Tytuł oryginału: Marvel Comics Star Wars #55: Plif! Scenariusz: David Michelinie Rysunki: Walt Simonson Litery: Joe Rosen Kolory: Don Warfield Okładka: Walt Simonson Tłumaczenie: brak Wydanie PL: brak Wydanie USA: Marvel Comics 1982 Wydanie USA TPB: Dark Horse 2003 w Classic Star Wars vol. 4 |
Recenzja Nestora
Zeszyt numer 55, z serii Marvel Comiccs Star Wars rozpoczyna wątek Rebeliantów powiązany z nową tajną bazą, umieszczoną na planecie Arbra oraz przygoda Lando Calrissiana w Mieście w Chmurach.
A na okładce widzimy coś, czego jeszcze nie było. Prześwitujący napis STAR WARS. Nie jest to wypełnione logo z odznaczającą się ramką, ale samo obramowanie z „pustym” środkiem. Coś nowatorskiego. Dzięki temu, że tło jest kolorowe efekt jest bardzo przyjemny dla oka. Tematem okładki jest walka drużyny zwiadowczej z latającym zielonym potworem. Wszyscy znajdują się prawdopodobnie w jaskini, w której przebija się słupki lodu lub zmarzliny. Jak się później okazuje, są to kryształy energetyczne. Na okładce zabrakło użycia odpowiednich kolorów, które pozwoliłyby nam myśleć, że to co widzimy to nie lodowe sople. Scena walki jest nawet bardzo ciekawa. Wszyscy walczą z jednym przeciwnikiem. Rozpoznać można Leię i Chewbaccę. Mylić może blondyn stojący miedzy Księżniczką, a Wookiem. Przypomina Luke’a Skywalkera, ale nie brał on udziału w misji na planecie, co wyklucza go. Być może jest to kolejne niedociągnięcie Marvela, co stało już się w pewnym rodzaju smaczkiem.
Podczas przeszukiwania Arbry, grupa zwiadowcza pod dowództwem Lei Organy napotyka małe stworzenia karmiące się energią. Nazywają się one Hoojibs i tak naprawdę są istotami inteligentnymi, porozumiewającymi się za pomocą telepatii. Gdy okazuje się, że mieszkańcy Arbry nie mają złych zamiarów, nadlatuje potwór z okładki. Hoojibsy nazywają go Slivilith. Opowiadają jego historię Lei i pokazują miejsce jego ukrycia, a zarazem swój dom. Międzyczasie Lando wyrusza na Bespin, by sprawdzić, co stało się z placówką wydobywczą po przejęciu jej przez Imperium. Wielu osobom może przeszkadzać kreacja Plisa, przywódcy Hoojibsów. Nie każdemu może pasować stado króliczkowatych telepatów. Mi oni nie przeszkadzają, aczkolwiek są oryginalni. Dosyć już humanoidów poznaliśmy. Pora na coś nowego i tym właśnie są Hoojibsy. Dialogi tego numeru stoją na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie w końcowej fazie komiksu. Leia jest prawdziwą przywódczynią, która wie co w jakiej sytuacji zrobić. Fani Luke’a mogą od niego trochę odpocząć, gdyż jest tylko na kilku planszach i nie odgrywa żadnej roli w akcji.
Zdążyliśmy już przywyknąć do fantastycznej kreski Waltera Simonsa, którą się po prostu pochłania. Nie ma on problemów z tworzeniem czegoś nowego, co nie zostało pokazane w filmie. Świetnie improwizuje i daje to co najlepsze w Gwiezdnych Wojnach. Slivilith jest bardzo ciekawie narysowany. Ni to ptak, ni to smok. W każdym razie jest latającą bestią bez ogona. Zamiast niego, ma macki którymi chwyta swoje ofiary. Wszystko to nie jest oklepane i czuć sporą dawkę nowości.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 6/10 Klimat: 10/10 Rozmowy: 5/10 Rysunki: 5/10 Kolory: 5/10 Opis świata SW: 6/10 Opis walk: 6/10 |
SW-Yogurt2018-12-26 13:50:36
Po przygodach na Shivie IV można pokochać Plifa, na szczęście nie trzeba.
Bolek2013-01-30 20:05:50
Vongspawn w tym komiksie pdobija jego ocenę : D