Dzień był piękny i słoneczny. Jednak ołowiane chmury, którymi o zmroku zaciągnęło się niebo, zapowiadały nadchodzący sztorm i nikt o zdrowych zmysłach nie wypłynąłby na morze. Jednakże przez wzburzone może płynęła łódka z wydrążonego pnia drzewa, a o jej pasażerach nie dałoby się powiedzieć, że są niespełna rozumu. Dwunastu wioślarzy bezszelestnie zanurzało wiosła w wodzie i mocarnymi ramionami pchali łódkę naprzód, do niewiadomego celu. Gdy się już ściemniło, niebo zaczęło groźnie pomrukiwać. Wioślarze przystanęli, a na dziobie wstał szczupły chłopiec, którego nie było do tej pory widać i zaczął się rozglądać po okolicy. Nagle niebo rozcięła przeraźliwie jasna, biała błyskawica i oświetliła ciemny kształt na horyzoncie. Chłopiec krzyknął coś do wioślarzy, wskazał stronę, w której ukazał mu się ten kształt i wioślarze zaczęli machać wiosłami jeszcze szybciej niż przedtem i skierowali łódkę dziobem w tamtym kierunku.
Nad brzegiem morza stało dwóch ciemnoskórych mężczyzn. Jeden z nich wyglądający jak sługa odezwał się:
-Mój panie, jest noc, zbliża się sztorm, powinniśmy wrócić do namiotu – był wyraźnie zmartwiony. Spojrzał na stojącego obok siwowłosego mężczyznę w bogato zdobionych szatach, które kontrastowały z prostym przyodziewkiem jego sługi.
-Wiem, ale nie mogę przestać o nim myśleć – siwowłosy był zapatrzony w stronę morza – chciałbym wiedzieć, czy mu się udało.
-Panie mój, ależ tak nic nie zobaczysz. Wszystkiego dowiemy się dopiero za tydzień, gdy wróci eskorta.
-Wiem, ale jestem niecierpliwy. Że też musiało to spotkać mojego pierworodnego. Gdy ja tam płynąłem, pogoda była piękna, a tutaj sam widzisz, zbliża się sztorm. I daj spokój z tym ciągłym tytułowaniem mnie, Loman, mój przyjacielu. Mówiłem ci, że ty możesz mówić mi po imieniu.
-Dobrze Mkembe, ale droga tam zajmuje cały dzień, jak mówiłeś, a ty powinieneś coś zjeść.
-Ale, jeśli nie dotrą do celu, to zawrócą. Zostanę jeszcze troszkę.
-Mkembe, fale są coraz większe. Powinniśmy już naprawdę wracać do obozu – Loman starał się nakłonić Mkembe do powrotu.
-Ach, Lomanie, nie jestem pewien. Wiem, że powinienem wracać, ale serce ciągnie mnie na Zachód na wyspę – głos Mkembe był pełen smutku i udręki.
-Panie mój – Loman spróbował oficjalnego tonu – stojąc tu nic nie wskórasz. Powinniśmy pójść do obozu.
Mkembe stał zapatrzony na zachód, na ciemną chmurę i błyski pojawiające się nad horyzontem. W końcu się odezwał:
-Chyba masz rację, chodźmy. Powinniśmy się modlić, by dotarli do celu przed świtem.
Ruszyli w stronę wydm. Między nimi prowadziła wygodna, wyłożona wygładzonym kamieniem ścieżka. Obaj weszli na nią i zniknęli między wydmami. Fale biły coraz wścieklej o brzeg.
Chmury pojawiły się na horyzoncie od wschodniej strony i natychmiast poczęły szybko postępować dalej, pożerając kolejne gwiazdy, jednak na wyspie nikt się tym nie przejmował. Tylko w porcie trwała krzątanina, chociaż związana była raczej ze zwykłymi przygotowaniami wieczornymi, niż burzą. Port wyglądał inaczej niż te, które znajdowały się na stałym lądzie. Nabrzeże wyglądało jak wyciosane w ogromnym kamieniu, jednak było zbyt chropawe, by była to prawda i miało szarą barwę, jak żaden z normalnych kamieni. Tylko mieszkańcy wyspy znali sekret tego dziwnego kamienia. Woda, piasek i wapno. W nabrzeżu znajdowało się także metalowe słupki, grube i zwieńczone jakby kapeluszem grzybka. Do tych słupków, za pomocą lin, były przyczepione statki. Z nieba spłynęła pierwsza błyskawica, rozbłysła i jej blask odbił się w statkach. Były zbudowane z metalu, co ludzie ze stałego lądu nazwaliby szaleństwem, gdyż w ich mniemaniu metal nie może unosić się na wodzie. Port ten wyróżniał się jeszcze czymś innym. Pomimo panującej na morzu nocy, było tu jasno jak za dnia. Światło miało swoje źródło na dużych słupach.
-Zbliża się łódź wiosłowa! – krzyk dobiegł z wysokiej, metalowej wieży. Na nabrzeżu natychmiast zaczęli się krzątać ludzie w jednobarwnych, żółtych ubraniach. Człowiek na wieży odczepił jakiś przedmiot od pasa i zaczął do niego mówić.
-Panie. Widać ich... na pewno... na sto procent... sprawdzałem skanerami. Tak mistrzu. Wszystko jest już gotowe – głos człowieka był pełen szacunku.
Stanął po środku pomieszczenia na wieży i wcisnąwszy jakiś guzik stojącego obok urządzenia sterującego, zjechał na dół windą. Wyszedł i stanął na nabrzeżu, w miejscu, gdzie miało ono nie więcej niż metr wysokości. Łódź dotarła do krańców falochronów portu i spadła z grzbietu fali wprost na spokojną toń wody portu. Czworo wioślarzy położyło swoje wiosła na kolanach i za pomocą glinianych naczyń zaczęli wybierać wodę, która dostała się do łodzi. Pozostali wioślarze wiosłując spokojnie, doprowadzili łódź do nabrzeża.
-Witajcie, jestem M’hoc’thin – odezwał się czekający. Parę metrów dalej zapaliły się lampy. Teraz dopiero było widać, że mężczyzna był ubrany w jasną tunikę i brązowy płaszcz. Jeden z ludzi w żółtych kombinezonach obsługi portowej pomógł wysiąść pasażerom łodzi.
-Witaj M’hoc’thin. Jestem Kirunde, syn Mkembe, władcy Królestwa Zachodniego. Czy do mistrza pójdziemy teraz, czy dopiero rano?
-Myślę, że rano. Teraz na pewno jesteście zmęczeni. Chodźcie, pokażę wam wasze pokoje – M’hoc’thin obrócił się i ruszył naprzód.
Mkembe i Loman dochodzili do obozu, gdy nagle pierwszy się zatrzymał i zamknął oczy. Loman idący pierwszy, dopiero po dłuższej chwili to zauważył. Zawrócił i podszedł do Mkembe.
-Mkembe, co się stało, widzisz coś? – wiedział, że Mkembe miał dar widzenia różnych rzeczy. Udowodnił to już wiele razy, przeważnie na wojnach, ale podczas pokoju także mu się zdarzało. Loman widział już swego władcę wiele razy, gdy ten miał wizję, więc teraz wiedział, co się dzieje z jego władcą.
Mkembe otworzył oczy.
-Kirunde dotarł na Wyspę – odparł zapytany – jest trochę zdziwiony tym, co tam zobaczył, ale wszystko u niego w porządku. Ale teraz chodźmy do obozu. Przybyli goście z Kemet.
Weszli do obozu, natychmiast podbiegł do nich wartownik i zameldował.
-Panie, ważni goście przybyli...
-Tak wiem. Wysłannicy Władcy z Kemet – Mkembe wpadł w słowo swojemu wartownikowi. Wartownik wiedział, że jego pan wie o tym, jednak zawsze lepiej było dmuchać na zimne, tym bardziej, że władca był uwielbiany przez cały lud – Wracaj Mkiti na wartę. Dobrze się spisałeś. Nie wolno zapominać o tym, że czasami mogę nie wiedzieć, chociaż nie zdarzyło mi się to odkąd wróciłem stamtąd, dokąd odpłynął mój syn. Dostaniesz tego miesiąca podwójną zapłatę.
-Tak panie. Dzięki panie – Mikti odszedł zadowolony. Mkembe i Loman ruszył dalej. Przy ognisku zauważyli grupkę nowych osób. Byli ubrani w białe szaty, mieli ogolone głowy, a ich skóra była wyraźnie jaśniejszej karnacji niż skóra Mkembe i jego ludzi. Loman udał się na spoczynek, a Mkembe podszedł do tej wyróżniającej się grupki. Osobnik stojący w środku odezwał się pierwszy.
-Witaj o potężny Mkembe, władco zachodniego królestwa. Przybywamy z odległego Kemet do ciebie – Mkembe pozwolił im mówić. Wiedział, że jeżeli powie, że wie, kim oni są i w jakiej sprawie przybyli mogą odczytać to za pogardę. A dalej już tylko krok od wojny – by się dowiedzieć, czy już czas na to, co obiecał twój praprzodek, naszym praojcom.
-Witaj najwyższy kapłanie. Czas ten jeszcze nie nadszedł, ale jest już bliski. Porozmawiamy o tym rano. Wybaczcie mi teraz. Jestem głodny, zmęczony i przygnębiony. Wysłałem dziś syna w daleką podróż.
Kirunde obudził się wypoczęty i rześki. Leżał jakiś czas w łóżku rozkoszując się tym, że materac dopasowywał się do kształtu i ułożenia ciała, przez co był idealny do wypoczynku. Do jego nozdrzy dotarł zapach przesyconego wilgocią powietrza, takiego jak po burzy. Zaciągnął się tym zapachem i wtedy wyczuł jeszcze jakiś inny zapach. Zerwał się i sięgnął po swoje ubranie, ale go nie znalazł. Zauważył za to inne, w rodzaju tych, jakie nosili wyspiarze. Ubrał się w nie szybko, pamiętając, co mówił mu o tym miejscu i zwyczajach jego mieszkańców ojciec. Zarzucił lekką tunikę, ostatnią część garderoby i w tym momencie otworzyły się, a raczej rozsunęły, z cichym sykiem drzwi. Wszedł przez nie M’hoc’thin, a za nim wleciała taca ze śniadaniem.
-Witaj – odezwał się przybyły – widzę, że już wstałeś. Jak ci się spało?
-Wyjątkowo dobrze, chyba nigdy jeszcze nie byłem tak wypoczęty.
-To pewnie dlatego, że ta wyspa jest przesiąknięta Mocą –zamilkł na chwilę – Przyniosłem ci śniadanie. Trochę pieczywa, trochę serów, a tu na tym półmisku znajdziesz duszoną rybę. Powinno ci smakować. Śniadanie jest lekkie, ale pożywne.
-Dziękuję. Ale powiedz mi, co to jest ta Moc? – Kirunde sięgnął po pieczywo i jeden z kawałków sera.
-Ojciec ci nie powiedział? To dobrze. Dowiesz się już niedługo, a teraz musisz zjeść śniadanie.
Kirunde sięgnął po rybę i zaczął jeść. Po chwili popatrzył na M’hoc’thina, który cały czas siedział obok, ale wyglądał jakby nic go w tej chwili nie obchodziło. Ręce miał spuszczone w dół, a oczy zamknięte.
-Czemu tak siedzisz? Może coś zjesz? – powiedział z pełnymi ustami.
-Jadłem już śniadanie.
Kirunde odstawił półmisek z rybimi ościami i przysunął paszteciki i pieczywo.
-Kiedy? Czyżbyś wstał o świcie?
-Nie, przed świtem. Właśnie o świcie zjadłem śniadanie – popatrzył na Kirunde i uśmiechnął się szeroko – Wkrótce ty także będziesz musiał zacząć wstawać tak wcześnie.
Z szeroko otwartych ze zdziwienia ust Kirunde wypadł na stół kawałek bułki posmarowanej pasztetem.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,67 Liczba: 6 |
|
Edi2004-10-31 22:28:46
Te opowiadanie jest nei co dziwne ale mi się podobało.Tak jak to mówił jeden z bastionowców mogłeś bardziej rozwinąć postać Kirunde.Także za mało jest akcji ale najbardziej zaskoczyło mnie to że akcja dzieje się na Ziemi(kiedyś coś o tym myślałem).To opowiadanie musi się dziać chbya wiele,wiele lat po wydarzeniach z ROTJ.Dla mnie:7.Chciałbym abyś także napisał część 2 o tym dwuletnim okresie.
Master Mace Windu2004-09-10 15:44:16
bardzo fajne, klimat SW nie za duży i końcówka postąpiła za szybko, ale ciekawe i wciągające
Darth Fizyk2004-07-18 02:46:10
Taag, a mógłbyś napisać czemu tak sądzisz? Za krótkie, długa przerwa w akcji czy jakiś inny powód?
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:15:43
słabo
Darth Fizyk2004-06-27 19:52:26
Dzięki Calach za opinię :)
Co do tego 2-letniego okresu, to być może kiedyś sie skuszę, a twoje uwagi, odnosnie zabawy z postaciami postaram się wziać pod uwagę także w innych projektach :)
Calach2004-06-24 14:18:43
Szczerze mowiac czuje pewien niedosyt. Pomysl ciekawy, tym bardziej nalezaloby go bardziej rozwinac umieszczajac umieszczajac wiecej akcji lub opisow natury filozoficznej (fragmenty szkolenia). Koniec zaskakujacy, opis sceny jest niesamowity. Moglbys sie bardziej pobawic postaciami. IMO gdybys bardziej przedstawil nam Kirunde, tak abysmy go polubili, a potem zabil - wywolaloby to zywsze emocje :>
Wrecz obowiazkowo musisz napisac o tym 2-letnim okresie: czekam z niecierpliwoscia niegodna Jedi :)
ps Opisy swietnie charakteryzuja miejsca: dzieki nim wrecz je widac w wyobrazni :)
Darth Fizyk2004-05-30 12:08:45
Dzięki Leonidasie, za cenne uwagi :)
Co do tego moża, poprosiłem właśnie Fetta o zmianę :)
Co do dalszych części, inquelli i tym podobne, nie wiem... póki co, nie planuję, ale może... ?
A w domyśle, to co zdażyło się po powrocie w rodzinne strony, jest następstwem tego, co zdażyło się na Wyspie :)
Leonidas2004-05-27 09:09:01
Opowiadanie ciekawe ze względu na jego unikalność ujawniającą sie w tym względzie, że pobudza czytelnika do myślenia. Mnie również zastanowił fakt "nierówności" technologicznej tak blisko położonych, względem siebie, krain. Każdy ma różne wizje i pomysły, dlatego należy uszanować takie widzenie świata przez autora. Uważam, że mocną stroną "Wyspy..." są znakomite opisy przedmiotów, postaci czy miejsc. Chociaż nie ukrywam, że czasem ich zbytnia szczegółowość jest nieco rażąca. Niektóre drobne stwierdzenia są niepotrzebne i nie dają czytelnikowi żadnych nowych informacji... Dość częstym problemem są również powtórzenia, które są dość łatwe w eliminacji, a ich brak znacznie bardziej podkreśla wartość stylistyczną fica.
To takie moje krótkie uwagi, których celem zdecydowanie nie jest skrytykowanie "Wyspy...", tylko sprawienie aby następne części(jeśli się takowe pojawią- a naprawdę powinny) były jeszcze lepsze...
Uważam Fizyku, ze nie powinieneś poprzestawać tylko na ty opowiadanku...jeśli mógłbym coś zasugerować to bardzo chętnie przeczytał bym o tym co zdarzyło się po powrocie Kirunde w rodzinne strony(ach ta nutka Ciemnej Strony...)
A! i jeszce to feralne "morze" przez "ż" ;)
Darth Fizyk2004-05-16 19:03:14
Nie zawsze, nie zawsze :P tylko wtedy, kiedy śpię :P :)
Carno2004-05-16 14:48:17
Ech...Fizyk...po co ruzcasz aluzje których nie kuma nikt prócz ciebie?:P No i mnie of course:P A pzoatym ty zawsze spisz:D
Darth Fizyk2004-05-06 10:40:58
Grrr... ja chyba czasami śpię :P Chodziło mi nie o Jaga, tylko o Carnoksa :)
Darth Fizyk2004-05-05 23:09:10
No właśnie Jag... nie uważasz tego za intrygujące? Można powiedzieć, że z racji swojego zaawansowania opiekowali się innymi ludami... :) No i jest tu pewne nawiązanie... a jakie i do czego, to sami znajdźcie :)
Carno2004-04-15 16:12:47
Hmmm...niezłe niezłe....ale mam malutkie pytanko- jedni goscie byli super zaawansowani a inni to byli zwyczajni barbarzynci? Mieszkańcy jednej wyspy mogli latac w kosmos? No cóz:/ Ale powiem że klimacik ma dobry i ciekawe zakończenie.
Darth Fizyk2004-04-02 18:03:59
Hmmm.... Calsann... klimat się chwieje? możesz opisać gdzie się chwieje? :D
Calsann2004-03-21 11:30:02
Przyjemne opowiadanko... klimat sie chwieje, ale może być.... :)
Może i ja coś napisze... :(