladu redaktorów. Zebraliśmy się w pubie – jak autorzy robią to często, gdy dorośli nie patrzą – i rozmawialiśmy o tym co nowego jesteśmy w stanie wnieść do serii. Aaron tylko się uśmiechnął z błyskiem w oku, rozejrzał i zaproponował by przedyskutować to w spokojniejszym miejscu.
Po tym jak wymieniliśmy ze sobą kilka uwag przy drinkach, mieliśmy jedną z najbardziej produktywnych burzy mózgów w jakiej uczestniczyłem. Ale do dziś pozostaję przekonany, że Aaron miał pomysł na całą serię zanim w ogóle wsiadł do samolotu – zwłaszcza tajemniczy byt Mocy, który potem stał się Abeloth. W każdym razie, jego pomysły były genialne, i gdy spotkaliśmy się z redaktorkami rankiem następnego dnia, łatwo było nam sprzedać koncept Aarona jako fundament tego, czym się stało „Przeznaczenie Jedi”. Najważniejsze co dodaliśmy następnego dnia to był wspaniały pomysł Christie, by pierwszą młodzieńczą miłość Bena uczynić nastoletnią Sithankę.
Tak właśnie narodziło się „Przeznaczenie Jedi”.
To nas prowadzi wprost do dnia dzisiejszego, ponieważ następnym moim projektem był ten najnowszy „Star Wars: Crucible”. I przyznaję, że ten mnie przeraził.
Może nie od razu. Gdy przeczytałem e-mail opisujący czego chcą moje redaktorki – czegoś w stylu „ostatniej wyprawy/przekazania pałeczki” – w pierwszej chwili schlebiło mi to. To miała być bez wątpienia bardzo ważna książka dla Expanded Universe, ale też trudna do napisania. Uznałem to za komplement, że mnie o to poproszono.
Potem zacząłem układać całość. „Ostatnia wyprawa” Wielkiej Trójki? Nikt z redaktorów nie chciał uśmiercić żadnej z tych głównych postaci – zresztą ja też nie. Już mnie i tak wyznaczono, by opisać śmierci zarówno Anakina, jak i Jacena Solo, co dało mi reputację „mordercy do wynającia na EU”. Więc dołożenie kolejnej osoby do listy jedynie by to potwierdziło. Ja tego nie chciałem. Na szczęście nikt o to nie prosił.
Ale historia wciąż potrzebowała kręgosłupa. Ponieważ wiedzieliśmy dokąd zmierza EU, podczas naszej sesji burzy mózgów, wiedzieliśmy, że książka ta musi być mniej lub bardziej permanentna. „Mniej lub bardziej” zawsze jest jakieś rozmyte. Ale było jasne, że cokolwiek stanie się w tej książce, nie będzie mogło łatwo się odstać.
- Spraw, by to była duża odprawa – mówiły moje redaktorki.
Więc pomyślałem o czym wielkim. Skutkiem tego myślenia, starałem się jak najlepiej, był pomysł który nazwałem „mityczną fasadą”.
Moje redaktorki zasugerowały jednak coś mniej „fasadowego”. No i z pewnością nie tak szalonego. By przyciągnąć nowych czytelników opowieść musi uderzać w znane tony dla fanów trzech pierwszych filmów, znane, ale jednocześnie nowe – w końcu to ostatnia przygoda dziejąca się czterdzieści lat po „Powrocie Jedi”. Po kilku kolejnych próbach, w końcu uzyskaliśmy koncept uznany za „wystarczająco blisko”.
Dotychczas widziałem, że to ja straszę je, więc zabrałem opowieść i uciekłem. „Crucible” to dokładnie ten typ książki, który chciałem pisać, szybkie tempo, trochę hulanki, wypełniona akcją, spektakularna. Ale jednocześnie powołuje się na objawienia i introspekcję ciągnącą nas do punktu kulminacyjnego, a finał jest tak zaprojektowany by był zarówno ciosem fizycznym jak i duchowym.
Gdy kończyłem pierwszą wersję, zacząłem się martwić, że zabrnąłem z elementami duchowymi za daleko. Moja klatka zaczęła się zacieśniać, kiszki skręcać, więc zacząłem się wycofywać.
Na szczęście zawsze mogłem liczyć na niesamowitych redaktorów prowadzących moje książki „Star Wars”. Ekipa w Lucas Licensing zmieniła się trochę w ciągu kilku ostatnich lat, ale nadal pozostaje niesamowita, tak jak wcześniej. Po przeczytaniu pierwszej wersji, Shelly (w Del Rey) łagodnie nalegała, bym porzucił niektóre nudne sceny, oraz kazała mi wyciąć trochę makabrycznych rzeczy (sabacc w którym stawkami są ciała, szybko wymyka się spod kontroli). Tymczasem Jennifer (w Lucasfilm) kierowała mnie w kierunku granic streszczenia, zauważając gdzie należy zwiększyć emocjonalne natężenie, a gdzie wyostrzyć opisy, wskazywała też gdzie byłem zbyt ostrożny, zachęcała bym był bardziej wyrazisty. Shelly i Jennifer to niezwykły zespół i jestem bardzo wdzięczny za ich wkład.
A teraz, jestem tu gdzie zaczynałem, zdumiony, że miałem możliwość napisać o ostatniej przygodzie Wielkiej Trójki, która może być ich ostatnim wspólnym „hura”. Uwielbiam pisać te postaci, - jak zawsze – i jest to dla mnie wielki zaszczyt, że mogę ciągnąć dalej ich historię. Mam nadzieję, że fani „Gwiezdnych Wojen” będą mieć tyle zabawy czytając „Crucible” ile ja miałem pisząc to.