Autor: Misiek
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
20
Skrzyp serwomotorów i miarowe uderzenia o betonową powierzchnię ulicy niemal ginęły wśród trzasku płomieni, odgłosów walki, walących się kolumn czy blasterowych błyskawic, odbijających się od ścian budynków Harnaidan. Tym niemniej wprawione i czujne uszy mogły go odróżnić od innych dźwięków z pola bitwy. Wszystko wskazywało na to, że źródłem odgłosu był nadbiegający ze wschodu oddział droidów bojowych Konfederacji, przygotowujących się do obrony jednego z ostatnich zajętych przez nie sektorów miasta. Ich dokładny, symetrycznie wręcz rozstawiony szyk, sugerowany przez miarowe, synchroniczne skrzypy i stukoty, mógł powiedzieć wiele każdemu, kto potrafił słuchać.
Mistrz Jedi Voolvif Monn na pewno do nich należał. Shistavaneński Wilkołak był jednym z najlepszych tropicieli Zakonu, bowiem odznaczał się ponadprzeciętnym zmysłem węchu i słuchu. Dzięki nim potrafił bez większego trudu ustalić pozycję oczekujących w pogotowiu droidów bojowych i poprowadzić przeciwko nim najskuteczniejszy możliwy atak. Sprowadzał się on do frontalnego ataku Monna, który miał pozbyć się straży przedniej i umożliwić oddziałom szturmowców-klonów wbicie się w szeregi wroga.
Tak też się stało. Voolvif Monn bez problemu odbił wszelkie, koncentrujące się na nim strzały droidów i jednocześnie, kierując się bardziej instynktem i Mocą niż zmysłami, ciął jeden po drugim każdego droida, którego pozycję wcześniej ustalił. Jego zielone ostrze tańczyło dookoła kiedy wskoczył w sam środek ich formacji, kładąc po kolei kolejne maszyny i odpychając przy użyciu Mocy wszystkich przeciwników, których nie zdążył dosięgnąć mieczem. Po paru sekundach przednia straż przestała istnieć, a w formacjach droidów Separatystów powstała dziura.
Natychmiast skorzystały z niej kanonierki Republiki wypełnione po brzegi oddziałami klonów. Ostrzeliwując zaciekle pozycje przeciwnika, zawisały one nad polem bitwy, posyłając w stronę odpowiadających ogniem droidów śmiercionośne błyskawice, wspierając tym samym prowadzące bezustanny ostrzał klony. Kilka z nich wystrzeliło rakiety w większe skupiska przeciwnika, inne wysypały na ziemię granaty, czyniąc ogromne wyrwy w oddziałach Separatystów. Voolvif Monn prowadził natomiast atak oddziałów naziemnych, sukcesywnie posuwając się do przodu i czyniąc szkody kolejnym liniom obrony droidów. Chociaż szeregi przeciwników topniały pod ostrzałem klonów w ogromnym tempie, ich przewaga zdawała wciąż się utrzymywać. Wszystko wskazywało na to, że bitwa toczyć się będzie jeszcze bardzo długo.
Nagle wszystkie maszyny oklapły, jakby ktoś odłączył od nich zasilanie. Jakiś zabłąkany strzał trącił jedną z nich, rzucając do stóp zdziwionego Voolvifa i klonów. Monn opuścił miecz, dochodząc do wniosku, że tylko jedno mogło spowodować wyłączenie droidów.
- Galaktyczny Klan Bankowy poddał się – przez naramienny komunikator rozległ się głos generała Kenobiego, potwierdzający przypuszczenia Voolvifa. – Nastały lepsze dni. Republika zwyciężyła!
Komentarze były zbędne. Monn wydał z siebie tryumfalny ryk, wtórując tym samym wiwatującym klonów. Radość zwycięskiej armii była ogromna.
Parę godzin później Obi-Wan Kenobi obserwował, jak grupa klonów eskortuje zarząd Klanu Bankowego na jeden z krążowników klasy Acclamator. Wśród więźniów znajdował się również tchórzliwy Neimoidianin z wieży dowodzenia, teraz zgarbiony i przerażony, pragnący pewnie zniknąć tak, żeby nikt go już nie znalazł. Nie było to jednak możliwe; całe Harnaidan roiło się od klonów, powietrze przecinały kanonierki, a na przedpolach i w centrum miasta lądowały lub startowały inne Acclamatory. Muunilinst było pod kontrolą Republiki i nie zanosiło się, aby cokolwiek mogło to zmienić.
Obi-Wan nie przykładał jednak do tego większej wagi. Jego zazwyczaj łagodną twarz mącił pochmurny grymas, a sam generał prawie nie słuchał doniesień z pola bitwy dotyczących ilości rannych i poległych. W rzeczywistości cały czas uciekał myślami w stronę swojego niepokornego Padawana. Kenobi stracił kontakt z oddziałem klonów, który wysłał za Anakinem – a wiedział, że gdziekolwiek się udali, musieli zmierzyć się z użytkownikiem Ciemnej Strony, najprawdopodobniej sługą Hrabiego Dooku… Być może nawet z Asajj Ventress.
Obi-Wan miał złe przeczucia.
- Generale Kenobi – kapitan Fordo, dowódca elitarnego oddziału zwiadowczego przerwał ponure rozważania Obi-Wana. Ponieważ drużyna żołnierzy SOZ zgłosiła swoje straty już wcześniej, obecny meldunek musiał dotyczyć czegoś innego. Wyszkoleni przez Jango Fetta sklonowani wojownicy nigdy nie tracili czasu na czcze pogaduszki, więc Kenobi zmusił się do zwrócenia pełnej uwagi na oficera. – Zbliża się statek pasujący do tego, za którym komandor Skywalker skoczył w nadprzestrzeń – mówił klon. – Artyleria czeka w pogotowiu.
Obi-Wan Kenobi natychmiast spojrzał na nieboskłon i dostrzegł tam przypominający rozłożony wachlarz geonosjański myśliwiec klasy Ginivex. Zwrotna maszyna wywijała beczki i inne akrobacje, zupełnie jakby jego pilot chciał popisać się przed obserwującym to wszystko wojskiem. Rycerz Jedi natychmiast wysłał w kierunku statku myślową sondę – nie musiał długo badać aury pilota, żeby poznać jego tożsamość. Na jego ponurej twarzy nagle zagościł uśmiech.
- Wstrzymać ogień, kapitanie! – rozkazał.
Myśliwiec zrobił jeszcze kilka piruetów, po czym złożył podobne do wachlarzy skrzydła, wysunął trzy wsporniki i osiadł łagodnie na tam samym dachu, na którym przebywał Obi-Wan. Klony otoczyły go, celując ze swoich karabinów w kabinę pilota.
Chwilę potem silniki zgasły, czerwona owiewka uniosła się i oczom wszystkich ukazał się niepokorny Padawan generała Kenobiego.
- Komandor Skywalker! – rzucił z niedowierzaniem Fordo. Anakin nie zwrócił jednak na niego uwagi, tylko od razu skierował się w stronę swojego mistrza. Jego podarte, zniszczone ubranie oraz kilka siniaków świadczyły, iż stoczył ciężki pojedynek. Obi-Wan skrzyżował ręce na piersiach, patrząc z przyganą na młodego, nieokrzesanego ucznia. Ten natomiast, jak tylko się doń zbliżył, spuścił tylko pokornie głowę, bojąc się spojrzeć mistrzowi w oczy.
- Przepraszam, mistrzu – powiedział w końcu. – Miałeś rację; to była pułapka, zastawiona przez Sithów. A ja wpadłem głęboko w jej sidła… – uniósł wzrok, a w jego oczach na chwilę pojawił się błysk tryumfu i samozadowolenia. – Wyszedłem z niej jednak zwycięsko! – zawołał, uśmiechając się lekko.
- Rzeczywiście… – zauważył Kenobi, który daleki był jednak od entuzjazmu Skywalkera. – Jednak ta walka nie powinna się była w ogóle odbyć. Zainteresowanie Sithów twoją osobą jest niezwykle niepokojące. Właśnie dlatego musisz słuchać moich rozkazów, młodzieńcze! – warknął, kiedy mina Anakina zrzedła. – Kolejna prowokacja może się zakończyć…
Nie dokończył zdania, gdyż przerwało mu miarowe brzęczenie naręcznego komunikatora, wskazujące na najwyższy priorytet. Zaintrygowany Obi-Wan odebrał połączenie i oczom jego i Anakina ukazała się miniaturowa, holograficzna sylwetka Mistrza Daakmana Barreka, zaciekle wymachującego mieczem.
- Generale Kenobi! Generale Kenobi! – wołał Barrek. Mistrz Jedi był jednym z najzdolniejszych generałów Zakonu i dzieckiem pary profesorów z uczelnianej planety Mrlsst, odznaczał się więc nieprzeciętną inteligencją. Po śmierci swojego pierwszego Padawana na Geonosis i wybuchu Wojen Klonów zaczął aktywnie wspomagać Zakon i uczestniczył w wielu bitwach, gdzie odznaczył się ogromnym spokojem i błyskotliwym zmysłem taktycznym. Wraz ze swoim obecnym uczniem, Sha’a Gim, dowodzili dotychczas niepokonanym kontyngentem klonów, wspieranym przez najlepszych Rycerzy wśród Jedi. Byli wśród nich między innymi Mistrzowie Ki-Adi-Mundi i Shaak Ti oraz Rycerz Aayla Secura. Panika w głosie Daakmana nie mogła zatem oznaczać nic dobrego.
- Tak, mistrzu Barrek? – spytał Kenobi, czując rosnący niepokój.
- Trzeba nas natychmiast ewakuować z planety Hypori! – odparł hologram, cały czas machając mieczem i odbijając blasterowe strzały. Nie było wątpliwości, że tkwił w samym sercu bitwy. – Moje oddziały zostały całkowicie zniszczone! Niewielu… niewielu z nas zostało… Nowy generał droidów… jest nie do pokonania… Nie utrzymamy się zbyt długo… – przerywana transmisja Barreka i łamiący się głos oznaczały, że rzeczywiście był u kresu sił. – Generale… to poluje na nas! – zdążył jeszcze wysapać, wciąż machając ostrzem. – Musicie… pospieszyć… – w polu widzenia coś błysnęło a transmisja, ku przerażeniu Anakina i Obi-Wana, nagle się urwała.
- Zgłoś się, mistrzu Barrek! Zgłoś się! – wołał Kenobi w komunikator, usiłując połączyć się z Daakmanem. Skywalker stał obok, doskonale wyczuwając frustrację mistrza. Było niemal pewne, że to, co dostrzegli na sekundę przed przerwaniem transmisji, było ostrzem miecza świetlnego przebijającego generała Barreka na wylot… Anakin nie miał wątpliwości, że poczciwy Jedi z Mrlsst został zabity na ich oczach.
Przez kogoś władającego tajnikami walki mieczem świetlnym.
Lata świetlne od Muunilinst bezwładna ręka Daakmana Barreka wypuściła miniaturowy projektor hologramów. Okrągła płytka potoczyła się po brudnej, zakurzonej ziemi i znieruchomiała. Mikrosekundę później zmiażdżyła ją durastalowa stopa mechanicznej istoty.
Planeta Hypori była suchym, twardym kawałkiem skały, który przez eony nikogo nie interesował. Po prostu kolejna galaktyczna dziura, znajdująca się poza granicami Republiki. Jeden z tych światów, o których nikt nigdy nie słyszał, a które miały nagle odegrać wielką rolę w dziejach galaktyki. To bowiem na tej niegościnnej i surowej planecie powstały potężne fabryki droidów i broni. Fabryki, które krótko po Bitwie o Geonosis miały przyjąć na siebie cały ciężar zbrojeń, jakich podjęli się Separatyści po wybuchu Wojen Klonów. Hypori stała się też domem dla wielu Geonosjan, którzy założyli tu swoje kolonie. Tysiące insektoidalnych trutni pracowało tu w pocie czoła, aby kolejne tysiące droidów bojowych regularnie opuszczały linię produkcyjną. Machina wojenna pracowała pełną parą.
Podczas gdy Obi-Wan i Anakin zastanawiali się, co mogło być tam na tyle groźnego i potężnego, że bez trudu powaliło Mistrza Barreka i gorączkowo opracowywali plan ratunkowy, setki nowoczesnych superdroidów B2 maszerowało tłumnie wśród rozbitych o powierzchnię okrętów klasy Acclamator, tratując lub rozstrzeliwując wszystko, co mogło kiedykolwiek stanowić zagrożenie. Z właściwą sobie precyzją i bezdusznością droidy mordowały ostatnie klony, spychając oddziały bojowe Republiki w stronę jednego z wraków. Na domiar złego żywych klonów dawno już nie było widać; jedynymi istotami, ocalałymi z pogromu, byli Jedi.
I to oni właśnie Jedi kryli się teraz wśród zniszczonych szczątków Acclamatora, starając się unikać ognia śmiercionośnych, blasterowych błyskawic, powoli, acz nieprzerwanie dezintegrujących każdą możliwą osłonę i przemieniających machinę, będącą kiedyś dumnym okrętem Republiki, w stertę bezużytecznego złomu.
Stanowiący osłonę dla Jedi Acclamator nie był jedynym statkiem tego typu wbitym w płaską, suchą i bezkresną równinę Hypori. Krajobraz był wręcz upstrzony płonącymi i dymiącymi wrakami, strąconymi przez siły obrony planety i orbitalne miny. Te nieliczne jednostki, które miały szczęście wylądować i przeprowadzić udany desant, zostały natychmiast starte na popiół przez armię droidów, która kryła się w trzewiach tego niegościnnego świata. Ta sama armia otoczyła grupkę ostatnich żywych Jedi, którzy przybyli wraz z grupą uderzeniową, by przejąć kontrolę nad jedną z najważniejszych planet Konfederacji.
I którzy ponieśli sromotną klęskę.
A była ona dziełem jednego, tajemniczego generała, odzianego w szarą, ciężką pelerynę. Dowódca armii droidów poruszał się sztywno, krocząc na czele swoich oddziałów. Nie ulegało wątpliwości, że sam był – chociażby po części – maszyną.
Cyborgiem.
Ten sam generał niespiesznie uniósł rękę, nakazując tysiącom mechanicznych sług wstrzymanie ognia. Złowrogie, bezduszne droidy bojowe jednoczesnym, zaprogramowanym ruchem, przyjęły pozycję neutralną i stanęły w miejscu. Tysiące groźnych maszyn znieruchomiało w zwartych szeregach, otaczając zdezelowany, dymiący wrak okrętu, który był dla Jedi ostatnią osłoną.
Nastała długa, pełna napięcia cisza.
Nagle między poszarpanymi i powgniatanymi szczątkami niegdyś potężnego krążownika coś się ruszyło. Jakiś cień minął w jednym miejscu, coś przemknęło na tle płonącego wraku w innej jego części, coś jeszcze innego dało się usłyszeć z drugiej strony. Maszyny jednak stały bez ruchu; zarówno nowoczesne, superdroidy bojowe, jak i roboty-pająki typu OG-9 Gildii Kupieckiej, nie ruszyły się nawet o milimetr, wpatrzone we wbite w ziemię, dymiące szczątki. Wyglądało na to, że nie zauważają oznak życia wśród zdewastowanych fragmentów kadłuba, albo ich one nie interesują.
A ocalali z pogromu Rycerze Jedi wykorzystywali sytuację, by opuścić dotychczasowe schronienia, przegrupować się i znaleźć sobie lepszą, trwalszą osłonę w głębi tej sterczącej z ziemi, bezładnej mieszaninie metalowych belek i durastalowych płyt, która kiedyś była okrętem. Zza oderwanego fragmentu poszycia natychmiast wyskoczył jeden z nich, ruszając błyskawicznie głębiej, do środka wraku. W to samo miejsce wpadł kolejny Rycerz, opuszczając niestabilne, płonące resztki jednego z silników Acclamatora. Spod resztek jakiegoś fragmentu kadłuba, którego teraz nie dało rady zidentyfikować, wybiegł kolejny, po czym zaraz zniknął w czeluściach martwego statku.
Droidy nawet nie zareagowały.
Mistrz Ki-Adi-Mundi, który jak dotąd ukrywał się za oderwaną od kadłuba płytą, wyjrzał zza niej ostrożnie, gotów w każdej chwili uchylić się od ewentualnego strzału. Zdziwił go całkowity bezruch tysięcy droidów, które otoczyły rozbity krążownik. W końcu miały wrogów jak na dłoni; ich atak był na tyle skuteczny, że jednym, zdecydowanym ruchem mogły zmiażdżyć resztki okrętu i ukrywających się w nim Jedi…
- Czemu się zatrzymali? – mruknął Mundi, wypowiadając głośno swoje myśli. Tarr Seirr, młody Cereanin, który stał tuż obok, doskonale czuł zaskoczenie Mistrza. Nie było w tym zresztą nic dziwnego; od początku Ki-Adi-Mundi był mentorem Tarra, który widział w nim wzór do naśladowania i przez całe swoje życie dążył do tego, by osiągnąć tak głęboki spokój, wewnętrzną równowagę i mądrość, jakimi emanował jego starszy rodak. Nic więc dziwnego, że starał się myśleć i działać w podobny sposób oraz bardzo poważnie podchodził do wszystkich obowiązków, szczególnie tych, które powierzył mu sam Mistrz Mundi, jak na przykład przejęcie roli Obserwatora Sektora Cerei na krótko przed Wojnami Klonów.
Czy też wzięcie udziału w prowadzonym przez mistrza Daakmana ataku na Hypori.
Dlatego zdziwienie Ki-Adi-Mundiego było też jego zdziwieniem.
- Mistrzu…? – spytał, doskonale wyczuwając podejrzliwość i zaskoczenie starego Cereanina, nie znając jednak jego przyczyny.
- Biegiem! Szybko! – rzucił Mundi, wskazując Seirrowi kierunek. Sam cały czas obserwował armię droidów, stojącą w oddali bez ruchu. Coś tu się nie zgadzało… Mistrz Jedi czuł to. Coś było nie tak… Coś nieuchwytnego, złowieszczego wisiało w powietrzu. Ale co? Ki-Adi-Mundi nie wiedział. I to go bardzo niepokoiło.
Najważniejsze jednak było teraz znalezienie lepszej kryjówki. Zjednoczenie sił z pozostałymi Jedi i przygotowanie do bezpardonowej walki na śmierć i życie. Przynajmniej do czasu, aż przybędzie odsiecz.
Albo do chwili, aż wszyscy Jedi zginą w tej nierównej, beznadziejnej walce.
Mundi poczuł przez Moc, że Tarr Seirr rusza pędem w stronę wnęki, którą przed chwilą mu wskazał. Rzucił jeszcze raz okiem na tkwiącą w złowieszczym bezruchu armię droidów Konfederacji, po czym pobiegł za nim. Błyskawicznie pokonali dystans dzielący ich od kolejnej osłony, będącej w praktyce wypatroszonym wnętrzem zniszczonego okrętu. Prawdopodobnie był to kiedyś hangar zdewastowanego krążownika. Ki-Adi szybko się zorientował, że schronili się tutaj wszyscy Jedi, którzy przeżyli masakrę.
A było ich tylko sześcioro. Nie udało się nikomu więcej.
Ki-Adi-Mundi spojrzał po nich wszystkich, zastanawiając się, czy i oni wyczuwają tę wiszącą w powietrzu grozę. Czuł, że wiele wycierpieli podczas tej bitwy, że są zmęczeni i wyczerpani ciągłą ucieczką. Sha’a Gi, Padawan zabitego Mistrza Daakmana Barreka, pochodzący z planety Ord Biniir, był w oczywisty sposób przerażony całą tą sytuacją. Mundi wiedział, że dopóki Barrek żył, udawało im się jakoś opanowywać irracjonalny, wrodzony strach młodego mężczyzny. Teraz Padawan będzie musiał poradzić sobie sam.
Obok Sha’a siedziała Aayla Secura, ponętna Twi’lekanka o błękitnej skórze, która należała do najzdolniejszych Rycerzy Jedi w Zakonie. Mimo swoich doświadczeń z Ciemną Stroną i trudnych przejść z dawnym mistrzem, Quinlanem Vosem, udało jej się powrócić na jasną ścieżkę, i teraz służyła Jedi radą oraz mieczem. Ale nawet ona w obecnej sytuacji była jakby rozdrażniona, zaniepokojona. Mundi nie musiał jej pytać, żeby wiedzieć, że też wyczuwa przez Moc niebezpieczeństwo.
Natomiast Shaak Ti, togrutańska Jedi z Shili, była – jak zawsze zresztą – oazą spokoju i opanowania. Stała nieopodal, pod ścianą, oddychając lekko, jakby w transie. Jeżeli nawet była podenerwowana, nie dało rady ani tego zobaczyć, ani wyczuć poprzez Moc. Ki-Adi znał ją od bardzo dawna i wiedział, że Mistrzyni Jedi jest bardzo dobra w tłumieniu i maskowaniu emocji. Czasem nawet aż za dobra… W każdym razie w obecnej sytuacji jej ustabilizowana, jasna aura była oazą wytchnienia dla wszystkich zebranych.
Ostatni z nich, ogromny Whiphid imieniem K’Kruhk klęczał właśnie na ziemi, oddychając ciężko. Był cały i zdrowy, ale zmęczony długim i wyczerpującym biegiem. Ki-Adi-Mundi znał go od bardzo dawna, wiedział też, że K’Kruhk, urodzony pacyfista, bardzo źle się czuje na polu bitwy. Kiedyś, przez to swoje umiłowanie pokoju, chciał nawet odejść z Zakonu, jednak po trudnych przejściach z upadłym Jedi Sorą Bulqem, a nawet walką z mroczną Asajj Ventress, powrócił do czynnej służby, zdeterminowany, by zakończyć ten bezsensowny konflikt, rozprzestrzeniający się po całej galaktyce.
Ten sam K’Kruhk, wtedy dumny, wielki, niemal niepokonany, teraz klęczał u stóp Mundiego w porozrywanej i brudnej szacie Jedi, dysząc ciężko.
- Nie do zatrzymania… On jest nie do zatrzymania… – wychrypiał Whiphid. Ki-Adi-Mundi spojrzał zdziwiony na swojego towarzysza i dopiero po chwili zorientował się, o kim on mówi. Chodziło mu zapewne o tajemniczego generała, który dowodził kontrofensywą na zewnątrz.
- Nigdy nie zostaliśmy wymanewrowani przez droidy – powiedziała jak zawsze spokojna Shaak Ti, choć jej opanowany głos zdawał się jednak kontrastować ze złowróżbnymi słowami. – Ich strategia jest zbyt doskonała.
- To koniec – stwierdził Sha’a Gi zrezygnowanym głosem. – Jesteśmy zgubieni!
- Nasza sytuacja jest krytyczna, ale nie traćcie nadziei – pocieszył ich Ki-Adi-Mundi. Nie mógł pozwolić, by desperacja i strach zdominowały serca pozostałych przy życiu Rycerzy Jedi. Dopóki istniało życie, istniała szansa. I rzeczywiście jego słowa, wypowiedziane z werwą i szczerym przekonaniem o ich słuszności, wlały spokój i nadzieję w serca towarzyszy. Poczuł on, iż K’Kruhkowi wraca determinacja, a Aayla czy Tarr odzyskują wiarę we własne siły. Nawet Shaak Ti lekko się uśmiechnęła. – Skupcie się! – rzucił.- Jesteśmy Jedi!
- Jedi! – nagle jak na zawołanie rozległ się z zewnątrz donośny, złowrogi, metaliczny głos. Wszelkie próby poprawienia morale w jednej chwili trafił szlag.
Gdyby Rycerze Jedi byli normalnymi istotami, już w tym momencie ogarnąłby ich paniczny strach. Na szczęście Ki-Adi-Mundi i reszta mieli za sobą zbyt długie lata szkolenia i służby Mocy, aby teraz dać się ponieść emocjom. Cereański Mistrz obrócił się, stając na wprost jedynego wejścia do ich kryjówki, podczas gdy K’Kruhk włączył swój miecz i doskoczył do jednej ze szpar w powgniatanym i osmalonym poszyciu kadłuba, skąd mógł obserwować to, co dzieje się na zewnątrz. To samo zrobili Tarr Seirr i Aayla Secura. Shaak Ti zajęła strategiczną pozycję na tyłach, z błękitną klingą gotową do ataku. Sha’a Gi natomiast uaktywnił swoje zielone ostrze i przyczaił się przy kolejnej szparze, czując, jak serce łomocze mu ze strachu, który usiłował opanować.
Ki-Adi-Mundi stał na środku, wpatrując się uważnie w wejście i wsłuchując jednocześnie w Moc. Aura zagrożenia zaczynała gęstnieć, a nawet się materializować, lecz mimo to mistrz z Cerei nie potrafił jej zidentyfikować. I bardzo go to niepokoiło…
- Jesteście otoczeni! – kontynuował metaliczny, głęboki, przerażający głos. – Wasza armia została zrównana z ziemią! Pogódźcie się teraz z Mocą, bo to wasza ostatnia okazja! – Jedi stali bez ruchu, wsłuchując się w straszliwe słowa. Czuli przez Moc, że zbliża się niebezpieczeństwo, wiedzieli, że gdy armia tysięcy droidów ruszy do ataku, czeka ich pewna śmierć. Nawet z resztek krążownika klasy Acclamator, w których się chowali, niewiele zostanie. – Lecz wiedzcie, że ja, Generał Grievous, nie jestem całkowicie pozbawiony litości – ciągnął głos. – Zapewnię wam śmierć godną wojownika! Przygotujcie się!
Ki-Adi-Mundi nie miał wątpliwości, że ta przemowa miała zasiać w ich sercach strach i zamęt, a tym samym osłabić wolę walki. Widmo śmierci nie było dotąd tak realne, jak teraz. Wiedział jednak, że jego towarzysze nie dadzą się łatwo zastraszyć. Choćby nie wiadomo jak wielka armia droidów miała zwalić im się na głowy…
Nic się jednak nie ruszyło.
Nic, jeśli nie liczyć dźwięku skrzypiących serwomotorów, które świadczyły o tym, iż jeden droid wyszedł z szeregu i kierował się w ich stronę. Ten hałas był wszędzie, świdrował uszy i wwiercał się w mózg, dudniąc wśród nienaturalnej ciszy dookoła.
Jedi popatrzeli na siebie, zaskoczeni. Mając na usługach tysiące superdroidów bojowych, które mogły zmieść ten wrak z powierzchni ziemi w nie więcej niż kilkanaście minut… tylko jeden niespiesznie ruszył do ataku.
- Nikogo nie widzę… – mruknął Tarr, wyglądając przez szparę na zewnątrz. Nie dostrzegał nic, w pełnej napięcia ciszy wycofał się więc pod ścianę, cały czas trzymając dłoń na rękojeści swojego miecza.
- Ten dźwięk… – mruknęła Shaak Ti, mrużąc oczy od światła, kiedy wyglądała na zewnątrz przez szparkę w osłonie. Rzeczywiście, skrzypienie serwomotorów stawało się coraz głośniejsze, wyraźniejsze, bardziej natarczywe… Ki-Adi-Mundi czuł się nim przytłoczony.
Czuł też, że widmo grozy zaczyna się coraz bardziej materializować. Już wiedział, kto lub co wyszło im na spotkanie.
- On nadchodzi… – mruknął, starając się opanować napięcie. – Sam…
- Nie możemy z nim walczyć! – jęknął Sha’a Gi. Mundi wyczuł, że mężczyzna z Ord Biniir nie radzi sobie z opanowaniem strachu. Wręcz przeciwnie; daje mu się zdominować.
- Musimy spróbować, Padawanie! – rzucił stanowczo. Miał nadzieję, że młody Jedi nie spanikuje; jego wrodzony lęk ponownie dawał o sobie znać, tocząc w nim walkę z wpojoną przez szkolenie dyscypliną. Sha’a póki co jakoś się trzymał, ale w każdej chwili mógł pęknąć. Ki-Adi modlił się w duchu, żeby to nie nastąpiło.
Dźwięk coraz mocniej świdrował umysły Jedi, potęgując w nich zwierzęcy strach. Przez kilka długich, bezczynnych sekund Sha’a Gi straszliwie się spocił; K’Kruhk, mimo pozornego spokoju, również był głęboko spięty. Tarr Seirr uaktywnił swój miecz i wycofał się za mistrza Mundiego, oglądając się niespokojnie.
- Jest blisko, ale gdzie? – mruknął, zdradzając zaniepokojenie.
- Jest wokół nas! – Sha’a jęknął ponownie, również odchodząc od ściany. Miecz trzymał cały czas w pozycji obronnej, ale zielona klinga zdawała się drżeć w jego rękach. W istocie, był przerażony.
- Uspokójcie się – rozkazał Ki-Adi-Mundi, stojąc bez ruchu i wpatrując się w otwór. Sam z trudem zachowywał równowagę. Ten dźwięk, ten wszechobecny dźwięk… – Spokojnie… – mruknął, pocąc się, ale bez mrugnięcia okiem obserwując wszystko dookoła. Niebezpieczeństwo było coraz bliżej… i ten dźwięk… Powoli przesunął palec na rękojeści miecza ku włącznikowi. Tarr poruszył się niecierpliwie, a Sha’a był coraz bliższy utraty panowania nad sobą. – Spokojnie… – powtórzył Ki-Adi hipnotycznym głosem, mając nadzieję, że nie stracą nad sobą kontroli. Ten dźwięk był wszędzie dookoła… przerażał… męczył… wiercił…
I nagle się urwał, ustępując miejsca pełnej napięcia ciszy. Ta cisza była nawet bardziej przytłaczająca, niż hałas serwomotorów. Było w niej coś złowieszczego i przerażającego. Coś strasznego.
Sha’a Gi nie wytrzymał. Z panicznym wrzaskiem rzucił się w stronę otworu, mając dość niepewności, dość ciszy, dość strachu.
- Nie!!! – krzyknął Ki-Adi-Mundi, próbując go zatrzymać, ale Padawan z Ord Biniir pobiegł na oślep przed siebie, zapominając o elementarnych zasadach ostrożności. Mistrz z Cerei odruchowo rzucił się za nim w pogoń, chcąc go zatrzymać, zanim zrobi coś głupiego…
Nie zdążył.
Ledwie Sha’a Gi wyłonił się z ich kryjówki, został z całym impetem wbity w ziemię przez stalowoszarą smugę, która błyskawicznie spadła na dół. Ki-Adi zahamował, rozszerzając oczy z przerażenia, po czym zrobił kilka szybkich, zachowawczych kroków w tył. Stalowoszara smuga, która okazała się być droidem w białej pelerynie, górowała nad nim w całej swojej krasie. W pewnym momencie odrzuciła ją do tyłu, ukazując rozsuwający się pancerz, ale mistrz Mundi patrzył tylko w osadzone w białej masce żółte, pełne nienawiści oczy… Widmo grozy zmaterializowało się przed nim w pełnej krasie.
To były żywe oczy. Ta istota była cyborgiem!
- Cofnąć się! – rozkazał Ki-Adi pozostałym Jedi, jednocześnie uaktywniając swój miecz. Całą scena nie trwała jednak dłużej, niż dwie sekundy, po których złowrogi cyborg wyskoczył w górę równie szybko, jak spadł, pozostawiając za sobą zmiażdżone zwłoki młodego Padawana. Nie było wątpliwości, że ich przeciwnik to właśnie Generał Grievous.
Jedi sformowali się w grupę plecami do siebie, trzymając uaktywnione miecze w pozycji defensywnej. W takim pięciokącie obronnym wycofali się w głąb kryjówki, gotowi odeprzeć każdy atak. Ki-Adi wyczuwał przez Moc, że głęboko w ich duszach kiełkuje przerażenie, będące zresztą odbiciem jego własnego.
Tymczasem Grievous zaczaił się w cieniu przy suficie, obserwując cofających się Jedi. Wiedział doskonale, z której strony zaatakować. Pięciokąt, który utworzyli, można było rozbić tylko w jeden sposób: atakując od góry. Wiedział też, czym zaatakować; niespiesznie i najciszej jak potrafił sięgnął po dwa zdobyczne miecze świetlne u pasa, przygotowując się do ataku. Potem, niczym sęp, zaczekał, aż jego ofiary podejdą bliżej…
I rzucił się prosto w środek ich formacji obronnej.
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ki-Adi-Mundi dostrzegł przeciwnika w ostatniej chwili, by odskoczyć przed jego ciężkim, stalowym korpusem. Generał Grievous, uzbrojony w zielony i błękitny miecz świetlny, nie próżnował, tylko od razu wyprowadził kilka ciosów w stronę cereańskiego Mistrza. Mundi z trudem zablokował wszystkie uderzenia, na szczęście przybyła mu na pomoc Aayla Secura, atakując przeciwnika z prawej. Grievous odepchnął ostrze obojga Jedi i odwrócił się, by sparować uderzenia Tarra Seirra i K’Kruhka, a gdy dostrzegł, że Secura i Mundi, wspierani przez Shaak Ti, ponownie ruszają do ataku, zaczął się kręcić wokół własnej osi, stawiając dookoła nieprzepuszczalną chmurę światła swoich ostrzy. Klinga żadnego z pięciorga Jedi nie miała prawa się prześlizgnąć. Bariera była nie do przebicia.
W pewnym momencie Grievous zaczął przesuwać się w stronę Mistrza Mundiego, spychając go do tyłu stawianą przez siebie świetlną ścianą. Reszta Jedi pobiegła za nim, zdając sobie jednak sprawę, że będą musieli się nieźle natrudzić, żeby powalić tę złowrogą maszynę. W pewnym momencie mechaniczny Generał, z charakterystyczną dla droidów bezdusznością i niezłomnością, wyprowadził kilka silnych ciosów w stronę Ki-Adi-Mundiego, które tamtemu ledwie udało się sparować. Sytuacja była coraz bardziej dramatyczna.
Zaraz jednak do Grievousa doskoczyli pozostali Jedi, spiesząc na ratunek Mistrzowi z Cerei. Cyborg zareagował błyskawicznie; jak tylko odparł atak Aayli Secury, przerzucił sobie miecze do chwytnych stóp, samemu stając na rękach. Miał przez to większy zasięg, gdyż jego nogi były dłuższe niż ramiona, dzięki czemu bez problemów odpierał ciosy kolejnych mieczy. Jego szybkość i siła były zaskakujące nawet dla Jedi. W końcu, kiedy udało mu się odparować większość ataków, wrócił do normalnej pozycji i od razu uderzył oboma mieczami w Ki-Adi-Mundiego. Atak był szybki i jednoczesny, niemal nie do sparowania.
Mistrz Mundi był jednak jednym z najbardziej doświadczonych członków Zakonu Jedi i udało mu się uskoczyć przed śmiertelnym ciosem. Od razu też zaatakował mechanicznego przeciwnika przy użyciu Mocy, chcąc go wcisnąć w ziemię.
Generał Grievous był jednak zbyt szybki nawet dla Jedi.
Rycerze obrócili się w stronę przeciwnika kiedy odskoczył, wbijając się potężnymi stopami w ścianę. Miecze miał w dłoniach, cały czas gotowe do ataku, a bezwzględne, płonące nienawiścią oczy mierzyły Jedi, jakby szukając odpowiedniego celu. Na sekundę nastała cisza, zakłócana buczeniem mieczy świetlnych, jednak Generał Grievous nie miał zamiaru pozwolić swoim ofiarom na chwilę wytchnienia. Po paru sekundach wybił się w stronę przeciwników, pędząc niczym błyskawica dokładnie w sam środek ich utworzonej naprędce formacji. Gdyby nie nadzwyczajny refleks, zostaliby oni zmiażdżeni przez stalowoszarą smugę, jednak podmuch od uderzenia i tak odrzucił ich bardzo daleko.
Na placu boju został tylko K’Kruhk. Potężny Whiphid wytrzymał podmuch i uderzenie Grievousa, chociaż jego ubranie okazało się być mniej odporne. Przebiegając przez tumany wznieconego kurzu K’Kruhk ruszył na mechanicznego przeciwnika, uderzył na odlew to z jednej, to z drugiej strony, byle nie dać oponentowi szansy na ripostę… Generał Grievous był jednak niepowstrzymany. Po kolejnym cięciu, które miało trafić w jego miecz, cyborg wypuścił rękojeść z ręki, i kiedy zielona klinga Whiphida przeleciała obok, Jedi na ułamek sekundy pozostał odsłonięty.
Ułamek sekundy wystarczył, by potężny K’Kruhk padł pod ostrzem złowrogiego przeciwnika.
Na twarzy Shaak Ti po raz pierwszy od bardzo dawna zagościło przerażenie. Była zbyt daleko, żeby ruszyć mu na pomoc, dlatego bezradnie patrzyła na praktycznie śmiertelny cios zadany przyjacielowi. Szybko wypuściła myślową sondę w kierunku leżącego K’Kruhka – i dzięki Mocy wyczuła w nim iskierkę życia. Whipid żył, pogrążony w odruchowym leczniczym transie. Ti nie miała pojęcia, czy Grievous także jest w stanie to wykryć, dlatego czym prędzej musiała odciągnąć go od K’Kruhka. Na szczęście ani na chwilę jednak nie straciła kontroli nad sytuacją na polu walki – korzystając z tego, że Grievous był zajęty Whiphidem, oderwała przy użyciu Mocy fragment jakiejś rury i, wraz ze stertą gruzu, pchnęła ją w stronę mechanicznego przeciwnika. Cyborg nie zdołałby uskoczyć, ale też nie musiał. Kilka sprawnych ruchów mieczami świetlnymi odegnało zagrożenie ze strony rury i poodrywanych kawałków wraku. Shaak Ti nie przerywała strumienia gruzów, przez co Generał miał cały czas zajęte ręce.
Tarr Seirr postanowił wykorzystać sytuację. Zaszedł Grievousa od tyłu i rzucił się nań z mieczem, chcąc wykorzystać element zaskoczenia.
Nie udało się. Generała Grievousa nie dało się niczym zaskoczyć.
Noga mechanicznego potwora wystrzeliła do tyłu przodu, łapiąc zaskoczonego Seirra za głowę i uderzając nią z całym impetem o ziemię. Zbliżająca się Aayla Secura poczuła, że już samo zderzenie z gruntem pozbawiło życia jej towarzysza, ale była już w drodze na ratunek i postanowiła wykorzystać pęd, którego nabrała. W końcu przeciwnik w obu rękach miał miecze i jedną nogę cały czas trzymał na martwym Seirrze, a musiał też na czymś stać. Poza tym może się zmęczył…
Ale mechaniczny morderca miał półtorej sekundy, a więc aż za dużo czasu, by zareagować. I nigdy się nie męczył.
Grievous padł na ziemię i, stojąc na głowie Tarra, wyrzucił swoją wolną nogę tyłem, łapiąc Aaylę za szyję dokładnie w tym samym momencie, w którym miała zadać cios. Następnie zrobił szybkiego fikołka, wyrzucając oboje trzymanych w stopach Jedi prosto w strop. Siła uderzenia była tak wielka, że ciała Rycerzy przebiły poszycie kadłuba, znikając w metalowym gruzowisku. Natomiast Generałowi Grievousowi zostało już tylko dwoje Jedi, i był wyraźnie gotów się z nimi rozprawić.
Ki-Adi-Mundi i Shaak Ti dopadli mechanicznego przeciwnika jednocześnie, starając się przełamać jego obronę. Cyborg zdawał się być jednak niezmordowany, a – co ważniejsze – jeszcze szybszy i silniejszy. Obrona mechanicznego potwora była po prostu zbyt doskonała, a w dodatku Grievous począł kręcić swoimi mieczami niczym wirnikami, co stawiało przed Jedi ścianę niemal nieprzepuszczalnego światła… Shaak Ti i Ki-Adi-Mundi byli bezsilni. A strach paraliżował i spowalniał, blokował odruchy… Cereanin popełnił jeden, niewielki błąd, który mechaniczny potwór od razu wykorzystał. Szybko i gwałtownie wyciągnął nogę, trafiając zaskoczonego Mistrza Mundiego i posyłając go lotem przez całą szerokość kryjówki, w rezultacie czego wbił się on w stertę gruzu po drugiej stronie. Teraz mechaniczny Generał mógł skoncentrować całą swoją uwagę tylko i wyłącznie na togrutiańskiej Jedi.
Shaak Ti była przerażona. Generał Grievous nacierał na nią coraz zacieklej, a ona z największym trudem parowała jego ataki, cały czas się wycofując. Mechaniczny potwór był szybszy, większy, silniejszy i, chociaż trudno było w to uwierzyć, z większą finezją posługiwał się dwoma mieczami świetlnymi. Najgorsze były jednak oczy. Pełne nienawiści, nieprzejednane oczy, które – gdyby mogły – spaliłyby ją na popiół. Shaak Ti powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że śmierć jest nieuchronna. Żyjący jeszcze K’Kruhk i Aayla nie mogli jej pomóc, pozostawała więc tylko jedna iskierka nadziei.
- Ki-Adi! – zawołała, mając nadzieję, że poturbowany, ale wciąż przytomny Mistrz Jedi ją słyszy. Kątem oka dostrzegła, że Cereanin wygramolił się ze sterty blach i rur. – Szybko!
Ki-Adi-Mundi wspiął się po stercie gruzu, obserwując z niepokojem walkę Shaak Ti z Grievousem. Nagle mechaniczny potwór uderzył naraz dwoma mieczami w jej ostrze, odrzucając je gdzieś daleko. Bezbronnej Jedi została zaledwie sekunda życia… Jednak wiedziona instynktem Trogutianka w ostatniej chwili odepchnęła się Mocą od morderczego cyborga, odlatując daleko w ścianę.
- Nie! Shaak Ti! – jęknął Mundi. Sytuacja była krytyczna. Został sam na placu boju, bez broni, która wypadła mu po kopnięciu przez Generała. Moc mówiła mu, że Shaak Ti wciąż żyje, ale nie da rady walczyć. Jeśli którykolwiek z pozostałych Jedi wciąż żył, nie był w stanie mu pomóc.
A Generał Grievous obrócił swoje zimne, pełne nienawiści ślepia w stronę cereańskiego Mistrza, z zamiarem zadania mu ostatniego, kończącego wszystko ciosu.
Ki-Adi wyciągnął rękę i przywołał Moc, poszukując swego miecza. Każdy Jedi był bardzo zżyty ze swoją bronią, znał jej każdy fragment, każdy element… oraz sygnaturę w polu Mocy, jaką zostawiała. Mundi bez trudu namierzył leżącą nieopodal Grievousa rękojeść i już ją przywoływał… kiedy to chwyciła ją ciężka stopa mechanicznego potwora. Morderczy cyborg przesunął ciężar ciała na prawą nogę, natomiast lewą uniósł, trzymając w chwytnej stopie włączony miecz świetlny Mistrza Mundiego. Tak oto Generał Grievous stał w milczeniu, gotów do ostatniego, kończącego wszystko skoku. Jego oczy były straszne i nieprzejednane, a teraz pałały tylko jednym – żądzą mordu.
Ki-Adi nigdy się nie znalazł w tak beznadziejnej sytuacji – nic, ani cerańscy rebelianci, ani starcia z łowczynią nagród Aurrą Sing nie mogły się z tym równać. Bezbronny, sam na sam z morderczym przeciwnikiem, który pragnął tylko jego śmierci… I te pełne nienawiści oczy…
Ale jeszcze jeden szczegół przykuł uwagę Mundiego. Miecz świetlny u pasa Grievousa. Zdobyczny miecz świetlny, należący jeszcze niedawno do Mistrza Jedi Daakmana Barreka.
I nagle w tym mieczu Ki-Adi-Mundi dostrzegł swoją szansę.
Znów wyciągnął rękę i przywołał Moc. Rękojeść oderwała się od pasa mechanicznego potwora i wskoczyła w dłoń Mundiego. Cereanin z niejaką radością zacisnął palce na mieczu zabitego przyjaciela; teraz nie był już taki bezbronny. Z pełnym determinacji wyrazem twarzy złapał rękojeść oburącz, uaktywniając klingę. Zielone ostrze zalśniło mu nad głową.
Teraz mógł walczyć.
Ale czy miał szansę wygrać? Nagle dopadło go zwątpienie. W pełnej napięcia ciszy wpatrywał się w stalowego potwora z trzema mieczami świetlnymi, czekającego na jedną chwilę nieuwagi. Wiedział, że tylko on został, że tylko on mógł powstrzymać mechanicznego potwora przed dalszą sukcesją przeciwko Jedi. Ale gdzieś, w środku, na dnie duszy, ciągle bał się tej mechanicznej istoty. Czy podoła? Czy będzie w stanie pokonać złowrogiego Generała Grievousa, skoro tylu Jedi przed nim się to nie udało?
Wspomniał dobrze zapowiadającego się Padawana z Ord Biniir, który nie wytrzymał napięcia i pierwszy ruszył do ataku. Sha’a Gi dał się ponieść emocjom, pozwolił, żeby strach przyćmił trzeźwy osąd, spanikował. Grievous rozprawił się z nim bez litości.
„Nie ma emocji, jest spokój.”
Tarr Seirr, jego rodak, który przez całe życie starał się podążać ścieżką wytyczoną przez Mundiego. I on popełnił błąd. Ruszył na mechanicznego potwora, mając nadzieję, że uda mu się go zaskoczyć. W końcu był tylko cyborgiem, niemal maszyną, a zawsze mu wpajano, iż jeden Jedi stanowi równowartość stu droidów bojowych. Nie docenił Grievousa, za co zapłacił życiem.
„Nie ma ignorancji, jest wiedza.”
K’Kruhk, mocarny Whiphid, jako pierwszy postanowił przejść do kontrofensywy. Walczył zaciekle, z zawziętością i zapałem, w swojej ponurej determinacji rezygnując z zachowawczej taktyki, przyjętej przez pozostałych Jedi. Grievous bezlitośnie wykorzystał to przeciwko niemu.
„Nie ma pasji, jest pogoda ducha.”
Ki-Adi-Mundi spojrzał na złowrogiego potwora, będącego źródłem niepokoju, jaki odczuwał od początku tej bitwy. Spojrzał na cyborga, który widocznie karmił się jego strachem i podsycał swoją nienawiść, by dać jej upust zabijając Cereanina.
„Nie ma śmierci, jest Moc.”
„Być może zginę”, pomyślał Mundi z determinacją, „Ale Moc mi świadkiem, że zrobię wszystko, by jej nie zawieść.”
W tym samym momencie Generał Grievous wyskoczył w powietrze, rzucając się w stronę przygotowanego na wszystko Mistrza Jedi.
Ich walka dopiero się zaczęła.
Mroczniejsza nadchodząca burza staje się. Obawiam się, że mroczna chmura Sithów nas wszystkich pokryje…
Z prywatnych dzienników Mistrza Yody
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,48 Liczba: 33 |
|
Maciejka2008-05-07 18:16:40
widzałem ale są nowsze już odcinki
Wojtek K.2008-03-08 21:58:35
Super...
mace windu 19962008-01-09 13:26:32
naprawde super
Darktrooper2007-05-06 20:56:56
fajne ale wolałbym oglondać film animowany
Oskarowca2007-04-10 21:00:31
napisane wspaniale słyszałem o kolejnej seri star war animowanej
mgmto2007-03-17 13:27:11
Wspaniałe dzieło! Tekst naprawdę tworzy dobrą atmosferę - ach, te klimaty
Krogulec2007-03-13 08:18:16
Najlepszy odcinek :D
Wilczy Jedi2007-03-09 13:17:47
Czy juz wam pisalem, ze wilczy jedi oznacza K;khruka ;] ;] ;]
Daje 10!! widze bledy, ale ogolnie wyszlo b. ladnie
the chosen one2007-03-05 20:19:35
świetny
Carth--> nie jest
Lord Bart2007-03-05 18:09:04
"mroczna chmura Sithów" :D:D:D
Przepraszam - nie mogłem się powstrzymać :D
Carth Onasi2007-03-05 15:31:50
Doskonałe! Pięknie napisane, ani trochę nie nudzi, po prostu rewelka! :)
Jaka szkoda, że to już ostatni odcinek... :(. Mam nadzieję, że druga seria jest w planie.: )
Ocena 10/10
PS: Gratuluje wszystkim autorom doskonałej roboty, chęci i zaangażowania :)
Darth Manshoon2007-03-05 15:02:26
Ssssssssstraszliwie długi ale też bosssko napisany :D:D
mimo długości nie nudzi a właśnie sprawia że trzeba doczytać do końca i wywołuje żal kiedy się kończy gdyż dostrzega się koniec naprawde wspaniałej seri :D
Hego Damask2007-03-05 07:59:11
dobre :)