Autor: Shadow
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
24
Coruscant, kilka chwil po desancie wojsk Konfederacji.
Wielki Kanclerz Republiki – Palpatine – stał przed panoramicznym oknem w swym apartamencie, wpatrując się w dwie kanonierki typu LAAT, wiszące nieruchomo pomiędzy chmurami. W oddali migotał ochronny parasol rozciągnięty nad Dzielnicą Senacką, który co chwilę rozbłyskiwał jasnym światłem. „Wyładowania atmosferyczne lub broń jonowa”, pomyślał Palpatine. Kanclerz czuł... Wiedział, że gdzieś tam, na linii horyzontu, lądują dziesiątki barek desantowych C-9979, na pokładach których umieszczono legiony droidów bojowych.
Wszystko po to, by tylko odwrócić uwagę od głównego celu.
Wiedział, że Separatystom nie zależy na zdobyciu Coruscant. Zdawał sobie sprawę, że nie zgromadzili wystarczająco wiele sił na orbicie. Planeta-miasto nigdy nie upadła i teraz również nie upadnie. Ale narodzi się na nowo. Ironia losu, z której tylko Palpatine zdawał sobie sprawę. Tak jak Wojny Unifikacyjne dały początek zjednoczonej Republice, tak Wojny Klonów będą świadkiem jej śmierci. Śmierci mojej ukochanej Republiki. A razem z nią znikną Jedi. Wszyscy, pomyślał Kanclerz.
Palpatine uśmiechnął się do siebie i poprawił poły ciemnego, senatorskiego płaszcza. Miał do załatwienia jeszcze jedną ważną sprawę, nim przybędzie oczekiwany przez niego gość. Sprawę, przez którą musiał przyspieszyć wszystkie swoje plany. Gestem przywołał Pestage’a.
- Czy kapitan Dyne nadal jest w podziemiach budynku?
- Tak, Kanclerzu. – Odparł doradca.
- Wyprowadź wszystkich – szepnął Palpatine, zerkając na grono doradców przebywających w jego apartamencie. – Rozkaż gwardzistom, by nie wpuszczali nikogo do środka bez mojej zgody. Ja muszę jeszcze komuś złożyć wizytę.
Gdy pokój opustoszał, Kanclerz odwrócił się w stronę okna i zapatrzył się w horyzont. Miał jeszcze kilka minut.
Wielki Kanclerz Republiki – Darth Sidious – stał przed panoramicznym oknem w swym apartamencie, wpatrując się w upadek Republiki.
Chwilę później – budynek 500 Republiki, apartament Wielkiego Kanclerza.
Durastalowe szpony wgniotły w czerwony dywan resztki rozbitego szkła.
Generał Grievous zrobił krok do przodu i stanął nad leżącym na podłodze Palpatine’m, przyglądając mu się żółtymi oczami. Niemal nie zauważył przygotowanego do ataku oddziału klonów; byli oni jedynie igraszką dla jego umiejętności. Zainteresowanie wzbudziła tylko trójka Jedi. Przypomniał sobie, że Torgutiankę spotkał na Hypori... Posiadał nawet jej miecz świetlny. Poczuł zdumienie i podziw, że tak krucha istota przeżyła tamtą masakrę. Pozostałej dwójki, Talza i Ithorianina, nigdy wcześniej nie widział.
Palpatine wstał, otrzepując płaszcz, czym ponownie zwrócił na siebie uwagę Kaleeshanina.
- Jak śmiesz wkraczać do mojej prywatnej rezydencji? – powiedział gniewnie Kanclerz, patrząc w oczy cyborga i celując w niego palcem. – Za kogo się uważasz?
- Kanclerzu – Torgutianka wyciągnęła rękę, jakby chciała zatrzymać Palpatine’a – Nie wydaje mi się...
- Sam się tym zajmę – rzucił obojętnie w stronę Jedi, po czym ponownie zwrócił się do cyborga. – Jestem Wielkim Kanclerzem Republiki Galaktycznej – w uniesieniu przymknął oczy, nie zauważając kierującej się w jego stronę durastalowej dłoni. – Nie pozwolę sobą pomiatać przez zwykłego rzezimieszka, który...
Stalowy uścisk zmiażdżył powietrze w miejscu, w którym jeszcze sekundę wcześniej znajdowała się głowa Wielkiego Kanclerza. Korzystając z Mocy, Jedi przyciągnęła do siebie Palpatine’a i zaczęła wycofywać się do wyjścia wraz ze swoimi towarzyszami i dwoma klonami.
- Brać go! – zdążyła jeszcze wydać rozkaz, zanim drzwi apartamentu zatrzasnęły się, odcinając ich od Generała Grievousa.
Reszta oddziału ustawiła się w szeregu, w ten sposób, by zablokować dostęp do wyjścia. Lufy karabinów skierowały się w stronę cyborga. Grievous zgarbił się jeszcze bardziej, spoglądając gadzimi, przerażającymi oczami na grupkę żołnierzy.
Musisz ich złamać jeszcze zanim nawiążesz walkę...
- Taaak… – mruknął do siebie generał. „Dooku był całkiem dobrym nauczycielem”, pomyślał.
W tym momencie DC-15 zagrały symfonią dziesiątek laserowych boltów.
Pierwsze strzały odbiły się od pancerza z duranium, nie czyniąc żadnej szkody. Grievous wyskoczył, wykonując salto w powietrzu i, jeszcze zanim wylądował, włączył dwa miecze świetlne. Błyskawicznie ciął niebieskim i zielonym ostrzem w poprzek, przepoławiając dwóch najbliżej stojących klonów. Kolejnego, który ośmielił się zbliżyć, chwycił szponami za ramię i rzucił na ścianę. Niebieska klinga przecięła ciało od prawego barku aż po lewe biodro. Martwy żołnierz osunął się bezwładnie na podłogę. Następnego powalił na ziemię, łapiąc jedną z jego dolnych kończyn za kostkę. Przeciągnął go po dywanie, jak kukłę, i wyrzucił przez rozbite okno, w tym samym czasie zabijając kolejnych klonów precyzyjnie wymierzonymi cięciami mieczy świetlnych.
Niebieska i zielona klinga wirowały z taką szybkością, że niemal zlewały się w jedno. Niebiesko-zielona energia przecinała broń i przebijała się przez białe pancerze. W pewnym momencie Kaleeshanin wyciągnął przed siebie nogę, jak do kopnięcia. Brutalny uścisk pazurów zacisnął się na hełmie klona, miażdżąc mu głowę. Martwe już ciało z niezwykłą siłą wbił w ścianę senatorskiego apartamentu.
Po swojej stronie musisz mieć strach i zaskoczenie...
Nie było już nikogo, w kim można byłoby budzić lęk. Trupy gęsto ścieliły się u stóp Grievousa. Wszystko skończyło się w zaledwie parę sekund.
Durastalowe szpony roztrzaskały pusty hełm, wgniatając go w czerwony dywan.
Drzwi apartamentu Wielkiego Kanclerza zamknęły się za Shaak Ti.
Torgutianka biegła wraz z Palpatine’m niewielkim korytarzem, łączącym pomieszczenie, które właśnie opuścili, z szybem turbowindy. Zaraz za nią byli Foul Moudama i Roron Coroob – dwaj Mistrzowie Jedi. Tylną straż tworzyły dwa klony. Od ponurych ścian i sufitu, z którego sączyło się blade światło, odbijało się upiorne buczenie dwóch mieczy świetlnych.
Mistrzyni Ti wcisnęła guzik przywołujący windę, czekając aż rozbłyśnie czerwonym światłem. Reszta otoczyła Kanclerza, uważając by stał pomiędzy nimi a drzwiami windy. W skupieniu spoglądali w stronę apartamentu senackiego.
Błysk miecza świetlnego.
Strzały. Krzyk. Strzały.
Ciche syczenie energii tnącej ciało.
Przerażający wrzask.
Trupy. I Grievous wpatrujący się nienawistnymi oczami... Wprost w nią...
...Ruszający do ataku.
I cisza. Zatrważająca, śmiertelna cisza.
- Proszę pozostać za mną – rzuciła zdecydowanie Shaak Ti w stronę Kanclerza, gdy zdała sobie sprawę, że jej nagła wizja była projekcją rzeczywistości.
- Dobrze – wyszeptał przestraszony.
Cisza trwała w nieskończoność. Oczekiwanie na śmierć było chyba gorsze od niej samej. Chociaż to stwierdzenie nie dotyczyło dowódcy armii Separatystów, który sam był żywą śmiercią. Żywy to też jednak zbyt dużo, jeśli chodziło o Grievousa. Bardziej maszyna niż organiczna istota... Myśli te przerażały Shaak Ti, która doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinna się bać. Ma po swojej stronie Moc. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie.
Gdyby Grievous padł... w korytarzu powinni pojawić się żołnierze, którym udało się przeżyć. Ale nic się nie działo. Coroob desperacko wciskał przycisk raz za razem, starając się przyspieszyć przybycie windy.
Nagle drzwi apartamentu wyleciały z framug. Niczym monstrum z koszmarów, z unoszącego się pyłu, wyłonił się Kaleeshanin, szarżując w ich stronę na wszystkich czterech kończynach. W bladym świetle wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż zwykle. Jednym płynnym ruchem wskoczył na ścianę, biegnąc dalej. Jeden ze szturmowców zrobił krok do przodu, przygotowując broń do strzału, ale Moudama cofnął go, jednocześnie niszcząc Mocą fragment ściany, po której biegł generał. Grievous był szybki; momentalnie przeskoczył na drugą ścianę. Coroob spróbował tej samej sztuczki, ale ponownie nie udało się zatrzymać bestii.
Mistrzyni Jedi zagłębiła się w nurt Mocy. W umyśle widziała jak cyborg odrywa się od jednej ściany i przeskakuje na drugą. W momencie, gdy jego szpony niemal wbiły się w mur, zapewniając przyczepność, Shaak Ti sięgnęła głębiej w Moc i zniszczyła część ściany, na którą Kaleeshanin właśnie chciał wskoczyć. Grievous zapadł się w dziurę, przysypany gruzem.
Czerwony przycisk rozbłysnął światłem, komunikując dźwiękiem przybycie windy. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie i szturmowcy wprowadzili Kanclerza do środka..
Z dziury wyłonił się Grievous; palce zacisnęły się na niezniszczonym murze, krusząc go w kilku miejscach. Wyskoczył na korytarz i ponownie, z ponurą determinacją, ruszył w stronę Palpatine’a. Mistrz Jedi, Roron Coroob, używając zdolności swojej rasy i wspomagając swoje struny głosowe Mocą, stworzył ogłuszającą i niszczącą falę soniczną. Ściany zaczęły drżeć i pękać a strop zawalił się na Generała Grievousa, grzebiąc go pod gruzami.
Turbowinda pomknęła w dół.
Roron Coroob dyszał ze zmęczenia. Świszczące powietrze z jego płuc wypełniało kapsułę turbowindy. Wielki Kanclerz spojrzał z ukrywaną dezaprobatą, na górującego nad nim Mistrza Jedi. Stojąca obok Shaak Ti uchwyciła jego ulotne spojrzenie.
- Ithorianie mają cztery gardła – tłumaczyła łagodnie. – Całkiem potężne.
- Tak – odpowiedział, próbując palcem odetkać ucho i odzyskać słuch. – Słyszałem.
Kilkanaście pięter wyżej coś się poruszyło.
Zawalony strop osunął się niespokojnie, a spod gruzu wydostał się generał Konfederacji Niezależnych Systemów. Podszedł powoli do zamkniętych drzwi turbowindy i wyszarpnął je jednym ruchem, jakby zrobione były z flimsiplastu. Spojrzał w dół szybu.
Zwierzyna ponownie mu się wymknęła.
Łowy dopiero się zaczynały.
A on uwielbiał polowania.
W kabinie windy na moment błysnęło słoneczne światło, ale po chwili znikło zatapiając wszystko w półmroku. Musieli zniszczyć zwierciadła oświetlające Dzielnicę Senacką, pomyślała Shaak Ti.
Czuli się bezpiecznie. Grievous leżał pogrzebany na ostatnim piętrze 500 Republiki, a na dole powinien czekać na nich Mace Windu. Nic nie powinno się już wydarzyć.
Ich spokój rozwiał się bardzo szybko. Najpierw usłyszeli ciche, miarowe stukanie dochodzące z zewnątrz, gdzieś zaraz za windą. Po chwili pojawiła się smukła sylwetka Grievousa. Cyborg biegł po ścianie budynku, równolegle do kapsuły turbowindy. Odwrócił głowę w ich stronę, ukazując z bardzo bliska swą pośmiertną maskę, niewiele różniącą się od czaszki pozbawionej dolnej szczęki, czym wprawił w osłupienie ochronę Kanclerza.
Jeden z żołnierzy sięgnął natychmiast po rakietnicę i powoli przygotowywał się do oddania strzału. Klony mawiały czasem: „Wrogowie Republiki muszą zostać wyeliminowani.” Grievous zdecydowanie znajdował się na liście istot przeznaczonych do eliminacji. Po chwili żołnierz załadował dźwiganą na ramieniu wyrzutnię rakiet, wstał i przymierzył. Pocisk rozerwał wzmocnione szkło kapsuły i wybuchł natychmiast. Gdy dym się rozwiał, po cyborgu nie było najmniejszego śladu.
Winda zatrzymała się. Czerwone drzwi rozsunęły się powoli.
- Szybko! – krzyknęła Mistrzyni Jedi. – Do statku!
Zamilkła. Wyjście otoczone było przez superdroidy, do których po chwili dołączył Grievous. Wylądował miękko na durabetonowym placu, pomiędzy Kanclerzem a swoimi podwładnymi, prostując się na pełną wysokość ponad dwóch metrów.
Jak na rozkaz, którego nikt nie wypowiedział, B2 ruszyły w pozycji bojowej do ataku. Coroob wyszedł przed swoich towarzyszy i, mimo ogromnego zmęczenia, stworzył ponownie falę dźwiękową. Jeszcze potężniejszą niż poprzednia.
Durabetonowe płyty uniosły się, poderwane niszczycielską siłą i poleciały w stronę napastników. Droidy przewracały się i wznosiły, niesione falą, rozbijając się o pobliskie budynki i wybuchając w ferii barw.
Grievous wbił szpony w podłoże. Ręce ułożył wzdłuż tułowia, zgarbił się, przybierając bardziej opływowy kształt. Po chwili zaczął iść w kierunku Jedi; powoli, ale systematycznie, uchylając się przed nadlatującymi płytami durabetonu. Coroob otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Niszcząca fala ucichła.
Foul Moudama wziął na ręce Kanclerza i razem z resztą uciekł za róg budynku.
- Żołnierzu! – krzyknęła Torgutanka w biegu, odwracając głowę. – Wezwij wsparcie!
- Zablokowali nas. – usłyszała po chwili, w której klon kilkukrotnie próbował złapać jakiś sygnał. – Nie mamy łączności. Zostaliśmy sami.
Ostatnie słowa zabrzmiały wyjątkowo posępnie i Mistrzyni Jedi naprawdę poczuła się opuszczona. Nawet Moc jej nie sprzyjała. Uczucie pogłębiło się, gdy nagle na ich drodze zmaterializowało się dwóch ochroniarzy Grievousa – droidy MagnaGuard..
Humanoidalne maszyny czekały z włączonymi elektropałkami, kręcąc nimi świetliste młynki. Wprawa w posługiwaniu się bronią u niejednego mogłaby wywołać podziw, ale Jedi nie mieli czasu kontemplować kunsztu droidów. Przeskoczyli zwinnie nad IG-100, próbujących trafić ich swą bronią i wylądowali na kładce kilka poziomów niżej.
Towarzyszący im żołnierze przyjęli pozycje bojowe, ale droidy natychmiast do nich doskoczyły i rozbroiły precyzyjnymi ciosami pałek. Kolejnymi uderzeniami zepchnęły bezbronne klony w bezdenną przepaść Coruscant.
Potem rzuciły się w pogoń za trójką Jedi.
Po chwili dołączył do nich Grievous z dodatkową dwójką MagnaGuardów.
Nelvaan, pustkowia.
Musisz podążać za wiatrem,
Gdyż jest on płaczem Matki.
Podróżuj jej łzami,
Gdyż są one zamarznięte w strachu.
Wejdź do ust Matki,
Aby obudzić w niej płomień.
Siedząc na grzbiecie śnieżnobiałej banthy, Anakin Skywalker podróżuje przez mroźne pustkowia planety Nelvaan. Do celu prowadzi go Moc i tajemnicze słowa Obi-Wana, które powtarza sobie w myślach. Wiatr owiewa jego nagi tors, ale młody mężczyzna nie czuje chłodu. Niczego w tej chwili nie czuje, ponieważ spogląda przez pryzmat Mocy. A Moc spogląda przez niego, prowadząc go i chroniąc. Są jednym i dlatego mają po swojej stronie tak ogromną potęgę.
Ale w tej chwili rozumie to tylko Anakin Skywalker.
Bantha zatrzymuje się przed jaskinią. Wejście przypomina otwarte szeroko usta, najeżone ostrymi zębami stalaktytów.
Rycerz Jedi otrzymuje wizję od Mocy.
Ponownie jest małym chłopcem. Stoi u boku Qui-Gon Jinna na bagiennej planecie, na której nigdy tak naprawdę nie był. Przed nim otwiera się mroczna jaskinia, ukryta pod korzeniami potężnego drzewa.
- Co tam jest, mistrzu? – pyta.
- Tylko to, co ze sobą weźmiesz – słyszy w odpowiedzi.
Anakin Skywalker wchodzi do ust Matki, by obudzić w niej płomień.
Coruscant, Dzielnica Senacka.
Niebo było ponure. Ochronny parasol, rozciągnięty nad Dzielnicą Senacką, już dawno zanikł. Droidy-sępy, jakby wytrącone z równowagi, pikowały w dół, rozbijając w pył place i cywilne budynki.
Trójka Jedi miała inne zmartwienia. Przeciskając się pomiędzy spanikowanym tłumem, zeskakiwali coraz niżej po kładkach, by jak najszybciej dostać się na stację kolei magnetycznej i do Dzielnicy Sah’c. Mieli nadzieję znaleźć tam wsparcie, a przede wszystkim chcieli dostać się do bunkra Kanclerza – prawdopodobnie najbezpieczniejszego miejsca na planecie. Przynajmniej taką mieli nadzieję.
Ich śladem podążały dwa droidy IG-100, które, jak na maszyny nie obdarzone Mocą, były stanowczo zbyt blisko. Shaak Ti zauważyła tylko dwa, odwracając na chwilę głowę. Jako najbardziej doświadczona, dowodziła akcją ratunkową, która od początku nie wyglądała tak, jak powinna. Zaraz za nią trzymali się dwaj Mistrzowie Jedi – Ithorianin Roron Coroob i Talz Foul Moudama, który trzymał na rękach przestraszonego Kanclerza.
Zeskoczyli na małe lądowisko. Ostatnie żywe istoty już je opuściły. Gdzieniegdzie rozrzucone były dymiące szczątki rozbitych Sępów. Nagle Ti wyczuła małe zakłócenie w Mocy. Natychmiast włączyła miecz świetlny. Błękitna klinga skrzyżowała się z purpurową iglicą elektropałki pierwszego z napastników. Mistrzyni Jedi spojrzała w czerwone, beznamiętne fotoreceptory droida. Tak zimna potrafiła być tylko śmierć.
„Nie ma śmierci, jest Moc”, pomyślała odpierając cios. Po sekundzie na lądowisku pojawił się drugi z ochroniarzy Grievousa, który natychmiast zaatakował Torgutiankę. Biegnijcie dalej, wysłała poprzez Moc komunikat do swoich towarzyszy.
Ostrze jej miecza zmieniło się w smugę błękitnego światła. Humanoidalne droidy były niezwykle silne, ale też zabójczo precyzyjne. Gdy jeden uderzał pałką w jej nogi, drugi natychmiast wykonywał pchnięcie w okolice, w których powinna znajdować się jej głowa. Shaak Ti z trudnością blokowała ataki, pozostając cały czas w defensywie. Gdy wyczuła, że zbliża się Grievous wraz z kolejnymi dwoma ochroniarzami, wykonała efektowne salto i pognała za resztą Jedi.
Zeskoczyli w dół, lądując w ciemnym tunelu, wychodzącym na parking. Pobiegli w jego stronę, na samą krawędź, po czym wspomagając się Mocą, skoczyli w pustkę przed sobą.
Wylądowali na barce towarowej.
Roron Coroob spojrzał na Shaak Ti, mówiąc coś w swoim języku. Sytuacja bardzo go niepokoiła.
- Nie – zaprotestowała.
Na dachu barki wylądowali dwaj ochroniarze generała. Shaak Ti zaatakowała pierwsza. Jej miecz przeciął powietrze w poprzek, z dołu do góry, zbijając iglicę elektropałki. Cięcie z góry natrafiło na blok. Ti cofnęła się o pół kroku.
Roron Coroob doskoczył do drugiego droida, uderzając w kolano przeciwnika. MagnaGuard zablokował atak iglicą, drugą stroną broni tnąc w dół. Purpurowa i niebieska energia spotkały się ze sobą, iskrząc i sycząc nienawistnie. Droid zbił klingę Jedi, wykonał piruet i pchnął w krtań wroga. Coroob cofnął się, omijając źródło energii, ale zaraz zaatakował ponownie.
Shaak Ti wyskoczyła w górę, omijając atak w nogi, jednocześnie obracając się. Wylądowała na ugiętych kolanach i pchnęła za plecy. IG-100 odbił ostrze jedną z iglic, drugą tnąc w potylicę. Jedi wykonała salto w przód, odwróciła się i zakręciła młynka mieczem, robiąc natychmiastowy wypad w przód. Błyskawice energii trysnęły przy spotkaniu dwóch broni.
Foul Moudama przyglądał się wszystkiemu z boku, trzymając na rękach Kanclerza. Jego jedynym zadaniem było unikanie walki i nie stwarzanie zagrożenia dla życia Wielkiego Kanclerza. Pomyślał ponuro, że całe zajście jest zagrożeniem dla życia Palpatine’a.
Spoglądał jak elegancko Shaak Ti wykonuje kolejne sekwencje ataku i jak zwinnie przechodzi do defensywy. Tak samo podziwiał Corooba, który zmuszał do obrony humanoidalną maszynę, atakując ją potężnymi ciosami.
Nagle pojawił się przed nim trzeci droid, który, kreśląc świetlistego młynka, przygotowywał się do zadania ciosu. Moudama sięgnął po Moc i pchnął ją w stronę MagnaGuarda. Silna fala Mocy zepchnęła przeciwnika z barki.
Shaak Ti wykonała kolejne salto, lądując naprzeciw droida. Ten, kręcąc elektropałką młynka, cofnął się pod naporem silnego ciosu, który zadała Jedi. Następnie wykonał obrót wokół własnej osi, jednocześnie łapiąc pałkę jedną dłonią i tnąc całą długością broni w poprzek. Energetyczna iglica o mało nie drasnęła Ti, która wygięła się w tył. Siła bezwładności wypchnęła iglicę z powrotem do góry. Droid złapał pewnie broń w obie ręce i pchnął w dół. Jedi zablokowała atak.
Na dachu barki wylądował Grievous, a zaraz za nim kolejni dwaj ochroniarze. Cyborg ocenił sytuację, spoglądając groźnie gadzimi oczami. Niebieska i zielona klinga wbiły się w osłony repulsorów, niszcząc je.
Statek natychmiast zanurkował w dół, roztrącając na boki inne pojazdy, które stały w zatłoczonych korytarzach powietrznych. Jedi z przerażeniem stwierdzili, że barka znajduje się na kursie kolizyjnym z dachem pobliskiego budynku. Zeskoczyli w dół.
Transporter przebił się przez neon reklamujący nową serię luksusowych limuzyn, powodując serię wybuchów. Sam przechylił się na lewą burtę i wbił się z piskiem w podłoże, ryjąc na dachu głęboką bruzdę. Pojazd stanął w płomieniach.
Generał Grievous zeskoczył z wraku, szukając wzrokiem Jedi. Znajdowali się przy wejściu do dworca kolei magnetycznej, a to oznaczało, że znajdują się już w Sah’c.
Niebezpiecznie blisko bunkra Kanclerza.
Nelvaan, jaskinia.
Brunatno-czerwone ściany wyglądały jak skąpane w zaschniętej krwi. Tuż nad gruntem unosiła się delikatna, mleczna mgła. Było gorąco. Ciepło sprawiało, że Anakinowi kręciło się w głowie.
Od kilkunastu minut schodził korytarzami coraz niżej, skradając się i omijając słupy buchającej ze szczelin pary. Miał wrażenie, że ktoś kieruje go w konkretne miejsce. Po chwili błądzenia trafił do skalnej komnaty wypełnionej kłębami gorącej pary. Powoli zagłębił się w szary dym.
Delikatnym muśnięciem Mocy odgarnął chmurę na bok, odsłaniając wyryte w kamieniu rysunki. Przedstawiały nelvaańską osadę i jej mieszkańców w trakcie codziennych zajęć. Odwrócił się wolno, odpychając kolejny obłok i następne malowidła. Nagle otoczyły go kolumny mgły.
Głowę młodego Rycerza Jedi rozsadził potworny ból. Kształty jaskini straciły swoją ostrość. Zacisnął powieki, Mocą próbując zmniejszyć cierpienie, ale jakaś brutalna siła kazała mu otworzyć oczy.
Anakin Skywalker wpadł w trans.
Stoisz na środku nelvaańskiej wioski. Jesteś bohaterem. Wszyscy przychodzą do ciebie po pomoc. Ze swego miejsca obserwujesz swych braci polujących na banthy. Kierujesz swój wzrok na kobiety zbierające owoce. Wszyscy czują się bezpieczni, bo wiedzą, że są pod twoją opieką.
Nagle coś się zmienia. Wyczuwasz coś mrocznego. Coś złego czającego się zaraz za granicą osady. Podbiega do ciebie przerażona dziewczyna, mówiąc, że coś pożarło jej matkę.
Atakujesz i poznajesz swego przeciwnika. Zaawansowana technologia. Rozbijasz ją, zmuszasz do odwrotu, bo wiesz, że chodzi nie tylko o ciebie, ale także o twoich bliskich.
W końcu niszczysz zagrożenie.
Ale zło nigdy nie ginie i w swej nikczemności pozbawia cię ręki.
Twoja ukochana, używając znienawidzonej technologii, tworzy dla ciebie mechaniczną dłoń. Teraz jesteś potężniejszy niż kiedykolwiek. Siłą techniki, która jest częścią Ciebie ratujesz swoich ludzi przed atakami orłów, wilków, horaxów...
Jednak potęga, którą dysponujesz cię przerasta... Wzrasta i tracisz nad nią kontrolę. Najpierw pożera twoich bliskich, zabiera ukochaną... Na koniec pochłaniając ciebie.
Spoglądając w swoje odbicie nie widzisz już bohatera. Nie możesz nawet dojrzeć swych oczu, gdyż ukryte są za ciemnoczerwonymi przesłonami, wzmacniającymi twój wzrok. Nie słyszysz swego krzyku, gdyż został uwięziony za czarną maską.
Widzisz potwora zrodzonego z techniki i z własnej ambicji.
Widzisz siebie.
ANAKINIE!
ANAKINIE!
Młody Rycerz Jedi usłyszał głos swojej żony na krótko przed utratą przytomności.
Obudził go dźwięk pracujących cylindrów. Otworzył niepewnie oczy i podniósł się z ziemi. Miał przed sobą ogromną kulę, na szczycie której znajdował się kryształ, magazynujący energię. Po całej maszynerii pełzały drapieżne jęzory błyskawic. Generator.
Przyglądał mu się w milczeniu przez chwilę.
Wiedział już, że osiągnął cel swej podróży.
Coruscant, Dzielnica Sah’c. Dworzec kolei magnetycznej.
Hol główny stacji był zatrważająco pusty. Żadnych trupów, żadnych szczątek, żadnych istot żywych. Światła były przyciemnione, nie migały nawet monitory, pokazujące tablicę przyjazdów i odjazdów. Utrzymane w ciemnych kolorach pomieszczenie wywoływało uczucie klaustrofobii. Od ścian odbijał się kobiecy głos, nadający w basicu komunikat „Prosimy o wrzucanie republikańskich kredytów.”
Trójka Jedi nie zwracała na nic uwagi. Przeskoczyli przez bramki, prowadzące na perony. Zaraz za nimi podążały droidy Grievousa.
Wbiegli na peron. Hala mieszcząca dworzec była przeszkloną kopułą. Separatyści nie zdążyli jeszcze zniszczyć zwierciadeł kierujących promienie słoneczne do tej dzielnicy, więc w środku było niezwykle jasno i ciepło.
Jedi przeskoczyli nad pierwszym pędzącym pociągiem, biegnąc w stronę przeciwległego wyjścia.
Po chwili doskoczył do nich Grievous ze swoją obstawą. Rozłączyli oni Jedi. Generał zaatakował Talza, w którego rękach spoczywało życie Kanclerza. Moudama z trudem parował dzikie ataki wroga. Cyborg uderzał z furią, chcąc jak najszybciej osiągnąć cel zadania, jaki postawił przed nim Darth Sidious.
Moudama kątem oka zauważył zbliżający się pociąg i wyczuł swoją szansę. Zaatakował, aby po chwili odskoczyć w bok, pozostawiając generała na drodze pędzącej kolejki. Grievous odskoczył w drugą stronę.
W innej części dworca, Shaak Ti odbierała ataki dwóch droidów, które systematycznie zmuszały ją do cofania się. Jedi zeskoczyła na tory, a zaraz za nią zeskoczyli napastnicy. Wymienili kilka ciosów i wyskoczyli natychmiast po drugiej stronie.
Po sekundzie przejechała tamtędy kolejka.
Roron Coroob cofał się. Zsynchronizowane i precyzyjne ataki dwóch droidów powodowały, że opadał z sił. W przeciwieństwie do niego maszyny miały energii pod dostatkiem. Mistrz Jedi wykonał salto w tył przeskakując nad pociągiem. Wylądował na torach, ale momentalnie odskoczył przed następną kolejką.
Przez chwilę był bezpieczny.
Mistrzyni Jedi zgubiła jednego z droidów, ale drugi gonił ją niezmordowanie. Biegli obok siebie, wymieniając ciosy. Atak, blok, kontra, przeskok nad pociągiem i kolejny atak. Przeskoczyli po dachach kilku kolejek, zeskakując na bezpieczny peron.
Shaak Ti przylgnęła plecami do pędzącego pociągu, broniąc się przed ciosami elektropałki i tylko od czasu do czasu wyprowadzając kontrę. Kolejny cios spowodował, że odeszła od wagonów i otaczając przeciwnika wymieniała z nim ciosy.
Pole manewru zmniejszyło się jeszcze bardziej, gdy z przeciwnej strony nadjechał drugi pociąg. Purpurowe błyskawice pełzały po bokach pędzących kolejek, gdy iglice elektropałki nieopatrznie się po nich ześlizgiwały. Kolejne pchnięcie o milimetr minęło twarz Mistrzyni Jedi. Ta, korzystając z okazji, zrobiła krok w przód i odcięła ramię droida. Kolejne szybkie cięcie pozbawiło go nogi. Zanim droid stracił równowagę, Jedi przecięła go na pół, na sam koniec pozbawiając napastnika głowy. Spojrzała w fotoreceptory robota. Jeden już od dawna pozostawał martwy.
Drugi właśnie umarł.
Dwa droidy odnalazły Rorona Corooba.
Walczyli zażarcie. Jedi atakował znajdującego się przed nim przeciwnika, co chwilę blokując ciosy wyprowadzane przez drugiego z MagnaGuardów, który znajdował się za jego plecami. Coroob zamarkował pchnięcie, w ostatnim momencie wyskakując w górę i lądując na dachu kolejki. Pochylił się żeby zmniejszyć opór powietrza. Wyczuwał w Mocy Foula Moudamę, a po chwili zobaczył jak przyjaciel zmaga się z jednym z IG-100.
Przygotował się do skoku i we właściwym momencie zaatakował droida, przepoławiając go.
Mógłby przysiąc, że w czerwonych fotoreceptorach wroga na chwilę pojawiło się zdumienie.
Shaak Ti jeszcze przez moment wpatrywała się w gasnące oko pokonanego przeciwnika.
Kolejka odjechała, ukazując kolejnego przeciwnika. MagnaGuard odwrócił się powoli, spoglądając na szczątki leżące u stóp Jedi. Używając Mocy Torgutianka pchnęła kawałki durastali z ziemi w stronę napastnika. IG-100 odbił wszystkie, wykonując efektownego młynka. Wzniósł broń w górę by zadać mistrzyni Jedi cios.
Shaak Ti wyciągnęła przed siebie dłoń. Fala Mocy pchnęła droida w tył.
Zniknął pomiędzy wagonami kolei magnetycznej. >
Talz podziękował Coroobowi za pomoc, jednocześnie wyrażając aprobatę. Przynajmniej na chwilę zażegnali niebezpieczeństwo.
- Tak – zawtórował Palpatine. – Mistrz Yoda byłby...
- Musimy uciekać! – powiedziała Shaak Ti, która zeskoczyła z dachu nadjeżdżającej kolejki.
Gdy pociąg odjechał, przed Jedi stał Generał Grievous. Zaatakował, oszczędnymi, silnymi ciosami, spychając trójkę Jedi coraz bardziej w głąb taboru kolei.
Stojący na przedzie dwaj Mistrzowie starali się parować i blokować kolejne cięcia. Znudzony walką Kaleeshanin kopnął Ithorianina i Talza, usuwając ich z drogi i pozbawiając przytomności. Przed sobą miał już tylko cofającą się Torgutiankę i opartego o kolejkę Wielkiego Kanclerza. Był z siebie naprawdę zadowolony.
- I tak to się kończy – głos był mroczny, przepełniony nienawiścią i pogardą. – Wielki wysiłek, ale jak zapewne widzicie, całkowicie niepotrzebny – kontynuował, napawając się zwycięstwem. Shaak Ti skupiła się na pelerynie generała, zawiązując Mocą jej skrawek o barierkę pociągu. Palpatine uniósł brew ze zdumienia. Grievous mówił dalej. – A teraz, Jedi, przygotuj się na opuszczenie tego świata.
- Nie sądzę.
Zapaliło się zielone światło i kolejka, do której przywiązany był cyborg, ruszyła z zawrotną prędkością, porywając ze sobą Grievousa. Shaak Ti odetchnęła z ulgą.
- Świetna robota, Mistrzyni Jedi – szepnął z uznaniem Wielki Kanclerz. Po chwili dołączyli do nich dwaj pozostali Jedi, którzy zdążyli dojść już do siebie
- Szybko! – powiedziała mistrzyni, biegnąc w najbliższy korytarz. Reszta pobiegła za nią.
Rozbiła Mocą szybę i skoczyli w dół, na kładkę znajdująca się kilkadziesiąt metrów niżej.
Nie zauważyli jak w rozbitym oknie pojawili się dwaj MagnaGuardzi, obserwując ich z uwagą.
Nelvaan, laboratoria Separatystów.
Pracujące cylindry generatora wystukiwały monotonną muzykę, która towarzyszyła Anakinowi w czasie jego wspinaczki. Wdrapywał się mozolnie, wbijając palce sztucznej dłoni w twardą skałę. Generator pozostał daleko w dole. W końcu uchwycił krawędź durastalowego chodnika, przeskoczył barierkę ochronną i przemknął błyskawicznie obok patrolującego okolicę droida. Przy wsparciu Mocy wskoczył po rurach na ogromną maszynę, a z niej jeszcze wyżej na kolejną kładkę. Wylądował za plecami następnego blaszaka, znikając w mroku nim droid zdążył się odwrócić. Moc pchnęła młodego Jedi na kolejne piętro. Złapał nogami barierkę i usiadł na niej, wpatrując się chwilę w plecy B1 patrolującego tą część chodnika. Niecałą sekundę później wyskoczył w górę, ukrywając się przed wzrokiem droida.
Znalazł się w wąskim, ciemnym tunelu. Gdzieś z boku padało bladozielone, martwe światło. Usłyszał kroki. Po chwili zobaczył trzy długie cienie.
- Ale, panie – usłyszał modulowany głos, dobiegający jakby zza maski. Skakoanie, pomyślał. – Grupa, o którą panu chodzi, nie jest jeszcze w pełni zintegrowana ani przetestowana. – chwila milczenia. – Nie możemy zagwarantować kontroli nad okazami.
- To bez znaczenia – odezwał się drugi, bardziej władczy głos. – Grievous staje się niecierpliwy. Musimy dostarczyć prototypy.
Anakin wycofał się, by nikt go nie dostrzegł. Po chwili minęło go dwóch członków Unii Technokratycznej w asyście droida bojowego
. - Nie jesteśmy jeszcze gotowi.
- Nasze obawy nie obchodzą Generała Grievousa. – inżynier zdawał się nie słyszeć argumentów zgiętego w służalczym ukłonie podwładnego. – Rozpocząć ostatnią fazę i przyprowadzić okaz. Sam dopilnuję procedury.
Reszta słów rozpłynęła się wśród echa pracujących maszyn. Rycerz Jedi odwrócił się powoli, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą usłyszał, o mało nie uderzając głową w transpastalowy cylinder. Z jego wnętrza spoglądała na niego zdeformowana istota zatopiona w zielonej formalinie.
- Nelvaański wojownik? – otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – Co oni ci zrobili?
Spojrzał w głąb sali. Pojemniki z mutantami ciągnęły się w kilku szeregach przez całą długość pomieszczenia. Skywalker z przerażeniem przechodził obok kolejnych „okazów”. Wyczuwał ich strach. Ich ból. Czuł jak cierpią i wiedział, że frustruje ich niemoc. Jednocześnie ich ślad w Mocy był przytłumiony, jakby nie do końca zdawały sobie sprawę ze swego istnienia. Z tego kim i dlaczego są.
Doszedł do kolejnej sali wyglądającej jak ogromne laboratorium.
Na środku, do metalowego panelu, przykuty był młody nelvaański mężczyzna. Harvos… tak miał na imię. Ostatni mężczyzna, który wyruszył z wioski i już nie wrócił. Anakin obserwował jak w dół zjeżdża szklany, przezroczysty cylinder, odcinając tubylca od świata. Pojemnik otoczony był przez kilkanaście droidów bojowych. Nad całością czuwała trójka inżynierów, stojąca powyżej, w specjalnie wydzielonym pomieszczeniu.
Do pojemnika wtłoczono zieloną ciecz, którą Jedi widział już wcześniej w cylindrach w poprzedniej sali. W szybkim tempie formalina zakryła całego wojownika. Skakoański inżynier pociągnął dźwignię do siebie i cylinder wypełniły wyładowania elektryczne. Ciało uwięzionego w środku Harvosa skręcało się, deformowało, odciskając w Mocy brutalne piętno.
- Nie! – Krzyknął Anakin.
Moc przyspieszyła jego ruchy. W ręku pojawił się włączony miecz świetlny. Sekundę później jednym cięciem przepołowił dwóch mechanicznych strażników. Kolejnych przyciągnął do siebie Mocą i zniszczył je precyzyjnym ruchem.
- Jedi! – zawołał przerażony naukowiec.
Rycerz Jedi bez litości niszczył kolejne droidy. Poczuł gniew, niemal tak wielki jak wtedy, gdy odnalazł matkę wśród tuskeńskiej dziczy. Żar nienawiści rozpalił płomień w jego sercu. Otoczył się Mocą, przyjmując i akceptując swój mrok. Tylko gdzieś głęboko w duszy usłyszał głos małego chłopca z Tatooine. NIE!
- Uwolnić okazy – rozkazał inżynier.
- Ale one nie są jeszcze gotowe!
- Powiedziałem: uwolnić! – wyrwał swojemu podwładnemu panel kontrolny, wystukując na nim kod.
Wrota otworzyły się z cichym szumem. W ciemnościach, jakie panowały w nowo otwartym pomieszczeniu, widać było tylko zarys kilkunastu potężnie zbudowanych istot. Gdzieś w okolicach ich klatek piersiowych palił się zielony punkt. Anakin odwrócił się.
- Atakować! Atakować! – donośny głos inżyniera rozbrzmiał gniewnym echem w całym laboratorium. Skakoanin, idąc śladem swych asystentów, przystąpił do ewakuacji.
Mutanty ruszyły posłusznie w stronę Rycerza Jedi, otaczając go półkolem.
- Czekajcie – przemówił głosem małego chłopca. – Jestem tu, żeby wam pomóc. Oni was zmienili. Musicie odzyskać nad sobą kontrolę! – monstra wyciągnęły przed siebie prawe ręce, które obcięto w łokciu i zastąpiono potężną bronią palną. Malec z piaszczystej planety zniknął, stłumiony przez rozgniewanego potwora. Potężna bestia przemówiła głosem Anakina Skywalkera. – Przestańcie! Nie chcę was krzywdzić!
W odpowiedzi usłyszał tylko donośny ryk nelvaańskiego mutanta.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,43 Liczba: 7 |
|
Justine Helfire2008-09-27 09:05:17
Zgadzam się z Rusisem :) Jak zwykle jest genialne :)
Rusis2008-09-25 19:28:55
Jak zwykle w przypadku Cienia bardzo dobre opowiadanie ;)