IMPERIADA XXXV - „KONKLAWE” - RAPORT
Z czarnego punktu, zawieszonego gdzieś w międzygwiezdnej pustce, wyskoczył statek. Przez chwilę zamigotał, gdy przenosił swoją obecność z nadprzestrzeni do normalnego wymiaru, po czym zaczął spokojnie sunąć, z towarzyszącym mu światłem pobliskich gwiazd. Obserwator dostrzegłby dwa skrzyżowane ze sobą skrzydła, cztery potężne działka laserowe i ostry, wydłużony kadłub. Jeden z najsłynniejszych kształtów w galaktyce – myśliwiec X-Wing.
„Przekonajmy się, ile to jest warte” – mruknąłem, przebierając palcami po kontrolkach. Tkwiący za moimi plecami astromechaniczny robot zaświergotał, a na panelu przede mną pojawiło się tłumaczenie jego technicznego bełkotu. Bez sensu, pomyślałem. Informacja o ciśnieniu chłodziwa na nic mi się nie przyda, ten robot zdecydowanie wymagał podkręcenia wskaźnika kreatywności.
Przez owiewkę ujrzałem zbliżający się, obły kształt. Stacja kosmiczna „Wrocław”, przypominająca kształtem zdechłego kraba, wisiała w ciemnej przestrzeni, samotna i potężna zarazem, niczym prastary okręt wojenny. Nie zaskoczył mnie jej widok, bywałem tu wszak niemalże codziennie. Moja planeta Psary leżała wystarczająco blisko, by jeden mikroskok na stację nie stanowił wielkiego problemu. Co z tego, że zazwyczaj dostawałem się na nią na pokładzie jednego z kursujących regularnie promów, i tak spędziłem tam niemalże połowę swojego życia. Wszak na stacji mieszkała większość moich znajomych.
Zabezpieczyłem działka statku i skierowałem się ku najbliższemu hangarowi.
Wkrótce zostawiłem X-Winga na platformie niedaleko kwatery mojej siostry, wziąłem plecak, przytroczyłem blaster do pasa i ruszyłem przed siebie. Czekała mnie podróż powrotna na pokładzie promu, albowiem niestety X-Wing był własnością mojego ojca, który zresztą miał go za jakąś godzinę odebrać z tej platformy. Co za szkoda, że nie stać mnie na własny myśliwiec, pomyślałem.
Kroczyłem znajomymi korytarzami stacji, mijając po drodze tłumy najróżniejszych istot. Zieloni Rodianie, włochaci Bothanie, grupy Durosów, Sullustian, Defelów, a nawet pojedynczy Elomici – były tu niemalże wszystkie rasy galaktyki. Zazwyczaj nie zwracałem na to uwagi… ale coś mi mówiło, że towarzystwo, z którym się miałem spotkać, też nie będzie takie standardowe.
Sprawny chód wkrótce doprowadził mnie do celu. W jednym z korytarzy mrugał neonowy wizerunek nagiego Rycerza Jedi, ze skierowanym w dół zapalonym mieczem. Spojrzałem w bok i zobaczyłem tabliczkę z napisem „Uni Cafe”. A więc to tu – najbardziej parszywa kantyna w okolicy, a może i na całej stacji. Po tym jak poprzedni lokal, „Na Strychu”, został zdemolowany przez grupę rozsierdzonych Ewoków, comiesięczne mityngi bastionowej zbieraniny szumowin (której zresztą sam byłem członkiem) obywały się właśnie tutaj. Mroczne wejście nie zachęcało do odwiedzin przypadkowych przechodniów.
Do diabła z tym, pomyślałem. Zanurzyłem się w mroku otaczającym wejście.
Pierwszą osobą, na którą się natknąłem, był nowiutki model droida-kelnerki. Ucharakteryzowana na ponętną brunetkę maszyna śmignęła obok mnie, rzucając urocze „Dzień dobry!”. Pozory mylą, przypomniałem sobie. Uprzejmy droid to za mało, by uśpić moją czujność. Odruchowo sprawdziłem, czy blaster jest pod ręką i poszedłem dalej.
Z głośników sączyła się smętna klatooińska muzyka, a czerwone latarnie oświetlające ukryty w głębi lokalu kąt wabiły wzrok. Wszedłem na podwyższenie i zobaczyłem ich. Byli tam wcześniej ode mnie. Przebiegłem spojrzeniem po przekrwionych ślepiach, oślinionych pyskach, błyszczących kłach i zmierzwionym futrze. Banda szulerów, łotrów i szubrawców. Zupełnie jak ja.
Był więc Ooryl, cichy gandyjski łotr. Ukryta pod maską twarz nie pozwalała ocenić wieku, ale wszyscy wiedzieli, że był bardzo młody. Jednak jego wiek nie przeszkadzał mu w zdobyciu opinii najbardziej przebiegłego i zdeprawowanego szulera. Był specjalistą od różnego rodzaju karcianych zagrywek, a także wszelkich innych form hazardu, gdzie oszukiwał na potęgę, o czym wszyscy zresztą wiedzieli.
Dalej Leonidas, sadystyczny Ewok, znany z zamiłowania do obdzierania z pluszu swoich zabawek. Miał wyrok śmierci o szesnastu systemach, wliczając w to system operacyjny. Lepiej było nie stawać między nim, a pluszową przytulanką.
Urthona… gdy tylko go zobaczyłem, miałem ochotę paść na kolana i błagać o litość. Przygarbiony, z pozoru mało widoczny Zabrak miał śmierć w oczach. Na wystających z czaszki drobnych rogach lśniły ślady zakrzepniętej krwi. Urthona to był jego pseudonim, krążyły pogłoski, że kiedyś nazywał się Kumajen Jar Szedał, czy jakoś tak. Co za różnica – śmierć i tak jedno ma imię. Każdy z nas dobrze wiedział, że Urthona był najlepszym płatnym zabójcą w galaktyce. I że ta robota sprawiała mu przyjemność.
Miami… Wesoły i rubaszny Ortolanin. Specjalista do materiałów wybuchowych, nitownic i bieżącej sytuacji politycznej. Dobry kompan. Prywatnie partner Leonidasa.
Mój wzrok przykuł gigantyczny facet. To już był człowiek, bez wątpienia, choć posturą przypominał raczej AT-AT. Zawsze bałem się, że przy powitaniu zmiażdży mi dłoń. To Rusis, prawa ręka szefa. Groźny tak w słowach, jak i w czynach.
I ostatni z siedzących przy stoliku, Merduk. Stary alkoholik, nawet teraz we wszystkich czterech dłoniach trzymał po kuflu piwa. Ponura twarz wyrażała wyłącznie odrętwienie. Żebym tylko wiedział, jakiej był rasy… Chyba Quermianin. Cóż, jakby nie spojrzeć, w chwilach gdy był trzeźwy, nie miał sobie równych w walce na cztery wibroostrza.
Spojrzeli na mnie jak na wroga. Niedobrze. Już miałem sięgać do blastera i walczyć o życie, gdy Ewok wstał.
- Jestem Otas – zawołał wesoło, wyszczerzając kły.
Podałem mu dłoń i pierwsze lody pękły. Pozostali także wymienili ze mną uściski kończyn. Urthona spojrzał na mnie groźnie, aż pobladłem, ale nie zabił mnie. Jeszcze nie.
Przysiadłem spokojnie na uboczu. Kelnerka odebrała moje zamówienie i po chwili wróciła z wypalającym żyły sokiem z commenorskich zgniłojabłek. Jednak przy stoliku wciąż panowało nieznośne napięcie. Każdy oceniał przeciwnika, każdy gotował się do pojedynku na śmierć i życie. Tylko strach przed szefem utrzymywał tę bandę szelm w jako takim porządku. Tylko On miał prawo nas karać i tylko On mógł wyrządzać nam krzywdę. Gdyby spróbował ktokolwiek inny… Szkoda gadać.
Leonidas coś tam gaworzył z Miamim, ale rozmowa za bardzo się nie kleiła. Rusis cały czas obserwował mnie znad krawędzi kufla. Atmosfera gęstniała z chwili na chwilę.
Nagle z mroku wyłonił się Malak, ponury Muun. Ciemny Jedi, pomyślałem, tylko jego tu brakowało. Gdy kroczył, niemal roztaczał wokół siebie rytm Marszu Imperialnego, cholernie posępny i dołujący. Malak był szubrawcem i okrutnikiem, a na dodatek pochodził z rodziny bankierów. Zabójcze połączenie. Za nim wkroczył Lord Sidious. I wtedy dopiero poczułem się zagrożony.
Lord… Szef. Postawny Duros, dowódca całej naszej zbieraniny, główny organizator, mózg, naczelny szubrawca, przewodniczący Kółka Krawców i handlarz absyntem. Ojciec chrzestny, któremu nikt nawet nie próbował się przeciwstawić. Gdy tylko spojrzał, wszyscy spokornieli, nawet Urthona wydawał się być jakiś taki łagodniejszy. Lord zasiadł na swym tronie i przemówił:
- Zaczynajmy.
I rozpoczęła się narada. Nie uczestniczyło z niej jednakże zbyt wiele istot – prócz Rusisa, Urthony, Ooryla i mnie w zasadzie niewielu było zainteresowanych. Leonidas zachwycał swoimi opowieściami o polowaniu na ostatni model pluszowego nosorożca, a pozostali patrzyli czy Merduk będzie w stanie wypić 15 litrów jednym haustem. Lord jak zwykle wymieniał z nami poglądy na temat ostatnich wydarzeń – odkrytych w IPN materiałów dotyczących Dartha Bane’a, rządowego programu Legacy 137 AY, czy też sposobów likwidacji killickich robali. Kątem oka obserwowałem nadchodzących kolejnych członków gangu – mroczną Jenth 23 (kolejną prócz Malaka Ciemną Jedi, specjalność: lewitacja pod sufitem) no i hrabinę Alex Verse Naberrie.
Alex usiadła obok mnie z lekko dosłyszalnym szelestem aksamitnej sukni. Jak przystało na arystokratkę i wróżbitkę była rzecz jasna ubrana nienagannie i zgodnie z najnowszymi kreacjami mody. Posłała mi promienny uśmiech i zaczęła się przysłuchiwać dyskusji. W pewnym momencie Lord doszedł do wniosku, że liczebność jego podwładnych przekroczyła 10 istot, dlatego powstał. Wszystkie dyskusje ucichły natychmiast. a Merduk beknął i upuścił dwa puste kufle.
- Towarzysze – zaczął donośnie. – Po raz kolejny widzimy się na tymże jakże ważnym zebraniu. Wielu z nas zginęło w czasie poprzednich akcji… Że wspomnę tragiczny wypadek nieobecnych dziś Miśka i Taraissu, którzy wciąż dochodzą do siebie po niezwykle niemiłych doświadczeniach. Śledztwo w tej sprawie przeprowadził Urthona.
Wspomniany Zabrak nawet nie drgnął. Ale każdy wiedział, że gdyby to on znalazł się w kręgu podejrzanych, Urthona nie pozwoliłby mu wyjść żywym z tego lokalu.
- Prawdopodobnie winnym był Fizyk – warknął wściekły Lord, a w jego czerwonych oczach zapałała żądza mordu.
Fizyk… Krętacz! Nigdy nie ufaj Tuskenom, tak mawiała moja matka. Nic dziwnego, że Fizyk nie odważył się dziś pojawić. Jeśli to rzeczywiście on stał za zamachem na Miśka i Taraissu… To nigdzie nie mógł się czuć bezpieczny.
- Policzymy się z nim później – stwierdził Sidious, a w jego ustach była to obietnica. – Jednak wymagam od was szczerości. Czas, byście zdali raporty z ostatnich naszych spotkań i łupieżczych wypraw. Wszak to my opanowaliśmy pałac w Leśnicy, to my podpaliliśmy Otasa, tego okrutnego Barabela, to w końcu my uwolniliśmy z Groblic Świętego Jar Jara! Ale to też dwoje naszych współtowarzyszy zostało poszkodowanych, gdy zaskoczono nas na otwartych połaciach Pilchowic i to nas zaatakowali Ciemni Szturmowcy w Gorzowie na planecie Dagobah. Część z was brała udział w którymś z tych wydarzeń. Nie wiemy jednak, jak duży wpływ mógł mieć na nie Fizyk. Czas, byście powiedzieli wszystko, co wiecie. Musimy poznać prawdę.
Lord usiadł, z jego postaci biła prawdziwa świetlistość. Poruszony Leonidas odchrząknął:
- Cóż… na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć. A więc było tak…
Opowiedział o swoich doświadczeniach. Po nim wypowiadali się pozostali. Słuchając ich opowieści widziałem to wszystko – walki na piętrze leśnickiej fortecy, bohaterską walkę Miśka, Burzola i Yuriego z przeważającymi siłami wroga, uwalnianie Jar Jara i wreszcie zdradziecką zapadnię w Pilchowicach. Słuchałem tego uważnie, zdobywając cenne informacje. Gdy w końcu wszyscy członkowie gangu, niechętnie, ale szczerze, opowiedzieli o swych dokonaniach, porażkach i fantazjach, znów zapadła cisza.
Lord tylko kiwał głową. Westchnął ciężko i spojrzał na Urthonę.
- Wiesz, co masz robić.
Zabrak pokiwał głową.
Wkrótce potem nastąpiło przesłuchanie.
Wiedzieliśmy już, że Fizyk był winny. Teraz nadszedł czas sprawdzić, czy nikt mu w tym nie pomagał. Zanim Urthona rozpoczął przesłuchanie, do lokalu weszli kolejni żołnierze – drapieżny i nieokiełznany Togorianin Ulv, barbarzyńska istota, głośna, lubująca się w rozszarpywaniu na strzępy przypadkowych zwierząt domowych. Oprócz tego Maquis Scorpio, najlepszy włamywacz wśród Ranatów, a także BSolar – chudy jak szczapa Korelianin, zaufany agent Lorda. Gdzieś w tle mignął mi też nieznajomy Ikotchi o imieniu Krzaq, ale zaraz skrył się gdzieś w tłumie zebranych.
Urthona rozdał wszystkim arkusze pytań. Po mojej prawej stronie usiadła dumna Alex, po lewej zaś Ooryl. W trójkę rozpoczęliśmy odpowiedzi na pytania – od tego zależał nasz los. Przegrani zostaliby oskarżeni o współuczestnictwo w zbrodni Fizyka, pozostałych oczyściłoby się z zarzutów.
Urthona odczytywał pytania, a nam pot spływał strugami z przerażonych ciał. Zabrak mówił nisko, ledwo dosłyszalnym szeptem, cichym i groźnym jak anioł śmierci. Ten głos zmuszał do mówienia prawdy, wymagał absolutnej szczerości. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym skłamać.
Następne godziny były jak tortura, nieskończony ciąg pytań. Urthona drążył naszą wiedzę, przytaczając cytaty i opisy znanych nam sytuacji. Jeśli byliśmy wiernymi wykonawcami woli Lorda, byliśmy w stanie na to odpowiedzieć. Jeśli zaniedbaliśmy nasze obowiązki choć trochę, umożliwiając Fizykowi krętacką działalność, byliśmy współwinni zbrodni. W końcu ta męka dobiegła końca.
Nie poszło nam najlepiej.
Byłem gotów do walki o życie, jednak morderczy Zabrak w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Lordem, po czym chwycił swoje wyposażenie i wybiegł z lokalu. Wyglądało na to, że Fizyk działał sam.
Wiedzieliśmy też, że nie ujrzymy to już więcej żywego.
- Nadszedł czas na chwilę prawdy – Lord jeszcze z nami nie skończył. Rozdał nam arkusze filimplastu. – Zdrada Fizyka uświadomiła mi, że w naszej organizacji zaczęły się dziać złe rzeczy. Dlatego teraz napiszecie po pięć plusów i po pięć wad, jakie najwyraźniej zauważacie w naszej firmie. Bądźcie szczerzy… albo liczcie się z konsekwencjami.
Zrobiliśmy co kazał. Potem po kolei każda grupa odczytywała i omawiała swoje pochwały, a także nieśmiałe zażalenia. Lord słuchał wszystkiego z głębokim namysłem, co jakiś czas kiwając zielono-niebieską głową. Rusis tylko bębnił palcami po stole. Gdy wszystko się skończyło, Lord wiedział już o wszystkich naszych najgłębiej skrywanych tajemnicach. Prawda wyszła na jaw.
Lord zebrał nasze arkusze i oddał je Rusisowi. Nie skomentował ich jednak. Kiwnął ręką i dał nam przyzwolenie do zabawy.
Niewiele pamiętam z tego, co się dalej działo. Alex wyciągnęła z plecaka wróżbiarskie karty i zaczęła machać nimi dookoła. Wkrótce zebrała się wokół niej grupka fanów, która omawiała z vjuńską arystokratką znaczenie otrzymanych od niej przepowiedni. Prym wiódł w tym Ulv, nadzwyczaj złagodniały, który okazał swą wewnętrzną, artystyczną i etyczną stronę kociej duszy. W międzyczasie zameldowała się cała reszta gangu – dawno nie widziana Adi Galla, wysoki i kościsty Ki Adi Mundi (obydwoje byli niegdyś Padawanami, ale nie otrzymali statusu Rycerza, dlatego też Lord przygarnął ich pod swoje skrzydła). Pojawił się też Bly5052, jeden z ostatnich klonów, który rozpytywał wszystkich dookoła o Battlefronta 2 – jeden z najpopularniejszych symulatorów walki. Cóż, jak przystało na klona, chciał się wciąż kształcić i doszkalać własne umiejętności. Jednak nie znalazł tego, co chciał… więc dołączył się do rozmów z Alex, która okazała zagubionemu żołnierzami nadzwyczajną łagodność.
Na koniec weszła Chewie. Urocza, drobna blondynka błysnęła uśmiechem, a wszyscy mordercy, szulerzy i oszuści uprzejmie się jej odkłonili. Zaczęła rozmawiać z Lordem. Zastanawiałem się, jak taka drobna i niepozorna dziewczyna trafiła w to miejsce. Wtem Merduk klepnął mnie w ramię.
- Bądź ostrożny – odrzekł, zupełnie jakby odczytywał moje myśli. – Zastanawiasz się, co ona tu robi, prawda? Wszyscy zadawaliśmy sobie to pytanie, aż poznaliśmy prawdę. Ona jest Shi’ido.
- Zmiennokształtna?
- Tak. I uważaj, ma tendencje do zmieniania się w Wookieego. Wtedy wyrywa ludziom ręce. Co, jak zapewne podejrzewasz, jest dla mnie wystarczającym powodem do bycia ostrożnym – zakończył i pomachał mi czterema dłońmi.
Pod koniec spotkania Lord odciągnął mnie na bok, przeszkadzając mi w spożywaniu steku z nerfa i zlecił napisanie powyższego raportu. Potem jeszcze Chewie dała mi zestaw trucizn, bym przekazał go siostrze Urthony, mojej dobrej znajomej. Jednak czas biegał nieubłaganie, a chronometr wybijał coraz późniejsze godziny.
Podszedłem do Alex.
- Wybacz mi, hrabino, ale czas nagli – wskazałem na chronometr. – W holokinie niedługo zacznie się seans „Twi’lekianki w Błękitnej Wodzie”, musimy iść jeśli mamy zdążyć.
- Naturalnie – odparła z godnością. – Wybaczcie mi panowie, do zobaczenia wkrótce.
- Moja pani – zawołali chóralnie z głębokim ukłonem.
Pożegnaliśmy się z całą ekipą i opuściliśmy lokal. Chewie zdążyła mi jeszcze wręczyć piękny szkic okładki do „Książki Kucharskiej Jabby”, który obiecałem wspomnieć w tymże raporcie. Gdy tylko moja stopa przekroczyła próg „Uni Cafe”, chciałem tańczyć z radości.
Pojawiłem się na XXXV Imperiadzie i przeżyłem!
***
Z raportu Służb Ochrony Stacji Wrocław:
(…) Po otrzymaniu informacji o odbywającym się w kantynie „Uni Cafe” groźnym spotkaniu grupy przestępczej Lorda Sidiousa udaliśmy się na miejsce zdarzenia. Niestety większość uczestników zdążyła się już ulotnić. Rozpoczęliśmy pościg za pozostałymi – udało nam się schwytać jedynie Ranata o imieniu Maquis Scorpio. Jeden z członków gangu, prawdopodobnie znany jako Merduk, zniknął w okolicach kosmodromu. Jednakże rdzeń bandy, czyli Lord Sidious, jego prawa ręka Rusis i szefowa ochrony Chewie wciąż pozostają nieuchwytni…
Prawdopodobna lista poszukiwanych, uczestniczących 16 września w spotkaniu w „Uni Cafe”:
1) Ooryl
2) Leonidas
3) Urthona
4) Miami
5) Rusis
6) Wedge
7) Malak
8) Lord Sidious
9) Jenth 23
10) Alex Verse Naberrie
11) Ulv
12) Maquis Scorpio
13) BSolar
14) Krzaq
15) Adi Galla
16) Ki Adi Mundi
17) Chewie z Wooczego Imperium
18) Bly 5052
Poszukiwani są uzbrojeni i niebezpieczni, w razie ich identyfikacji prosimy o kontakt z najbliższym posterunkiem… (…)
***
Stanąłem na platformie holonetowej. Po chwili wokół mnie pojawiły się cztery błękitne hologramy.
- Nie rozpoznali mnie – zameldowałem.
- Cudownie! – ucieszył się Burzol – Dobra robota. Nie licząc mnie jesteś najlepszym agentem CorSecu jakiego mamy do dyspozycji.
- Czego się dowiedziałeś? – spytał Ricky.
- Oskarżyli o to Fizyka. Mamy go już z głowy.
- Wybornie! – Immo przejechał palcami po swych mandaloriańskich ostrzach. Podobnie jak my wszyscy był Korelianinem, ale czerwony hełm mandaloriańskiej zbroi zakrywał całe jego oblicze. – Zwrócimy ich po kolei przeciwko sobie, a potem dokończymy dzieła!
- Bądź ostrożny – uprzedził mnie Halcyon. – Jesteś naszą tajną bronią. Niedługo to wszystko się skończy, a wtedy osiągniemy nasz cel…
Autor: WEDGE
Temat na forum
Z czarnego punktu, zawieszonego gdzieś w międzygwiezdnej pustce, wyskoczył statek. Przez chwilę zamigotał, gdy przenosił swoją obecność z nadprzestrzeni do normalnego wymiaru, po czym zaczął spokojnie sunąć, z towarzyszącym mu światłem pobliskich gwiazd. Obserwator dostrzegłby dwa skrzyżowane ze sobą skrzydła, cztery potężne działka laserowe i ostry, wydłużony kadłub. Jeden z najsłynniejszych kształtów w galaktyce – myśliwiec X-Wing.
„Przekonajmy się, ile to jest warte” – mruknąłem, przebierając palcami po kontrolkach. Tkwiący za moimi plecami astromechaniczny robot zaświergotał, a na panelu przede mną pojawiło się tłumaczenie jego technicznego bełkotu. Bez sensu, pomyślałem. Informacja o ciśnieniu chłodziwa na nic mi się nie przyda, ten robot zdecydowanie wymagał podkręcenia wskaźnika kreatywności.
Przez owiewkę ujrzałem zbliżający się, obły kształt. Stacja kosmiczna „Wrocław”, przypominająca kształtem zdechłego kraba, wisiała w ciemnej przestrzeni, samotna i potężna zarazem, niczym prastary okręt wojenny. Nie zaskoczył mnie jej widok, bywałem tu wszak niemalże codziennie. Moja planeta Psary leżała wystarczająco blisko, by jeden mikroskok na stację nie stanowił wielkiego problemu. Co z tego, że zazwyczaj dostawałem się na nią na pokładzie jednego z kursujących regularnie promów, i tak spędziłem tam niemalże połowę swojego życia. Wszak na stacji mieszkała większość moich znajomych.
Zabezpieczyłem działka statku i skierowałem się ku najbliższemu hangarowi.
Wkrótce zostawiłem X-Winga na platformie niedaleko kwatery mojej siostry, wziąłem plecak, przytroczyłem blaster do pasa i ruszyłem przed siebie. Czekała mnie podróż powrotna na pokładzie promu, albowiem niestety X-Wing był własnością mojego ojca, który zresztą miał go za jakąś godzinę odebrać z tej platformy. Co za szkoda, że nie stać mnie na własny myśliwiec, pomyślałem.
Kroczyłem znajomymi korytarzami stacji, mijając po drodze tłumy najróżniejszych istot. Zieloni Rodianie, włochaci Bothanie, grupy Durosów, Sullustian, Defelów, a nawet pojedynczy Elomici – były tu niemalże wszystkie rasy galaktyki. Zazwyczaj nie zwracałem na to uwagi… ale coś mi mówiło, że towarzystwo, z którym się miałem spotkać, też nie będzie takie standardowe.
Sprawny chód wkrótce doprowadził mnie do celu. W jednym z korytarzy mrugał neonowy wizerunek nagiego Rycerza Jedi, ze skierowanym w dół zapalonym mieczem. Spojrzałem w bok i zobaczyłem tabliczkę z napisem „Uni Cafe”. A więc to tu – najbardziej parszywa kantyna w okolicy, a może i na całej stacji. Po tym jak poprzedni lokal, „Na Strychu”, został zdemolowany przez grupę rozsierdzonych Ewoków, comiesięczne mityngi bastionowej zbieraniny szumowin (której zresztą sam byłem członkiem) obywały się właśnie tutaj. Mroczne wejście nie zachęcało do odwiedzin przypadkowych przechodniów.
Do diabła z tym, pomyślałem. Zanurzyłem się w mroku otaczającym wejście.
Pierwszą osobą, na którą się natknąłem, był nowiutki model droida-kelnerki. Ucharakteryzowana na ponętną brunetkę maszyna śmignęła obok mnie, rzucając urocze „Dzień dobry!”. Pozory mylą, przypomniałem sobie. Uprzejmy droid to za mało, by uśpić moją czujność. Odruchowo sprawdziłem, czy blaster jest pod ręką i poszedłem dalej.
Z głośników sączyła się smętna klatooińska muzyka, a czerwone latarnie oświetlające ukryty w głębi lokalu kąt wabiły wzrok. Wszedłem na podwyższenie i zobaczyłem ich. Byli tam wcześniej ode mnie. Przebiegłem spojrzeniem po przekrwionych ślepiach, oślinionych pyskach, błyszczących kłach i zmierzwionym futrze. Banda szulerów, łotrów i szubrawców. Zupełnie jak ja.
Był więc Ooryl, cichy gandyjski łotr. Ukryta pod maską twarz nie pozwalała ocenić wieku, ale wszyscy wiedzieli, że był bardzo młody. Jednak jego wiek nie przeszkadzał mu w zdobyciu opinii najbardziej przebiegłego i zdeprawowanego szulera. Był specjalistą od różnego rodzaju karcianych zagrywek, a także wszelkich innych form hazardu, gdzie oszukiwał na potęgę, o czym wszyscy zresztą wiedzieli.
Dalej Leonidas, sadystyczny Ewok, znany z zamiłowania do obdzierania z pluszu swoich zabawek. Miał wyrok śmierci o szesnastu systemach, wliczając w to system operacyjny. Lepiej było nie stawać między nim, a pluszową przytulanką.
Urthona… gdy tylko go zobaczyłem, miałem ochotę paść na kolana i błagać o litość. Przygarbiony, z pozoru mało widoczny Zabrak miał śmierć w oczach. Na wystających z czaszki drobnych rogach lśniły ślady zakrzepniętej krwi. Urthona to był jego pseudonim, krążyły pogłoski, że kiedyś nazywał się Kumajen Jar Szedał, czy jakoś tak. Co za różnica – śmierć i tak jedno ma imię. Każdy z nas dobrze wiedział, że Urthona był najlepszym płatnym zabójcą w galaktyce. I że ta robota sprawiała mu przyjemność.
Miami… Wesoły i rubaszny Ortolanin. Specjalista do materiałów wybuchowych, nitownic i bieżącej sytuacji politycznej. Dobry kompan. Prywatnie partner Leonidasa.
Mój wzrok przykuł gigantyczny facet. To już był człowiek, bez wątpienia, choć posturą przypominał raczej AT-AT. Zawsze bałem się, że przy powitaniu zmiażdży mi dłoń. To Rusis, prawa ręka szefa. Groźny tak w słowach, jak i w czynach.
I ostatni z siedzących przy stoliku, Merduk. Stary alkoholik, nawet teraz we wszystkich czterech dłoniach trzymał po kuflu piwa. Ponura twarz wyrażała wyłącznie odrętwienie. Żebym tylko wiedział, jakiej był rasy… Chyba Quermianin. Cóż, jakby nie spojrzeć, w chwilach gdy był trzeźwy, nie miał sobie równych w walce na cztery wibroostrza.
Spojrzeli na mnie jak na wroga. Niedobrze. Już miałem sięgać do blastera i walczyć o życie, gdy Ewok wstał.
- Jestem Otas – zawołał wesoło, wyszczerzając kły.
Podałem mu dłoń i pierwsze lody pękły. Pozostali także wymienili ze mną uściski kończyn. Urthona spojrzał na mnie groźnie, aż pobladłem, ale nie zabił mnie. Jeszcze nie.
Przysiadłem spokojnie na uboczu. Kelnerka odebrała moje zamówienie i po chwili wróciła z wypalającym żyły sokiem z commenorskich zgniłojabłek. Jednak przy stoliku wciąż panowało nieznośne napięcie. Każdy oceniał przeciwnika, każdy gotował się do pojedynku na śmierć i życie. Tylko strach przed szefem utrzymywał tę bandę szelm w jako takim porządku. Tylko On miał prawo nas karać i tylko On mógł wyrządzać nam krzywdę. Gdyby spróbował ktokolwiek inny… Szkoda gadać.
Leonidas coś tam gaworzył z Miamim, ale rozmowa za bardzo się nie kleiła. Rusis cały czas obserwował mnie znad krawędzi kufla. Atmosfera gęstniała z chwili na chwilę.
Nagle z mroku wyłonił się Malak, ponury Muun. Ciemny Jedi, pomyślałem, tylko jego tu brakowało. Gdy kroczył, niemal roztaczał wokół siebie rytm Marszu Imperialnego, cholernie posępny i dołujący. Malak był szubrawcem i okrutnikiem, a na dodatek pochodził z rodziny bankierów. Zabójcze połączenie. Za nim wkroczył Lord Sidious. I wtedy dopiero poczułem się zagrożony.
Lord… Szef. Postawny Duros, dowódca całej naszej zbieraniny, główny organizator, mózg, naczelny szubrawca, przewodniczący Kółka Krawców i handlarz absyntem. Ojciec chrzestny, któremu nikt nawet nie próbował się przeciwstawić. Gdy tylko spojrzał, wszyscy spokornieli, nawet Urthona wydawał się być jakiś taki łagodniejszy. Lord zasiadł na swym tronie i przemówił:
- Zaczynajmy.
I rozpoczęła się narada. Nie uczestniczyło z niej jednakże zbyt wiele istot – prócz Rusisa, Urthony, Ooryla i mnie w zasadzie niewielu było zainteresowanych. Leonidas zachwycał swoimi opowieściami o polowaniu na ostatni model pluszowego nosorożca, a pozostali patrzyli czy Merduk będzie w stanie wypić 15 litrów jednym haustem. Lord jak zwykle wymieniał z nami poglądy na temat ostatnich wydarzeń – odkrytych w IPN materiałów dotyczących Dartha Bane’a, rządowego programu Legacy 137 AY, czy też sposobów likwidacji killickich robali. Kątem oka obserwowałem nadchodzących kolejnych członków gangu – mroczną Jenth 23 (kolejną prócz Malaka Ciemną Jedi, specjalność: lewitacja pod sufitem) no i hrabinę Alex Verse Naberrie.
Alex usiadła obok mnie z lekko dosłyszalnym szelestem aksamitnej sukni. Jak przystało na arystokratkę i wróżbitkę była rzecz jasna ubrana nienagannie i zgodnie z najnowszymi kreacjami mody. Posłała mi promienny uśmiech i zaczęła się przysłuchiwać dyskusji. W pewnym momencie Lord doszedł do wniosku, że liczebność jego podwładnych przekroczyła 10 istot, dlatego powstał. Wszystkie dyskusje ucichły natychmiast. a Merduk beknął i upuścił dwa puste kufle.
- Towarzysze – zaczął donośnie. – Po raz kolejny widzimy się na tymże jakże ważnym zebraniu. Wielu z nas zginęło w czasie poprzednich akcji… Że wspomnę tragiczny wypadek nieobecnych dziś Miśka i Taraissu, którzy wciąż dochodzą do siebie po niezwykle niemiłych doświadczeniach. Śledztwo w tej sprawie przeprowadził Urthona.
Wspomniany Zabrak nawet nie drgnął. Ale każdy wiedział, że gdyby to on znalazł się w kręgu podejrzanych, Urthona nie pozwoliłby mu wyjść żywym z tego lokalu.
- Prawdopodobnie winnym był Fizyk – warknął wściekły Lord, a w jego czerwonych oczach zapałała żądza mordu.
Fizyk… Krętacz! Nigdy nie ufaj Tuskenom, tak mawiała moja matka. Nic dziwnego, że Fizyk nie odważył się dziś pojawić. Jeśli to rzeczywiście on stał za zamachem na Miśka i Taraissu… To nigdzie nie mógł się czuć bezpieczny.
- Policzymy się z nim później – stwierdził Sidious, a w jego ustach była to obietnica. – Jednak wymagam od was szczerości. Czas, byście zdali raporty z ostatnich naszych spotkań i łupieżczych wypraw. Wszak to my opanowaliśmy pałac w Leśnicy, to my podpaliliśmy Otasa, tego okrutnego Barabela, to w końcu my uwolniliśmy z Groblic Świętego Jar Jara! Ale to też dwoje naszych współtowarzyszy zostało poszkodowanych, gdy zaskoczono nas na otwartych połaciach Pilchowic i to nas zaatakowali Ciemni Szturmowcy w Gorzowie na planecie Dagobah. Część z was brała udział w którymś z tych wydarzeń. Nie wiemy jednak, jak duży wpływ mógł mieć na nie Fizyk. Czas, byście powiedzieli wszystko, co wiecie. Musimy poznać prawdę.
Lord usiadł, z jego postaci biła prawdziwa świetlistość. Poruszony Leonidas odchrząknął:
- Cóż… na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć. A więc było tak…
Opowiedział o swoich doświadczeniach. Po nim wypowiadali się pozostali. Słuchając ich opowieści widziałem to wszystko – walki na piętrze leśnickiej fortecy, bohaterską walkę Miśka, Burzola i Yuriego z przeważającymi siłami wroga, uwalnianie Jar Jara i wreszcie zdradziecką zapadnię w Pilchowicach. Słuchałem tego uważnie, zdobywając cenne informacje. Gdy w końcu wszyscy członkowie gangu, niechętnie, ale szczerze, opowiedzieli o swych dokonaniach, porażkach i fantazjach, znów zapadła cisza.
Lord tylko kiwał głową. Westchnął ciężko i spojrzał na Urthonę.
- Wiesz, co masz robić.
Zabrak pokiwał głową.
Wkrótce potem nastąpiło przesłuchanie.
Wiedzieliśmy już, że Fizyk był winny. Teraz nadszedł czas sprawdzić, czy nikt mu w tym nie pomagał. Zanim Urthona rozpoczął przesłuchanie, do lokalu weszli kolejni żołnierze – drapieżny i nieokiełznany Togorianin Ulv, barbarzyńska istota, głośna, lubująca się w rozszarpywaniu na strzępy przypadkowych zwierząt domowych. Oprócz tego Maquis Scorpio, najlepszy włamywacz wśród Ranatów, a także BSolar – chudy jak szczapa Korelianin, zaufany agent Lorda. Gdzieś w tle mignął mi też nieznajomy Ikotchi o imieniu Krzaq, ale zaraz skrył się gdzieś w tłumie zebranych.
Urthona rozdał wszystkim arkusze pytań. Po mojej prawej stronie usiadła dumna Alex, po lewej zaś Ooryl. W trójkę rozpoczęliśmy odpowiedzi na pytania – od tego zależał nasz los. Przegrani zostaliby oskarżeni o współuczestnictwo w zbrodni Fizyka, pozostałych oczyściłoby się z zarzutów.
Urthona odczytywał pytania, a nam pot spływał strugami z przerażonych ciał. Zabrak mówił nisko, ledwo dosłyszalnym szeptem, cichym i groźnym jak anioł śmierci. Ten głos zmuszał do mówienia prawdy, wymagał absolutnej szczerości. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym skłamać.
Następne godziny były jak tortura, nieskończony ciąg pytań. Urthona drążył naszą wiedzę, przytaczając cytaty i opisy znanych nam sytuacji. Jeśli byliśmy wiernymi wykonawcami woli Lorda, byliśmy w stanie na to odpowiedzieć. Jeśli zaniedbaliśmy nasze obowiązki choć trochę, umożliwiając Fizykowi krętacką działalność, byliśmy współwinni zbrodni. W końcu ta męka dobiegła końca.
Nie poszło nam najlepiej.
Byłem gotów do walki o życie, jednak morderczy Zabrak w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Lordem, po czym chwycił swoje wyposażenie i wybiegł z lokalu. Wyglądało na to, że Fizyk działał sam.
Wiedzieliśmy też, że nie ujrzymy to już więcej żywego.
- Nadszedł czas na chwilę prawdy – Lord jeszcze z nami nie skończył. Rozdał nam arkusze filimplastu. – Zdrada Fizyka uświadomiła mi, że w naszej organizacji zaczęły się dziać złe rzeczy. Dlatego teraz napiszecie po pięć plusów i po pięć wad, jakie najwyraźniej zauważacie w naszej firmie. Bądźcie szczerzy… albo liczcie się z konsekwencjami.
Zrobiliśmy co kazał. Potem po kolei każda grupa odczytywała i omawiała swoje pochwały, a także nieśmiałe zażalenia. Lord słuchał wszystkiego z głębokim namysłem, co jakiś czas kiwając zielono-niebieską głową. Rusis tylko bębnił palcami po stole. Gdy wszystko się skończyło, Lord wiedział już o wszystkich naszych najgłębiej skrywanych tajemnicach. Prawda wyszła na jaw.
Lord zebrał nasze arkusze i oddał je Rusisowi. Nie skomentował ich jednak. Kiwnął ręką i dał nam przyzwolenie do zabawy.
Niewiele pamiętam z tego, co się dalej działo. Alex wyciągnęła z plecaka wróżbiarskie karty i zaczęła machać nimi dookoła. Wkrótce zebrała się wokół niej grupka fanów, która omawiała z vjuńską arystokratką znaczenie otrzymanych od niej przepowiedni. Prym wiódł w tym Ulv, nadzwyczaj złagodniały, który okazał swą wewnętrzną, artystyczną i etyczną stronę kociej duszy. W międzyczasie zameldowała się cała reszta gangu – dawno nie widziana Adi Galla, wysoki i kościsty Ki Adi Mundi (obydwoje byli niegdyś Padawanami, ale nie otrzymali statusu Rycerza, dlatego też Lord przygarnął ich pod swoje skrzydła). Pojawił się też Bly5052, jeden z ostatnich klonów, który rozpytywał wszystkich dookoła o Battlefronta 2 – jeden z najpopularniejszych symulatorów walki. Cóż, jak przystało na klona, chciał się wciąż kształcić i doszkalać własne umiejętności. Jednak nie znalazł tego, co chciał… więc dołączył się do rozmów z Alex, która okazała zagubionemu żołnierzami nadzwyczajną łagodność.
Na koniec weszła Chewie. Urocza, drobna blondynka błysnęła uśmiechem, a wszyscy mordercy, szulerzy i oszuści uprzejmie się jej odkłonili. Zaczęła rozmawiać z Lordem. Zastanawiałem się, jak taka drobna i niepozorna dziewczyna trafiła w to miejsce. Wtem Merduk klepnął mnie w ramię.
- Bądź ostrożny – odrzekł, zupełnie jakby odczytywał moje myśli. – Zastanawiasz się, co ona tu robi, prawda? Wszyscy zadawaliśmy sobie to pytanie, aż poznaliśmy prawdę. Ona jest Shi’ido.
- Zmiennokształtna?
- Tak. I uważaj, ma tendencje do zmieniania się w Wookieego. Wtedy wyrywa ludziom ręce. Co, jak zapewne podejrzewasz, jest dla mnie wystarczającym powodem do bycia ostrożnym – zakończył i pomachał mi czterema dłońmi.
Pod koniec spotkania Lord odciągnął mnie na bok, przeszkadzając mi w spożywaniu steku z nerfa i zlecił napisanie powyższego raportu. Potem jeszcze Chewie dała mi zestaw trucizn, bym przekazał go siostrze Urthony, mojej dobrej znajomej. Jednak czas biegał nieubłaganie, a chronometr wybijał coraz późniejsze godziny.
Podszedłem do Alex.
- Wybacz mi, hrabino, ale czas nagli – wskazałem na chronometr. – W holokinie niedługo zacznie się seans „Twi’lekianki w Błękitnej Wodzie”, musimy iść jeśli mamy zdążyć.
- Naturalnie – odparła z godnością. – Wybaczcie mi panowie, do zobaczenia wkrótce.
- Moja pani – zawołali chóralnie z głębokim ukłonem.
Pożegnaliśmy się z całą ekipą i opuściliśmy lokal. Chewie zdążyła mi jeszcze wręczyć piękny szkic okładki do „Książki Kucharskiej Jabby”, który obiecałem wspomnieć w tymże raporcie. Gdy tylko moja stopa przekroczyła próg „Uni Cafe”, chciałem tańczyć z radości.
Pojawiłem się na XXXV Imperiadzie i przeżyłem!
***
Z raportu Służb Ochrony Stacji Wrocław:
(…) Po otrzymaniu informacji o odbywającym się w kantynie „Uni Cafe” groźnym spotkaniu grupy przestępczej Lorda Sidiousa udaliśmy się na miejsce zdarzenia. Niestety większość uczestników zdążyła się już ulotnić. Rozpoczęliśmy pościg za pozostałymi – udało nam się schwytać jedynie Ranata o imieniu Maquis Scorpio. Jeden z członków gangu, prawdopodobnie znany jako Merduk, zniknął w okolicach kosmodromu. Jednakże rdzeń bandy, czyli Lord Sidious, jego prawa ręka Rusis i szefowa ochrony Chewie wciąż pozostają nieuchwytni…
Prawdopodobna lista poszukiwanych, uczestniczących 16 września w spotkaniu w „Uni Cafe”:
1) Ooryl
2) Leonidas
3) Urthona
4) Miami
5) Rusis
6) Wedge
7) Malak
8) Lord Sidious
9) Jenth 23
10) Alex Verse Naberrie
11) Ulv
12) Maquis Scorpio
13) BSolar
14) Krzaq
15) Adi Galla
16) Ki Adi Mundi
17) Chewie z Wooczego Imperium
18) Bly 5052
Poszukiwani są uzbrojeni i niebezpieczni, w razie ich identyfikacji prosimy o kontakt z najbliższym posterunkiem… (…)
***
Stanąłem na platformie holonetowej. Po chwili wokół mnie pojawiły się cztery błękitne hologramy.
- Nie rozpoznali mnie – zameldowałem.
- Cudownie! – ucieszył się Burzol – Dobra robota. Nie licząc mnie jesteś najlepszym agentem CorSecu jakiego mamy do dyspozycji.
- Czego się dowiedziałeś? – spytał Ricky.
- Oskarżyli o to Fizyka. Mamy go już z głowy.
- Wybornie! – Immo przejechał palcami po swych mandaloriańskich ostrzach. Podobnie jak my wszyscy był Korelianinem, ale czerwony hełm mandaloriańskiej zbroi zakrywał całe jego oblicze. – Zwrócimy ich po kolei przeciwko sobie, a potem dokończymy dzieła!
- Bądź ostrożny – uprzedził mnie Halcyon. – Jesteś naszą tajną bronią. Niedługo to wszystko się skończy, a wtedy osiągniemy nasz cel…
Autor: WEDGE
Temat na forum
Maquis Scorpio2006-11-08 15:26:04
Doprawdy, tak otwarcie się przyznajesz do usunięcia pewnej klapy...
Halcyon2006-10-24 12:18:22
Urthona ---> to nie pierwsza taka osoba i mam nadzieje nie ostatnia ;)
Kasis2006-10-24 10:56:37
Hehe:) Bardzo fajnie napisany raport, brawo:)
Alex Verse Naberrie2006-10-23 22:01:47
hahahahaha, świetne, ale ja nie jestem hrabiną tylko Dworką albo jak kto woli to Lady-Dworką, a może mówi się dwórką?
Merduk2006-10-23 18:56:11
Swietny raport ..tylko czemu jestem przedstawiony jako alkoholik i moczymorda?;p I do tego jeszcze "stary"Nie przesadzajmy mam tylko 25 wiosen na karku....;p;p
Swietny raport :):)
Leonidas2006-10-23 17:00:46
:)
Hego Damask2006-10-23 15:50:06
Hal ---> chyba masz następcę :D FW 5 napiszcie w duecie, będzie szybciej :P :P
Halcyon2006-10-23 12:38:35
hmm....świetny raport, naprawde :D liczę, że kolejny również będzie twojego autorstwa, w końcu to chyba nie koniec przygód :P
Lady Morte2006-10-22 20:40:21
lol, świetny raport... ktoś, kto 'się nie za na Fandomie' mógłby sobie pomysleć, że to jakiś fanfic albo coś...:D hehe, brawo Wedge :)
Immo2006-10-22 19:14:46
Hehehe...
Ciekawe podejście do sprawy (i wejście do knajpy) :D
Porównania niektórych osób do ras mnie powaliły :D
Hego Damask2006-10-22 17:05:32
Cóż można powiedzieć? Jesteś niezły :) Czyżby następca Hala? :P :P