XXX SPOTKANIE WIELKOPOLSKICH FANÓW STAR WARS
raport spisali: Chewie z Wooczego Imperium & Lord Sidious
Powiedzmy po prostu, że próbowałem dotrzeć do granic rzeczywistości. Byłem ciekaw, chciałem zobaczyć, co się stanie. To było to i nic więcej:
po prostu ciekawość
Jim Morrison*
Mówiono, że XXX Spotkanie Wielkopolskich Fanów Star Wars to wyjątkowa uroczystość, ale już od samego początku coś było nie tak. Nie dość, że Leonidas, wraz z trzystoma Spartanami w pudełku po zapałkach, zjawił się prawie punktualnie na dworcu, to jeszcze w tajemniczych okolicznościach znikali kolejni uczestnicy wycieczki i wrocławska gromadka została ograniczona do sześciu dusz. Tiramisu wolała zostać w ciepłym szambku, Malak w podziemiach dworca, Misiek przebywał w areszcie, a Fizyk w zakładzie psychiatrycznym. Ale wróćmy do nas, jeszcze zanim poszliśmy szukać stalowej bestii, zaopatrzyliśmy się w rozmaite środki psychotropowe i po zapoznaniu się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, weszliśmy wreszcie na pokład pociągu.
Żarłoczność rozgwiazd
Musimy powiązać ze sobą wszystkie te rozpaczliwe obrazy: droga do Poznania była długa, żmudna i męcząca, najeżona (a czasami nawet nakolczaktowana i najeżozwieżona) trudnościami, jak choćby czasochłonna i kłopotliwa wymiana podwozia wagonów, bo w Wielkopolsce tory kolejowe mają rozstaw o 89 mm szerszy niż normalnie. Przez ten czas każdy jak tylko mógł walczył z wielkim stresem: Lord Sidious zażył podwójną dawkę leków, który przypisał mu pan doktór, i bynajmniej nie były to zielone lekarstwa Anora, Leonidas wyładowywał emocje bazgrząc na kartce, niestety nie miał czystej więc bazgrał na 50 złotówce, ooryl wydłubywał piórka z jakiejś starej poduszki, Chewie spała, Rusis pilnował Urthony, Urthona językiem sprawdzał(a) napięcie akumulatorków aparatu cyfrowego, a współpasażer ze śląska pił rum i śpiewał przez sen.
Befsztyk z meduz
Wreszcie przyszedł konduktor, wywalił dziadka za okno mówiąc, że nie miał biletu, a po sprawdzeniu naszych żółtych, poinformował uprzejmie, że dobiliśmy do Poznania. Nie pozostało nam więc nic innego, jak pozbierać rozsypanych Spartan i wysiąść. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na peronie nikt, słownie NIKT na nas nie czekał, a tabliczka pod wejściem do gmachu dworca miała napis „Poznań Dębiec”. Po krótkiej dyskusji i podliczeniu głosów (za głosował Lord Sidious, Chewie, Rusis, Leo i ooryl, przeciw Mroczny/a Urthon(a)), uznaliśmy, że lepiej będzie zakraść się bez biletu do najbliższego pociągu i przejechać się na gapę na Dworzec Główny w Poznaniu.
Akwarelowe piranie
Oczywiście gdy już tam dotarliśmy, ponownie nikt, słownie NIKT na nas nie czekał. Nie było ani róż, ani czerwonego dywanu, ani dzieci rzucających kwiatki pod nogi, ani chleba ani soli. W sumie na szczęście również nie było protestujących przeciw wizycie takich znakomitości na poznańskiej ziemi. Nie wspomnę, że nie było nawet czekających, choć niektórzy świadkowie twierdzą, że na dworcu był Lord (tfu, Lady) Aragorn i Halcyon, acz podobno widziano ich tylko w sytuacji in figlanti. W sumie to by tłumaczyło późniejszą rozmową z LA, która szukała chrzestnych dla swojego przyszłego dziecka.
Sucha czcionka
Na dodatek okazało się, że ekipie od pogody również nie udało się dotrzymać obietnic i lało jak z cebra, pioruny ciskał chyba sam Thor, co siedział na chmurnym tronie a wokół niego latały chmurne wozy z Bespin, podobno opierał się również o rafinerię gazu Tibanna, ale to tylko pogłoski. Innymi słowy pogoda była pod psem, a jak wykazało dochodzenie był to pies Zaxa!
Przechodnie szli szybciej
Na szczęście jakoś trafiliśmy do czegoś, co można by nazwać centrum Poznania, choć oczywiście sklep ogólnoeortyczny Beate Uhse trudno uznać za zabytkowy. Była tam jeszcze budka z lodami, nieczynna, i kiosk, w którym również sprzedawano erotyczne gazety, co bardzo ucieszyło Leo. Jeszcze ciekawsza była obecność w tamtej okolicy wujka Zaxa, ale tu nie ma co się rozwodzić, czy i dlaczego wychodził z tego sklepu, bo ważne jest to, że nas ogarnęła panika, żeśmy się zgubili, a wujek nas uratował! Był dzielny i wspaniały, opanował szybko krzyczącą/ego w panice wniebogłosy Urthonę, płaczącego ooryla i dzwoniącego po pomoc Rusisa. Zax, niczym superman z długoPISu Mrocznego Bartosza [znanego wcześniej jako Burzol, w aktach policji Gorzowskiej figuruje też jako Bórżój albo Póżoll], uratował nas i zaprowadził wpierw do swego apartamentu [miałem na oku hacjendę, wspaniałą, mówię wam! Lecz nie chciała tam zamieszkać żadna z pięknych dam… a taki fajny burdel miał być…], obok którego znajduje się kino, więc ma blisko, zwłaszcza, że repertuar podobny do tego, znajdującego się w wyżej wspomnianym sklepie. A następnie, po tym, jak część ekipy (to jest Rusis i Leo) zostawiła swoje plecaki, walizki, tobołki i resztę taboru (w tym dwa gliniane garnki, kotlety z mięsa wołowego i rosół w proszku) w domostwie wujka, poszliśmy do ekskluzywnej restauracji pod skoczną nazwą „Popend” (wcześniej był POPIS, ale jakoś nie wyszło). Oczywiście niektórym, jak Leonidasowi, kojarzyło się to wyłącznie z fizyką [mówi się Fizykiem – przyp. Misiek], a dokładniej z zasadą zachowania pędu, która mówi, że jeśli na dany układ fizyczny nie działają żadne siły, to pęd tego układu jest stały. Z tej regułki wynika też zasada zachowania popędu, acz w wystroju knajpy nie było żadnych elementów związanych z tą dziedziną wiedzy. Na ścianach nie wisiały amperomierze, śrubki, wahadełka czy inne takie, nie było też kulek (no może były, ale nie takie, o jakie nam chodzi). W zamian za to znaleźliśmy np. jedną ścianę pomalowaną na czerwono ze szpetnym i budzącym powszechne oburzenie moralne rysunkiem. W środku El Rey, który z powodu wieku kazał mianować się Nestorem i wkrótce Zax próbowali jakoś tę tanzbudę doprowadzić do stanu używalności. Leszcz (obywatel miasta Leszno) układał właśnie kafelki w ubikacji, kleił je na kropelkę, bo nie było czasu by szybko schły, a sam wujek przyklejał plakaty w miejsce dziur w ścianie. Barman wspominał jak to było fajnie, gdy robił za Dartha Maula, co prawda jak się okazało, robił też za Golluma, Servusa Snape’a a nawet kolesia z Brooback Mountain (ale nie tego głównego), w zależności jaka to impreza. Wkrótce rozpoczęliśmy oczekiwania na resztę ekipy, a ta powoli przyszła i zaczęła się rozgaszczać na miejscu. Każdy wchodzący musiał wyrecytować wyznanie wiary fana Star Wars, a gdy tego dokonał, wpisywał się na listę, nikomu na szczęście nie trzeba było w tej czynności pomagać. Choć niektórzy w to wątpią, zwłaszcza widząc podpisy „Ntesor” albo „Noyclah”.
Gąbczasta mikstura
Rozsiedliśmy się przy stołach i zaczęły się tańce, hulanki i swawole, był tort i świeczki. Tort miał być kremowy, ale wyszedł śmietankowy, a tak naprawdę to wyszedł Domator z tego tortu. Barman zrozumiał, czemu tak ciężko się to niosło, a jedzący czemu trafiało im się tak dużo kudłów. Gdy już wszyscy nasycili się jadłem i napojem, wykonano rozkaz 30, czyli program: był więc pojedynek rysunkowy, kolejnych graczy wyłapywało się z tłumu przez wbicie ołówka w dziurkę od nosa bądź ucha, gry rozmaite i tu Lord S. ograł Nestora z kretesem w miniaturki, zabił mu nawet Mace’a Windu. Przegrał z Harpoonem, acz walka była %MOCNO% nierówna, gdyż Lord miał dwie figurki na planszy, Harpoon pluton egzekucyjny, dwadzieścia dwie figurki i jeszcze podpiłowaną kostkę. Pan H. z pewnością jest tutejszym szejkiem i oprócz własnego roweru, domowego hotelu i kuchennej knajpy, ma także całą armię. Później była prelekcja Zaxa na temat wyrobów piekarniczych w uniwersum Gwiezdnych Wojen: o tym, co piekła ciocia Beru w piecyku, o plackach Yody, robionych z suszu, o kajzerkach z Naboo, gdzie krzyżyki robili Gunganie języczkami, o rogalikach z Korelii, bo ktoś zawsze wykradnie 2/3 bułki, o imperialnych samosmarujących się kromkach, no i rebelianckich okruszkach trujakach. Jedynie Carno zasnął na tym pasjonującym wykładzie, potem się tłumaczył, że to niby twardego wina(wina). I Leonidasa, bo dzwonił do niego o 4 w nocy, by spytać się, czy znalazł Kropka. Na końcu odbył się konkurs wiedzy o Forest Wars i wspólne śpiewanie Yub Nub, ale o tym za chwilkę…
Krawiectwo pospolite polne
W międzyczasie przyjechała Gilraen z Lady Este. Po tym, jak Cesarzowa Gil nie chciała przyznać, iż jest matką Imperatorożki Chewie z Wooczego Imperium, ta siedziała osowiała przez resztę zabawy. Przy okazji rodzinnych kłótni okazało się, że Nestor za młodych lat spłodził przodków Halcoyna, więc jest jego wujkiem, czyli wynika z tego, że mieszkaniec Polic jest po części Leszczem. Punkt 18:00 Lady Aragorn wyszła do domu, bo rodzice wychodzili na imprezę, więc miała cały dom dla siebie i Hala. Gdy zaproponowano im przydzielenie na noc przyzwoitki, wpieniła się, że się wtrącamy, że nie po to pozbywała się rodziców, by im się ktoś po domu kręcił i przeszkadzał. Ponieważ LA robiła się na bóstwo, Hal musiał zostać jeszcze półtorej godziny w Popendzie. Inna wersja tych wydarzeń mówi, że chodziło o to, by rodzice nie widzieli Hala przed ślubem, bo to niby pecha przynosi. Sam Kaiser Halcyon von Noyclah twierdził, że prowadzi konkurs wiedzy o FW, bo sam nie może brać w nim udziału. Drugim miejscem zwyciężyła honorowo Chewie, a drugie od tyłu miejsce zajął/eła Mroczna/y Urthon(a) Qymean de Zabrak jel Sheelal.
Marcowe kłody północne
Tymczasem wujek Zax zabrał LSa i Chewie do siebie na pyszny żurek, najlepszą część spotkania i właściwie po nią tylko przyjechaliśmy, bo na pewno nie po to, by Darth Piotr nazwymyślał Lordowi, że robi więcej syfu niż czterech pijanych. Po drodze okazało się, że Zax ma psa, wielkiego jak kot łyżwa irlandzkiego imieniem Vader. Tak swoją drogą, to ten żurek jako jedna z niewielu zup nie jest rasistowska, nie dyskryminuje mniejszości narodowych i seksualnych, a przy tym nie niesie treści antysemickich, a wszystko to za sprawą masełka, na którym żurek został przygotowany, zamiast na ksenofobicznej wieprzowinie.
Grawitacyjna strzała rozkoszy
Potem wróciliśmy, ale już sporo towarzystwa nie było. Podchmielony Mroczny Bartosz prowadził edycję specjalną Drogi do Gwiazd, czy też Tańca z Gwiazdami: „Yub Nub” (niektórzy brali to zupełnie na poważnie, tańcząc na stole albo rzucając butelkami po piwie w śpiewających). Przy okazji wyszły na jaw jego dziwne skłonności seksualne, ale niech sam się z nich tłumaczy. Teraz wiemy, czemu rzucił się wtedy na tych skinów, po prostu to chłopcy w jego typie.
Radosna zielona bestia
Wrocławsko-leszczyńska ekipa skończyła porzucona na dworcu, na szczęście Poznań Główny, a nie żadne Dębce czy inne takie. Nestor odkrył tutaj kolejnego bratniego leszcza, z którym zaraz uciął sobie sympatyczną pogawędkę. A tak przy okazji obiecał nam, że zagra wraz z twardym jazzowy koncert wigilijny. Nikt nie poszedł sprawdzić, czy to prawda. Gdy obaj już dobrze się zintegrowali, wyrzuciliśmy ich z pociągu, w Lesznie oczywiście, żeby nie było. Myśmy pojechali dalej, hen aż do Wrocławia, wspominając mile jubileuszowe spotkanie z okazji trzydziestolecia istnienia Poznania.
* - ciekawostka, mało kto wie, że koledzy z zespołu nazywali go Jimbo, ale on sam wolał używać ksywek „Król Jaszczur”, pewnie dlatego, że wierzył, iż żurek robi się z jaszczurek, albo Mr. Mojo Risin’, a to oczywiście by konkurować z Mr. Kiss Kiss Bang Bang (nie to nie jest skrzyżowanie Brencza, Domatora i Dartha Piotra z Leonidasem, tylko ksywka Jamesa Bonda, za to w Polsce mieszka poseł Bonda z Samoobrony).
Lista obecności:
Banita
Bendu
Burzol
Carno
Chewie
Domator
Ewoki
Gilraen
Gunfan
Halcyon
Harpoon
Holas
Jaya
Kejosan
Kolarz
Lady Aragorn
Lady Este
Lady Morte
Leonidas
Lord Sidious
Nestor
Ooryl
Piotr
Rusis
seishiro
Sonia
Tori Forebode
Urthona
Zax
Zebrzasta