Ave. Do założenia tego wątku skłoniły mnie wyniki uważnej obserwacji tego, co fandom mówił o różnych sprawach przez ostatnie ~1,5 roku, czyli mniej więcej od premiery TFA. Głównie chodzi tu o preferencje w kwestii "TFA vs Prequele", a z czasem "TFA vs R1". Przyglądałem się, kto co lubi w tych filmach, czego nie lubi, dlaczego oceniający czasem nie mogą się kompletnie dogadać, oraz dlaczego fani zostali tak podzieleni przez TFA.
I doszedłem do błyskotliwego i genialnego w swej prostocie wniosku (), że poszczególnym fanom jedne filmy Sagi podobają się mniej, a inne bardziej, bo różne elementy są dla nich ważne i na różne rzeczy zwracają uwagę. Wiem, totalnie odkryłem Amerykę teraz, mówcie mi Kolumb. Ale tak sobie myślę, że to leży u podstaw obecnych podziałów wśród fandomu. I zaczynając jakąkolwiek dyskusję na temat nowych filmów (lub np. konfrontowanie ich z Prequelami) powinno się uwzględniać ten czynnik.
Ostatnio ładnie i sensownie napisał nieco na ten temat Numbers w tym poście: /Forum/Temat/22373#687272 Polecam, bo to dobry post i zasługuje na to, by go cytować.
***
Ok, to teraz o mnie. Co dla mnie jest ważne w SW? Kolejność będzie istotna, lecimy od najważniejszych do mniej ważnych:
Klimat. Co to jest klimat Gwiezdnych wojen? Niby ciężko określić, ale na pewno sami macie swoje definicje. To się po prostu "czuje". Przykładowo zapodałbym takie luźne obrazy: wielka bitwa kosmiczna z udziałem znajomych statków... Pościg jakiejś grupy niemilców za pojedynczym statkiem głównych bohaterów, który lawiruje w trudnych warunkach... Użytkownicy Jasnej i Ciemnej Strony stojący naprzeciw siebie, włączający swoje miecze świetlne... Wielkie, ruchliwe i multikulturowe futurystyczne miasto, z wieloma poziomami i latającymi wszędzie śmigaczami... Knajpa w szemranej części miasta, w której widzimy istoty wszelkich ras i profesji, co do jednej niebezpieczne...
No, sami wiecie. W każdym razie ów klimat musi być odczuwalny, bo bez tego sypie się wszystko.
Ciągłość/spójność uniwersum. Czyli żeby w miarę możliwości trzymać się zasad i realiów, ustalonych we wcześniejszych źródłach, a jeśli retconować, to z sensem i umiarem. Również zaliczyłbym tu pilnowanie, by wszystko wizualnie i pod względem projektów/działania ładnie do siebie pasowało między filmami. W praktyce oznacza to np., że Anakin nie powinien mieć absolutnie padawanki, a już na pewno nie od początku Wojen Klonów, a z kolei Rey nie powinna nauczyć się mind-tricka "z powietrza". No i szeroko ostatnio omawiana kwestia (nie)obecności ras z OT i Prequeli w filmach Disneya też oczywiście podpada pod ten punkt.
Fabuła. Nie mam tu kosmicznych wymagań. Nie lubię dwóch rzeczy: kiedy fabuła bezczelnie obraża moją inteligencję i kiedy za dużo powtarza się z poprzednich filmów. Pewne elementy powtarzać się oczywiście mogą, i nawet czasem jest to dodatkowy plus (patrz: Star Wars Ring Theory). Ale totalnej zrzynki 1:1 nie lubię. Tak, oczywiście piję do TFA; TPM też ma fabułę podobną do ANH, ale tam jest to całkiem nieźle ukryte, bo otoczka i wszystkie detale są zupełnie inne. TFA nie usiłuje tego zrzynania ukryć nawet kosmetycznie, a takiego podejścia nie szanuję, tylko uważam za lenistwo. Poza wspomnianymi elementami fabuła może być prościutka, nawet naiwna, byle trzymała się kupy i ładnie współgrała z klimatem.
Postacie. Powinny być... fajne Oczywiście każdy widzi tą fajność inaczej, co widać bo niesamowicie spolaryzowanym podejściu do Kylo Rena, i tylko trochę mniej spolaryzowanym do Anakina. Ja przyznam, że określenie oczekiwań co do postaci nie jest dla mnie łatwe, więc weźmy kwestie podstawowe: muszą budzić sympatię lub podziw, mieć w sobie coś interesującego/przyciągającego, no i nie wywoływać zażenowania. Jakiś pierwiastek tzw. zajebistości też jest mile widziany. Nie muszę o nich dużo wiedzieć, mogą być tylko ogólnie zarysowane, byle z sensem (to a propos zarzutów do bohaterów R1 - ja do nich kompletnie nic nie mam). Mogą być archetypiczne, nie potrzebuję jakiegoś wielkiego eksperymentowania na tym polu (kłania się Kylo, który jest aż ZBYT eksperymentalny).
Rozwijanie uniwersum. Last, but not least. Niech Was nie zmyli ostatnie miejsce tego elementu na liście, bo jest on dla mnie również cholernie ważny. Uwielbiam zjawisko zarówno dodawania do uniwersum SW nowych klocków, którymi można się potem bawić (nowe rasy, planety, kultury, statki itp.), jak i umiejętne łączenie tych nowych klocków ze starymi (rozwijanie w EU postaci drugo- i trzecioplanowych, przewijanie się niektórych motywów poprzez różne serie i nawiązywanie do siebie nawzajem) i utrzymywanie równowagi między nimi. Mnie interesuje to uniwersum bardzo, lubię się w nie wgłębiać, studiować je - poznawać nowe szczegóły, miejsca, doczytywać o wydarzeniach, rasach, pojazdach, uzbrojeniu... Dlatego kocham stare EU i liczę, że z czasem pokocham i nowe. I dlatego cenię sobie Prequele, bo opisywany tu punkt realizują perfekcyjnie. Rogue One też sobie tu ładnie radzi.
***
A co NIE jest dla mnie ważne i bez czego spokojnie mogę się obejść? (Kolejność bez znaczenia)
Baśniowość. Niektórzy mówią, że dla nich ta "magia" Star Wars zawiera się w baśniowości. Dlatego ucieszyło ich TFA, w którym nie brak tego elementu, a z kolei ponury i przyciężki chwilami R1 zbytnio im nie podszedł. Wolą tzw. "lekką przygodówkę", pełną Mocy i, no właśnie, magii. Mi ta baśniowość nie jest potrzebna do niczego, radzę sobie bez niej, ona nie definiuje dla mnie dobrych SW.
Elementy monomitu. Bez pana Campbella trudno wyobrazić sobie podstawowe Epizody, prawda? Ale jako fan EU powiem, że akurat preferuję trochę więcej fabularnych odejść od schematów monomitu, niż trzymanie się go kurczowo. Dlatego R1 tak mi siada, a campbellowskie elementy w TFA wiszą mi zupełnie.
Skupienie się na postaciach. Jeśli ma być kosztem fabuły lub ukazania świata, to nie chcę. Jasne: dobrze napisane i zagrane postacie, z dobrymi dialogami, to zawsze plus. Ale absolutnie nie mam potrzeby, by ten element dominował np. nad spójnością uniwersum.
Moc i miecze świetlne. Kiedyś Jedi i Sithowie to były dla mnie najważniejsze postacie w SW. Ale Force-userzy znudzili mi się w końcu, tzn. oczywiście nadal ich lubię, ale już nie są numero uno. Teraz najbardziej w SW lubię półświatek: przemytników, łowców nagród, zabójców... I uwielbiam oglądać miejscówki, w których te typy się zwykle gromadzą. Dlatego jak najbardziej łyknę film z SW bez Mocy, saberów, Dżedajów i Sithów. Bez popity.
***
No i popatrzcie. Czy teraz nie jest całkiem jasne, czemu nie przepadam za TFA, a uwielbiam R1? Czemu nadal szanuję bardzo Prequele?
To teraz Wasza kolej. Co dla Was jest najważniejsze w Star Wars?