George Lucas, twórca Gwiezdnych Wojen ostatnio znów wprowadził pewien zamęt, gdy ogłosił, że zamierza kręcić serial aktorski w Sydney. Problem tkwi w tym, że dotychczas nie udało się potwierdzić tych informacji, co dla administracji jest dość frustrujące, gdyż od dłuższego czasu poszukuje ona pozytywnych informacji. Cały problem Sydney polega na tym, że jeszcze parę lat temu wszystko szło tu w dobrym kierunku, w studiach Foxa produkowano nie tylko Gwiezdne Wojny ale i też wiele innych blockbusterów powstało w tym mieście. Warto wymienić choćby sequele Matrixa i koniunktura trwała kilka lat. Lecz teraz gdy „X-Men Origin: Wolverine” (z Hugh Jackmanem) oraz „Australia” Baza Luhrmanna są na ukończeniu całość nie wygląda zbyt wesoło, a studia Foxa będą świecić pustkami.
Warto jednak zauważyć, że prawa ręka Lucasa, producent Rick McCallum regularnie przebywał w studiach Foxa w Sydney a to już powinno samo w sobie być pewnym znakiem, że Gwiezdne Wojny powrócą do tego miejsca. W końcu w praktyce w 2003 zakończono tu pracę. Inną wskazówką jest wypowiedź Lucasa z 2005: "Nie mogę się doczekać powrotu i dalszej pracy za jakiś czas". Dodał także, że Sydney ma jedną z najwspanialszych ekip filmowych na świecie, z którymi dane było mu pracować. Przypomina mu to San Francisco, a on w dodatku określa to australijskie miasto jako najmniej obce, obce miejsce w jakim był.
Tymczasem w zeszłym tygodniu na swoim ranczu Big Rock, nieopodal San Francisco, Lucas potwierdził, że jego serial aktorski nabiera tempa. Obecnie trwa pisanie scenariuszy. I choć pewnie produkcja nie ruszy przed 2009-2010, australijski przemysł filmowy nie może czekać. Gwiezdne Wojny pomogły osiągnąć rekord produkcji - 449 milionów $ australijskich w latach 2003-2004, a wielosezonowy serial dałby zatrudnienie na dłuższy okres czasu. Prawda jest jednak taka, że choć przy AOTC zatrudniono 700 osób a przy ROTS kolejne 300, to saga opuściła Sydney w 2003. Obecnie trwają negocjacje, a lokalna administracja musi upewnić się, że Lucas będzie usatysfakcjonowany.
Na razie Lucas i McCallum zatrudnili troje australijskich scenarzystów do pierwszych 22 odcinków serialu (w oryginalnym tekście pada informacja, że to aktorski serial Wojny Klonów - ale to nigdzie nie zostało to potwierdzone, może to być pomyłka). Co ważniejsze, cała trójka nie jest związana z SF, a są to Tony MCNamara, Fiona Seres i Louise Fox. Cała trójka ma doświadczenie w serialach dla dorosłych, najbardziej znani są z tego, że są współtwórcami serialu "Love My Way".
McNamara jest także znany ze swojej pracy scenicznej dla Sydney Theatre Company, a także jako reżyser "The Rage in Placid Lake". Seres może się poszczycić pracą przy serialu "Dangerous and Satisfaction", a Fox przy sit-comie "Full Frontal" i "Comedy Inc." a także serii dla dzieci "Round the Tiwst". Ich udział w Gwiezdnych Wojnach wskazuje, że serial będzie odmienny od filmów ale i animowanych serii. Owszem Sydney stało się znane w Hollywood jako miasto doskonałe do pracy nad SF - głównie dzięki ekipie wychowanej na Gwiezdnych Wojnach, Matrixie i Farscape, ale cała trójka scenarzystów nie ma doświadczenia w SF. Ale szybko się uczą. Cała trójka była ostatnio w USA na konwencie, acz zabroniono im zdradzać czegokolwiek.
Jedną z największych przywar Gwiezdnych Wojen były dialogi, najczęściej dzieło Lucasa. Oczywiście trzeba przyznać mu rację, galaktyka zamieszkana przez roboty, obcych, ludzi i coś zwane Mocą jakoś nie sprawia wrażenia miejsca pełnego błyskotliwych dialogów. Ale z drugiej strony pojawiły się plotki, że George chciałby ukazać mroczniejsze Gwiezdne Wojny w serialu. Na pewno jednak nie ma złudzenia, że napisanie tego będzie łatwe. "To nam trochę zajmię, bo to na prawdę ciężka rzecz do zrobienia", mówi.
W ostatnim tygodniu zadebiutował film animowany "Wojny Klonów", kolejny krok w rozszerzaniu wszechświata. "Wojny Klonów" to prequel do "Zemsty Sithów" i zarazem dodatek do serialu planowanego na 100 odcinków. Całość już została zakupiona przez stację Cartoon Network, natomiast sam Lucas już w 2002 mówił o serii pomiędzy drugim i trzecim epizodem, która by odeszła od rodziny Skywalkerów i rozszerzała wszechświat wykorzystując inne postacie z filmów. Wtedy rozpoczął tworzenie Lucasfilm Animation w Kalifornii i Singapurze, produkując pierwsze 22 odcinki nim jeszcze podpisano jakikolwiek kontrakt z nadawcą. Czy to był akt wiary w sukces, czy głupoty, trudno stwierdzić, w każdym razie według pogłosek budżet wyniósł od 750 tys. do 1,5 mln USD, więc jest to pewne ryzyko. Ale pomimo drewnianej animacji, która jak tłumaczy Lucas jest sztuką, a fotorealistyczne to są filmy, znalazł się kupiec - Warner Bros, właściciel Cartoon Network. W ramach kontraktu George dostarczył im także kinowy film animowany. Z pewnością jest to raczej zagrywka na przyszłość, Warner ostrzy swoje ząbki na smakowity kąsek jakim ma być serial aktorski, który podkradnie wieloletniemu partnerowi Lucasa - 20th Century Fox. Tymczasem sam Lucas w jednym z wywiadów stwierdził, że Wojny Klonów są testem przed serialem aktorskim. I powtórzył, że chcą produkować godzinę przygody, która normalnie kosztowałaby 50 mln $ za cenę 2 mln $. A jest to ciężkie wyzwanie, zwłaszcza jeśli się chce by wszystko wyglądało podobnie. Ciężko będzie George'owi powtórzyć sukces filmów, niektórzy twierdzą, że obecnie pełni on rolę kuratora w muzeum doglądającego swoich starych gratów. Może trójka australijskich scenarzystów wprowadzi w świat Gwiezdnych Wojen jakiś powiew świeżości.
KOMENTARZE (0)