Autorka: Kasis
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
6
Trzy miesiące przed Bitwą o Muunilinst…
Arena…
Gardłowy ryk, wycie, szczęk broni brzmiały dookoła walczącej pary. Potężny zielonoskóry Crockagor zaatakował Krutcha najeżoną kolcami maczugą, ten jednak zdołał zasłonić się tarczą. Mocarne uderzenie całkowicie zdeformowało osłonę, więc pozbawiony jej czerwony obcy zaatakował korzystając ze sześciu górnych kończyn. Był szybki i zwinny, sześć dolnych nóg poruszało się błyskawicznie – celnie rzucona sieć opadła na przeciwnika. Gardłowy ryk, wycie, śmierć...
Arena...
Należący do Dartha Tyranusa słoneczny jacht klasy Punworcca 116, wyskoczył z nadprzestrzeni w Odległych Rubieżach. Ten niezwykły i piękny pojazd, oparty na stworzonej przez Greean technice solarnego napędu, ale zbudowany i zaprojektowany przez Geonosian, liczył wraz z żaglem ponad sto metrów długości i prezentował się niezwykle okazale. Zbliżał się do Rattatak – niewielkiej, czerwonej planety. Przez lata ten glob pozostawał nieodkryty przez Republikę. Mieszkańcy Rattatak żyli nieświadomi istnienia bogatej cywilizacji poza ich światem; byli przekonani, że są sami w kosmosie, a dodatkowo byli zbyt zajęci walkami, by odkryć możliwości międzygwiezdnych podróży.
To właśnie walka sprowadzała Sitha na tę zapomnianą planetę. Liczył, że znajdzie tu następcę Jango Fetta, łowcy nagród, który posłużył jako dawca genów dla armii klonów, a przy okazji był bardzo pożyteczny dla Separatystów. Fett zakończył życie, gdy Mistrz Jedi Mace Windu pozbawił go głowy ostrzem swego fioletowego miecza świetlnego. Wydarzyło się to zaledwie miesiąc temu na Geonosis, na tamtejszej arenie. A teraz być może ktoś równie przydatny jak łowca czekał już niedaleko, na innej arenie...
Pot, śluz, posoka, krew własna i przeciwników spływały po walczących. Kulltu Kutta z olbrzymim kindżałem w ręce pędził na szablozębnym sowsquatchu przez arenę. Jedno szybkie cięcie i pajęczakowaty Krutch padł rozpłatany na dwoje. Na Rattatak zwycięzcy szybko mogą stać się zwyciężonymi. Na arenie jeszcze szybciej...
Lądowisko, do którego zbliżał się okręt, było wykute w skale. Statek osiadł na czerwonym podłożu, czerwonym niczym krew, która od lat wsiąkała w te ziemie.
Rattatakanie byli niezwykle okrutni, a ich życie wypełniała walka. Od wieków była sensem ich istnienia – walczyli o cenne surowce, dominację, przetrwanie, w odwecie, ciągle, nieprzerwanie. Ich rozwój, naukowe odkrycia, wszelki postęp, służyły jednemu: wojnie. Udoskonalali metody walki, sposoby zabijania, zadawania cierpienia i bólu oraz wszelaką broń. Zmieniały się tylko sposoby, nigdy cele.
Po rampie jachtu powoli i dystyngowanie zszedł bardzo wysoki mężczyzna. Pomimo swoich osiemdziesięciu lat prezentował się doskonale. Trzymał się prosto, biła od niego siła, charyzma i elegancja, siwe włosy i zadbana broda dodawały mu powagi. Z jego ramion spływał ciemny płaszcz.
Hrabia Dooku z Serenno, Darth Tyranus, były Jedi, mroczny Lord Sithów, przywódca Separatystów, dotarł do celu podróży – areny Cauldron na Rattatak. Przed statkiem oczekiwała go postać w obszernych, jasnych szatach. Szerokie rękawy zasłaniały dłonie, jedyną widoczną częścią ciała była błękitna, kocia twarz, z której spoglądały duże zielone oczy. Wysokie nakrycie głowy dodawało obcemu wzrostu, ale i tak hrabia spoglądał na niego z góry.
Gospodarz ukłonił się i odezwał w obcym, gardłowo brzmiącym języku:
- [Wszystko zostało zaplanowane dokładnie według twoich wskazówek, wybitny Hrabio Dooku.]
- W rzeczy samej – twarz Sitha nie zmieniła wyrazu.
Walka na arenie trwa. Tu nie ma zasad, wszystkie chwyty są dozwolone. Liczy się tylko zwycięstwo.
Zielonoskóry Shikitarianin Carl o owadzich oczach w zwycięskim geście unosi nad głową niewielkiego droida. Bugnaught jest mały, budową przypomina bojowe roboty federacji. Ma duże, czerwone fotoreceptory. Wygląda niepozornie, ale nie jest taki bezbronny jak mogłoby się wydawać. Mechaniczna dłoń szybko przeistacza się w miotacz ognia – płomienie ogarniają Carla. Na arenie liczy się tylko zwycięstwo...
Czerwona kotara została odsunięta zamaszystym ruchem przez przewodnika Dooku. Za nią ukazała się jedna z loży Cauldronu – proste pomieszczenie wykute w skale, dwa krzesła i olbrzymie okno. To ono było tu najważniejsze; praktycznie tak szerokie jak całe pomieszczenie wychodziło bezpośrednio na arenę. Tak samo jak dziesiątki innych, identycznych otworów w ścianach tego miejsca. Pozwalały na swobodne obserwowanie walki toczącej się w dole, na morderczym ringu.
Na całej planecie można było znaleźć wiele takich głębokich jaskiń, w których odbywały się walki. Arena Cauldron stanowiła największy tego typu obiekt na Rattatak. Dziesiątki najemników przybywały tu, by zademonstrować swe mordercze umiejętności w krwawych potyczkach. Ich zmagania obserwowali baronowie i generałowie Rattatak – szukali wśród walczących świeżego materiału na żołnierzy, którzy pomogliby wygrać im ich liczne wojny.
Największą popularnością cieszyły się zbiorowe walki, w których brały udział duże liczby uczestników, zarówno najemników jak i niewolników. Niewielu wychodziło z nich cało, ale dla tych, którym się to udało, czekała nagroda w postaci intratnych zleceń.
Taka walka rozgrywała się właśnie na dole. Hrabia Dooku podszedł do okna i spojrzał w dół, a jego gospodarz stanął przy nim i powiedział:
- [Wierzę, że znajdziesz tutaj to, czego szukasz.]
Agresja, szał, gniew, wrogość. Arena była przesycona tymi emocjami. Zdawały się unosić w powietrzu niczym pył wzbity przez walczących. Szczęk broni i ryk królowały na tej scenie gladiatorów. Wojownicy najróżniejszych ras i gatunków mordowali się jeden po drugim; pojedynki były zaciekłe i bezlitosne. Sytuacja walczących zmieniała się z minuty na minutę, zwycięzca jednego starcia już po chwili mógł leżeć martwy w pyle, a każdy z nich zdawał sobie z tego sprawę.
Flalios, potężny półnagi mężczyzna szykował się do kolejnego starcia, nad jego głową wirowały sporych rozmiarów kiścienie. Człowiek czekał na każdego, kto znajdzie się w ich zasięgu. Właśnie zbliżał się do niego Trogodilanin Swyy’m-Ee z dwoma krótkimi mieczami w dłoniach. Był on rdzennym mieszkańcem Rattatak z tutejszej gadziej, jaskiniowej rasy. Miał podłużny, krokodyli pysk, w którym błyszczały ostre zęby. Zielona skóra kontrastowała z wąskimi, czerwonymi oczami.
Walka trwała. Zastępy wojowników czekały na zwycięstwo lub śmierć. Byli wśród nich przedstawiciele wielu ras, których przeróżne koleje losu rzuciły na tą odległą, mało znaną planetę. Po arenie kroczył groźnie wyglądający Jasper McKnives – Nikto z planety Kintan, jeden z lepszych gladiatorów. Jak przystało na wyznawcę Kultu M’dweschuu, szukał w tłumie przeciwników kolejnej krwawej ofiary, którą mógłby ofiarować tej gwieździe. Czerwona skóra, rogi, wyszczerzone zęby i dłonie zaciśnięte na dwóch mieczach budziły respekt.
Byli tam i nie mniej przerażający gladiatorzy jak Blorga, typowy Gamoreanin – niski, zielony, ze świńskim ryjem i ostrymi kłami. I on bywał skuteczny; właśnie rozprawił się z Bugnaughtem.
Z kolejnym droidem – Mantoidem – walczył Aqualishianin z planety Ando o imieniu Granda Dolma. Niewielki, czarny robot wyposażony w kilka ostrzy przegrał z wojownikiem w obszernych szatach, który nie dał mu najmniejszych szans na zwycięstwo, rozprawiając się z nim szybko i zwinnie.
Wyprodukowany przez korporację Barona Ormana Tagge’a prototyp bojowego droida L8-L9 zionął ogniem ze swych naręcznych działek.
Arena żyła...
Z góry, z uwagą i skupieniem obserwował ją Dooku, siedzący obok swego gospodarza. Zdawał się być skoncentrowany jedynie na tym, co rozgrywało się na arenie. Nagle, nie odrywając wzroku od walczących, odezwał się:
- Imponujące. Dobrze ukrywasz swoją obecność, masz kryształowe wyczucie czasu, doskonałe opanowanie...
Obok niego siedziała teraz zakapturzona postać, która pojawiła się na miejscu kociego przewodnika. A raczej znajdowała się tam przez cały czas. Obszerny czarny płaszcz zasłaniał jej twarz. Hrabia kontynuował, nie zaszczycając tajemniczej istoty choćby spojrzeniem:
- Masz potężne zdolności infiltracji. Mój mistrz rozwinąłby u ciebie te zdolności.
Ściągnął ciemne brwi i dodał:
- Jednakże, ja wcale nie szukam szpiega.
Spod kaptura błysnęły jasne oczy. Postać podniosła się i błyskawicznie wyskoczyła przez okno. Przez twarz Sitha przemknął uśmiech, gdy zwinnie opadała na arenę.
Odrzucony jednym ruchem płaszcz ukazał wysoką Rattatakiankę. Niezwykle blada, niemal biała skóra kontrastowała z budzącymi grozę czarnymi tatuażami. Łysą głowę trzymała dumnie uniesioną, śmiało i wyzywająco patrząc na walczących na arenie.
Nazywała się Asajj Ventress i była silna Mocą.
Kobieta nie musiała długo czekać na pierwszych przeciwników. Blorga i Granda Dolma już biegli w jej stronę z bronią gotową do ciosu. Nie zdołali jej jednak użyć, gdyż potężne pchnięcie Mocą odrzuciło ich w dal. Wojowniczka wyczuła następne zagrożenie – odwróciła się i wyskakując wysoko w górę w ostatniej chwili uniknęła strumienia ognia wystrzelonego przez bojowego robota L8-L9. Gdy tylko opadła na ziemię, droid kontynuował swój atak plując z obu działek kulami ognia. Jednak kobieta była szybka i zwinnie unikała trafień. Dzięki sprytowi umiała użyć broni przeciwko jej właścicielowi. Zaczęła szybko biec, robot nadal usiłował ją trafić, a pociski kruszyły skałę za wojowniczką. Asajj szybko przemieściła się pomiędzy L8 a pozostałych walczących. Mijała ich szybko i sprawnie, a ogniste pociski, przeznaczone dla niej, podążały jej tropem eliminując kolejnych gladiatorów. Pierwszy zginął Nilo, rodisariański generał, który trafił do niewoli na Rattatak, gdy został pojmany przez ludzkich łowców niewolników z Zygerri. To była jego pierwsza walka, pierwsza i ostatnia. Kolejne pary walczących znikały w wybuchach. Każdy z tych wojowników miał jakąś historię, lecz wszystkie one miały wspólne zakończenie – śmierć na arenie.
Zabójczyni wyskoczyła wysoko unikając ognistych kul i wykonawszy salto, wylądowała za droidem. Ten obrócił się i wyciągnął dymiącą, mechaniczną kończynę. Nic więcej nie zdążył zrobić, gdyż kobieta wykonała ruch dłonią. Moc wyniosła L8-L9 wysoko w górę, aż na spotkanie z kamiennym sklepieniem Cauldronu. Wybuch zatrząsł areną, a kamienie i skalne odłamki poleciały w dół. Rattatakianka stała niewzruszona. Nie wyglądała na poruszoną bądź zmęczoną walką.
Wysoko w górze, obserwujący cały czas walkę Dooku uniósł brew oczekując dalszego ciągu. Teraz już wszyscy na arenie zwrócili uwagę na Ventress.
Rozbita i jeszcze płonąca głowa L8-L9 spadła pod nogi wojowniczki. Asajj przechyliła nieznacznie głowę i wykonała przywołujący gest w kierunku pozostałych wojowników. Zdawała się wręcz mówić: „Chodźcie chłopcy, zabawimy się trochę…”
Gladiatorom nie trzeba było tego powtarzać. Z gardła Anchora Blue wydobył się potężny ryk. Ten potężny Houk z wibroostrzem zamiast prawej ręki ruszył w jej kierunku jako pierwszy. Za nim podążyli pozostali – Swym’m-Ee, Jasper McKnives, Flalios i inni pędzili w kierunku samotnie stojącej kobiety, by ją zabić.
Nie docenili jednak wielkiej wojowniczki, która miała po swojej stronie broń większą niż ich wszystkie noże, maczugi i wibroostrza razem wzięte. Asajj miała Moc, której nie wahała się użyć, by osiągnąć cel. A tym celem było zdobycie nowego pracodawcy. Człowieka, dzięki któremu mogłaby się wydostać z tej planety, nowego mistrza, który dokończyłby jej szkolenie. A któż nadawał się do tego celu lepiej od przywódcy Konfederacji Niezależnych Systemów i w dodatku byłego Jedi? Jednak wcześniej musiała zrobić na nim odpowiednie wrażenie.
Ventress skoncentrowała się na kamiennym sklepieniu pieczary. Wojownicy byli coraz bliżej. Skały zaczęły pękać. I gdy gladiatorzy byli już prawie przy Asajj, potężne głazy zaczęły spadać, eliminując jednego po drugim. Pierwszy przygniótł Anchora Blue, następny Jaspera McKnivesa. Z sekundy na sekundę, z każdym kolejnym hukiem znikał jeden z przeciwników wojowniczki, aż został jeden – wielki biały wampa, przywieziony tu z lodowej planety Hoth.
Już wyciągał łapę uzbrojoną w wielkie pazury, gdy sprzed oblicza stojącej spokojnie Rattatakianki zmiótł go olbrzymi, zawieszony na łańcuchach głaz. Ventress błyskawicznie obróciła się do nowego przeciwnika, właściciela tejże broni. Giant Flog stał zaraz za nią. Duży kawał skały na łańcuchach był prostym i zabójczo skutecznym orężem, zwłaszcza w połączeniu z siłą jego kilkumetrowego właściciela. Flog wywijał tym prymitywnym kiścieniem nad głową. Zamachnął się i zmiażdżył ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą stała Asajj. Ta wyskoczyła wysoko w górę, a w jej dłoniach błysnęły rękojeści mieczy świetlnych. Gdy opadała w dół, ostrza z cichym sykiem obudziły się do życia.
W prawej ręce trzymała niebieski miecz, jej własny. W lewej zielony, niegdyś dzierżony przez jej mistrza Ky Nareca. Tym mieczem pomógł jej zaprowadzić częściowy ład i pokój na tej planecie. Zginął zabity przez zdrajców, wojennych lordów Rattatak. Ky Narec zjednoczył się z Mocą, ale jego miecz nadal walczył, a kobieta wiedziała, że posłuży jej do zdobycia nowego mistrza i wywarcia zemsty na Jedi, którzy – jak wierzyła – odwrócili się od jej nauczyciela pozostawiając go na pastwę losu.
Ventress natarła na Floga, który znów chybił, próbując dosięgnąć ją głazem. Kobieta przeskoczyła nad gladiatorem i przecięła łańcuch jego broni. Kamień wyrzucony siłą odśrodkową z wielką mocą poleciał w kierunku lóż obserwatorów, miażdżąc jedną z nich wraz z zasiadającymi tam widzami. Wśród nich znajdował się Kesivo, właściciel Giant Floga.
Rozwścieczony wojownik zawył i ruszył na kobietę, która już biegła mu na spotkanie. Minęli się błyskawicznie – widzowie dostrzegli błysk mieczy świetlnych, po czym obydwoje gladiatorzy zatrzymali się. Po chwili Giant Flog runął na ziemię, wzbijając wkoło pył. Przeżył dwa lata walk na arenie, doczekał się legend dotyczących swej postaci i to wszystko rozbiło się o dwa miecze świetlne. Wystarczyła sekunda.
Asajj stała samotnie na arenie. Zwyciężyła, pokonała wszystkich najemników i niewolników walczących dziś na arenie Cauldron. Ostrza mieczy rzucały zielono-niebieskie refleksy na jej białą twarz.
Hrabia Dooku podniósł dłonie i przerwał zapadłą ciszę wolnymi oklaskami. Rattatakianka skrzyżowała miecze i ukłoniła się z szacunkiem. Dooku, nie spuszczając z niej wzroku, powiedział:
- Jesteś potężniejsza, niż wcześniej wyczułem.
Ventress, wciąż tkwiąc w pokłonie, odparła:
- Ciemna Strona jest we mnie silna… – podniosła głowę. – …bo jestem Sithem.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,35 Liczba: 23 |
|
filipekmalecki2012-01-27 11:22:19
najlepsze było z mantoidem. suuuper!!
Dorg2008-11-17 00:07:42
No, super - 9
Mroczna Jedi2008-04-11 14:33:27
Znakomicie - 9
Vaderr2007-05-08 19:40:14
dobre :D oby tak dalej:P
Immo2007-01-28 13:58:40
Gładkie.
(to był komplement :P)
Jedi-Lord2007-01-22 20:50:30
Choc nie znosze tej serii, bardzo przyjemnie mi sie czytalo. Dobra robota Kasis!
mgmto2007-01-21 21:50:22
Suuper! Fajne opisy gladiatorów
Aren2007-01-21 21:14:10
o lol...Kasis RULEZ:D
Ale naprawde mi sie podobalo i dalej uwazam, ze bylo jak narazi enajlepsze;]
Kasis2007-01-21 19:48:40
W kwestii samego opowiadania: widzę, że poprawki Wedge'a wyszły mu tylko na dobre:)
Ekhm... a teraz co do tej zapowiedzi. Wedge, co za legenda?? Wiem, że byłeś teraz chory. Czy aby na pewno już z tego wyszedłeś?;)
Jedyne wydarzenie z mojego życia, które stało się już wręcz legendarne to historia o tym jak będąc maluchem uczyłam kuzyna sikać:P Ta "legenda" nie omija mnie nawet na stypach z udziałem mojej rodzinki.
Lord Bart2007-01-21 19:23:48
THe_ShADoVV_ --> odniosłeś prawie dobre wrażenie. Czepiam się tego co mi nie pasuje. Subiektywizm, ne??
Bakuś2007-01-21 19:17:11
Podobało mi się nawet 9
the chosen one2007-01-21 18:58:16
dobre, ale inne bardziej mi się podobały
Shadow2007-01-21 18:45:25
Bart... Odnosze dziwne wrażenie, że czerpiesz niebywałą radość z czepiania się innych. To forma jakiegoś kompleksu czy jak?
Fic świetny... Więcej nie dodam, bo każdy może sobie przeczytać:)
Lord Bart2007-01-21 17:36:23
Parę baboli językowych.
Ciekawe przedstawienie walk (oprócz finału) choć brak w tym poczucia dynamizmu.
Ogólnie w normie.
Ale ta zapowiedź... "Miejmy nadzieję, że dzisiejszy odcinek, napisany przez naszą własną forumową legendę - Kasis"
Kurde nikt jak Wedge nie potrafi osładzać kitów :P Dzięki stary... zaoszczędziłeś mi cukru do herbatki :D
Aren2007-01-21 17:19:32
Nie no...Moja droga..jak dotad chyba najlepsze i w bardzo podobnym stylu jakim ja pisze..Moim zdaniem niczego nie bylo za duzo ew. czegos za malo,ale to mi umknelo..10! ;]
Carth Onasi2007-01-21 17:14:05
No, no całkiem ładnie :). Moim zdaniem, ten odcinek nie był wcale łatwy do napisania, ale autorka poradziła sobie bardzo dobrze. No i przyjemnie się czytało.
Ocena 8/10
Hego Damask2007-01-21 16:40:20
nie najgorsze :)