Jest piątek, około godziny 17:30. Tłum ludzi rzuca się naprzód, tworząc ścisk, jakiego można by się raczej spodziewać na koncercie metalowym. Rzeczywiście jest to festiwal, ale fantastyki, a właściwie poznański Pyrkon, na którym właśnie otwarto drzwi szkoły noclegowej.
Choć liczba uczestników dała się odczuć również na targach, gdzie odbywał się właściwy konwent i gdzie w piątek powstała monstrualna kolejka, to włąśnie wypełniona po brzegi szkoła oddała rozmach tej imprezy. Śpiwory na korytarzach to pospolity widok, ale nie wtedy, gdy trzeba się postarać, aby zobaczyć pomiędzy nimi podłogę – a gdzieniegdzie jacyś eksperci od logistyki zdołali rozłożyć się nawet na schodach. Niestety skłoniło to organizatorów do przekształcenia nocnego games roomu (miało być w relacji: nie było całodobowego games roomu!) w kolejną noclegownię. Choć nie powstrzymało to konwentowiczów przed graniem tam we własne planszówki czy karcianki (przy powszechnym przyzwoleniu rezydentów sali), garstka zwolenników wyższych luksusów uznała za konieczność gaszenie świateł, co poskutkowało wyrzuceniem ze środka amatorów nocnego grania.
Dość jednak narzekania, bo jeszcze nieumyślnie stworzę wrażenie, że Pyrkon mi się nie podobał. Poza tymi niedociągnięciami organizacyjnymi nie można doszukać się istotnych wad tego konwentu. Z pewnością nie była nią ogromna frekwencja, która, choć nie szła w parze z wygodą, była niemal wszystkim, czego konwent mógł potrzebować. Warunki były znakomite do integracji, a część fanów naszego SW zorganizowała sobie własny sleep room, co okazało się bardzo dobrym pomysłem. Pozostając przy najbliższym nam fandomie warto wspomnieć, że pojawiły się osoby, które obecnie ciężko znaleźć na konwentach, co dodatkowo zwiększyło atmosferę.
Oczywiście Pyrkon to nie tylko szkoła noclegowa, ale również wspomniane już targi, które są obecnie pewnie największym obiektem konwentowym w Polsce. Ta przepustowość była w przypadku poznańskiej imprezy konieczna, choć różnego rodzaju loterie i pokazy i tak potrafiły zapchać korytarze. To w tym miejscu rozstawione były liczne stoiska, i to przygotowane nie tylko dla osób, które postanowiły obkupić się w planszówki, koszulki czy kości. Swoje miejsce znalazł tu również Polish Garrison, którego członkowie przywieźli nie tylko swoje stroje, ale również wersję demo gry Kinect Star Wars, w którą można było przedpremierowo zagrać. Nie omieszkałem z tego skorzystać i przyznam, że tryb ścigaczy, szczególnie na dwie osoby, jest całkiem udany; demolowanie miasta rankorem wygląda za to na coś, co może się błyskawicznie znudzić. Niezależnie jednak od wybranego trybu gry, a jest ich przecież aż pięć, przy stoisku tym można było ciekawie spędzić wolny kwadrans. Swój czas można było również poświęcić między innymi na wystawę modeli braci Kuleszów, wśród których znalazły się wierne repliki choćby Sokoła Millennium i Gwiezdnego Niszczyciela.
Jeśli zaś kogoś naszła ochota na prelekcje czy konkursy, nie mógł narzekać na mały wybór. Co prawda, gdyby ograniczyć się do Gwiezdnych Wojen, punktów programu było dosyć niewiele, ale ktoś o szerszych zainteresowaniach mógł znaleźć sporo atrakcji dla siebie. Warto było odwiedzać konkursy, bo nagrody wystarczały na zakup 4-5 książek w sklepiku konwentowym – niestety dość słabo wyposażonym, ale to moje zdanie. Do tego doszły spotkania z gośćmi (m.in. Grzegorzem Rosińskim), LARPy i główny games room, który, choć otwarty jedynie do 1.00, miał do zaoferowania naprawdę szeroką gamę gier. Można było udać się również na konkurs strojów, a przynajmniej podziwiać je w przerwach pomiędzy atrakcjami – cosplayerów było naprawdę dużo, przy czym niektóre kostiumy były naprawdę imponujące.
Był to mój pierwszy Pyrkon, i po takim debiucie mogę zadeklarować, że na następnym również zamierzam się pojawić. Do tego samego zachęcam wszystkich, którzy jeszcze się na to nie zdecydowali – Pyrkon to zdecydowanie konwent z atmosferą.