Autor: N'Loriel (2005)
Po przeczytaniu rozważań Gantorisa o „polskim fandomie GW” ogólnie i w sieci (patrz pierwszy numer „Z gwiazd”), doznałem nagłego ataku wspomnień i refleksji nad tym, jak to ongiś bywało. Jako że wspomnienia wtedy tylko są dopełnione, kiedy można się nimi z kimś podzielić, postanowiłem zarezerwować sobie chwilę czasu, wyciągnąć datapad i naskrobać parę zdań. A więc oto i one.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, kiedy łączyłem się z Siecią przez modem o oszałamiającej przepustowości 14400 b/s – sprowadzany ze Stanów i zasilany przez ręcznej roboty transformator ukryty w pudełku po pompce akwariowej – istniejące w Polsce strony WWW poświęcone Gwiezdnym Wojnom można było policzyć na palcach jednej ręki typowego humanoida. Leżały sobie one (strony, nie palce) przeważnie na kontach uczelnianych, zawierały trochę tekstu lub statsów RPG i prowadzone były zwykle po angielsku, przez ludzi mających styczność z tzw. Wielkim Światem. Powoli tworzył się wtedy „Emperor's Hammer”, oficjalnej strony GW nie było jeszcze nawet w najbardziej dalekosiężnych planach Imperatora czy LFL, a u nas nikt nawet nie śnił o domenach w rodzaju „gwiezdne-wojny.pl”, „starwars.prv.pl” czy podobnych – typowy adres miał piętnaście centymetrów długości i tyldę oraz przynajmniej kilka ukośników w środku. To był czas pierwszych nieśmiałych prób cywilizowania Dzikiego Zachodu, Odległych Rubieży i Nieznanych Terytoriów, jakimi był Internet. Śmiałkowie z Polski - można by tu zamieścić ich listę i nie była by ona specjalnie długa, ale na szczęście nie martyrologia jest celem tego tekstu - widywali się czasem na zagranicznych listach dyskusyjnych, ale generalnie pędzili swój sieciowy żywot w samotności własnych kont e-mail.
Czas mijał... Pewnego pięknego zimowego dnia AD 1996, na scenę wkroczył Polbox, pierwsza polska firma oferująca darmowy hosting stron WWW. Już wkrótce pojawili się wśród fanów GW pionierzy gotowi wykorzystać tę możliwość, a 29 kwietnia 1997 roku (data niemal-że-historyczna) na Polboxie zawiązano Sojusz Rebeliantów – pierwszą organizację mającą na celu zrzeszanie fanów i twórców polskich stron o Gwiezdnych Wojnach. Dzięki Sojuszowi - oraz oczywiście kanałowi IRC #starwars-pl - udało się nawiązać pierwszy kontakt między reprezentantami różnych grupek z całej Polski. Już wkrótce rozgorzały w sieci gwałtowne dyskusje na rozmaite interesujące fanów tematy.
O Nowej Republice mało kto wtedy słyszał, Sithowie w zasadzie nie istnieli w świadomości przeciętnego fana, Imperator był przeważnie martwy... Główna polaryzacja środowiska przebiegała więc oczywiście na linii Imperium-Rebelia. Były dyskusje o tym, czy Gwiazda Śmierci była laserem górniczym, czy „to wszystko jest imperialną/rebeliancką propagandą”, było też umawianie się na wspólne spotkania i wytykanie sobie nawzajem błędów na stronach. Jak widać, część z tych tematów przetrwała bez większych zmian do dzisiaj. Co należy wymienić jako szczególnie ciekawe i dzisiaj raczej rzadko spotykane, to fakt, że wymiana listów odbywała się na zasadzie „reply to all”. Czyli każdy słał po prostu listy do wszystkich znanych sobie fanów z książki adresowej – nie było to może zbyt wygodne, ale jak się nie ma co się lubi... i tak dalej. Sama wykonalność takiej metody korespondencji chyba najdobitniej świadczy o rozmiarach ówczesnego „fandomu” GW.
W międzyczasie Sojusz Rebeliantów zmienił nazwę na Sojusz Star Wars – było nas już tylu i o tak różnych poglądach, że nazwa wymagała aktualizacji. Pod koniec '97 roku dzięki znajomościom w TP S.A. mieliśmy już własną, „sojuszniczą” listę dyskusyjną, na którą przeniosły się rozmowy. Formuła była jednak nieco ograniczająca – skoro do Sojuszu należeli tylko autorzy stron WWW, co zrobić z resztą fanów? Jak dać im także dostęp do dyskusji na forum? Odpowiedź była prosta – lista ogólnopolska, dla wszystkich. I taka lista powstała: starwars.pl (dla znajomych – SWPL) ruszyła na przełomie 1997 i 98 roku i działa z powodzeniem po dziś dzień.
Równocześnie w maju 1998 roku przegłosowano i powołano do istnienia usenetową grupę dyskusyjną pl.rec.fantastyka.starwars. Środowiska fanów korzystających z obu tych mediów dość mocno się przenikały, chociaż o ile SWPL przyjęła raczej formę kantyny, w której ludzie spotykają się i rozmawiają o rozmaitych rzeczach związanych dość zdecydowanie z tematyką GW, o tyle prfsw z samej swojej natury stała się raczej tablicą ogłoszeń czy agorą, na którą wchodzi się z ulicy bez potrzeby otwierania drzwi i wycierania nóg.
Z czasem Gwiezdne Wojny zaczęły zdobywać coraz większą popularność, a równocześnie coraz więcej osób w Polsce uzyskiwało dostęp do internetu. Zaistniał zakon Force Crusaders. W 1999 roku światło dzienne ujrzała strona świeżo powstałego Bractwa Sith. W 2001 słynna Ord Mantell oraz Archiwum SW połączyły się tworząc Imperial City Online. We wrześniu tego samego roku powstało pierwsze (przynajmniej według relacji jego twórców) forum webowe dla fanów GW, w początkach 2003 roku zintegrowane z Bastionem. Powoli wszystko zaczęło przyjmować postać widoczną dzisiaj.
Jaka to jest postać? Jeżeli w 1997 roku lista dyskusyjna była jedynym saloonem w małym miasteczku na Dzikim Zachodzie, to dzisiaj polski fandom przypomina całkiem spore, ucywilizowane miasto z odpowiednią ilością barów i sklepów, mniejszych i większych. Miasto wydaje się być zbudowane wokół przecięcia dwóch głównych ulic: Ulicy Foralnej i Alej Dyskusyjnych. Dwa największe budynki przy pierwszej z nich to oczywiście Bastion oraz ICO, potężne strony-kombinaty z przyległymi forami. Przy drugiej mieści się kantyna SWPL oraz agora prfsw. W dzielnicach pomiędzy nimi mieszczą się fora i listy dyskusyjne rozmaitych organizacji fanowskich, czasem zorientowanych na gry (tych klanów jest dużo, ale często ich życie kończy się wraz ze spadkiem popularności danej gry), czasem bardziej ogólnie na cały świat GW. Jedne z nich są większe, inne mniejsze, jedne mają bogate tradycje, inne dopiero niedawno skończyły urządzanie swojej siedziby. W mieście jest też rynek-targowisko zwane #starwars-pl (ze względu na panujące warunki bojowe czasami zmieniające nieznacznie nazwę), a tu i ówdzie w mrocznych alejkach czają się jakieś podejrzane cienie, co do których nikt nie ma pewności, co to za jedni.
Skoro już jesteśmy przy warunkach bojowych i innych takich, to wypada wspomnieć o modnym ostatnimi czasie temacie... O konfliktach i konkurencji wśród fanów.
Podziały wśród fanów wydają się wynikać z dwóch rzeczy. Po pierwsze, tak jak każdemu, łatwo jest nam popadać w mentalność twierdzy. W chwili obecnej praktycznie nie ma szans, żeby jedna osoba mogła regularnie odwiedzać wszystkie strony, fora i listy dyskusyjne o GW i równocześnie zajmować się tak przyziemnymi sprawami jak praca, szkoła czy inne zbędne zajęcia. Stąd tworzą się podgrupy fanów. To jest naturalne. Nie wszyscy mają jednak tego świadomość, nie wszyscy rozumieją, że takie „podgrupy” wcale nie muszą ze sobą walczyć, że „inny” nie oznacza „zły”. Łatwo jest popaść w plemienne podejście do sprawy - moja lista (forum, strona, grupa...) to moja twierdza, a co nie moje, to mój wróg. Wystarczy jedno źle zinterpretowane krzywe spojrzenie i zaczyna się kłótnia rodem z przedszkola. Mnożą się opowieści o „starej gwardii” i młodocianych nabytkach, dyskusje nad tym, kto jest bardziej elitarny a kto ma bardziej śmierdzące stopy. Cała sprawa przenosi się oczywiście natychmiast na relacje międzyludzkie... A problem jest jeden - brakuje nam ekumenizmu.
Tej sytuacji wcale nie pomaga druga sprawa, czyli „walka marketingowa”. Sojusz SW miał za zadanie integrować fandom. Dziś webringi, organizacje i inne kliki tworzy się przeważnie po to, żeby jak najlepiej wypromować własną stronę. Ostatnimi czasy autorzy stron bardziej niż o łączności między fanami i o wspólnej zabawie - a także o wspólnych działaniach dla dobra ogółu fanów - zdają się myśleć o nabijaniu jak największej ilości hitów na licznikach odwiedzin. Zupełnie nieświadomie staliśmy się zakładnikami wyścigu szczurów. Niewolnikami nie do końca świadomego przekonania, że ostatecznym celem robienia czegokolwiek jest osiągnięcie monopolu. Muszę osiągnąć sukces, mój licznik odwiedzin musi wirować i rozgrzewać się do czerwnoności, muszę mieć najwięcej postów na forum, muszę zgromadzić absolutnie każdego fana pod moim sztandarem. Odebrać zwolenników jakiejś wyimaginowanej stronie przeciwnej. Muszę mieć monopol godny Microsoftu, Czerki albo innego Santhe/Sienar.
Komercyjne strony, reklamy... Parę lat temu było to nie do pomyślenia. Dzisiaj jest jak najbardziej do pomyślenia. Cóż – wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiał mój znajomy Jedi, zanim rozpoczął karierę najemnika.
Tylko po co tworzyć na siłę konkurencję jeszcze i na obszarach naszego hobby? Nie dosyć mamy wyścigu szczurów (właśnie - szczurów, nawet nie wompratów) w naszym codziennym życiu? Ja odwiedzam świat GW po to, żeby znaleźć w nim wytchnienie od różnych codziennych świństewek, które pchają się uparcie drzwiami i oknami. Nie, nie napiszę za ciebie pracy dyplomowej. Nie, proszę pana, tego nie da się „jakoś załatwić”. Tak, jestem tego pewien.
Wsiadam w mojego A-winga i lecę do gwiazd. Może się tam spotkamy?
Po przeczytaniu rozważań Gantorisa o „polskim fandomie GW” ogólnie i w sieci (patrz pierwszy numer „Z gwiazd”), doznałem nagłego ataku wspomnień i refleksji nad tym, jak to ongiś bywało. Jako że wspomnienia wtedy tylko są dopełnione, kiedy można się nimi z kimś podzielić, postanowiłem zarezerwować sobie chwilę czasu, wyciągnąć datapad i naskrobać parę zdań. A więc oto i one.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, kiedy łączyłem się z Siecią przez modem o oszałamiającej przepustowości 14400 b/s – sprowadzany ze Stanów i zasilany przez ręcznej roboty transformator ukryty w pudełku po pompce akwariowej – istniejące w Polsce strony WWW poświęcone Gwiezdnym Wojnom można było policzyć na palcach jednej ręki typowego humanoida. Leżały sobie one (strony, nie palce) przeważnie na kontach uczelnianych, zawierały trochę tekstu lub statsów RPG i prowadzone były zwykle po angielsku, przez ludzi mających styczność z tzw. Wielkim Światem. Powoli tworzył się wtedy „Emperor's Hammer”, oficjalnej strony GW nie było jeszcze nawet w najbardziej dalekosiężnych planach Imperatora czy LFL, a u nas nikt nawet nie śnił o domenach w rodzaju „gwiezdne-wojny.pl”, „starwars.prv.pl” czy podobnych – typowy adres miał piętnaście centymetrów długości i tyldę oraz przynajmniej kilka ukośników w środku. To był czas pierwszych nieśmiałych prób cywilizowania Dzikiego Zachodu, Odległych Rubieży i Nieznanych Terytoriów, jakimi był Internet. Śmiałkowie z Polski - można by tu zamieścić ich listę i nie była by ona specjalnie długa, ale na szczęście nie martyrologia jest celem tego tekstu - widywali się czasem na zagranicznych listach dyskusyjnych, ale generalnie pędzili swój sieciowy żywot w samotności własnych kont e-mail.
Czas mijał... Pewnego pięknego zimowego dnia AD 1996, na scenę wkroczył Polbox, pierwsza polska firma oferująca darmowy hosting stron WWW. Już wkrótce pojawili się wśród fanów GW pionierzy gotowi wykorzystać tę możliwość, a 29 kwietnia 1997 roku (data niemal-że-historyczna) na Polboxie zawiązano Sojusz Rebeliantów – pierwszą organizację mającą na celu zrzeszanie fanów i twórców polskich stron o Gwiezdnych Wojnach. Dzięki Sojuszowi - oraz oczywiście kanałowi IRC #starwars-pl - udało się nawiązać pierwszy kontakt między reprezentantami różnych grupek z całej Polski. Już wkrótce rozgorzały w sieci gwałtowne dyskusje na rozmaite interesujące fanów tematy.
O Nowej Republice mało kto wtedy słyszał, Sithowie w zasadzie nie istnieli w świadomości przeciętnego fana, Imperator był przeważnie martwy... Główna polaryzacja środowiska przebiegała więc oczywiście na linii Imperium-Rebelia. Były dyskusje o tym, czy Gwiazda Śmierci była laserem górniczym, czy „to wszystko jest imperialną/rebeliancką propagandą”, było też umawianie się na wspólne spotkania i wytykanie sobie nawzajem błędów na stronach. Jak widać, część z tych tematów przetrwała bez większych zmian do dzisiaj. Co należy wymienić jako szczególnie ciekawe i dzisiaj raczej rzadko spotykane, to fakt, że wymiana listów odbywała się na zasadzie „reply to all”. Czyli każdy słał po prostu listy do wszystkich znanych sobie fanów z książki adresowej – nie było to może zbyt wygodne, ale jak się nie ma co się lubi... i tak dalej. Sama wykonalność takiej metody korespondencji chyba najdobitniej świadczy o rozmiarach ówczesnego „fandomu” GW.
W międzyczasie Sojusz Rebeliantów zmienił nazwę na Sojusz Star Wars – było nas już tylu i o tak różnych poglądach, że nazwa wymagała aktualizacji. Pod koniec '97 roku dzięki znajomościom w TP S.A. mieliśmy już własną, „sojuszniczą” listę dyskusyjną, na którą przeniosły się rozmowy. Formuła była jednak nieco ograniczająca – skoro do Sojuszu należeli tylko autorzy stron WWW, co zrobić z resztą fanów? Jak dać im także dostęp do dyskusji na forum? Odpowiedź była prosta – lista ogólnopolska, dla wszystkich. I taka lista powstała: starwars.pl (dla znajomych – SWPL) ruszyła na przełomie 1997 i 98 roku i działa z powodzeniem po dziś dzień.
Równocześnie w maju 1998 roku przegłosowano i powołano do istnienia usenetową grupę dyskusyjną pl.rec.fantastyka.starwars. Środowiska fanów korzystających z obu tych mediów dość mocno się przenikały, chociaż o ile SWPL przyjęła raczej formę kantyny, w której ludzie spotykają się i rozmawiają o rozmaitych rzeczach związanych dość zdecydowanie z tematyką GW, o tyle prfsw z samej swojej natury stała się raczej tablicą ogłoszeń czy agorą, na którą wchodzi się z ulicy bez potrzeby otwierania drzwi i wycierania nóg.
Z czasem Gwiezdne Wojny zaczęły zdobywać coraz większą popularność, a równocześnie coraz więcej osób w Polsce uzyskiwało dostęp do internetu. Zaistniał zakon Force Crusaders. W 1999 roku światło dzienne ujrzała strona świeżo powstałego Bractwa Sith. W 2001 słynna Ord Mantell oraz Archiwum SW połączyły się tworząc Imperial City Online. We wrześniu tego samego roku powstało pierwsze (przynajmniej według relacji jego twórców) forum webowe dla fanów GW, w początkach 2003 roku zintegrowane z Bastionem. Powoli wszystko zaczęło przyjmować postać widoczną dzisiaj.
Jaka to jest postać? Jeżeli w 1997 roku lista dyskusyjna była jedynym saloonem w małym miasteczku na Dzikim Zachodzie, to dzisiaj polski fandom przypomina całkiem spore, ucywilizowane miasto z odpowiednią ilością barów i sklepów, mniejszych i większych. Miasto wydaje się być zbudowane wokół przecięcia dwóch głównych ulic: Ulicy Foralnej i Alej Dyskusyjnych. Dwa największe budynki przy pierwszej z nich to oczywiście Bastion oraz ICO, potężne strony-kombinaty z przyległymi forami. Przy drugiej mieści się kantyna SWPL oraz agora prfsw. W dzielnicach pomiędzy nimi mieszczą się fora i listy dyskusyjne rozmaitych organizacji fanowskich, czasem zorientowanych na gry (tych klanów jest dużo, ale często ich życie kończy się wraz ze spadkiem popularności danej gry), czasem bardziej ogólnie na cały świat GW. Jedne z nich są większe, inne mniejsze, jedne mają bogate tradycje, inne dopiero niedawno skończyły urządzanie swojej siedziby. W mieście jest też rynek-targowisko zwane #starwars-pl (ze względu na panujące warunki bojowe czasami zmieniające nieznacznie nazwę), a tu i ówdzie w mrocznych alejkach czają się jakieś podejrzane cienie, co do których nikt nie ma pewności, co to za jedni.
Skoro już jesteśmy przy warunkach bojowych i innych takich, to wypada wspomnieć o modnym ostatnimi czasie temacie... O konfliktach i konkurencji wśród fanów.
Podziały wśród fanów wydają się wynikać z dwóch rzeczy. Po pierwsze, tak jak każdemu, łatwo jest nam popadać w mentalność twierdzy. W chwili obecnej praktycznie nie ma szans, żeby jedna osoba mogła regularnie odwiedzać wszystkie strony, fora i listy dyskusyjne o GW i równocześnie zajmować się tak przyziemnymi sprawami jak praca, szkoła czy inne zbędne zajęcia. Stąd tworzą się podgrupy fanów. To jest naturalne. Nie wszyscy mają jednak tego świadomość, nie wszyscy rozumieją, że takie „podgrupy” wcale nie muszą ze sobą walczyć, że „inny” nie oznacza „zły”. Łatwo jest popaść w plemienne podejście do sprawy - moja lista (forum, strona, grupa...) to moja twierdza, a co nie moje, to mój wróg. Wystarczy jedno źle zinterpretowane krzywe spojrzenie i zaczyna się kłótnia rodem z przedszkola. Mnożą się opowieści o „starej gwardii” i młodocianych nabytkach, dyskusje nad tym, kto jest bardziej elitarny a kto ma bardziej śmierdzące stopy. Cała sprawa przenosi się oczywiście natychmiast na relacje międzyludzkie... A problem jest jeden - brakuje nam ekumenizmu.
Tej sytuacji wcale nie pomaga druga sprawa, czyli „walka marketingowa”. Sojusz SW miał za zadanie integrować fandom. Dziś webringi, organizacje i inne kliki tworzy się przeważnie po to, żeby jak najlepiej wypromować własną stronę. Ostatnimi czasy autorzy stron bardziej niż o łączności między fanami i o wspólnej zabawie - a także o wspólnych działaniach dla dobra ogółu fanów - zdają się myśleć o nabijaniu jak największej ilości hitów na licznikach odwiedzin. Zupełnie nieświadomie staliśmy się zakładnikami wyścigu szczurów. Niewolnikami nie do końca świadomego przekonania, że ostatecznym celem robienia czegokolwiek jest osiągnięcie monopolu. Muszę osiągnąć sukces, mój licznik odwiedzin musi wirować i rozgrzewać się do czerwnoności, muszę mieć najwięcej postów na forum, muszę zgromadzić absolutnie każdego fana pod moim sztandarem. Odebrać zwolenników jakiejś wyimaginowanej stronie przeciwnej. Muszę mieć monopol godny Microsoftu, Czerki albo innego Santhe/Sienar.
Komercyjne strony, reklamy... Parę lat temu było to nie do pomyślenia. Dzisiaj jest jak najbardziej do pomyślenia. Cóż – wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiał mój znajomy Jedi, zanim rozpoczął karierę najemnika.
Tylko po co tworzyć na siłę konkurencję jeszcze i na obszarach naszego hobby? Nie dosyć mamy wyścigu szczurów (właśnie - szczurów, nawet nie wompratów) w naszym codziennym życiu? Ja odwiedzam świat GW po to, żeby znaleźć w nim wytchnienie od różnych codziennych świństewek, które pchają się uparcie drzwiami i oknami. Nie, nie napiszę za ciebie pracy dyplomowej. Nie, proszę pana, tego nie da się „jakoś załatwić”. Tak, jestem tego pewien.
Wsiadam w mojego A-winga i lecę do gwiazd. Może się tam spotkamy?