Autorzy: Wedge & Fett
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
8
Wojny Klonów od swego początku przetoczyły się przez wiele światów. Szczęśliwymi mogli się nazwać mieszkańcy tych planet, które cudem ocalały. Muunilinst, być może z wyboru jej mieszkańców, być może z przymusu, nie pozostała spokojna. Trudno się jednak dziwić – jako siedziba Galaktycznego Klanu Bankowego, jednego z sygnatariuszy paktu Konfederacji Niezależnych Systemów, chcąc nie chcąc stała się jednym z kluczowych punktów galaktyki. Gdyby nie ten fakt, być może nie odbyłaby się tu żadna batalia. Jednak Republika musiała w jakiś sposób ograniczyć zaplecze technologiczne Separatystów. Pozostał atak...
Ostrzał Muunilinst trwał. Baterie samobieżnych dział SPHA-T prowadziły zmasowany atak na oddziały i główne punkty dowodzenia przeciwnika. Przyczółki wroga znikały w chmurze ognia i dymiących szczątków.
Do czasu.
Niczym cienie, klucząc pomiędzy pojazdami klonów, przemykały na swych śmigach czarne droidy-lansjerzy serii IG. Każde działo, jedno za drugim, wybuchało, przynosząc śmierć załodze i strzegącym okolicy sklonowanym żołnierzom. Cała sytuacja przypominała domino – gdy ruszyło się jeden element, pozostałe błyskawicznie szły w jego ślad.
Jeden z oficerów w republikańskim punkcie dowodzenia zauważył kwitnące w miejscu dział ogniste kule. Zerknął błyskawicznie na wyświetlacz i ujrzał, jak hologramowe podobizny maszyn SPHA-T znikają jedna po drugiej. Przełączył komunikator w hełmie na częstotliwość ogólną i usłyszał przerażone, ale szybko cichnące krzyki artylerzystów.
Zwykli sklonowani żołnierze może i nie byli najbystrzejsi, ale oficer wiedział, że sojusznicze działa raczej nie powinny wybuchać.
- Generale Kenobi – odwrócił się w stronę obecnego na platformie dowodzenia Rycerza Jedi. – Nasze działa są niszczone.
Obi-Wan odwrócił się i spojrzał przez makrolornetkę w kierunku wskazanym przez żołnierza. Dostrzegł znikające działa i rojącą się wokół niej groźną chmarę bliżej nieokreślonych agresorów. Wyostrzył obraz i w końcu wyraźnie ujrzał czarne, smukłe droidy, niewątpliwie kolejny wytwór Separatystów. Nagle zauważył, że jeden z nich wyróżnia się wśród pozostałych. Czyżby dowódca? Jeszcze bardziej powiększył obraz i…
No nie.
To znowu on.
Durge.
Kenobi opuścił markolornetkę i ściągnął brwi. To chyba była wola Mocy, by los zetknął go z tym zbirem po raz trzeci. Tym razem należało zakończyć to na dobre.
Rycerz Jedi nie wahał się ani chwili.
- Osiodłać i do ataku – rozkazał.
- Tak jest – w przefiltrowanym głosie oficera zabrzmiała nutka satysfakcji.
Potężnie zbudowany łowca nagród Durge, dowódca Separatystów, sługa Hrabiego Dooku i okrutny morderca, nie spuszczał z tempa natarcia. Długowieczny Gen’Dai z lubością obserwował, jak machina wojenna Republiki zmienia się w charczącą stertę ognistego złomu. Droidy-lansjerzy nie próżnowały – łowca zauważył, jak dwójka z nich dopada człapiący po polu bitwy sześcionogi transporter AT-TE, wspierający naziemne uderzenia piechoty. Lance energetyczne wbiły się w pojazd, a ten zadrżał i za moment rozsypał się po okolicy w obłoku szczątków przemieszanych z rozerwanymi ciałami załogi i pasażerów. Nagle czułe sensory droidów ostrzegły ich przed niebezpieczeństwem. Trzy wystające z podłużnej głowy rurki z fotoreceptorami odwróciły się jak na komendę, ale było już za późno. Dwa błyskawiczne białe cienie runęły na śmigi obydwu droidów, zrzucając je na ziemię tak gwałtownie, że rozpadły się na drobne kawałki.
Durge odwrócił się jak użądlony i wytężył wzrok. Zauważył, jak przy wspierającym ich natarcie robocie-wyrzutni klasy Hailfire jak spod ziemi wyrósł dosiadający śmiga klon. Uzbrojony w energetyczną lancę żołnierz uderzył, a machina eksplodowała kwiecistym deszczem szczątków. Potem z chmury ognia wyłonił się kolejny lansjer, odziany w narzucony na zbroję brązowy płaszcz. Przemknął na śmigu przez środek toczących się po polu bitwy kół zniszczonego robota zupełnie jakby był cyrkowym artystą.
Po chwili brązowy jeździec przybliżył się i stanął na czele nadchodzącej białej falangi republikańskich lansjerów, czyli po prostu klonów dosiadających szybkie śmigi, wystylizowane na obraz i podobieństwo prowadzących je pilotów.
„No proszę, wygląda na to, że starcie będzie ciekawsze niż myślałem”, pomyślał Durge. Uśmiechnął się pod hełmem i dodał gazu.
Na rozkaz dowódcy droidy-lansjerzy zebrały się ponownie w jeden oddział i ruszyły na spotkanie przeciwnika. Na ich czele gnał Durge, wiecznie żądny krwi. Tymczasem na czele sklonowanych lansjerów pędził oficer w brązowym płaszczu, ani chybi ich dowódca. Gdy obydwa oddziały były już niemalże na wyciągnięcie ręki, rozciągnęły się w pojedynczą linię. Klony jak jeden mąż w tej samej chwili opuściły lance energetyczne niczym jeźdźcy z pradawnych czasów. Minęło parę sekund, a biała i czarna fala zderzyły się z całą mocą.
W powstałej chmurze ognia, łączonej z trzaskiem pancerzy, wyciem rozrywanych elektronicznych obwodów i trzaskiem miażdżonych śmigów, wykuwał się zwycięzca tego starcia. W powietrze wystrzeliły tak droidy, jak i martwe klony. Lance uderzały o siebie, śmigi taranowały się nawzajem, tratując tych, którzy mieli tego pecha, by spaść z siodełek swoich maszyn. W jednej chwili przeciwnicy przetrzebili się wyjątkowo skutecznie.
Klony i droidy rozproszyły się między sobą, przystępując do indywidualnych pojedynków. Brązowy dowódca klonów skręcił w lewo i wycelował lancą. Za moment nadział na nią najbliższego droida, przebijając go zupełnie jak nerfa przez rożen. Wokół panowało istne piekło, coraz to kolejni lansjerzy padali martwi i ranni, ale też coraz więcej droidów było roznoszonych na kawałki. Spadały przebite lancami, a pęd uderzenia odrywał im wszystkie kończyny, pozostawiając bezradne, szybko dogorywające korpusy. Zerwane hełmy mieszały się z głowami robotów, w zmiażdżonych śmigach trudno było odczytać dawne kształty.
Durge robił się coraz bardziej wściekły widząc jakie straty ponoszą jego oddziały. To nie tak miało wyglądać. Z furią strącił lancą pobliskiego klona i poszukał wzrokiem dowódcy wojsk wroga. Ta przemądrzała kolejna kopia Jango Fetta, zakuta w taki sam pancerz jak wszystkie pozostałe, wyróżniała się tylko brązowym płaszczem, niewątpliwie atrybutem, jaki przysługiwał dowódcy lansjerów. Wróg sunął spokojnie przez pole, aż nagle skręcił i ruszył prosto na łowcę nagród.
„Doskonale”, pomyślał Gen’Dai. „Po co to odwlekać.”
Klon przycisnął lancę do prawego boku i pochylił się, chcąc doprowadzić do czołowego starcia. Durge zrobił to samo. W jednej krótkiej sekundzie obydwa śmigi minęły się w pełnym pędzie. Dał się słyszeć trzask – to obydwie lance uderzyły o siebie, łamiąc na kawałki tę należącą do klona. Dodatkowo jeden z odłamków trafił republikańskiego oficera w głowę, a w powietrze wzbił się jego hełm.
Łowca nagród zawrócił, pragnąc dokończyć dzieła. Wtem zauważył, jak klon robi to samo…
Ale to nie był klon.
To nie był nawet żołnierz.
Teraz, gdy hełm nie zasłaniał jego twarzy, Durge dostrzegł go wyraźnie. Po raz kolejny niestety musiał patrzeć na brodatego oblicze wyjątkowo irytującego Jedi, Obi-Wana Kenobiego. Wojownika, z którym zmierzył się już dwa razy podczas prac nad bronią chemiczną, mającą powalić wojska Republiki na kolana. Ten wczesny projekt został niestety zaprzepaszczony, podobnie jak jeszcze wcześniejsze plany stworzenia broni biologicznej w laboratorium na Qiilurze, zniszczonym na skutek ataku oddziału sklonowanych komandosów. Natomiast za fiasko broni chemicznej odpowiadał sam Kenobi… O tak, należało tu wyrównać rachunki.
Dla tego Jedi Durge był nawet w stanie przez moment zapomnieć o Mandalorianach.
Tymczasem Kenobi otarł ręką krew z rozciętej przy zdarciu hełmu wargi i zacisnął zęby. On też miał z Durgem rachunki do wyrównania. Tylu dobrych Jedi zginęło przez niego i Ciemną Jedi Asajj Ventress. Jedi, poziomu których Kenobi nigdy nie miał osiągnąć.
Przed oczami stanęły mu wspomnienia sprzed paru ostatnich tygodni i miesięcy. Pamiętał, jak wraz z Anakinem i jeszcze dwoma innymi Rycerzami udaremnili wysterylizowanie Naboo za pomocą gazu bagiennego, który zgładził całą populację Gungan zamieszkujących nabooiański księżyc Ohma-D’un. Pamiętał potężnego Glaive’a, Rycerza Jedi, który poległ na tym polu, zabity ręką Ventress. Pamiętał jego falleeńską Padawankę Zule Xiss, która z winy tej samej kobiety straciła rękę.
Ale i Durge miał w tym swój udział. Gdyby Anakinowi i jednemu z klonów nie udało się zniszczyć transportu gazu, piękne Naboo byłoby teraz wymarłą planetą. Ale Durge i Ventress uciekli…
Ohma-D’un był pierwszym starciem z łowcą nagród, ale nie ostatnim. Niedługo później Kenobi został wysłany na Queytę, by zakończyć sprawę z bronią raz na zawsze, zdobywając w tamtejszym ośrodku badawczym antidotum na tę plagę. Na planecie dołączyła do niego czwórka legendarnych Jedi – pokroju Qui-Gona, niepokornych, podążających za wskazówkami Żywej Mocy, w niewielkim stopniu kontrolowanych przez Radę. Ale i wielce szlachetnych.
A obecnie martwych.
Myśli Obi-Wana spowiła czarna chmura, gdy przypomniał sobie, jaki spotkał ich los. Pamiętał Bothankę, Mistrzynię Knol Ven’nari, zwaną „Połykaczką Ognia”, legendarną pogromczynię piratów Wookieech grasujących w przestworzach Bothan. Jej niesamowita zdolność wchłaniania energii uratowała mu życie, gdy zdradziecki strzał Durge’a skierował ku nim czoło olbrzymiej eksplozji. Ale nawet Mistrzyni Ven’nari miała swoje granice… Powstałe oparzenia były zbyt rozległe, by mogła to przeżyć.
Zginęła tak jak i Mistrz Jedi Nico Diath, osławiony wyzwoliciel niewolników z Przestworzy Huttów. Obi-Wan mógł tylko stać i bezradnie patrzeć, jak pod dowódcą wyprawy załamuje się kładka, a Mistrz wpada do jeziora lawy…
Trzeci z członków wyprawy zginął już bezpośrednio z ręki Durge’a. Jon Antilles, niepokorny uczeń Mrocznej Kobiety, znany ze skutecznej infiltracji Gildii Łowców Nagród, której wielu członków stanęło dzięki niemu przed obliczem sprawiedliwości, był jednak trochę zbyt pewny siebie… Ale jego poświęcenie dało Obi-Wanowi niezbędny czas, choć sam Antilles opłacił to kąpielą w lawie.
Zaś co do czwartej Mistrzyni… Każda myśl o niej wyciskała Obi-Wanowi łzy z oczu. Piękna Mistrzyni Fay, której Moc zapewniła kilkusetletni żywot. Tak czystej latarni białego światła, jaką niewątpliwie była Fay, Kenobi nie oglądał nigdy przedtem ani potem. Nawet nie nosiła miecza świetlnego… Lecz jej potęga wykraczała poza wszelkie wyobrażenia. Zgniotła ją brutalna ciemność, dzierżona w czerwonych mieczach Asajj Ventress. Lecz nawet gdy Fay umierała myślała tylko o innych. Przekazała Kenobiemu resztki swoich sił życiowych, by znalazł w sobie wytrzymałość i dotarł bezpiecznie do statku, przekazując na Coruscant bezcenne antidotum.
A Fay tam została… Blaknąc niczym świeca w otchłani.
To Durge stanowił część gaszącej ją ciemności.
Kenobi zapalił miecz i dodał gazu. Czas najwyższy, by rozpalić nowe światło.
Śmigi runęły na siebie, ale tym razem Jedi nie dał się pokonać. Schylił się i błyskawicznie ciął w lancę, przepoławiając ją skutecznie. Drugi szybki cios rozorał podwozie maszyny wroga. Ponury śmig łowcy leciał jeszcze przez sekundę, dopóki przeciążenie obwodów nie spowodowało eksplozji. Podmuch wyrzucił Durge’a z siodełka, otaczając go kulą ognia.
Kenobi zawrócił i zatrzymał się, monitorując sytuację. W płomieniach dostrzegł podnoszący się i szybko rosnący cień sylwetki bandziora. Durge najwyraźniej nic sobie nie robił z szalejącego wokół piekła. Obi-Wan, którego determinacja była teraz równie wielka jak przed laty, gdy pokonał Lorda Sithów na Naboo, ponownie zaszarżował. Tym jednak razem łowca nagród nie dał się zaskoczył – chwycił śmig Obi-Wana za przednie stabilizatory, zatrzymując go w miejscu. Jedi natychmiast wykonał wspomagany Mocą skok i przefrunął nad Gen’Daiem. Wykonał kilka efektownych salt i stanął z mieczem gotowym do walki w charakterystycznej dla Trzeciej Formy walki pozie.
Jednak i tym razem Durge nie dał się onieśmielić. Podbiegł do przeciwnika, wciąż dzierżąc śmig w potężnych dłoniach. Zamachnął się nim jak maczugą, ale miecz świetlny był skuteczniejszy – dwa zamaszyste ciosy poszatkowały maszynę na niegroźne fragmenty, rozrzucając je wokół i odsłaniając tym samym samego dowódcę Seperatystów. Rękę Obi-Wana prowadziła Moc, gdy wycelował i celnym pchnięciem przebił tors Durge’a na wylot.
Cały świat się zatrzymał. Przez kilka sekund i Kenobi, i Durge, stali bez ruchu, niby dwa kamienne posągi pośrodku szalejącego piekła. W nagle zapadłej ciszy głośno buczał jedynie włączony miecz świetlny.
I nagle łowca nagród zaczął się śmiać. Na początku zwolna, potem coraz donioślej i głębiej. Wokabulator przekazywał jego głos, roznosząc mrożący krew w żyłach rechot po całej okolicy. Wyglądało na to, że ostrze tkwiące w bebechach łowcy było zupełnie nieszkodliwe.
„Na Moc…”, pomyślał Kenobi. „To przedstawia pewien problem…”
A potem Durge wziął się za rękoczyny.
Potężne ciosy zaczęły trafiać Obi-Wana ze wszystkich stron. Zbroja chroniła go przed śmiertelnymi ranami od pięści, ale nie zabezpieczała przed bólem i szokiem po uderzeniu. Pięści Gen’Daia waliły jak młoty, nie dając Jedi ani chwili na wytchnienie. Zablokowany w pozycji włączonej błękitny miecz wciąż tkwił w ciele Separatysty, przypominając koszmarną bezsilność wszelkiej zastosowanej przeciw łowcy broni.
W końcu jeden z ciosów posłał oszołomionego Kenobiego kilka metrów w tył. Zanim wstał zauważył, jak Durge wyciąga rękę, a z bransolety otaczającej prawy nadgarstek wylatuje mu rój ostrych jak sztylety strzałek. Jedyne, co Jedi mógł zrobić, to instynktownie utworzyć przed sobą ochronny bąbel Mocy – niewidoczna zasłona odbiła pociski na boki, gdzie upadły nieszkodliwie na ziemię. Ale łowca nagród nie rezygnował. Tym razem wyciągnął lewą rękę, a z zamontowanego na przedramieniu miniaturowego miotacza ognia chlusnął gorący strumień.
Zbliżająca się ściana ognia nie pozostawiała szans na ucieczkę. Kenobi nie potrafił wchłaniać energii tak jak bothańska Mistrzyni, ale każdy cel można było osiągnąć na różne sposoby. Znów użył bąbla Mocy – i rzeczywiście, ogień rozbił się jak strumień wody o skałę, omijając Obi-Wana szeroką falą. Gdy tylko Jedi wyczuł krótką przerwę w strumieniu, zacisnął dłoń w pięść. Uścisk Mocy zmiażdżył wbudowany w zbroję miotacz, powodując jego eksplozję.
Ale Durge miał oczywiście całą gamę innych niespodzianek. Zza pasa natychmiast wyszarpnął śmiercionośny kiścień. Z zatkniętego na długim łańcuchu durastalowego walca wyłoniły się zabójcze kolce, brakowało ledwie sekund, żeby ta mordercza broń przerobiła na durszlak twarz Kenobiego. Jednak łowca nagród nie upilnował jednego – sterczący mu z bebechów miecz zaczął drżeć i nagle wystrzelił z powrotem do dłoni Obi-Wana. W ostatniej chwili Jedi przeciął łańcuch nadlatującego kiścienia, czyniąc broń bezużyteczną.
Łowca nagród nie poddawał się. Wyszarpnął z kabur bliźniacze blastery, ale tym razem Jedi miał miecz. Jedno cięcie przepołowiło obydwie lufy zanim zdążyły oddać choćby jeden strzał. W tym pojedynku Zakon Jedi zaczynał brać górę nad siłami Separatystów.
Zepchnięty do defensywy Durge musiał uruchomić dwie tarcze energetyczne na przedramionach. Czerwone krążki chroniły go, gdy Kenobi z furią ruszył do natarcia, zadając cios za ciosem. Błękitna fala uderzeń zalała bandziora, który miał coraz większe problemy z blokowaniem miecza przeciwnika. Ponura determinacja Jedi zlała się w jedno z czystym połączeniem z Mocą i niezachwianą wiarą w zwycięstwo. Kenobi znów przypomniał sobie Fay… tę jaskrawą siłę, którą dane mu było przez chwile odczuć. Spychał Durge’a krok za krokiem w tył, nie dając mu czasu na żaden inny ruch prócz blokowania. W końcu w sekwencji uderzeń dostrzegł lukę.
Wtedy to cios ominął tarczę i pogrążył się w ramieniu wroga. Durastalowy pancerz nie powstrzymał miecza świetlnego, który zgrabnie przeciął tkanki, odrąbując kończynę na ziemię. Łowca nagród bez słowa i w pełnym zaskoczeniu spojrzał na kikut, z którego zwieszały się ruchliwe, różowo-fioletowe nitki jego giętkiego, pozbawionego centralnego systemu nerwowego ciała. I wtedy to Obi-Wan ciął ponownie.
Jeden szeroki łuk odrąbał tors Durge’a od nóg, powalając go na ziemię w dwóch kawałkach. „Zupełnie jak na Naboo”, pomyślał Jedi.
Walka się zakończyła. Polegli Jedi zostali pomszczeni.
Ale Obi-Wan Kenobi nie byłby sobą, gdyby pozwolił sobie na choć sekundę triumfu. Zauważył, że od dobrych paru chwil wbudowany w zbroję komunikator piszczy sygnalizując gotowość połączenia. Gdy Jedi go włączył, na przedramieniu wyświetlił mu się miniaturowy hologram sklonowanego kapitana Fordo ze Specjalnego Oddziału Zwiadowczego.
- Generale Kenobi, zajęliśmy pozycję – zameldował.
Obi-Wan chwycił za leżący w pobliżu bezpański śmig jednego z zabitych lansjerów i uruchomił repulsory. Wsiadając na siodełko rzucił do komunikatora:
- Już do was jadę.
I dodał gazu, zamieniając się w niknący szybko na horyzoncie punkcik. Tymczasem za jego plecami nitki z odciętych fragmentów ciała Durge’a zdołały się zetknąć, a ciało łowcy poczęło się sklejać z powrotem w jedną całość.
Kenobi zawsze wiedział, że wzrok potrafi mamić, ale tym razem zapomniał o tej zasadzie. I dlatego walka, która powinna już była się zakończyć, została jedynie odłożona w czasie…
A jej ostateczny wynik wcale nie był przesądzony.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,59 Liczba: 22 |
|
Boba Fett 0012010-09-10 13:28:41
za dużo ze średniwiacza
Mroczna Jedi2008-04-11 15:08:54
A propos poprzedniej dyskusji, jak widac na moim nicku też jestem zwolenniczką formy: "mroczna".
Dość dobre, ale... To "Siodłanie" mnie rozsmieszyło. Dobże chociaż, że nie "bagnety na broń!".
Vaderr2007-05-10 19:19:59
całkiem fajne
Kasis2007-02-02 13:51:31
Ładnie napisane, fajne nawiązania, podoba mi się język. 8/10 dałam bo nie było fajerwerków (a może bo miała gorączkę jak czytałam?:P)
Co do mrocznej/ciemnej Jedi. Obie formy są ok, choć mroczna brzmi bez dwóch zdań o niebo lepiej.
Lord Bart2007-01-31 18:07:13
Ciemność to ciemność. A mrok nadaje specyficzny klimat odpowiedni dla renegatów-jedi.
Wedge2007-01-31 12:29:27
Widzisz, problem jest taki, że potocznie mówimy "ciemny" jako synonim "głupi/ograniczony", więc zwrot Ciemny Jedi może się niektórym wydawać dwuznaczny... Ale ciemność jako taka też akurat nie jest zabawna :) No ale to kwestia gustu po prostu chyba ;)
Lord Bart2007-01-31 12:06:37
Łedż Łedż Łedż... dark in this room mówimy w różnych kontekstach. Jak jest ciemno, czyli nic nie widać i jak jest półmrok...
Z tym po prostu zawsze będę walczył. Ciemny Jedi, Ciemna Kobieta po prostu brzmią śmiesznie... a to nie jest akurat zabawne :)
Wedge2007-01-30 23:39:29
Barcik -> no dobra, ale "dark" oznacza zarówno "ciemny" jak i "mroczny". Gdy Angol mówi w filmie "It is dark in this room" to nikt nie tłumaczy "Jest mroczno...", tylko po prostu że ciemno bo my tak mówimy na ogół. A w EU po prostu tłumaczą inaczej, zaręczam że znajdziesz mnóstwo Ciemnych Jedi :) Dark Woman to akurat Mroczna Kobieta... Sam widzisz, kolejna mroczność, po co jeszcze jedna? ;)
Lord Bart2007-01-30 20:54:36
Łedż Łedż Łedż... cieszą mnie korekty bo oznacza to otwartość twórców na konstruktywną krytykę, ale czy The Dark Woman to dla ciebie Ciemna Kobieta?? Ja bym jej tego nie powiedział w twarz, chociaż uważam się za pakera w SW :P
Co do starcia kawalerii... no są rzeczy, w których Lucas przebija moją bogatą wyobraźnie :P
mgmto2007-01-30 16:55:29
nie narzekajcie już na tego konia! koń to miłe zwierze
Wedge2007-01-30 13:30:18
Jeszcze jedno - Ciemna Jedi pojawiła się już w zeszłym odcinku i jakoś nikomu to nie przeszkadzało :> Poza tym czy naprawdę nikt nie zauważył, że ten odcinek jest specjalnie stylizowany na archaiczne starcie kawalerii??
Wedge2007-01-30 12:39:39
Koń zmieniony zgodnie z propozycją Barta (bo Kenobi rzeczywiście powiedział coś w tym stylu, niewierzących odsyłam do oryginalnej wersji animowanej), tak samo meldunek Forda i przekleństwo Kenobiego. Ciemnej Jedi nie ruszymy, albowiem mamy już Mrocznych Lordów Sithów, Mroczne Gniazda, Imperia, etc. więc starczy tej wszędobylskiej mroczności - a Ciemni Jedi w tłumaczeniach w EU także występowali. Co do bystrości zwykłych klonów - Medstar, anyone? :>
the chosen one2007-01-29 13:42:07
na koń, cholera, Ciemna Jedi, ee
dualsaber2007-01-28 12:20:33
koń? o.O
Lord Nihilus2007-01-28 12:10:19
,,Na koń?"
O Boże:) OpowiADANIE W PORZADKU ( OCZYWISCIE NIJAK MA SIE DO WALKI OBIEGO Z MAULEM). NIEKOTRE TEKSTU PO PROSTU ZWALAJA Z NOG.
NA KON!!!! CHARGE!!!!
Lord_T2007-01-28 00:11:57
Zmieńcie to "na koń" na cośadekwatniejszego :)
Lord Bart2007-01-27 20:48:50
Śmigi... nie lepiej było zostawić swoopy w oryginale??
"Zwykli sklonowani żołnierze może i nie byli najbystrzejsi" - oj byli byli :)
"Na koń" - a on nie powiedział raczej czegoś w stylu... osiodłać i do ataku?? W angielskim czasami na opis zjawiska wystarczy jedno słowo...
"Ciemną Jedi"...
"Generale Kenobi, jesteśmy na miejscu" - raczej zajęlismy pozycję...
:D
Carth Onasi2007-01-27 19:02:56
Bardzo dobrze opisana walka Obi-Wana z Durge'm. Całość czyta się przyjemnie bez przynudzania.
Ocena 9/10
Burzol2007-01-27 18:35:32
Bo to był pierwszy koń mechaniczny - Rozalia.
Kolejny odcinek CW "ogląda" się z kolejną wielką przyjemnością. Chociaż...Kenobi klnący "cholera"? A co z tradycyjnymi już "Plwocinami Sithów"? Tak z 8/10 ;).
Hego Damask2007-01-27 17:09:52
Hm...
"Na koń" ? Ciekawie to brzmi w odniesieniu do SW :)
"Ciemna Jedi"... myślę, że lepsze było "Mroczna Jedi".
Ale odcinek na 8.