Kessel ‘09
„Okiem Kiri’ego”
Było nas pięciu. Zebrano nas z najodleglejszych zakątków galaktyki. Pięć najgorszych i najniebezpieczniejszych, człekokształtnych istot jakie galaktyka widziała kiedykolwiek. Ich imiona budziły grozę wśród najgorszych opryszków wszechświata. Sam Imperator podobno się ich bał, dlatego tak zajadle ich ścigał, a kiedy już dorwał każdego z nich, kazał wysłać ich na Kessel.
To był jego błąd. Skąd mógł wiedzieć, że zesłanie na Kessel będzie dla nich jak wakacyjna przygoda. Chcąc ich zgładzić, tak naprawdę zafundował im niezłą rozrywkę, której zapewne brakowało im od dawna.
Tropiciel-zwiadowca Ewok- Luk’kaz
Tuskeński „złomiarz” – Toma
Geonosiański pikador – Carth
Twilekańska złodziejka-ladacznica - Marc
Jakiś MG - Kirishima
Tych pięciu złoczyńców trzęsło galaktyką. A razem stworzyli niesamowitą drużynę, która nawet z Kessel zrobiła sobie kurort.
Opowiem Wam wszystkim jak to było:
Po ciężkiej podróży, która niejednego by zabiła (pokonaliśmy gwiezdny korek o dosyć późnej godzinie, następnie weszliśmy na górę, przy której ziemski Mont Everest to ledwo mały pagórek, i wreszcie pokonaliśmy las pełen Mroku i dzikich stworzeń, (oraz rwącą rzekę). Doszliśmy wreszcie do czegoś co można było wykorzystać jako baza wypadowa (lub kurort jak kto woli). Następnie rozpakowaliśmy zdobyczny prowiant, i inne potrzebne do przeżycia pierdoły. Zjedliśmy kolację, i że bardzo nas zmęczyła podróż postanowiliśmy iść spać. Warty nie było po co wystawiać. Przecież i tak wszyscy się nas bali;P
Następnego dnia postanowiliśmy się trochę rozerwać, poszliśmy złupić coś na ognisko, „narąbaliśmy się” trochę wraz z Luk kaz’em, wraz z Marc’em stoczyliśmy bitwę umysłowo-taktyczną dla treningu oraz bawiliśmy się zdobyczną bronią nazywaną „brzytwo-żukami” . Ogólnie spędzaliśmy czas, jak to na wakacjach przystało dosyć miło, zabawnie i owocnie nabierając doświadczenia. Pomijając fakt, że miał miejsce atak na moje życie, w wyniku którego straciłbym rękę, no może nie rękę, ale palec na pewno, to było fajnie. Na szczęście Toma wykazał zmysł medyka i opatrzył dosyć szybko i sprawnie moją ranę, przez co nie straciłem nic szczególnego, prócz humoru (na 10 sekund) . Po tych wszystkich przygodach postanowiliśmy coś upiec nad ogniem. Coś na ruszt skombinowaliśmy dosyć wcześnie, więc teraz popisując się umiejętnością szybkiego rozpalania ognia, skombinowaliśmy ognisko. Przy rozpalaniu miał miejsce konkurs kto szybciej je rozpali, w szranki stanęli: Toma oraz ja (wcale nie było mnie pełno wszędzie). Toma radził sobie bardzo dobrze, lecz ja za pomocą jednej zapalonej zapałki, zrobiłem to znacznie efektywniej i efektowniej za razem:)
Gdy już pojedliśmy i popiliśmy, wraz z Carth’em postanowiliśmy zrobić napad na sklep, który znajdował się dosyć niedaleko, bo żeby do niego dojść musieliśmy pokonać jedynie rwącą rzekę, ciemny las pełny nie wiadomo czego, a potem jakiś malo uczęszczany trakt, oraz kilka kilometrów drogi. Wszystko byłoby cacy gdyby nie jakiś idiota, który zapewne wykonał dosyć dobrze taniec przywołujący deszcz, który przerodził się w jakąś nawałnicę szaloną. Tak więc drogę tą musieliśmy pokonać prawie wpław… Gdy dotarliśmy do sklepu, szybko uwinęliśmy się z zapewnieniem sobie wszystkiego czego potrzebowaliśmy, i jak najszybciej „odpłynęliśmy” w drogę powrotną do kryjówki.
Wspólnymi siłami dotarliśmy do bazy. Nasi towarzysze nie kryli rozbawienia, gdy tylko nas zobaczyli. Na szczęście w kryjówce mieliśmy piec, nad którym mogliśmy wysuszyć przemoczone ubrania, oraz buty. Następnie po przeglądnięciu zapasów, postanowiliśmy rozegrać grę RPG. Jakoś poszło… Gdyby tylko nie ta upierdliwa Buka… A potem śpiąca złodziejka-ladacznica… Ale jakoś sobie poradziliśmy…
Po tych przygodach postanowiliśmy ulotnić się z Kessel. Wrócimy tutaj za rok. Z jeszcze lepszym wyposażeniem, i załogą. Mam nadzieje że Imperator znowu zafunduje nam darmowy przelot. Wracając do codzienności, musieliśmy sobie jakiś transport do rodzinnych światów zapewnić… I tutaj znowu kilka przygód. Najpierw długa wędrówka, przez grząskie ścieżki. Następnie znaleźliśmy się w miejscu gdzie wszyscy na nas patrzyli jak na jakiś zwiastun końca świata, ale nas to nie obchodziło. Jakimś cudem złapaliśmy transport, i każdy wrócił do swoich zajęć, ale obiecaliśmy sobie że za rok, też fundujemy sobie taki wypad. Na Kessel można spędzić fajne chwile.
„Okiem Kiri’ego”
Było nas pięciu. Zebrano nas z najodleglejszych zakątków galaktyki. Pięć najgorszych i najniebezpieczniejszych, człekokształtnych istot jakie galaktyka widziała kiedykolwiek. Ich imiona budziły grozę wśród najgorszych opryszków wszechświata. Sam Imperator podobno się ich bał, dlatego tak zajadle ich ścigał, a kiedy już dorwał każdego z nich, kazał wysłać ich na Kessel.
To był jego błąd. Skąd mógł wiedzieć, że zesłanie na Kessel będzie dla nich jak wakacyjna przygoda. Chcąc ich zgładzić, tak naprawdę zafundował im niezłą rozrywkę, której zapewne brakowało im od dawna.
Tych pięciu złoczyńców trzęsło galaktyką. A razem stworzyli niesamowitą drużynę, która nawet z Kessel zrobiła sobie kurort.
Opowiem Wam wszystkim jak to było:
Po ciężkiej podróży, która niejednego by zabiła (pokonaliśmy gwiezdny korek o dosyć późnej godzinie, następnie weszliśmy na górę, przy której ziemski Mont Everest to ledwo mały pagórek, i wreszcie pokonaliśmy las pełen Mroku i dzikich stworzeń, (oraz rwącą rzekę). Doszliśmy wreszcie do czegoś co można było wykorzystać jako baza wypadowa (lub kurort jak kto woli). Następnie rozpakowaliśmy zdobyczny prowiant, i inne potrzebne do przeżycia pierdoły. Zjedliśmy kolację, i że bardzo nas zmęczyła podróż postanowiliśmy iść spać. Warty nie było po co wystawiać. Przecież i tak wszyscy się nas bali;P
Następnego dnia postanowiliśmy się trochę rozerwać, poszliśmy złupić coś na ognisko, „narąbaliśmy się” trochę wraz z Luk kaz’em, wraz z Marc’em stoczyliśmy bitwę umysłowo-taktyczną dla treningu oraz bawiliśmy się zdobyczną bronią nazywaną „brzytwo-żukami” . Ogólnie spędzaliśmy czas, jak to na wakacjach przystało dosyć miło, zabawnie i owocnie nabierając doświadczenia. Pomijając fakt, że miał miejsce atak na moje życie, w wyniku którego straciłbym rękę, no może nie rękę, ale palec na pewno, to było fajnie. Na szczęście Toma wykazał zmysł medyka i opatrzył dosyć szybko i sprawnie moją ranę, przez co nie straciłem nic szczególnego, prócz humoru (na 10 sekund) . Po tych wszystkich przygodach postanowiliśmy coś upiec nad ogniem. Coś na ruszt skombinowaliśmy dosyć wcześnie, więc teraz popisując się umiejętnością szybkiego rozpalania ognia, skombinowaliśmy ognisko. Przy rozpalaniu miał miejsce konkurs kto szybciej je rozpali, w szranki stanęli: Toma oraz ja (wcale nie było mnie pełno wszędzie). Toma radził sobie bardzo dobrze, lecz ja za pomocą jednej zapalonej zapałki, zrobiłem to znacznie efektywniej i efektowniej za razem:)
Gdy już pojedliśmy i popiliśmy, wraz z Carth’em postanowiliśmy zrobić napad na sklep, który znajdował się dosyć niedaleko, bo żeby do niego dojść musieliśmy pokonać jedynie rwącą rzekę, ciemny las pełny nie wiadomo czego, a potem jakiś malo uczęszczany trakt, oraz kilka kilometrów drogi. Wszystko byłoby cacy gdyby nie jakiś idiota, który zapewne wykonał dosyć dobrze taniec przywołujący deszcz, który przerodził się w jakąś nawałnicę szaloną. Tak więc drogę tą musieliśmy pokonać prawie wpław… Gdy dotarliśmy do sklepu, szybko uwinęliśmy się z zapewnieniem sobie wszystkiego czego potrzebowaliśmy, i jak najszybciej „odpłynęliśmy” w drogę powrotną do kryjówki.
Wspólnymi siłami dotarliśmy do bazy. Nasi towarzysze nie kryli rozbawienia, gdy tylko nas zobaczyli. Na szczęście w kryjówce mieliśmy piec, nad którym mogliśmy wysuszyć przemoczone ubrania, oraz buty. Następnie po przeglądnięciu zapasów, postanowiliśmy rozegrać grę RPG. Jakoś poszło… Gdyby tylko nie ta upierdliwa Buka… A potem śpiąca złodziejka-ladacznica… Ale jakoś sobie poradziliśmy…
Po tych przygodach postanowiliśmy ulotnić się z Kessel. Wrócimy tutaj za rok. Z jeszcze lepszym wyposażeniem, i załogą. Mam nadzieje że Imperator znowu zafunduje nam darmowy przelot. Wracając do codzienności, musieliśmy sobie jakiś transport do rodzinnych światów zapewnić… I tutaj znowu kilka przygód. Najpierw długa wędrówka, przez grząskie ścieżki. Następnie znaleźliśmy się w miejscu gdzie wszyscy na nas patrzyli jak na jakiś zwiastun końca świata, ale nas to nie obchodziło. Jakimś cudem złapaliśmy transport, i każdy wrócił do swoich zajęć, ale obiecaliśmy sobie że za rok, też fundujemy sobie taki wypad. Na Kessel można spędzić fajne chwile.