„Pan Miami
czyli z Imperiady opowieści pare.”
Właśnie dwukonną furą wjechał młody panek
I obiegłszy aleje zawrócił przed barek,
Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne
Ogląda czule, jako swe znajome dawne.
Biegał po całym „Strychu” i szukał komnaty,
Gdzie pijał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.
Tymczasem na spotkaniu nie uszło baczności,
Że przed barek zajechał któryś z nowych gości.
Lord Sidious poznał z dala, ręce rozkrzyżował
I z krzykiem podróżnego ściskał i całował;
"Ciepło, mój Miami (bo tak nazywano
Młodzieńca, który nosił to przedziwne miano
Ciepło, mój Miami, dziś Cię witamy
„Na Strychu”, właśnie kiedy wiele piwa mamy.
Właśnie w sali siedziało towarzystwo całe,
Wesoło, w nieporządku; naprzód Wookie małe
Z dozorcą, potem Seasee Tin stał z Darth Redavem,
Obok pan Maquid Scorpio wraz z Celedivem;
Jenth tuż za Adi Gallą, a Chewie na boku;
Yuri stał przed Rusisem o jakieś pół kroku
(Tak każe przyzwoitość); nikt tam nie rozprawiał
O porządku, nikt BSolara nie ustawiał,
A każdy mimowolnie nieładu pilnował.
Bo Lorda „Na Strychu” dawne obyczaje schował
I nigdy nie dozwalał, by dawano względu
Dla Ani i Witosła rozumu, urzędu;
U Stołu
Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli
Ogórki kiszone milcząc żwawo jedli.
Lord, z boku rzuciwszy wzrok na Miamego
I poprawiwszy nieco miecza świetlnego,
Nalał absyntu i rzekł:
"Dziś, nowym zwyczajem,
My na naukę młodzież na Coruscant dajem,
I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki
Mają od starych więcej książkowej nauki;
Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem,
Że nie ma szkół uczących żyć z Jedi i światem.
Z ludźmi i obcymi; a ja powiem śmiało,
Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.
Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;
Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka,
Ale nie galaktyczną ani też szlachecka.
Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna;
Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,
I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana
Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana.
Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić
I każdemu powinną uczciwość wyrządzić.
I starzy się uczyli; u panów rozmowa
Była to historyja żyjąca światowa,
A między Jedi dzieje domowe ich światu.
Dawano przez to poznać rycerzowi bratu,
Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;
Więc Jedi obyczaje swe trzymał pod strażą.
Dziś istoty nie pytaj: co zacz? kto go rodzi?
Z kim on żył, co porabiał? każdy gdzie chce wchodzi,
Byle nie szpieg Imperium i byle nie w nędzy.
Jak ów Wicekról Gunray nie wąchał pieniędzy
I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów,
Tak nie chcą znać istoty rodu, obyczajów!”
To mówiąc Sidious gości obejrzał porządkiem;
Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem,
Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,
Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza.
Grzybobranie
Był park z rzadka zarosły, wysłany murawą;
Po jej kobiercach, na wskroś białych pniów brzozowych,
Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych,
Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy,
Niby tańce, i dziwny ubiór: istne duchy
Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych,
Ci w długich, rozpuszczonych szatach, jak śnieg jasnych;
Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim,
Ten z gołą głową; inni, jak gdyby obłokiem
Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony,
Ciągnące się za głową jak komet ogony.
Każdy w innej postawie: ten przyrosł do ziemi,
Tylko oczyma kręci na dół spuszczonemi;
Ów, patrząc wprost przed siebie, niby senny kroczy
Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy;
Wszyscy zaś ciągle w różne schylają się strony
Aż do ziemi, jak gdyby wybijać pokłony.
Jeżeli się przybliżą albo się spotkają,
Ani mówią do siebie, ani się witają,
Głęboko zadumani, w sobie pogrążeni.
Miami widział w nich obraz elizejskich cieni,
Które chociaż boleściom, troskom niedostępne,
Błąkają się spokojne, ciche, lecz posępne.
Któż by zgadnął, że owi, tak mało ruchomi,
Owi milczący ludzie - są nasi znajomi?
Lordowscy towarzysze! z hucznego spotkania
Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania:
Jako ludzie rozsądni, umieją miarkować
Mowy i ruchy swoje, aby je stosować
W każdej okoliczności do miejsca i czasu.
Dlatego, nim ruszyli za Lordem do lasu,
Wzięli postawy tudzież ubiory odmienne,
Służące do przechadzki opończe płócienne,
Miami nie pojął, nie znał miejskiego zwyczaju,
Więc zdziwiony niezmiernie biegł pędem do gaju.
Grzybów było w bród: Chewie bierze krasnolice,
Tyle w pieśniach zakonu sławione lisice,
B Solar za wysmukłym goni borowikiem,
Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem.
Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy
I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,
Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory,
Czy zimą. Ale Yuri zbierał muchomory.
Celediv ni trujących, ni smacznych nie zbierał,
Roztargniona, znudzona, dokoła spozierał,
Z głową w górę zadartą. Więc pan Rusis w gniewie
Mówił o nim, że grzybów szukał na drzewie.
Uczta dla wytrwałych w „Chillout”
Miami przypomina starodawne czasy:Każe sobie podawać od szat Jedi pasy
I nimi z Chilloutoskiej piwnicy dobywa
Beczki starej siwuchy, dębniaku i piwa.
Jedne wnet odgwożdżono, a drugie ochoczo
Fanów niedobitkowie, porywają, toczą
Na balkon; tam na piwo grupa ta się zbiera,
Tam założona główna Lordowska kwatera.
Nakładają sto świeczek, smolą, palą, pieką,
Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką;
Chce fani noc tę przepić, przejeść i prześpiewać.-
Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać,
Oko gaśnie za okiem, i cała gromada
Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada:
Ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci.
Tak wytrwałych zwyciężył w końcu sen, brat śmierci.
Pana Mickiewicza wypociny spisały;
Adi i Elfka , co skrupulatnymi być chciały.