TWÓJ KOKPIT
0

Epizod IV: Nowa nadzieja :: Newsy

NEWSY (755) TEKSTY (44)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

P&O 56: Gdzie się podziały nagrobki Larsów?

2014-02-02 11:04:49



Tym razem pytanie o spójność klasycznej trylogii i prequeli.

P: W „Ataku klonów”, Anakin klęczy przy grobie swej matki, ale dlaczego są tam trzy płyty nagrobne, a nie jedna? I dlaczego nie ma ich już w „Nowej nadziei”? Czy piaskoczołg Jawów po nich przejechał?

O: Wśród publikacji o „Ataku klonów”, wydanych przez DK, można przeczytać, że te trzy nagrobki należą do rodziny Cliegga. Gredda i Lef Larsowie, jego rodzice, dzielą wspólny grób. A jego młodszy brat Edern, który zmarł w wieku 14 lat, ma ten mniejszy. Dopiero później Owen Lars usunął nagrobki, by trzymać Luke’a z dala od tych tragedii.
KOMENTARZE (15)

„Bitwa o Ardeny”

2014-01-27 17:33:25 oficjalny blog



Po raz kolejny Bryan Young okazuje się dobrym obserwatorem i interpretatorem twórczości Lucasa i Filoniego. Tym razem dopatrzył się w niej nawiązań do kolejnego klasyka kina, filmu „Bitwa o Ardeny” (Battle of Bulge, amerykańskiej produkcji z 1965.



Jestem fanem filmów wojennych starej szkoły i dość jasne jest, że George Lucas jest nim także. Dla mnie film „Bitwa o Ardeny” w reżyserii Kena Annakina (przyp. red. w oryginalnym tekście autor stosuje pisownię Ken Annikan, co jest prawdopodobnie literówką) to film, którego nie widziałem, dopóki nie polecił mi go Dave Filoni, główny reżyser „Wojen klonów”. Kiedy po raz kolejny zastraszałem Filoniego, by zdradził mi tytuły filmów, które oglądają, szukając inspiracji do „Wojen klonów”, powiedział mi że ten jest ważny i muszę go obejrzeć, no i nie żartował.

Annakin także wyreżyserował „Szwajcarską rodzinę Robinsonów”, która może nawet bardziej bezpośrednio inspirowała „Nową nadzieję”, ale ten film wojenny ma też swoje momenty.

„Bitwa o Ardeny” to film z 1965, będący dramatyczną adaptacją ostatecznego kontrataku Nazistów podczas drugiej wojny światowej. Nazistom przewodzi nie kto inny jak Robert Shaw (który grał Quinta w „Szczękach” Stevena Spielberga), który mógłby być odbierany jako analogia do generała Veersa czy admirała Trencha.

Amerykańska obsada jest bardziej zróżnicowana, a wielu spośród nich jest uwikłanych w przypominające „Gwiezdne Wojny” momenty. Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnych z nich to scena, gdy amerykański sierżant Duquesne (w tej roli George Montgomery) zostaje pojmany przez Nazistów i wykrzykuje obecnie już sławną kwestię: „Mam złe przeczucie”, w sposób wspaniałego niedopowiedzenia jak u każdej postaci z sagi „Gwiezdnych Wojen”.

Duch filmu również przypomina i ma się całkiem dobrze w „Imperium kontratakuje”. Dobrzy przez cały film uciekają, a bitwa rozgrywa się w europejskich wioskach, pełniących rolę substytutu Hoth.

Niemcy próbują przeprowadzić swój ostateczny atak, ostatni pokaz siły, zanim Alianci zmiotą ich kompletnie, a genialny dowódca Nazistów prowadzi kolumnę czołgów typu Tygrys aż pod samą linię Amerykanów. Siedząc wewnątrz swojego bardzo przypominającego AT-AT czołgu, Shaw prowadzi ostatni atak, ale dochodzi do wniosku, że dobrzy są o krok przed nim.

Henry Fonda gra Amerykanina, który zna właściwie odpowiedzi na każdy temat, nawet jeśli jego dowodzący oficerowie niezbyt mu wierzą. Myśli, że Niemcy szykują ofensywę. Beton mówi, że to niemożliwe. Niemcy są zdesperowani a ich czołgom kończy się paliwo? Prawda, ale postaraj się przekonać oficerów do tego. To bardzo przypomina rolę Anakina względem Obi-Wana w „Wojnach klonów”. On zawsze zdaje się mieć właściwie rozwiązanie każdego militarnego problemu, ale nawet pomimo to nikt z Rady Jedi mu nie ufa.

Tuż przed przerwą, gdy Niemcy zakładają pułapkę na moście, odcinając nieświadomych Amerykanów, to przypomina trochę moment w którym Imperialni zakładają pułapkę w „Powrocie Jedi”. Zarówno dla dobrych jak i publiczności, ta informacja wychodzi i atakuje nas w sposób bardzo podobny do stwierdzenia Landa: „Jak mogą nas zagłuszać, skoro nie wiedzą... że nadchodzimy...?”

Choć bitwy tego filmu mają wiele wizualnych motywów, które znalazły swoją drogę do „Gwiezdnych Wojen”, najbardziej istotnym z nich są widoki przez lornetki czy peryskopy czołgu. Wydają się być bezpośrednio przetłumaczone na widok przez makrolornetkę Luke’a czy ekran którego używał w AT-AT generał Veers. Czuje się jakbym oglądał „Gwiezdne Wojny” na sposób w jaki się przyzwyczaiłem.

Chociaż prezydent Eisenhower przerwał swoją emeryturę tylko po to, by wyśmiać historyczne bzdury tego filmu, pozostał on wciąż świetnym, zabawnym dziełem kinematografii, które umieszcza widza w najbardziej przygodowych aspektach bitwy. Odbijają się w nim echem uczucia jakie nam towarzyszą, gdy oglądamy „Gwiezdne Wojny”, duch tej przygody i jestem bardzo wdzięczny Filoniemu, że mi go wskazał.

Ten film nie został nigdy oceniony, ale myślę że miałby rating PG. Nie ma w nim nic niewłaściwego, nie licząc przemocy, ale to ta sama fantastyczna, bezkrwawa przemoc, której można oczekiwać po filmach o super-macho podczas drugiej wojny światowej z lat 60. I podobnie jak w innych filmach o drugiej wojnie światowej z lat 60. w tym także występuje Telly Savalas w głupkowatej roli drugoplanowej. To film dla całej rodziny.


KOMENTARZE (3)

Wywiad z Kinbergiem o "Rebels"

2014-01-24 18:12:07 Różne

Wczoraj na Entertainment Weekly zmieszczono wywiad z Simonem Kinbergiem, jednym z producentów nadchodzącego serialu "Rebels". Twórca opowiada między innymi jak nowa seria będzie różniła się od "The Clone Wars", jakie są główne inspiracje przy jej tworzeniu, a także zdradza kilka słów o postaciach. Zapraszamy do czytania.

A więc jak wpadliście na pomysł na serial?

Chcieli zrobić serial animowany, a ja kochałem "Clone Wars" [z Cartoon Network] i dorastałem z wieloma kreskówkami. A więc zaczęliśmy rozmawiać o tym, na jakim etapie gwiezdno-wojennej osi czasu mógłby się znaleźć. Naprawdę nic nie było określone z góry, to mógł być prequel, sequel, samodzielny świat. Dla nas główna sprawa to sposób, w jaki opowiadamy historię, która wzbogaca wszechświat, która odpowiada na pytania, które fani mają lub nie, ale która zasadniczo sprawia, że świat jest pełniejszy po obejrzeniu serialu. Dość szybko doszliśmy do wniosku, że pomimo iż Sojusz Rebeliantów był tak ważną częścią filmów, to nie wiedzieliśmy o jego początkach nic, prócz może tego, co da się wynieść z Sagi i "The Clone Wars". W kanonie nie było nic, co by się bardziej w to zagłębiało. Tak się zaczęło - opowiedzmy historię formacji bohaterów z oryginalnych filmów. I to ustawiło nas na osi czasu pomiędzy Epizodami III a IV. Nie chcieliśmy jednak być zbyt blisko "Nowej nadziei", aby nie stwarzać wrażenia powtarzalności, tylko tego, że ogląda się najwcześniejsze ziarna czegoś, co potem rozkwitło w pełną, rozwiniętą Rebelię.

Jak serial będzie się różnił wyglądem i atmosferą od "The Clone Wars"?

Będzie wyglądał całkiem inaczej. Intencją tego, co już widziałem, a jesteśmy już całkiem daleko, jest zrobienie tego tak, aby atmosfera była inna niż w TCW. W kwestii wzorca wizualnego sięgnęliśmy do Ralpha McQuarriego, który był oryginalnym artystą konceptualnym pierwszej trylogii. Jego kreska jest miększa, sztuka bardziej obrazowa, z większym poczuciem, że zostało to narysowane, a nie wygenerowane komputerowo. Pierwsze filmy miały jakość rękodzieła. Chcieliśmy, aby serial też to miał. Dodatkowo, w archiwach, w których George Lucas trzyma wszystkie obrazy i rekwizyty, jest mnóstwo dzieł McQuarriego, które nigdy nie zostały wykorzystane w filmach. Są takie miejsca, w których pojawiają się planety, pojazdy i stwory całkiem dosłownie wzięte z jego oryginalnych obrazów, które nie pokazały się w filmach, a które teraz trafią do serialu.

To fantastycznie. A co z różnicami w sposobie opowiadania? Jak mrocznie może być na Disney XD?

Rozmawialiśmy na ten temat. Ale świat, który tworzymy, jest imperialnym światem. Widzicie wpływy Imperium, szturmowców w całej galaktyce, poniżających i uciskających ludzi. Pod względem tematycznym i politycznym, serial zagląda w mroczne miejsca. Ale aby ustalić ton serii, sięgnęliśmy po wskazówki z oryginalnych filmów, w których była zabawa, przygody, zawadiackość, emocje i ustalona ekipa bohaterów ludzkich. Wszystkie wskazówki wzięliśmy z oryginalnych filmów. Oczywiście, że są drobne różnice w tonie "Nadziei", "Imperium" i "Jedi". Ale myślę, że najbliższym filmem, którego głosem przemawia serial, jest "Nowa nadzieja". A więc są takie miejsca, w których odkrywamy mroczniejsze historie z przeszłości, są takie miejsca, w których zobaczymy jak okrutne i wrogie może być Imperium, ale przez większą część jest to zabawna historia, w której główną rolę odgrywają postaci. Wracając znowu do wskazówek, "Rebels" jest może mniej polityczny od prequeli, a bardziej osobisty. Zaczyna się od kilku przedstawień postaci występujących w serialu, które poprzedzą serię. Napisałem dwa pierwsze odcinki, razem są jak godzinna opowieść, w której zapoznajemy się z głównymi bohaterami.



Stworzyłeś nowego złoczyńcę, Inkwizytora, co sprawia, że jest taki wyjątkowy?

To była chyba najtrudniejsza część procesu. George oczywiście stworzył najlepszy czarny charakter naszych czasów. A więc spędziliśmy mnóstwo czasu na burzy mózgów i pracowaniu z artystami, aby stworzyć Inkwizytora. Widzieliście ten obrazek z nim. Chcieliśmy kogoś przerażającego, jak z dziecięcego koszmaru, ale nie kogoś zbyt obcego, zbyt potwornego. Z oczywistych powodów nie chcieliśmy, by miał hełm - porównanie [do Dartha Vadera]. Rozmawialiśmy o postaci, która byłaby chłodna i trzeźwo myśląca, potrafiąca wykorzystać zarówno słabe strony fizyczne ludzi, jak i psychiczne; która ma również specyficzną relację z Jedi i ich ścieżkami Mocy. Miałby być kimś, kogo ocaleni Jedi szczególnie by się bali.

Czy zawrzecie w serialu bohaterów z EU, jak na przykład admirała Thrawna, czy tylko z filmów i waszych własnych pomysłów?

Mamy bohaterów z najróżniejszych części uniwersum. Jednym z naszych niesamowitych źródeł jest Pablo Hidalgo, znany gwiezdno-wojenny geniusz, który chyba wie wszystko o każdym świecie, jaki powstał na potrzeby "Star Wars". A więc bardzo go wykorzystujemy, a on jest integralną częścią procesu twórczego. Powie na przykład, że jest taka fajna kantyna z komiksu z 1994 r., albo fajne stworzenie, które nie wszyscy znamy. Przynosi nam takie rzeczy. Albo my mu mówimy, że próbujemy stworzyć mięśniaka z fajną przeszłością, towarzyszącego czarnemu charakterowi. Czasami jest to postać lub planeta, o której nie wiemy. Czasami z easter egga takie coś przeradza się w cały odcinek.

Czy Darth Vader i Imperator są w serialu? A jeśli tak, to czy jest szansa, że zagrają ich oryginalni aktorzy?

Nie sądzę, by pozwolono mi odpowiedzieć na to pytanie. Mogę rzec, że tam, gdzie to możliwe, staramy się angażować oryginalnych aktorów.

A więc co jeszcze możesz powiedzieć nam o "Rebels", co fani chcieliby wiedzieć, a o czym możesz mówić?

Przyczyna, dla której chciałem to zrobić. Naprawdę poczułem, że mam szansę opowiedzieć nieopowiedzianą historię. Jestem fanem "The Clone Wars" i pewnych aspektów prequeli, ale to OT była powodem, dla których chciałem pracować przy filmach. Zawsze uwielbiałem historie o początkach postaci i całych organizacji. Gdybym miał opowiedzieć historię rewolucji amerykańskiej, to nie zacząłbym od najsłynniejszej bitwy, tylko od tego, jak czterech gości spotkało się w pokoju - pierwsza iskra wydaje się dramatyczna i fajna. To wielka część całej zabawy, te małe interesy za zamkniętymi drzwiami, pierwszy raz, gdy to widzicie, to możliwy bunt przeciwko Imperium.

Czy możesz powiedzieć jak wygląda wątek z buntowniczym incydentem, który rozpoczyna opowieść w pierwszym odcinku?

Um, będę tu mówił ogólnikami. Może mniej dlatego, że chcę być tajemniczy, a bardziej, ponieważ dla mnie to część zabawy - wiem, że to brzmi nostalgicznie, ale częścią frajdy przy oryginalnych filmach było to, że nie wiedziało się o nich za dużo. Powiem tak: gdy serial się zaczyna, Imperium jest u władzy, a incydentem jest to, że Imperium robi swoje złe, imperialne rzeczy, a nasi bohaterowie się spotykają.

Czy to znani bohaterowie?

W serialu jest wiele nowych postaci. Prequele koncentrowały się na pochodzeniu znanych bohaterów, ale w tym serialu jest wielu nowych. Główne postacie są nowe.

Możesz opisać kilka nowych?

Jeszcze nie!

Do licha!

Wkomponowany w tekst wywiadu obrazek Inkwizytora również pochodzi z Entertainment Weekly. Najbardziej uwagę zwraca na nim miecz świetlny, wyglądający jak połówka tego, który pokazano na Comic Conie. Hidalgo skomentował to w następujący sposób: Wszystko nabierze sensu, gdy już zobaczycie go w akcji.

Produkcja serialu nabiera tempa, a kolejne jej etapy można śledzić między innymi w piśmie "Star Wars Insider". W ostatnim numerze jedna z producentek, Athena Portillo, podała kilka skrótowych informacji o procesie twórczym: połowa scenariuszy z pierwszego sezonu już jest ukończona, zdubbingowano pięć odcinków, a do trzech powstają storyboardy. Dwa epizody są animowane, a w pierwszym powstaje oświetlenie. Dźwiękowcy pracują nad efektami, a motyw główny już skomponowano. Trzeba wziąć jednak poprawkę na to, że tekst powstał już jakiś czas przed ukazaniem się pisma w sklepach, dlatego praca z pewnością posunęła się dalej - animator Keith Kellogg napisał kilka dni temu, że właśnie zakończył pracę nad pierwszym odcinkiem.

Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (13)

10 najlepszych wydarzeń z 2013 roku

2014-01-09 10:52:38 Oficjalny blog



Rok 2013 skończył się parę dni temu, dlatego ekipa Oficjalnej ułożyła swój ranking dziesięciu najlepszych wydarzeń dotyczących świata "Gwiezdnych Wojen" z ostatnich dwunastu miesięcy.

2013 był bardzo, bardzo dużym rokiem dla "Gwiezdnych Wojen". Od filmów do gier, mieliśmy całą galerię kamieni milowych, zapowiedzi i rewelacji, z których wszystkie mówiły jedno: przyszłość odległej galaktyki maluje się w jasnych barwach. Ekipa Starwars.com zgromadziła się razem i wybrała najlepsze chwile z mijającego roku - zobaczcie poniższą listę!

10. Setny odcinek "The Clone Wars"



Bardzo rzadki kamień milowy w animacji - "The Clone Wars" doszło do stu odcinków razem z "Missing in Action" w dniu 5 stycznia 2013. Liczba ta jest znacząca, bo reprezentuje żywotność serii, oddanie jej fanów i znaczenie dla całej sagi "Gwiezdnych Wojen". W chwili wyświetlania odcinka reżyser Dave Filoni powiedział: "Od samego początku pomysł był taki, aby pokazać, że jest jeszcze wiele historii poza sześcioma filmami. Wszyscy kochamy świat GW i chcieliśmy utrzymać go przy życiu na ekranie w sposób, jak jeszcze nigdy przedtem. Patrzyliśmy na wszystko, co zostało stworzone wcześniej, wracaliśmy do oryginalnego filmu z 1977, przekopaliśmy się przez prace koncepcyjne, materiały zza kulis, komiksy, gry oraz powieści, wzięliśmy to wszystko i pod przewodnictwem George'a [Lucasa] stworzyliśmy serial, który skacze do każdego zakątka galaktyki. Jestem bardzo dumny z mojej ekipy i z całego Lucasfilmu za to, że byli częścią serii."

9. Otworzenie kont Star Wars na Instagramie i Tumbrlrze



To właśnie ta słitka zasiała strach w sercach Rebeliantów na całym świecie. Lucasfilm oficjalnie otworzył konto na Instagramie ze słitfocią Vadera w dniu 2 grudnia 2013, czym zwrócił uwagę państwowych mediów. Wkrótce potem, bo 19 grudnia, założono konto na Tumbrlrze, zaczynając od nowych prac koncepcyjnych z "Rebels". Obie strony są codziennie aktualizowane rzadkimi obrazkami praktycznie wszystkiego: od starych zabawek, po, naturalnie, niemieckie słoiki na masło orzechowe.

8. Fani "Gwiezdnych Wojen" dołączają do ekipy Epizodu VII



Choć umieszczenie pierwszego zdjęcia zza kulis na Twitterze samo w sobie było wielkim wydarzeniem, to Starwars.com wkrótce ujawniła ekstra, bardzo fajną informację na temat obrazka: dwaj mężczyźni sfotografowani razem z reżyserem J.J. Abramsem, Kathleen Kennedy i R2-D2 to tak naprawdę fani: Lee Towersey i Oliver Steeples, członkowie R2 Builders Club. Zostali wybrani do pracy nad Epizodem VII przez samą Kennedy, krótko po spotkaniu na Celebration Europe. Są w tej chwili częścią ekipy zajmującej się stworzeniami i budują astromechy na potrzeby filmu.

7. "The Clone Wars" zdobywa dwie statuetki Emmy



"The Clone Wars" stało się ważną częścią gobelinu, jakimi są "Gwiezdne Wojny" oraz klasyczną animacją. Uhonorowano je 16 czerwca dwoma statuetkami Emmy - pierwszymi, jakie serial zdobył - za piąty i ostatni sezon; ekipa zabrała do domu nagrody za najlepszy program animowany i najlepszego aktora (za rolę Davida Tennanta jako starożytnego droida Huyanga). Statuetkę za najlepszy program zaprezentowała Carrie Fisher, a odebrał George Lucas, który powiedział: "To dla mnie szczególnie ważne... To moja pierwsza Emmy i druga nagroda, jaką kiedykolwiek wygrałem".

6. Ogłoszenie spin-offów



Kinowa galaktyka "Gwiezdnych Wojen" będzie jeszcze większa. Bob Iger, w rozmowie telefonicznej przeprowadzonej 5 lutego, a skierowanej do inwestorów, ogłosił, że spin-offy są w produkcji - samodzielne historie, które istnieją poza główną sagą. Dalsze detale dotyczące tych filmów czekają jeszcze na ogłoszenie.

5. John Williams skomponuje muzykę do Epizodu VII



Muzyka z "Gwiezdnych Wojen" jest jedną z najlepiej rozpoznawalnych w historii filmu, od klasycznego "Main Title", po ikoniczny "The Imperial March". 27 lipca szefowa Lucasfilmu Kathleen Kennedy ogłosiła na scenie Celebration Europe, że John Williams, legendarny kompozytor całej Sagi, w istocie powróci, aby napisać muzykę do Epizodu VII. Fani byli zachwyceni, a Williams wyraził swój entuzjazm w ekskluzywnym wywiadzie dla Starwars.com.

4. "Battlefront" powraca



Po ogłoszeniu, że Electronic Arts weszło w posiadanie praw na tworzenie konsolowych gier spod znaku "Star Wars", fani zastanawiali się jakie tytuły ukażą się w wyniku tego porozumienia. W zorganizowanej przed E3 konferencji prasowej EA potwierdziło powstawanie nowej części ukochanej przez fanów sagi "Battlefront", produkowanej przez DICE. Wiadomość spotkała się z ogromnym entuzjazmem, a towarzyszący jej trailer wkrótce obejrzano ponad milion razy.

3. Celebration Europe



Odbyło się w Messe Essen od 26 do 28 lipca - Celebration Europe było ogromną imprezą dla fanów odległej galaktyki i nie zawiodła. Były duże ogłoszenia (powrót Williamsa), tona gości (Kathleen Kennedy, Mark Hamil, Carrie Fisher, Dave Filoni i wielu innych), wydarzenia i oczywiście pawilon z tatuażami. Szykujcie się na kolejne Celebration, które odbędzie się w dniach 16-19 kwietnia 2015 w Anaheim w Kaliforni!

2. Ogłoszenie "Star Wars Rebels"



Nowa era gwiezdno-wojennej animacji została ogłoszona 20 maja, gdy Starwars.com ujawniła, że Dave Filoni i jego ekipa ciężko pracują nad "Rebels", nowym serialem umieszczony pomiędzy Epizodem III a IV, ukazującym początki Sojuszu Rebeliantów. W filmowym wywiadzie z Pablem Hidalgiem, Filoni rozmawiał na temat wpływu artysty konceptualnego z OT, Ralpha McQuiarriego, na wygląd serialu oraz o innych detalach. Seria ma zadebiutować jesienią tego roku.

1. J.J. Abrams ogłoszony reżyserem Epizodu VII



25 stycznia, po wielu spekulacjach i wielu, wielu plotkach, Lucasfilm potwierdził, że J.J. Abrams w istocie jest reżyserem Epizodu VII. Abrams, który z chęcią podkreśla swoją miłość do "Gwiezdnych Wojen", powiedział: "Bycie częścią kolejnego rozdziału GW, współpracować z Kathy Kennedy i tą wybitną grupą ludzi, jest niesamowitym zaszczytem. Chyba jestem wdzięczniejszy George'owi Lucasowi teraz, niż wtedy, gdy byłem dzieckiem".

Inne ważne wydarzenia:

  • Yoda wygrywa pierwszy turniej "This is Madness".

  • Ogłoszenie daty wejścia Epizodu VII do kin.

  • Ranczo Obi-Wana docenione przez Światowe Rekordy Guinessa za posiadanie największej ilości pamiątek z "Gwiezdnych Wojen".


KOMENTARZE (9)

P&O 52: Czy miecz świetlny Anakina z AOTC to miecz Luke’a z ANH?

2014-01-05 08:54:58



Kolejne pytanie, które pochodzi jeszcze sprzed Epizodu III, więc jest trochę zdewaluowane.

P: Czy miecz, który ma Anakin w Epizodzie II, to ten sam miecz, który Luke dostał w Epizodzie IV? Jeśli nie, to jakie są różnice?

O: Istnieje cała masa kosmetycznych zmian, pomiędzy tymi mieczami. Miecz Anakina z „Ataku klonów” to pewne skrzyżowanie miecza Luke’a i miecza, który dzierżył Vader. Ważne jednak jest to, że miecz Anakina z „Ataku klonów” to z pewnością nie jest ten sam, który Ben dał Luke’owi. Także i dlatego, że miecz ten został zniszczony w fabryce na Geonosis. Z pewnością w Epizodzie III Anakin będzie miał nowy miecz, i to ten miecz Ben da (a raczej dał) Luke’owi.
KOMENTARZE (2)

Kolejne przedziwne dzieło zainspirowane sagą

2014-01-02 19:43:16

Czasem pomysłowość fanów w przerabianiu różnych elementów sagi przechodzi ludzkie pojęcie. Tym razem artysta Jason Salavon wziął na tapetę „Nową nadzieję” i wyszło mu coś takiego:



Wiele osób może zadawać sobie pytanie, co to właściwie jest. Otóż Jason poukładał kadry z każdej sekundy czwartego epizodu tak, by stworzyły rozkład według jasności i zaaranżował je tak, by przypominały gwiazdę. Nie ma tu ciągłości narracyjnej, tylko wszystko ułożone tak, by uzyskać jak najlepszy efekt przejścia między ciemnymi kadrami, a tymi jasnymi. Dzieło ma nazwę – Teoria wielkiej unifikacji – część I: Każda sekunda z „Gwiezdnych wojen”. I żeby nie było, to dzieło nie powstało tylko w komputerze, oryginał ma prawie 91x91 cm. Lepszą wersję graficzną można obejrzeć na stronie autora, gdzie są także kolejne części tego dzieła, bazujące na innych filmach.
KOMENTARZE (7)

Bombowe inspiracje Lucasa

2014-01-01 08:24:23 oficjalny blog



Bryan Young po raz kolejny wraca do klasyki, która w pewien sposób wpłynęła na „Gwiezdne Wojny”. Tym razem mowa o filmie „Nocny nalot” („The Dam Busters”) Michaela Andersona.

„Nocny nalot” to brytyjski film z 1955, osadzony w realiach II wojny światowej. Opowiada prawdziwą historię akcji Królewskich Sił Lotniczych (RAF – Royal Air Force) mającej na celu zniszczenie trzech niemieckich tam, znajdujących się głęboko na terytorium wroga.

Konwencjonalna broń nie sprostałaby temu zadaniu, więc naukowcy musieli wymyślić nowy sposób na dostarczenie tych bomb: zrzucenie ich wprost do wody, by mogły zaklinować się przy tamach. By trafić cel, piloci musieli lecieć dokładnie 60 stóp nad powierzchnią wody i każdy z bombowców musiał zrzucić ładunek w dokładnie tym samym miejscu.

Na pierwszy rzut oka, jedynym podobieństwem, które może mieć ten film do „Gwiezdnych Wojen” jest motyw „niemożliwy do trafienia”. Trafienie w odpowiednie miejsce przed tamą, było równie niemożliwe jak trafienie małego otworu wentylacyjnego, który nie jest szerszy niż dwa metry. Cały film jest zbudowany wokół nauki rozwijającej technikę trafienia, a kończy się zdumiewającą bitwą powietrzną, gdzie widzimy jak to zadziałało. George’owi Lucasowi udało się w sposób wydajny i ekonomiczny skondensować wszystko co wspaniałe w tym filmie, do jednego wątku w finale czwartego epizodu sagi „Gwiezdnych Wojen”. Ale ten film dał „Gwiezdnym Wojnom” więcej niż tylko ten istotny wątek.

Na początek, zdjęcia efektów specjalnych były nadzorowane przez Gilberta Taylora, operatora „Nowej nadziei”. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, to jest wiele elementów „Gwiezdnych Wojen”, których pochodzenie można wyśledzić w „Nocnym nalocie”. Film ma wiele ujęć z kokpitu pojazdu, gdzie w tle widać inne projekcje, trochę to przypomina zdjęcia z kokpitu „Sokoła Millennium” z Epizodu IV. Są tu także ujęcia potyczek samolotów nad powierzchnią niemieckiej wsi, gdzie strzelają działa przeciwlotnicze, są namalowane strzelaniny, to w pewnym sensie odtworzenie ujęcie po ujęciu powierzchni Gwiazdy Śmierci z namalowanymi czerwonymi i zielonymi laserami, zamiast białych.



Gilbert Taylor to nie jedyny członek ekipy, który odnalazł swą drogę od „Nocnego nalotu” do „Gwiezdnych Wojen”. Charakteryzatorem tego filmu był nie kto inny jak Stuart Freeborn, legendarny umysł, który stworzył kukiełki Yody czy Jabby Hutta.

Podczas gdy atak na niemieckie tamy nawet wizualnie przypomina atak na Gwiazdę Śmierci, Lucasowi udało się także podkraść kilka kwestii dialogowych. Kiedy piloci wyruszają, każdy z nich odmeldowuje się swoim numerem, zupełnie jak eskadra myśliwców w „Nowej nadziei”.

Gdy brytyjscy piloci przylatują do nadbudowy, jeden pyta:
- Ile dział, jak myślisz Trevor?
Trevor zaś odpowiada:
- Powiedziałbym, że z gdzieś z dziesięć. Niektóre na polu, inne w wieży!
Podobieństwa idą nawet dalej... Odliczanie prowadzące do pierwszego zbombardowania niemieckiej tamy, zupełnie jak z atakiem w wąwozie Gwiazdy Śmierci. Gdy pierwsza bomba atakująca tamę poleciała, jeden z podekscytowanych pilotów ogłasza:
- Poszła! Udało się!
Ale zaraz mu mówią:
- Nie udało się! Wciąż tam jest!
Atakujący mówi innemu pilotowi, by przygotowali się do swojego ataku, wzięli trzy bomby by zniszczyć cel.

W czasie całej bitwy, naukowcy i stratedzy stojący za tą akcją bombową, przebywają w cichym pokoju Kwatery Głównej Brytyjskiego Dowództwa, spoglądając na mapy i czekając na sygnały radiowe, co jest lustrzanym odbiciem bazy Rebeliantów w której Dodona i księżniczka Leia doglądają ataku na Gwiazdę Śmierci.

Ten film trwa ponad dwie godziny, a Lucas genialnie skondensował jego esencję gdzieś w trzydziestu minutach „Gwiezdnych wojen”, stawiając wisienkę na torcie i tak genialnego już filmu. Mówi się, że część zdjęć z tego filmu Lucas użył w animatyce „Nowej nadziei”, ale po obejrzeniu tego dzieła, to nie będzie dziwiło.

Dla współczesnego widza i fana „Gwiezdnych Wojen”, „Nocny nalot” to film z pewnością wart obejrzenia. Jeśli chcecie obejrzeć go z dziećmi, polecam sięgnąć po amerykańską wersję. Pies, pupil jednego z pilotów ma rasistowskie imię w brytyjskiej wersji, ale w amerykańskiej zdubbingowano to, zmieniając imię psa na „Spust”.

Pomijając tę kwestię, to film całkowicie odpowiedni dla wszystkich widzów i bardzo wciągający.



Tu warto wspomnieć o dwóch rzeczach. Pierwsza, to fakt, że George Lucas chcąc stworzyć realną walkę myśliwców, zmontował z dostępnych mu materiałów archiwalnych coś, co chciał osiągnąć. Tam trafiły zarówno fragmenty kronik, jak i właśnie niektórych filmów wojennych, w tym „Nocnego nalotu”.

Druga sprawa to kwestia poprawności politycznej, o której wspomniał Young. Film powstał w innej epoce i jest jej świadectwem, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Na psa Gibsona w wersji oryginalnej wołano „Czarnuch” (Nigger), co zmieniono w USA na „Spust” (Trigger). Najciekawsze jednak jest to, że pies, który wcielił się w tę rolę faktycznie nazywał się „Czarnuch”.
KOMENTARZE (0)

Plakat do „Gwiezdnych wojen” po śląsku

2013-12-31 16:23:21 Deser.pl

Jakiś czas temu na serwisie Gryfnie.com zorganizowano akcję wymyślania śląskich tytułów dla znanych i lubianych filmów. Pojawiły się też „Gwiezdne wojny” właściwie to w dwóch wersjach jako „Haja we kosmosie” i „Kosmiczno Haja”. Z kolei ta twórczość zainpirowało Monikę Kudełko do stworzenia plakatów ze śląskimi tytułami filmów. Oto plakat do „Gwiezdnych Wojen”.



Więcej plakatów znajdziecie w serwisie Deser.pl. Natomiast tłumaczenie „Nowej nadziei” na śląśki znajdziecie tutaj.
KOMENTARZE (2)

P&O 49: Czemu Luke nazywa je robotami?

2013-12-15 09:54:31



Nawet „Nowa nadzieja” może budzić pewne wątpliwości, pomimo wielu lat. Zawsze znajdą się jacyś fani, którzy wsłuchają się w kwestię bohaterów i zaczynają coś drążyć.

P: Kiedy Luke stoi przy piaskoczołgu Jawów po ataku szturmowców w „Nowej nadziei”, używa słów „roboty” w odniesieniu do C-3PO i R2-D2. Czy to był błąd w stylu „Bucka Rogersa”, bo nigdzie indziej nie słyszałem innych słów niż „droidy” we wszystkich sześciu filmach, przy opisywaniu „robotów”.

O: Nie ma nic złego w słowie „robot”. To raczej prymitywny, bardzo prowincjonalny synonim do słowa „droid”, działający na takiej samej zasadzie jak statek kosmiczny („spaceship”) do okrętu gwiezdnego („starship”) czy miecz laserowy („lasersword” – używa Anakin w „Mrocznym widmie”), do miecza świetlnego („lightsaber”). Zanim nastał czas pisania EU na wielka skalę wiele wczesnych opowieści używa terminu robot (to widać w starych komiksach i książkach). Stąd pojawiają się określenia jak robot-przewoźnik („robo-hauler”), robot mysz („mouse robot” – późniejszy myszobot = „mousedroid”) czy robot-barman („robo-bartender”) w starych historyjkach.

K: Tu warto wspomnieć o pewnym polskim akcencie tłumaczeń. Fakt, że kiedyś częściej używano słów „robot”, względnie „android”, spowodował, że przez wiele lat w polskich tłumaczeniach „droid” się nie pojawiał. Najczęśćiej był zamieniany na „robota” lub „androida”. Na szczęście w nowych tłumaczeniach „droid” funkcjonuje już normalnie.
KOMENTARZE (9)

„Lawrence z Arabii” i „Gwiezdne Wojny”

2013-12-03 17:09:42 oficjalny blog



Nieustraszony poszukiwacz filmowych nawiązań, Bryan Young, tym razem na warsztat wziął „Lawrence’a z Arabii”, klasyczny, trwający (w różnych wersjach) niecałe 4 godziny film z 1963. Otrzymał on 7 Oskarów, w tym za najlepszy film i najlepszą reżyserię.



Nie jest żadną tajemnicą, że pokolenie filmowców, które wydało George’a Lucasa, kocha prace Davida Leana. Lean wyprodukował genialne dzieła jak „Most na rzece Kwai” czy „Doktor Żywago”, ale żadne nie dorównuje arcydziełu jakim jest „Lawrence z Arabii”.

Oczywiście, wszystkie te filmy mają znaczące nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen”, gdyż w każdym z nich, w różnym stopniu gra Alec Guinness, człowiek który przywołał Obi-Wana Kenobiego do życia. „Lawrence z Arabii” jednak jest zdecydowanie najbardziej bezpośrednią inspiracją. Nigdy wcześniej w historii kina, nikt tak prawdziwie nie oddał opresyjnego uczucia gorąca na pustyni jak właśnie David Lean w tym filmie, i nie jest żadną sztuczką, że ukazanie diun na Tatooine jest analogią do pól bitwy rozsianych na pustyni w „Lawrencie z Arabii”.

Wiele ruchów z epiki Davida Leana zostało ściągniętych w sekwencji na Tatooine. Ujęcie odległego Mos Eisley widzianego przez Luke’a i Obi-Wana ze wzgórza przypomina natychmiast ujęcia Damaszku widzianego z góry. Ujęcia snajperów Tuskenów spoglądających na speedery poruszające się poniżej to echo tego samego typu ujęć z „Lawrence’a z Arabii”.

Choć „Lawrance z Arabii” jest skomplikowanym filmem ociekającym niuansami, wciąż współdzieli ton i tematyczne podobieństwo z filmami z cyklu „Gwiezdne Wojny”. Macie tu świat w którym ludzie walczą na liniach frontu, płacąc za to swoim życiem, podczas gdy politycy ściskają sobie ręce i sprawiają, że rzeczy stają się trudniejsze w tle. Palpatine w „Mrocznym widmie” może być postrzegany trochę jak ktoś w stylu postaci granej przez Claude’a Rainsa – Drydena w „Lawrencie z Arabii”, obaj manipulują na wszystkie strony pozostając w centrum. Chociaż Dryden ma bardziej życzliwy cel, nie oznacza to, że jest mniej złowieszczy niż Lord Sithów, w dążeniach by go w końcu osiągnąć.

Na początku filmu T.E. Lawrence we własnej osobie (grany przez ikonicznie perfekcyjnego, debiutującego Petera O’Toole’a) może być odbierany bardziej jak odpowiednik Artoo-Detoo czy See-Threepio, przynajmniej początkowo. Zostaje wyrzucony na pustyni, nie za bardzo wie w którym kierunku iść i szybko zostaje pojmany przez grupę nomadów, którzy przyprowadzają go do księcia Feisala, granego przez Aleca Guinnessa. Oczywiście, trudno jest uznać Jawów za wojowniczych arabskich nomadów, a Obi-Wan Kenobi (także grany przez Aleca Guinnessa) jest czarownikiem i starym wariatem, nie księciem, acz droga jest podobna, nawet jeśli przystanki na niej zostały trochę zmienione.

Być może najbardziej bezpośredni hołd złożony „Lawrence’owi z Arabii” w „Gwiezdnych Wojnach” znajduje się w „Ataku klonów”. Zaraz po przerwie w „Lawrencie z Arabii”, dostajemy scenę, która zmienia tonację filmu, i jesteśmy świadomi, że Lawrence ma więcej trudności na głowie niż jest w stanie udźwignąć, a ci, których mieliśmy za jego sojuszników mogli nim cały czas manipulować. W scenie (w której występuje Dryden Rainsa dając z siebie wszystko), która ma miejsce w kwaterze główniej brytyjskiej armii w Kairze, którą filmowano w Plaza de Espana w Sevilli w Hiszpanii.





Ta sama lokacja służy jako tło scen na Naboo w „Ataku klonów”. Ale Lucas w swoim hołdzie idzie o krok dalej. Nie tylko kręcił w tym samym miejscu, ale uchwycił też ujęcie i ruch. W „Lawrencie z Arabii” Dryden (Rains), generał Allenby (Jack Hawkins) i pułkownik Brighton (Anthony Quayle) dyskutują o polityce, przechadzając się przed kamerą z kolumnami po prawej stronie ekranu i budynkiem po lewej. Scenę odtworzono prawie dokładnie (z pewnymi efektami specjalnymi, które miały sprawić, że bardziej wygląda to na Naboo), kiedy Anakin i Padmé przybywają na planetę, by omówić karierę polityczną Amidali.

Padmé także może służyć jako pewna analogia dla T.E. Lawrence’a. Ona odbija Naboo z tą samą niespodziewaną siłą i szokiem, który powitał Lawrence’a kiedy dotarł do Aqaby po przekroczeniu pustyni i potem Damaszku. Nikt nie przypuszczał, że ona jest tak zdolną wojowniczką, a biurokraci gdzieś tam za sceną, ciągle starali się podważyć jej sukces.

„Lawrence z Arabii” to przepiękny film, arcydzieło na swoich własnych warunkach i jeden z moich ulubieńców. To cudowne móc dostrzec jak wpływ przedarł się do świata „Gwiezdnych Wojen”. Ten film jest oznaczony jako PG, nie ma w nim żadnych strasznych nadużyć. Najbardziej przerażające sceny dzieją się poza ekranem. To jednak bardzo długi film. Jeśli zamierzacie obejrzeć go z dziećmi rozważcie podzielenie go na dwie noce, przerwa w środku nadaje się na miejsce przerwania. To kolejny klasyk, którym podzieliłem się z moim synem i myślę, że wyszło to im na dobre.


KOMENTARZE (3)

P&O 46: Dlaczego Wojny klonów są w liczbie mnogiej?

2013-11-24 10:16:58



Niektóre pytania najłatwiej zakwalifikować jako ogólne o EU. Tym razem ze względu na temat, chyba najłatwiej podpiąć je pod „Wojny klonów”. W każdym razie nawet logika w nazewnictwie konfliktów nie umyka uwadze niektórych fanów.

P: W „Nowej nadziei” księżniczka Leia mówi „Generale Kenobi, lata temu walczyłeś u boku mojego ojca w wojnach klonów”. Końcówka –ch sugeruje, że było więcej niż jedna „wojna klonów”. A pod koniec „Ataku klonów” Yoda mówi „Rozpoczęła się wojna klonów”. O co chodzi?

O: W dniu, w którym zamordowano arcyksięcia Ferdynanda, nikt nawet nie śnił, by nazwać konflikt pierwszą wojną światową. I nie stało się to dopóty, dopóki poznano prawdziwą skalę konfliktu, a sam termin okazał się być najlepszy do opisu wojny. Ten ziemski przykład pokazuje, jak początkowo europejska wojna rozrosła się wpierw do wielkiej wojny, a potem, po przeniesieniu konfliktu na inne płaszczyzny międzynarodowe, stała się wojną światową.

Podobnie było z wojnami klonów, które różnie określano w czasie. Wielka wojna klonów nie przetrwała próby czasu, zastąpiła ją nazwa w liczbie mnogiej – wojny klonów, sugerująca walkę na wielu frontach tego galaktycznego konfliktu.
KOMENTARZE (9)

P&O 45: Kim był Rebeliant, którego dusił Vader?

2013-11-17 13:46:04



„Gwiezdne Wojny” to filmy, w których bohaterowie tła dostają swoje życie. Nic dziwnego, że czasem właśnie oni budzą emocje i wątpliwości wśród fanów. Stąd pewnie to pytanie, pochodzące jeszcze sprzed „Zemsty Sithów”.

P: Kim był aktor, i jak się nazywała postać, rebelianta, którego dusił Vader w „Nowej nadziei”. On mamrotał „To okręt konsularny, jesteśmy w misji dyplomatycznej”.

O: Aktor nazywa się Peter Geddes. Ale jego postać nie została nazwana w czasie produkcji filmu, nadano jej imię dopiero w 1981, podczas produkcji adaptacji radiowej sagi. Tam stwierdzono, że ów rebeliant to kapitan Antilles.

K: Samo imię Raymus pojawiło się później, natomiast kapitan Antilles jest obecny w filmie od 1977. W rozmowie z Lukiem C-3PO stwierdza, że ich właścicielem był kapitan Antilles, w wersji powieściowej jest to jednak kapitan Colton. Poniekąd rozwiązano to w „Zemście Sithów”, gdzie pojawiają się obaj kapitanowie, młodego Antillesa gra Rohan Nichol, natomiast kapitana Coltona Jeremy Bulloch.
KOMENTARZE (6)

Powracające pomysły, czyli od ANH do ROTJ

2013-11-15 18:56:07 Oficjalny blog



J.W. Rinzler znów dzieli się kilkoma swoimi spostrzeżeniami o starszych wersjach scenariuszy do klasycznej trylogii. Tym razem pretekstem jest premiera jego najnowszego albumu poświęconego „Powrotowi Jedi”.



Nie ma jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: Joe Johnston narysował ten szkic konceptu do jednej z wczesnych wersji „Revenge of the Jedi”. Ale jednocześnie ilustruje coś z jednej z pierwszych, roboczych wersji „Gwiezdnych wojen”, którą George napisał jeszcze w 1974. W scenariuszu „Zemsty”, księżniczka Leia miała kilka przepychanek z jakimiś niejasno opisanymi „Imperialnymi naganiaczami”, którzy dodatkowo powodują problemy z Ewokami i Yussemem. Mając tę wiedzę, Johnston dodał ochraniacz przedramienia i maskę na głowę, jest też możliwe, że już wtedy George Lucas wymyślił, że Imperialni będą siedzieć na rakietowych rowerach (później znanych jako grawicykle). Mieli też „T-Bomby” oraz wisiorki z zębów (Ewoków? Yussemów?).

W oryginalnym scenariuszu z 1974, który teraz pojawia się w formie komiksowej jako „The Star Wars”, „naganiacze” to paskudni obcy, którzy żyją na wolnej od Ewoków planecie znanej jako Yavin. Nie chcę pisać o spustoszeniu jakie powodują, ale to nie jest ładne.

Więc w skrócie, to kolejny przykład tego, że Lucas miał jakiś pomysł, potem do niego wrócił, a potem, w tym przypadku, ostatecznie go porzucił. Ale kto wie, czy naganiacze nie pojawią się gdzieś kiedyś w przyszłości. Wszystko jest możliwe, a ja kocham ten szkic. Prawdę mówiąc wspaniale wyszło, że jednego dnia na jakiejś imprezie VES (Visual Effects Society – przyp. red.), w końcu poznałem osobiście Joe Johnstona po tych wszystkich książkach, jakie o nim napisałem. Przyjechał specjalnie z Los Angeles na tę imprezę, a my wszyscy zarówno publiczność, jak i paneliści, byliśmy mu bardzo wdzięczni i zadowoleni, że możemy usłyszeć co ma do powiedzenia o „Jedi”, wspominając z Philem Tippettem, Dennisem Murenem czy Lornem Petersonem dawne czasy w ILM. To była wyjątkowa okazja.

W każdym razie, dziś ukazał się „The Making of Return of the Jedi”, a następnego dnia „The Star Wars #2”. Potrzebuję długiej drzemki. Lecz zamiast tego lecę do Londynu. Potem do Nowego Jorku. Mam nadzieję, że będę mógł spać w samolotach, ale jakoś nigdy nie mogę zasnąć w tych fruwaczach z ich zdumiewającym brakiem miejsca na nogi! (I odmawiam wzięcia pigułek; wolę zamiast tego przeczytać książkę o Mary Tyler Moore Show – wspaniale napisana – niech żyje James L. Brooks i spółka!)

To jest to i tak dalej...



Wpis ten pochodzi sprzed paru tygodni, więc pozycje o których wspominał Rinzler są już dostępne na rynku.
KOMENTARZE (0)

„Gwiezdne wojny” podpadły feministkom

2013-11-13 17:16:33

Ostatnio dużo się mówi o feminizmie i ideologii gender, więc w Szwecji ktoś wpadł na pomysł, by klasyfikować filmy pod względem poprawności politycznej, ze względu na płeć. Oznaczenie to ma działać poniekąd podobnie do tego w jaki sposób oznacza się poziom przemocy czy innych rzeczy, tylko tym razem koncentruje się na dokładnie jednym aspekcie. Stworzono specjalny test Bechdela, w którym by film mógł uzyskać najwyższe oznaczenie – „A” muszą w nim znaleźć co najmniej dwie postaci kobiece, które rozmawiają ze sobą o czymś innym niż o mężczyznach. Sam pomysł narodził się w głowie amerykańskiej rysowniczki Alison Bechdel, która przedstawiła go w jednym ze swoich komiksów w 1985. Od tego czasu sam test stał się przedmiotem sporu między częścią feministek i niektórymi krytykami filmowymi. Spór jednak dopiero teraz przybrał na sile, gdy cztery Szwedzkie kina zaczęły klasyfikować filmy według testu Bechdela. Nie byłoby w tym nic interesującego, czy szokującego, gdyby nie fakt, że zaczęto w ten sposób oceniać wszystkie filmy jak leci. Okazało się, że „Nowa nadzieja” nie zdała tego testu. Niektóre źródła podają, że test oblały także pozostałe części sagi, wszystko oczywiście zależy od tego jak dokładnie ogląda się film i jak rygorystycznie sprawdza się wspomniane wcześniej kwestie (np. dwie główne postaci kobiece). Zresztą okazuje się, że testu nie zdają między innymi „Pulp fiction”, trylogia „Władcy Pierścieni”, „The Social Network” czy większość przygód „Harry’ego Pottera”, a także film „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow, pierwszej reżyserki, która otrzymała Oskara. Cóż zobaczymy czy filmy Disneya będą bardziej przyjazne feministkom.
KOMENTARZE (22)

Tytuł VII Epizodu

2013-10-29 21:11:11






Z braku konkretnych informacji na temat nowych filmów wszyscy karmimy się plotkami. Wielu fanów zastanawia się jakie tytuły będą miały nowe epizody. Znane z "zaufanych informatorów" Latino Review donosiło nawet o tytułach roboczych, jak Return of the Sith czy Rise of the Jedi. Ostatecznie wciąż musimy poczekać na oficjalne doniesienia, nie przeszkadza to jednak fanom snuć domysłów. W tym miejscu możecie znaleźć generator przykładowych tytułów jakie mogłaby nosić siódma część Sagi.
KOMENTARZE (14)

Wpadki podczas kręcenia Nowej nadziei

2013-10-28 18:50:38 ClubJade.net

Dziś po sieci krąży wideo z wpadkami i gagami, czyli tzw. blooper reel, który pokazuje, dotąd nie prezentowane sceny z produkcji "Gwiezdnych wojen", czyli Epizodu 4:



Wideo zostało po raz pierwszy publicznie pokazano w tym roku na konwencie San Dieco Comic Con. Przywiózł je J.W. Rinzler, autor serii albumów "Making of", który znalazł nagranie w archiwach Lucasfilm.
KOMENTARZE (16)
Loading..