Autor: Lord Sidious
Już od premiery "Mrocznego widma" w maju 1999, zaczęto porównywać je ze starymi filmami. "Atak klonów" dodał tylko ingrediencji do dyskusji, a Epizod III pewnie jeszcze ją tylko pogłębi. Różnica między Klasyczną Trylogią "Gwiezdnych wojen", a prequelami jest widoczna gołym okiem. Wiele na ten temat napisano i pewnie jeszcze wiele rzeczy się napisze - zwłaszcza po premierze Epizodu III. Tu chciałbym skoncentrować się tylko na jednym, historyczno-kulturowym aspekcie tego tematu, ograniczając się jedynie do prequeli.
Czego by nie powiedzieć o latach 70-tych, to na pewno nie można pominąć Zimnej Wojny. Może już groźba globalnego konfliktu nie była tak wielka jak w latach 60-tych, ale nadal świat czekała daleka droga do odwilży drugiej połowy lat 80-tych. W tych czasach najłatwiej było straszyć ludzi widmem komunizmu, totalitaryzmu - widmem wojny. George Lucas miał już na swym koncie swoistą adaptację "Roku 1984" Orwella - "THX 1138". Film ten, bardzo dobrze przyjęty przez krytykę i tak sobie przez publiczność, wyznaczył ważny rys historyczny dla późniejszej sagi. Zwłaszcza dla Klasycznej Trylogii. Ukazywał on świat zdominowany przez system totalitarny, który dotarł praktycznie wszędzie i kontrolował każdą sferę ludzkiego życia. Ukazywał jeden z największych lęków współczesnej ludzkości. Kręcąc "Gwiezdne wojny" Lucas poszedł za ciosem. Było to trochę inne przedsięwzięcie, ale i czasy inne - druga połowa lat 70-tych, gdzie wszystko było trochę lżejszego kalibru. Niemniej jednak system totalitarny zatryumfował. Imperium rządziło niepodzielnie galaktyką, i choć daleko mu by kontrolować każdą sferę życia, znacjonalizować całą prywatną własność, nie oznacza to, że kiedyś tak nie będzie. Widz natomiast jest wprowadzony w konflikt przez napisy, które informują go, że trwa wojna domowa, oraz że Rebelianci walczą o pokój i wolność. Szczytne ideały, które podzielała większość osób oglądających wtedy ten film. Jednakże nawet w trylogii widać pewne ocieplanie stosunków, z filmu na film, walka z Imperium schodzi coraz bardziej w cień. Zamiast tego lepiej widoczni są bohaterowie, zwłaszcza ci, którzy stoją po różnych stronach barykady i są ze sobą związani. Pojawia się pewien element ludzki, nadający większego kolorytu konfliktowi.
Wtedy to zadziałało na widza, niezależnie po której stronie barykady stał. I to była siła trylogii, w wielu miejscach uwarunkowana historycznie okresem, w którym powstała. Czy gdyby dziś kręcono oryginalne "Gwiezdne wojny" stałyby się one sukcesem i zjawiskiem kulturowym? Na pewno byłoby to o wiele trudniejsze.
Z prequelami jest już trochę inaczej. W drugiej połowie lat 90-tych panował względny spokój na świecie. W USA do jednego z ciekawszych wydarzeń można było zaliczyć kolejne procesy antymonopolowe przeciw np. Microsoftowi. Nie można powiedzieć, że okres ten był "niemedialny", tylko trzeba zauważyć, iż cała otoczka historyczna już tak nie porywała ludzi. Na pewno fajną sprawą jest to, że Lucas w jakiś sposób przewidział takie czasy - we wstępie do książki "Nowa nadzieja" jest wspomniana ważna rola wielkich konsorcjów handlowych. Wróćmy jednak do "Mrocznego widma". Sam konflikt ludności cywilnej, skrzywdzonej przez Federację Handlową, może banalny nie jest. Walka z konsorcjami była kanwą wielu filmów, choćby "Erin Brokovich", ale żaden z nich nie odniósł wielkiego sukcesu. Na dodatek bitwa między wojskami korporacji, a ludnością cywilną, przynajmniej na razie, jest zupełnie obca, na szczęście nie do pomyślenia. Nic dziwnego, że konflikt ten nie zahipnotyzował ludzi. Stare "Gwiezdne wojny" pokazywały walkę dobra ze złem, jasno nakreślonego dobra, ze złem, które łatwo było sobie z czymś skojarzyć. Tu nagle mamy coś trudnego do przeniesienia na ludzkie realia. Na dodatek pamiętajmy, że znaczna część potencjalnych widzów, także pracuje dla takich korporacji. W tym momencie, wielu osobom, które zajmują jakieś stanowiska, jak i tym, którym marzy się kariera, trudno identyfikować się ze skrzywdzonym ludem Naboo. Nagle, "Gwiezdne wojny" utraciły pewną symbolikę. Zresztą chyba lepiej, by ta symbolika "Mrocznego widma" nigdy nie zaistniała.
"Atak klonów" w ogóle idzie w zupełnie innym kierunku. Na tory boczne schodzą pomysły własne, oraz nawiązania do teraźniejszości. Wypływają na górę natomiast dwie sprawy, "Juliusz Cezar" i Wojna Secesyjna, o których Lucas wspominał jako pewnych źródłach. Tu dopuszczę się pewnej manipulacji - przyjmijmy założenie, że George Lucas wcześniej przeanalizował właśnie Wojnę Secesyjną i na jej podstawie rozpisał nową trylogię. Zatem analizując najważniejsze aspekty Wojny Secesyjnej spróbujmy wyłapać te fragmenty, które Lucas już wykorzystał i te, które być może wykorzysta. Tekst ten zawiera pewne spoilery, zwłaszcza do książek z serii "Wojny Klonów". Spoilery do Epizodu III istnieją tu na zasadzie pytań, rzeczy które pojawiły się w Wojnie Secesyjnej, a nie pojawiły się jeszcze w filmach, choć mogą mocno zasugerować bieg wydarzeń w najnowszej części. Dodam tylko, że tekst jest długi i zawiera dużo danych historycznych, więc nie dla każdego może być ciekawy.
Już od premiery "Mrocznego widma" w maju 1999, zaczęto porównywać je ze starymi filmami. "Atak klonów" dodał tylko ingrediencji do dyskusji, a Epizod III pewnie jeszcze ją tylko pogłębi. Różnica między Klasyczną Trylogią "Gwiezdnych wojen", a prequelami jest widoczna gołym okiem. Wiele na ten temat napisano i pewnie jeszcze wiele rzeczy się napisze - zwłaszcza po premierze Epizodu III. Tu chciałbym skoncentrować się tylko na jednym, historyczno-kulturowym aspekcie tego tematu, ograniczając się jedynie do prequeli.
Czego by nie powiedzieć o latach 70-tych, to na pewno nie można pominąć Zimnej Wojny. Może już groźba globalnego konfliktu nie była tak wielka jak w latach 60-tych, ale nadal świat czekała daleka droga do odwilży drugiej połowy lat 80-tych. W tych czasach najłatwiej było straszyć ludzi widmem komunizmu, totalitaryzmu - widmem wojny. George Lucas miał już na swym koncie swoistą adaptację "Roku 1984" Orwella - "THX 1138". Film ten, bardzo dobrze przyjęty przez krytykę i tak sobie przez publiczność, wyznaczył ważny rys historyczny dla późniejszej sagi. Zwłaszcza dla Klasycznej Trylogii. Ukazywał on świat zdominowany przez system totalitarny, który dotarł praktycznie wszędzie i kontrolował każdą sferę ludzkiego życia. Ukazywał jeden z największych lęków współczesnej ludzkości. Kręcąc "Gwiezdne wojny" Lucas poszedł za ciosem. Było to trochę inne przedsięwzięcie, ale i czasy inne - druga połowa lat 70-tych, gdzie wszystko było trochę lżejszego kalibru. Niemniej jednak system totalitarny zatryumfował. Imperium rządziło niepodzielnie galaktyką, i choć daleko mu by kontrolować każdą sferę życia, znacjonalizować całą prywatną własność, nie oznacza to, że kiedyś tak nie będzie. Widz natomiast jest wprowadzony w konflikt przez napisy, które informują go, że trwa wojna domowa, oraz że Rebelianci walczą o pokój i wolność. Szczytne ideały, które podzielała większość osób oglądających wtedy ten film. Jednakże nawet w trylogii widać pewne ocieplanie stosunków, z filmu na film, walka z Imperium schodzi coraz bardziej w cień. Zamiast tego lepiej widoczni są bohaterowie, zwłaszcza ci, którzy stoją po różnych stronach barykady i są ze sobą związani. Pojawia się pewien element ludzki, nadający większego kolorytu konfliktowi.
Wtedy to zadziałało na widza, niezależnie po której stronie barykady stał. I to była siła trylogii, w wielu miejscach uwarunkowana historycznie okresem, w którym powstała. Czy gdyby dziś kręcono oryginalne "Gwiezdne wojny" stałyby się one sukcesem i zjawiskiem kulturowym? Na pewno byłoby to o wiele trudniejsze.
Z prequelami jest już trochę inaczej. W drugiej połowie lat 90-tych panował względny spokój na świecie. W USA do jednego z ciekawszych wydarzeń można było zaliczyć kolejne procesy antymonopolowe przeciw np. Microsoftowi. Nie można powiedzieć, że okres ten był "niemedialny", tylko trzeba zauważyć, iż cała otoczka historyczna już tak nie porywała ludzi. Na pewno fajną sprawą jest to, że Lucas w jakiś sposób przewidział takie czasy - we wstępie do książki "Nowa nadzieja" jest wspomniana ważna rola wielkich konsorcjów handlowych. Wróćmy jednak do "Mrocznego widma". Sam konflikt ludności cywilnej, skrzywdzonej przez Federację Handlową, może banalny nie jest. Walka z konsorcjami była kanwą wielu filmów, choćby "Erin Brokovich", ale żaden z nich nie odniósł wielkiego sukcesu. Na dodatek bitwa między wojskami korporacji, a ludnością cywilną, przynajmniej na razie, jest zupełnie obca, na szczęście nie do pomyślenia. Nic dziwnego, że konflikt ten nie zahipnotyzował ludzi. Stare "Gwiezdne wojny" pokazywały walkę dobra ze złem, jasno nakreślonego dobra, ze złem, które łatwo było sobie z czymś skojarzyć. Tu nagle mamy coś trudnego do przeniesienia na ludzkie realia. Na dodatek pamiętajmy, że znaczna część potencjalnych widzów, także pracuje dla takich korporacji. W tym momencie, wielu osobom, które zajmują jakieś stanowiska, jak i tym, którym marzy się kariera, trudno identyfikować się ze skrzywdzonym ludem Naboo. Nagle, "Gwiezdne wojny" utraciły pewną symbolikę. Zresztą chyba lepiej, by ta symbolika "Mrocznego widma" nigdy nie zaistniała.
"Atak klonów" w ogóle idzie w zupełnie innym kierunku. Na tory boczne schodzą pomysły własne, oraz nawiązania do teraźniejszości. Wypływają na górę natomiast dwie sprawy, "Juliusz Cezar" i Wojna Secesyjna, o których Lucas wspominał jako pewnych źródłach. Tu dopuszczę się pewnej manipulacji - przyjmijmy założenie, że George Lucas wcześniej przeanalizował właśnie Wojnę Secesyjną i na jej podstawie rozpisał nową trylogię. Zatem analizując najważniejsze aspekty Wojny Secesyjnej spróbujmy wyłapać te fragmenty, które Lucas już wykorzystał i te, które być może wykorzysta. Tekst ten zawiera pewne spoilery, zwłaszcza do książek z serii "Wojny Klonów". Spoilery do Epizodu III istnieją tu na zasadzie pytań, rzeczy które pojawiły się w Wojnie Secesyjnej, a nie pojawiły się jeszcze w filmach, choć mogą mocno zasugerować bieg wydarzeń w najnowszej części. Dodam tylko, że tekst jest długi i zawiera dużo danych historycznych, więc nie dla każdego może być ciekawy.