Autor: Kasis
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
23
Coruscant.
Wiekowy Mistrz Jedi – Yoda oddawał się samotnej medytacji w jednej z sal Świątyni Jedi. Był niewielki i niski, a gdy siedział skulony w zacienionym pomieszczeniu, wydawał się jeszcze drobniejszy. Na jego twarzy widoczny był wyraz skupienia. Nadeszły ciężkie czasy, a Moc mogła podpowiedzieć rozwiązania problemów, wskazać odpowiednie ścieżki i dać ukojenie.
Nagły impuls – krzyk Mocy przerwał medytację i przerażenie na moment zawładnęło Mistrzem. Yoda zerwał się na nogi i jednym gestem odsłonił żaluzje w oknach pomieszczenia. Szeroko otwartymi oczami, zdumiony wpatrywał się w widok, który rozciągał się przed nim. Wraz ze światłem do sali wtargnęła wojna. Wojna, która dotychczas, przez te trzy straszne lata, omijała Coruscant. Przez niebo przelatywały nieskończone ilości statków Separatystów. Wróg niespodziewanie zalał stolicę Republiki dziesiątkami swych pojazdów. Potężne barki desantowe C-9979 zawisły nad i pomiędzy budynkami. Myśliwce Tri i droidy-sępy przy wtórze wycia silników pikowały w dół na miasto. Dooku uderzył!
W tym momencie otwarły się drzwi i do pomieszczenia wpadł Mistrz Mace Windu.
- Zaatakowano miasto! – wykrzyknął.
W tej samej sekundzie Yoda pozbył się strachu, a miejsce zaskoczenia zajęło zdecydowanie. Wiedział co trzeba robić. Odwrócił się do czarnoskórego towarzysza, a na jego twarzy widniała determinacja.
- Obronić miasto musimy.
Pomiędzy strzelistymi, lśniącymi budynkami górnego miasta z jasnego, pogodnego nieba opadały majestatycznie barki desantowe. Jedna za drugą zbliżały się do powierzchni planety i lądowały na placach oraz ulicach miasta. A wraz z nimi na Coruscant przybywało wrogich droidów Federacji Handlowej, które, gdy tylko barka osiadła na twardym podłożu, wysypywały się strumieniami z przepastnych wnętrz pojazdów. I od razu przystępowały do siania zniszczenia.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia na ulice Coruscant i w życie jej mieszkańców wtargnęła wojna. Zwykli obywatele oglądali ją dotychczas jedynie w HoloNecie, a teraz znaleźli się w jej centrum. Zaskoczyła ich swoją brutalnością i bezwzględnością.
Mace Windu szedł energicznym krokiem przez hangar. Za jego plecami i po bokach startowały kolejne myśliwce ARC-170 i z szumem przelatywały nad głową Mistrza. Do nachmurzonego wojownika podbiegł inny Jedi, obdarzony potężnymi rogami zdobiącymi boki jego głowy – Iktotchi o imieniu Saesee Tiin.
- Mistrzu Windu, wrogie statki nadal wychodzą z nadprzestrzeni. Na razie się trzymamy, ale... nasi potrzebują pomocy.
Nie przerywając marszu czarnoskóry Jedi zakomenderował:
- Leć tam i przejmij dowodzenie!
Po tych słowach Windu wskoczył do kokpitu swojego myśliwca Eta-2 będącego następcą używanego przez Jedi Delta-7. Drugi Jedi poszedł w jego ślady.
- Niech Moc będzie z tobą – rzucił Mace do towarzysza.
- I z tobą – odparł Tiin podczas gdy owiewka opadała w dół.
Oba myśliwce poderwały się w górę, w kierunku wylotu z hangaru i dalej w kierunku nieba, na którym rozgorzała walka. W dole biegły zastępy klonów gotowych do starcia z wrogiem i obrony stolicy. Bitwa dopiero się rozpoczęła.
Nelvaan.
Anakin Skywalker, Obi-Wan Kenobi oraz grupa rdzennych mieszkańców planety Nelvaan jechała na grzbietach dużych, białych stworzeń, brnąc przez śnieg. Przypominały banthy z o wiele cieplejszej Tatooine. Ich grube, długie futro sięgało do samej ziemi, zasłaniając kończyny. Wysoko ponad głowami stworzeń wystawały długie, zakrzywione do przodu ciemne rogi. Sunęły spokojnie przed siebie wraz z milczącymi pasażerami poprzez cichą, zaśnieżoną okolicę. Obaj Jedi jechali za wyraźnie złym młodzieńcem i kobietą o imieniu Tuzes-Adas, która zdawała się przewodzić tej grupie. Anakin wyczuwał, że popełnił jakiś błąd i czuł się przez to nieswojo.
Jadąc pomiędzy ogołoconymi z liści drzewami oraz skałami w kształcie grzybów, z których zwisały długie sople lodu, a następnie wspinając się krętą ścieżką, dotarli do wioski ukrytej na dużym występie skalnym. Małe domostwa przypominające ule sprawiały wrażenie przytulonych do skał. Wysoka ściana chroniła je przed niepogodą i kryła przed niepożądanym spojrzeniem.
Anakin rozglądał się wokoło. Tubylcy stali w pobliżu i w ciszy przyglądali się przybyłym. Nagle młody Jedi zdał sobie sprawę z pewnego faktu i zwrócił się do jadącego obok Kenobiego:
- Mistrzu...
- Tak, Anakinie. Wiem – przerwał mu Mistrz Jedi i dokończył za Skywalkera. – To tylko kobiety i dzieci.
Faktycznie, jak okiem sięgnąć widać było tylko błękitnoskóre kobiety o spiczastych uszach i dużych, przepastnych, czarnych oczach. Młodziutkie, dorosłe i całkiem stare kobiety, którym towarzyszyło dużo dzieci z zaciekawieniem przyglądających się obcym. W wiosce czuć było smutek, który odbijał się w oczach milczących kobiet. Anakin czuł narastający niepokój.
Rycerze zostali dowiezieni przed jedną z lepianek i wprowadzeni do wnętrza. Okazało się, że jest ona zamieszkana przez bardzo sędziwego mężczyznę z tubylczej rasy. Poorany zmarszczkami, z zaropiałymi oczami i obwisłymi uszami siedział przed paleniskiem. Jedna z kobiet i Tuzes-Adas usiadły przy nim. Obca kobieta, wyraźnie wzburzona, opowiadała coś w dziwnym języku starcowi, który otworzył szerzej powieki, by spojrzeć na nieproszonych gości. Jedi siedzieli nieopodal przyglądając się Nelvaanianom.
- Wygląda na to, że przerwałeś "rytuał przejścia" tego chłopca albo... test – odezwał się Obi-Wan.
- Skąd wiesz, co mówią? – spytał podejrzliwie Anakin.
- Kiedy podróżujesz przez galaktykę z Qui-Gon Jinnem… – odparł Kenobi – …możesz nauczyć się kilku rzeczy.
Starszy Jedi, słuchając żywo gestykulującej kobiety, zaczął tłumaczyć towarzyszowi:
- Ich krainę nęka jakaś zaraza. Wysyłali wojownika za wojownikiem... jednak żaden nie powrócił. Właśnie wybierali kolejnego, kiedy im przeszkodziłeś.
Kobieta zamilkła i spojrzała w ich stronę z wyrazem zatroskania na twarzy. Wtedy starzec przemówił ochrypłym głosem. Wszyscy słuchali, a gdy zakończył, Kenobi ze zmarszczonym czołem powiedział do Anakina:
- Nie jestem pewien, czy dobrze usłyszałem. Wygląda na to, że będziesz musiał odbyć podróż w ogień – zakończył, spoglądając na Skywalkera.
- Co? – zdumiał się Anakin i z niedowierzaniem spojrzał na dawnego mistrza.
Coruscant.
Ulicami stolicy jechały roboty klasy Hailfire, siejąc wokół zniszczenie. Jeden z wystrzelonych pocisków poszybował ze świstem pomiędzy budynkami, aż natrafił na przeszkodę. Potężny wybuch zatrząsł budynkiem, a w miejscu, gdzie trafiła rakieta, powstała olbrzymia wyrwa w ścianie. Był to apartament senator Naboo – Padmé Naberrie. Wśród okrzyków przerażenia do dziury w ścianie podszedł jej droid C-3PO przekonany o rychłej zagładzie całej planety. W polu widzenia pojawiła się sama Padmé w błękitnej sukni i kapitan jej straży – Typho, który oświadczył:
- Pani, musimy cię zabrać w bezpieczne miejsce.
Ale byłą królową Naboo nie tak łatwo przestraszyć. Padmé stanowczo zaprzeczyła i wydała rozkazy:
- Nie, musimy ewakuować budynek. Zabierzcie wszystkich do schronu!
- Tak, pani – odparł Typho, oddalając się szybko.
3PO nadal wyglądał przez otwór w ścianie i oceniał sytuację:
- Armia droidów? Tutaj? – wychylił się jeszcze bardziej i wykrzyknął w kierunku wojennych maszyn:
- Chciałbym poważnie porozmawiać z waszym programistą!
W tym momencie Padmé złapała go za złote ramię i stanowczo odciągnęła od przepaści:
- Idziemy, 3PO.
Coruscant zostało zaatakowane i było dużo do zrobienia.
Podobnego zdania był Mace Windu, lecący w swym myśliwcu. W skupieniu pilotował pojazd pomiędzy budynkami i wsłuchując się w Moc, która go prowadziła, zestrzeliwał kolejne wrogie maszyny. Nawet trzy myśliwce Tri na ogonie prowadzące ostrzał nie były problemem dla Mistrza Jedi. Szybko ocenił sytuację i skierował się w kierunku budynków. Beczki, zwroty i korkociągi wykonywał bez najmniejszego wahania. Wszedł w ostry zakręt i gładko wleciał w wąską szczelinę w jednej z budowli. Goniące go myśliwce nie zdołały tego uczynić i zakończyły lot na gładkiej ścianie. Czarnoskóry Jedi wyleciał po drugiej stronie budynku w towarzystwie płomieni eksplozji niedawnych przeciwników. Windu na powrót ze ściganego przeistoczył się w ścigającego. Laserowe pociski poszybowały w kierunku wroga.
Nagle Jedi usłyszał ostrzeżenie Mocy i podniósł wzrok. Zza najbliższej strzelistej budowli wyłoniły się kolejne myśliwce Separatystów. Jedyną rzeczą, którą Windu zdążył zrobić był szybki zwrot i ustawienie się dziobem w kierunku lotu wrogich pojazdów. Uchroniło go to od natychmiastowego zderzenia i śmierci. Jednak jego myśliwiec znalazł się w strumieniu myśliwców Tri i Sępów. Były ich tam setki. Leciały w zwartym szyku uniemożliwiającym mu wykonanie jakiegokolwiek manewru. Eta-2 Mistrz Jedi została potrącona przez kilka innych statków i uległa uszkodzeniu. Jedi stracił nad nią kontrolę i nie mógł zrobić nic innego jak tylko salwować się ucieczką ze spadającego myśliwca. Wyskoczył z płonącej maszyny na chwilę przed jej wybuchem. Uniknął śmierci, ale ta w tej samej chwili zagrożenie znów go dopadło – powierzchnia Coruscant zbliżała się błyskawicznie. Szaty wojownika łopotały, gdy spadał w dół, mijając kolejne kondygnacje wysokich budynków. Mace cały czas zachowywał niewzruszony spokój, pozwalając się prowadzić Mocy. I oto tuż pod nim znalazł się jeden z Sępów – ocalenie. Jedi zgrabnie opadł na myśliwiec, dobył miecza i szybkim cięciem rozorał poszycie pojazdu. Wśród iskier pojawiły się skłębione kable. Windu szybkim i zdecydowanym ruchem wbił pięść pomiędzy nie, a następnie gwałtownie wyszarpnął pęk różnokolorowych przewodów.
Sęp zaczął szybko tracić wysokość. Opadając mijali inne walczące statki, wokół rozbłyskały wybuchy. Płyta jednego z lądowisk niebezpiecznie rosła w oczach, gdy pojazd krztusił się i nadal spadał w dół, wirując w niekontrolowanym korkociągu. Windu sięgnął ku Mocy i szarpnął po raz kolejny kablami. I wtedy światła myśliwca rozbłysły na nowo, silnik zaskoczył i Jedi jednym pociągnięciem przewodów poderwał Sępa w górę.
Czarnoskóry Mistrz wzbijał się na nowo zdobytym statku niczym na latającym rumaku. Niektórzy nazwaliby to nieprawdopodobnym szczęściem lub cudem, ale Jedi wiedział, że taka była wola Mocy. Mace Windu wrócił do gry. Skierował się ku walczącym, tam gdzie wskazywała mu Moc – tam gdzie był potrzebny.
Trzy klony lecące w jednym z myśliwców ARC-170 znalazły się pod ostrzałem.
- Mamy trzech na ogonie! – zakomunikował strzelec.
W tym momencie dojrzał kolejnego droida-sępa i dodał szybko:
- Teraz czterech!
- Zestrzelić – rozkazał pilot.
Strzelec, raz po raz naciskając spust, skupił się na ścigających ich myśliwcach. Jego strzały były niestety nieskuteczne i ilość wrogich Sępów nie zmalała. Na szczęście dla tych klonów, czwarty z pojazdów był tym, na którym leciał Windu. Kilka szybkich zwrotów i cięć mieczem, a po trzech Sępach zostały tylko opadające szczątki. Widowiskowo załatwiona sprawa, której nie miał kto podziwiać. Mace odbił też laserowe pociski przeznaczone dla niego, a pochodzące z uratowanego ARC-170.
- Dobra robota – pochwalił towarzysza pilot myśliwca.
Zdumiony strzelec, który w końcu dojrzał co się dzieje, zdołał jedynie wykrztusić:
- To nie ja.
Mistrz Jedi dogonił ich i na moment zrównał się z nimi w locie. Pilot spojrzał zaskoczony na sylwetkę „dosiadającego” Sępa. Fioletowy miecz błyszczał w dłoni Mistrza, a na jego twarzy malowała się determinacja.
- Generał Windu?
Pilot nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy Jedi odbił w bok i odleciał dalej, tam gdzie był potrzebny, tam gdzie wzywała go Moc.
Eskadry ARC-170 pod dowództwem Saesee Tiina właśnie wychodziły z atmosfery planety by dołączyć do tych walczących na orbicie. Myśliwce szybko znalazły się na nowym polu bitwy zapełnionym przez potężne Venatory Republiki oraz niszczyciele klasy Providence należące do Separatystów. Pomiędzy nimi śmigały mniejsze, zwrotne myśliwce. Bitwa była olbrzymia. Jak okiem sięgnąć widać było statki, okręty, wiązki laserów i wybuchy.
Nowe niszczyciele przeciwnika wyskakiwały z nadprzestrzeni. Na drodze jednego z nich znalazł się Venator o nazwie „Impavid”. Nim ktokolwiek z obydwu załóg zdołał zareagować Providence wbił się dziobem w bok niszczyciela Republiki. Uderzenie było tak potężne, że ku przerażeniu Saesee Tiina okręt rozpadł się na dwie części przy wtórze potężnych eksplozji. Mistrz Jedi, manewrując pomiędzy wszystkimi pojazdami, wylądował w hangarze uszkodzonego Venatora, podczas gdy kilka myśliwców ARC-170 opuszczało jego pokład. Gdy tylko wyskoczył ze swojego myśliwca podbiegł do niego kapitan i zameldował:
- Generale Tiin, straciliśmy statek.
Tiin skomentował to krótko:
- Pora zdobyć nowy...
- Tak jest, panie generale – odparł klon.
Konający Venator zbliżał się do jednego z niszczycieli Separatystów – „Prosperującego”. Droidy ostrzeliwały zbliżający się okręt, ale klony również odpowiadały ogniem. Olbrzymie statki były coraz bliżej siebie, republikański okręt majestatycznie przepływał nad niszczycielem przeciwników. Tymczasem w hangarze „Impavida” wszystkie klony pod dowództwem Jedi szykowały się do opuszczenia zniszczonego statku. Tiin włożył hełm i rozkazał:
- Przygotować się do wejścia na pokład!
Żołnierze odpowiedzieli mu zgodnym okrzykiem i przygotowali broń do ataku. Gdy tylko grodzie hangaru znalazły się na wysokości „Prosperującego”, zostały otwarte. Jedi wsłuchał się w Moc i czekał na najodpowiedniejszy moment do abordażu. Nagle poderwał się z okrzykiem:
- Do ataku! – i pierwszy poszybował w kierunku okrętu wroga.
Zaraz za nim podążyły klony. Każdy z ciężkim blasterem w dłoniach i odrzutowym plecakiem na plecach. W dłoni Mistrza Jedi zabłysnął zielony miecz świetlny.
Klony szybko przebyły odległość dzielącą oba statki i wylądowały na jego poszyciu, gdzie od razu otworzyły ogień do wroga. Tymczasem Jedi przyklęknął i zaczął przy pomocy miecza systematycznie ciąć i topić kolejne warstwy okrętu, by dostać się do środka. Szybko przedarł się przez ostatnią, która dzieliła go od najbardziej zewnętrznego pokładu. Wyskoczył z wyciętego otworu i odbił pociski wystrzelone w jego kierunku przez droidy Federacji. Za nim do wnętrza statku wtargnął odział klonów. Walka z powierzchni przeniosła się również do wnętrza.
Tymczasem przybywało żołnierzy lądujących na powierzchni niszczyciela Separatystów. Ostrzeliwani przez turbolasery ginęli, jeśli nie zdążyli znaleźć schronienia. Jednak zażarcie odpowiadali ostrzałem. Natomiast wewnątrz okrętu Saesee Tiin i towarzyszący mu żołnierze właśnie sforsowali kolejne grodzie prowadzące na mostek statku. Znajdujące się tam droidy nie miały najmniejszych szans. Zostały błyskawicznie unieszkodliwione. Jedi przejął dowodzenia nad okrętem i szybko skierował go przeciwko bliźniaczym statkom Separatystów. Klony, które jeszcze przed sekundą unikały ostrzału wieżyczek radośnie obserwowały efekt małego zwycięstwa w tej wielkiej bitwie.
Nelvaan, wioska Rokrul. Podczas gdy w stolicy Republiki trwała zacięta walka, dwaj nieświadomi niczego Jedi zgłębiali tajemnice mroźnej planety. W mroku nocy, przy świetle ogniska, w towarzystwie Nelvaanian oraz cieni na skałach, Kenobi i Skywalker przysłuchiwali się na poły deklamacji, na poły pieśni wydobywającej się z piersi tubylczego szamana o imieniu Orvos.
- Co on mówi? – zapytał Anakin.
- Przywołuje ducha ognia – wyjaśnił Obi-Wan i wpatrując się w starca zaczął tłumaczyć:
- Matka łka, jest chora. Wszyscy wojownicy zawiedli. Nie wyleczyli Matki. Podczas tej wiecznej zimy... przybył nieznajomy. Powiedz nam, dlaczego przybył? Jakie ma zamiary?
Cień szamana górował nad jego drobną postacią, gdy mieszał tajemnicze składniki w niewielkiej misce. Kiedy skończył wrzucił do ognia garść tej mikstury. Płomienie wzbiły się wysoko w górę i silny dym buchnął w niebo. Szare kłęby zadrżały i nagle uformowała się z nich szponiasta dłoń. Orvos wyszeptał coś spoglądając na nią. Również pozostali Nelvaanianie zgromadzeni wokół ogniska wydawali się być poruszeni. Obi-Wan ze zmarszczoną brwią tłumaczył Anakinowi:
- Mówią: "ręka ducha"? Wydaje im się... – przerwał, gdy nagła myśl przemknęła przez jego umysł.
Złapał zaskoczonego Skywalkera za rękę i ściągnął rękawicę zakrywającą jego mechaniczną dłoń. I nim ten zdążył zareagować poderwał się i pociągnął ramię byłego ucznia wysoko w górę by wszyscy mogli ujrzeć jego dłoń. Gdy tak stali wykrzyknął:
- [Ręka ducha! Ręka ducha!]
Na szamanie zrobiło to duże wrażenie. Jego twarz wyrażała zaskoczenie, ale zarazem zrozumienie. Anakin odniósł wrażenie, że wszyscy oprócz niego wiedzą co się dzieje:
- Co robisz? – spytał zdziwiony Kenobiego.
- Nie, tu chodzi o to co ty robisz – odparł wyraźnie z siebie zadowolony Jedi.
Coruscant.
Yoda stał samotnie na szczątkach rozbitego myśliwca Republiki. Sam jeden był gotowy do odparcia ataku o wiele liczniejszego wroga. A ten właśnie nadciągał. W kierunku Jedi leciały krwiste pociski z działek zbliżających się droidek. Ponad zmierzającą w jego kierunku falangą niszczycielskich robotów niebo zasnuły myśliwce Tri. Ściągnięte brwi zdradzały skupienie Mistrza. W jego kierunku zbliżały się dziesiątki pojazdów, ale nie okazywał on strachu. Jeden gest i zabójcze droidy wzleciały w górę gdzie zawisły nieruchomo i stworzyły mur, o który rozbiły się myśliwce. Każdy z wybuchów oznaczał, że liczba maszyn Separatystów właśnie zmalała przynajmniej o kolejne dwie sztuki.
Ale zagrożenie zbliżało się z innej strony. Nieopodal z wnętrza barki desantowej wyjeżdżały transportery MTT pełne robotów bojowych Federacji. Yoda zmusił je, by cofnęły się do wnętrza, zamknął właz i odepchnął olbrzymi pojazd. Gdy ten ze zgrzytem tarł o płytę lądowiska wśród deszczu iskier, Yoda ściągnął na niego drugą barkę, doprowadzając do widowiskowego wybuchu. Kolejne dwa C-9979 nadlatywały, ale i je spotkał taki sam los, gdy Yoda złączył dłonie. Obydwa statki zderzyły się przy wtórze wybuchów. Wielu powiedziałoby, że to wszystko czego dokonywał tu Yoda jest niemożliwe, że tak niepozorny, wiekowy Mistrz nie może czynić takich rzeczy. Ale Mistrz Jedi dokonywał ich, bo Moc była jego sprzymierzeńcem, a sprzymierzeniec to potężny.
Nagle do jego zielonych uszu doszedł meldunek:
- Alarm! Tracimy obszar w sektorze 4!
Nim klon powtórzył drugi raz swój komunikat Yoda już był w drodze. Jednym susem znalazł się na grzbiecie swojego kybucka i wyruszył do sektora czwartego.
Nelvaan, wioska Rokrul. Brązowe, obślizgłe żyjątka wiły się w misce. Nie wyglądały sympatycznie. Orvos sięgnął po nie. Gdy zacisnął dłoń, by nabrać pełną garść, stworzonka zaczęły rozpaczliwie piszczeć. Starzec nie zwracał na to uwagi. Stał z wyciągniętą przed siebie ręką i mówił coś do Skywalkera. Obi-Wan przetłumaczył:
- Mówi, że może trochę zaboleć.
Obok niego stał półnagi Anakin oczekujący na rozwój wydarzeń. Nelvaanianin rzucił garść robali w kierunku Jedi. Te przyssały się momentalnie do jego nagiego torsu, ramienia a nawet twarzy i rozpoczęły powolną wędrówkę po ciele Rycerza. Ich trasę znaczyły ciemnoniebieskie linie przypominające tatuaż. Jedno z żyjątek barwiło bliznę przy prawym oku Skywalkera. Proces wstrzykiwania barwnika najwyraźniej faktycznie był bolesny ponieważ Jedi krzywił się, gdy jego ciało pokrywały linie i spirale.
- Czy to naprawdę konieczne? – spytał.
- To część ich rytuału. Musisz to uszanować – odparł ze spokojem Kenobi.
Podczas gdy stworzonka kontynuowały pracę, szaman wyjaśniał Anakinowi jak ma wykonać swoje zadanie. Obi-Wan tłumaczył zaś jego słowa:
- Musisz podążać za wiatrem, gdyż on jest płaczem Matki. Podróżuj jej łzami, gdyż są one zamarznięte w strachu. Wejdź do ust Matki, aby obudzić w niej… płomień.
Wszyscy mieszkańcy, a raczej mieszkanki, wioski zgromadzili się by pożegnać kolejnego wojownika wyruszającego z misją ocalenia ich planety. Przy Anakinie stał jego były mistrz i Orvos. Skywalker siodłał jedno ze stworzeń, na których przybyli do wioski. Odsłonięte ciało mężczyzny pokrywał zakończony tatuaż, a jego mechanicznej dłoni nie zakrywała rękawica.
Podczas gdy Jedi zapinał popręg, Kenobi odezwał się do niego:
- Anakinie, pomimo, że nie przeszedłeś oficjalnych Prób ta wojna przetestowała cię bardziej niż jakiekolwiek z nich. Jedno można powiedzieć: Mistrz Yoda to przewidział.
Anakin zdawał się nie zwracać uwagi na te słowa, ale Obi-Wan kontynuował:
- Moc sprowadziła nas tutaj, dla twojej ostatecznej Próby. Tej, której nigdy naprawdę nie stawiłeś czoła.
Na te słowa Skywalker spuścił głowę.
- Mistrzu, zawsze byłem cierpliwym uczniem – powiedział i spojrzał w oczy Kenobiego, dodając: – Ale swoje już udowodniłem. Jestem Rycerzem Jedi – zakończył, wskakując na siodło. – Nie zawiodę cię.
- Nie, Anakinie... Nie zawiedź siebie.
Młody Jedi nie odpowiedział, odwrócił się i pogonił zwierzę.
Patrząc na oddalającą się sylwetkę, Kenobi powiedział cicho:
- Niech Moc będzie z tobą.
Coruscant.
W centrum galaktyki, w stolicy Republiki trwała zażarta walka. Odział klonów, chroniąc się za wzniesioną na szybko barykadą, starał się obronić jeden z mostów znajdujący się w sektorze czwartym. Jednak wroga ciągle przybywało. Kapitan Fordo, bohater z Muunilinst i Hypori, dowódca linii obrony wzywał posiłki, gdy jego podwładni pod ciężkim ostrzałem starali się odeprzeć wroga.
- Potrzebujemy posiłków w sektorze 4. Niemal nas opanowali. Powtarzam, niemal... – klon nie zakończył komunikatu, bo właśnie jego dwóch towarzyszy zostało dosłownie zmiecionych przez pociski, a na szczycie barykady pojawił się superdroid. Kapitan zareagował błyskawicznie i w ułamku sekundy zlikwidował przeciwnika. Ale to nie był jedyny droid w zasięgu wzroku. Kolejny już zbliżał się z boku. Uderzenie ciężkim blasterem powaliło go na ziemię, gdzie został poczęstowany kilkoma strzałami. Za plecami Forda był już kolejny. Ogniwo zasilające wyczerpało się, więc rzucił blaster w przeciwnika i dobył lekkiego miotacza, z którego go rozwalił. Żołnierz szybko podniósł ciężką broń po jednym z towarzyszy i otworzył ogień do kolejnych wrogich droidów, nie przestając strzelać z lekkiego blastera. Z pomocą pozostałych podwładnych udało się na chwilę utrzymać oblegane stanowisko, ale kapitan nie widział sensu dalszego oporu w tym miejscu, dlatego wydał rozkaz:
- Odwrót! Odwrót!
W tym momencie nad głowami klonów przeskoczył Mistrz Yoda na grzbiecie kybucka z mieczem w ręku, krzycząc:
- Utrzymać pozycje!
Jego miecz odbijał wrogie pociski i ciął droidy. Mocą odpychał inne i nawet jego rumak pomagał w odparciu atakujących roznosząc ich na swoich rogach. Przewaga droidów B2 zaczęła się zmniejszać. Nagle na niebie pojawił się Mace Windu na zdobycznym droidzie-sępie. Nadchodziły kolejne posiłki. Ciemnoskóry Mistrz zeskoczył ze statku, który zarył w ziemię kosząc po drodze dziesiątki superdroidów. Sam Jedi bez kłopotu mu dorównywał. Szybkie i mordercze ciosy wspomaganych Mocą zaciśniętych pięści unieszkodliwiały jedną maszynę za drugą. Windu był w wirze walki podobnej do tej, którą stoczył z maszynami Federacji na Dantooine. Jego zabójcza precyzja i skuteczność były wynikiem wielu lat treningu i otwarcia się na Moc.
Walczący nieopodal Yoda zawołał:
- Mistrzu Windu!
Nie musiał mówić nic więcej. Jedi wiedział o co chodzi. Jednym susem znalazł się przy niewielkim Mistrzu i obaj przy użyciu Mocy odepchnęli liczne zastępy armii przeciwnika. Niczym zdmuchnięte przez wiatr liście, droidy spadały z mostu i rzucone w tył taranowały kolejne jednostki. Ale teren został oczyszczony zaledwie na chwilę. Następne maszyny zajmowały miejsce pokonanych i zbliżały się do walczących. Windu dobył miecza i krzyknął do żołnierzy:
- Do ataku! – i sam ruszył na zastępy wroga.
Klony ruszyły do boju przy boku swych dwóch generałów. Mace i Yoda cięli kolejne droidy, a kopie Jango Fetta posyłały setki pocisków w ich kierunku. Wspólnie, ramię przy ramieniu, niszczyli wiele wrogich jednostek, jednak i te zbierały krwawe żniwo w postaci martwych klonów. Wojna trwała…
Przytłumione odgłosy wybuchów dochodziły do apartamentu Kanclerza. Walka, która wstrząsała planetą sprawiała, że delikatna filiżanka na biurku Palpatine’a zaledwie drżała. Sam Wielki Kanclerz wydawał się być nieporuszony całą sytuacją i w spokoju popijał stym-herbatę spoglądając przez okno. Gdy usłyszał dzwonek u drzwi, nie odwracając się powiedział spokojnie:
- Proszę wejść.
Do pomieszczenia wszedł odział klonów w towarzystwie trójki Jedi: Shaak Ti, Foula Moudama i Rorona Corobba. Pierwsza z nich oznajmiła bez wstępów:
- Wielki Kanclerzu, musimy cię natychmiast zaprowadzić do schronu.
Przywódca Republiki odwrócił się do przybyłych i wstał z fotela. Był opanowany i spokojny:
- Ale bitwa jest tak daleko... – powiedział.
- Proszę Kanclerzu, musimy działać zgodnie z protokołem bezpieczeństwa – nalegała Jedi rasy Togruta. – I zaprowadzić cię do...
- Nie stchórzę w obliczu tego zdradzieckiego ataku – przerwał jej Palpatine, marszcząc brwi.
W tym momencie dał się słyszeć stukot dochodzący jakby gdzieś zza ściany, z bliska. Przypominał kroki ciężkiego droida lub kogoś w masywnych butach. Wszyscy nasłuchując zaczęli się rozglądać wkoło. Klony uniosły broń.
- Co to za…? Co to za odgłosy? – spytał Kanclerz.
Shaak Ti słuchała w skupieniu. Ten dźwięk coś jej przypominał... Nagle krzyknęła:
- Musimy uciekać. Natychmiast!
W tym samym momencie odgłosy ustały, zapanowała cisza. Palpatine uśmiechnął się uspakajająco:
- Widzicie? To nic takiego.
Ledwie skończył wymawiać to zdanie, gdy nieopodal niego, za szybą pojawiła się głowa. Głowa, którą Shaak Ti poznała od razu – Generał Grievous!
- Kanclerzu! – zdołała jedynie powiedzieć.
W tym samym momencie szyba rozprysła się na dziesiątki odłamków, a Palpatine wylądował na ziemi wśród nich. Odwrócił głowę i zaskoczony spojrzał na stojącego nad nim napastnika. Dowódca armii Separatystów zdawał się wypełniać sobą całą wysokość apartamentu. Jego peleryna powiewała targana podmuchami z zewnątrz. Był wielki, potężny i sprawiał wrażenie bardzo skutecznego i niebezpiecznego. A przywódca Republiki leżał bezbronny przed nim na ziemi...
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,00 Liczba: 4 |
|
darthubert2008-09-25 15:59:22
Całkiem fajne
Dave2008-09-24 21:50:49
(...)"gdy nieopodal niego, za szybą pojawiła się głowa."(...) Ech, pokazała się "głowa" :D Czytałem dragmenty ale doprawdy niezłe 8/10