Tytuł oryginału: Knight Errant #6-10: Deluge Tytuł TPB: Knight Errant Volume 2: Deluge Scenariusz: John Jackson Miller Rysunki: Ivan Rodriguez, Iban Coello, David Daza Kolory: Michael Atiyeh Okładki: Joe Quinones Tłumaczenie: brak Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2011 Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2012 Wydanie PL: brak |
Uwagi: Akcja tej historii rozgrywa się po wydarzeniach opisanych w powieści Błędny rycerz, która z kolei poprzedza komiksowy Knight Errant: Aflame.
Pierwszy numer "Deluge" został wydany w dwóch różnych wersjach okładek. Pierwszą wykonał Joe Quinones, twórca okładek również do pozostałych zeszytów, natomiast autorem drugiej jest Paul Renaud.
Recenzja Lorda Sidiousa
Mam duży problem z drugą historyjką z serii „Knight Errant”, który właściwie mógłbym nazwać problemem Johna Jacksona Millera. Z jednej strony coraz mniej trawię tego autora, coraz bardziej mnie męczy mnie jego twórczość. Tu jest dokładnie tak samo, całość dzieła jest taka sobie (dotyczy to ostatnio nie tylko „Deluge”). Z drugiej jednak strony Miller ma wspaniałe momenty i pomysły, których trudno szukać u innych autorów. Najgorsze przy tym wszystkim jest to, że te pomysły z jednej strony są już ograne i wykorzystane, z drugiej wciąż jeszcze doskonale się sprawdzają, ratując cały komiks!
Znów powtórzę to, co pisałem przy okazji powieści Błędny rycerz, największą siłą tej serii są postaci, zwłaszcza Sithów, genialnie stworzonych w książce. Tym razem główne skrzypce trwa Daiman, szalony, samozwańczy stwórca galaktyki i wszystkiego, co powiązane. On ma naprawdę świetne kwestie dialogowe, jego myśli w których zastanawia się po co coś stworzył, dodają opowieści niesamowitego klimatu. Nie jestem tylko pewien na ile sam komiks się tym broni, a na ile jest to element serii, której dużym atutem jest powieść. Właśnie dzięki niej autor musiał lepiej naszkicować postaci, rozwinąć je i teraz z tego korzysta. To, że są one przerysowane, wychodzi tylko na plus, bo nie giną w tle. Z pewnością jednak tym razem lepiej potrafił wykorzystać te postaci niż miało to miejsce w Aflame. Są bardziej naturalne, zajmują się jak to u Millera błahostkami, dzięki temu lepiej je rozpoznajemy. To akurat mi się podoba.
Na bardzo podobnej zasadzie został stworzony nowy bohater hutt Zodah, gangster, który będzie się tłukł z Sithami, walczył o swoje, no i przede wszystkim bierze udział w walkach, czasem w myśliwcu, a czasem wręcz. Znów jest to świetny pomysł, który fajnie się komponuje z lekko dziwnym światem Millera. Takie pomysły są idealne do ukazania w komiksie, bo nie od razu zapadają w pamięć. To jest część twórczości Millera, którą uwielbiam.
Gorzej jest jednak, gdy spojrzy się na samą postać Kerry i wątku z nią związanego. Holt jeszcze jakoś się broni, też jest to pokłosie powieści, ale nie potrafi przykuwać tak oczu jak przerysowane postaci, przede wszystkim jej przeciwnicy. Coś autorowi nie wyszło. No i jeszcze wątek fabularny, w który mamy wmieszaną przyprawę zwaną Deluge, uchodźców, konflikty Jedi, Sithów i huttów... Olbrzymi potencjał, z wspaniałymi możliwościami, a jednak Miller nie potrafi tego wykorzystać i miejscami wieje nudą. Problem chyba polega na tym, że przy mocno przerysowanych szwarccharakterach potrzeba też silnego protagonisty. Kerra moim zdaniem nie daje rady. Zwłaszcza, gdy zostaje wprowadzona kolejna kobieca postać, Jenn Devaad. W efekcie chyba za mało jest poświęconej uwagi autora Kerrze, ona jest obecna, ale najciekawsze rzeczy dzieją się gdy pojawiają się antagoniści. Oni wystarczy, że zaczną pleść jakieś dyrdymały i od razu jest fajnie. A Holt nawet przy wielkich i emocjonujących scenach wypada blado. Chyba to nie był zamysł autora i mam wrażenie, że coś mu tu nie wyszło, seria nie zaskoczyła. Miller właśnie obalił tu teorię, że siłę protagonisty mierzy się jego przeciwnikami. Może Kerra sobie z nimi radzi, ale w zestawieniu z Daimanem czy Zodahem jest po prostu beznadziejna, choć skuteczna, a przede wszystkim nudna jak flaki z olejem. Tym samym ciągnie cały swój wątek na dno.
Jakby tego wszystkiego było mało dostajemy ogólnie słabe i fatalne rysunki, w dodatku zmieniają się nam rysownicy, praktycznie co zeszyt. Jak się czyta to jako całość, ręce opadają. Znów owszem momenty są, ale komiks jest o kant rozbić.
Tak jak napisałem wcześniej, ten komiks cierpi na syndrom Johna Jacksona Millera, który miewa przebłyski geniuszu, acz trzeba ich szukać w mule nudy i przeciętności (lub jeszcze głębiej). Nadal twierdzę, że Millerowi najlepiej wychodzi żerowanie na dziełach innych, może gdyby tutaj starał się nie odcinać od Dartha Bane’a i jego towarzyszy, seria nabrałaby wiatru w żagle. Na razie jednak autor woli zostać na swoim, a my musimy to przecierpieć.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 4/10 Rysunki: 3/10 Klimat: 6/10 Rozmowy: 6/10 Opis Świata SW: 7/10 |
Temat na forum
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,50 Liczba: 2 |
|