Bimm zerwał się z niemym krzykiem. Czuł, że spada. Czuł, jak nagle wciąga go przestrzeń, po ścianach echem odbijał się paskudny śmiech. Musi biec, musi coś zrobić. Musi… Poczuł czyjąś rękę na ramieniu.
- Spokojnie, Rail. To tylko zły sen – Rodianin przyglądał się uważnie komisarzowi.
- Ja… - zawiesił się Bimm. – Ja nie miewam złych snów – odchrząknął i poprawił mundur. – Gdzie jesteśmy?
- Właśnie wyszliśmy z nadprzestrzeni – zachrypiał Luna.
Mando i Scope przystawili twarze do szyb, szukając czegoś nietypowego. Choć starali się wyostrzyć wzrok najbardziej jak się dało, widzieli jedynie pustą przestrzeń, oświetlaną nieśmiało blaskiem oddalonych o lata świetlne gwiazd. Luna też spoglądał raz na prawo, raz na lewo, zwalniając przy tym swój osobisty cud techniki. Dean odwrócił nagle głowę w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Tam! – krzyknął.
Wszyscy trzej popatrzyli teraz w punkt wskazywany przez Rodianina. Początkowo niewielki, w miarę zbliżania się do niego zaczął zwiększać swoje rozmiary. Potem pojawił się drugi. I trzeci. I jeszcze więcej.
- Pas asteroid – mruknął komisarz Mando. – Bądźmy czujni.
Luna wykonał zwrot i przyspieszył odrobinę. Wymanewrował pierwszą asteroidę i wleciał w sam środek pasma, okrążając po kolei każdy jego element. Trzeba było przyznać, że pilotem był bardzo niezłym. Bez trudu omijał kolejne przeszkody. Czasem wydawało się, że już Starglare uderzy w którąś z nich, kiedy Luna robił nagły zwrot, beczkę i spokojnie pilotował dalej.
- Spójrzcie tam – cyborg wskazał na oddaloną nieco asteroidę. Była dużo większa niż pozostałe. Zwrócił myśliwiec w jej kierunku i powoli ją okrążał. Na jednej ze stron zauważył małą wnękę.
- Tam jest jakieś wejście – Zauważył Rodianin. – I to nietypowe!
Mando zmrużył oczy. Wnęka asteroidy obudowana była czymś na kształt bramy.
- Lądujemy! – rozkazał.
Luna spokojnie położył myśliwiec na powierzchni asteroidy. Mando otworzył ładownię i wręczył każdemu kombinezon ochronny. Po chwili cała trójka była już na zewnątrz.
Po przejściu przez podwójne drzwi w ich urządzeniach kontrolnych odezwał się urywany sygnał. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni po sobie.
- Atmosfera tlenowa. Nie potrzebujemy kombinezonów – szepnął Scope, zdejmując kask. W jego ślady poszli Luna i Mando. – Zdaje się, że ktoś tu mieszka…
Ruszyli wydrążonym korytarzem, który coraz bardziej się poszerzał, doprowadzając odkrywców do sporych rozmiarów sali. Rail wymacał panel na ścianie i po chwili zrobiło się całkowicie jasno. Pomieszczenie wyglądało na… laboratorium. We wszystkich kątach znajdowały się stoły, dezaktywowane droidy naprawcze, panele kontrolne, narzędzia nieznanego przeznaczenia i mnóstwo fiolek. Oniemiały Scope wziął jedną z nich do ręki i powąchał. Skrzywił się i odstawił ją na miejsce.
- Co to za miejsce? – zacharczał Luna.
- Nie wiem, ale najwyraźniej właściciela nie ma w domu… - Mando rozejrzał się ostrożnie po wnętrzu. – Tam! Być może działa – ruszył w stronę głównego komputera. – Luna, podejdź. Może uda ci się złamać zabezpieczenia.
Cyborg podszedł posłusznie i nachylił się nad ogromnym panelem, pełnym dźwigni i przycisków. Nacisnął jeden z nich i maszyna ożyła. Uśmiechnął się szeroko, przetarł dłonie i rozpoczął klasyczny proces włamywania się do systemu. Dean Scope otulił się mocniej kombinezonem, ciągle obserwując inżyniera przy pracy. Zimno tego pomieszczenia było bardzo dotkliwe. Czuł to również Mando przestępując co chwila z nogi na nogę. Poza głuchym stukotem klawiszy było absolutnie cicho, wręcz martwo. Dezaktywowane, niedokończone lub zniszczone droidy patrzyły pusto prosto na przybyszów. Wyglądało to jak niewielkie, przesiąknięte mrokiem cmentarzysko. Rodianin wzdrygnął się.
- Och, nasz gospodarz jest wyjątkowo inteligentny, tak…- zachrypiał Luna. – Myślisz że jesteś taki cwany, prawda? Poczekaj no tylko chwilę… O!
Bimm aż podskoczył. Nad panelem wyświetlił się ogromny hologram przedstawiający mnóstwo cyfr, parametrów, rysunków. Były również słowa zapisane w jakimś nieznanym języku. A na samym środku wirowało powoli dziwne urządzenie o kształcie czworoboku.
- Co do… - zaczął zaskoczony Rail. Luna patrzył na to wszystko zafascynowany i totalnie pochłonięty.
- To jakaś mapa… - powiedział niskim głosem cyborg. – Spójrzcie! Te parametry to współrzędne. To jest jedna z planet. Odległość… a tu zaznaczone miejsce! A to… - wskazał wirujący czworobok. – To chyba jest coś, czego szukamy. W każdym razie wydaje się, jakby to było celem, schowanym i zabezpieczonym, żeby nikt go nie znalazł…
- Niebywałe… - Bimm podszedł najbliżej jak się da i przyjrzał się przedmiotowi ulokowanemu w centrum. – Niebywałe… - powtórzył ciszej.
- Skopiuj dane! – powiedział stanowczym głosem Rodianin. – Ruszajmy!
Mando trwał jakby w transie. Zlekceważył rozkazujący ton towarzysza i powagę sytuacji. Liczył się tylko jeden cel. Widział go przed sobą, był tak bardzo realny, tak bardzo blisko. Serce szalało mu w piersiach. Zmusił się, żeby chociaż odrobinę uspokoić ciało. Nie wypowiedział już więcej ani jednego słowa. Rzucił się w stronę drzwi, a za nim Dean Scope i Luna.
***
Jeszcze tylko krok, a ujrzysz cel w całej swojej okazałości. Widzisz to? Niesamowite? Nie rozśmieszaj mnie, młodzieńcze. Żadne słowo tego nie jest w stanie opisać. Zachowaj w sobie tą iskrę, trwaj w niej tak długo, póki się da. A inni? Cóż, być może ktoś kiedyś odkryje twoją tajemnicą. Ale… wtedy będziesz wiedział co zrobić. I zrobisz to. Skutecznie.
Mroźne powietrze uderzało niemiłosiernie po twarzach, kiedy komisarz Mando i jego wierny towarzysz Dean Scope kroczyli po pas w śniegu. Luna postanowił tym razem zostać na pokładzie Starglare – z powodu mrozu niektóre systemy zostały uszkodzone i trzeba je było czym prędzej naprawić. Znajdowali się na lodowym olbrzymie, u kresu szlaku Koreliańskiego, w miejscu, gdzie zaczynała się Niezbadana Przestrzeń. Na horyzoncie widniały lodowe góry, odbijające teraz promienie położonego wysoko słońca. Bimm wyciągnął z torby lornetkę i spojrzał w stronę gór. Pomimo refleksów światła dostrzegł wnękę u podnóża jednej z nich. W milczeniu przyspieszyli kroku.
Niestety, ta brama była zamknięta. I to szczelnie. Scope próbował majstrować coś przy panelu, kiedy komisarz Mando wiercił się, pocierając ramiona przez ubranie.
- Jeszcze chwila i zamarzniemy! – rzucił do Rodianina.
- Robię wszystko co mogę, ale to cholerstwo nie chce działać! – oburzył się Scope.
- W takim razie jest tylko jeden sposób – Mando wyciągnął ukryty w kaburze blaster i wycelował w panel.
Huknęło, na ziemię posypały się iskry. Drzwi drgnęły i po chwili automatycznie rozsunęły się zapraszając przybyszów do środka. Scope i Mando wymienili się spojrzeniami, a Rodianin, wiecznie nieufny, wyciągnął blaster i ostrożnie wsunął się do środka.
Korytarz był pusty, a jednak było w nim coś pełnego. Żaden z dwojga kompanów nie potrafił opisać tego żadnymi słowami. Ale nie potrzebowali tego. Żyli po to, aby wypełniać powierzone im zadanie. Czuli w duchu, że jedno z nich kończy się u kresu tego tunelu. Problem pojawił się, kiedy droga zaczęła się rozwidlać, tworząc wiele krzyżujących się ścieżek, a w efekcie – ogromny labirynt. Lodowe ściany iskrzyły się odbijając światło latarek szukających odpowiedniego przejścia.
- To bez sensu, nie znajdziemy nigdy wyjścia! – szepnął ostro Scope.
- Musimy jednak coś zrobić – ripostował Bimm.
- Iść przed siebie? Przecież to nas zgubi! Tym bardziej, że nie wiemy co się czai za każdym zakrętem!
- Nie panikuj, Scope. To miejsce jest martwe, tak samo jak ta asteroida. Nikt by tu nie przeżył. A tym bardziej…
Przerwał mu głośny stukot dobiegający z końca jednego korytarza. Bimm i Rodianin spojrzeli zaskoczeni w tamtą stronę i odruchowo wyciągnęli broń. Po chwili stukot znowu odbił się echem po ścianach, coś zapiszczało. Odgłosy zaczęły się nasilać. Zanim towarzysze zdążyli trzeźwo ocenić sytuację pojawił się pierwszy kształt.
- To droidy zabójcy! – zdążył krzyknąć Rodianin. Zaraz po tym błysk wystrzału przeciął powietrze tuż nad nimi. Rzucił się za róg.
Mando przeturlał się po podłodze, oddając kilka niecelnych strzałów i schował się w przeciwległym korytarzu. Wychylił się, żeby oddać kolejny strzał w humaidalnego droida kroczącego w jego kierunku. Tym razem udało się, noga ugięła się pod napastnikiem. Ten jednak niezrażony nadal celował w Bimma. Syknęło tuż nad jego głową, kilka kawałków pokruszonego lodu spadło na ziemię. Rail zauważył jak po drugiej stronie Rodianin wyciąga termodetonator.
- Zwariowałeś! – Rail zdołał przekrzyczeć strzelaninę. – Zabijesz nas wszystkich!
- Jest ich zbyt wielu! – odkrzyknął z drugiej strony Scope.
Faktycznie droidów przybywało. We dwójkę nie mieli szans. Bimm oddał jeszcze kilka strzałów i rzucił się w pierwszy lepszy korytarz, uciekając przed przeciwnikiem. Ucichło, lecz powietrze nadal wibrowało. Teraz to już nie było ważne. Wystarczy biec przed siebie. Biec do celu…
Sen! Serce Bimma zaczęło bić dwa razy szybciej. Czuł, jakby dokładnie wiedział gdzie ma się udać. Odruchowo skręcał w różne korytarze. Nie panował nad swoją drogą i swoim strachem. Nie zważał na niebezpieczeństwo zakrętów, droidy już dawno przestały istnieć. Światło latarki odbijało się niczym szalone po ścianach i podłodze, przed sobą widział tylko ciemność, tylko…
Mando zwalił się jak kłoda na ziemię, trzymając obiema rękami czoło. Odnalazł momentalnie blaster leżący na ziemi i wycelował na oślep przed siebie. Błądził wzrokiem, oddychając ciężko. Usłyszał jęk.
- Scope, to ty?
- Biegłbyś odrobinę szybciej, a nie znałbym nawet swojego pochodzenia – jęknął obolały Rodianin.
- Nie pora na to. Wstawaj, bo zaraz nas odnajdą.
- Chyba ich zgubiliśmy.
Scope podniósł się powoli. I wtedy zauważyli. Obaj w tym samym momencie. Nie znajdywali się już w labiryncie korytarzy, lecz w przestronnej sali. Z góry zwisały groźnie lodowe stalaktyty, przypominające zęby olbrzymiej bestii. Na samym środku pomieszczenia znajdował się mały jaskrawy przedmiot, wydzielający niewielkie światło. Mando otworzył usta i wtedy zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu czuje coś dziwnego. Włożył rękę do kieszeni i wyjął Perłę. Mieniła się teraz wszelkimi możliwymi kolorami, wydzielając przy tym ciepło. Wpatrzony w kulistą tęczę zadrżał. Świadomość uderzyła w niego niczym lodowata woda. Zrozumiał, że trzyma klucz. Odwrócił się w stronę pulsującego światłem obiektu i ruszył przed siebie. Oniemiały Dean przez chwilę odprowadzał go wzrokiem, lecz dołączył również do niego.
Na środku sali stał tajemniczy czworobok. Rail przyjrzał mu się uważnie. Wykonany był z ciemnego metalu, na jego powierzchni zaś można było dostrzec nieznane im znaki, kręgi i symbole. Pośrodku znajdywała się wnęka. Wnęka, która idealnie pasowała do…
Mando wyciągnął dłoń i umieścił Perłę na swoim miejscu. Scope drgnął. To resztki racjonalnego myślenia próbowały wygrać wojnę z pożądaniem i ciekawością. Na próżno. Ku zaskoczeniu obojga czworobok uniósł się delikatnie i zawirował wokół swojej osi. Coś zastukało wewnątrz, a ściany urządzenia zaczęły rozkładać się na boki. Mando odruchowo odsunął się. Już zaczął szukać dłonią broni, kiedy nastąpił błysk.
- Dzień dobry przyjaciele – głos brzmiał czysto i śpiewnie.
Rail i Dean wybałuszyli oczy. Przed nimi stała znana im postać, wyglądała jedynie nieco bardziej dostojnie, ubrana w dziwną szatę. Obaj próbowali resztkami wyobraźni ogarnąć abstrakcję tej chwili, kiedy dobił ich tak bardzo charakterystyczny uśmiech.
- Luna? Dlaczego, ja… nie rozumiem – wyjąkał niepewnie Bimm.
- Ależ to normalne, drogi Mando. To jednak wkrótce przejdzie, uwierz.
- Perła.. tajemnica! Jakim cudem? – Scope podniósł się na nogi.
- Doprawdy, żałujcie, że nie widzicie swoich twarzy – hologram cyborga zaśmiał się. Jego głos był całkowicie inny niż ten, który znali Scope i Mando. Był potężny i dostojny. – Dla takich chwil niewątpliwie warto żyć. Ale cóż to za tupet z mojej strony. Przecież żądacie odpowiedzi! – spojrzał w oczy jednemu i drugiemu. – Żądni wiedzy poszukiwacze przygód… Idealny temat na opowieść! Może ktoś kiedyś o was przeczyta? – namyślił się przez chwilę. – Tak… odpowiedzi.
Luna usiadł na nieistniejącym krześle i raz jeszcze wyszczerzył swoje zęby. Przez plecy Rodianina przeszły ciarki. Mando przełknął ślinę.
- Wpierw chciałem wam podziękować: bawiłem się przednie! Jakie to było urocze patrzeć na radość w waszych oczach, kiedy podawałem wam współrzędne z pamięci droida, które nigdy się w niej nie znajdowały. Łamanie hasła na zapomnianej asteroidzie? Oh nie – wystarczyło je znać. I przede wszystkim Perła… Klucz do poznania. Czego, spytacie? Smutnej prawdy. Otóż to, każda prawda jest na swój sposób smutna. A każde kłamstwo słodkie niczym najsłodszy w galaktyce owoc. – W jego ręce pojawił się nagle soczysty smakołyk, który natychmiast ugryzł. – Cieszę się, że tu jesteście. Wiedziałem, że ktoś w końcu odkryje prawdę! I naprawdę wam kibicowałem z całego zmechanizowanego serca. Każda jednak bajka ma swój koniec, a każdy bohater kiedyś musi po prostu stać się częścią nieistniejącej nigdy legendy.
Scope dopiero teraz otrzeźwiał i natychmiast wyciągnął blaster, celując prosto w hologram cyborga.
- Wy żyjący jesteście niesamowicie śmieszni. My martwi, rozdajemy karty. Sądzę, że mógłbym pokazać wam, jak to jest…
- Co chcesz z nami zrobić? – krzyknął zdesperowany Bimm szukając oczami drogi ucieczki.
- Oh, ja nic – zaśmiał się serdecznie hologram. – Ja wam będę dalej kibicował. Wskazówka: to naprawdę może się przydać – mrugnął porozumiewawczo i spojrzał za nich.
W korytarzu echem odbił się odgłos czyichś kroków. Dean i Rail przerażeni odwrócili się w tamtą stronę wyciągając przed siebie blastery. Odgłos narastał, a kiedy wydawało się, że coś pojawi się u wejścia do sali, wszystko ucichło. Ciężkie oddechy dwojga kompanów odbijały się głucho od ścian. Powietrze było gęste od strachu. Coś zawibrowało. Czerwona łuna zaiskrzyła w powietrzu, uderzyła eksplozja ciepła. Ktoś krzyknął. Śmiech odbił się echem po sali. Krople uderzyły o ziemię. Symfonia Złudzeń rozpoczęła się tak niespodziewanie.
Tej nocy na niebie zgasła jedna gwiazda.
***
Scor’ti przeciągnął się błogo i odsunął żaluzje w swoim apartamencie. Wzeszło właśnie słońce, a plac zaczął być oblegany przez najróżniejszych przybyszy z wielu stron. Jakiś Twi’lek potrącił kobietę niosącą jedzenie dla swoich dzieci, lecz od razu przeprosił i pomógł wstać. W kącie żebrało cicho dziecko. Jakiś śmigacz przeleciał obok straganu, gdzie natarczywy Duros próbował sprzedać swoje wyroby przechodniom. Gdzieś zabrzmiał piskliwy, przeciągliwy gwizd obwieszczający odjazd kolei miejskiej. Centrum tętniło życiem, niczym żywy organizm. Dawało upust swojej wolności, wybrzmiewało swoim spełnieniem.
Rozległo się stukanie do drzwi. Scor’ti przeciągnął się raz jeszcze, podszedł do nich i przyciskiem je otworzył. Stał w nich astromechaniczny droid pomocniczy.
- Witaj, mały! Co tam? – zawołał radośnie mężczyzna.
Droid wydał kilka nieartykułowanych dźwięków złożonych z pisków i zgrzytów, które rozumieli tylko nieliczni. Podjechał bliżej swojego pana.
- Coś takiego? Ciekawe, bardzo ciekawe – kucnął, wyciągając dłoń w jego kierunku. – Pokaż mi to koniecznie.
Droid posłusznie otworzył klapę w boku i wyciągnął zawiniątko.
- Niech no spojrzę – Scor’ti rozwinął kawałek materiału i przyjrzał się uważnie zawartości.
Na jego dłoni leżał mały, okrągły przedmiot.
- Spokojnie, Rail. To tylko zły sen – Rodianin przyglądał się uważnie komisarzowi.
- Ja… - zawiesił się Bimm. – Ja nie miewam złych snów – odchrząknął i poprawił mundur. – Gdzie jesteśmy?
- Właśnie wyszliśmy z nadprzestrzeni – zachrypiał Luna.
Mando i Scope przystawili twarze do szyb, szukając czegoś nietypowego. Choć starali się wyostrzyć wzrok najbardziej jak się dało, widzieli jedynie pustą przestrzeń, oświetlaną nieśmiało blaskiem oddalonych o lata świetlne gwiazd. Luna też spoglądał raz na prawo, raz na lewo, zwalniając przy tym swój osobisty cud techniki. Dean odwrócił nagle głowę w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Tam! – krzyknął.
Wszyscy trzej popatrzyli teraz w punkt wskazywany przez Rodianina. Początkowo niewielki, w miarę zbliżania się do niego zaczął zwiększać swoje rozmiary. Potem pojawił się drugi. I trzeci. I jeszcze więcej.
- Pas asteroid – mruknął komisarz Mando. – Bądźmy czujni.
Luna wykonał zwrot i przyspieszył odrobinę. Wymanewrował pierwszą asteroidę i wleciał w sam środek pasma, okrążając po kolei każdy jego element. Trzeba było przyznać, że pilotem był bardzo niezłym. Bez trudu omijał kolejne przeszkody. Czasem wydawało się, że już Starglare uderzy w którąś z nich, kiedy Luna robił nagły zwrot, beczkę i spokojnie pilotował dalej.
- Spójrzcie tam – cyborg wskazał na oddaloną nieco asteroidę. Była dużo większa niż pozostałe. Zwrócił myśliwiec w jej kierunku i powoli ją okrążał. Na jednej ze stron zauważył małą wnękę.
- Tam jest jakieś wejście – Zauważył Rodianin. – I to nietypowe!
Mando zmrużył oczy. Wnęka asteroidy obudowana była czymś na kształt bramy.
- Lądujemy! – rozkazał.
Luna spokojnie położył myśliwiec na powierzchni asteroidy. Mando otworzył ładownię i wręczył każdemu kombinezon ochronny. Po chwili cała trójka była już na zewnątrz.
Po przejściu przez podwójne drzwi w ich urządzeniach kontrolnych odezwał się urywany sygnał. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni po sobie.
- Atmosfera tlenowa. Nie potrzebujemy kombinezonów – szepnął Scope, zdejmując kask. W jego ślady poszli Luna i Mando. – Zdaje się, że ktoś tu mieszka…
Ruszyli wydrążonym korytarzem, który coraz bardziej się poszerzał, doprowadzając odkrywców do sporych rozmiarów sali. Rail wymacał panel na ścianie i po chwili zrobiło się całkowicie jasno. Pomieszczenie wyglądało na… laboratorium. We wszystkich kątach znajdowały się stoły, dezaktywowane droidy naprawcze, panele kontrolne, narzędzia nieznanego przeznaczenia i mnóstwo fiolek. Oniemiały Scope wziął jedną z nich do ręki i powąchał. Skrzywił się i odstawił ją na miejsce.
- Co to za miejsce? – zacharczał Luna.
- Nie wiem, ale najwyraźniej właściciela nie ma w domu… - Mando rozejrzał się ostrożnie po wnętrzu. – Tam! Być może działa – ruszył w stronę głównego komputera. – Luna, podejdź. Może uda ci się złamać zabezpieczenia.
Cyborg podszedł posłusznie i nachylił się nad ogromnym panelem, pełnym dźwigni i przycisków. Nacisnął jeden z nich i maszyna ożyła. Uśmiechnął się szeroko, przetarł dłonie i rozpoczął klasyczny proces włamywania się do systemu. Dean Scope otulił się mocniej kombinezonem, ciągle obserwując inżyniera przy pracy. Zimno tego pomieszczenia było bardzo dotkliwe. Czuł to również Mando przestępując co chwila z nogi na nogę. Poza głuchym stukotem klawiszy było absolutnie cicho, wręcz martwo. Dezaktywowane, niedokończone lub zniszczone droidy patrzyły pusto prosto na przybyszów. Wyglądało to jak niewielkie, przesiąknięte mrokiem cmentarzysko. Rodianin wzdrygnął się.
- Och, nasz gospodarz jest wyjątkowo inteligentny, tak…- zachrypiał Luna. – Myślisz że jesteś taki cwany, prawda? Poczekaj no tylko chwilę… O!
Bimm aż podskoczył. Nad panelem wyświetlił się ogromny hologram przedstawiający mnóstwo cyfr, parametrów, rysunków. Były również słowa zapisane w jakimś nieznanym języku. A na samym środku wirowało powoli dziwne urządzenie o kształcie czworoboku.
- Co do… - zaczął zaskoczony Rail. Luna patrzył na to wszystko zafascynowany i totalnie pochłonięty.
- To jakaś mapa… - powiedział niskim głosem cyborg. – Spójrzcie! Te parametry to współrzędne. To jest jedna z planet. Odległość… a tu zaznaczone miejsce! A to… - wskazał wirujący czworobok. – To chyba jest coś, czego szukamy. W każdym razie wydaje się, jakby to było celem, schowanym i zabezpieczonym, żeby nikt go nie znalazł…
- Niebywałe… - Bimm podszedł najbliżej jak się da i przyjrzał się przedmiotowi ulokowanemu w centrum. – Niebywałe… - powtórzył ciszej.
- Skopiuj dane! – powiedział stanowczym głosem Rodianin. – Ruszajmy!
Mando trwał jakby w transie. Zlekceważył rozkazujący ton towarzysza i powagę sytuacji. Liczył się tylko jeden cel. Widział go przed sobą, był tak bardzo realny, tak bardzo blisko. Serce szalało mu w piersiach. Zmusił się, żeby chociaż odrobinę uspokoić ciało. Nie wypowiedział już więcej ani jednego słowa. Rzucił się w stronę drzwi, a za nim Dean Scope i Luna.
Jeszcze tylko krok, a ujrzysz cel w całej swojej okazałości. Widzisz to? Niesamowite? Nie rozśmieszaj mnie, młodzieńcze. Żadne słowo tego nie jest w stanie opisać. Zachowaj w sobie tą iskrę, trwaj w niej tak długo, póki się da. A inni? Cóż, być może ktoś kiedyś odkryje twoją tajemnicą. Ale… wtedy będziesz wiedział co zrobić. I zrobisz to. Skutecznie.
Mroźne powietrze uderzało niemiłosiernie po twarzach, kiedy komisarz Mando i jego wierny towarzysz Dean Scope kroczyli po pas w śniegu. Luna postanowił tym razem zostać na pokładzie Starglare – z powodu mrozu niektóre systemy zostały uszkodzone i trzeba je było czym prędzej naprawić. Znajdowali się na lodowym olbrzymie, u kresu szlaku Koreliańskiego, w miejscu, gdzie zaczynała się Niezbadana Przestrzeń. Na horyzoncie widniały lodowe góry, odbijające teraz promienie położonego wysoko słońca. Bimm wyciągnął z torby lornetkę i spojrzał w stronę gór. Pomimo refleksów światła dostrzegł wnękę u podnóża jednej z nich. W milczeniu przyspieszyli kroku.
Niestety, ta brama była zamknięta. I to szczelnie. Scope próbował majstrować coś przy panelu, kiedy komisarz Mando wiercił się, pocierając ramiona przez ubranie.
- Jeszcze chwila i zamarzniemy! – rzucił do Rodianina.
- Robię wszystko co mogę, ale to cholerstwo nie chce działać! – oburzył się Scope.
- W takim razie jest tylko jeden sposób – Mando wyciągnął ukryty w kaburze blaster i wycelował w panel.
Huknęło, na ziemię posypały się iskry. Drzwi drgnęły i po chwili automatycznie rozsunęły się zapraszając przybyszów do środka. Scope i Mando wymienili się spojrzeniami, a Rodianin, wiecznie nieufny, wyciągnął blaster i ostrożnie wsunął się do środka.
Korytarz był pusty, a jednak było w nim coś pełnego. Żaden z dwojga kompanów nie potrafił opisać tego żadnymi słowami. Ale nie potrzebowali tego. Żyli po to, aby wypełniać powierzone im zadanie. Czuli w duchu, że jedno z nich kończy się u kresu tego tunelu. Problem pojawił się, kiedy droga zaczęła się rozwidlać, tworząc wiele krzyżujących się ścieżek, a w efekcie – ogromny labirynt. Lodowe ściany iskrzyły się odbijając światło latarek szukających odpowiedniego przejścia.
- To bez sensu, nie znajdziemy nigdy wyjścia! – szepnął ostro Scope.
- Musimy jednak coś zrobić – ripostował Bimm.
- Iść przed siebie? Przecież to nas zgubi! Tym bardziej, że nie wiemy co się czai za każdym zakrętem!
- Nie panikuj, Scope. To miejsce jest martwe, tak samo jak ta asteroida. Nikt by tu nie przeżył. A tym bardziej…
Przerwał mu głośny stukot dobiegający z końca jednego korytarza. Bimm i Rodianin spojrzeli zaskoczeni w tamtą stronę i odruchowo wyciągnęli broń. Po chwili stukot znowu odbił się echem po ścianach, coś zapiszczało. Odgłosy zaczęły się nasilać. Zanim towarzysze zdążyli trzeźwo ocenić sytuację pojawił się pierwszy kształt.
- To droidy zabójcy! – zdążył krzyknąć Rodianin. Zaraz po tym błysk wystrzału przeciął powietrze tuż nad nimi. Rzucił się za róg.
Mando przeturlał się po podłodze, oddając kilka niecelnych strzałów i schował się w przeciwległym korytarzu. Wychylił się, żeby oddać kolejny strzał w humaidalnego droida kroczącego w jego kierunku. Tym razem udało się, noga ugięła się pod napastnikiem. Ten jednak niezrażony nadal celował w Bimma. Syknęło tuż nad jego głową, kilka kawałków pokruszonego lodu spadło na ziemię. Rail zauważył jak po drugiej stronie Rodianin wyciąga termodetonator.
- Zwariowałeś! – Rail zdołał przekrzyczeć strzelaninę. – Zabijesz nas wszystkich!
- Jest ich zbyt wielu! – odkrzyknął z drugiej strony Scope.
Faktycznie droidów przybywało. We dwójkę nie mieli szans. Bimm oddał jeszcze kilka strzałów i rzucił się w pierwszy lepszy korytarz, uciekając przed przeciwnikiem. Ucichło, lecz powietrze nadal wibrowało. Teraz to już nie było ważne. Wystarczy biec przed siebie. Biec do celu…
Sen! Serce Bimma zaczęło bić dwa razy szybciej. Czuł, jakby dokładnie wiedział gdzie ma się udać. Odruchowo skręcał w różne korytarze. Nie panował nad swoją drogą i swoim strachem. Nie zważał na niebezpieczeństwo zakrętów, droidy już dawno przestały istnieć. Światło latarki odbijało się niczym szalone po ścianach i podłodze, przed sobą widział tylko ciemność, tylko…
Mando zwalił się jak kłoda na ziemię, trzymając obiema rękami czoło. Odnalazł momentalnie blaster leżący na ziemi i wycelował na oślep przed siebie. Błądził wzrokiem, oddychając ciężko. Usłyszał jęk.
- Scope, to ty?
- Biegłbyś odrobinę szybciej, a nie znałbym nawet swojego pochodzenia – jęknął obolały Rodianin.
- Nie pora na to. Wstawaj, bo zaraz nas odnajdą.
- Chyba ich zgubiliśmy.
Scope podniósł się powoli. I wtedy zauważyli. Obaj w tym samym momencie. Nie znajdywali się już w labiryncie korytarzy, lecz w przestronnej sali. Z góry zwisały groźnie lodowe stalaktyty, przypominające zęby olbrzymiej bestii. Na samym środku pomieszczenia znajdował się mały jaskrawy przedmiot, wydzielający niewielkie światło. Mando otworzył usta i wtedy zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu czuje coś dziwnego. Włożył rękę do kieszeni i wyjął Perłę. Mieniła się teraz wszelkimi możliwymi kolorami, wydzielając przy tym ciepło. Wpatrzony w kulistą tęczę zadrżał. Świadomość uderzyła w niego niczym lodowata woda. Zrozumiał, że trzyma klucz. Odwrócił się w stronę pulsującego światłem obiektu i ruszył przed siebie. Oniemiały Dean przez chwilę odprowadzał go wzrokiem, lecz dołączył również do niego.
Na środku sali stał tajemniczy czworobok. Rail przyjrzał mu się uważnie. Wykonany był z ciemnego metalu, na jego powierzchni zaś można było dostrzec nieznane im znaki, kręgi i symbole. Pośrodku znajdywała się wnęka. Wnęka, która idealnie pasowała do…
Mando wyciągnął dłoń i umieścił Perłę na swoim miejscu. Scope drgnął. To resztki racjonalnego myślenia próbowały wygrać wojnę z pożądaniem i ciekawością. Na próżno. Ku zaskoczeniu obojga czworobok uniósł się delikatnie i zawirował wokół swojej osi. Coś zastukało wewnątrz, a ściany urządzenia zaczęły rozkładać się na boki. Mando odruchowo odsunął się. Już zaczął szukać dłonią broni, kiedy nastąpił błysk.
- Dzień dobry przyjaciele – głos brzmiał czysto i śpiewnie.
Rail i Dean wybałuszyli oczy. Przed nimi stała znana im postać, wyglądała jedynie nieco bardziej dostojnie, ubrana w dziwną szatę. Obaj próbowali resztkami wyobraźni ogarnąć abstrakcję tej chwili, kiedy dobił ich tak bardzo charakterystyczny uśmiech.
- Luna? Dlaczego, ja… nie rozumiem – wyjąkał niepewnie Bimm.
- Ależ to normalne, drogi Mando. To jednak wkrótce przejdzie, uwierz.
- Perła.. tajemnica! Jakim cudem? – Scope podniósł się na nogi.
- Doprawdy, żałujcie, że nie widzicie swoich twarzy – hologram cyborga zaśmiał się. Jego głos był całkowicie inny niż ten, który znali Scope i Mando. Był potężny i dostojny. – Dla takich chwil niewątpliwie warto żyć. Ale cóż to za tupet z mojej strony. Przecież żądacie odpowiedzi! – spojrzał w oczy jednemu i drugiemu. – Żądni wiedzy poszukiwacze przygód… Idealny temat na opowieść! Może ktoś kiedyś o was przeczyta? – namyślił się przez chwilę. – Tak… odpowiedzi.
Luna usiadł na nieistniejącym krześle i raz jeszcze wyszczerzył swoje zęby. Przez plecy Rodianina przeszły ciarki. Mando przełknął ślinę.
- Wpierw chciałem wam podziękować: bawiłem się przednie! Jakie to było urocze patrzeć na radość w waszych oczach, kiedy podawałem wam współrzędne z pamięci droida, które nigdy się w niej nie znajdowały. Łamanie hasła na zapomnianej asteroidzie? Oh nie – wystarczyło je znać. I przede wszystkim Perła… Klucz do poznania. Czego, spytacie? Smutnej prawdy. Otóż to, każda prawda jest na swój sposób smutna. A każde kłamstwo słodkie niczym najsłodszy w galaktyce owoc. – W jego ręce pojawił się nagle soczysty smakołyk, który natychmiast ugryzł. – Cieszę się, że tu jesteście. Wiedziałem, że ktoś w końcu odkryje prawdę! I naprawdę wam kibicowałem z całego zmechanizowanego serca. Każda jednak bajka ma swój koniec, a każdy bohater kiedyś musi po prostu stać się częścią nieistniejącej nigdy legendy.
Scope dopiero teraz otrzeźwiał i natychmiast wyciągnął blaster, celując prosto w hologram cyborga.
- Wy żyjący jesteście niesamowicie śmieszni. My martwi, rozdajemy karty. Sądzę, że mógłbym pokazać wam, jak to jest…
- Co chcesz z nami zrobić? – krzyknął zdesperowany Bimm szukając oczami drogi ucieczki.
- Oh, ja nic – zaśmiał się serdecznie hologram. – Ja wam będę dalej kibicował. Wskazówka: to naprawdę może się przydać – mrugnął porozumiewawczo i spojrzał za nich.
W korytarzu echem odbił się odgłos czyichś kroków. Dean i Rail przerażeni odwrócili się w tamtą stronę wyciągając przed siebie blastery. Odgłos narastał, a kiedy wydawało się, że coś pojawi się u wejścia do sali, wszystko ucichło. Ciężkie oddechy dwojga kompanów odbijały się głucho od ścian. Powietrze było gęste od strachu. Coś zawibrowało. Czerwona łuna zaiskrzyła w powietrzu, uderzyła eksplozja ciepła. Ktoś krzyknął. Śmiech odbił się echem po sali. Krople uderzyły o ziemię. Symfonia Złudzeń rozpoczęła się tak niespodziewanie.
Tej nocy na niebie zgasła jedna gwiazda.
Scor’ti przeciągnął się błogo i odsunął żaluzje w swoim apartamencie. Wzeszło właśnie słońce, a plac zaczął być oblegany przez najróżniejszych przybyszy z wielu stron. Jakiś Twi’lek potrącił kobietę niosącą jedzenie dla swoich dzieci, lecz od razu przeprosił i pomógł wstać. W kącie żebrało cicho dziecko. Jakiś śmigacz przeleciał obok straganu, gdzie natarczywy Duros próbował sprzedać swoje wyroby przechodniom. Gdzieś zabrzmiał piskliwy, przeciągliwy gwizd obwieszczający odjazd kolei miejskiej. Centrum tętniło życiem, niczym żywy organizm. Dawało upust swojej wolności, wybrzmiewało swoim spełnieniem.
Rozległo się stukanie do drzwi. Scor’ti przeciągnął się raz jeszcze, podszedł do nich i przyciskiem je otworzył. Stał w nich astromechaniczny droid pomocniczy.
- Witaj, mały! Co tam? – zawołał radośnie mężczyzna.
Droid wydał kilka nieartykułowanych dźwięków złożonych z pisków i zgrzytów, które rozumieli tylko nieliczni. Podjechał bliżej swojego pana.
- Coś takiego? Ciekawe, bardzo ciekawe – kucnął, wyciągając dłoń w jego kierunku. – Pokaż mi to koniecznie.
Droid posłusznie otworzył klapę w boku i wyciągnął zawiniątko.
- Niech no spojrzę – Scor’ti rozwinął kawałek materiału i przyjrzał się uważnie zawartości.
Na jego dłoni leżał mały, okrągły przedmiot.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 1,00 Liczba: 1 |
|