Autor: Taraissu
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
22
Bomis Koori IV, dwa i pół roku po bitwie o Geonosis.
Zielonkawa, gadzia powieka generała sił zbrojnych Separatystów Oro Dassyne’a drżała z przejęcia. Bomis Koori IV było świadkiem zmagań wojennych, zapamiętanych przez potomnych jako Wojny Klonów. Niespełna od trzech lat, jak galaktyka długa i szeroka, wojna przetaczała się przez masę światów. Siły Republiki wspomagane przez armię klonów dowodzonych przez Rycerzy Jedi toczyły zaciekłe boje z Separatystami. Na oczach koorivarskiego generała żołnierze Trzeciej Armii Republiki szturmowali pozycje zajęte przez siły Konfederacji Niezależnych Systemów, ten jednak wydawał się bardzo pewny siebie.
- Ciekawe ilu wysłali? – Koorivarczyk zastanawiał się głośno, stojąc na murach swej twierdzy, otoczony droidami i innym ciężkim sprzętem. – Mamy ogromną siłę ognia, a mury chronią tarcze – wyliczał wyraźnie zadowolony z siebie. – Nie dadzą rady… Przyślą pewnie z pięćdziesięciu Jedi. Co najmniej tylu potrzeba. A może setkę? Nie zdobędą tej bazy mniejszą liczbą. To musi być armia Jedi! – na tę myśl roześmiał się.
- Mam kontakt wizualny – zameldował elektronicznym głosem robot typu B-1.
- Jedi ? – zapytał wyraźnie podekscytowany generał.
- Na to wygląda.
- Ilu, tysiąc?
- Nie.
- Osiemdziesięciu ? – Oro wydawał się lekko zirytowany.
- Nie, generale.
- To ilu? Pięćdziesięciu?
- Mniej – odpowiedział beznamiętnym głosem robot, wciąż śledząc przebieg starć za pomocą elektrolornetki.
- Czterdziestu? – żółtoskóry Koorivarczyk zgadywał dalej, wyraźnie wytracony z równowagi. – Dajże spokój! Ilu?
- Dwóch.
- Co?! – wykrzyknął. – Dawaj to!
Generał wyrwał z rąk droida elektrolornetkę. Początkowo w chmurze pyłu przed twierdzą nie było nic widać, ale po chwili z tumanów kurzu wyłonił się zarys dwóch postaci pędzących niezmordowanie na wierzchowcach w kierunku bazy Separatystów. Jedi. Sylwetki tej konkretnej dwójki znane były powszechnie z transmisji HoloNetu w całej galaktyce. Generał Oro Dassyne wiedział, co zaraz się stanie – osłupiały rozdziawił usta obserwując dalszy rozwój wydarzeń, na które nie miał już żadnego wpływu.
Oko zadrgało mu bezwładnie.
Jednak to nie Jedi uderzyli pierwsi. Masywny, pochłaniający wszystko cień przykrył generała, nakłaniając go, by spojrzał w górę… Prosto na armadę republikańskich niszczycieli klasy Venator i dziesiątek myśliwców ARC-170, jakie wypluwały ze swych wnętrzności. W tej chwili Dassyne pomyślał tylko o jednym:
„Dlaczego do ciężkiej cholery nie osłoniłem twierdzy od góry?”
Jego porażka była już przesądzona. Dwóch Jedi bez specjalnego wysiłku przedarło się przez szyki nieprzyjaciela. Starszy z nich pod charakterystycznym brązowym płaszczem Zakonu nosił białą zbroję klona. Młodszy prezentował bliznę zdobytą w trakcie pojedynku. Stanowili zgrany tandem. Mistrz i jego dawny uczeń, którzy w trakcie wojny wykazywali się niesamowitą skutecznością. Obi-Wan Kenobi, członek Rady Jedi i Anakin Skywalker, niepokorny Rycerz, nazywany „Wybrańcem”. Stanowili młot Jedi, stuprocentowo skuteczną siłę uderzeniową. Starszy Mistrz odznaczał się spokojem, skromnością, zmysłem dyplomatycznym. Młodszy miał wiele twarzy. Od najmłodszych lat był wspaniałym pilotem, a w czasie wojny jego umiejętności pomogły w wielu akcjach. Wspierał innych Jedi w powietrzu i na lądzie.
Był Rycerzem Republiki.
I teraz też, osłaniany przez Obi-Wana Kenobiego szatkował na kawałki zdezorientowane droidy Separatystów, pieczętując zwycięstwo Republiki w bitwie o Bomis Koori IV. Ale mylił by się ten kto sądził, że bitwa ta miała jakikolwiek wpływ na zakończenie wojny.
Zawsze pozostawało coś do zrobienia.
I tak Wybraniec krążył po galaktyce, posyłany na wszystkie strony kosmosu, wszędzie tam, gdzie trzeba było zostać bohaterem. W swoim myśliwcu z wiernym R2-D2 u boku, sekretnym prezencie od żony, której jako Jedi nie powinien był mieć, roznosił na strzępy statki nieprzyjaciela w trakcie kosmicznych starć, wspierając Mistrza Saesee Tiina. Anakin Skywalker był równie świetnym wojownikiem w powietrzu, jak i na lądzie. Zdarzało się i tak, że ratował innych Jedi z opresji, jak chociażby Aaylę Securę, Voolvifa Monna i Agena Kolara, uwięzionych w bąblach pola siłowego wytwarzanego przez droidy-kraby. A gdy schodził z pola walki okazywał się kochającym mężem. Choć Kodeks Jedi zabraniał przywiązania, Anakin, gdy tylko mógł, wymykał się na spotkania ze swoją w tajemnicy poślubioną żoną. Padmé Amidala, senator Naboo i była królowa w ciągu długich tygodni rozłąki czekała na ukochanego, z bólem zauważając i licząc kolejne blizny i okaleczenia, jakie przynosiła mu wojna – najpierw stratę dłoni na Geonosis, a potem oszpecającą szramę na twarzy na skutek pojedynku z Asajj Ventress na Coruscant. Jednak największe rany, blizny i niepokoje młody Jedi skrywał w sercu, ale o tych najgłębszych nie wiedział nikt. Lub prawie nikt. Mimo wszystko, Anakin Skywalker bez wątpienia stał się symbolem tej wojny i jasnym punktem napełniającym nadzieją dusze tak wielu istot.
Bohaterem, bez którego Republika nie potrafiła się obejść.
Gdzieś w Zewnętrznych Rubieżach, niecałe trzy lata po bitwie o Geonosis.
Deszcz zacinał nieustannie, a krople wody przedzierały się przez różne szczeliny i zakamarki nie pozostawiając na niczym i nikim suchej nitki. Kap kap kap… krople deszczu spadały na głowę śpiącego Mistrza Jedi, który oswojony już z aurą otworzył oko, aby skontrolować sytuację, po czym położył się w pozycji pozwalającej zachować suchość. Ulga trwała ledwo sekundę – krople znów, niczym złośliwy gnom, znalazły drogę w sklepieniu obozowiska, ponownie pikując na głowę Jedi. Zniechęcony Obi-Wan Kenobi podniósł się i usiadł, myśląc nad sposobami zagłady przeklętych kropel i przespaniu w suchości choć paru godzin. Nie dane mu było jednak znaleźć pomyślnego rozwiązania, gdyż niespodziewanie pojawił się jeden z żołnierzy klonów, odziany w biały pancerz z pomarańczowymi wyłogami. Na plecach tkwił mu plecak odrzutowy.
- Generale Kenobi.
- Tak, komandorze Cody? – odparł Obi-Wan, niechętnie wracając do rzeczywistości.
- Oblężenie ma się dobrze –ciągnął dalej dziarskim głosem komandor. – Jeśli nie przestaniemy napierać, zniszczymy ich tarcze za trzy miesiące.
- Ale tkwimy już miesiąc! – skwapliwie zauważył generał.
- Tak jest, zgodnie z harmonogramem – odrzekł Cody, odpalił silniki plecaka i po chwili już go nie było.
Obi-Wan westchnął znużony. Zza rogu wyłonił się Anakin z tobołkiem zarzuconym na plecy. Wydawał się nie mniej dziarski niż żołnierz, który przed chwilą składał meldunek. Niewzruszony przebrnął przez ścianę deszczu, po czym usiadł rozkładając przed sobą pakunek. Na widok zawartości z radości zatarł ręce. Starszy Jedi natychmiast zareagował:
- Co to jest? – zapytał z nieukrywanym obrzydzeniem.
- Obiad – odpowiedział pogodnie młodszy Jedi
Posiłek, składający się głównie z owadów, wił się i ruszał w panice, ale najwyraźniej na młodym Rycerzu nie robiło to specjalnego wrażenia. Pośpiesznie zabrał się do pałaszowania co smaczniejszych kąsków.
- Jak możesz jeść coś takiego? – mruknął zzieleniały Kenobi.
- Ależ mistrzu – odpowiedział spokojnie rozbawiony Skywalker. – To ty zawsze mówiłeś, abym karmił się Żywą Mocą.
- Nie to miałem na… – zamierzał zripostować Obi-Wan, jednak odpuścił sobie. W końcu Anakin nie był już jego uczniem, żeby mógł mu prostować wykrzywione upodobania kulinarne. Przez krótką chwilę słuchać było jedynie szum deszczu, trzask pękających pancerzyków i miażdżonych odnóży w ustach Anakina. Gdy Kenobi oswoił się już z myślą, że ma owadożercę za kompana, wpadła mu do głowy pewna myśl.
- A właściwie skąd to wziąłeś?
- Z obozu wroga – oznajmił pogodnie Skywalker i rozsiadł się bardzo z siebie zadowolony.
W jednej chwili nie było widać śladu zmęczenia w postawie ani spojrzeniu Obi-Wana.
- Co? Byłeś tam? – zapytał zaskoczony. – Co tam robiłeś?
- Rekonesans – odpowiedział Anakin, nie przerywając chrupania.
- A jak przedarłeś się przez tarcze?
Młody Jedi spokojnie wessał pokaźnej długości dżdżownicę, najprawdopodobniej zostawioną na deser i wtedy stało się jasnym, iż obiad opakowany był w arkusz flimsiplastu, który prezentował mapę. Wskazał palcem wzdłuż tunelu zaznaczonego ma rysunku.
- Znalazłem starożytny ściek, biegnie dokładnie pod starym miastem.
W oddali rozległ się grzmot. Obi-Wan ogarnął wzrokiem schemat, po czym beznamiętnym głosem stwierdził:
- Wiec jak sądzę nasz plan to: przedostać się kanałem, dotrzeć od generatora tarczy, przebić się przez ich obronę, wysadzić generator w powietrze i tym samym pozbawić wroga tarcz, a wtedy nasze oddziały wedrą się i pokonają nieprzyjaciela.
- Dokładnie, ruszajmy – Anakin bez wysiłku zerwał się na równe nogi i ruszył przed siebie pozostawiając w tyle skonfundowanego Jedi.
Kenobi nie mógł opanować uśmiechu. „Nie usiedzi w miejscu”, pomyślał.
Ostrzał trwał nieprzerwanie, gdy Jedi wślizgnęli się do kanału. Wewnątrz zmuszeni byli brodzić po pas w stojącej wodzie. Obi-Wan oczywiście nie szczędził swych sarkastycznych uwag:
- Cóż za wspaniały zapach znalazłeś… – zadrwił z młodszego Jedi, gdy dotarli do osuwiska. Kamienie zagradzały dalszą drogę. – Co teraz? – zapytał niewzruszony.
- Popłyniemy – odrzekł Anakin i po chwili zniknął pod powierzchnią wody.
- Wiedziałem, że to powiesz… – mruknął sam do siebie Kenobi, ruszając za dawnym Padawanem. Bardziej od latania nie znosił chyba pływania.
Jedi wypłynęli pod obozem wroga. Nie zważając na zapachy i wilgoć wspięli się po drabinie do włazu, a gdy uchylili pokrywę okazało się, że znajdują się dokładnie przy generatorze. Drogą do niego zagradzała masa krzątających się wokoło robotów typu B-1. Anakin rzucił się w ich kierunku kuszony obietnicą walki i dobrej rozrywki.
- Do dzieła!
W ostatniej chwili Obi-Wan zatrzymał go i osadził na miejscu.
- Nie, nie, nie! Czekaj!
Szmer zwrócił uwagę robotów.
- Mówiłeś coś? – zwrócił się jeden ze stojących bliżej włazu do najbliższego towarzysza.
- Nie – usłyszał zwięzłą odpowiedź. Obaj od razu wrócili do przerwanych obowiązków.
- Są inne sposoby niż walka – szepnął Obi-Wan, który wciąż nie pozbył się mentorskiego tonu. Po cichu wyjął materiały wybuchowe i bezszelestnie ułożył na posadzce, po czym pchnął Mocą w kierunku generatora. Okrągłe detonatory termiczne, przypominające raczej niewielkie piłeczki, potoczyły się niezauważone wprost pod nogi robotów stojących u podnóża reaktora.
- To nie jest zabawne... – mruknął zawiedziony Anakin, gdy obaj znikali we włazie. W chwili eksplozji Jedi byli już pod wodą.
Gdy nieoczekiwanie tarcze opadły, komandor Cody nie zwlekając wydał rozkazy:
- Do wszystkich jednostek: atak! Ruszamy!
Armia klonów wdarła się do bazy Separatystów sprawnie unieszkodliwiając wszystko, co znalazło się na ich drodze. W tym czasie obaj Jedi, spokojni o wynik bitwy, pozostawili jej losy w rękach żołnierzy i wolnym krokiem oddalili się od szturmowanej strefy.
- Dobra robota, przyjacielu – powiedział Obi-Wan poklepując Anakina po ramieniu. – Dobra robota...
Kashyyyk.
To był jeden z tych zwyczajnych dni, typowych dla Kashyyyk. Jaccoba wraz z ojcem wyruszyli na polowanie. Gdy Tarkov wskazał synowi pasącą się wśród traw czteronożną grantaloupe, młody Wookiee ruszył w pościg za zwierzyną. Z oszczepem w dłoni mknął na lianie z ogromną, śmiercionośną szybkością, po czym dokładnie namierzywszy cel rzucił. Mimo wszystko chybił, a broń roztrzaskała się o coś ukrytego w gąszczu. Wookiee podeszli bliżej, aby zbadać znalezisko i ku swojemu zdumieniu odkryli ukryte transportowce z wojskami Separatystów. Stało się jasne, że działania wojenne nie ominą zielonego Kashyyyk.
Tarkov stał przez chwilę, wpatrując się w potężny transporter MTT, gdy ten nagle obudził się do życia. Przerdzewiałe i pokryte śladami niekończących się bitew wrota otworzyły się na pełną szerokość, wypluwając ze środka czołgi i składającą się z droidów piechotę Separatystów. Starszy Wookiee nie czekał ani sekundy – chwycił syna i na lianie śmignął do góry, ukrywając się w gąszczu niewielkiego wroshyra. Potężne drzewa na Kashyyyk miały nawet i kilometry wysokości, ale tutaj, na Archipelagu Wawaatt, były zdecydowanie mniejsze, choć równie masywne i potężne.
„[Idą do Kachirho]”, powiedział do syna Tarkov. Teraz to właśnie ta osada Wookieech miała stać się miejscem, w którym Separatyści zostaną pokonani lub… wszystkich wojowników Kashyyyk czeka śmierć.
Jednak wojna dotarła nie tylko na piękny, zielony Kashyyyk. W całej galaktyce dziesiątki ras popadały w niewolę, a wiele strategicznych miejsc ulegało pod naporem wojsk Konfederacji. Jedną z nich była planeta Bal'demnic, na której znajdowały się kopalnie cortosis, materiału odpornego na cięcie klingą miecza świetlnego. I mimo dzielnych wysiłków broniących planety jaszczuropodobnych Kon’me, utrata tego świata mogła okazać się druzgocąca dla Jedi, a co za tym idzie samej Republiki.
Wiele innych planet, których nazwy giną w pomrokach dziejów, zostało podbitych głównie dzięki przewadze liczebnej sił zbrojnych Separatystów. Dużo łatwiej było o części zamienne do droidów, które stanowiły trzon wojsk Konfederacji Niezależnych Systemów, niż o żywych żołnierzy, którzy bronili Republiki. Czy to na morzu, czy na lądzie lub w górach, wszędzie tam dzielni, wierni Republice tubylcy oddawali życie za wolność i szansę na pokój w galaktyce. Droidy nie znały litości – deptały i miażdżyły stanowiska ogniowe sił Republiki razem z dzielnymi obrońcami, którzy do końca spełniali swój obowiązek.
Czasami klony się poddawały. Nie mając innego wyjścia, pozbawieni wsparcia dowodzących Jedi, rzucali na ziemię wyczerpane karabiny i zdawali się na łaskę droidów. Ale Jedi, mimo wciąż malejącej liczby Rycerzy, robili co w ich mocy, by powstrzymać zbliżającą się klęskę. W trakcie bitwy o Orto wielu błękitnoskórych Ortolan z niedowierzaniem patrzyło na przemarsz zrobotyzowanych wojsk. W ich ogromnych oczach odbijał się strach. Jednym z przebywających wówczas na planecie był Rycerz Jedi Nem Bees, wysłany wcześniej na swą rodzinną planetę z misją ocalenia prorepublikańskiego rządu planety. A wśród dzieci, które wraz z nim obserwowały nadchodzącą niewolę Ortolan, znajdował się niejaki Siiruulian Phantele, znany w przyszłości bardziej jako Max Rebo, popularny galaktyczny muzyk i założyciel zespołu Max Rebo Band.
Nem Bees nie mógł wprawdzie wiedzieć o przyszłych losach młodego Siiruuliana, ale zastanawiał się czasem, ile wspaniałych istot mogłoby żyć i rozkwitać w galaktyce, gdyby nie ten bezsensowny, okrutny konflikt. I co najgorsze, mimo trzech lat nadludzkich wysiłków pokój nie zbliżał się nawet o krok.
Forteca Dartha Tyranusa.
W powietrzu unosił się zapach ozonu, który spowijał walczących. Z ogromną szybkością migały pasma kolorowego światła – klingi mieczy świetlnych. Wśród mnogości barw dało się rozróżnić czerwone oraz zielone i błękitne ostrza. Rzadki to widok, by dwóch walczących osiągało aż takie tempo walki. Nie byli to jednak zwykli przeciwnicy. Człowiek przyprószony siwizną, odziany w elegancką czerń odgrywał rolę nauczyciela dla humanoidalnego cyborga, Generała Greviousa. Wymiana ciosów była szybka, jednak starszy człowiek odbijał ataki z wyraźną łatwością, dodatkowo komentując poczynania przeciwnika:
- Przestań standardowo atakować! – grzmiał Hrabia Dooku, mroczny Lord Sithów. – Walcz nieklasycznie!
Nie przestawali walczyć. Dooku, znany także jako Darth Tyranus, musiał dołożyć wszelkich starań, by jego podopieczny osiągnął dawny poziom, tak okrutnie poniżony w niedawnym przykrym incydencie na planecie Boz Pity. To prawda, udało mu się tam powalić paru Jedi, w tym arogancką członkinię Rady, Mistrzynię Adi Gallię. Intrygujące, że jej miejsce w Radzie zajęła wyglądająca niemal identycznie jej kuzynka Stass Allie. Dla Dooku był to kolejny przejaw obrzydliwej hipokryzji i nepotyzmu, jaki ogarnął cały Zakon.
I który należało wyplenić za wszelką cenę.
Właśnie po to stworzył Grievousa. Krnąbrny Kaleeshanin, znany uprzednio jako Qymaen jai Sheelal był bardzo zdolnym taktykiem i nieocenioną pomocą dla cierpiącej na brak dobrych dowódców armii droidów. Jednak miał też tendencję do łamania umowy o współpracy, zawartej z Sanem Hillem, przewodniczącym Galaktycznego Klanu Bankowego. Dooku i Hill nie mieli wyboru – zaaranżowali eksplozję wahadłowca, która niemal zabiła Grievousa. Potem przy pomocy geonosjańskiej techniki zmienili go w cyborga, posłusznego wszelkim rozkazom i stworzonego tylko w jednym celu – wymordowania znienawidzonych Jedi. Trzeba przyznać, przez dwa i pół roku szło to generałowi wyjątkowo sprawnie. Ale nieszczęśliwa bitwa o Boz Pity, w której Dooku stracił tak użyteczną uczennicę Asajj Ventress, okazała się pechowa dla Grievousa. Niehonorowy Mace Windu, zamiast stanąć do uczciwego pojedynku, zrzucił na cyborga STAP’a Separatystów. Teraz Tyranus, po zakończeniu napraw, musiał sprawdzić, czy jego ulubieniec dalej jest w stanie wykonywać powierzone mu zadania, w tym to najważniejsze, które już wkrótce miało przypieczętować upadek skorumpowanej Republiki.
- Kontroluj środek – były Jedi bezbłędnie parował i ripostował, zmuszając Greviousa do szybkich reakcji. – Dobrze.
Urwał, widząc ewidentny błąd w technice mechanicznego ucznia. Sięgnął do Mocy i odrzucił generała na bok, prosto w stertę beczek. Poniżony cyborg wściekle zerwał się na nogi i rzucił na hrabiego.
- Szybciej! – rozkazał Dooku. – Zniszcz moją przewagę!
Nagle zauważył kolejny błąd generała.
- Trzymasz miecz zbyt mocno.
Grievous zareagował na tę uwagę natychmiast, na nic się jednak to zdało, gdyż Dooku wytrącił mu miecz z mechanicznej ręki.
- A teraz zbyt lekko.
Miecz wyłączył się i poszybował w powietrze. Hrabia wyciągnął dłoń i schwycił broń, lustrując ją uważnym wzrokiem.
- Nowy miecz – stwierdził po krótkich oględzinach.
- Twój trening dobrze mi służy – odparł jego mechaniczny kompan. – Dzięki niemu zdobyłem wiele trofeów.
- Lepiej niech twój pościg za błyskotkami nie przysłoni ci rzeczywistości – skarcił go Darth Tyranus, nie kryjąc dezaprobaty dla kolekcjonerskich zamiłowań Greviousa. – Pamiętaj, czego cię uczyłem, generale – głos mentora grzmiał w całym pomieszczeniu. – Jeżeli chcesz wygrać pojedynek z najlepszymi Jedi, po swojej stronie musisz mieć strach, zaskoczenie i zastraszenie. Jeżeli zabraknie choć jednego elementu… to lepiej będzie jeśli się wycofasz. Musisz ich złamać jeszcze zanim nawiążesz walkę. Tylko wówczas zwycięstwo będzie pewne... i zyskasz kolejne trofea.
Grievous spokojnie przyjął uwagi starego mężczyzny, zapisując je w swoim na poły cybernetycznym mózgu. Tak, Dooku miał rację. Ze spokojem obserwował, jak Dooku unosi Mocą odebrany mu miecz. Chwycił go mechaniczną dłonią i na powrót przypiął do pasa. Był gotów na następne polowanie.
W tym samym momencie obraz w kącie zamigotał, a na pająkowatym mechnofotelu pojawił się hologramowy obraz Dartha Sidiousa, tajnego przywódcy Separatystów.
- Mądre rady, mój uczniu – pochwalił Tyranusa swoim złowieszczym, świszczącym głosem. – Wielce mądre.
- Mój panie – Dooku z szacunkiem pochylił głowę.
- Generale, raport! – warknął Sidious. – Jakie wieści z frontu?
- Strategia spisuje się doskonale, mój panie. Jedi i ich wojska są rozciągnięte wzdłuż całych Zewnętrznych Rubieży. Na próżno próbują zahamować naszą ofensywę.
- Dobrze, dobrze… – z satysfakcją syczał Sith. – Teraz czas uderzyć. Czas, by rozpocząć naszą ostateczną operację. Czy wszystko gotowe na twoją specjalną misję?
Gdyby Grievous mógł się jeszcze uśmiechać, wyszczerzyłby się teraz najszerzej jak umiał.
- Tak, Lordzie Sidious. Ci niczego nie spodziewający się głupcy nie wiedzą, co ich czeka.
Gdzieś w Zewnętrznych Rubieżach.
Po kolejnym zwycięstwie Mistrz Kenobi wraz z Anakinem Skywalkerem nadzorowali przygotowania do odlotu.
- Typowe – rzekł Obi-Wan, patrząc w niebo. Słońce właśnie przedarło się przez do niedawna szczelną barierę chmur. – Gdy odlatujemy robi się ładna pogoda.
Przemyślenia meteorologiczne przerwał mu oficer łączności, wychylając się z namiotu.
- Generale, pilna wiadomość z Coruscant.
Kenobi i Skywalker niezwłocznie pospieszyli sprawdzić, o co może chodzić. Na Jedi czekali już hologramowi Mace Windu i Kanclerz Palpatine:
- Jesteśmy pod wrażeniem waszych dokonań. Trzecia Armia pod takim dowództwem z pewnością prowadzi nas ku zwycięstwu w tej wojnie – Kanclerz, ubrany w swą senatorską szatę z bufiastymi rękawami, nie szczędził pochwał jak na rasowego polityka przystało. A serce Anakina Skywalkera pęczniało z dumy.
- Jednak z każdym wyzwolonym systemem, tracimy inny. Musimy powstrzymać źródło tego konfliktu zbrojnego – uciął ciemnoskóry Mistrz Jedi, zdecydowanie mniej entuzjastycznie nastawiony do wojny jako takiej.
- Grievous… – mruknął Anakin. Wymienili z Obi-Wanem znaczące spojrzenia.
- Mamy niepewne informacje co do niego – skwitował Mace Windu
- Wręcz przeciwnie! – wtrącił Kanclerz. – Mój wywiad zapewnia, że informacje są całkiem dokładne. Generał Grievous został kilkukrotnie namierzony, kiedy podróżował na planetę Nelvaan, leżącą głęboko w Zewnętrznych Rubieżach. Powiedziano mi, że właśnie teraz tam przebywa.
- Jestem pewien, że Grievous jest kluczem do zakończenia tego konfliktu – podsumował Windu. Kenobi zmarszczył brwi.
- Miejmy nadzieję... – dodał spokojnie Kanclerz. Jego optymistyczny ton kontrastował z posępną miną członka Rady Jedi. – Musicie wyruszyć natychmiast.
- Niech Moc będzie z wami – rzucił Mace na pożegnanie, po czym transmisja została przerwana. Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Obi-Wan, skubiąc brodę w skupieniu i szukając ukrytych podtekstów w przekazie.
- Wysyłają nas na misję zwiadowczą? – pomyślał głośno. – Coś tu nie gra.
- Nie patrz na to w ten sposób, mistrzu – Anakin uspokajająco położył dłoń na ramieniu Obi-Wana. – Pomyśl o tym jak o rekonesansie w Mocy.
- Czyli tym co lubisz najbardziej – skwitował Kenobi i obaj beztrosko roześmiali się, co stanowiło rzadkość w niepewnych czasach wojny.
Nelvaan.
Flota Republiki wyskoczyła z nadprzestrzeni w systemie Koobi, opodal planety Nelvaan i zawisła na moment na tle bezkresnego nieba usianego jasnymi punkcikami gwiazd. Obaj Jedi stali na mostku, obserwując przez iluminator panoramę nieba, na której świecił niebiesko-zielonkawy glob.
- Panie generale, skaner nie wychwycił żadnych wrogich sił w tym obszarze – zameldował komandor Cody.
- Jesteście pewni? – zapytał odrobinę zaskoczony Kenobi.
- Tak jest – odparł żołnierz. – Jedynie dziwne geotermalne odczyty w sektorze ósmym.
- Sprawdzimy to – zakomenderował Skywalker
- Tak jest.
W kierunku zaśnieżonej powierzchni planety Nelvaan wyruszył klasyczny, prostokątny transportowiec CR20 z oddziałem zwiadowczym i Jedi na pokładzie. Powoli płynął w przestrzeni, by miękko osiąść niedaleko z zamarzniętej tafli jeziora. Czternastoosobowy, uzbrojony po zęby oddział ubezpieczający dwóch Jedi brnął przez biały puch, starając się nie zważać na przejmujący chłód. Uważnie rozglądali się w około szukając zagrożeń, które zdawało się kryć niedaleko. Obi-Wan wzrokiem odprowadził jakiegoś gryzonia, który przemknął niedaleko po gałęzi. W okolicy panowała przejmująca cisza pełna napięcia, gdzieś w oddali czarny ptak pohukiwał w koronach nagich drzew. Niezidentyfikowany szelest przykuł uwagę klonów, którzy w okamgnieniu zareagowali, mierząc bronią w potencjalnego napastnika. To jednak tylko niepozorna wiewiórka. Stworzonko przerażone bardziej niż przybysze umknęło bezszelestnie. Anakin był wyraźnie rozbawiony tą scena:
- On chyba nie jest śmiercionośny, żołnierzu.
- Tak jest, generale – odparł klon, ale ani hełm, ani ton głosu nie pozwolił na sprawdzenie czy czuł się choć trochę zakłopotany.
Brnęli dalej, gdy z wysokiej gałęzi nelvaański kot wydał w ich kierunku dziwny wrzask. Wszyscy zadarli głowy w górę, ale zwierzę pomknęło przed siebie między gałęziami.
- Coś spłoszyło te stworzenia – orzekł Skywalker tonem pozbawionym już cienia wesołości.
- I to nie my – stwierdził Kenobi.
- Ja też to czuję – przyznał młodszy Jedi, bez trudu odczytując sugestie w głosie dawnego mistrza.
- Zaburzenie – zgodził się Obi-Wan, podnosząc brew w charakterystyczny sposób.
Ich uwagę przykuły nowe dźwięki, coś na kształt trzepotu skrzydeł, niepokojąco brzmiące wśród śniegu i oblodzonych drzew.
- Mam złe przeczucia… – mruknął starszy z Jedi i nawet żołnierzom udzielił się nastrój niepokoju. Uważnie, z bronią gotową do strzału, utworzyli ochronny krąg i zaczęli przeczesywać teren, wypatrując zagrożeń wśród zasp i gałęzi. Jeden z klonów podszedł do sterty krzewów. Za nimi coś majaczyło…
Nagle z zarośli wyskoczyło niemal piętnastometrowe zwierzę, z ciałem porośniętym łuskami, miażdżąc po drodze kilka drzew. Dziwne rogi wystawały z pyska niczym przerośnięte kły. Potwór bez trudu wzbił w powietrze i pożarł kilku najbliżej stojących klonów. Pozostali otworzyli ogień do napastnika. Kenobi natychmiast przypomniał sobie nazwę stworzenia z opisu Nelvaan. Horax!
Bestia nie robiła sobie nic z blisterowych boltów i bez trudu rozdeptała atakujących. Starczyło parę sekund i oddział klonów przestał istnieć, zostawiając naprzeciwko rozwścieczonego horaxa dwóch Jedi. W jednej chwili Anakin podjął decyzję o ataku. Zapalił swój miecz, a błękitna klinga wśród zamarzniętego krajobrazu wydawała się posiadać lodowaty blask. Rzucił się w stronę zwierzęcia – najpierw ciął w nogę zadając straszny ból, który odbił się echem po okolicy, gdy horax zawył w cierpieniu. Młody Jedi zrobił unik przed ciosem bestii i pomknął do kontrataku.
- Czekaj! Nie, poczekaj! – krzyknął nagle Kenobi, który najwyraźniej zrozumiał, w co się wpakowali. Skywalker jednak zignorował go zgodnie ze swoim zwyczajem lub po prostu nie usłyszał polecenia. Wykonał salto i znalazł się na grzbiecie zwierzęcia, a lądując wbił mu miecz w czubek głowy. Źrenice horaxa zwęziły się i wydał on ostatni ryk, po czym runął na ziemię pokrytą śniegiem, wzniecając do góry pojedyncze płatki. Anakin wyraźnie zadowolony z siebie zeskoczył z gracją z padliny. Mina zrzedła mu odrobinę, gdy spojrzał na Mistrza Jedi.
- No co? – zapytał zdziwiony i wtedy z tumanu kurzu wyłoniły się smukłe postacie o błękitnej skórze i czarnych, prostych włosach. Nosiły barwne szaty, a ich twarze skrywały rytualne, wielokolorowe maski. Zza nich wyłonił się młody wojownik uzbrojony jedynie we włócznię i ubrany tylko w spodnie i buty. Przypominał trochę humanoidalnego kota. Wyraźnie zirytowany wykrzykiwał coś do Jedi.
- Myślę, że nie powinieneś był tego robić – rzekł ze stoickim spokojem Obi-Wan. Anakin podejrzewając, że Kenobi może mieć rację rzucił mu tylko znaczące spojrzenie, ale nie wykrztusił ani słowa.
I wtedy przywódca grupy zdjął maskę, a oczom zdumionych Jedi ukazała się… kobieta.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,00 Liczba: 8 |
|
Louie2008-09-24 21:31:49
No, skończyłem.
Dobre, dobre, czyta się przyjemnie, większych błędów nie spostrzegłem ;]
Jak u Łedża: 9+/10
Qui-Gon Danio2008-09-24 16:07:43
podobało mi się :P
Pies_Yuki2008-09-24 14:08:03
Ostatnie [i]'opowiadanie'[/i] nie za mocno przypadło mi do gustu...
Są też dwa błędy
1).[i]'- Tak, Lordzie Sidious. Ci niczego nie spodziewający się głupcy nie wiedzą, co ich czeka. '[/i]
Czyż nie jest oczywiste, że 'niczego nie spodziewający się głupcy', się 'niczego nie spodziewają'? oO' To chyba logiczne, i wynikające z teksu, dlatego uważam to za błąd xP.
2). [i]'[...] po czym runął na ziemię pokrytą śniegiem, wzniecając do góry pojedyncze płatki.'[/i]
A linjkę niżej czytamy:
[i]'[...] wtedy z tumanu kurzu [...]'[/i]
To naprawdę interesujące, że najpierw wzbijają się płatki śniegu, a potem kurz... oO'
Cud natury xP
Tak to całkiem, całkiem ^^.
[Kopiuję swój komentarz z newsów ;)]