Tytuł oryginału: Star Wars Tales #12: A Jedi's Weapon Scenariusz: Henry Gilroy Rysunki: Manuel Garcia Tusz: Jimmy Palmiotti Litery: Steve Dutro Kolory: Guy Major Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz Wydanie PL: Egmont 2010 w SWK #2/2010 Wydanie USA: Dark Horse 2002 w Star Wars Tales 12 |
Recenzja Lorda Sidiousa
Henry Gilroy, główny scenarzysta „Wojen Klonów” ma jedną dużą wadę. W swoich opowieściach często ślizga się po ciekawych tematach, jednak koncentruje się na błahostkach. Gdy jeszcze rzuca tylko pomysł, jest szansa, że ktoś inny rozwinie to co najlepsze. Niestety „Broń Jedi” napisał sam, przez to najbardziej ucierpiał sam komiks.
Fabuła koncentruje się na tym jak ważny dla Jedi jest jego miecz, że należy go pilnować i że Jedi powinni sobie ufać. Oczywiście nie można się obejść bez Anakina i Obi-Wana, więc to oni grają tu pierwsze skrzypce (co było zupełnie niepotrzebne). Sam komiks z jednej strony jest pięknym nawiązaniem do „Ataku klonów” i słynnego już wykładu Kenobiego. Z drugiej zaś jest to totalnie zmarnowana szansa, bo całe tło, które stworzył Gilroy jest dużo atrakcyjniejsze niż prosta historyjka o szukaniu zagubionej broni. Do Republiki ma się przyłączyć planeta Kashir, a jej król wraz ze swoimi żonami przybył na Coruscant. Brak rozwinięcia tej kultury nie boli, ba jest raczej naturalny. W tym miejscu robi się ciekawie z zupełnie innego powodu, bo nie znamy procedury przyjęcia świata do Republiki Galaktycznej. Jakie warunki musi spełnić, z czego musi zrezygnować, a co zyskuje? Rozumiem, że z punktu widzenia Amerykanina temat może i jest banalny, jednak dla nas to dość interesujące zagadnienie. Całkowicie pominięte niestety. Druga sprawa, również z olbrzymim potencjałem, to reakcja Anakina na żony króla i potem nic. Młodzieniec wpierw traci opanowanie, wodzi oczyma za kobietami, zapomina się i... Wszystko wraca do normy. Temat zostaje zamknięty. I to chyba nie podoba mi się o wiele bardziej, bo jeśli Skywalker ma być święty i odrealniony, to po co ta scena, a jeśli nie, to jakim cudem potem już sobie tak dobrze radzi z opanowaniem swoich emocji i rządzy. Jeśli dzięki Mocy, to niech tak czyni dalej, ba niech to wytłumaczą. Nie wierzę, że młody, zamknięty w zakonie chłopak, który w innych aspektach życia tak bardzo kieruje się emocjami i instynktami, tu nagle przypomina sobie kim jest i bez żadnego zawahania potrafi się powstrzymać. Zbyt dużo innego Anakina widzieliśmy w EU czy filmach. Zresztą sam temat, jak Jedi radzą sobie ze swoją erotycznością, także w przypadku Obi-Wana byłby dość ciekawy i mocny. Niestety, jak wspomniałem, to tylko tło, całość koncentruje się na szukaniu ukradzionej broni. I co z tego, że jest fajna końcówka, cały potencjał tła został zmarnowany, sprowadzony do prostej zabawy.
Do tego jeszcze dochodzi nieciekawa oprawa graficzna Maunela Garcii. Przez to i Anakin i Obi-Wan, w ogóle nie przypominają siebie, ani wizualnie, ani także swoim zachowaniem.
Nie zamierzam już więcej wylewać żółci na ten komiks. Co autor mógł zrobić, a nie zrobił, to jego sprawa. Sama historyjka, to typowa prosta, średnio zabawna opowieść, która zupełnie nic nie wnosi i którą można bez problemu sobie odpuścić. Szkoda na nią czasu.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 4/10 Klimat: 4/10 Rozmowy: 3/10 Rysunki: 3/10 Kolory: 7/10 Opis świata SW: 5/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,84 Liczba: 19 |
|
Vergesso2010-05-13 15:16:27
Świetna historia, Anakin zadurzony w 4 babkach, z czego kilka próbuje go nawet poderwać. Zaciekawiła mnie też końcówka, gdzie na sugestię Ashali "A za niewielką opłatą, może ci ją oddam" Anakin odparł "To jest...zakazane. Namiętność jest zakazana". A skąd on wiedział od razu, że Ashala miała na myśli pewną...zabawę? Co jeśli na jego twierdzenie by odpowiedziała "O czym ty do cholery mówisz?"?
Ale dziwne jest to, że Republika zgodziła się przyjąć planetę, gdzie kradzieże to tradycja. W końcu jednym z oficjalnych celów polityki Palpatine`a jako kanclerza było ukrócenie korupcji. A obecność złodziei w Senacie raczej nie sprzyja walce z korupcją. 7/10