"Myślisz, że księżniczka i gość taki jak ja...?" - tak Han Solo zapytał Luke'a Skywalkera, gdy po raz pierwszy spotkał obdarzoną silną wolą księżniczkę. To pytanie zapoczątkowało jeden z najlepszych romansów w historii kina. Dynamika pomiędzy Hanem a Leią od razu uderzyła w akord publiczności, ponieważ przywoływała pochodzący z lat 40. hollywoodzki topos "Nie znoszę cię / Kocham cię", ale stała się też czymś więcej. Han był przystojny, Leia oszałamiająca, a jednak ich związek wydawał się realistyczny. Sprzeczali się, flirtowali, a gdy wreszcie poddali się swoim uczuciom, to było to szczere i prawdziwe. Chcieliśmy, aby byli razem, bo wydawali się stworzeni dla siebie - dziś to zaiste Pierwsza Para sci-fi. Aby uczcić Walentynki, ekipa Starwars.com spojrzała na ich najlepsze wspólne chwile, od zabawnych, po wzruszające.
10. Kłótnia w wiosce Ewoków, "Powrót Jedi"
Pary, bez względu na to jak mocno się kochają, potrafią naprawdę ranić się nawzajem. Widownia nie widziała tego aspektu związku Hana i Lei aż do tej krótkiej, lecz istotnej sceny, w której przemytnik traci cierpliwość, gdy księżniczka nie chce mu powiedzieć co ją trapi. "A Luke'owi mogłaś powiedzieć? Jemu właśnie mogłaś powiedzieć?", mówi Solo w złości. Zaczyna się wzburzać, ale zaczyna zdawać sobie sprawę, że ją rani i przychodzi ją przytulić. To całkiem ładny - i prawdziwy - moment.
9. Ceremonia wręczenia medali, "Nowa nadzieja"
Jest to krótkie, ale uśmiech, który Leia posyła Hanowi oraz jego mrugnięcie okiem idealnie ukazują ich wzajemne przywiązanie do siebie i łączącą ich więź. To chwila zabawna i pełna flirtu, dowodząca, że pomimo ich sprzeczek na Gwieździe Śmierci, coś się między nimi dzieje.
8. Ratunek z więzienia, "Nowa nadzieja"
"Też mi ratunek!"; "Żadna nagroda nie jest tego warta!" Bezustanne przytyki, które Solo i Organa posyłają sobie nawzajem, sprawdzają się na wielu poziomach: rozwoju postaci, rozluźnienia atmosfery, romansu i innych. Widzimy, że Leia nie jest damą w opresji, a Hanowi prawdopodobnie się to podoba. Ich wzajemne przywiązanie jest widoczne - to jasne, że się zakochają, o ile najpierw się nie pozabijają.
7. Mój brat, "Powrót Jedi"
Gdy Gwiazda Śmierci eksploduje nad Endorem, Han zapewnia Leię, że Luke przeżył, a ona odpowiada, że wie. "Czuję to" - przemytnik interpretuje to tak, jakby była zakochana w Skywalkerze i zgadza się na odejście. Gdy Organa odpowiada mu, że owszem, kocha go, bo jest jej bratem, to mina Solo jest bezcenna - czuje pomieszanie, ulgę, a w końcu wszystko zaskakuje. To kolejny etap ich podróży jako pary i kluczowa sekwencja.
6. Nerfopas, "Imperium kontratakuje"
Jeden z najpiękniejszych przytyków, który Leia kiedykolwiek powiedziała Hanowi: "Ty zarozumiały, półgłówkowaty, parszywy nerfopasie!" To świetna odpowiedź na jego upartą brawurę, która zapisała się w popkulturze - jest nawet zespół Nerf Herder. Leia też strzela bramkę, namiętnie całując Luke'a na oczach świeżo ochrzczonego nerfopasa.
5. Kocham cię/Wiem (Endor), "Powrót Jedi"
Odwołanie do ich klasycznej wymiany zdań z "Imperium kontratakuje", lecz odwrócone ze świetnym efektem. Han, zaniepokojony, że Leia jest ranna, odczuwa ulgę, gdy wszystko jest w porządku - i wreszcie mruczy słowa "Kocham cię" w chwili, gdy księżniczka pokazuje, że ma blaster. "Wiem", odpowiada Organa, a potem strzela w kierunku dwóch szturmowców. Tylko w "Gwiezdnych Wojnach".
4. Walka na Hoth, "Imperium kontratakuje"
Podczas scen na Hoth między tą dwójką panuje wielkie napięcie. Han próbuje opuścić Rebelię, aby w końcu spłacić Jabbę, a Leia chce, aby został, choć sama nie chce przyznać dlaczego. To nie tylko kłótnia; jest tu wiele tęsknych spojrzeń i odległej mowy ciała. Ale wszystko zaczyna kipieć, gdy księżniczka podąża za przemytnikiem w bazie Echo, a on udowadnia jej, że udaje sama przed sobą.
3. Ratunek z karbonitu, "Powrót Jedi"
Jeśli ktokolwiek powinien rozmrozić Hana z karbonitu, to jest to Leia. Działająca pod przykrywką w pałacu Jabby, ryzykuje wszystko, aby go uwolnić, a ich ponowne spotkanie jest ładnym zakończeniem tragedii, która wydarzyła się, gdy widzieli się po raz ostatni. Ale potem wszytko przerywa ten rechot...
2. Pocałunek, "Imperium kontratakuje"
Po tym wszystkim, co przeszli, Leia nareszcie pozwala, by otaczające ją mury opadły. Ich pierwszy pocałunek na pokładzie "Sokoła millenium" jest idealnym punktem kulminacyjnym panującej między nimi dynamiki. On jest zabawny ("Mam brudne ręce"; "Ja też mam brudne ręce. Czego się boisz?"), ona trzyma go na dystans, ale w końcu się spotykają.
1. Kocham cię/Wiem (zamrożenie w karbonicie), "Imperium kontratakuje"
Najromantyczniejszy moment we wszystkich filmach z Sagi, z klasycznym dialogiem, który nadal inspiruje. Pod koniec "Imperium kontratakuje" Hana dzielą sekundy od zamrożenia w karbonicie, które może przeżyć lub też nie. W oryginalnym scenariuszu Leia miała powiedzieć "Kocham cię", a Solo odpowiedzieć "Ja też cię kocham". Problem w tym, że podczas kręcenia nikomu nie podobało się jak ten dialog się toczył. Próbowali i próbowali, aż w końcu reżyser Irvin Kershner kazał Harrisonowi Fordowi improwizować w następnym ujęciu. "Kocham cię", powiedziała Carrie Fisher. "Wiem", odparł Ford. To był ekscytujący, wzruszający moment. Han Solo mógłby odpowiedzieć jedynie w ten sposób - twardo, a jednak delikatnie, do tego zabawnie. Po dzień dzisiejszy, "Kocham cię/Wiem" definiuje Hana i Leię.
To wszystko. Co o tym myślicie? Czy to dopracowaliśmy? A może postradaliśmy rozum? Może coś przeoczyliśmy? Dajcie znać w komentarzach.
2014-02-09 09:04:45 Lord Sidious
Trwa Fashion Week [jedna z największych imprez w świecie mody - przyp. tłum.], coś, czego normalnie nie łączy się z odległą galaktyką. Ale "Gwiezdne Wojny" są wypełnione modą. Kostiumy w filmach łączą style różnych kultur, czasów i miejsc, by stworzyć coś oryginalnego, a jednak znajomego - informują nas także w jaki sposób postrzegać pewne postaci, jaki jest ich stan ducha i dokąd zmierzają. Więc "Star Wars" i Fashion Week mogą mieć więcej wspólnego, niż to mogłoby się zdawać - z pewnego punktu widzenia - a ten rakning oddaje hołd niesamowitym projektom, które ożyły w filmach. Uwaga: Ta lista nie zawiera mundurów ani zamaskowanych postaci (czyli brak tu szturmowców, rebeliackich pilotów czy Dartha Vadera).
10. Hrabia Dooku, "Atak klonów"
Gdy widownia pierwszy raz spotyka hrabiego Dooku w "Ataku klonów", to wie o nim naprawdę niewiele, poza tym, że był kiedyś Jedi, a teraz dowodzi ruchem Separatystów. Pasuje mu więc strój podobny do szat rycerzy, z zawadiackimi butami i tuniką, lecz nie wygląda on jak strażnik pokoju i sprawiedliwości. Zamiast tego, strój Dooku ma ciemne kolory, wygląda schludnie i odpowiednio, co sygnalizuje materializm i chciwość hrabiego. To prosty projekt, lecz potężny i idealnie ukazujący coś mroczniejszego, co kryje się wewnątrz.
9. Dwórki, "Mroczne widmo"
Projekt dwórek powstały na potrzeby "Mrocznego widma" odniósł pełen sukces. Wygląda jak dodatkowa część do sukien królowej, pasuje pod względem wyglądu i koloru, ale jest odpowiednio skromny. Wyróżnia się głównie dzięki unikatowemu połączeniu barw, które przechodzą od czerwieni do żółci, i pomaga zilustrować specyficzną modę będącą nieodłączną częścią różnych światów. Teraz, gdy ktoś zobaczy szaty podobne do tych, które nosiły dwórki, to od razu przychodzi mu do głowy Naboo.
8. Leia Organa (w bikini), "Powrót Jedi"
Niesławne "niewolnicze" bikini Lei to jeden z najbardziej znanych strojów z "Gwiezdnych Wojen". Nie ma niczego podobnego w żadnym z filmów, co łączyłoby jednocześnie metal i tkaninę na sposób retro futurystyczny. Choć jasno widać, że ten kostium odsłania najwięcej ciała, to warto spojrzeć na inne detale, takie jak zakręcone elementy, oplatające księżniczkę niczym wąż - co bardzo kontrastuje z liniami prostymi w większości filmów, a co jednocześnie przywołuje na myśl jej nikczemnego oprawcę. Od czasu premiery "Powrotu Jedi" bikini stało się symbolem siły Lei, ponieważ ze strasznej sytuacji wychodzi zwycięsko.
7. Luke Skywalker, "Powrót Jedi"
Na pierwszy rzut oka czarne szaty Jedi należące do Luke'a odzwierciedlają jego wewnętrzną bitwę z ciemną stroną. Ale sam kostium jest niezaprzeczalnie fajny, łączący tunikę i kamizelkę w tradycyjne szaty Jedi, zaakcentowane przez pas z narzędziami. Luke wygląda w nim naprawdę potężnie, co jest szczególnie ważne podczas jego pierwszej konfrontacji z Jabbą, który nie bierze gróźb młodego Jedi na poważnie.
6. Han Solo, "Nowa nadzieja"
Kamizelka, czarne buty i kabura. Han Solo wygląda w "Nowej nadziei" jak futurystyczny kowboj, a jego strój jest jednym z bardziej znanych w historii kina. Pod pewnym względem projekt ten nie powinien wypalić - niebieskie spodnie połączone z czarną kamizelką i białawą bluzką to dziwne połączenie - ale po prostu wypala, a detale takie jak czerwone paski naszyte na spodnie dodają całości gwiezdno-wojennego posmaku. Jako prawdziwe świadectwo dziedzictwa tego kostiumu, okazał się on popularny wśród fanów kostiumów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet.
5. Padmé Amidala (w sukni ślubnej), "Atak klonów"
Widziana tylko przez chwilę pod koniec "Ataku klonów", suknia ślubna Padme to elegancki kostium, pełen wzorów i detali. Ma w sobie starożytny wdzięk - wynikający z faktu, że została po części wykonana z australijskiej narzutki w stylu vintage. Ma białawy kolor i prześwitujące elementy. Dołączony welon, pełen ornamentów, przydaje projektowi równowagi i utwierdza nas, że to najpiękniejsza suknia Padme.
4. Anakin Skywalker, "Zemsta Sithów"
Z wszystkich Jedi to Anakin pokazuje największą klasę. W "Zemście Sithów" jest strój jest całkowicie unikalny, z tuniką i ciemniejszymi kolorami, które pasują do jego mechanicznej ręki. Przypomina kostium hrabiego Dooku, ale jest bardziej kinestetyczny, z fałdami i warstwami, które odzwierciedlają wewnętrzne potyczki bohatera.
3. Lando Carlissian, "Imperium kontratakuje"
Garderoba Landa nadaje się idealnie dla tego, kim jest i gdzie się znajduje. Gładkie czarne spodnie i bluzka w kolorze nieba wraz z dopasowaną peleryną - perfekcyjne dla łotra sprawującego pieczę nad Miastem w Chmurach. Jest łagodny, dziarski i pewny siebie. Schemat kolorów jest charakterystyczny tylko dla Landa, tak jak powinno być.
2. Leia Organa (podczas ceremonii wręczenia medali), "Nowa nadzieja"
Wielu fanów uważa suknię z kapturem za kwintesencję Lei, ale jej strój z ceremonii wręczenia medali jest o wiele ciekawszy pod względem projektu - bierze elementy z jej szat i tworzy coś nowego. Z efektownym srebrnym pasem i zbiegającymi się warstwami, które zwisają z jej ramion, łączy w sobie prostotę i wyrafinowanie o wiele bardziej niż cokolwiek innego w jej garderobie. Stanowi także ładne połączenie ze stylem, który prezentowała w prequelach jej matka, co udowadnia, że w odległej galaktyce istniały tradycje związane z modą.
1. Padmé Amidala, "Mroczne widmo"
"George [Lucas] powiedział, że ["Mroczne widmo"] to zdecydowanie film kostiumowy. Zwłaszcza, jeśli chodzi o królową", mówi artysta koncepcyjny Iain McCaig. W istocie, Padme Amidala nosi dużo stylizowanych sukienek i egzotycznych strojów formalnych w "Mrocznym widmie", z których wszystkie wymagały dużej pracy, wyrafinowania i pracy rąk tylko dla kilku minut (a czasem sekund) czasu ekranowego. Tym niemniej, liczba detali i ilość sukienek noszonych przez królową w "Mrocznym widmie" mówią nam wiele o tradycji na Naboo, jej kulturze i sztuce, dodając znaczący aspekt do wszechświata "Gwiezdnych Wojen". A z wszystkich tych strojów nie ma bardziej imponującego niż ikoniczna szata królewska Padme. Inspiracją do jej stworzenia były niezliczone kraje i kultury, w tym Mongolia i Tybet, a najwięcej pracy włożyli w to McCaig i projektantka kostiumów Trisha Biggar. Stworzyła ona stroje dla postaci z całych prequeli, wykorzystując tkaniny z całego świata oraz kolory, które sprawdzały się w różnych oświetleniach i sytuacjach, oraz mówiły coś o bohaterze. Suknia z sali tronowej jest tego przykładem. Jej barwą jest głównie śmiała czerwień, podkreślająca silną osobowość królowej i jej wolę walki, co widać w punkcie kulminacyjnym filmu. Suknia ma dziwne detale, takie jak owalne klejnoty nad brzegiem, które w jakiś sposób dobrze się sprawdzają i pasują do rękawów oraz trzyczęściowej ozdoby głowy; dodają też azjatyckich motywów do "Gwiezdnych Wojen". Kostium ten, widziany po raz pierwszy na zwiastunie filmu, sprawił, że widzom otworzyły się oczy ze zdumienia i pozostaje on niesamowitym dziełem sztuki.
To wszystko. Co o tym myślicie? Czy to dopracowaliśmy? A może postradaliśmy rozum? Może coś przeoczyliśmy? Dajcie znać w komentarzach.
Jestem fanem filmów wojennych starej szkoły i dość jasne jest, że George Lucas jest nim także. Dla mnie film „Bitwa o Ardeny” w reżyserii Kena Annakina (przyp. red. w oryginalnym tekście autor stosuje pisownię Ken Annikan, co jest prawdopodobnie literówką) to film, którego nie widziałem, dopóki nie polecił mi go Dave Filoni, główny reżyser „Wojen klonów”. Kiedy po raz kolejny zastraszałem Filoniego, by zdradził mi tytuły filmów, które oglądają, szukając inspiracji do „Wojen klonów”, powiedział mi że ten jest ważny i muszę go obejrzeć, no i nie żartował.
Annakin także wyreżyserował „Szwajcarską rodzinę Robinsonów”, która może nawet bardziej bezpośrednio inspirowała „Nową nadzieję”, ale ten film wojenny ma też swoje momenty.
„Bitwa o Ardeny” to film z 1965, będący dramatyczną adaptacją ostatecznego kontrataku Nazistów podczas drugiej wojny światowej. Nazistom przewodzi nie kto inny jak Robert Shaw (który grał Quinta w „Szczękach” Stevena Spielberga), który mógłby być odbierany jako analogia do generała Veersa czy admirała Trencha.
Amerykańska obsada jest bardziej zróżnicowana, a wielu spośród nich jest uwikłanych w przypominające „Gwiezdne Wojny” momenty. Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnych z nich to scena, gdy amerykański sierżant Duquesne (w tej roli George Montgomery) zostaje pojmany przez Nazistów i wykrzykuje obecnie już sławną kwestię: „Mam złe przeczucie”, w sposób wspaniałego niedopowiedzenia jak u każdej postaci z sagi „Gwiezdnych Wojen”.
Duch filmu również przypomina i ma się całkiem dobrze w „Imperium kontratakuje”. Dobrzy przez cały film uciekają, a bitwa rozgrywa się w europejskich wioskach, pełniących rolę substytutu Hoth.
Niemcy próbują przeprowadzić swój ostateczny atak, ostatni pokaz siły, zanim Alianci zmiotą ich kompletnie, a genialny dowódca Nazistów prowadzi kolumnę czołgów typu Tygrys aż pod samą linię Amerykanów. Siedząc wewnątrz swojego bardzo przypominającego AT-AT czołgu, Shaw prowadzi ostatni atak, ale dochodzi do wniosku, że dobrzy są o krok przed nim.
Henry Fonda gra Amerykanina, który zna właściwie odpowiedzi na każdy temat, nawet jeśli jego dowodzący oficerowie niezbyt mu wierzą. Myśli, że Niemcy szykują ofensywę. Beton mówi, że to niemożliwe. Niemcy są zdesperowani a ich czołgom kończy się paliwo? Prawda, ale postaraj się przekonać oficerów do tego. To bardzo przypomina rolę Anakina względem Obi-Wana w „Wojnach klonów”. On zawsze zdaje się mieć właściwie rozwiązanie każdego militarnego problemu, ale nawet pomimo to nikt z Rady Jedi mu nie ufa.
Tuż przed przerwą, gdy Niemcy zakładają pułapkę na moście, odcinając nieświadomych Amerykanów, to przypomina trochę moment w którym Imperialni zakładają pułapkę w „Powrocie Jedi”. Zarówno dla dobrych jak i publiczności, ta informacja wychodzi i atakuje nas w sposób bardzo podobny do stwierdzenia Landa: „Jak mogą nas zagłuszać, skoro nie wiedzą... że nadchodzimy...?”
Choć bitwy tego filmu mają wiele wizualnych motywów, które znalazły swoją drogę do „Gwiezdnych Wojen”, najbardziej istotnym z nich są widoki przez lornetki czy peryskopy czołgu. Wydają się być bezpośrednio przetłumaczone na widok przez makrolornetkę Luke’a czy ekran którego używał w AT-AT generał Veers. Czuje się jakbym oglądał „Gwiezdne Wojny” na sposób w jaki się przyzwyczaiłem.
Chociaż prezydent Eisenhower przerwał swoją emeryturę tylko po to, by wyśmiać historyczne bzdury tego filmu, pozostał on wciąż świetnym, zabawnym dziełem kinematografii, które umieszcza widza w najbardziej przygodowych aspektach bitwy. Odbijają się w nim echem uczucia jakie nam towarzyszą, gdy oglądamy „Gwiezdne Wojny”, duch tej przygody i jestem bardzo wdzięczny Filoniemu, że mi go wskazał.
Ten film nie został nigdy oceniony, ale myślę że miałby rating PG. Nie ma w nim nic niewłaściwego, nie licząc przemocy, ale to ta sama fantastyczna, bezkrwawa przemoc, której można oczekiwać po filmach o super-macho podczas drugiej wojny światowej z lat 60. I podobnie jak w innych filmach o drugiej wojnie światowej z lat 60. w tym także występuje Telly Savalas w głupkowatej roli drugoplanowej. To film dla całej rodziny.
2013 był bardzo, bardzo dużym rokiem dla "Gwiezdnych Wojen". Od filmów do gier, mieliśmy całą galerię kamieni milowych, zapowiedzi i rewelacji, z których wszystkie mówiły jedno: przyszłość odległej galaktyki maluje się w jasnych barwach. Ekipa Starwars.com zgromadziła się razem i wybrała najlepsze chwile z mijającego roku - zobaczcie poniższą listę!
10. Setny odcinek "The Clone Wars"
Bardzo rzadki kamień milowy w animacji - "The Clone Wars" doszło do stu odcinków razem z "Missing in Action" w dniu 5 stycznia 2013. Liczba ta jest znacząca, bo reprezentuje żywotność serii, oddanie jej fanów i znaczenie dla całej sagi "Gwiezdnych Wojen". W chwili wyświetlania odcinka reżyser Dave Filoni powiedział: "Od samego początku pomysł był taki, aby pokazać, że jest jeszcze wiele historii poza sześcioma filmami. Wszyscy kochamy świat GW i chcieliśmy utrzymać go przy życiu na ekranie w sposób, jak jeszcze nigdy przedtem. Patrzyliśmy na wszystko, co zostało stworzone wcześniej, wracaliśmy do oryginalnego filmu z 1977, przekopaliśmy się przez prace koncepcyjne, materiały zza kulis, komiksy, gry oraz powieści, wzięliśmy to wszystko i pod przewodnictwem George'a [Lucasa] stworzyliśmy serial, który skacze do każdego zakątka galaktyki. Jestem bardzo dumny z mojej ekipy i z całego Lucasfilmu za to, że byli częścią serii."
9. Otworzenie kont Star Wars na Instagramie i Tumbrlrze
To właśnie ta słitka zasiała strach w sercach Rebeliantów na całym świecie. Lucasfilm oficjalnie otworzył konto na Instagramie ze słitfocią Vadera w dniu 2 grudnia 2013, czym zwrócił uwagę państwowych mediów. Wkrótce potem, bo 19 grudnia, założono konto na Tumbrlrze, zaczynając od nowych prac koncepcyjnych z "Rebels". Obie strony są codziennie aktualizowane rzadkimi obrazkami praktycznie wszystkiego: od starych zabawek, po, naturalnie, niemieckie słoiki na masło orzechowe.
8. Fani "Gwiezdnych Wojen" dołączają do ekipy Epizodu VII
Choć umieszczenie pierwszego zdjęcia zza kulis na Twitterze samo w sobie było wielkim wydarzeniem, to Starwars.com wkrótce ujawniła ekstra, bardzo fajną informację na temat obrazka: dwaj mężczyźni sfotografowani razem z reżyserem J.J. Abramsem, Kathleen Kennedy i R2-D2 to tak naprawdę fani: Lee Towersey i Oliver Steeples, członkowie R2 Builders Club. Zostali wybrani do pracy nad Epizodem VII przez samą Kennedy, krótko po spotkaniu na Celebration Europe. Są w tej chwili częścią ekipy zajmującej się stworzeniami i budują astromechy na potrzeby filmu.
7. "The Clone Wars" zdobywa dwie statuetki Emmy
"The Clone Wars" stało się ważną częścią gobelinu, jakimi są "Gwiezdne Wojny" oraz klasyczną animacją. Uhonorowano je 16 czerwca dwoma statuetkami Emmy - pierwszymi, jakie serial zdobył - za piąty i ostatni sezon; ekipa zabrała do domu nagrody za najlepszy program animowany i najlepszego aktora (za rolę Davida Tennanta jako starożytnego droida Huyanga). Statuetkę za najlepszy program zaprezentowała Carrie Fisher, a odebrał George Lucas, który powiedział: "To dla mnie szczególnie ważne... To moja pierwsza Emmy i druga nagroda, jaką kiedykolwiek wygrałem".
6. Ogłoszenie spin-offów
Kinowa galaktyka "Gwiezdnych Wojen" będzie jeszcze większa. Bob Iger, w rozmowie telefonicznej przeprowadzonej 5 lutego, a skierowanej do inwestorów, ogłosił, że spin-offy są w produkcji - samodzielne historie, które istnieją poza główną sagą. Dalsze detale dotyczące tych filmów czekają jeszcze na ogłoszenie.
5. John Williams skomponuje muzykę do Epizodu VII
Muzyka z "Gwiezdnych Wojen" jest jedną z najlepiej rozpoznawalnych w historii filmu, od klasycznego "Main Title", po ikoniczny "The Imperial March". 27 lipca szefowa Lucasfilmu Kathleen Kennedy ogłosiła na scenie Celebration Europe, że John Williams, legendarny kompozytor całej Sagi, w istocie powróci, aby napisać muzykę do Epizodu VII. Fani byli zachwyceni, a Williams wyraził swój entuzjazm w ekskluzywnym wywiadzie dla Starwars.com.
4. "Battlefront" powraca
Po ogłoszeniu, że Electronic Arts weszło w posiadanie praw na tworzenie konsolowych gier spod znaku "Star Wars", fani zastanawiali się jakie tytuły ukażą się w wyniku tego porozumienia. W zorganizowanej przed E3 konferencji prasowej EA potwierdziło powstawanie nowej części ukochanej przez fanów sagi "Battlefront", produkowanej przez DICE. Wiadomość spotkała się z ogromnym entuzjazmem, a towarzyszący jej trailer wkrótce obejrzano ponad milion razy.
3. Celebration Europe
Odbyło się w Messe Essen od 26 do 28 lipca - Celebration Europe było ogromną imprezą dla fanów odległej galaktyki i nie zawiodła. Były duże ogłoszenia (powrót Williamsa), tona gości (Kathleen Kennedy, Mark Hamil, Carrie Fisher, Dave Filoni i wielu innych), wydarzenia i oczywiście pawilon z tatuażami. Szykujcie się na kolejne Celebration, które odbędzie się w dniach 16-19 kwietnia 2015 w Anaheim w Kaliforni!
2. Ogłoszenie "Star Wars Rebels"
Nowa era gwiezdno-wojennej animacji została ogłoszona 20 maja, gdy Starwars.com ujawniła, że Dave Filoni i jego ekipa ciężko pracują nad "Rebels", nowym serialem umieszczony pomiędzy Epizodem III a IV, ukazującym początki Sojuszu Rebeliantów. W filmowym wywiadzie z Pablem Hidalgiem, Filoni rozmawiał na temat wpływu artysty konceptualnego z OT, Ralpha McQuiarriego, na wygląd serialu oraz o innych detalach. Seria ma zadebiutować jesienią tego roku.
1. J.J. Abrams ogłoszony reżyserem Epizodu VII
25 stycznia, po wielu spekulacjach i wielu, wielu plotkach, Lucasfilm potwierdził, że J.J. Abrams w istocie jest reżyserem Epizodu VII. Abrams, który z chęcią podkreśla swoją miłość do "Gwiezdnych Wojen", powiedział: "Bycie częścią kolejnego rozdziału GW, współpracować z Kathy Kennedy i tą wybitną grupą ludzi, jest niesamowitym zaszczytem. Chyba jestem wdzięczniejszy George'owi Lucasowi teraz, niż wtedy, gdy byłem dzieckiem".
Inne ważne wydarzenia:
„Nocny nalot” to brytyjski film z 1955, osadzony w realiach II wojny światowej. Opowiada prawdziwą historię akcji Królewskich Sił Lotniczych (RAF – Royal Air Force) mającej na celu zniszczenie trzech niemieckich tam, znajdujących się głęboko na terytorium wroga.
Konwencjonalna broń nie sprostałaby temu zadaniu, więc naukowcy musieli wymyślić nowy sposób na dostarczenie tych bomb: zrzucenie ich wprost do wody, by mogły zaklinować się przy tamach. By trafić cel, piloci musieli lecieć dokładnie 60 stóp nad powierzchnią wody i każdy z bombowców musiał zrzucić ładunek w dokładnie tym samym miejscu.
Na pierwszy rzut oka, jedynym podobieństwem, które może mieć ten film do „Gwiezdnych Wojen” jest motyw „niemożliwy do trafienia”. Trafienie w odpowiednie miejsce przed tamą, było równie niemożliwe jak trafienie małego otworu wentylacyjnego, który nie jest szerszy niż dwa metry. Cały film jest zbudowany wokół nauki rozwijającej technikę trafienia, a kończy się zdumiewającą bitwą powietrzną, gdzie widzimy jak to zadziałało. George’owi Lucasowi udało się w sposób wydajny i ekonomiczny skondensować wszystko co wspaniałe w tym filmie, do jednego wątku w finale czwartego epizodu sagi „Gwiezdnych Wojen”. Ale ten film dał „Gwiezdnym Wojnom” więcej niż tylko ten istotny wątek.
Na początek, zdjęcia efektów specjalnych były nadzorowane przez Gilberta Taylora, operatora „Nowej nadziei”. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, to jest wiele elementów „Gwiezdnych Wojen”, których pochodzenie można wyśledzić w „Nocnym nalocie”. Film ma wiele ujęć z kokpitu pojazdu, gdzie w tle widać inne projekcje, trochę to przypomina zdjęcia z kokpitu „Sokoła Millennium” z Epizodu IV. Są tu także ujęcia potyczek samolotów nad powierzchnią niemieckiej wsi, gdzie strzelają działa przeciwlotnicze, są namalowane strzelaniny, to w pewnym sensie odtworzenie ujęcie po ujęciu powierzchni Gwiazdy Śmierci z namalowanymi czerwonymi i zielonymi laserami, zamiast białych.
Gilbert Taylor to nie jedyny członek ekipy, który odnalazł swą drogę od „Nocnego nalotu” do „Gwiezdnych Wojen”. Charakteryzatorem tego filmu był nie kto inny jak Stuart Freeborn, legendarny umysł, który stworzył kukiełki Yody czy Jabby Hutta.
Podczas gdy atak na niemieckie tamy nawet wizualnie przypomina atak na Gwiazdę Śmierci, Lucasowi udało się także podkraść kilka kwestii dialogowych. Kiedy piloci wyruszają, każdy z nich odmeldowuje się swoim numerem, zupełnie jak eskadra myśliwców w „Nowej nadziei”.
Gdy brytyjscy piloci przylatują do nadbudowy, jeden pyta:
- Ile dział, jak myślisz Trevor?
Trevor zaś odpowiada:
- Powiedziałbym, że z gdzieś z dziesięć. Niektóre na polu, inne w wieży!
Podobieństwa idą nawet dalej... Odliczanie prowadzące do pierwszego zbombardowania niemieckiej tamy, zupełnie jak z atakiem w wąwozie Gwiazdy Śmierci. Gdy pierwsza bomba atakująca tamę poleciała, jeden z podekscytowanych pilotów ogłasza:
- Poszła! Udało się!
Ale zaraz mu mówią:
- Nie udało się! Wciąż tam jest!
Atakujący mówi innemu pilotowi, by przygotowali się do swojego ataku, wzięli trzy bomby by zniszczyć cel.
W czasie całej bitwy, naukowcy i stratedzy stojący za tą akcją bombową, przebywają w cichym pokoju Kwatery Głównej Brytyjskiego Dowództwa, spoglądając na mapy i czekając na sygnały radiowe, co jest lustrzanym odbiciem bazy Rebeliantów w której Dodona i księżniczka Leia doglądają ataku na Gwiazdę Śmierci.
Ten film trwa ponad dwie godziny, a Lucas genialnie skondensował jego esencję gdzieś w trzydziestu minutach „Gwiezdnych wojen”, stawiając wisienkę na torcie i tak genialnego już filmu. Mówi się, że część zdjęć z tego filmu Lucas użył w animatyce „Nowej nadziei”, ale po obejrzeniu tego dzieła, to nie będzie dziwiło.
Dla współczesnego widza i fana „Gwiezdnych Wojen”, „Nocny nalot” to film z pewnością wart obejrzenia. Jeśli chcecie obejrzeć go z dziećmi, polecam sięgnąć po amerykańską wersję. Pies, pupil jednego z pilotów ma rasistowskie imię w brytyjskiej wersji, ale w amerykańskiej zdubbingowano to, zmieniając imię psa na „Spust”.
Pomijając tę kwestię, to film całkowicie odpowiedni dla wszystkich widzów i bardzo wciągający.
Nie jest żadną tajemnicą, że pokolenie filmowców, które wydało George’a Lucasa, kocha prace Davida Leana. Lean wyprodukował genialne dzieła jak „Most na rzece Kwai” czy „Doktor Żywago”, ale żadne nie dorównuje arcydziełu jakim jest „Lawrence z Arabii”.
Oczywiście, wszystkie te filmy mają znaczące nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen”, gdyż w każdym z nich, w różnym stopniu gra Alec Guinness, człowiek który przywołał Obi-Wana Kenobiego do życia. „Lawrence z Arabii” jednak jest zdecydowanie najbardziej bezpośrednią inspiracją. Nigdy wcześniej w historii kina, nikt tak prawdziwie nie oddał opresyjnego uczucia gorąca na pustyni jak właśnie David Lean w tym filmie, i nie jest żadną sztuczką, że ukazanie diun na Tatooine jest analogią do pól bitwy rozsianych na pustyni w „Lawrencie z Arabii”.
Wiele ruchów z epiki Davida Leana zostało ściągniętych w sekwencji na Tatooine. Ujęcie odległego Mos Eisley widzianego przez Luke’a i Obi-Wana ze wzgórza przypomina natychmiast ujęcia Damaszku widzianego z góry. Ujęcia snajperów Tuskenów spoglądających na speedery poruszające się poniżej to echo tego samego typu ujęć z „Lawrence’a z Arabii”.
Choć „Lawrance z Arabii” jest skomplikowanym filmem ociekającym niuansami, wciąż współdzieli ton i tematyczne podobieństwo z filmami z cyklu „Gwiezdne Wojny”. Macie tu świat w którym ludzie walczą na liniach frontu, płacąc za to swoim życiem, podczas gdy politycy ściskają sobie ręce i sprawiają, że rzeczy stają się trudniejsze w tle. Palpatine w „Mrocznym widmie” może być postrzegany trochę jak ktoś w stylu postaci granej przez Claude’a Rainsa – Drydena w „Lawrencie z Arabii”, obaj manipulują na wszystkie strony pozostając w centrum. Chociaż Dryden ma bardziej życzliwy cel, nie oznacza to, że jest mniej złowieszczy niż Lord Sithów, w dążeniach by go w końcu osiągnąć.
Na początku filmu T.E. Lawrence we własnej osobie (grany przez ikonicznie perfekcyjnego, debiutującego Petera O’Toole’a) może być odbierany bardziej jak odpowiednik Artoo-Detoo czy See-Threepio, przynajmniej początkowo. Zostaje wyrzucony na pustyni, nie za bardzo wie w którym kierunku iść i szybko zostaje pojmany przez grupę nomadów, którzy przyprowadzają go do księcia Feisala, granego przez Aleca Guinnessa. Oczywiście, trudno jest uznać Jawów za wojowniczych arabskich nomadów, a Obi-Wan Kenobi (także grany przez Aleca Guinnessa) jest czarownikiem i starym wariatem, nie księciem, acz droga jest podobna, nawet jeśli przystanki na niej zostały trochę zmienione.
Być może najbardziej bezpośredni hołd złożony „Lawrence’owi z Arabii” w „Gwiezdnych Wojnach” znajduje się w „Ataku klonów”. Zaraz po przerwie w „Lawrencie z Arabii”, dostajemy scenę, która zmienia tonację filmu, i jesteśmy świadomi, że Lawrence ma więcej trudności na głowie niż jest w stanie udźwignąć, a ci, których mieliśmy za jego sojuszników mogli nim cały czas manipulować. W scenie (w której występuje Dryden Rainsa dając z siebie wszystko), która ma miejsce w kwaterze główniej brytyjskiej armii w Kairze, którą filmowano w Plaza de Espana w Sevilli w Hiszpanii.
Ta sama lokacja służy jako tło scen na Naboo w „Ataku klonów”. Ale Lucas w swoim hołdzie idzie o krok dalej. Nie tylko kręcił w tym samym miejscu, ale uchwycił też ujęcie i ruch. W „Lawrencie z Arabii” Dryden (Rains), generał Allenby (Jack Hawkins) i pułkownik Brighton (Anthony Quayle) dyskutują o polityce, przechadzając się przed kamerą z kolumnami po prawej stronie ekranu i budynkiem po lewej. Scenę odtworzono prawie dokładnie (z pewnymi efektami specjalnymi, które miały sprawić, że bardziej wygląda to na Naboo), kiedy Anakin i Padmé przybywają na planetę, by omówić karierę polityczną Amidali.
Padmé także może służyć jako pewna analogia dla T.E. Lawrence’a. Ona odbija Naboo z tą samą niespodziewaną siłą i szokiem, który powitał Lawrence’a kiedy dotarł do Aqaby po przekroczeniu pustyni i potem Damaszku. Nikt nie przypuszczał, że ona jest tak zdolną wojowniczką, a biurokraci gdzieś tam za sceną, ciągle starali się podważyć jej sukces.
„Lawrence z Arabii” to przepiękny film, arcydzieło na swoich własnych warunkach i jeden z moich ulubieńców. To cudowne móc dostrzec jak wpływ przedarł się do świata „Gwiezdnych Wojen”. Ten film jest oznaczony jako PG, nie ma w nim żadnych strasznych nadużyć. Najbardziej przerażające sceny dzieją się poza ekranem. To jednak bardzo długi film. Jeśli zamierzacie obejrzeć go z dziećmi rozważcie podzielenie go na dwie noce, przerwa w środku nadaje się na miejsce przerwania. To kolejny klasyk, którym podzieliłem się z moim synem i myślę, że wyszło to im na dobre.