Automatyczne systemy broni, kierowane przez skomplikowane mózgi droidów. Prawdopodobnie Geonosjańskie; na razie są za daleko by móc to stwierdzić z całą pewnością. Naliczyłem ich sześćdziesiąt cztery.
- Sześćdziesiąt cztery!
- I liczba ciągle rośnie. Dziewięćdziesiąt jeden. Jeden-zero-pięć. Jeden-dwa-osiem, sir.
Sto dwadzieścia osiem droidów; potężna liczba skrzących się iskierek nadciągała ku nam.
Szybsze, lepiej manewrujące i lepiej uzbrojone niż cokolwiek w naszej małej, liczącej dwanaście statków flocie, mózgi droidów pilotujących myśliwce, miały refleks równy prędkości światła.
A teraz „Halleck” leżał dokładnie na ich kursie.
- Sterburtowe działo gotowe, sir. - zameldowałem gotowość.
- Rufowe również, sir. – odezwał się Osiem-Trzy.
- Słyszeliście, wieżyczki? Wlatujemy w sferę walki. Powtarzam: wlatujemy w sferę walki.
- Otrzymaliśmy sygnał z „Hallecka”, sir! – oznajmił Dziewięć-Zero.
- Wzywam wszystkie statki do powrotu. „Halleck” jest atakowany.
Porucznik Cztery-Jeden zawrócił nasz okręt i ruszył nim ku „Halleckowi”. Krążownik był otoczony przez rój małych, morderczych myśliwców, ciężko go ostrzeliwujących. Sam okręt także zaczynał odpowiadać im ogniem. Skalibrowałem odpowiednio działo, nastawiając je na małe obiekty.
Wiedziałem, że Osiem-Trzy zrobił dokładnie to samo.
- Strzelać bez rozkazu, wieżyczki.
Myśliwce były wciąż za daleko, bym mógł zacząć oddawać skuteczne strzały. Ścisnąłem mocniej drążki celownicze. Nawet poprzez opancerzone rękawice poczułem drżenie działa, gdy cztery łuki niebieskiej energii połączyły się z jego przodu, a potem błysnęły daleko w próżnię. Pociągnąłem spusty w dół. Koncentrując się na unikaniu turbolaserowych strzałów „Hallecka”, myśliwiec-droid może po prostu nadziać się na jeden z moich strzałów przez przypadek. Nigdy nie wiadomo.
Szyk zaczął się rozpadać, gdy droidy zrobiły unik. Nasze własne myśliwce – cała szóstka – rozdzieliły się na pary i przyłączyły do bitwy.
Lecieliśmy ku „Halleckowi” tak szybko, jak nam na to pozwalały nasze zewnętrzne silniki. Nasza kanonierka nie była przeznaczona do walki z myśliwcami. To nas nie zatrzymywało. To nas nie spowalniało. Ale i tak się tam nie dostaliśmy.
Oni przybyli znikąd.
Zauważyłem nowych przeciwników, gdy nasz okręt zatrząsł się pod wpływem strzałów z ich działek. Jeden z myśliwców przeleciał nagle jakieś trzydzieści metrów od mojej wieżyczki. Wziąłem go na cel starannie mierząc i wystrzeliłem. Laserowa błyskawica trafiła w kadłub wrogiego obiektu, który na moich oczach rozpadł się na kawałki w efektownej eksplozji. Nie miałem jednak czasu, by rozkoszować się tym widokiem, gdyż inne myśliwce już nas otaczały.
Musiało być ich co najmniej pół skrzydła – trzydzieści dwie jednostki. Były wszędzie.
Cztery-Jeden wprawiał co rusz kanonierkę w ruch wirowy: z mojego działka wyglądało to tak, jakby cały wszechświat wirował wokół nas. Wszystko, co mogłem zrobić, to pilnować, bym przypadkiem nie zestrzelił któregoś z naszych.
Zielony ogień lał się strumieniami z mojego działa, zaliczając przynajmniej pięć trafień, w tym dwóch zabijających, ale wrogów wciąż przybywało.
Widziałem, jak jeden z ciężej uszkodzonych lądowników eksplodował: jego części, niczym granaty odłamkowe posypały się we wszystkie strony, trafiając również dwa myśliwce, które akurat przelatywały w pobliżu. Widziałem innego LAAT/i, dryfującego w samym środku pola walki: z wyłączonymi silnikami i rojem iskier, sypiących się z miejsca, w którym kiedyś był kokpit. Jedno z jego kulistych dział było roztrzaskane, w drugim zauważyłem żołnierza walczącego o wyplątanie swej zbroi z powyginanych resztek działka. Nie miałem okazji zobaczyć, czy mu się to udało; nadciągnęła nowa fala myśliwców i znów musiałem skoncentrować całą swą uwagę na strzelaniu do nieprzyjacielskich celów.
Wtem poczułem wstrząs, jaki przeniknął moją wieżyczkę. Wir, w jakim poruszała się galaktyka uległ zmianie, a ja wiedziałem, że jestem w kłopotach.
Tym ostatnim wstrząsem okazał strzał laserowy, który trafił w podnóże mojego działka. Strzał okazał się na tyle celny, że oderwał moją kulistą wieżyczkę od kanonierki. Teraz zresztą nie była to już wieżyczka. Teraz była to po prostu bańka, która wirując leniwie, dryfowała po polu bitwy.
Nie miałem żadnych złudzeń co do przetrwania. Strzelcy wyborowi nie mają pakietów repulsorowych; nie było na nie miejsca. Mój pakiet był w magazynach kanonierki. Jeśli kanonierka jeszcze istniała.
Ze środka mojej wirującej bańki widziałem resztę bitwy. Widziałem „Hallecka” obrywającego raz za razem, dopóki para droidów nie przedarła się przez tarcze obronne i nie staranowała mostka. Widziałem dziewiętnaście lądowników, opuszczających doki „Hallecka”, próbując wydostać się z pola zażartej bitwy. Widziałem sam krążownik, manewrujący i w końcu skaczący w nadprzestrzeń.
Lądowniki, jak obierane owoce, wypuszczały w przestrzeń żołnierzy – szturmowców z pakietami repulsorowymi. Wiedzieli, że idą na pewną śmierć, jednak każdy z nich zdecydował zginąć walcząc. Skąd to wiem?
Byli moimi braćmi. Ja bym zrobił to samo.
Otworzyli ogień do myśliwców z działek, wbudowanych w nadgarstki zbroi i własnej broni ręcznej. Część z nich utworzyła mini pole minowe, rozrzucając granaty protonowe.
Reszta nie miała nic, poza zwykłymi karabinami szturmowymi DC-15. Nie mając szans uszkodzenia wroga, wymyślili inną taktykę: używając repulsorów, starali się przeciąć tory lotów zmechanizowanych myśliwców. Przy prędkości bojowej tysięcy kilometrów na godzinę, zderzenie z szturmowcem było równie śmiertelne, co staranowanie asteroidy.
Załogi lądowników robiły co mogły by nam pomóc; wyrzucali co chwilę z pokładów duże kawałki durastali, mając nadzieję zmylenia sensorów wroga, oraz ściągnięcie choć części jego ognia na nie.
Ale lądowniki nie przybyły by walczyć za nas; Generał Windu nakazał całemu regimentowi natychmiastowe przybycie na powierzchnię.
Domyślam się, iż każdy słyszał o Bitwie o Przełęcz Lorshan, o walkach o Pelek Baw, oraz o wszystkim, co jeszcze wydarzyło się na planecie.
Nie było mnie tam.
Jednak to ja oddałem ostatni strzał w tej bitwie.
Większości lądowników udało się przedostać, tak jak udało się to większości myśliwców. Potem, rzeczy dziwnie się uspokoiły.
Większość z nas zginęła.
Szturmowcy przelatywali od jednego dryfującego ciała do drugiego, zbierając tych, którzy przetrwali bitwę.
Kilku z nich zatrzymało moją bańkę, ale nie mogli dla mnie zrobić dużo więcej i wszyscy o tym doskonale wiedzieliśmy.
Siła grawitacji planety zaczęła działać: zacząłem osuwać się ku atmosferze.
Nagle zobaczyliśmy, jak ostatni z nieprzyjacielskich myśliwców wzbija się ku górze, kierując ku nam. Był ścigany przez coś, co dla mnie było najpiękniejszym widokiem w życiu: podziurawiony przez laserowe strzały, napędzany jedynym czynnym silnikiem, z brakującym jednym kulistym działem i drugim zmiażdżonym: LAAT/i.
Mój LAAT/i
Z wykorzystanymi wszystkimi torpedami, kanonierka mogła jedynie starać się odciągnąć myśliwiec od nas, ostrzeliwując go swoimi przednimi laserami, jednak nie było szans, by udało się jej go zestrzelić.
Ja miałem taką szansę.
Moje działo wciąż miało trochę energii.
Szturmowiec, który zatrzymał moją bańkę, nakierował ją teraz mniej więcej w kierunku myśliwca. Prześledziłem wzrokiem przypuszczalny tor lotu myśliwca, starannie wymierzyłem i zacisnąłem z całej siły nadgarstki na spustach działa.
Zielony strumień skoncentrowanej energii przeszył pustkę przestrzeni. Jego następstwem była efektowna eksplozja, jaka rozjaśniła kosmos.
Rozkoszowałem się tym widokiem.
Po skończonej bitwie, pozbieraliśmy wszystkich niedobitków. Ponieważ kanonierka nie była zdolna do lotów atmosferycznych, więc zacumowaliśmy na jednej z asteroid w pasie księżycowym. Za zgodą pozostałych poruczników, objąłem dowództwo nad resztą.
Zdobyte paczki żywnościowe pomogły nam się utrzymać przy życiu przez dwa standardowe dni, aż do przybycia posiłków Republikańskich.
Pierwszą rzeczą jaką zrobili, było zabranie wszystkich ocalałych.
Ponieważ my też jesteśmy ekwipunkiem.
Jak długo Republika będzie dbała o nas, my będziemy dbali o nią.
- Sześćdziesiąt cztery!
- I liczba ciągle rośnie. Dziewięćdziesiąt jeden. Jeden-zero-pięć. Jeden-dwa-osiem, sir.
Sto dwadzieścia osiem droidów; potężna liczba skrzących się iskierek nadciągała ku nam.
Szybsze, lepiej manewrujące i lepiej uzbrojone niż cokolwiek w naszej małej, liczącej dwanaście statków flocie, mózgi droidów pilotujących myśliwce, miały refleks równy prędkości światła.
A teraz „Halleck” leżał dokładnie na ich kursie.
- Sterburtowe działo gotowe, sir. - zameldowałem gotowość.
- Rufowe również, sir. – odezwał się Osiem-Trzy.
- Słyszeliście, wieżyczki? Wlatujemy w sferę walki. Powtarzam: wlatujemy w sferę walki.
- Otrzymaliśmy sygnał z „Hallecka”, sir! – oznajmił Dziewięć-Zero.
- Wzywam wszystkie statki do powrotu. „Halleck” jest atakowany.
Porucznik Cztery-Jeden zawrócił nasz okręt i ruszył nim ku „Halleckowi”. Krążownik był otoczony przez rój małych, morderczych myśliwców, ciężko go ostrzeliwujących. Sam okręt także zaczynał odpowiadać im ogniem. Skalibrowałem odpowiednio działo, nastawiając je na małe obiekty.
Wiedziałem, że Osiem-Trzy zrobił dokładnie to samo.
- Strzelać bez rozkazu, wieżyczki.
Myśliwce były wciąż za daleko, bym mógł zacząć oddawać skuteczne strzały. Ścisnąłem mocniej drążki celownicze. Nawet poprzez opancerzone rękawice poczułem drżenie działa, gdy cztery łuki niebieskiej energii połączyły się z jego przodu, a potem błysnęły daleko w próżnię. Pociągnąłem spusty w dół. Koncentrując się na unikaniu turbolaserowych strzałów „Hallecka”, myśliwiec-droid może po prostu nadziać się na jeden z moich strzałów przez przypadek. Nigdy nie wiadomo.
Szyk zaczął się rozpadać, gdy droidy zrobiły unik. Nasze własne myśliwce – cała szóstka – rozdzieliły się na pary i przyłączyły do bitwy.
Lecieliśmy ku „Halleckowi” tak szybko, jak nam na to pozwalały nasze zewnętrzne silniki. Nasza kanonierka nie była przeznaczona do walki z myśliwcami. To nas nie zatrzymywało. To nas nie spowalniało. Ale i tak się tam nie dostaliśmy.
Oni przybyli znikąd.
Zauważyłem nowych przeciwników, gdy nasz okręt zatrząsł się pod wpływem strzałów z ich działek. Jeden z myśliwców przeleciał nagle jakieś trzydzieści metrów od mojej wieżyczki. Wziąłem go na cel starannie mierząc i wystrzeliłem. Laserowa błyskawica trafiła w kadłub wrogiego obiektu, który na moich oczach rozpadł się na kawałki w efektownej eksplozji. Nie miałem jednak czasu, by rozkoszować się tym widokiem, gdyż inne myśliwce już nas otaczały.
Musiało być ich co najmniej pół skrzydła – trzydzieści dwie jednostki. Były wszędzie.
Cztery-Jeden wprawiał co rusz kanonierkę w ruch wirowy: z mojego działka wyglądało to tak, jakby cały wszechświat wirował wokół nas. Wszystko, co mogłem zrobić, to pilnować, bym przypadkiem nie zestrzelił któregoś z naszych.
Zielony ogień lał się strumieniami z mojego działa, zaliczając przynajmniej pięć trafień, w tym dwóch zabijających, ale wrogów wciąż przybywało.
Widziałem, jak jeden z ciężej uszkodzonych lądowników eksplodował: jego części, niczym granaty odłamkowe posypały się we wszystkie strony, trafiając również dwa myśliwce, które akurat przelatywały w pobliżu. Widziałem innego LAAT/i, dryfującego w samym środku pola walki: z wyłączonymi silnikami i rojem iskier, sypiących się z miejsca, w którym kiedyś był kokpit. Jedno z jego kulistych dział było roztrzaskane, w drugim zauważyłem żołnierza walczącego o wyplątanie swej zbroi z powyginanych resztek działka. Nie miałem okazji zobaczyć, czy mu się to udało; nadciągnęła nowa fala myśliwców i znów musiałem skoncentrować całą swą uwagę na strzelaniu do nieprzyjacielskich celów.
Wtem poczułem wstrząs, jaki przeniknął moją wieżyczkę. Wir, w jakim poruszała się galaktyka uległ zmianie, a ja wiedziałem, że jestem w kłopotach.
Tym ostatnim wstrząsem okazał strzał laserowy, który trafił w podnóże mojego działka. Strzał okazał się na tyle celny, że oderwał moją kulistą wieżyczkę od kanonierki. Teraz zresztą nie była to już wieżyczka. Teraz była to po prostu bańka, która wirując leniwie, dryfowała po polu bitwy.
Nie miałem żadnych złudzeń co do przetrwania. Strzelcy wyborowi nie mają pakietów repulsorowych; nie było na nie miejsca. Mój pakiet był w magazynach kanonierki. Jeśli kanonierka jeszcze istniała.
Ze środka mojej wirującej bańki widziałem resztę bitwy. Widziałem „Hallecka” obrywającego raz za razem, dopóki para droidów nie przedarła się przez tarcze obronne i nie staranowała mostka. Widziałem dziewiętnaście lądowników, opuszczających doki „Hallecka”, próbując wydostać się z pola zażartej bitwy. Widziałem sam krążownik, manewrujący i w końcu skaczący w nadprzestrzeń.
Lądowniki, jak obierane owoce, wypuszczały w przestrzeń żołnierzy – szturmowców z pakietami repulsorowymi. Wiedzieli, że idą na pewną śmierć, jednak każdy z nich zdecydował zginąć walcząc. Skąd to wiem?
Byli moimi braćmi. Ja bym zrobił to samo.
Otworzyli ogień do myśliwców z działek, wbudowanych w nadgarstki zbroi i własnej broni ręcznej. Część z nich utworzyła mini pole minowe, rozrzucając granaty protonowe.
Reszta nie miała nic, poza zwykłymi karabinami szturmowymi DC-15. Nie mając szans uszkodzenia wroga, wymyślili inną taktykę: używając repulsorów, starali się przeciąć tory lotów zmechanizowanych myśliwców. Przy prędkości bojowej tysięcy kilometrów na godzinę, zderzenie z szturmowcem było równie śmiertelne, co staranowanie asteroidy.
Załogi lądowników robiły co mogły by nam pomóc; wyrzucali co chwilę z pokładów duże kawałki durastali, mając nadzieję zmylenia sensorów wroga, oraz ściągnięcie choć części jego ognia na nie.
Ale lądowniki nie przybyły by walczyć za nas; Generał Windu nakazał całemu regimentowi natychmiastowe przybycie na powierzchnię.
Domyślam się, iż każdy słyszał o Bitwie o Przełęcz Lorshan, o walkach o Pelek Baw, oraz o wszystkim, co jeszcze wydarzyło się na planecie.
Nie było mnie tam.
Jednak to ja oddałem ostatni strzał w tej bitwie.
Większości lądowników udało się przedostać, tak jak udało się to większości myśliwców. Potem, rzeczy dziwnie się uspokoiły.
Większość z nas zginęła.
Szturmowcy przelatywali od jednego dryfującego ciała do drugiego, zbierając tych, którzy przetrwali bitwę.
Kilku z nich zatrzymało moją bańkę, ale nie mogli dla mnie zrobić dużo więcej i wszyscy o tym doskonale wiedzieliśmy.
Siła grawitacji planety zaczęła działać: zacząłem osuwać się ku atmosferze.
Nagle zobaczyliśmy, jak ostatni z nieprzyjacielskich myśliwców wzbija się ku górze, kierując ku nam. Był ścigany przez coś, co dla mnie było najpiękniejszym widokiem w życiu: podziurawiony przez laserowe strzały, napędzany jedynym czynnym silnikiem, z brakującym jednym kulistym działem i drugim zmiażdżonym: LAAT/i.
Mój LAAT/i
Z wykorzystanymi wszystkimi torpedami, kanonierka mogła jedynie starać się odciągnąć myśliwiec od nas, ostrzeliwując go swoimi przednimi laserami, jednak nie było szans, by udało się jej go zestrzelić.
Ja miałem taką szansę.
Moje działo wciąż miało trochę energii.
Szturmowiec, który zatrzymał moją bańkę, nakierował ją teraz mniej więcej w kierunku myśliwca. Prześledziłem wzrokiem przypuszczalny tor lotu myśliwca, starannie wymierzyłem i zacisnąłem z całej siły nadgarstki na spustach działa.
Zielony strumień skoncentrowanej energii przeszył pustkę przestrzeni. Jego następstwem była efektowna eksplozja, jaka rozjaśniła kosmos.
Rozkoszowałem się tym widokiem.
Po skończonej bitwie, pozbieraliśmy wszystkich niedobitków. Ponieważ kanonierka nie była zdolna do lotów atmosferycznych, więc zacumowaliśmy na jednej z asteroid w pasie księżycowym. Za zgodą pozostałych poruczników, objąłem dowództwo nad resztą.
Zdobyte paczki żywnościowe pomogły nam się utrzymać przy życiu przez dwa standardowe dni, aż do przybycia posiłków Republikańskich.
Pierwszą rzeczą jaką zrobili, było zabranie wszystkich ocalałych.
Ponieważ my też jesteśmy ekwipunkiem.
Jak długo Republika będzie dbała o nas, my będziemy dbali o nią.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,40 Liczba: 35 |
|
Jamboleo2014-09-14 15:50:09
Za opowiadanie 10/10
Za tłumaczenie 10/10
Bednarz2010-05-07 19:23:13
Super! Wojny Klonów w całej okazałości. Piękne opisy, ciekawa perspektywa mówiącego, bardzo dobre tłumaczenie. 10/10.
Onoma2009-01-10 19:14:25
Całkiem fajne dopełnienie "Punktu przełomu", mojej ulubionej książki SW :)
Dam 10/10, bo to jednak Stover :}
Lak Sivrakh2008-01-22 14:03:21
Tłumaczenie ogółem bardzo dobre. Razi mnie tylko niekonsekwencja w nazwie Porucznika Kapitana. Raz jest 1/4 raz 4/1. Oficjalnie jest 1/4.
SALVO2006-10-20 15:36:01
STOVER znów pokazał mistrzostwo.10/10.
Burzol2006-09-17 11:40:43
Tłumaczenie dosyć ciężko mi ocenić, ale uwag żadnych nie mam.
A co do opowiadania...uwielbiam Stovera. Uwielbiam TAKIEGO Stovera. Po pierwsze jest to sympatyczny, maleńki dodatek do "Punktu Przełomu". Po drugie ma klimat, klony i świetne przedstawienie ich toku myślenia. A po trzecie napisane jest w tym zwięzłym i zgrabnym stoverowym stylu. Zdecydowanie 10.
DARTH PAFCIO2006-04-22 18:41:42
Zgrabne, krótkie, fajne opowiadanko. 9/10
Karoleki2005-02-25 21:03:33
Nie no, co ja będę mówił? (wszysko to co chciałem, było już tu powiedziane) 10/10
Darth Kasia2005-01-14 16:26:15
Stover jest jednak genialny:D
Shedao Shai2004-10-17 20:23:51
Mi się opowiadanie BARDZO podoba, i tlumaczenie go było prawdziwą przyjemnością :)
Opowiadaniu stawiam mocne 10, a tlumaczenia oceniać nie wypada ;)
Xav Skywalker2004-08-10 18:05:30
Mi sie opowiadanie bardzo podobało. Bardzo fajna akcja i zgrabne tłumaczenie. Bravo.
waldiego2004-07-13 11:38:49
Widać, że klony też myślą i czują a nie tylko są maszynkami do walki. Opowiadanie dobre choć pomysł nie nowy. Dam 7.
Tsavong Anor2004-06-22 15:01:33
Najlepsze z dotychcas opublikowanych opowiadań, widać kto umie najlepiej pisać opowiastki ze świata SW. Czytałem je po polsku i po angielsku, naprawdę dobre tłumaczenie.
Darth Fizyk2004-06-21 18:42:18
Mocne :)
Strid2004-06-20 18:49:04
G-E-N-A-L-N-E-!!!
Stover to geniusz jeśli chodzi o klimat !!!!
Verdan2004-06-18 08:55:09
Wspaniałe opowiadanie !!! Czytając to można sobie wyobrazić co czuje szeregowy klon podczas walki. Można wręcz powiedzieć, że stoimy gdzieś koło niego i bierzemy udział w tej bitwie. W związku z tym mogę przyznać tylko jedną ocenę - 10/10 - BRAVO !!!
Ricky Skywalker2004-06-17 11:00:15
Mówiąc o samym opowiadaniu - tak jak Freedon napisał, trzyma klimat Stovera. A te rozmyślania klona!! Boskie po prostu :D Dla mnie Stover to jeden z najlepszych pisarzy SW...
i gratuluję Shedowi dobrego tłumaczenia :)
Freed2004-06-16 21:03:02
cóż o tłumaczeniu nie wypada się wypowiadać, więc powiem o samym opowiadanku.
znakomicie trzyma ono klimat Stovera który już przyzwyczaił nas do tego, że zwraca uwagę bardziej na psychikę bohaterów niż na samą akcję... choć jest to tak króciutkie opowiadanko Stover znakomicie przedstawia w nim portret psychologiczny żołnierza-klona, świetnie przedstawiona jest również sama akcja nad Haruun Kal... cóż więcej powiedzieć - 10/10