XVIII Spotkania fanów Gwiezdnych Wojen we Wrocławiu
4 czerwca 2005
Samo południe. Niebo nad Wrocławiem było szczelnie zaciągnięte chmurami, bezustannie padał zimny, nieprzyjemny deszcz. Ludzie w płaszczach przeciwdeszczowych i z czarnymi parasolami mijali się nawzajem. Nieświadomi, że niedaleko ma się odbyć
Imperiada XVIII: Zemsta Fanów
Raport autorstwa Chewie
Każdy mógł być uczestnikiem. Mógł być nim posępny kierowca starego forda, niczym niewyróżniający się z pozoru pasażer autobusu, zrzędliwy sąsiad, a nawet Ty sam! Poszukiwani żywi lub martwi:
Lista Fizyka:
Nate – dawniej znany jako Patrix i wciąż z nim mylony
Sky – starszy brat Łukasza
Łukasz – młodszy brat Sky’a, pierwszy raz na spotkaniu
Prabab – ONI są wszędzie, kryj się kto wookiee!
Obiwan – przyniósł kolekcję mieczy zabitych Sithów
Anakin – tropił i zabijał Sithów ku chwale swego Mistrza
Saesee Tiin – przyłapany na posiadaniu nieswojego soundtracka
Jenth23 – propagowała styl art’CSM
BSolar – nucił pod nosem, stając się sekcją muzyczną
Chewie – aghhrrr! Pisze raport ze swojej wersji wydarzeń
Grievous – nie wiedzieć czemu, mylony z Ki Adi Mundim
ooryl – cieszył się, że przybył pierwszy, ale on się po prostu zgubił
Alum Tauk – głuchy na rozpaczliwe wołania swojego ucznia
twardy – poznał nową, całkowicie papierową, technikę wojskową z origami
Darth Fizyk – kręcił się to tu, to tam
Rusis – „wejście Rusisa”, czyli pozorowany skok przez ogrodzenie
Pax – ofiara krętactwa
Agnes – czy jest na sali fizyk?
Kim Bo – zmęczony życiem spał na stojąco
Oolv – miłośnik spaghetti-western, a już na pewno spaghetti Grievousa
Joy – uznaje się, że pierwszy raz na spotkaniu
Darth Byku – przyszedł się pobyczyć
LSF – taki wesoły pomimo mrocznej natury
Leonidas – kapelusz zsunięty na oczy, prochowiec, podrzucana z nudów ćwierćcentówka… czatował pod kinem, na razie nie ustalono, dla kogo pracował
Lord Sidious – prowokator, a w dodatku nie chciał być rebeliancką bazą
Laureatem nagrody im. Fizyka zostaje… prosimy o werble… Sky!
Wkręcił Pax, że kino Helios znajduje się gdzieś na odległych rubieżach miasta Wrocław. Oklaski dla tego pana.
Scenariusz był prosty: każdy, kto tylko dostanie się do ciepłego wnętrza Uni Cafe, poczuje się nieswojo nie ujrzawszy znajomych twarzy. Zrobi krok w tył, obejrzy się jeszcze raz, tak na wszelki wypadek i niepewnym krokiem wyjdzie na deszcz. W głowie zaroi się od mnóstwa ponurych myśli w stylu „Coś poknociłem/am?”, „Złe miejsce, czas?”, „Zdrada!”. W obawie przed stalową bestią autem zwaną, rzuci spojrzenie na lewo i prawo. Wtedy ujrzy Lorda Sidiousa, który z zadowoloną miną macha ręką. Tak, to wszystko było zaplanowane. Im więcej osób hałasowało w ogródku lokalu, tym mniejsze problemy z odnalezieniem się mieli kolejni uczestnicy. Ale to też Lord przewidział.
W końcu zrobiło się naprawdę hałaśliwie; do tego stopnia, że mieliśmy coraz więcej miejsca dla siebie (czemu tamta babcia poszła bez słowa? Przecież „aghrr rrrff rrroaam” znaczyło po prostu „tu jest wolne, może pani sobie usiąść”. Naprawdę, nie mogę zrozumieć tych ludzi). Niektórzy musieli się wyhuczeć. Oolv napadł na spaghetti Grievousa, czemu Alum i Chewie przyglądali się biernie. Nie interweniowali, bo po co psuć chłopakom zabawę? Inni próbowali patentu Lorda i usiłowali tłuc szklanki po piwie, jednak te upadały całe. Powodzeniem cieszyły się rozkładówki z wookiee, ale prawdziwą furorę zrobiła ta z Jar Jar Binksem i gunganskimi kajdankami… Kilku Jedi chwyciło za kije świetlne i zaczęli się pojedynkować na Placu Uniwersyteckim, siejąc postrach wśród niegodziwych i wzbudzając zachwyt dam, które wciąż marzą o „szlachetnym Rycerzu Jedi na białym Tauntaunie”. Zaraz potem, jeszcze liczniejsi, poszli straszyć na Wyspę Słodową.
Wydarzenia, które rozegrały się na Wyspie Słodowej, na długo pozostaną w pamięci wrocławian. Akty przemocy, jakie jeszcze nie miały miejsca w tym zacnym, cichym mieście, brutalna siła i wszechogarniający chaos. Targany przerażającym okrucieństwem Wrocław, przeżywał prawdziwe chwile grozy. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Jednakże, czas bezprawia dobiegał końca…
Walki były zacięte, każdy był gotów pojedynkować się do ostatku sił. Wyróżniający się największym okrucieństwem Oolv szukał godnego siebie przeciwnika. Jego oczy wręcz miotały pioruny. Przeniósł spojrzenie z niewyróżniającego się niczym Aluma na kościół. Z przybytku miłosierdzia wychodziły dzieci o rozpromienionych obliczach; właśnie przyjęły pierwszą komunię świętą i była to jedna z najważniejszych chwil w ich dotychczasowym życiu. Oolv uchwycił mocniej rękojeść swojego miecza świetlnego i pewnym krokiem ruszył w stronę niewinnych maluchów. Alum Tauk, wcześniej zignorowany, w porę zrozumiał grożące niewinnym młodym ludziom niebezpieczeństwo. Opuścił miejsce najbardziej zażartych walk i dzierżąc w ręku niezawodną broń, czym prędzej pobiegł na Oolva. Ten się odwrócił, wściekły, że ktokolwiek ośmielił się mu przeszkodzić. Pojedynek nie miał sobie równych. Osłupiałe dzieci patrzyły na niespotykany przejaw bohaterstwa ze strony Aluma, jednocześnie porażone siłą i bezwzględnością Oolva. Gdy już otrząsnęły się z szoku, zaczęły obstawiać, kto zostanie zwycięzcą; w powietrzu wśród podekscytowanych okrzyków fruwały pliki banknotów. Wreszcie rozgrywka dobiegła końca. Obaj obdrapani i w postrzępionych ubraniach, powlekli się do reszty, nie widząc potrzeby kontynuowania bójki. Niestety, pozostali byli innego zdania. Oolv Barbarzyńca, podjudzony przez żądny krwi tłum, wyrwał drzewo, któremu rady nie dała nawet niedawna nawałnica. W międzyczasie Alum Tauk został zaatakowany przez uzbrojoną w kije świetlne bandę. Zamierzał bronić się do ostatka, więc stanął w dogodnej pozycji, zmarszczył brew i z wojennym okrzykiem godnym wojownika Apaczów zrobił mocny zamach swoim mieczem. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, ostrze miecza wysunęło się z rękojeści, przelatując nad agresorami i omal nie lądując w rzece. Zdawałoby się, że nie ma już szans, jednakże wrogowie, gdy już tylko opanowali śmiech, okazali litość i oszczędzili Aluma. Grievous, jako dobry uczeń swego mistrza, na wszelki wypadek odciągnął napastników, mówiąc, że gdyby dysponował prawdziwym mieczem świetlnym, a nie tylko rurką PCV, pokazałby wszystkim, kto tu jest wojownikiem z prawdziwego zdarzenia. Wywołało to falę nienawiści skierowaną w Grievousa. Pierwsze poleciało w jego stronę drzewo, zaraz za nim cała reszta, nawet Alum, który najwyraźniej nie zrozumiał intencji Padawana. Zamiast docenić szlachetność i poświęcenie Grievousa, rzucił się na niego, szarpiąc i gryząc bezlitośnie, aby tylko odechciało mu się przechwalać. W szale walki ktoś wyjął zegarek i stwierdził, że czas najwyższy się pogodzić i powymieniać komplementami, więc pozbierali szczątki mieczy i ciała poległych i jak dobrzy, starzy kumple, skierowali się w drogę powrotną do Uni Cafe.
Do godziny 16. zdążyliśmy nieźle zastraszyć całą okolicę Uniwersytetu Wrocławskiego i Wyspę Słodową. Nadszedł czas, by nasza wyjęta spod prawa banda ruszyła w stronę Heliosa. Peryferia Wrocławia okazały się być odległe o rzut beretem/fedorą od jego centrum. Przy okazji dowiedzieliśmy się, jak słaby umysł mają czerwone świecące ludziki. Byle wookiee potrafiło sprawić, by na ich miejsce przyszły zielone. Nie to jednak było najdziwniejsze – w pewnym momencie zauważono brak 7 osób. Siedem dusz zniknęło, przepadło jak kamień w wodę! Śmiem przypuszczać, że winne są zielone i czerwone ludziki, ale byli też tacy, którzy twierdzili, iż zaginieni zwyczajnie porozchodzili się do swoich domów.
Gdy wreszcie dotarliśmy bezpiecznie do Heliosa, okazało się, że urządzano tam gry i zabawy dla dzieci. Było też malowanie twarzy – wystarczyło zażyczyć sobie wzorek jak u Dartha Maula lub kudły Chewbaccki i rozsiąść się wygodnie na krześle, by po niecałych 10 minutach móc oglądać „Zemstę Sithów” jak należy. Nasz seans miał się zacząć o 16.30 (tak, jasne, doliczmy te 30 minut reklam „bezpłatnych konwersacji” i „łagodnego pobudzenia” ROOAARRM!!) i odbyć w sali numer 9, drugiej co do wielkości, nie chwaląc się. Kiedy miła pani otworzyła drzwi i uśmiechnęła się zachęcając do wejścia, dziki tłum ruszył z miejsca, taranując wszystko, co znalazło się na drodze, z małymi dziećmi włącznie.
Rozsiedliśmy się wygodnie, nie było walk o fotele. Nawet spóźnieni brali to, co dla nich zostało. Jednakże wtedy wydarzyło się coś straszliwego. Lord Sidious sprowokował wookiee do ataku. Ponieważ takie sprawy należało załatwić między sobą, grzecznie zeszli na dół, tuż przed ekran. Chewie natychmiast przypuściła atak na Lorda rękę z bojowym okrzykiem „RRRAAR!!” Sidious w ostatnim momencie zrobił krok w bok, bo skokiem tego nazwać się nie da, przez co rozpędzona Chewie zderzyła się ze ścianą. Prawie trafiła w alarm przeciwpożarowy, najprawdopodobniej wyposażony w dodatkową funkcję zimnego prysznica. Niezrażona, rzuciła się znów w kierunku przeciwnika. Lord stał dostojnie, psując całą zabawę, choć twierdził, że to Chewie popsuła… jego fryzurę! Kto stoi spokojnie w miejscu na widok wookieego? Walka była zażarta, z widowni dobiegały odgłosy chrupania popcornu. W końcu musiano zakończyć pojedynek. Wygrał Lord, w końcu żadna z jego rąk nie została wyrwana.
„Zemsta Sithów” jaka jest, każdy wie. Może prawie każdy, jakieś młode dzieci najwyraźniej nie wiedziały i biegały po sali góra – dół, dół – góra. W dodatku niemiłosiernie obkopywały fotele i mruczały zadowolone na widok Jar Jara.
Film skończył się napisami końcowymi i przepychankami do wyjścia i toalety. Zebraliśmy się pod kinem, by wymienić się wrażeniami i obejrzeć lordowską rękę, okrutnie obdrapaną, choć nieurwaną. Cóż, jeśli wda się gangrena, i tak trzeba będzie uciąć. Fizyka dręczyła kwestia kwestii końcowych wookieech, więc na wykręcenie się coś mu się wkręciło. Twardy twierdził, że nie ma pojęcia, kto kopał fotel Chewie. Słusznie zauważył, że ona obok niego nie siedziała, więc nie mogła stukać w swoje siedzenie. Moim zdaniem twardy w pełni zasługuje na wyróżnienie im. Fizyka. Gdy wszyscy poznali już odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania, a Kim Bo zaczął przysypiać (może wcześniej też spał, tyle że lunatykował), pożegnaliśmy się i wzruszeni rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę…
Choć droga do domu nie była łatwa, pełna niebezpiecznych przygód i chwil zwątpienia, Imperiadę XVIII można zaliczyć, myślę, że zgodnie, do udanych. Dosyć luźna, ale zawierająca podstawowe punkty, które składają się na definicję Imperiady; wszyscy zadowoleni… Ku chwale Imperium!
Wrażenia na Forum