Światostatek domeny Dal. Orbita Coruscant.
W trzewiach potężnego Yuuzhańskiego światostatku, okrętu flagowego Mistrza Wojennego Tsavonga Laha nikt nie czuje się bezpiecznie. Śmierć może przyjść tutaj z każdej strony. Ale kto boi się śmierci? Tylko niewierni. Żaden Yuuzhanin- nawet Zhańbiony, nie powiedziałby, że boi się umrzeć. Ale nawet pomimo to, w sercach wkraczających do komnat audiencyjnych Mistrza Wojennego, burzyła się mieszanina strachu, szacunku i respektu.
To właśnie teraz czuł Młodszy oficer Ralta Dal, wysłuchując płomiennego przemówienia Tsavonga Laha.
-...będziecie mieli za zadanie wytępić... –Ryczał głos Laha, wielokrotnie wzmocniony przez cztery stojące w pobliżu Mon Duule-... wszystkich niewiernych w waszym sektorze, który za ich panowania był znany jako Karmazyn’owy Korytarz. Dzieci, kobiety, starcy. Zabijajcie wszystkich. Nie okazujcie litości. Niewierni to chwasty w galaktyce, podarowanej nam przez Prawdziwych Bogów! Są odpowiedzialni za zniszczenie milionów waszych braci, którzy złożyli życie w ofierze, umożliwiając nam dzisiejszy podbój ich stolicy- Yuuzhan’tara. Yuuzhan Vongowie! Zdobywcy! Osiągnęliśmy dzisiaj punkt zwrotny! Wojska nieprzyjaciela zostały zdruzgotane, a sekretne schronienie Jeedai odkryte! A teraz idźcie, i walczcie na chwałę waszego ludu!
Kto jak kto, ale Tsavong Lah potrafi natchnąć wojownika do walki. Jest fanatykiem, i to niebezpiecznym, ale dzięki temu jego przemówienia trafiały do wszystkich. Tsavong autentycznie wierzy w to, co mówi i dlatego jest taki przekonywujący. Dlatego Ralta czuł się teraz, jakby mógł sam, w pojedynkę oczyścić cały Yuuzhan’tar z wszystkich chwastów. Był młodym, potężnie zbudowanym wojownikiem, który wsławił się odwagą podczas bitew o Ithor, Dantooine i Yuuzhan’tar. Podczas tej ostatniej został awansowany na Młodszego oficera, a teraz miał poprowadzić wyprawę, której celem było oczyszczenie części Yuuzhan’tara z Niewiernych.
Wysłuchał Mistrza Wojennego z uwagą do końca odprawy, i skierował się ku hangarom, kiwając po drodze głową wojownikowi Denui Ku. Niedługo później, lądownik desantowy, ze stu dwudziestoma podkomendnymi Dala na pokładzie, rozpoczął swą krótką podróż ku powierzchni dawnej stolicy Nowej Republiki.
---
Coruscant.
Coruscant upadło osiem godzin temu. Osiem godzin, zaledwie osiem godzin wystarczyło, by ulice opustoszały, a wszyscy ocalali mieszkańcy uciekli na dolne poziomy, w poszukiwaniu schronienia. Na swoje nieszczęście, w czasie Bitwy przebywał tutaj również przemytnik, i wieloletni przyjaciel Hana Solo – Lo Khan. I oczywiście nie mógł już opuścić planety. Biegł teraz, pragnąc wydostać się z Karmazynowego Korytarza, gdyż niedaleko widział organiczne okręty nieprzyjaciół, lądujące bezpośrednio na Coruscańskich budynkach. Niepokoił się o swojego przyjaciela, Yaka Luwingo który został porwany przez spanikowany tłum, rozpaczliwie walczący o miejsce na publicznym transportowcu „Byrta”, podczas ewakuacji stolicy. Lo słyszał, że na lądowisku wybuchł później termiczny detonator, powodując ogromne straty w ludziach. Miał nadzieję, że jego przyjacielowi nic się nie stało, choć i tak nie miał zbytniej nadziei na to, że się jeszcze spotkają. Biegnąc przez Aleję Dzikusów, jak potocznie nazywano tą ulicę, zobaczył migające słabo światełko szyldu opustoszałej knajpy. Budynek był dwupiętrowy i zdewastowany, jakby rozegrała się tu kiedyś ogromna bitwa między Rebelią a Imperium. Okna były powybijane, a zapachy, wydostające się przez nie sugerowały, że knajpa „Pod Dewbackiem” – bo na taką nazwę wskazywał zniszczony szyld- była, a może wciąż jest schronieniem dla wielu istot ras obcych.
-Ta rudera mogłaby być moim domem przez najbliższych parę dni. –Pomyślał Lo. Odbezpieczył swojego Merr-Sonna, i ostrożnie wszedł do budynku. Smród, jaki panował w środku, o mało nie zwalił go z nóg. Coś lepkiego było rozsmarowane na podłodze. Khan nawet nie chciał wiedzieć, co to było. Wydawało się, że w budynku nie ma żywej duszy. Już bez tego kamienia, który od paru godzin ciążył mu na sercu, wszedł po schodach na górę, w poszukiwaniu kawałka przestrzeni, gdzie mniej śmierdziało, i było względnie czysto. Na parę następnych dni mógł się czuć bezpiecznie
---
Amphistaff opadł pionowo na głowę niewiernego, rozłupując mu czaszkę. Mężczyzna osunął się z cichym westchnięciem na podłogę. Yuuzhanin, który to zrobił, podszedł do zwłok i wyciągnął kawałek mózgu z resztek czaszki.
-Piąty –Szepnął z fanatycznym uwielbieniem.
---
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna wybiegł z pośpiechem z Alei Mon Mothmy, kierując się ku Karmazynowemu Korytarzowi. Moc podpowiadała mu, że to właśnie tam przebywa Lo Khan. Ale wiedział też, że właśnie tam kieruje się teraz całkiem pokaźny oddział Yuuzhan Vongów. Oby nie było za późno...
---
Rozległ się dziki wrzask bólu, a potem głuchy trzask. Najpotworniejsze jednak było co innego: triumfalne ryki Vongów; bestii, niezdolnych do współczucia i litości. Lo nie miał wątpliwości, że oto był świadkiem śmierci kolejnego mieszkańca Coruscant. A niewiadomo było, ilu zostało wziętych do niewoli. Ale on nie da się wziąć żywcem. Odbezpieczył swój blaster i czekał...
---
Dal prowadził swój oddział brawurowo. Jego wojownicy praktycznie cały czas biegli, nie mogąc się doczekać kolejnego łupu. Ktoś postronny mógłby stwierdzić, że nie były to istoty rozumne, a dzikie potwory złaknione tylko krwi i zabijania. Ryczeli dziko, gdy udało im się dorwać kolejnego Coruscańczyka, a udawało się to zawsze. Byli w prawdziwym szale bojowym. A żaden zwyczajny człowiek nie zbliżyłby się do wściekłego Yuuzhanina na bliżej, niż dwadzieścia metrów. Ale nikt nigdy nie mówił, że Kurt Xavis jest zwyczajnym człowiekiem.
---
Yuuzhanie wpadli do kolejnego domu, dewastując go; „oczyszczając z bluźnierstw”, jak sami o tym procederze mówili. Nie zachowywali nawet dyskrecji, wiedząc, że Niewierni mają szansę ucieczki ich straszliwej tyralierze równe zeru. W końcu zostawili go, i taranując jedną ze ścian, dotarli do ruin jakiegoś budynku, mogących mieć nawet z sześćdziesiąt lat, aż do tej pory spoczywając tutaj bezpiecznie. Nie omieszkali oczywiście jeszcze bardziej ich zdemolować. Osiągnęli Aleję Główną Karmazynowego Korytarza, na której niegdyś był plac targowy i restauracje dla gości spoza planety. Teraz Aleja Główna była opuszczoną, zaniedbaną, i –wydawałoby się- zapomnianą dzielnicą Coruscant. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze wczoraj to miejsce tętniło życiem, a mieszkańcy spokojnie załatwiali tutaj swoje interesy. Ale Aleja Główna, tak, jak Karmazynowy Korytarz, i całe Coruscant, już nigdy nie będzie taka, jak przedtem. Nie po tym, co planują tutaj zrobić Yuuzhan Vongowie.
---
Kopnięcie. Kopnięcie. Chrzęst durabetonu, i głośny tupot nóg. Lo poczuł się...rozgoryczony. Wybrał złe miejsce na schronienie, i zaraz przyjdzie mu za to zapłacić. Wymierzył swój blaster w drzwi.
---
Do kantyny „Pod Dewbackiem” weszło dwunastu wojowników – jeden cały oddział, i to w dodatku oddział wybrańców. Bo na ich czele stał nie kto inny, jak sam dowódca dywizjonu. Ralta Dal.
---
Lo znajdował się w trzecim budynku po lewej stronie, licząc od skrzyżowania z Aleją Jesmin Ackbar. Niestety właśnie tam wszedł teraz oddział pacyfikujący Aleję Główną. Kurt wymacał pod kombinezonem swój miecz świetlny, i wyciągnął go, przytrzymując kciuk na włączniku. Gdzieś tutaj krąży zło. Zło było tak namacalne, że mało nie zwaliło go z nóg. Będą kłopoty. Przyspieszył.
---
Yuuzhanie nie mają nic przeciwko bólowi i cierpieniu. Więcej nawet, uwielbiają je. Jak to kiedyś powiedział kapłan Harrar: „Cierpienie jest esencją życia. Ci, którzy uznają tę prawdę, rozumieją, że tylko śmierć uwalnia nas od cierpienia.”
Ale nawet najbardziej konserwatywnemu Yuuzhaninowi nie spodobałby się smród, jaki panował w „Dewbacku”. To było zupełnie inne cierpienie.
-Oficerze Dal –Poprosił jeden z młodszych wojowników. Może byśmy sobie darowali ten budynek?
Ralta stanął, jak rażony piorunem. Odwrócił się błyskawicznie na pięcie, grzmocąc nieszczęśnika łokciem w twarz. Było słychać chrzęst kości, a wojownik cicho opadł na ziemię. Reszta do końca życia zapamięta, że nie należy się sprzeciwiać rozkazom dowódcy.
Z rozeznania wynikało, że na parterze nie ma żadnego żywego niewiernego; natknęli się tylko na jedno rozkładające się ciało, przewieszone przez okno. Najprawdopodobniej nieboszczyk postanowił ze sobą skończyć, gdy pierwsze okręty Vongów pojawiły się w przestworzach Coruscant.
Wciąż jeszcze rozgniewany Dal, zostawił trzech podwładnych na straży, a reszcie nakazał wejście na górę. Pierwsi dwaj wzięli pokój z prawej, a pozostała piątka ten z lewej. Sam poszedł za nimi. Jego daleki krewniak, Koolb Dal, kopnął w drzwi, wybijając je z zawiasów. I wtedy stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewali, a powinni. Rozległ się błysk, i Koolb został odrzucony do tyłu, przygniatając sobą Yuuzhanina stojącego za nim. Zamiast twarzy miał krwawą miazgę. Chyba szukających porządnej walki wojowników czekało wreszcie ujście ich skumulowanych emocji...
---
Couffee upadło ze stukotem na zanieczyszczoną podłogę „Dewbacka”. Chwilę później obok niej odbiła się niekrwawiąca głowa Yuuzhan Vonga, z wyrazem zaskoczenia zastygłym na jego groteskowej twarzy. Parę metrów dalej leżało drugie nieruchome ciało, a za nim jeszcze jedno. Kurt uśmiechnął się ponuro. Dół opanowany.
---
Caren Nessel zawsze uważał się za człowieka nieszczęśliwego. Gdy miał siedem lat, w jego domu wybuchł gaz tibanna. Jego rodzice zginęli, a on sam został dotkliwie poparzony. Był tak oszpecony, że żadna kobieta nigdy go nie zechciała. Nie dostał należytej edukacji, i w związku z tym nie mógł znaleźć pracy. Wylądował na ulicy, zaczepiając przechodniów, i błagając ich o zapomogę. Czuł się ohydnym potworem, który nie powinien nigdy się urodzić.
Ale w porównaniu z tym, co go teraz goniło, nawet on mógłby się dowartościować.
„To” było humanoidalne, ogromne, i uzbrojone. I wydawałoby się, że jego jedynym celem jest zabijanie i destrukcja. Na szczęście, było znacznie dużo wolniejsze od Carena, który zostawił je już trochę w tyle. Wyskoczył ze zrujnowanego domu, wskakując do następnego. Widok, który tam zastał, przeraził go prawie tak samo, jak to, przed czym uciekał. Na podłodze leżały trzy ciała, wszystkie okropnie zmasakrowane. Nad nimi stał czarnowłosy mężczyzna, z zapalonym...pomarańczowym mieczem świetlnym. Na jego widok, Nessel głośno krzyknął. Mężczyzna odwrócił się ku niemu.
-Spokojnie, nie zamierzam cię skrzywdzić. –Starał się nadać swojemu głosowi uspokajające brzmienie- Uciekasz przed Vongami? Nie trafiłeś najlepiej.
Pomyślał, że ten człowiek mógłby odciągnąć uwagę jego prześladowcy od niego. Powiedział mu.
---
-Do-ro’ik Vong Pratte! –Ryknęło jak jeden mąż pięciu wojowników, wbiegając do pokoju, skąd nadszedł strzał. Pod oknem stał mężczyzna średniego wzrostu, w zawadiackiej pilotce na głowie. Celował do nich z blastera. Wystrzelił do Ralty, słusznie domniemając, że to on jest dowódcą. Strzał był niezwykle celny, i Dal przetrwał tylko dzięki poświęceniu jednego ze swoich podwładnych, który go odepchnął, samemu obrywając w klatkę piersiową. Yuuzhan Vongowie wściekle ryknęli; hałas z pewnością zaalarmował wojowników, którzy penetrowali sąsiedni pokój. Dowódca podniósł się, i złowrogo spojrzał w oczy Lo Khanowi. Ten dostał gwałtownych drgawek.
-Jesteś już martwy, niewierny. –Powiedział w źle akcentowanym basicu. –Brać go!
Wtedy zaskwierczało, rozległ się swąd spalonego mięsa, a wojownik stojący najbardziej z tyłu zawył dziko.
-Witaj, Lo. –Wyszczerzył zęby Kurt Xavis, odtrącając na bok rozcięte ciało Yuuzhanina. –Przybyła pomoc.
---
Ralta był już nieźle rozwścieczony. Zginęło czterech wojowników, a że ci z dołu nie przepuściliby obcego na górę gdyby żyli, więc Dal stracił na razie siedmiu podwładnych. Jakby tego było za mało, jeden z pozostałych przy życiu wojowników, nie czekając na rozkaz, wyciągnął couffee, i dźgnął nim Jedi między żebra.
-Khan, nie mieszaj się do tego. Poszukaj schronienia. –Rzekł Kurt, roztrzaskując Vongowi czaszkę.
Dowódca zmrużył oczy, uśmiechając się złośliwie do Xavisa. Warknął parę słów po Yuuzhańsku, a pozostała trójka wojowników dosłownie rzuciła się na Kurta, zwalając go z nóg. Natomiast on sam, w dwóch długich susach doskoczył do Khana, który, zaskoczony i przerażony zarazem, nie oddał ani jednego strzału. Młodszy oficer kopnął go w podbródek, a gdy ten upuścił blaster, złapał go od tyłu za ręce, przykładając drugą ręką couffee do szyi. Gdy Xavis wygrzebał się spod ciała dwóch Yuuzhan (trzeciego tylko ogłuszył), pojął powagę sytuacji.
-Może zmierzymy się w pojedynku? –Zaproponował.- Tylko ty i ja. Honor twojej domeny przeciwko życiu Lo Khana. Zgadzasz się?
Na parę sekund zapanowała kłopotliwa cisza. Słychać było tylko ciężkie, miarowe oddechy Dala pod zbroją vonduun.
-Zgoda. Honor domeny Dal przeciwko życiu niewiernego. Wyjdźmy na zewnątrz; tu jest za mało miejsca.
-Nieprawda.- Zaprotestował Jedi. –Wystarczy tylko uprzątnąć te...ciała. –Wyszczerzył złośliwie zęby.
---
-Jestem Ralta z domeny Dal, Młodszy Oficer pod rozkazami Mistrza Wojennego Tsavonga Laha. To mój podwładny, Tsun z domeny Yaght. Będzie świadkiem naszego pojedynku. –Wbił amphistaffa w durabeton.
Wojownik wyglądał doprawdy imponująco; barczysty, w czerwonej zbroi, wzbudzał lęk nawet w najodważniejszych.
-Jestem Kurt Xavis, były Pułkownik Sił Zbrojnych Nowej Republiki i Rycerz Jedi. To mój przyjaciel Lo Khan. Będzie świadkiem naszego pojedynku.
Kurt był ubrany w czarną, luźną szatę, nie krępującą jego ruchów, ale i nie dającą ochrony przed ciosami. W prawej ręce trzymał wyłączony miecz świetlny.
Jego przeciwnik wyrwał amphistaffa z ziemi, machnął nim, skręcając w pierściń, a potem zatrzymał na prawym ramieniu, syczącą głową przy nadgarstku, wycelowanego ogonem w niebo.
-Jesteś mordercą, mojego brata, Narry Dala.
Lo obserwował, jak Kurt powoli podnosi głowę, i ponuro spogląda w oczy Ralty.
-A ty zamordowałeś niezliczoną Ilość niewinnych mieszkańców Coruscant. Ale nie o przeszłość będziemy walczyć, lecz o przyszłość.
-Być może tak będzie w twoim przypadku –Yuuzhanin wyprężył się jak struna, i ukłonił Xavisowi. –Ja będę walczył o honor Yuuzhan Vong i domeny Dal.
Bilbringianin ukłonił się w odpowiedzi.
-Spore ryzyko jak na tak marną nagrodę.
Amphistaff zawirował, miecz świetlny wzniósł się do góry. Sztych wysoko zablokowano, niskie cięcie przypaliło trawę, ale nie nogi, które nad nim przeskakują. Walczący mijali się, zawracali, atakowali, parowali ciosy. Syk amphistaffa walczył o palmę pierwszeństwa z trzaskiem miecza świetlnego. Ostrza śmigały do przodu, cofały się, nacierały w ripoście.
Moc dodawała walczącemu Kurtowi się i szybkości, ale nie pozwalała przejrzeć zamiarów przeciwnika. Amphistaff ciął i dźgał, zawsze mijając Kurta o centymetry, zawsze odrzucany na bok. Yuuzhanin za każdym razem skręcał amphistaffa na czas, by odparować sztych Xavisa albo odbić na bok zamaszyste cięcie. Byli godnymi przeciwnikami, o idealnie wyrównanych siłach.
O porażce zadecyduje jeden błąd, pomyślał Lo.
Pomarańczowe ostrze świetlnego miecza zatoczyło szeroki łuk i zaatakowało Raltę Dala. Yuuzhański wojownik podskoczył, by zablokować cięcie, ale miecz Kurta przemknął pod amphistaffem i podskoczył w górę po ciosie, który powinien był rozpłatać Yuuzhanina od krocza po gardło.
Ralta Dal zdążył odskoczyć do tyłu, i tylko dymiący kawałek jego zbroi opadł na ziemię w miejscu, w którym wojownik znajdował się jeszcze przed chwilą.
Kurt doskoczył i zaatakował Dala, celując w górną część jego klatki piersiowej. Trzymając amphistaffa obydwiema rękami, Yuuzhanin odparował cios. Poslał pomarańczowe ostrze wysoko w górę i pochylił głowę, by zawirować w pełnym obrocie. Gdy amphistaff wyprostował się wzdłuż jego przedramienia, Ralta Dal zaatakował.
Ból eksplodował w ciele Xavisa, gdy łeb amphistaffa przebił mu ramię. Upadł.
Dal stanął nad nim triumfująco.
-Dzielnie walczyłeś, Jeedai Xavis. Ale to już koniec. Zwyciężyłem. Przyjmij porażkę z godnością.
-Wygrałeś. –Wycharczał przez zaciśnięte zęby, chwilowo sparaliżowany bólem.- Twoje prawo. Zakończmy to szybko.
-Jak sobie życzysz –Powiedział Yuuzhanin, okręcając się niespodziewanie na pięcie, i miażdżąc wyprężonym amphistaffem czaszkę osłupiałego Lo Khana. Biedak nawet nie pomyślał o śmierci, gdy ta po niego przyszła.
-LO! –Ryknął Xavis, zapominając nagle o bólu.- Ja mówiłem o sobie! –Zwrócił się w stronę wojownika. –To mnie miałeś wykończyć!
Twarz Ralty była jak beznamiętna maska.
-O to walczyliśmy. O jego życie. –Rezkł, wskazując na sztywniejące ciało przemytnika.- A ty przegrałeś. Ale oczywiście nie zapomniałem o twojej prośbie.
-Uniósł amphistaffa....
W trzewiach potężnego Yuuzhańskiego światostatku, okrętu flagowego Mistrza Wojennego Tsavonga Laha nikt nie czuje się bezpiecznie. Śmierć może przyjść tutaj z każdej strony. Ale kto boi się śmierci? Tylko niewierni. Żaden Yuuzhanin- nawet Zhańbiony, nie powiedziałby, że boi się umrzeć. Ale nawet pomimo to, w sercach wkraczających do komnat audiencyjnych Mistrza Wojennego, burzyła się mieszanina strachu, szacunku i respektu.
To właśnie teraz czuł Młodszy oficer Ralta Dal, wysłuchując płomiennego przemówienia Tsavonga Laha.
-...będziecie mieli za zadanie wytępić... –Ryczał głos Laha, wielokrotnie wzmocniony przez cztery stojące w pobliżu Mon Duule-... wszystkich niewiernych w waszym sektorze, który za ich panowania był znany jako Karmazyn’owy Korytarz. Dzieci, kobiety, starcy. Zabijajcie wszystkich. Nie okazujcie litości. Niewierni to chwasty w galaktyce, podarowanej nam przez Prawdziwych Bogów! Są odpowiedzialni za zniszczenie milionów waszych braci, którzy złożyli życie w ofierze, umożliwiając nam dzisiejszy podbój ich stolicy- Yuuzhan’tara. Yuuzhan Vongowie! Zdobywcy! Osiągnęliśmy dzisiaj punkt zwrotny! Wojska nieprzyjaciela zostały zdruzgotane, a sekretne schronienie Jeedai odkryte! A teraz idźcie, i walczcie na chwałę waszego ludu!
Kto jak kto, ale Tsavong Lah potrafi natchnąć wojownika do walki. Jest fanatykiem, i to niebezpiecznym, ale dzięki temu jego przemówienia trafiały do wszystkich. Tsavong autentycznie wierzy w to, co mówi i dlatego jest taki przekonywujący. Dlatego Ralta czuł się teraz, jakby mógł sam, w pojedynkę oczyścić cały Yuuzhan’tar z wszystkich chwastów. Był młodym, potężnie zbudowanym wojownikiem, który wsławił się odwagą podczas bitew o Ithor, Dantooine i Yuuzhan’tar. Podczas tej ostatniej został awansowany na Młodszego oficera, a teraz miał poprowadzić wyprawę, której celem było oczyszczenie części Yuuzhan’tara z Niewiernych.
Wysłuchał Mistrza Wojennego z uwagą do końca odprawy, i skierował się ku hangarom, kiwając po drodze głową wojownikowi Denui Ku. Niedługo później, lądownik desantowy, ze stu dwudziestoma podkomendnymi Dala na pokładzie, rozpoczął swą krótką podróż ku powierzchni dawnej stolicy Nowej Republiki.
---
Coruscant.
Coruscant upadło osiem godzin temu. Osiem godzin, zaledwie osiem godzin wystarczyło, by ulice opustoszały, a wszyscy ocalali mieszkańcy uciekli na dolne poziomy, w poszukiwaniu schronienia. Na swoje nieszczęście, w czasie Bitwy przebywał tutaj również przemytnik, i wieloletni przyjaciel Hana Solo – Lo Khan. I oczywiście nie mógł już opuścić planety. Biegł teraz, pragnąc wydostać się z Karmazynowego Korytarza, gdyż niedaleko widział organiczne okręty nieprzyjaciół, lądujące bezpośrednio na Coruscańskich budynkach. Niepokoił się o swojego przyjaciela, Yaka Luwingo który został porwany przez spanikowany tłum, rozpaczliwie walczący o miejsce na publicznym transportowcu „Byrta”, podczas ewakuacji stolicy. Lo słyszał, że na lądowisku wybuchł później termiczny detonator, powodując ogromne straty w ludziach. Miał nadzieję, że jego przyjacielowi nic się nie stało, choć i tak nie miał zbytniej nadziei na to, że się jeszcze spotkają. Biegnąc przez Aleję Dzikusów, jak potocznie nazywano tą ulicę, zobaczył migające słabo światełko szyldu opustoszałej knajpy. Budynek był dwupiętrowy i zdewastowany, jakby rozegrała się tu kiedyś ogromna bitwa między Rebelią a Imperium. Okna były powybijane, a zapachy, wydostające się przez nie sugerowały, że knajpa „Pod Dewbackiem” – bo na taką nazwę wskazywał zniszczony szyld- była, a może wciąż jest schronieniem dla wielu istot ras obcych.
-Ta rudera mogłaby być moim domem przez najbliższych parę dni. –Pomyślał Lo. Odbezpieczył swojego Merr-Sonna, i ostrożnie wszedł do budynku. Smród, jaki panował w środku, o mało nie zwalił go z nóg. Coś lepkiego było rozsmarowane na podłodze. Khan nawet nie chciał wiedzieć, co to było. Wydawało się, że w budynku nie ma żywej duszy. Już bez tego kamienia, który od paru godzin ciążył mu na sercu, wszedł po schodach na górę, w poszukiwaniu kawałka przestrzeni, gdzie mniej śmierdziało, i było względnie czysto. Na parę następnych dni mógł się czuć bezpiecznie
---
Amphistaff opadł pionowo na głowę niewiernego, rozłupując mu czaszkę. Mężczyzna osunął się z cichym westchnięciem na podłogę. Yuuzhanin, który to zrobił, podszedł do zwłok i wyciągnął kawałek mózgu z resztek czaszki.
-Piąty –Szepnął z fanatycznym uwielbieniem.
---
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna wybiegł z pośpiechem z Alei Mon Mothmy, kierując się ku Karmazynowemu Korytarzowi. Moc podpowiadała mu, że to właśnie tam przebywa Lo Khan. Ale wiedział też, że właśnie tam kieruje się teraz całkiem pokaźny oddział Yuuzhan Vongów. Oby nie było za późno...
---
Rozległ się dziki wrzask bólu, a potem głuchy trzask. Najpotworniejsze jednak było co innego: triumfalne ryki Vongów; bestii, niezdolnych do współczucia i litości. Lo nie miał wątpliwości, że oto był świadkiem śmierci kolejnego mieszkańca Coruscant. A niewiadomo było, ilu zostało wziętych do niewoli. Ale on nie da się wziąć żywcem. Odbezpieczył swój blaster i czekał...
---
Dal prowadził swój oddział brawurowo. Jego wojownicy praktycznie cały czas biegli, nie mogąc się doczekać kolejnego łupu. Ktoś postronny mógłby stwierdzić, że nie były to istoty rozumne, a dzikie potwory złaknione tylko krwi i zabijania. Ryczeli dziko, gdy udało im się dorwać kolejnego Coruscańczyka, a udawało się to zawsze. Byli w prawdziwym szale bojowym. A żaden zwyczajny człowiek nie zbliżyłby się do wściekłego Yuuzhanina na bliżej, niż dwadzieścia metrów. Ale nikt nigdy nie mówił, że Kurt Xavis jest zwyczajnym człowiekiem.
---
Yuuzhanie wpadli do kolejnego domu, dewastując go; „oczyszczając z bluźnierstw”, jak sami o tym procederze mówili. Nie zachowywali nawet dyskrecji, wiedząc, że Niewierni mają szansę ucieczki ich straszliwej tyralierze równe zeru. W końcu zostawili go, i taranując jedną ze ścian, dotarli do ruin jakiegoś budynku, mogących mieć nawet z sześćdziesiąt lat, aż do tej pory spoczywając tutaj bezpiecznie. Nie omieszkali oczywiście jeszcze bardziej ich zdemolować. Osiągnęli Aleję Główną Karmazynowego Korytarza, na której niegdyś był plac targowy i restauracje dla gości spoza planety. Teraz Aleja Główna była opuszczoną, zaniedbaną, i –wydawałoby się- zapomnianą dzielnicą Coruscant. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze wczoraj to miejsce tętniło życiem, a mieszkańcy spokojnie załatwiali tutaj swoje interesy. Ale Aleja Główna, tak, jak Karmazynowy Korytarz, i całe Coruscant, już nigdy nie będzie taka, jak przedtem. Nie po tym, co planują tutaj zrobić Yuuzhan Vongowie.
---
Kopnięcie. Kopnięcie. Chrzęst durabetonu, i głośny tupot nóg. Lo poczuł się...rozgoryczony. Wybrał złe miejsce na schronienie, i zaraz przyjdzie mu za to zapłacić. Wymierzył swój blaster w drzwi.
---
Do kantyny „Pod Dewbackiem” weszło dwunastu wojowników – jeden cały oddział, i to w dodatku oddział wybrańców. Bo na ich czele stał nie kto inny, jak sam dowódca dywizjonu. Ralta Dal.
---
Lo znajdował się w trzecim budynku po lewej stronie, licząc od skrzyżowania z Aleją Jesmin Ackbar. Niestety właśnie tam wszedł teraz oddział pacyfikujący Aleję Główną. Kurt wymacał pod kombinezonem swój miecz świetlny, i wyciągnął go, przytrzymując kciuk na włączniku. Gdzieś tutaj krąży zło. Zło było tak namacalne, że mało nie zwaliło go z nóg. Będą kłopoty. Przyspieszył.
---
Yuuzhanie nie mają nic przeciwko bólowi i cierpieniu. Więcej nawet, uwielbiają je. Jak to kiedyś powiedział kapłan Harrar: „Cierpienie jest esencją życia. Ci, którzy uznają tę prawdę, rozumieją, że tylko śmierć uwalnia nas od cierpienia.”
Ale nawet najbardziej konserwatywnemu Yuuzhaninowi nie spodobałby się smród, jaki panował w „Dewbacku”. To było zupełnie inne cierpienie.
-Oficerze Dal –Poprosił jeden z młodszych wojowników. Może byśmy sobie darowali ten budynek?
Ralta stanął, jak rażony piorunem. Odwrócił się błyskawicznie na pięcie, grzmocąc nieszczęśnika łokciem w twarz. Było słychać chrzęst kości, a wojownik cicho opadł na ziemię. Reszta do końca życia zapamięta, że nie należy się sprzeciwiać rozkazom dowódcy.
Z rozeznania wynikało, że na parterze nie ma żadnego żywego niewiernego; natknęli się tylko na jedno rozkładające się ciało, przewieszone przez okno. Najprawdopodobniej nieboszczyk postanowił ze sobą skończyć, gdy pierwsze okręty Vongów pojawiły się w przestworzach Coruscant.
Wciąż jeszcze rozgniewany Dal, zostawił trzech podwładnych na straży, a reszcie nakazał wejście na górę. Pierwsi dwaj wzięli pokój z prawej, a pozostała piątka ten z lewej. Sam poszedł za nimi. Jego daleki krewniak, Koolb Dal, kopnął w drzwi, wybijając je z zawiasów. I wtedy stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewali, a powinni. Rozległ się błysk, i Koolb został odrzucony do tyłu, przygniatając sobą Yuuzhanina stojącego za nim. Zamiast twarzy miał krwawą miazgę. Chyba szukających porządnej walki wojowników czekało wreszcie ujście ich skumulowanych emocji...
---
Couffee upadło ze stukotem na zanieczyszczoną podłogę „Dewbacka”. Chwilę później obok niej odbiła się niekrwawiąca głowa Yuuzhan Vonga, z wyrazem zaskoczenia zastygłym na jego groteskowej twarzy. Parę metrów dalej leżało drugie nieruchome ciało, a za nim jeszcze jedno. Kurt uśmiechnął się ponuro. Dół opanowany.
---
Caren Nessel zawsze uważał się za człowieka nieszczęśliwego. Gdy miał siedem lat, w jego domu wybuchł gaz tibanna. Jego rodzice zginęli, a on sam został dotkliwie poparzony. Był tak oszpecony, że żadna kobieta nigdy go nie zechciała. Nie dostał należytej edukacji, i w związku z tym nie mógł znaleźć pracy. Wylądował na ulicy, zaczepiając przechodniów, i błagając ich o zapomogę. Czuł się ohydnym potworem, który nie powinien nigdy się urodzić.
Ale w porównaniu z tym, co go teraz goniło, nawet on mógłby się dowartościować.
„To” było humanoidalne, ogromne, i uzbrojone. I wydawałoby się, że jego jedynym celem jest zabijanie i destrukcja. Na szczęście, było znacznie dużo wolniejsze od Carena, który zostawił je już trochę w tyle. Wyskoczył ze zrujnowanego domu, wskakując do następnego. Widok, który tam zastał, przeraził go prawie tak samo, jak to, przed czym uciekał. Na podłodze leżały trzy ciała, wszystkie okropnie zmasakrowane. Nad nimi stał czarnowłosy mężczyzna, z zapalonym...pomarańczowym mieczem świetlnym. Na jego widok, Nessel głośno krzyknął. Mężczyzna odwrócił się ku niemu.
-Spokojnie, nie zamierzam cię skrzywdzić. –Starał się nadać swojemu głosowi uspokajające brzmienie- Uciekasz przed Vongami? Nie trafiłeś najlepiej.
Pomyślał, że ten człowiek mógłby odciągnąć uwagę jego prześladowcy od niego. Powiedział mu.
---
-Do-ro’ik Vong Pratte! –Ryknęło jak jeden mąż pięciu wojowników, wbiegając do pokoju, skąd nadszedł strzał. Pod oknem stał mężczyzna średniego wzrostu, w zawadiackiej pilotce na głowie. Celował do nich z blastera. Wystrzelił do Ralty, słusznie domniemając, że to on jest dowódcą. Strzał był niezwykle celny, i Dal przetrwał tylko dzięki poświęceniu jednego ze swoich podwładnych, który go odepchnął, samemu obrywając w klatkę piersiową. Yuuzhan Vongowie wściekle ryknęli; hałas z pewnością zaalarmował wojowników, którzy penetrowali sąsiedni pokój. Dowódca podniósł się, i złowrogo spojrzał w oczy Lo Khanowi. Ten dostał gwałtownych drgawek.
-Jesteś już martwy, niewierny. –Powiedział w źle akcentowanym basicu. –Brać go!
Wtedy zaskwierczało, rozległ się swąd spalonego mięsa, a wojownik stojący najbardziej z tyłu zawył dziko.
-Witaj, Lo. –Wyszczerzył zęby Kurt Xavis, odtrącając na bok rozcięte ciało Yuuzhanina. –Przybyła pomoc.
---
Ralta był już nieźle rozwścieczony. Zginęło czterech wojowników, a że ci z dołu nie przepuściliby obcego na górę gdyby żyli, więc Dal stracił na razie siedmiu podwładnych. Jakby tego było za mało, jeden z pozostałych przy życiu wojowników, nie czekając na rozkaz, wyciągnął couffee, i dźgnął nim Jedi między żebra.
-Khan, nie mieszaj się do tego. Poszukaj schronienia. –Rzekł Kurt, roztrzaskując Vongowi czaszkę.
Dowódca zmrużył oczy, uśmiechając się złośliwie do Xavisa. Warknął parę słów po Yuuzhańsku, a pozostała trójka wojowników dosłownie rzuciła się na Kurta, zwalając go z nóg. Natomiast on sam, w dwóch długich susach doskoczył do Khana, który, zaskoczony i przerażony zarazem, nie oddał ani jednego strzału. Młodszy oficer kopnął go w podbródek, a gdy ten upuścił blaster, złapał go od tyłu za ręce, przykładając drugą ręką couffee do szyi. Gdy Xavis wygrzebał się spod ciała dwóch Yuuzhan (trzeciego tylko ogłuszył), pojął powagę sytuacji.
-Może zmierzymy się w pojedynku? –Zaproponował.- Tylko ty i ja. Honor twojej domeny przeciwko życiu Lo Khana. Zgadzasz się?
Na parę sekund zapanowała kłopotliwa cisza. Słychać było tylko ciężkie, miarowe oddechy Dala pod zbroją vonduun.
-Zgoda. Honor domeny Dal przeciwko życiu niewiernego. Wyjdźmy na zewnątrz; tu jest za mało miejsca.
-Nieprawda.- Zaprotestował Jedi. –Wystarczy tylko uprzątnąć te...ciała. –Wyszczerzył złośliwie zęby.
---
-Jestem Ralta z domeny Dal, Młodszy Oficer pod rozkazami Mistrza Wojennego Tsavonga Laha. To mój podwładny, Tsun z domeny Yaght. Będzie świadkiem naszego pojedynku. –Wbił amphistaffa w durabeton.
Wojownik wyglądał doprawdy imponująco; barczysty, w czerwonej zbroi, wzbudzał lęk nawet w najodważniejszych.
-Jestem Kurt Xavis, były Pułkownik Sił Zbrojnych Nowej Republiki i Rycerz Jedi. To mój przyjaciel Lo Khan. Będzie świadkiem naszego pojedynku.
Kurt był ubrany w czarną, luźną szatę, nie krępującą jego ruchów, ale i nie dającą ochrony przed ciosami. W prawej ręce trzymał wyłączony miecz świetlny.
Jego przeciwnik wyrwał amphistaffa z ziemi, machnął nim, skręcając w pierściń, a potem zatrzymał na prawym ramieniu, syczącą głową przy nadgarstku, wycelowanego ogonem w niebo.
-Jesteś mordercą, mojego brata, Narry Dala.
Lo obserwował, jak Kurt powoli podnosi głowę, i ponuro spogląda w oczy Ralty.
-A ty zamordowałeś niezliczoną Ilość niewinnych mieszkańców Coruscant. Ale nie o przeszłość będziemy walczyć, lecz o przyszłość.
-Być może tak będzie w twoim przypadku –Yuuzhanin wyprężył się jak struna, i ukłonił Xavisowi. –Ja będę walczył o honor Yuuzhan Vong i domeny Dal.
Bilbringianin ukłonił się w odpowiedzi.
-Spore ryzyko jak na tak marną nagrodę.
Amphistaff zawirował, miecz świetlny wzniósł się do góry. Sztych wysoko zablokowano, niskie cięcie przypaliło trawę, ale nie nogi, które nad nim przeskakują. Walczący mijali się, zawracali, atakowali, parowali ciosy. Syk amphistaffa walczył o palmę pierwszeństwa z trzaskiem miecza świetlnego. Ostrza śmigały do przodu, cofały się, nacierały w ripoście.
Moc dodawała walczącemu Kurtowi się i szybkości, ale nie pozwalała przejrzeć zamiarów przeciwnika. Amphistaff ciął i dźgał, zawsze mijając Kurta o centymetry, zawsze odrzucany na bok. Yuuzhanin za każdym razem skręcał amphistaffa na czas, by odparować sztych Xavisa albo odbić na bok zamaszyste cięcie. Byli godnymi przeciwnikami, o idealnie wyrównanych siłach.
O porażce zadecyduje jeden błąd, pomyślał Lo.
Pomarańczowe ostrze świetlnego miecza zatoczyło szeroki łuk i zaatakowało Raltę Dala. Yuuzhański wojownik podskoczył, by zablokować cięcie, ale miecz Kurta przemknął pod amphistaffem i podskoczył w górę po ciosie, który powinien był rozpłatać Yuuzhanina od krocza po gardło.
Ralta Dal zdążył odskoczyć do tyłu, i tylko dymiący kawałek jego zbroi opadł na ziemię w miejscu, w którym wojownik znajdował się jeszcze przed chwilą.
Kurt doskoczył i zaatakował Dala, celując w górną część jego klatki piersiowej. Trzymając amphistaffa obydwiema rękami, Yuuzhanin odparował cios. Poslał pomarańczowe ostrze wysoko w górę i pochylił głowę, by zawirować w pełnym obrocie. Gdy amphistaff wyprostował się wzdłuż jego przedramienia, Ralta Dal zaatakował.
Ból eksplodował w ciele Xavisa, gdy łeb amphistaffa przebił mu ramię. Upadł.
Dal stanął nad nim triumfująco.
-Dzielnie walczyłeś, Jeedai Xavis. Ale to już koniec. Zwyciężyłem. Przyjmij porażkę z godnością.
-Wygrałeś. –Wycharczał przez zaciśnięte zęby, chwilowo sparaliżowany bólem.- Twoje prawo. Zakończmy to szybko.
-Jak sobie życzysz –Powiedział Yuuzhanin, okręcając się niespodziewanie na pięcie, i miażdżąc wyprężonym amphistaffem czaszkę osłupiałego Lo Khana. Biedak nawet nie pomyślał o śmierci, gdy ta po niego przyszła.
-LO! –Ryknął Xavis, zapominając nagle o bólu.- Ja mówiłem o sobie! –Zwrócił się w stronę wojownika. –To mnie miałeś wykończyć!
Twarz Ralty była jak beznamiętna maska.
-O to walczyliśmy. O jego życie. –Rezkł, wskazując na sztywniejące ciało przemytnika.- A ty przegrałeś. Ale oczywiście nie zapomniałem o twojej prośbie.
-Uniósł amphistaffa....
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,10 Liczba: 10 |
|
Adela2006-03-15 21:59:57
Morze być 9/10
jedi_marhefka2006-01-27 23:54:03
No no całkiem zacne ;o). Daje 9
Karoleki2005-02-24 20:12:18
Bardzo fajne i zgrabnie napisane opowiadanie, trzyma w napięciu. Daję 9/10
Aquenral2004-12-15 15:36:34
Troche za długawe...
Matek2004-10-24 11:12:54
Git :P
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:16:47
To mi sie podobało
Tsavong Anor2004-06-25 20:22:11
Super! Czytałem, że dobre i nie zawiodłem się, zaczynam czytać Przymierze, też dobre i mam nadzieję, że będzie szczęśliwe zakończenie:D
Carno2004-05-16 14:46:52
Ja tam najpierw przecyztałęm PP a dopiero potem to;)
Shedao Shai2004-04-19 14:32:39
I o to mi własnie chodziło. To jest wstęp do PP, i lepiej to przeczytać, jeśli się chce je rozumieć :)
Carno2004-04-19 09:16:10
Krotko i zwięźle-8. Powiem że jako wstep do PP bardzo mi sie podoba:)
Kurt2004-04-06 16:37:21
Shedao już dość dawno czytałem to opowiadanko czyli jakiś tydzień temu :P. Przyznam że wszytkie opowiadanka twoje mi sie podobały :). Ale najbardziej co mi sie w tym podoba (oprócz wszytkiego co według mnie jest świene - przebija niektóre ksiazki SW ;))to to, że głównym bohaterem jest Kurt :). Czyli ja :). Tym bardziej że dałeś mi takie umiejętności i humor ;D.
Kurt2004-04-06 16:36:47
Shedao już dość dawno czytałem to opowiadanko czyli jakiś tydzień temu :P. Przyznam że wszytkie opowiadanka twoje mi sie podobały :). Ale najbardziej co mi sie w tym podoba (oprócz wszytkiego co według mnie jest świene - przebija niektóre ksiazki SW ;))to to, że głównym bohaterem jest Kurt :). Czyli ja :). Tym bardziej że dałeś mi takie umiejętności i humor ;D.
Shedao Shai2004-03-21 17:52:05
Paweł - ja już piszę. To będzie coś znacznie lepszego (choć nie mówię, że to jest złe). Niedługo zobaczycie :>
Paweł2004-03-21 10:42:36
Shedao - nie zniechęcaj się moimi opiniami. Pisz dalej , to może kiedyś stworzysz coś , co zadowalo nawet takiego opętańca , jak ja.
PS> A tak na marginesie , to co ja mogę wiedzieć o amphistaffach :d
Misiek2004-03-17 21:48:31
Ja dałem 7. Jest nieźle, a nawet całkiem dobrze, ale czasem irytowały mnie te błędy stylistyczne... wybacz, skrzywienie zawodowe... Poza tym sprytnie poradziłeś sobie z tą walką, dialogi trochę sztywne, ale nie jest tak źle, i bardzo dobra narracja. Oczywiście może być lepiej, ale od czegoś trzeba zacząć...
Shedao Shai2004-03-16 21:15:57
Pawle - szkoda, że Ci się nie podoba, ale......Twoje zdanie, nie zamierzam w nie ingerować:)
Powiem tyle: przemówienie Cię nie natchnęło? A jesteś Yuuzhaninem, żeby cię miało natchnąć? :)
Czaszka: gdybyś wczytal się dobrze w zdanie, zauważyłbyś, że amphistaff rozłupal mężczyźnie głowę, a on od razu osunął się na podlogę. A jeśli komuś rozłupie się czaszkę, nie uiera w tej samej sekundzie. Może pożyć chwilkę, a na pewno pożyje tyle, by wydać ciche westchnięcie.
Paweł2004-03-15 20:14:53
Shedao :) Udało mi się dobrnąć do tego tekstu. Zabrałem się za niego po przeczytaniu paru komentarzy. Niestety , zawiodło mnie to opowiadanie :(
Zacznijmy od braku akapitów. Nie wiem , czy to wina składania tekstu , ale nigdzie nie ma wcięć.
Samo opowiadanie...
Piszesz: "Kto jak kto, ale Tsavong Lah potrafi natchnąć wojownika do walki." Wybacz , ale mnie jego przemówienie nie poruszyło.
"Amphistaff opadł pionowo na głowę niewiernego, rozłupując mu czaszkę. Mężczyzna osunął się z cichym westchnięciem na podłogę."
Nie jestem pewien , ale osoby z rozłupaną czaszką są martwe , więc nie stękają.
Na tym skończyłem , bo nudziło mi się... wybacz.
Przepraszam , że opinia tak a przygnębiająca , ale to pole do komentowania chyba ma jakieś PRAWDIWE przeznaczenie.
Wo_Ja_Ann2004-03-10 20:51:33
Przeczytałem pierwsząstronę :D Drugą przeczytam jutro albo pojutrze, ale wiem, ze ejst świetne. Gratuluje :D 10 !
Shedao Shai2004-03-06 18:11:25
dualsaber - brawo! Byłem ciekawy, kto pierwszy na to wpadnie..... (pierwszy był Ricky na gg :)) Masz rację, gdyż to właśnie tym tekstem się inspirowałem, opisując ich walkę. Ale to chyba Ci nie przeszkadza? :)
dualsaber2004-03-06 17:27:03
hmm... tekst super, ale zauwazyliscie ze w pewnym sensie teksty z miejsca, gdzie Ralta Dal i ten Jedi sie przedstawiali,i ich walka(z wyjatkiem zakonczenia) sa prawie takie same jak te kiedy Shedao Shai bil sie z Corranem Hornem w "Mrocznym przyplywie II"?
Ricky Skywalker2004-03-06 17:15:27
Podobnie jak Fett oceniam opowiadanie na 8. Pwiem tyle, że wartka akcja, trzymająca w napięciu. Resztę mówiłem Ci Shedao przez gg więc nie będę się powtarzał :D
Oby tak dalej!
Wim San-Taal2004-03-06 13:50:11
bardzo ciekawe opowiadanie, trzymajace w napiecu ale szczerze to nie podoba mi sie caly ten pomysl z Yuuzhan Vong'ami-nie chodzi tu o to konj=kretne opowiadanie ale o caly swiat ksiazek SW...
Calsann2004-03-06 10:13:51
nie lubie Yuuzhan :P tak samo jak Bothan i Sullustan... i Corelian... :P
hm, może też coś napisze....
Mistrz Fett2004-03-06 07:40:14
P.S.- Postawiłem 8 :)
Mistrz Fett2004-03-06 07:39:55
Świetne opowiadanko... Mimo, że z NEJ czytałem tylko Wektor I, zrozumiałem wszystko o Yuzkach i ogólnie trzymało mnie w napięciu... Na pewno są tu elementy zaskoczenia :) SPOILER!!! Chociażby śmierć Lo... KONIEC SPOILERA Opisałeś to tak, że na prawdę mnie to zdziwiło... Gratuluję!
Darth Fizyk2004-03-05 22:35:26
Opowiadanie jest ciekawe :) Widać, że od poprzednieko lepsze i rozwinąłeś się :) Chociażby same opisy walk są ciekawsze i ładniej zrobione :) No i bardzo ładnie oddałes zachowanie Yuuzhan :)