Przypomniał sobie sposób, w jaki ta cała Padmé okręciła go sobie wokół palca. Był na jej każde zawołanie, jak ten wierny ogar, co to czeka na najmniejsze skinienie swojej pani. Po raz kolejny się roześmiał. Z nim żadnej kobiecie by się tak nie udało. On znał swoją wartość. Nawet bez dostępu do Mocy był dziesięć razy lepszym mężczyzną niż Anakin Skywalker. Przed oczami po raz kolejny pojawił mu się obrazek tej dziewczyny. Ale tym razem był inny. Od kiedy zobaczył, jak bardzo Jedi zależy na tej dziewczynie, miał ochotę poruszyć wszechświat, byle tylko się z nią przespać. I żeby jego były kumpel się o wszystkim dowiedział. Ba! Żeby wszystko widział!
Oblizał wargi na wyimaginowany widok półnagiej i spoconej Padmé – takiej, której na pewno ten mięczak Skywalker nigdy by nie zobaczył. Szlafrok delikatnie zsuwający się ze smukłych ramion. Idealnie wyprofilowane stopy na wysokich obcasach. Rozpuszczone włosy, opadające tajemniczo na oczy. W tle łoże przysypane czerwonymi płatkami kwiatów. Jej usta delikatnie uchylone, szepczące „Chodź, Kitsterku, pozwól się mamusi trochę tobą… zająć”. „A co z Anakinem?”, pyta on. „Anakin… Anakin jest zawsze taki grzeczny. Natomiast ty zasługujesz na bardzo solidną… karę”. On kładzie jej ręce na ramionach i delikatnie, acz stanowczo sprowadza na kolana. Ona dyszy niespokojnie na myśl o czekającej ją…
– Zboczeniec! – Jakaś kobieta u wylotu alejki w panice zakrywała oczy stojącemu obok dziecku. – Zwyrodnialec jeden! Wynoś się stąd!
Kitster, płonąc ze wstydu, powoli wyjął rękę ze spodni. Nie pierwszy raz jego niezwykle bogata wyobraźnia wpędziła go w kłopoty. Wymknął się z zaułka, starając się nie patrzeć w oczy niewolnicy, która narobiła całego zamieszania.
– Precz stąd, kanalio niewyżyta! – skrzeczała. – Żebym cię tu więcej nie widziała!
– Przepraszam – mruknął Banai, chcąc wynieść się z dzielnicy jak najszybciej. Zdawało się, że właśnie uzyskał kolejny powód, by nigdy więcej tu nie wracać. Tym bardziej, że ta kobieta wyglądała na typ plotkary, która nie przepuści nikomu.
Złość na Anakina nie przeszła mu nawet o jotę. Mrucząc pod nosem wymyślne przekleństwa, skierował się w stronę głównej ulicy. Z miejsca wyrzucił z pamięci wspomnienie krępującej konfrontacji sprzed chwili, koncentrując się wyłącznie na mniej lub bardziej bulwersujących przypadkach, gdy młody Skywalker udowodnił, jakim to naprawdę jest „przyjacielem”.
A pamiętasz, gdy nie chciał pokazać tego nowego skraplacza, którego części znalazł na złomowisku Watta i złożył w działającą całość? Albo gdy nie chciał podzielić się blielem? Albo jak spotkaliście tamtego pilota, który kiedyś wiózł Jedi?
Ponownie zacisnął pięści. To było krótko po tym, gdy Anakin odbył swój przedostatni wyścig – jak zawsze (do czasu Boonty) sromotnie dając się wykiwać Sebulbie i przy okazji rozbijając ścigacz swojego pana. Wyciągnęli wtedy z Waldem przygnębionego chłopca i poszli się czegoś napić. I spotkali tego całego pilota z Republiki. Rzecz jasna, każdy z chłopców oniemiał na to nieprawdopodobne spotkanie z osobą, która uosabiała wszystkie ich najśmielsze marzenia: przygodę, dreszczyk emocji i – najważniejsze – możliwość przebywania poza tą cholerną kulą piachu. A na kim niemal wyłącznie skupiła się uwaga cudzoziemca? Na Złotym Chłoptasiu! To było do przewidzenia.
Tak właściwie, zastanawiał się Kitster, to również ten koleś ponosił odpowiedzialność za to, co stało się z jego przyjacielem. To on pierwszy nawkładał mu do głowy głupot, jakie to perspektywy się przed nim nie rysowały, jakie możliwości czekają na niego w galaktyce. Banai już od pewnego czasu postanowił, że gdy tylko wyrwie się wreszcie z Tatooine, rozliczy się ze wszystkimi, którzy sprowadzili Anakina na złą drogę. Qui-Gon może i nie żył, ale ten pilot – kto wie? Oczywiście zdawał sobie sprawę, jak niewielkie szanse ma na odnalezienie człowieka, którego nie znał nawet z imienia, ale zawsze żywił przekonanie, że jakiś cel w życiu należy mieć. Inaczej po co w ogóle wstawać rano z łóżka?
Nie zauważył, gdy opuścił dzielnicę niewolniczą. Nogi same prowadziły go do kosmoportu. Nagle przed oczami stanęli mu Duare, Mirta i Wald. Nie będą zachwyceni, pomyślał z rezygnacją. Ciężko im będzie wytłumaczyć całą sprawę. Zwłaszcza Waldowi. Zdawał sobie sprawę, że prostolinijny Rodianin, gdyby śledzona przez niego osoba okazała się jego kumplem z dzieciństwa, z miejsca rzuciłby się na nią i zmiażdżył w powitalnym uścisku. Ale nie on. Dobrze zrobił, że nie ujawnił swojej tożsamości. Przynajmniej wiedział teraz, kim naprawdę jest Anakin Skywalker.
Po co oni tu przylatywali w tym statku? – myślał. Gdyby nie pojawienie się drogiego jachtu, do niczego by nie doszło. Hirakh upatrzyłby sobie jakąś dobrze zapowiadającą się korwetę albo frachtowiec i wszystko potoczyłoby się tak jak należy. To znowu jego wina. Sam dziwił się, że w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut jego stosunek do dawnego przyjaciela z lekkiej niechęci przerodził się w otwartą nienawiść. I nawet nie musiał szukać ku temu powodów, przykłady tego, jak bardzo zrujnował życie Kitsterowi i reszcie ludzi, którzy niegdyś byli dla niego całym światem, same się narzucały.
Stracił równowagę, gdy, pochłonięty myślami, niespodziewanie zderzył się z jakimś przechodniem mniej więcej metrowej wysokości. Upadł na ziemię, instynktownie wyciągając ręce w celu zamortyzowania kontaktu z gruntem. Do jego uszu dobiegł łamany Basic: „ja przeprasza, ale może ty interesuje się wysoki klasa astromechaniczny droidy?”. Zerwał się na równe nogi i zmierzył sprzedawcę morderczym spojrzeniem.
– Znowu ty! – syknął, chwytając zdezorientowanego Jawę za ramiona. – Wydaje mi się, kurduplu, żeśmy się ostatnim razem nie zrozumieli!
Bez ostrzeżenia złapał za brunatny kaptur i ściągnął go z głowy nieszczęsnego karła. Nie skrywał on jednak prawdziwej twarzy Jawy – zamiast tego ukazała się mu gruba tkanina, szczelnie opatulająca niemal całe oblicze istoty. Oczodoły kryły złote kamienie. Sprzedawca zakwiczał z przerażenia, desperacko usiłując z powrotem nałożyć zerwaną część stroju. Zanim to jednak nastąpiło, Kitster obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni i wymierzył siarczystego kopniaka, wyobrażając sobie, że kopie Anakina. Jawa przeleciał półtora metra niemal w powietrzu, jeszcze leżąc na ziemi naciągnął kaptur. Następnie wstał i uciekł jak oparzony.
Banai rozejrzał się dokoła, płonąc z gniewu. Kilku przechodniów zatrzymało się, mierząc go wzrokiem pełnym dezaprobaty. Jakiś krocząca obok kobieta szturchnęła go mocno w ramię.
– Opanuj się, narwańcu – poleciła groźnym tonem. – Właśnie upokorzyłeś tego biedaka na całe życie.
– Nie wtrącaj się – warknął Kitster, który nawet nie wysilił się, by skojarzyć robiący mu wyrzuty głos z własną szefową. O swojej pomyłce przekonał się w chwili, gdy skierował na nią swój wzrok. – Oj… – Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Co to ma znaczyć? – spytała Rarta Dal, wysoka i dystyngowana dama po czterdziestce, której sam wygląd zdawał się wołać o okazanie szacunku. Odziana była w nieprzyzwoicie jak na warunki Tatooine bogate szaty. Za jej plecami w milczeniu stało dwóch niebezpiecznie wyglądających ochroniarzy rasy Weequay. – Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie toleruję tego typu zachowania wobec potencjalnych klientów?
– Nie, oczywiście, ale… – wyjąkał Banai, przeklinając w myślach swój wybuch.
– Że nie wspomnę o fakcie, że renomie najlepszego hotelu w Mos Espie niespecjalnie służy fakt, że jego majordomus atakuje niewinnych obywateli?
– Ja… naturalnie, proszę pani – wykrztusił, starając się nie patrzeć swojej pracodawczyni w oczy.
Oblicze Rarty złagodniało.
– O co chodzi? – zapytała nieco cieplejszym, acz wciąż stanowczym tonem. – Nigdy się tak nie zachowywałeś.
– No… rozumie pani. Problemy – odparł Kitster, mając nadzieję, że nie będzie musiał się dalej tłumaczyć. – Z dziewczyną – zmyślił na poczekaniu.
Właścicielka Trzech Księżyców pokiwała lekko głową.
– Problemy – powtórzyła. – Wszyscy mamy jakieś problemy. Ja też. Ale to nie powód, by chodzić po ulicach i wyżywać się na przechodniach.
– Tak – przytaknął tępo Banai. – Przepraszam.
– Żebym więcej nie słyszała o tego typu wyskokach – zażądała kategorycznie Rarta. – A jak musisz się na kimś wyładować, proponuję spróbować z Ghalem albo Dhalem. – Wskazała na swoich ochroniarzy, którzy uśmiechnęli się paskudnie.
– Nie usłyszy pani – przyrzekł Kitster solennie. – Gwarantuję.
– Oby. – Kobieta skinęła na Weequaów i ponowiła przerwany marsz. – W takim razie do wieczora.
– Do wieczora – odparł Banai, odprowadzając szefową wzrokiem. Ogarnęło go nagłe uczucie ulgi. Lekko zelżała mu też złość na Anakina. Obejrzał się z niechęcią na wciąż przypatrujących się przechodniów, po czym na powrót skierował się w kierunku kosmoportu. Co za dzień, myślał. Co za zasrany dzień.
Powrót na lądowisko, na którym zatrzymał się Nubian, zajął mu blisko dwa razy tyle czasu, ile normalnie by na to potrzebował. Celowo odkładał perspektywę ponownego spotkania z Waldem i Devaronianami, nie chcąc informować ich o porażce.
Już na mnie czekają, pojął, gdy nieuchronnie zbliżał się do przystanku ryksz. I, sądząc po wyglądzie, raczej mnie już nie kochają.
W zasadzie było to łagodne określenie. Duare, gdy tylko spostrzegł Kitstera, wzniósł ręce nad głowę i wydał z siebie gardłowe przekleństwo. Wald i Mirta również sprawiali wrażenie niepocieszonych.
– Zjawił się łaskawie, huttański syn! – Gdy Banai zbliżył się do znajomych, Hirakh splunął mu pod nogi. – Gdzieś ty był, sithowy pomiocie? Zalałeś się w kantynie czy na dziwki poszedłeś? No?!
– Durny smarkacz – warknęła jego partnerka. – Skoro nie umiesz nawet wyśledzić człowieka, to mógłbyś nas chociaż o tym przykrym fakcie poinformować.
– Czy ty jesteś głuchy, Kit? – wtrącił Rodianin. – Co najmniej od godziny próbowałeś się z tobą skontaktować przez komlink.
Kitster wyciągnął z kieszeni niewielki komunikator. Ekran był czarny.
– Zapomniałem go włączyć – przyznał z autentycznym wstydem. – Przepraszam.
– „Przepraszam”? – ryknął Duare. – Wsadź sobie w dupę te swoje przeprosiny! Spieprzyłeś sprawę, kumasz?
– No, powiedz wreszcie – niecierpliwił się Wald. – Co się do cholery stało?
Banai powiódł spojrzeniem po zatrzaśniętej bramie prowadzącej na lądowisko.
– Polecieli? – zapytał.
– Nie, wiesz? – parsknął Hirakh. – Specjalnie ich poprosiłem, żeby zaczekali na naszego spóźnialskiego kolegę. Oczywiście, że polecieli, ty tępa bantho. Godzinę temu! I to ledwie przy okazji nie strącając paru innych statków, ośmielę się zauważyć.
– Ale nie odlecieli z planety – dodała Mirta ponuro. – Skierowali się na południowy wschód. Pewnie do Bestine albo Anchorhead.
– Wcale nie – zaprotestował Rodianin. – W tamtą stronę to na pewno do Mos Eisley.
– Ani do Bestine, ani do Anchorhead, ani do Mos Eisley – bardziej do siebie niż kogokolwiek innego powiedział Kitster. – Lecą dalej, na farmę Larsów.
– Co? – zapytali równocześnie Devaronianie i Wald. Jedynie ten ostatni sprawiał wrażenie, że wymienione nazwisko cokolwiek mu mówiło. Dlatego też jako pierwszy zabrał głos: – Jak to na farmę Larsów? Do Cliegga?
– Do Shmi – odparł tępo Banai, nie patrząc przyjacielowi w oczy. – W odwiedziny po latach.
– Nie mówisz chyba, że… – Oczy Rodianina, już i tak sporej wielkości, rozszerzyły się w spodki. – Ani?
Kitster ponuro przytaknął. Wald w dalszym ciągu nie potrafił uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
– Anakin wrócił? Chcesz powiedzieć, że Anakin Skywalker jest na Tatooine?
– Moment, moment, chwileczkę! – Między nimi zmaterializowała się postać Duare’a, gorączkowo rozmasowująca sobie czoło. – Po kolei. Wy znacie tego kolesia od jachtu?
– Przecież to Ani! – zapiszczał radośnie Rodianin, tak jakby Devaronianinowi miało to wystarczyć. – Ani wrócił! Czy go znamy? Lata ze sobą spędziliśmy! Najlepsze lata naszego życia!
Banai w milczeniu pokręcił głową. Mógł spodziewać się takiej reakcji Walda. Zawsze był wpatrzony w Skywalkera jak w obrazek. Imponowała mu jego zaradność i pewność siebie. W zasadzie trudno było zrozumieć skąd wzięło się to uwielbienie.
– Ani wrócił! – powtórzył Rodianin, skacząc z radości wokół zdezorientowanych towarzyszy. – Słyszycie? Ani wrócił!
– Jaki Ani, do jasnej cholery?! – warknął Hirakh, chwytając Walda za ramiona i przerywając jego osobliwy taniec. – Mówże do rzeczy, człowieku!
– Ani… to znaczy Anakin. Anakin Skywalker – odparł tamten, ocierając z oka łzę szczęścia. – Nasz przyjaciel sprzed dziesięciu lat. Opowiadaliśmy wam kiedyś.
– Ten dzieciak, co go zabrali Jedi? – upewniła się Mirta. – Coś pamiętam. I co w związku z tym?
– Nie mogę uwierzyć, że wrócił! – Rodianin zignorował pytanie Devaronianki, ponownie zwracając się do Kitstera. – I co u niego? Jak sobie radzi? Jak długo chce zostać na Tat…?
– Nie mam pojęcia – burknął Banai. – Nie rozmawiałem z nim.
– Co? – zdziwił się Wald. – Dlaczego?
– Bo nie było powodu.
– Jak to nie było powodu? – Zielonoskóry obcy wyglądał tak, jakby chciał uderzyć swojego przyjaciela. – O czym ty mówisz, Kit?
– On jakoś nie widział powodu, by szukać kontaktu z nami – odparł Kitster, nie patrząc rozmówcy w oczy. – Był tylko u Watta i przed swoim dawnym domem. Nawet nie zajrzał do naszych kwater.
Wald najwyraźniej nie do końca zrozumiał, o co chodziło majordomusowi.
– I dlatego w ogóle się nie ujawniłeś? – zapytał z wściekłością. – Na Stwórcę, Kit, ile ty masz lat? Twój najlepszy kumpel odnalazł się po tylu latach, a ty co? Teraz dzięki tobie pewnie już nigdy się z nim nie zobaczymy. Dziękuję ci bardzo.
– Pamięta tutaj o nas ktoś jeszcze? – wtrącił zirytowany Duare. – No dobrze: dostrzegłeś kumpla. Stwierdziłeś, że go nie lubisz. No to czemu nic nam o tym nie dałeś znać? Przynajmniej nie siedzielibyśmy tu bezczynnie.
– Nie miałem do tego głowy, wybacz – mruknął Banai, który miał już tylko ochotę wrócić do mieszkania i położyć się na łóżku. – Nie chce mi się już o tym rozmawiać. Zresztą na jedno wychodzi. Statek odleciał. Hutt zmienił płeć. To koniec historii.
– Niekoniecznie – odezwała się nagle Mirta. – Przecież nadal są na Tatooine.
– Co? – zapytał Wald. – O czym ty mówisz?
– O faktach – skomentował Hirakh. – Kitster spieprzył sprawę tutaj, ale skoro zna się z tym całym Anakinem Jakmutam, możemy jeszcze wszystko obrócić na swoją korzyść.
– I nie okraść, a ukraść jacht – dokończyła jego partnerka. – Pewnie nie opuszczą planety tak od razu. Jeśli wyjedzie jeszcze dziś, zdąży na czas dostać się na tę farmę wilgoci.
– Ja mam jechać na farmę Cliegga? – Banai zmarszczył brwi. – A niby po co?
– Żeby dokończyć robotę – odparł Duare.
– Niby jak to sobie wyobrażasz?
– Czy ty odmówiłbyś najlepszemu przyjacielowi krótkiego przelotu swoim statkiem?
Kitsterowi wcale nie uśmiechał się ten pomysł.
– Ja mam go ukraść?
– Przecież mówiłeś, że ten cały Skywalker nic dla ciebie nie znaczy.
– I to ma być powód, żeby podprowadzać mu statek?
– Co ty w ogóle opowiadasz, Duare? – warknął Wald. – Nikt z nas nie przyłoży ręki do okradania Anakina Skywalkera. Nie, dopóki my mamy w tej sprawie coś do powiedzenia. Prawda, Kit?
Banai milczał. Wbił wzrok w niebo.
– A więc postanowione – Hirakh udał, że nie słyszy obiekcji Walda. – Jak tego nie spieprzysz, Kit, to może dalej będziemy mogli się przyjaźnić.
Kitster nie potrafił zebrać myśli. Nienawidził Anakina, to prawda. Skoro nie miałby najmniejszych oporów przed odebraniem mu dziewczyny, kradzież statku nie sprawiłaby mu problemów natury moralnej. To nie one jednak stały na przeszkodzie.
– Obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie – powiedział w końcu. – Skywalker mnie nie poznał.
– Przecież sam powiedziałeś, że z nim nie rozmawiałeś – zauważył Wald. Nawet nie usiłował ukryć pogardy dla przyjaciela, który z miejsca nie odrzucił pomysłu Devaronianina.
– Ciężko uznać chyba za rozmowę sytuację, w którym masz miecz świetlny na gardle – stwierdził beznamiętnie Banai.
– Co? – wykrzyknęli równocześnie Duare, Mirta i Wald.
– Nie poznał mnie – wyjaśnił Kitster. – Albo udawał, że nie poznaje. Chyba myślał, że jestem jakimś zabójcą czy coś w tym stylu.
– No to co za problem? – niecierpliwił się Hirakh. – Skoro cię nie poznał, to wyprowadzisz go z błędu. Powiedzmy, że w ramach rekompensaty powinien dać ci się przelecieć swoim stateczkiem…
– Nie. – To był Rodianin. – Nie obchodzi mnie, kim jest dzisiaj Anakin Skywalker. To mój przyjaciel i nie pozwolę go wam obrabować.
Banai spojrzał na Walda uważnie. Nieśmiały Rodianin jeszcze nigdy w tak zdecydowany sposób nie postawił się żadnemu ze swoich znajomych.
– Obejdziemy się bez twojego błogosławieństwa – rzucił Duare. – Dobra, nie mamy czasu. Kitster, biegiem do statku. Chcę to załatwić do jutra.
Mężczyzna wydał z siebie głębokie westchnienie. – Nie – rzekł.
– Co znowu?
– Nigdzie nie lecę. Nie mam ochoty oglądać znowu tego gnoja na oczy.
Wald najwidoczniej nie był zadowolony z motywacji, jaka stała za decyzją jego przyjaciela, ale mimo to cieszył się, że nie jest zupełnie osamotniony.
– Co to znaczy „nie mam ochoty”? – Devaronianin gromił ich spojrzeniem. – Kto nie pracuje, ten ginie. Do roboty, dość już tego gadania.
– Nie – powtórzył Banai.
– Zdajesz sobie sprawę – wycedziła Mirta – że to oznacza koniec naszej współpracy?
– Trudno.
– A także twojej kariery w Trzech Księżycach?
Kitster wyraźnie pobladł.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że gdy dziś wieczorem pani Rarta Dal przyjmie do pracy nową kelnerkę – zaczął ze złośliwym uśmiechem Duare – na pewno będzie bardzo zainteresowana, dlaczego w jej posiadaniu jest karta dostępu do twojego mieszkania.
– A o czym pewni sympatyczni Devaronianie nie omieszkają jej poinformować – dodała jego partnerka.
– To jest szantaż – stwierdził Banai, starając się zachować kamienny wyraz twarzy. Wiedział jednak, w jak wielkie tarapaty się wpakował. Nie miał żadnego kontaktu z dziewczyną, z którą spał poprzedniej nocy. Żeby odzyskać od niej kartę, musiałby na nią wpaść na ulicy, na co szanse były raczej niewielkie.
– Powiedziałbym raczej „bezczelna groźba” – poprawił go Hirakh, oblizując wargi. – No to jak będzie?
– Blefujesz.
– Wiem, że bardzo chciałbyś w to wierzyć.
Kitster wpatrywał się przez dłuższą chwilę w oblicza pary Devaronian. – Zgoda – odparł w końcu z ciężkim westchnieniem.
– Świetnie – przyklasnął w dłonie Duare i objął ramieniem swoją partnerkę. – To ty się bierz do roboty, a my czekamy na wiadomości. Miło mi, że potrafisz przełożyć prawdziwych przyjaciół nad fałszywych – dodał kąśliwie, patrząc na Walda. Oboje niespiesznie ruszyli w stronę pobliskiej wąskiej uliczki. Pozostała dwójka odprowadzała ich tępym wzrokiem.
– Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał Wald, podchodząc do mężczyzny. – Anakinowi?
– Nie chcę – przyznał tamten – ale nie ma to nic wspólnego z Anakinem.
Wald lekkim ruchem głowy wskazał na oddalających się Devaronian. – Ty czy ja?
– Ja. – Bez patrzenia odebrał Rodianinowi trzymany przez niego w ręce przedmiot. Odczekał jeszcze chwilę, po czym ruszył w tę samą uliczkę.
Po chwili do uszu Walda, stojącego wciąż na przystanku ryksz, dobiegł odgłos dwóch blasterowych wystrzałów.***
– Cześć, szefie – powiedziała z szerokim uśmiechem stojąca za kontuarem Zeltronka. Kierowany feromonami Kitster, ubrany w oficjalny uniform majordomusa Trzech Księżyców, wymienił z nią kilka pocałunków i delikatnie pogłaskał ją po piersiach. – Cześć, mała. Duży dziś ruch?
– Jak to zwykle przed północą: umiarkowanie – odparła Fiehanna. – Ale zaraz będzie więcej. Tak przynajmniej mówi Rarta. – Przyjrzała mu się z troską. – Hej, co jest? Słabo dziś wyglądasz. Stało się coś?
– Co…? – zapytał rozkojarzony majordomus. – A nie, wszystko w porządku. Chociaż dzień taki trochę kiepskawy.
– Ciśnienie za wysokie – stwierdziła z zabawną pewnością Zeltronka. – Albo za niskie, nie znam się. Na pewno nie chcesz iść do domu? Jakoś sobie poradzimy bez ciebie.
– Nie mogę, mam trochę z Rartą na pieńku.
– A tak, słyszałam, ponoć nakopałeś do dupy jakiemuś Jawowi, co?
– Należało mu się.
– Jesteś strasznie seksowny, kiedy się wkurzasz, wiesz?
– Wiem. – Pokiwał głową. – Kiedy kończysz zmianę?
Fiehanna pokręciła głową. – Wybacz, dziś nie dam rady. Stoję dziś non stop przez osiem godzin, więc potem od razu idę prosto do łóżka. I od razu zasypiam – zaznaczyła z figlarnym uśmiechem.
– A może tak dla odmiany nie chcę iść z tobą do łóżka? – zasugerował. – Może miałbym ochotę zabrać cię na jakiś… romantyczny spacer?
– Bantha jest bardziej romantyczna od ciebie – roześmiała się młoda recepcjonistka. – Tak czy siak, dziś po robocie będę padnięta. Może jutro… romantyku.
– No to ja lecę – zakończył Kitster, dostrzegając w drzwiach jakąś Twi’lekankę, rozglądającą się z wyraźnym niepokojem. – O, przyszła nowa pracownica.
Fiehanna zmierzyła ją zawistnym spojrzeniem. – Jak to się dzieje – wyszeptała – że wszystkie przyjmowane przez ciebie dziewczyny są młode i atrakcyjne?
– Polityka Rarty – odparł krótko Banai. – Nie uwierzyłabyś, jak bardzo wolałbym mieć do czynienia ze starymi Neimoidiankami, no ale sama rozumiesz…
– Jestem zazdrosna – powiedziała z rozbrajającą szczerością Zeltronka.
– Zauważyłem – odpowiedział krótko Kitster. – Na razie, Aniele.
Recepcjonistka zmarszczyła brwi. – Zbiera mi się na wymioty.
– Wolisz być kwiatem pustyni?
– Nie, dzięki. Wolę zostać „małą”.
Młody majordomus pozostawił to bez odpowiedzi. Gestem nakazał świeżo przybyłej dziewczynie udanie się za nim do kwater dla personelu.
– Masz to? – zapytał cicho, gdy zniknęli z pola widzenia Fiehanny.
– Jest tutaj. – Twi’lekanka oddała mu kartę do mieszkania. – Nie masz nic przeciwko, że zrobiłam sobie herbaty przed wyjściem?
– Nawet nie wiesz, ile przez ciebie miałem problemów. – Banai zignorował zadane pytanie. Weszli razem do przebieralni. Było tam już kilka innych kelnerek, żadna jednak nie czuła się skrępowana obecnością Kitstera. Ostatecznie każdą z nich widział już nago. Nie zwróciły też większej uwagi na nową koleżankę. – Dziewczyny, to jest… – Spojrzał nerwowo na twarz towarzyszki. – Jak ty się w ogóle nazywasz?
– Neyfa’lasee – odparła tamta nieśmiało.
– To jest Neyfa i od dziś będzie z nami pracować.
– Cześć, Neyfala – na wpół żartobliwie rzuciły pozostałe kelnerki. Większość z nich również była Twi’lekankami, i w przeciwieństwie do Kitstera wiedziały, jaki człon nazwiska nowo przybyłej powinien służyć w Basicu jako jej imię.
– W środku znajdziesz fartuch – kontynuował niezrażony, wskazując na najbliższą szafkę. – Kierowniczką zmiany dziś jest Maliana, ona udzieli ci wszystkich informacji. – Podeszła do nich wywołana kobieta. W przeciwieństwie do większości, ta była człowiekiem. – Na pewno będziecie się świetnie dogadywać.
– Mam nadzieję, że nie – stwierdziła Maliana. – Z reguły najwięcej czasu na gadanie jest wtedy, kiedy jest mały ruch i mały zarobek.
Neyfala uśmiechnęła się lekko, no bo co innego miała zrobić? Nadal była dość zestresowana, ale to minie. Po tygodniu najwyżej. Zawsze mijało. Wszystkie te dziewczyny mogły opowiedzieć podobną historię, i każda z każdą mogła się utożsamić.
Ciekawe jaką historię miałby do opowiedzenia Anioł Skywalkera?
Kitster potrząsnął głową. Tak jak nie mógł wyrzucić z głowy wspomnienia dawnego przyjaciela, tak nie mógł zapomnieć o jego pięknej towarzyszce.
Z rozmyślań wyrwał go głos stojącej w drzwiach Fiehanny:
– Hej, Kit! Ktoś chce z tobą rozmawiać.
– Panie wybaczą. – Banai skierował się do wyjścia. Z przerażeniem w oczach nachylił się do Zeltronki. – Kto to? Gliny?
– Jakie znowu gliny? – prychnęła Fiehanna. Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się niepokój. – A co, spodziewasz się ich? Coś przeskrobałeś?
– Nie – skłamał. – Jestem po prostu ostrożny.
Recepcjonistka chyba nie do końca mu uwierzyła. – No, o ile do policji nie zaczęli rekrutować Jawów, to nie masz się czego obawiać.
– Jawów?
– Kazałam mu zaczekać w twoim biurze.
– Dzięki. – Kitster popędził korytarzem do swojego gabinetu. Nie był szczególnie zaskoczony, gdy zobaczył, kim jest handlarz siedzący w fotelu przed jego biurkiem. – O, to ty.
Niska istota zeskoczyła na podłogę i podeszła do dwa razy wyższego od niej mężczyzny. – Tak, to jest ja – zaszczebiotała.
– Słuchaj, jeśli chodzi o dzisiaj, to naprawdę bardzo mi przykro, ale…
– Mnie też jest bardzo przykro, bo ty ma kłopoty – zaczął Jawa. – Ja zaraz idzie do Ratra Dal i mówi jej co ty dziś robi.
– Przecież wie – prychnął Banai. – Była przy tym, nie pamiętasz?
– Ja nie o to mówi – potrząsnęła głową istota. – Kaptur nieważny. Chociaż to jest zniewaga. Wielki zniewaga dla Jawa. Ty zasługuje, żeby ty pod piaskoczołg oni wrzuci.
– Skoro nie o tym, no to o czym „ty mówi”? – zapytał podirytowany już majordomus.
– Ty morderca jest. – Strużka potu spłynęła po kręgosłupie Kitstera. – Ty zabija dwa Devarioniany dziś przy port. Ja widzi.
Banai odetchnął głęboko. – Gadanie.
– Ja widzi – powtórzył Jawa. – Ja ma przy rykszostacja składzik na droidy. One nagrywa. One ma dowody. Ty morderca.
Kitster otarł rękawem czoło. – Co z tego? – zapytał z pozornym spokojem. – Zapominasz chyba, że mogę ci w każdej chwili skręcić kark.
– Ty nie może. Mój kuzyn obserwuje wejście. Jak ja nie wychodzi za godzina, on idzie z droidy do policja.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
– Czego chcesz? – zapytał w końcu. – Kredytów? – Przydałoby ci się na lekcje Basica, ty mały gnoju, pomyślał w duchu.
– Ja nie chce kredyty. Kredyty nieważny. Satysfakcja jest ważny. Ja chce satysfakcja!
– Dobra, masz ta swoja satysfakcja! – warknął Kitster. – Tfu, satysfakcję! Czego jeszcze ci brakuje?
– Ja nie ma satysfakcja. Jeszcze nie. Ty jeszcze nauczka nie dostaje.
Nienawidzę cię, Anakinie Skywalkerze.
– Niech będzie! – Banai wzniósł ręce w geście kapitulacji. – Wezmę te twoje pieprzone droidy!
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 0,00 Liczba: 0 |
|
Darth Edziaszka2018-03-18 17:39:54
:D