Michael Price to scenarzysta Padawańskiego widma i „The Empire Strikes Out”, który obecnie pracuje także przy „Star Wars Detours”. Ten wywiad jednak dotyczy jego najnowszego, autorskiego dzieła, czy „The Empire Strikes Out”, które będzie można oglądać na polskim Cartoon Network już w sobotę (więcej).
P: Pierwszy specjalny program LEGO Star Wars, czyli Padawańskie widmo, był fantastycznym przeżyciem dla widzów w różnym wieku. Bazował na dorobku prequeli jak i oryginalnej trylogii w zabawny sposób. A jak to było z „The Empire Strikes Out”?
O: Cóż, LEGO przyszło do mnie krótko po pierwszym wyświetleniu „Padawańskiego widma” w Cartoon Network latem zeszłego roku i powiedzieli, że chcą zrobić kolejny taki film, a ja mam go napisać. Oczywiście podobało mi się znów wróciłem na pokład. Nie byłem pewien, czy chcą sequel do „Padawańskiego widma”, czy raczej szukają innego programu, osadzonego także w czasach „Wojen klonów”. Ale powiedzieli mi „nie”, chcieli inną, śmieszną historię z LEGO Star Wars osadzoną gdzieś w uniwersum sześciu filmów, więc od razu pomyślałem o zrobieniu czegoś w czasach klasycznej trylogii. Może dlatego, że jestem na tyle stary, że miałem okazję zobaczyć pierwszy film, który wciąż nazywam „Gwiezdnymi wojnami”, w kinie, i to gdy wyszło po raz pierwszy. Dodatkowo także czuję się mocno związany z epizodami IV, V i VI.
Ale to i tak była daleka droga do tego, by ten program mógł się dziać tuż po „Nowej nadziei”. I kiedy mówię tuż po, dokładnie mam to na myśli. Na początku pokazaliśmy eksplozję Gwiazdy Śmierci. Potem pokazaliśmy Luke’a, Leię i Hana, którzy zdają sobie sprawę z tego, że nie mają dużo czasu na świętowanie zwycięstwa, zanim Imperium znów zacznie ich ścigać, a także śledzimy Dartha Vadera, który znajduje się w najgorszych życiowych opałach (no, może drugich najgorszych, ten upadek do lawy na Mustafar przecież piknikiem nie był). Bez zdradzania szczegółów, zarówno dla Luke’a jak i Vadera, nie wszystko układa się po ich myśli, i muszą sobie poradzić z nieprzewidzianymi komplikacjami.
P: Komedia zawsze była częścią „Gwiezdnych Wojen”. Co sprawia, że LEGO Star Wars jest tak otwarte na komiczne historie?
O: Myślę, że częściowo masz rację, komedia zawsze była dużą częścią oryginalnych filmów, głównie trzech pierwszych, ale są tam też elementy bardzo poważne, które dotyczą wielkich spraw: ojciec przeciw synowi, dobro przeciw złu, przeznaczenie ponad wyborem. Ale te poważne tematy chyba najfajniej się parodiuje. Kiedy myślę o prequelach, to coś co mnie najbardziej śmieszy (i było trochę tego w „Padawańskim widmie”), że nikt, dosłownie nikt, nie zorientował się, że kanclerz Palpatine to Darth Sidious. W oryginalnej trylogii całe te siły i straszność Dartha Vadera to taki trochę przeogromny balon, więc postanowiliśmy wbić kilka szpilek w niego. Biedny Vader, będzie miał ciężko tym razem. Ale żeby za dużo nie zdradzać, on też będzie miał swoje własne, szczęśliwe zakończenie.
P: Ten moment z Sidiousem ujawniającym się przed Senatem jest genialny. Cieszy mnie też, że Vader będzie miał swój happy end. To w jaki sposób Vader radzi sobie ze swoimi mocami potraktowaliście jako źródło żartów. Vader raczej był pocieszny w „Padawańskim widmie”.
O: W „Padańskim widmie” Darth Vader częściowo był, a częściowo nie był sobą. Mieliśmy go jako postać, ale raczej w pewnej perspektywie, był przecież tylko aktorem starającym się mieć swoją wielką scenę w filmie... Myślę, że można powiedzieć, że te perspektywy się stapiają. Choć chyba nie powinienem używać słowa stapiać, gdy mówi się o Vaderze. Zresztą nieważne, w tym programie on już nie jest „aktorem”, tylko prawdziwym Darthem Vaderem. Kiedy zacząłem pisać ten program, odkryłem, że wczuwam się w niego. Chodzi mi o to, że ma się zły dzień w pracy i się człowiek martwi jakie będzie miał przez to problemy z szefem. Każdy to zna. To właśnie tu zobaczymy. Owszem to Darth Vader, który może cię udusić z drugiego końca pokoju, ale w sercu wciąż jest Anakinkiem, który desperacko oczekuje akceptacji „Taty”. Częścią zabawy podczas pisania tego programu, za co jestem wdzięczny LEGO i Lucasfilmowi, którzy zezwolili na moje zwariowane pomysły, było to, by z jednej strony pokazać Vadera jako czarny charakter, z drugiej uczynić z niego bohatera. To nie znaczy, że tu Luke będzie tym złym. Raczej chodzi o to, że obaj starają się przetrwać ten dzień w jednym kawałku. A Vader jest tu emocjonalnym rdzeniem opowieści, przynajmniej ja tak to widzę. Więc zakończenie filmu musi wyglądać tak, by nie pokazać, że mu wyszło to, nad czym pracował. To byłoby złe. Plusem jest także to, że Vader może się tu czuć komfortowo, tym kim jest, więc może się spokojnie przygotować do tych strasznych rzeczy, które wyczynia w „Imperium kontratakuje”.
P: Mamy kilka bazujących na Gwiezdnych Wojnach specjalnych programów komediowych, jak „Robot Chicken” czy „Family Guy”. Jednak produkcje LEGO wyróżniają się tym, że to kompletnie oryginalne historie, a nie gagi czy próby opowiedzenia filmów. Z czym wiąże się pisanie takiej historii?
O: Świetne pytanie. Moim zadaniem w obu tych programach, było to by opowiedzieć oryginalną historię, która gdzieś krąży wokół 6 filmów sagi, ale poza tym, ma być zabawna. To właściwie daje mi niesamowicie dużo wolności, bo to przedsięwzięcie z programami LEGO Star Wars z pewnością nie jest kanonem. Więc mieliśmy wolną rękę i nic nie krępowało naszej wyobraźni przed wpleceniem Hana Solo w „Padawańskie widmo”, a w przypadku tego programu, opisać nawet wydarzenia, które nie miały miejsca, jak choćby rodzinne spotkanie (bądź pierwsze spotkanie) Dartha Vadera z jego „przyrodnim bratem” Darthem Maulem. No a zarówno LEGO jak i Lucasfilm nas przy tym wspierały, więc mieszaliśmy postaci i miejsca z różnych filmów, tworząc naszą satyryczną wersję „Gwiezdnych Wojen” tak, by cały ten program był przede wszystkim zabawny.
P: To nie jest kanoniczne? W każdym razie mając możliwość bawienia się poza kanonem, w jaki sposób balansujecie satyrę i inny rodzaj humoru, ten bardziej dla dorosłych, z żartami, które lubią dzieci?
O: Oczywiście, zawsze jesteśmy świadomi tego, że te programy są skierowane do szerokiej publiczności, ale w szczególności do dzieci. Nawet nie potrafię opisać inaczej procesu tworzenia, niż to, że wiemy doskonale, że 22 minuty żartów o „Gwiezdnych Wojnach”, zrozumiałych tylko dla fanów, spowoduje że stracimy dzieci. Nie ma tu formuły, wskazówek, czy czegokolwiek. Czasem jest tak, że nawet ludzie z LEGO czy Lucasfilmu mi pomagają, mówiąc bym wyciął choćby odniesienie do chińskiego bootlega DVD z Zemstą Sithów, którego fragmenty krążyły po YouTubie i gdzie krzyczenie przez Vadera „Nieeee!” zostało przetłumaczone w podpisach jako „Nie chcę!”. To są żarty, które scenarzyści komediowi określają mianem „10 procentówek”. Cóż, w tym przypadku byłaby to raczej „0,01 procentówka”. Ale rozmowę o tej scenie mieliśmy naprawdę, a ona ostatecznie została wycięta. Było też dużo podobnych sytuacji. Choć został jeden żart, który pewnie znajdą najbardziej oddani fani „Gwiezdnych Wojen”, to odniesienie do jednej ze zmian, które George Lucas wprowadził ostatnio w „Star Wars: The Complete Saga Blu-ray”, a której pewnie inni ludzie nawet nie zauważą. Mam nadzieję, że to będzie zabawne.
P: A czy znajdziemy jakieś ciekawe pojawienia się (zarówno postaci na ekranie lub głosów) w tle, które chciałbyś, by widownia wypatrzyła?
O: Wow, nawet nie wiem od czego zacząć. Mieliśmy szczęście, że w „Padawańskim widmie” mieliśmy Anthony’ego Danielsa, więc przy tym programie zdecydowaliśmy mieć tylu prawdziwych aktorów powracających do swych ról ile tylko możemy. I ku naszemu zdziwieniu wielu się zgodziło. Poza Anthonym, który wrócił, mieliśmy Sama Witwera robiącego Dartha Maula (i jest tak głupawy w tej roli, jak mocny jest w „Wojnach klonów”), Brian Blessed wrócił jako Boss Nass, Julian Glover jako generał Veers a Kenneth Colley jako admirał Piett.
P: Cieszy mnie powrót tylu znanych twarzy (lub głosów). Jednym z moich ulubionych fragmentów „Padawańskiego widma” były interakcje między „Ianem”, Yodą i Codym. Jakaś szansa, że zobaczymy co się stało z Codym, który został nam na Hoth?
P: Pewnie gdzieś tam lata. Nie, Cody’ego nie będzie w tym programie. I nikt nie mówi też „Daj Darthowi pączka”. Ale jest AT-AT. No i Darth Maul! A jeszcze Luke cytujący Richarda Pryora z „Czystego szaleństwa”.
P: Ale Darth w końcu dostał pączka? No i czy są jakieś nawiązania do „Padawańskiego widma”?
O: Powiedzmy, że Darth w końcu dostał swojego pączka, ale dopiero po skończeniu „Padawańskiego widma”. Co do drugiego pytania, nie chciałbym zdradzać za dużo, ale jest jedno nawiązanie do „Padawańskiego widma” na początku programu. Wracamy na jeden ze światów, który widzieliśmy w „Widmie”, na krótko, a R2-D2 i C-3PO są tutaj. I to wszystko. Bardzo nam zależało, by ten program był czymś samodzielnym, więc staraliśmy się nie wracać do rzeczy, które działy się w „Padwańskim widmie”. Więc z wyjątkiem jednego momentu, porzuciliśmy pomysł filmu w filmie i te rzeczy. Nie będzie też George’a Lucasa z LEGO.
P: Na Comic Conie w 2011 wspomniałeś, że jedna z twoich własnych przygód z budowaniem zabawek LEGO znalazła swoje odzwierciedlenie w „Padawańskim widmie”. Chodzi o scenę, w której Threepio nie wie co zrobić patrząc na instrukcję. Czy twoje własne doświadczenia życiowe znalazły swoje odbicie w „The Empire Strikes Out”?
P: Myślę, że moje frustracje związane z budowaniem czegoś z LEGO zawarłem w „Padawańskim widmie”, tu jednak miałem okazję ukazać moje uczucia wobec oryginalnych filmów. Jak wspomniałem wcześniej, miałem szczęście, że zobaczyłem te filmy w kinie, gdy po raz pierwszy się pojawiły, gdy były nowe i świeże. Czekałem trzy długie lata na „Imperium kontratakuje” i poszedłem je zobaczyć w premierową noc w 1980 razem z moim najlepszym przyjacielem Bobem. Nikt wtedy nie ostrzegał nikogo przed spoilerami, ale staraliśmy się nie czytać nic o „Imperium”, zanim sami go zobaczymy. W każdym razie, gdy usłyszeliśmy jak Vader mówi „Jestem twoim ojcem”, obaj krzyknęliśmy „Nieeee!” zdecydowanie głośniej niż Luke. Byliśmy zdruzgotani. To pozostało jednym z największych przeżyć związanych z filmami w moim życiu... więc trochę się z tego ponabijaliśmy. To fragment, który w tym nowym programie przemawia do mnie najbardziej.
P: Czekamy na to jak zostanie ten film odebrany. Pisałeś wiele różnych komedii telewizyjnych, jaka jest różnica między pisaniem „Gwiezdnych Wojen” a np. „Simpsonami”?
O: Są w pewnych miejscach bardzo podobne. Podobieństwo jest w podejściu do humoru i pewnych simpsonowych rzeczach, które staram się robić z LEGO Star Wars, jak sugerowanie, że był żart, jak się go ominie. Tego jest mnóstwo w tym programie, więc lepiej przygotować przycisk z pauzą. Największa różnica jest taka, że w „Simpsonach” jestem częścią dużej ekipy (ok. 20 osób), która razem pracuje nad żartami i scenariuszem. W LEGO Star Wars jestem jednoosobowym zespołem. Owszem mamy duży wkład ze strony LEGO i Lucasfilmu, w końcu bez ich niesamowitych animatorów (którym przewodził Guy Vasilovich) to by nie powstało, ale proces pisania to tylko ja i mój dom. To naprawdę uwalnia i dodaje sił, ale i przeraża.
P: A co cię przeraża pisząc w domu? Jest tam coś o czym powinniśmy wiedzieć? Czy twoje figurki LEGO mówią do ciebie? A może przeraża cię to, że wszystko jest na twoich barkach, że nie masz armii ludzi, którzy mogą oceniać twoje żarty? Swoją drogą, gdy piszesz samemu jak testujesz czy coś jest zabawne dla innych?
O: Cóż, moje figurki LEGO do mnie nie mówią, ale moje dwa psy nieustannie próbują mnie namówić do tego, bym wrzucał piłeczkę do tenisa do basenu, by mogły ją przynieść! Nie no, w sumie to spędzam cudownie czas pisząc to, najczęściej w pokoju telewizyjnym z moimi DVD z wszystkimi sześcioma filmami, które nieustannie gdzieś tam grają w tle. Przerażająca część to właśnie to, że robię to sam i nie mam pokoju pełnego utalentowanych scenarzystów komediowych, którzy mogą pomóc. To co jest trudne, często jest też podniecające i niesamowicie satysfakcjonujące, zwłaszcza jak się wie, że większość tego scenariusza jest moim dziełem, oczywiście nie zapominając o wspaniałych pomysłach od LEGO i Lucasfilm oraz zdolnościom improwizacji naszych aktorów. No i oczywiście też trzeba pamiętać o niesamowitej grupie naszych animatorów, którzy sprawili, że ten scenariusz zaczął żyć. Animacje w tych programach nigdy mnie nie zawiodły, zawsze rzucały mnie na kolana.
A wracając do pytania, bez pokoju pomocników muszę opierać się na moim instynkcie i testować, na mojej rodzinie spoczywa ciężar słuchania moich dowcipów. Mój wspaniały syn, Wills, nawet stworzył żart, który znalazł się w programie. Trzeba się przyjrzeć bardzo dokładnie, ale w momencie gdy Luke jedzie wzdłuż ulicy, zobaczycie salon piękności/spa nazwane „MASAŻ VENTRESS”. Zuch chłopak! On miał również duży wpływ na legendarny krzyk Wilhelma, który można usłyszeć w jednym miejscu programu.
P: Wygląda na to, że Moc jest silna w twojej rodzinie. A możesz powiedzieć coś o pracy nad „Star Wars: Detours”? I czy są jeszcze jakieś inne projekty, dotyczące „Gwiezdnych Wojen”, ale nie tylko o których chciałbyś wspomnieć?
O: Pomiędzy moim etatem w Simpsonach i robieniem tego programu, mój czas jest całkowicie wypełniony, więc nie ma o czym mówić. Nie mam tez wiele do powiedzenia na temat „Detours”, głównie dlatego że jestem jednym z tuzina lub więcej scenarzystów, którzy mają przywilej pracować nad tym serialem, trochę na zasadzie wolnych strzelców. No i to, co tam zrobiłem nie będzie jakoś szybko pokazane. Ale to co widziałem, wygląda niesamowicie.