Recenzja Nestora
49 numer serii Marvel Comics Star Wars jest dowodem na to, że bez pióra Archiego Godwina ta seria traci klimat. Niestety tak to jest kiedy za tworzenie Gwiezdnych Wojen biorą się nieodpowiednie osoby. Takich przykładów w przeciągu tych kilku dekad mieliśmy wiele. Ten zeszyt jednak jest namacalnym dowodem na to, jak bardzo można w Marvel Comics Star Wars zepsuć to co najważniejsze.
Na okładce uwagę od razu przyciąga postać z mieczem świetlnym. W końcu tytuł komiksu po polsku brzmi: „Ostatni Jedi”. Nie jest to jednak opowieść o kolejnym rycerzu, którego na swej drodze spotkał Luke Skywalker. Na środku widzimy kobietę w mundurze Imperialnej Marynarki. Środek przecina Y-Wing swoimi gazami wylotowymi, pod którymi znajduję się księżniczka Leia – nieprzytomna, leżąca na trawie. Jest to oczywiście jeden z fragmentów komiksu. Sama okładka jest słaba, wykonana tak jakby bez smaku. Nie widać na niej jakiejś spójnej wizji komiksy. Mamy za to wrzucone wszystkie postacie tego zeszytu i to w chaotyczny sposób.
Fabuła po pierwszych stronach zapowiada się dobrze. Luke i Leia są w trakcie poszukiwań księcia Denida, który przed laty został zmuszony do ucieczki ze swojej rodzinnej planety – Velmor - przed Imperium i rozbił się gdzieś na Odległych Rubieżach. Rebelianci bez problemu odnajdują dziedzica Velmoru i odlatują z nim jego planetę gdzie ma zostać prawowitym władcą. Tam już jednak zaczynają się schody i krzyżują interesy różnych grup: Imperium, namiestnika, samego Denida i Leii. I wraz z nowymi trudnościami jest coraz gorzej. Komiks jest krótko mówiąc przegadany. Na początku to nie razi, bo dowiadujemy się wielu szczegółów na temat Denida i tytułowego Ostatniego Jedi. Ni jak to się jednak ma do tego, co jest później. Luke przebranny za pirata, Leia za złotowłosą księżniczkę i C-3PO walczący na miecze świetlne. Na deser Y-Wing mający podwozie i lądujący jak zwykły samolot. To wszystko plus żenujący wątek miłosny i spisek przeciwko nowemu władcy. Na koniec poczęstowano nas pojedynkiem na miecze. Luke zachował się jak rasowy mistrz szermierki i poczekał aż jego przeciwnik zaatakuje. To chyba jedyny miły akcent tego komiksu. Identyczna scena – ofiara klęczy, kat przygotowuje się do zadania śmiertelnego ciosu i w trakcie osuwania ostrza ofiara zadaje śmiertelny cios w odsłonięte partie ciała przeciwnika – pojawia się wielu filmach. Nawet w pamiętnym Talesie, w którym pojedynkują się Maul i Vader. Nic niestety poza tym nie jest w stanie oczarować czytelnika. Dosłownie nic...
Smutno przyznawać, że komiks jednego z najbardziej utytułowanych rysowników serii jest tak słaby. Widać, że kierownik całego interesu źle poprowadził akcję. Na stronach jest zdecydowanie za wiele tekstu, który przysłania momentami całą sytuację. Czytanie tego komiksu to istna męczarnia. Nie przypomina on w ogóle Trylogii, ani swoich poprzedników. To oczywiście efekt wprowadzenia przechodniego scenarzysty, który do Star Wars zupełnie się nie nadaje. Dlatego chwała mu, że zagościł tylko na jeden numer. Brak Godwina lub kogoś, kto rozumie czym są Gwiezdne Wojny jest w serii bardzo mocno odczuwany. Dobrze, że ten fakt zmienia się od kolejnego numeru.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 1/10 Klimat: 1/10 Rozmowy: 3/10 Opis świata SW: 2/10 Opis walk: 2/10 Rysunki: 4/10 Kolory: 3/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,86 Liczba: 7 |
|
HAL 90002018-12-22 11:39:29
Jestem, jestem. Dawno do tej piwnicy nie schodziłem, ale mam wolne to może nadrobię zaległości. O tych kółkach Y-Winga to już gdzieś pisałem :D
SW-Yogurt2018-12-18 21:00:14
Zmutowany Y-Wing na kółkach (HAL, gdzie jesteś? ~;)), to najmniejszy problem tego komiksu. Inne są poważniejsze. ~:P W sumie komiks tak dobry, jak film pod tym samym tytułem, choć bez wykrzyknika. ~;)
Bolek2012-12-23 13:18:32
Komiks nie był taki słaby. PPodoała mi się integracja C-3PO i ostatniego Jedia : D