Raport napisany przez: Orlano - nadworna Hermiona
"Lumos!"
Jednej bidy zawsze mało. Nie dość, że lato nas niestety opuściło i poszło na zasłużone wakacje ustępując miejsca chłodnej złotej jesieni to jeszcze trzeba było wybrać kolejnych oszołomów którzy będą w swoim imieniu doprowadzali nas na skraj bankructwa. Nic tylko poszukać sznurka, machnąć flachę i resztę życia nie żyć. Ale do tak skrajnych decyzji was szczerze nie zachęcam. Lepiej poczytaj ten tekst a gwarantuję, że humor ci się poprawi. W razie niezadowolenia nie zwracamy zmarnowanego czasu.
"Aunt Marge's Waltz"
24 września, czyli dzień poprzedzający to co najgorsze - wybory - miało miejsce pewne wydarzenie, które nie ma żadnego znaczenia dla poprawy gospodarki (a jeżeli to w niewielkim stopniu), nie zlikwidowało głodu i niesprawiedliwości na świecie, nie zakończyło wojny w Iraku i nie spowodowało, że reprezentacja polski w piłce nożnej awansowała do mistrzostw świata/europy/podwórka ale z pewnością poprawiła humor kilku osobnikom od wielu lat kroczącym ścieżką Ciemnej bądź Jasnej strony Mocy zamieszkałym w Lublinie. Dwudzieste - jubileuszowe - spotkanie lubelskiego fandomu Gwiezdnych Wojen (i po kryjomu Harry'ego Pottera) miało miejsce, a kto nie był niech żałuje.
"Buckbeak's Flight"
Jako, że władza lubi być krytykowana a czasem to nawet obalana jeszcze przed spotkaniem było słychać wyraźne głosy Narodu o zmianę lokalu, bo wiecznie serwowane nam przez SS-aki Naczelne lokale z rodziny Johnny's nam się serdecznie przejadły. Władza najwyraźniej obawiająca się buntu i odejścia Dusz do Star Treka chociaż raz wysłuchała nas i zaprowadziła gdzie indziej i bynajmniej nie na manowce a do Sid'a (bez Nancy).
"Secret Of The Castle"
Sid to taka przytulna pizzeria z prawdziwego zdarzenia gdzie można przy potężnych drewnianych stołach przy nie zagłuszającej czy dołującej muzyce w miłym towarzystwie zjeść naprawdę dobrą, dużą i za przyzwoitą cenę pizzę wzbogaconą o sos czosnkowy bądź pomidorowy. Wszystko przy miłej i KOMPETENTNEJ obsłudze. Tam nam nie grozi, że zamówiwszy pizzę dostaniemy pół litra.
"Monster Book"
Oczywiście czym by było PRAWDZIWE lubelskie spotkanie miłośników Gwiezdnych wojen bez komentarzy na temat polityki. Jako, że do urn wypadało pójść następnego dnia i odwalić obywatelski obowiązek szybko wzięliśmy się za zapoznanie programów wyborczych oszołomów, na których za żadne skarby nie warto marnować głosu. Najbardziej poroniona okazała się Polska Partia Narodowa i jej wódz. Z drugiej strony czego się spodziewać skoro ichni predator ma na nazwisko Bubel. Z tego chleba nie będzie. Jedyne czego się dowiedzieliśmy z gazetki pana Be to, że Polska jest pod żydowską okupacją, a każdy polityk to nikt inny jak zakonspirowany Żyd czekający tylko, aby Prawdziwemu Polakowi wsadzić nóż w plecy. Jak tak się tego poczytało to zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie mam na imię Izaak i czy przypadkiem nie powinienem w tej chwili być w synagodze. A później się dziwią, że Polska to taki nietolerancyjny kraj. PO-PiS daliśmy również Palikotowi - lubelskiemu producentowi gorzały kandydującego z listy Przysposobienia Obronnego. Wyszło do czego dąży PO, już raz był taki jeden co to kochał demokrację, a jak tylko była okazja wyrżnął wszystkich, którzy mogli mu przeszkodzić. Nosił czarny kaptur i miał świszczącego "pieska" - Lorda Vold... Vadera. Zresztą popatrzcie na jego twarz. Czy wam kogoś nie przypomina?
"Double Trouble"
Gdy dostaliśmy zamówione wcześniej gigantyczne pizze i zajęliśmy się konsumpcją, można powiedzieć, że podzieliliśmy się na dwie frakcje, które rozmawiały między sobą na interesujące je tematy. Na dobrą sprawę ci co byli bliżej władzy (czyt. Vonga) dyskutowali na temat Falkonu i CorusConu - dwóch konwentów, które będą miały miejsce w listopadzie tego roku w Lublinie i Stolycy. Ci z dala od Władzy też rozmawiali o listopadzie, a dokładniej weekendzie po obu konwentach. Zdradzę tylko, że najczęściej padały wyrazy: różdżka, WESZ, Voldemort czy Krum. (Dobrze wiem, że wiecie o czym mówię, już lepiej nie ściemniajcie). Ogółem było sympatycznie, głośno i nikt chyba nie wyszedł od Sida z poczuciem zmarnowanego czasu czy wyrzuconą w błoto kasą.
"Hagrid The Professor"
Od dnia śmierci Jana Pawła II (02. 04. 05) nie byliśmy w Wojewódzkim Domu Kultury mieszczącym się rzut Ewokiem od lubelskiej starówki. Nie wiem czy to wina jesieni czy innego ustrojstwa, ale okazało się, że zamówiona dla nas sala jak najbardziej na nas czeka tylko, że klucz... nie dojechał. "Olaboga!" wykrzyczeli wszyscy, a miny mieli takie jakby władze w kraju przejęły skórki od bananów. No nic, trzeba było czekać. Dobrze że chociaż discmany były i płyty do nich, bo chyba byśmy większego pierdolca dostali. No mówię wam ludzie istny Alderaan mieliśmy. Chociaż nie, Alderaan trwał 3 dni, a nasze katusze gdzieś z godzinę, poza tym przynajmniej mieliśmy o czym gadać czy co czytać, a w Maczkach tak dobrze nie było. Tak z perspektywy czasu to nawet nam na złe nie wyszło. Czego jak czego, ale muzyki w takiej ilości i w tak dziwny sposób to chyba jeszcze nigdy nie słuchaliśmy. No i był czas, aby wyskoczyć do sklepu, aby uzupełnić braki płynów czy zjeść zmarzlinę jak mawiają nasi południowi sąsiedzi. Dobra rada: nigdy nie proście KoZiego, aby otwierał drzwi do spożywczaka bo z głodu pomrzecie, a drzwi i tak nie drgną. Xan umie drzwi otwierać, jego proście.
"Quidditch, Year Three"
Spóźniony, ale jednak dojechał nasz Klucznik kochany i wpuścił całą naszą zgraję do dawno niewidzianego zielonego pokoiku. A w nagrodę za nasze oczekiwania oznajmił, że nie chce mu się wracać i mamy salę do dwudziestej. Za to serdecznie mu nie dziękujemy, bo przez to nie musieliśmy się sprężać i przy głośnym sprzeciwie mniejszości musieliśmy oglądać mecz siatkarski między Polską, a Rosją. Ci, którzy nie są zapalonymi kibicami zabawiali się w pseudokibiców i powoli doprowadzali wszystko do ruiny. Najgorszy okazał sie Tanatos - osobnik nad wyraz upośledzony muzycznie. Jak się dorwał do pianina to nawet siekierą nie dało się go od niego oderwać. To dzięki niemu kakofonia szumu telewizora została zagłuszona jeszcze większą kakofonią z "Morrowinda" czy innego "Ataku klonów". Ta z kolei była zagłuszana tekstami typu... no może lepiej nie będę ich przytaczał, bo zaraz ktoś powie, że gloryfikujemy wulgaryzmy.
"Saving Buckbeak"
Mecz po wielu trudach naszych siatkarek i jeszcze większych nas samych zakończył się nie wiedzieć czemu zwycięstwem Polski. Po tym WRESZCIE obejrzeliśmy "Star Wars: A Musical Journey" - bodaj 16 teledysków do muzyki John'a Williamsa ilustrujące wszystkie części Gwiezdnych Wojen. Piszącego te słowa nie było już wśród uczestników, ale z tego co mi powiedziano po tym grzecznie, bez przymusu panowie zabrali swoje zabawki i wyszli na dwór. Podobno (PODOBNO) Vong bił się z g***em, ale niestety nie mam na to dowodów (można pobrać próbki z jego butów ;) - Thon). Ale nawet jeżeli nie jest to prawda to przynajmniej fajnie wymyślone.
Na zakończenie pytanie konkursowe. Do wygrania cola, pepsi lub mineralna na następnym spotkaniu. Czego i kogo słuchałem podczas pisania raportu. Prawidłowe odpowiedzi słać na orlano@o2.pl..
"Lumos!"
Jednej bidy zawsze mało. Nie dość, że lato nas niestety opuściło i poszło na zasłużone wakacje ustępując miejsca chłodnej złotej jesieni to jeszcze trzeba było wybrać kolejnych oszołomów którzy będą w swoim imieniu doprowadzali nas na skraj bankructwa. Nic tylko poszukać sznurka, machnąć flachę i resztę życia nie żyć. Ale do tak skrajnych decyzji was szczerze nie zachęcam. Lepiej poczytaj ten tekst a gwarantuję, że humor ci się poprawi. W razie niezadowolenia nie zwracamy zmarnowanego czasu.
"Aunt Marge's Waltz"
24 września, czyli dzień poprzedzający to co najgorsze - wybory - miało miejsce pewne wydarzenie, które nie ma żadnego znaczenia dla poprawy gospodarki (a jeżeli to w niewielkim stopniu), nie zlikwidowało głodu i niesprawiedliwości na świecie, nie zakończyło wojny w Iraku i nie spowodowało, że reprezentacja polski w piłce nożnej awansowała do mistrzostw świata/europy/podwórka ale z pewnością poprawiła humor kilku osobnikom od wielu lat kroczącym ścieżką Ciemnej bądź Jasnej strony Mocy zamieszkałym w Lublinie. Dwudzieste - jubileuszowe - spotkanie lubelskiego fandomu Gwiezdnych Wojen (i po kryjomu Harry'ego Pottera) miało miejsce, a kto nie był niech żałuje.
"Buckbeak's Flight"
Jako, że władza lubi być krytykowana a czasem to nawet obalana jeszcze przed spotkaniem było słychać wyraźne głosy Narodu o zmianę lokalu, bo wiecznie serwowane nam przez SS-aki Naczelne lokale z rodziny Johnny's nam się serdecznie przejadły. Władza najwyraźniej obawiająca się buntu i odejścia Dusz do Star Treka chociaż raz wysłuchała nas i zaprowadziła gdzie indziej i bynajmniej nie na manowce a do Sid'a (bez Nancy).
"Secret Of The Castle"
Sid to taka przytulna pizzeria z prawdziwego zdarzenia gdzie można przy potężnych drewnianych stołach przy nie zagłuszającej czy dołującej muzyce w miłym towarzystwie zjeść naprawdę dobrą, dużą i za przyzwoitą cenę pizzę wzbogaconą o sos czosnkowy bądź pomidorowy. Wszystko przy miłej i KOMPETENTNEJ obsłudze. Tam nam nie grozi, że zamówiwszy pizzę dostaniemy pół litra.
"Monster Book"
Oczywiście czym by było PRAWDZIWE lubelskie spotkanie miłośników Gwiezdnych wojen bez komentarzy na temat polityki. Jako, że do urn wypadało pójść następnego dnia i odwalić obywatelski obowiązek szybko wzięliśmy się za zapoznanie programów wyborczych oszołomów, na których za żadne skarby nie warto marnować głosu. Najbardziej poroniona okazała się Polska Partia Narodowa i jej wódz. Z drugiej strony czego się spodziewać skoro ichni predator ma na nazwisko Bubel. Z tego chleba nie będzie. Jedyne czego się dowiedzieliśmy z gazetki pana Be to, że Polska jest pod żydowską okupacją, a każdy polityk to nikt inny jak zakonspirowany Żyd czekający tylko, aby Prawdziwemu Polakowi wsadzić nóż w plecy. Jak tak się tego poczytało to zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie mam na imię Izaak i czy przypadkiem nie powinienem w tej chwili być w synagodze. A później się dziwią, że Polska to taki nietolerancyjny kraj. PO-PiS daliśmy również Palikotowi - lubelskiemu producentowi gorzały kandydującego z listy Przysposobienia Obronnego. Wyszło do czego dąży PO, już raz był taki jeden co to kochał demokrację, a jak tylko była okazja wyrżnął wszystkich, którzy mogli mu przeszkodzić. Nosił czarny kaptur i miał świszczącego "pieska" - Lorda Vold... Vadera. Zresztą popatrzcie na jego twarz. Czy wam kogoś nie przypomina?
"Double Trouble"
Gdy dostaliśmy zamówione wcześniej gigantyczne pizze i zajęliśmy się konsumpcją, można powiedzieć, że podzieliliśmy się na dwie frakcje, które rozmawiały między sobą na interesujące je tematy. Na dobrą sprawę ci co byli bliżej władzy (czyt. Vonga) dyskutowali na temat Falkonu i CorusConu - dwóch konwentów, które będą miały miejsce w listopadzie tego roku w Lublinie i Stolycy. Ci z dala od Władzy też rozmawiali o listopadzie, a dokładniej weekendzie po obu konwentach. Zdradzę tylko, że najczęściej padały wyrazy: różdżka, WESZ, Voldemort czy Krum. (Dobrze wiem, że wiecie o czym mówię, już lepiej nie ściemniajcie). Ogółem było sympatycznie, głośno i nikt chyba nie wyszedł od Sida z poczuciem zmarnowanego czasu czy wyrzuconą w błoto kasą.
"Hagrid The Professor"
Od dnia śmierci Jana Pawła II (02. 04. 05) nie byliśmy w Wojewódzkim Domu Kultury mieszczącym się rzut Ewokiem od lubelskiej starówki. Nie wiem czy to wina jesieni czy innego ustrojstwa, ale okazało się, że zamówiona dla nas sala jak najbardziej na nas czeka tylko, że klucz... nie dojechał. "Olaboga!" wykrzyczeli wszyscy, a miny mieli takie jakby władze w kraju przejęły skórki od bananów. No nic, trzeba było czekać. Dobrze że chociaż discmany były i płyty do nich, bo chyba byśmy większego pierdolca dostali. No mówię wam ludzie istny Alderaan mieliśmy. Chociaż nie, Alderaan trwał 3 dni, a nasze katusze gdzieś z godzinę, poza tym przynajmniej mieliśmy o czym gadać czy co czytać, a w Maczkach tak dobrze nie było. Tak z perspektywy czasu to nawet nam na złe nie wyszło. Czego jak czego, ale muzyki w takiej ilości i w tak dziwny sposób to chyba jeszcze nigdy nie słuchaliśmy. No i był czas, aby wyskoczyć do sklepu, aby uzupełnić braki płynów czy zjeść zmarzlinę jak mawiają nasi południowi sąsiedzi. Dobra rada: nigdy nie proście KoZiego, aby otwierał drzwi do spożywczaka bo z głodu pomrzecie, a drzwi i tak nie drgną. Xan umie drzwi otwierać, jego proście.
"Quidditch, Year Three"
Spóźniony, ale jednak dojechał nasz Klucznik kochany i wpuścił całą naszą zgraję do dawno niewidzianego zielonego pokoiku. A w nagrodę za nasze oczekiwania oznajmił, że nie chce mu się wracać i mamy salę do dwudziestej. Za to serdecznie mu nie dziękujemy, bo przez to nie musieliśmy się sprężać i przy głośnym sprzeciwie mniejszości musieliśmy oglądać mecz siatkarski między Polską, a Rosją. Ci, którzy nie są zapalonymi kibicami zabawiali się w pseudokibiców i powoli doprowadzali wszystko do ruiny. Najgorszy okazał sie Tanatos - osobnik nad wyraz upośledzony muzycznie. Jak się dorwał do pianina to nawet siekierą nie dało się go od niego oderwać. To dzięki niemu kakofonia szumu telewizora została zagłuszona jeszcze większą kakofonią z "Morrowinda" czy innego "Ataku klonów". Ta z kolei była zagłuszana tekstami typu... no może lepiej nie będę ich przytaczał, bo zaraz ktoś powie, że gloryfikujemy wulgaryzmy.
"Saving Buckbeak"
Mecz po wielu trudach naszych siatkarek i jeszcze większych nas samych zakończył się nie wiedzieć czemu zwycięstwem Polski. Po tym WRESZCIE obejrzeliśmy "Star Wars: A Musical Journey" - bodaj 16 teledysków do muzyki John'a Williamsa ilustrujące wszystkie części Gwiezdnych Wojen. Piszącego te słowa nie było już wśród uczestników, ale z tego co mi powiedziano po tym grzecznie, bez przymusu panowie zabrali swoje zabawki i wyszli na dwór. Podobno (PODOBNO) Vong bił się z g***em, ale niestety nie mam na to dowodów (można pobrać próbki z jego butów ;) - Thon). Ale nawet jeżeli nie jest to prawda to przynajmniej fajnie wymyślone.
Na zakończenie pytanie konkursowe. Do wygrania cola, pepsi lub mineralna na następnym spotkaniu. Czego i kogo słuchałem podczas pisania raportu. Prawidłowe odpowiedzi słać na orlano@o2.pl..