TWÓJ KOKPIT
0

Avatar :: Newsy

NEWSY (38) TEKSTY (0)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

„Avatar” pokonany!

2016-01-07 22:06:40

Stało się. Oficjalnie „Przebudzenie Mocy” jest już najbardziej dochodowym filmem w Stanach Zjednoczonych w historii. Potrzebowało 20 dni by pobić „Avatara” (760 milionów USD). Film Abramsa ma już 764,4 milionów USD.
Oczywiście ten rekord wygląda znacznie gorzej, gdy uwzględni się inflację. Wtedy Epizod VII znajduje się 20 pozycji, „Avatar” na 14. Dogonienie ścisłej czołówki, czyli „Przeminęło z wiatrem” i „Nowej nadziei” jest raczej niemożliwe, ale zobaczymy na co stać obraz J.J. Abramsa.
„Avatar” ma spore szanse zachować jeszcze rekord najbardziej dochodowego filmu na całym świecie, przynajmniej przez jakiś czas. Epizodowi VII, który niebawem wskoczy na trzecią pozycję na tej liście, brakuje mu jeszcze ponad miliarda USD by przebić rekord. To może być trudne do osiągnięcia.
Swoją drogą w ten weekend „Gwiezdne Wojny” czeka poważna próba. Film wszedł do kin w Chinach. Zobaczymy jak tam się sprawdzi. Warto też zauważyć, że obraz Abramsa odrabia straty w Japonii.
W Polsce zaś w noworoczny weekend film obejrzało 234 tysiące widzów. Daje to już w sumie 2,293 miliona osób i póki co drugi wynik w roku 2015. Pierwszy należy do „Listów do M.2” (2,9 miliona). Dla porównania, najpopularniejszy z prequeli, czyli „Mroczne widmo” obejrzało u nas 1,3 miliona osób. Jest szansa, że „Przebudzenie Mocy” obejrzy ponad 3 miliony. Po 1989 udało się to zaledwie ośmiu filmom. „Avatara” obejrzało u nas 3,679 milionów widzów.

Tymczasem mamy nowy plakat z IMAXa. Podobno już ostatni.



Powoli dowiadujemy się coraz więcej o kulisach powstawania VII Epizodu. Joonas Suotamo, „emerytowany” fiński koszykarz (29 lat), który wcielił się w Chewbaccę opowiedział trochę o swojej roli. Podobno, gdy brał udział w castingu nie wiedział, co to za film. Kazano mu udawać dzikiego. Ale im więcej dostawał szczegółów, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to „Gwiezdne Wojny”. Joonas doskonale wie, że zaangażowano go głównie ze względu na wzrost. Dodał też, że pracował blisko z Peterem Mayhew, który nawet gdy nie grał Chewiego, pełnił rolę konsultanta na planie. Suotamo nie chciał mówić, w których scenach grał on sam, a w których Peter. Stwierdził tylko, że to rozwiązanie zostanie zachowane w przyszłości.

Samuel L. Jackson widział już Epizod VII. Skomentował go w ten sposób: „ten film jest zrobiony w duchu poprzednich”. Dodał też, że dzieciaki jednak muszą podszkolić się w szermierce.

Na sam koniec zaś dokument o kręceniu filmu na Skellig Michael.


KOMENTARZE (37)

Goniąc „Avatara” i łowcy niewolników

2016-01-04 07:27:04

Zaczynamy od wstępnego podsumowania trzeciego weekendu „Przebudzenia Mocy”. W USA film zarobił prawdopodobnie koło 88 milionów. W sumie ma już 740 milionów, co daje mu drugie miejsce na amerykańskiej liście sukcesów kasowych wszech czasów. Pierwszy pozostaje „Avatar” ale już tylko przez jeden do trzech dni. Film Jamesa Camerona zgromadził 760,5 miliona USD, z tego 749 milionów USD w ciągu 34 pierwszych tygodni. Resztę zarobił w ramach wznowień i pokazów specjalnych. Tak więc sukces filmu Abramsa w Stanach jest fenomenalny i bezprecedensowy. Zobaczymy, gdzie znajduje się szklany sufit.

Poza Stanami film ma już 770 milionów USD, wciąż bez rynku chińskiego. Również na dniach Epizod VII powinien stać się trzecim najbardziej dochodowym filmem na całym świecie, po „Avatarze” (2,7 miliarda USD) i „Titanicu” (2 miliardy USD). Na razie jest jeszcze na szóstej pozycji z 1,5 miliarda USD, ale to się szybko zmieni.



Tymczasem Geroge Lucas udzielił długiego wywiadu Charliemu Rossowi. Wywiad można obejrzeć powyżej. Flanelowiec odniósł się także do Epizodu VII, tym razem jednak nie w superlatywach. Stwierdził, że Disney chciał zrobić film w stylu retro, co George’owi się nie podobało. On bardzo chciał by każdy film był inny, miał różne planety, okręty i pokazywał nowe rzeczy. Ten jest dość zachowawczy. Wspomniał też, że nie wykorzystano jego pomysłów. Disney kupił Lucasfilm, dla marki, i zdaniem Lucasa zachowali się trochę jak biali łowcy niewolników. Z tego ostatniego komentarza George bardzo szybko się wycofał. Przyznał, że to bardzo niepoprawna analogia i że nie ma żalu do Disneya, bo dokładnie wiedział, co czeka tam „Gwiezdne Wojny”. Sam jest przy tym bardzo ciekawy, co wyjdzie z projektów w parkach Disneya, a także kolejnych filmów i seriali.

Na koniec zła wiadomość. Jeśli ktoś liczy na wersję reżyserską „Przebudzenia Mocy”, to może się nie doczekać. J.J. Abrams stwierdził, że nie jest fanem takich wydań. W dodatku jego zdaniem film, który widzimy w kinie powinien być obrazem skończonym. I tak jest z VII Epizodem. Tu znów mamy dość różne podejście niż te prezentowane przez George’a Lucasa. Flanelowiec wiele razy powtarzał, że nie ma filmu skończonego, są tylko takie, które musiano odłożyć na półkę. Wielokrotnie przy tym poprawiał oryginalną sagę, z różnym skutkiem. Niemniej jednak wciąż liczymy na usunięte sceny na wydaniu blu-ray Epizodu VII.
KOMENTARZE (29)

Wyniki z polskich kin

2015-12-23 17:17:25

Są już podsumowania ostatniego weekendu w Polsce. „Przebudzenie Mocy” niestety nie poradziło sobie u nas tak dobrze jak można by się spodziewać. Pobiło rekord zarobków. Disney Polska pochwalił się, że w weekend „Gwiezdne Wojny” przyniosły 18 milionów PLN. Oczywiście dzięki seansom 3D i IMAX. To kwota rekordowa na naszym rynku, jednak jeśli spojrzymy na frekwencję to już nie jest tak wspaniale. W pierwszy weekend film obejrzało 789 568 widzów. To trzecia pozycja. Pierwsze miejsce zajmuje niedościgniony w tej materii „Pięćdziesiąt twarzy Greya” (834 479 osób). Drugie „Shrek Trzeci” (jakieś 793 tysiące osób, czyli nie było daleko).

W ten weekend głównie oglądano „Gwiezdne Wojny”. To póki, co trzeci najlepszy weekend w tym roku. Do kin przyszło 939 tysięcy widów. Więcej było tylko podczas premier „Pięćdziesięciu twarzy Greya” i „Listów do M. 2”. W obu przypadkach przekroczono barierę miliona widzów.

Jako ciekawostkę warto dodać, że aż 43% widzów „Przebudzenia Mocy” wybrało wersję z dubbingiem.

Na świecie Epizod VII radzi sobie bardzo dobrze, ale nie wszędzie. W Korei Południowej film, choć zarobił prawie tyle co „Zemsta Sithów” sumarycznie, znalazł się dopiero na drugiej pozycji. Zresztą rekord otwarcia poza Stanami też nie został pobity. Choć w tym wypadku odpowiada za to brak premiery w Chinach (premiera po nowym roku) i Indiach (premiera w piątek). Słabo wypadła też Japonia. Tam w premierowy weekend zarobiono trochę ponad 10 milionów USD. Dla przypomnienia premiera „Zemsty Sithów” przyniosła 10 lat wcześniej 18 milionów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Na razie poza Stanami film najlepiej sprzedaje się w Wielkiej Brytanii, jakieś 50 milionów USD.

Sukces „Przebudzenia Mocy” budzi respekt. Frank Marshall jeden z producentów „Jurassic World” pogratulował oficjalnie „Gwiezdnym Wojnom” specjalną laurką.



Pomijając wszystko inne warto przypomnieć skąd to się wzięło. Gdy Lucas ze Spielbergiem bili sukcesy wszech czasów tworzyli podobne laurki-reklamy. Skończyło się póki, co na Jamesie Cameronie i jego „Titanicu”. Potem Cameron sam siebie przebił i do dziś króluje „Avatar”. Zobaczymy czy „Przebudzenie Mocy” to zmieni. Tymczasem klasyczne laurki znajdziecie tutaj.

Powoli wychodzą kolejne ciekawostki o filmie i jego montażu. Otóż początkowo postać Poe Damerona miała być znacznie mniej ważna. Dameron miał zginąć na Jakku. Druga sprawa to scena, którą widzieliśmy w teaserze, gdzie Maz Kanata podawała miecz Luke’a Lei. Abrams stwierdził, że Maz, która początkowo poleciała do bazy Ruchu Oporu w systemie Ileenium, nie miała tam nic do zrobienia. Po prostu jest tłem w filmie. Wycięto więc ją, razem z tą sceną.

Za to z ciekawostek w filmie pojawia się głos Kevina Smitha. Na razie nie wiemy jeszcze w którym miejscu. Za to kolejnym szturmowcem jest Nigel Godrich. To producent grupy „Radiohead”.

Nowe „Gwiezdne Wojny” podobają się nie tylko widzom, ale też krytykom. Kapituła przyznająca nagrody Critics Choice Award na początku grudnia ogłosiła listę 10 filmów, które zostały nominowane w kategorii najlepszy film. Po premierze „Przebudzenia Mocy” Epizod VII został dodany jako jedenasty.

A na koniec jeszcze jeden filmik ukazujący jak zespół Phila Tippeta odtworzył holoszachy.


KOMENTARZE (12)

O muzyce słów kilka

2015-12-15 20:38:00

Oficjalna premiera za nami, ale to dopiero początek. W USA „Przebudzenie Mocy” zadebiutuje na ponad 4100 ekranach. To rekord jeśli chodzi o ilość w grudniu. W skali roku rekord dzierży jednak „Saga Zmierzch: Zaćmienie” (4465 kin).

Warto przypomnieć, że w USA obowiązuje embargo na recenzje środowisk filmowych do środy rana. Jutro o 10:00 odbędzie się w Polsce pokaz prasowy. Po nim należy się spodziewać wysypu recenzji. To co na razie się pojawiło to głównie wpisy na twitterze, blogach i forach. Pierwsze wrażenia w sieci są pozytywne, o czym pisaliśmy. Są też głosy bardziej krytyczne, gdzie zarzuca się nowemu filmowi nieodkrywczą fabułę, jednocześnie chwaląc pozostałe elementy.

W tym premierowym szale da się czasem jeszcze wychwycić ciekawe, nowe informacje.

John Williams napisał kilka nowych tematów do tego filmu, w tym dla Rey, Kylo Rena, Poe Damerona oraz nowy marsz dla Ruchu Oporu i chóralne fanfary dla Snoke’a. Ten ostatni jest śpiewany przez męski chór składający się z 24 osób. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Duel of the Fates” śpiewany tekst został przetłumaczony na sanskryt. Analogicznie jak wtedy, tekst to wiersz, tym razem Kiplinga.
Warto zauważyć, że na ścieżce dźwiękowej choć znajdują się w muzyce nawiązania do poprzednich filmów, zdecydowana większość to nowe utwory.
Sesji nagraniowych było w sumie pięć, od czerwca do listopada. Co ciekawe początkowo planowano polecieć do Londynu by nagrać tam muzykę w ciągu dwóch tygodni za jednym zamachem, ale jedną z osób, które się sprzeciwiały temu rozwiązaniu był J.J. Abrams. Ma trochę inne podejście do montażu, więc chciał go rozciągnąć w czasie. Tu warto wspomnieć, że wcześniej sugerowano, iż istotną rolę w nagrywaniu muzyki w Stanach miał wiek i stan zdrowia Williamsa. Być może wiedząc o tym Abrams specjalnie nalegał na inny tryb.
Williams rozpoczął komponowanie muzyki w grudniu zeszłego roku. Skończył je w połowie listopada. Dwa pierwsze tematy powstały jeszcze w grudniu i spodobały się Abramsowi. Reżyser podchodził dość entuzjastycznie do muzyki, zostawiając Williamsowi swobodę.
Nagrano w sumie 175 minut, z czego ponad godzina została odrzucona. Są tam zarówno wersje alternatywne jak i niewykorzystane utwory.

Michael Kaplan, projektant kostiumów mówił, że kostium Lei jest bardziej roboczy w nowym filmie. Żartował też, że przez swoje CV („Star Trek”, „Łowca androidów”) nie ma szans na projektowanie wielu sukni. Podobało mu się też to, że mógł bawić się kostiumem Hana Solo. To w gruncie rzeczy ta sama postać. Nie chciał nic mówić o Luke’u, tego mamy ocenić sami po premierze. Ulubiony kostium Kaplana to C-3PO, a także kapitan Ithano, którego zobaczymy w zamku Maz Kanaty. Ithano to ten z czerwonym hełmem na głowie.

Daisy Ridley wspomina, że J.J. Abrams tłumaczył jej, iż BB-8 to nie jest dziecko. Sama aktorka mówi, że na planie jednak czasem miała inne wrażenie. Taktowano BB-8 jako żywą istotę, z którą nawet da się pogawędzić między zdjęciami. Kręcił się wtedy, popiskiwał jak się coś powiedziało.

Lupita Nyong’o porównuje trochę Maz Kanatę do Yody. Oboje są niscy, mają wiele lat i pewną mądrość. Mówi też, że zawsze chciała spróbować zagrać postać motion-capture, tak jak robił to wielokrotnie Andy Serkis czy Zoë Saldana w „Avatarze”.

J.J. Abrams wspomniał o zmianach w scenariuszu. Pewne plotki sugerowały, że odpowiada on za to, by dać więcej czasu ekranowego postaciom z klasycznej trylogii. Zdementował to. Twierdzi, że taka zmiana w ogóle nie miała miejsca. Od początku nowe filmy opowiadały o nowym pokoleniu i tu akurat panowała pełna zgoda.

John Boyega twierdzi, że Harrison Ford jest bardzo mocno przywiązany do Hana Solo. I widać to w jego perfekcyjnym podejściu. Ford zawsze się upewnia, czy dialogi pasują do Solo. Jest to dla niego naprawdę ważne.

Mamy też lepsze zdjęcie Billie Lourd, czyli córki Carrie Fisher. Wciąż jednak niewiele wiemy o jej postaci, poza tym, że jest członkiem Ruchu Oporu.

Lawrence Kasdan wspomniał, iż zakończenie „Przebudzenia Mocy” nie jest tak zabawne jak było w „Imperium kontratakuje”. Ale z pewnością jest lepsze niż to z „Powrotu Jedi”. Żartuje sobie, że w VI Epizodzie do szczęścia brakowało rozdawania kolejnych medali. Tym razem ma być ciekawiej, ale nie wszyscy wpadną w tarapaty.
Kasdan wspomniał też, że początkowo kapitan Phasma miała być mężczyzną. Nie pamięta dokładnie jak to było, ale jakoś chyba wszyscy zaangażowani rozmyślali nad zmianą płci tej postaci w podobnym terminie, więc łatwo to było uzgodnić. Było to na etapie projektowania kostiumów, ale scenariusz wciąż poprawiano. Warto przypomnieć, że początkowe plotki sugerowały, iż Phasmę zagra Benedict Cumberbatch. Ostatecznie stanęło na Gwendoline Christie.
KOMENTARZE (14)

„Entertainment Weekly” znowu nadaje

2015-08-20 07:15:54

Na początek jeszcze jedno zdjęcie z D23 Expo. Zorganizowano tam wystawę, podobną do tej z Celebration, gdzie zaprezentowano kostiumy z Epizodu VII. W tym jeden nowy należący do kapitan Phasmy (Gwendoline Christie), swoją drogą jak się ostatnio ukazało jest to ulubiona nowa postać J.J. Abramsa.



W zeszłym tygodniu „Entertainment Weekly” opublikowało kilka artykułów o „Przebudzeniu Mocy”. Pierwszą część z nich możecie przeczytać tutaj. Dziś druga partia.

Pierwszym dniem Harrisona Forda na planie, wcale nie było nagrywanie kwestii „Chewie, jesteśmy w domu”. Jednak wiele osób to właśnie czuło. Kathleen Kennedy wspomina, że Pinewood wybrano w dużej mierze ze względu na profesjonalizm tamtejszej ekipy. To ludzie, którzy pracowali przy przygodach Jamesa Bonda czy późniejszych filmach z cyklu o Harrym Potterze. Zawodowcy, więc była zdumiona ich reakcją. Ci ludzie po prostu się wpatrywali w Forda i Chewbaccę (akurat tego dnia nie wcielał się w tę rolę Peter Mayhew), którzy wchodzili do „Sokoła”, lub spoglądali na monitory. I stali w milczeniu. Kennedy mówi, że nawet nie zdawała sobie sprawy ile osób się zgromadziło. Byli tak cicho, w sumie stało tam z 200 osób. Zdaniem Lawrence’a Kasdana to było surrealistyczne, to nie był tylko Ford, czy Han i Chewie, ale to było to coś.
– A teraz, gdy już napisałem film o młodym Hanie Solo, „Sokół” ma dla mnie olbrzymie znaczenie. I nie wiem, czy jesteście sobie w stanie wyobrazić jak to jest być na planie i kręcić to z tymi ludźmi – dodaje.

Harrison Ford nie raz nieprzychylnie wypowiadał się o Hanie Solo. Nazwał go „głupim i upartym”. A po zakończeniu „Powrotu Jedi” nawet powiedział w jednym z wywiadów, że wspaniale jest zobaczyć ten kostium po raz ostatni. Zdaniem Kathleen Kennedy Ford jednak przeszedł bardzo długą drogę. Solo bez wątpienia to ważna część jego samego i jego aktorskiej kariery. Więc gdy w końcu wrócił prawie wszyscy na planie chcieli krzyczeć „O Boże, on wrócił!”.

Z Fordem i „Przebudzeniem Mocy” wiąże się też wypadek o którym nie raz pisaliśmy. W którym poza Harrisonem jak się okazało poszkodowany został także J.J. Abrams.
– To bez wątpienia było straszne wydarzenie i chciałbym, by nigdy się nie wydarzyło z przyczyn oczywistych – wspomina Abrams. – Ale prawda jest taka, że gdy już wiedzieliśmy, iż Harrison wraca do siebie, zrozumieliśmy że to był największy dar dla filmu i sądzę, że każdy filmowiec mógłby powiedzieć: „gdybym tylko mógł zrobić przerwę po miesiącu kręcenia na kilka tygodni i się zrekalibrować, wziąłbym ją”.

Abrams i Kasdan dostali czas, by przepisać kilka scen, a także nakręcić jeszcze raz te sceny z innymi aktorami, które im się nie spodobały. Pozostali odtwórcy mogli w tym czasie naładować swoje baterie.

Początkowo Abrams myślał czy nie przepisać scenariusza tak, by Harrison Ford miał więcej scen siedzących. Wtedy nie wiedzieli jak będzie przebiegać rekonwalescencja. Zwłaszcza, że miał mieć więcej scen akcji niż przed wypadkiem. Obecnie jednak w filmie nie widać tego, żeby aktor miał jakieś problemy.

Zresztą nie tylko Ford mógł mieć problemy z chodzeniem. Peter Mayhew, czyli Chewbacca, nie tylko miał w 2013 operację na kolana, ale też normalnie porusza się o lasce w kształcie miecza świetlnego. Szybkie ruchy bez niej są dla niego już zbyt trudne. Dlatego inny aktor wcielił się w rolę Chewiego w scenach akcji, ale tam gdzie to tylko było możliwe Abrams i Kennedy preferowali Petera. (Prawdopodobnie jest to Ian Whyte o którym pisaliśmy tutaj).

Kennedy wspomina także obiad, który jadła ekipa przed rozpoczęciem zdjęć. Tam sobie uświadomiła jak bliska jest więź między Peterem a Harrisonem. Peter siedział już przy stole, gdy wszedł Ford. Ten podszedł do niego i uściskał go, jak nikogo innego w sali.

Gdy Ford wrócił na plan wszyscy na chwilę się zatrzymali, on jednak był pogodny i żartował sobie, no i bardzo pomagał młodszym aktorom.

Kennedy wspomina, że zanim sfinalizowano sprzedaż Lucasfilmu, powrót Marka Hamilla, Carrie Fisher i Harrisona Forda był już pewny. No i wcale tego ostatniego nie było go tak trudno przekonać. Być może faktycznie nie czuje się emocjonalnie związany z tą rolą, może skusił go Abrams, albo młodsi aktorzy? Ale z pewnością był zachwycony, gdy przeczytał pierwszą wersję scenariusza i zobaczył do czego zmierzają. Od razu powiedział tak, porozmawiał z Abramsem o szczegółach.

Okazuje się także, że udział Simona Pegga w „Przebudzeniu Mocy” jest trochę większy niż się spodziewaliśmy. I to wcale nie chodzi o granie. Będzie w masce, więc go nie rozpoznamy tak łatwo. Ale jak twierdzi Abrams, wsparcie i przyjaźń Pegga odbiły swoje piętno na tym filmie. Reżyser twierdzi, że Pegg pomagał mu rozwijać tę historię, głównie zadając wiele pytań, które wspomagały proces twórczy. Był z jednej strony doświadczonym scenarzystą, z drugiej fanem także krytycznym a z trzeciej przyjacielem. To sprawiało, że ma swój własny punkt widzenia i świeże pomysły.

Abrams skomentował też plotki o udziale Daniela Craiga w filmie, mówiąc, że Służby Jej Królewskiej Mości zabroniły mu się wypowiadać na ten temat.

Wpływ Ralpha McQuarriego na „Gwiezdne Wojny” trudno jest przecenić. Nic dziwnego, że J.J. Abrams zabierając się za „Przebudzenie Mocy” postawił sobie pytanie kim właściwie był Ralph McQuarrie. I znaleźć kogoś kto by go zastąpił. Tym kimś stał się Rick Carter, doświadczony scenograf, wieloletni współpracownik Stevena Spielberga czy Roberta Zemeckisa. Twórca takich filmów jak „Park jurajski”, „Powrót do przyszłości”, „A.I. Sztuczna inteligencja” czy „Avatar”. Nigdy wcześniej nie pracował z Abramsem, ale przy tym filmie stał się jego McQuarriem. Został wciągnięty w produkcję filmu na bardzo wczesnym etapie, gdy J.J. pracował nad scenariuszem jeszcze z Michaelem Arndtem. Abrams zapraszał Cartera na swoje sesje z Arndtem, co jest raczej nietypowe dla pracy scenografa. Ale J.J. twierdzi, że Rick jest marzycielem i geniuszem.

Wpływ McQuarriego na nowy film jednak pozostał. Twórcy zastanawiali się, czy nie pójść inną ścieżką, ale to Ralph stworzył estetykę „Gwiezdnych Wojen”. Zależało im jednak by zatrzymać dziedzictwo i historię tego, co stworzono, by pokazać że jest to kontynuacja.

J.J. Abrams wypowiedział się też na temat swojego tajemniczego pudełka. Przyznał, że z natury ujawniłby jeszcze mniej niż dotychczas powiedziano o tym filmie, ale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo fani czekają na Epizod VII i jak istotne dla nich są pewne szczegóły. Nie chcieli więc całkowicie się zamknąć przed nimi. Ale to nie oznacza, że zamierzają powiedzieć wszystko. Trzeba znaleźć równowagę. Zwłaszcza, że o ile część fanów łaknie każdej informacji, istnieje część, która nie chce, by jej cokolwiek spoilerowano. Przyznał też, że oba zwiastuny zajawkowe, dokument czy zdjęcia z planu są specjalnie wybrane, są elementem pewnej gry polegającej na powolnym składaniu układanki. Więc jest jeszcze wiele rzeczy, których póki co nie rozumiemy. Wszystko jednak przyjdzie z czasem, pewnie też już po premierze.

Za to reżyser pochwalił swoją ekipę od dźwięków. Nie chciał mówić czym dokładnie zajmuje się Ben Burtt, ale pracował z nim przy „Super 8” czy obu „Star Trekach”, więc to sprawdzony układ. Dodatkowo wspomagają go Matthew Wood i Gary Rydstorm. Jest jednak wiele efektów jak dźwięki TIE Fighterów, miecza świetlnego czy droidów, które są swoistym testamentem Bena Burtta. Zarówno tego, co zrobił kiedyś, jak i tworzy obecnie.

Abrams nie chciał wypowiadać się o postaci Snoke’a, ale przyznał, że Andy Serkis zrobił na nim wielkie wrażenie. Nie tylko jako osoba czy wybitny aktor, ale też człowiek, który w dużej mierze rozwinął technologię motion-capture. Profesjonalista w każdym calu.

Pełne artykuły możecie przeczytać w oryginale tutaj:

Han Solo
Simon Pegg
Ralph McQuarrie
Zagrywki Abramsa

Wraz z nowymi produktami pojawiają się też kolejne zdjęcia z filmu, niestety najczęściej słabej jakości. Na obu widać Daisy Ridley (Rey) w „Sokole”.



Na koniec zaś jeszcze kilka nowych konceptów, które niedawno zaprezentowało IndieRevolver. Są to Maz Kanata (postać Lupity Nyong’o) oraz wizje rycerzy Ren, a także wczesne koncepty Kylo Rena. Akurat te dwa ostatnie dość mocno się zazębiają.



Swoją drogą sama Lupita niedawno przyznała, że myśli, iż nie zobaczymy jej postaci przed premierą filmu. Więc faktycznie zostają nam tylko koncepty.
KOMENTARZE (8)

Dream Team J.J. Abramsa

2015-02-25 17:09:00

Przedstawialiśmy już sylwetki najważniejszych członków ekipy Epizodu VII, a także aktorów, którzy dołączyli do Starwarsówka. Jednak przy oryginalnej zapowiedzi ekipy J.J. Abramsa pojawiło się jeszcze kilka nazwisk, nad którymi warto się pochylić.

Dan Mindel, czasem też podpisujący się jako Daniel Mindel, a tak naprawdę to Ivor Daniem Mindel. Urodził się 27 maja 1958 w Johannesburgu w Republice Południowej Afryki. Studiował w Australii i Wielkiej Brytanii. Pracę z filmem zaczynał jako asystent kamerzysty w „Zagadce nieśmiertelności” Tony’ego Scotta (tylko dokrętki) oraz pomagał nosić kamerę, a także był asystentem przy filmie „Szmaragdowy las” Johna Boormana. Bliżej jednak związał się z produkcjami Tony’ego i Ridleya Scottów. W „Odwecie” był już pierwszym asystentem operatora, podobnie w „Thelmie i Louise”. Pracował dla nich także jako operator przy reklamach. Tymczasem powoli coraz bardziej próbował swoich sił jako samodzielny operator. W 1992 zadebiutował w tej roli w kilku odcinkach serialu erotycznego „Pamiętnik Czerwonego Pantofelka”. Choć w 1996 zaczął już kręcić zarówno filmy krótkometrażowe, odcinki serialu jak i pełnometrażowy „Recon” to jednak przełomem w jego karierze był dopiero „Wróg publiczny” Tony’ego Scotta. Później były między innymi takie filmy jak „Kowboje z Szanghaju”, „Zawód: szpieg”, „Skazani na siebie”, „Klucz do koszmaru”, „Domino” (z Keirą Knightley). W 2006 kolejnym kluczowym w jego karierze filmem był „Mission: Impossible III” J.J. Abramsa. Potem Abrams (i Bryan Burk) wciągnęli go w oba „Star Treki” a także VII Epizod. W swoim dorobku Mindel ma jeszcze „Johna Cartera” oraz „Niesamowitego Spider-Mana 2”, a także prace przy dodatkowych zdjęciach w „Tożsamości Bourne’a”, „G.I. Jane”, „Fanie” czy „Karmazynowym przypływie”. Prywatnie był przez 13 lat mężem Pauli Hamilton, obecnie związany jest z Lisą Fallon z którą ma czworo dzieci.

Rick Carter, (czasem też Richard Carter bądź Richard Carter Jr.) urodzony w 1952 w Los Angeles scenograf. Jego rodzice byli dziennikarzami, matka pracowała w „Life”, ojciec zaś był uznanym publicystą, który potem stał się producentem filmowym. Swoją pracę w filmie rozpoczął przy „By nie pełzać na kolanach” (1976) jako asystent scenografa. Pracował następnie przy kilku filmach, często jako pomocnik, czasem na stanowisku samodzielnym, jednak prawdziwym przełomem w jego karierze był serial „Niesamowite historie” wyprodukowany przez Stevena Spielberga, Franka Marshalla i Kathleen Kennedy. To właśnie tych troje producentów dość mocno naznaczyło potem jego karierę. Rick pracował między innymi przy „Goonies”, „Imperium słońca”, „Parku jurajskim”, „Zaginionym świecie”, „Amistad”, „A.I. Sztuczna Inteligencja”, „Wojnie światów”, „Monachium”, „Czasie wojny” czy ostatnio „Lincolnie”. Zaangażowano go także do II i III części „Powrotu do przyszłości”, gdzie po raz pierwszy współpracował z Robertem Zemeckisem. Później ten reżyser zatrudnił Cartera przy „Foreście Gumpie”, „Co kryje prawda”, „Cast Away. Poza światem” czy „Ekspresie polarnym”. Tworzył też scenografię do „Avatara”, „Trójki uciekinierów” i „Sucker Puncha”, jednak najczęściej współpracuje właśnie z Spielbergiem, Zemeckisem, Marshallem i Kennedy. Prawdopodobnie to właśnie ona wciągnęła go na pokład „Przebudzenia Mocy”. Carter był czterokrotnie nominowany do Oscara (za „Forresta Gumpa”, „Avatara”, „Czas wojny” i „Lincolna”). Nagrodę tę zdobył dwa razy („Avatar” i „Lincoln”).

Darren Gilford to scenograf młodego pokolenia, który jeszcze nie ma na swoim koncie dużo sukcesów. Zaczynał jako ilustrator koncepcyjny przy grach komputerowych, ale też filmach takich jak „Ocean’s 13”, „G.I. Joe: Czas kobry” czy „Inspektor Gadżet”. Jako scenograf zadebiutował w komedii SF „Idiokracja” i póki co trzyma się SF jak może. Tworzył „Tron: Dziedzictwo” i „Niepamięć” (wg scenariusza Micheala Arndta, więc być może to on wystawił Gilfordowi referencje). Pracował też przy serialu „Nissan Live Sets”. Za „TRON: Dziedzitwo” nagrodzono go nagrodą Saturna.

Michael Kaplan, rodowity Filadelfijczyk, projektant kostiumów. W filmie zaczął pracę od szycia ubrań do filmu „Dzięki Bogu, już piątek” (1978). Cztery lata później miał swój debiut jako kostiumolog w głośnym filmie Ridleya Scotta „Łowca androidów” (z Harrisonem Fordem). To właśnie ten obraz, debiut zarazem, otworzył mu wrota do kariery. Następnie pracował przy kilku bardzo różnych, acz często głośnych filmach, takich jak „Flashdance”, ale szybko wylądował w komediach („Niesforna Zuzia”, „Witaj, Święty Mikołaju”, „Kuzyni”) czy filmach kryminalnych („Kocur”, jeden z odcinków „Crime Story”). Dzięki „Pełni zła” (Malice) zaczął być też kojarzony z mroczniejszymi filmami, takimi jak choćby „Diabolique”. Potem współpracował przy kilku projektach Davida Finchera („Siedem”, „Gra”, „Podziemny krąg”, „Azyl”). Był też projektantem kostiumów w głośnym filmie Michaela Baya „Armageddon”. Bay potem zatrudnił go jeszcze w „Pearl Harbour”. Natomiast przy „Armageddonie” jako jeden z współscenarzystów pracował J.J. Abrams. Pracował także przy „Mr. & Mrs. Smith” na podstawie scenariusza Simona Kinberga, „Miami Vice”, „Burlesce”, „Uczniu czarnoksiężnika”, „Jestem legendą” czy „Zimowej opowieści”. J.J. Abrams zatrudnił go do „Star Treka”, a potem w IV części „Mission: Impossible”, kolejnym „Star Treku” no i „Gwiezdnych Wojnach”.
Kaplan został nagrodzony przez BAFTĘ za „Łowcę androidów”. Miał też nominację do Saturnów za „Armageddon” i „W ciemność. Star Trek”.

Chris Corbould, właściwie to Christopher Charles Corbould, Brytyjczyk urodzony w 1958, specjalista od efektów specjalnych, później koordynator. Zaczął swoją karierę przy filmie „Tommy” Kena Russela w 1975. Później pracował przy „Lisztomanii” i „Orzeł wylądował”. W 1977 po raz pierwszy trafił na plan przygód Jamesa Bonda w filmie „Szpieg, który mnie kochał”. Z serią o agencie 007 jest związany do dziś. Pracował kolejno przy „Moonrakarze” (jako technik od efektów), „Tylko dla twoich oczu”, „Zabójczym widoku”, „W obliczu śmierci”, „Licencji na zabijanie” (już jako szef ekipy), „GoldenEye”, „Jutro nie umiera nigdy”, „Świat to za mało”, „Śmierć nadejdzie jutro”, „Casino Royal”, „007 Quantum of Solace”, „Skyfall” a obecnie też „SPECTRE”. W „Skyfallu” był także reżyserem drugiej ekipy.
Ale jego kariera to nie tylko Bond. Pracował między innymi przy „Supermenach” (II i III), „Saturnie 3”, „Supergirl”, „Krullu”, „Przygodach barona Munchausena”, „Obcym 3”, „Nieśmiertelnym 2”, „Synu różowej pantery”, „Wywiadzie z wampirem”, „Za horyzontem”, „Duchu i mroku”, „Mumii” czy „Johnie Carterze”. Nie raz współpracował także z Christopherem Nolanem – cała jego trylogia Batmana i „Incepcja”. Za ten ostatni film dostał Oskara. W swojej karierze zdarzyło mu się pracować z Lucasfilmem przy „Willow” oraz trochę przy projekcie „Kroniki Młodego Indiany Jonesa”.
Za swoje zasługi w rozwój kinematografii został nagrodzony także Orderem Imperium Brytyjskiego (w 2014). Jego bracia Neil i Paul również zajmują się efektami specjalnymi. Ale to rodzinny interes, bo zajmuje się tym także wujek Colin Chilvers oraz Gail i Ian Corbouldowie (także rodzina).

Tommy Harper, zaczął swoją karierę filmową jako asystent producentów na planie. Na swoim koncie ma udział w „Showgirls”, „Nieugiętych”, „Pokoju Marvina”, „Godzilli” (z 1998) czy „Gorszej siostrze”. Potem awansował na asystenta reżysera, bądź nawet reżysera drugiej ekipy, w zależności od filmu. Początkowo były to takie produkcje jak „Życie” z 1999 z Eddim Murphym, „Uciekająca panna młoda”, „60 sekund”, „Człowiek widmo”, „Miss Agent”, „O czym marzą faceci”, „Wehikuł czasu”, „Pamiętnik księżniczki” (wraz z drugą częscią), „Austin Powers i złoty członek” czy „Duża ryba” Tima Burtona. Przełomem w jego karierze była praca na planie „Mission: Impossible III” J.J. Abramsa z 2006. Reżyser zwrócił na niego uwagę, kontakty zapisał. Potem Harper pracował jeszcze w kilku filmach jak „Next”, „Halloween”, „Twarda sztuka” czy „Blond ambicja”, aż w końcu przyszedł „Star Trek”. Ponownie Abrams zatrudnił go jako asystenta, ale jednocześnie uczynił go kierownikiem produkcji. To drugie to bez wątpienia awans. Harper dokształcał się w tej roli w „Alicji w Krainie Czarów” czy „Inwazji: Bitwie o Los Angeles”. W 2011 Bad Robot wyprodukowało kolejny film – „Mission: Impossible – Ghost Protocol”, gdzie Tommy był już współproducentem. W podobnej roli pracował w „W ciemność. Star Trek”, a także „Jack Ryan: Teoria Chaosu”. Pomagał też produkować „Wielkie oczy” Burtona. Wraz z Jasonem McGatlinem jest też producentem wykonawczym „Przebudzenia Mocy”, tyle, że Tommy jest nim z ramienia Bad Robot.
KOMENTARZE (0)

Gwiezdne Wojny Epizod 7: Ekipa

2013-10-24 22:37:33 StarWars.Com

Dziś na oficjalnej stronie „Gwiezdnych Wojen” zamieszczono informację na temat produkcji Epizodu VII. Po pierwsze, zdjęcia ruszą na wiosnę 2014 w studiach Pinewood w Wielkiej Brytanii. Premiera powinna nastąpić w 2015.

Po drugie, pracę nad scenariuszem przejęli J.J. Abrams i Lawrence Kasdan. Nie jest jasne, czy Michael Arndt opuścił projekt i dlaczego, czy Abrams z Kasdanem jedynie go poprawiają. W tej kwestii oficjalna milczy.

- Jestem bardzo podekscytowana opowieścią, którą mamy i zelektryzowana tym, że Larry i J.J. pracują nad scenariuszem – mówi Kathleen Kennedy, producentka i prezes Lucasfilmu. – Jest bardzo niewiele osób, które fundamentalnie rozumieją sposób w jaki opowiada się „Gwiezdne Wojny”, Larry jest jedną z takich osób, więc jest to niesamowite, że mamy go tak mocno zaangażowanego w powrót sagi na wielki ekran. J.J. oczywiście jest też na swój sposób wspaniałym twórcą opowieści. Michael Arndt zrobił kawał świetnej roboty, przeprowadzając nas do tego miejsca, a my mamy wspaniałą ekipę filmową i projektową na miejscu, która już przygotowuje produkcję.

Obecnie trwają poszukiwania lokacji, tworzenie scenografii, projektowanie, poszukiwanie aktorów oraz projektowanie kostiumów do Gwiezdnych Wojen 7. Podano też część ekipy, będzie kilka powrotów, ale dochodzą także nowi ludzie, w tym pracownicy Bad Robot, ale także osoby, które wcześniej współpracowały z Kathleen Kennedy.

Ekipa wygląda następująco:

Zdjęcia: Dan Mindel („Star Trek”, „W ciemność. Star Trek”, „Mission: Impossible III”).

Scenografia: Rick Carter („Avatar”, „Lincoln”, „Forrest Gump”, „Czas wojny”, „Park jurajski”) i Darren Gilford („Niepamięć”, „Tron: Dziedzictwo”).

Kostiumy: Michael Kaplan („W ciemność. Star trek”, „Podziemny krąg”).

Kierownictwo nad efektami specjalnymi: Chris Corbould („Skyfall”, „Casino Royale”, „John Carter”, „Mroczny Rycerz powstaje”).

Dźwięk: Ben Burtt („Gwiezdne Wojny” Epizody I-VI, „Lincoln”, „Wall-E”).

Nagrywanie i miksowanie dźwięków: Gary Rydstorm („Park jurajski”, „Mroczne widmo”, „Atak klonów”).

Montaż dźwięków: Matthew Wood (prequele, „Wojny klonów”) z Skywalker Sound.

Kierownictwo nad efektami wizualnymi: Roger Guyett („Zemsta Sithów”, „W ciemność. Star Trek”) z Industrial Light and Magic.

Produkcja: Kathleen Kennedy, J.J. Abrams, Bryan Burk.

Producenci wykonawczy: Tommy Harper („Jack Ryan”, „W ciemność. Star Trek”), Jason McGatlin („Przygody Tintina”, „Wojna światów”).

Muzykę skomponuje: John Williams.

Temat na forum
KOMENTARZE (12)

Kolejne ploty o nowych filmach

2013-03-02 20:24:09

Ten tydzień upłynął nam trochę spokojniej niż poprzedni, plotek było mniej, ale to nie znaczy, że się nie pojawiają. Najpierw zaczniemy od aktorów, związanych z filmami J.J. Abramsa. Pierwszy z nich to Simon Pegg, który kiedyś coś sobie żartował na temat nowych filmów, podobno miał dostać rolę. Zaczęły się nawet spekulacje, że mógłby to być Jar Jar nowej trylogii, Pegg jak wiadomo raczej jest znany z komediowych ról. Sam aktor jednak uciął te spekulacje, twierdząc, że nic mu nie zaproponowano. Tymczasem Zoe Saldana, Uhura w „Star Treku” Abramsa, mająca na swoim koncie także „Piratów z Karaibów” oraz „Avatara”, powiedziała, że chciałaby zagrać w nowych filmach i w dodatku nie zamierza czekać, aż ktoś się do niej zwróci, a zadzwoni do Lucasfilmu sama. Dodała także, że chciałaby być jakąś seksowną księżniczką z innej planety.

Chcą także wracać kolejni aktorzy bardziej doświadczeni sagą. James Earl Jones potwierdził, że chciałby wrócić jako głos Dartha Vadera. Nie mówił precyzyjnie czy chodzi mu o sequele, czy spin-offy. Dodał tylko, że chciałby aby wrócił także David Prowse, acz prawdopodobnie ze względu na stan zdrowia aktora raczej nie będzie to możliwe.

Spin-off o Bobie Fetcie wydaje się być interesujący dla innego aktora. Temuera Morrison, czyli Jango Fett, chętnie wcieliłby się w tę rolę. Ciekawe co na to Daniel Logan, który miał chrapkę na rolę Fetta w serialu?

Billy Dee Williams ma prawdopodobnie przebłyski świadomości w przerwach od odurzania się przeróżnymi środkami. Nie dość, że potwierdził, iż chciałby wrócić, podobnie jak wielu innych, to zaczął nawet wertować EU. Uradowany aktor z pewnością odetchnął z ulgą stwierdzając, że choć o przygodach Landa napisano całkiem sporo, to na szczęście go nie uśmiercono. Williams ma tę przewagę, że pracuje przy „Detours”, więc łatwiej jest mu naciskać na szefostwo Lucasfilmu.

Wróćmy jednak do tematu spin-offów. Drew Karpyshyn zdementował ostatnie pogłoski, jakoby byłby zamieszany w pisanie scenariusza do filmu opartego o grze „Knights of the Old Republic”.

Pojawiły się pogłoski, że Alfonso Cuarón („Harry Potter i więzień Akzabanu”, „Ludzkie dzieci”) miałby być ważnym nazwiskiem przy przyszłych „Gwiezdnych Wojnach” (być może epizodach VIII lub IX, ewentualnie spin-offach). Te same pogłoski twierdzą, że nowa trylogia ma być zachowana w tonie oryginalnej.

Dziś zaś dostaliśmy kolejną porcję pogłosek. Po pierwsze data premiery Epizodu VII to 29 maja 2015. Co prawda J.J. Abrams zastrzegł sobie, że nie będzie musiał trzymać się daty, ale jak widać w tych wiadomościach tego nie ujęto. Według tego samego źródła Harrison Ford, Mark Hamill i Carrie Fisher nie tylko się pojawią w nowych filmach, ale podpisali już kontrakty. Jednak nie będą grali oni głównych ról, te ponoć przypadną dziecku i wnukowi/wnuczce Hana i Lei. Gdyby trzymali się EU byłyby prawdopodobnie to Jaina i Allana, ale czy będą się tego trzymać, nie wiadomo. To samo źródło podaje, że J.J. Abrams ma klauzulę na dwa pozostałe filmy z możliwością jej przedłużenia o trzy kolejne. Klauzula to jeszcze nie kontrakt, ale Abrams może być zajęty nowymi Epizodami bardzo długo. Dodatkowo źródło to podaje jeszcze dwie rzeczy, spin-offa o Yodzie nie będzie, bo Lucas go nie chce, natomiast Lucasfilm chce by Timothy Zahn napisał dla nich kolejne książki. Czyżby chodziło o adaptację trzeciej trylogii? Oczywiście to w dużej mierze pogłoski, dopóki nie dostaniemy oficjalnych wieści, należy je traktować z rezerwą.
KOMENTARZE (16)

Zemsta Sithów poza top 15

2012-05-19 21:46:00 Box Office Mojo

I stało się, Zemsta Sithów, choć przez wiele lat mocno trzymała się na szczycie amerykańskiego box office'u, w końcu uległa. Niestety teraz w dość krótkim okresie czasu Epizod III zrzuciły z podium dwa filmy - "Igrzyska śmierci" i "Avengers". Ten drugi ma jeszcze szansę na to, by w tym roku pokonać TPM i ANH, które znajdują się wyżej.


Obecnie Box Office wygląda tak:

1AvatarFox$760,507,6252009^
2TitanicPar.$658,473,8401997^
3Mroczny rycerz
WB$533,345,3582008
4Mroczne widmo
Fox$474,543,9181999^
5Nowa Nadzieja
Fox$460,998,0071977^
6Shrek 2DW$441,226,2472004
7E.T.Uni.$435,110,5541982^
8Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka
BV$423,315,8122006
9Król LewBV$422,783,7771994^
10AvengersBV$417,329,0002012
11Toy Story 3BV$415,004,8802010
12Spider-ManSony$403,706,3752002
13Transformers:Zemsta Upadłych
P/DW$402,111,8702009
14Igrzyska Śmierci
LGF$389,456,0002012
15Harry Potter i Insygnia Śmierci 2
WB$381,011,2192011
16Zemsta Sithów
Fox$380,270,5772005

KOMENTARZE (0)

Tydzień kina 3D: Krótka historia trójwymiaru w filmie

2012-02-07 12:10:03



Już od 10 lutego będziemy mogli oglądać „Mroczne widmo” w trójwymiarze. Powrót Star Wars do kin, tym razem w standardzie 3D, to skutek trwającej od kilku lat wyjątkowej mody na filmy „z głębią”, którą szczególnie mocno nakręcił sukces „Avatara” przed trzema laty. Historia kina 3D jest jednak o wiele starsza, bo sięga aż... końca XIX wieku!



Wtedy to niejaki William Friese-Greene opatentował pierwszą metodą wyświetlania trójwymiarowych filmów, które widzowie mieli oglądać przez specjalne okulary. Jego pomysł okazał się jednak dosyć zawodny i trudny do przekucia w biznes mający szansę powodzenia w czasach narodzin X muzy, toteż przeszedł bez większego echa. Także ojcowe kinematografii - bracia Lumiere - zainteresowali się trójwymiarem. Co ciekawe, efekt 3D chcieli osiągnąć bez konieczności oglądania filmu w specjalnych okularach. Wsród ich pionierskich prac znalazło się m.in. wyświetlenie filmu przedstawiającego wjazd pociągu na stację kolejową na parze wodnej, co miało mu nadać realistyczny efekt. Większego sukcesu nie odniosły też testowe seanse zorganizowane przez Edwina S. Portera i Williama E. Waddella z 1915 roku. Obaj panowie zastosowali wtedy technologię anaglifu. Pierwszym obrazem trójwymiarowym, który pokazano szerokiej publiczności był „The Power of Love” z 1922 roku. Całe lata 20. to okres dalszych eksperymentów nad trójwymiarem w kinie. Pojawiła się wtedy m.in. technologia Teleview, stworzona przez Laurensa Hammonda (ojca słynnych organów elektrycznych). Rozwój badań nad 3D zahamował Wielki Kryzys. Dekada lat 30. to dalsze badania nad technologią realizacji i wyświetlania ruchomych obrazów w trzech wymiarach (m.in. Polard J Sheet) oraz kolejne produkcje nakręcone, wśród nich półgodzinny film propagandowy zrealizowany w III Rzeszy.

Po kolejnej przerwie w rozwoju, tym razem spowodowanej koszmarem II wojny światowej, 3D odniosło niesamowity sukces w latach 50., które nazywane są Złotą Erą Trójwymiaru. W 1952 do kin w Stanach Zjednoczonych wchodzi „Bwana Devil” w reżyserii Archa Obolera. Film, opowiadający prawdziwą historię lwów z Tsavo (Ducha i Mroka), wyświetlany był w trójwymiarowej technologii Natural Vision. Był to pierwszy w historii kolorowy film pełnometrażowy w 3D. Po jego sukcesie hollywoodzkie studia filmowe zdecydowały się na wdrożenie do produkcji obrazów trójwymiarowych, bowiem boleśnie odczuły pojawienie się w USA telewizji, która odciągała publikę od kin. Czarnobiałe telewizory nie mogły zapewnić doznań obcowania z trójwymiarem, chociaż niejaki Jacques Fresco eksperymentował z obrazem telewizyjnym 3D, jednakże bez większych sukcesów. Po sukcesie filmu Obolera przyszła kolej na kolejne. Dominowały horrory i obrazy science-fiction (tu prym wiódł William Castle z jego „13 duchami”, „Domem na przeklętym wzgórzu” i „The Tingler”), ale pojawił się też kryminał noir „Man in the Dark”. Na ekrany trafiły wtedy też takie klasyki, jak „House of Wax” i „To przybyło z kosmosu”. Jednakże około 1953 roku 3D zaczęło tracić na popularności. Wyświetlanie filmu z dwóch projektorów jednocześnie (tak, aby widzowie w specjalnych okularach mogli zobaczyć film w trzech wymiarach) było bardzo trudne. Chwila nieuwagi pracowników kina i brak synchronizacji mogły sprawić, że film stawał się nieoglądalny, a nawet wywoływał bóle głowy. Pomimo kolejnych premier głośnych tytułów (wśród nich słynne „M jak morderstwo” Alfreda Hitchcocka i „Dangerous Mission” Irwina Allena - katastroficzny obraz z gwiazdorską obsadą; takie film Allen z powodzeniem będzie produkował i 20 lat później) 3D zaczęło powoli odchodzić do lamusa i stawać się domeną B-klasowych produkcyjniaków wyświetlanych w kinach samochodowych. W latach 60. i 70. produkcja obrazów trójwymiarowych prawie zamarła (realizowano niskobudżetowe obrazy exploitation), ale wciąż pracowano nad udoskonaleniem technologii.



Druga fala szaleństwa na punkcie 3D przyszła na początku lat 80. Zapoczątkował ją komediowy western „Comin' at Ya!”. Do kin wróciły klasyczne produkcje sprzed trzydziestu lat, zaczęto też realizować nowe filmy w tym formacie. Pojawiły się: „Szczęki 3-D” Joe Alvesa i „Piątek 13-go III”. W 1983 Lamont Johnson zaprezentował widzom „Spacehunter: Adventures in the Forbidden Zone” - komedię SF z największym wówczas budżetem dla filmu 3D (kosztowała tyle, co „Nowa nadzieja”, ale nie odniosła sukcesu). W drugiej połowie lat 80. IMAX zaczął wyświetlać trójwymiarowe produkcje dokumentalne. Filmy trójwymiarowe zaczęły też gościć w parkach rozrywki (słynny „Terminator II 3D: Battle Across Time” z 1996 roku z pająkowatym T-1000000).



W 2003 roku Robert Rodriguez, zakochany w amerykańskiej popkulturze lat 50., reżyseruje trzecią część „Małych agentów” i postanawia wprowadzić ją do kin w trójwymiarze. 3D powraca w glorii, chociaż zrazu znów w horrorach. Coraz więcej studiów decyduje się jednak na wprowadzanie do kin letnich blockbusterów także w takim formacie. Upowszechnienie kin cyfrowych było równoznaczne z popularyzacją formatu 3D, więc liczba tytułów zaczęła rosnąć. Sukces „Avatara” (prawie 3 mld USD to przecież box office'wy rekord wszech czasów) spowodował zalew kolejnymi tytułami w trzech wymiarach, które często pozostawiały wiele do życzenia w warstwie wizualnej. Działo się tak z obrazami kręconymi w tradycyjny sposób, które potem prędko konwertowano do trójwymiaru. W 3D obok blockbusterów (vide „Starcie Tytanów”) i komputerowych animacji (kolejne części „Shreka”, „Odlot”) zaczęły pojawiać się też kurioza w rodzaju „Justin Bieber: Never Say Never”. Ale trójwymiar przestał też być równoznaczny z komercyjnym sukcesem. Klęski obrazów w rodzaju „Ostatniego władcy wiatru”, na którym przejechał się twórca kultowego „Szóstego zmysłu”, zaczęły dowodzić, że nastąpił pewien przesyt 3D, w którym w stronę publiczności na sali kinowej bryzga krew i lecą przedmioty. Widzowie zaczęli domagać się bardziej wyrafinowanych efektów w filmach, na których sease kupowali bilety droższe nawet o 25%. Ostatnie dwa lata to czas, gdy za 3D zabrali się tacy tuzowie kina jak Steven Spielberg i Peter Jackson („Przygody Tintina” i będący w produkcji „Hobbit”) oraz Wim Wenders, który swoją „Piną” udowodnił, że 3D ma też rację bytu w kinie z artystycznymi ambicjami.



Trójwymiar przestał być tylko domeną Hollywood, czego żywym dowodem rodzime „1920. Bitwa warszawska” i „Kac Wawa”. Głośno też mówi się o ponownych premierach dawnych hitów przekonwertowanych do trzech wymiarów. Widzieliśmy już „Króla Lwa 3D” i „Piękną i bestię”, w kolejce czakają zapewne kolejne hity Disneya. Także James Cameron, który o filmach konwertowanych mówi pogardliwie, że są 2,5D, bo wg niego prawdziwy trójwymiar zapewnia tylko film od razu kręcony w tym formacie, planuje ponownie wypuścić swego „Titanika”. Trójwymiar zaczął też trafiać pod strzechy dzięki specjalnym telewizorom. Na Blu-ray wydawane są filmy nagrane w standardzie 3D. A my, fani Star Wars liczymy, że „Mroczne widmo 3D” okaże się sukcesem i za rok znów pójdziemy do kin na Gwiezdne Wojny w trzech wymiarach – tym razem na „Atak klonów”.

Wszystkie atrakcje Tygodnia kina 3D znajdziecie tutaj
KOMENTARZE (5)

Mroczne widmo w 3D - będzie sukces?

2011-10-10 22:17:53 RI

Już tylko 4 miesiące dzielą nas do powrotu do kin "Mrocznego widma". Film do kin w USA wejdzie po raz trzeci. Pierwszy raz wszedł 19 maja 1999, drugi raz zaś 3 grudnia 1999 podczas tak zwanych pokazów charytatywnych (więcej). Wtedy to obraz był puszczany w kinach przez tydzień, a cały dochód przekazano na cele dobroczynne.

10 lutego 2012 "Mroczne widmo" wejdzie do kin po raz trzeci, przynajmniej jeśli mówimy o szerokiej dystrybucji. Tym razem w wersji 3-D. Chyba największą niewiadomą tej premiery będzie to jaki wynik finansowy osiągnie, od tego zależy przecież przyszłość marki.

Dla przypomnienia, "Mroczne widmo" jest obecnie filmem z 7 wynikiem w historii, przynajmniej w USA. Tam udało się mu zarobić 431 milionów USD, czyli prawie 30 milionów USD mniej niż zebrała w kinach "Nowa nadzieja". Dla porównania, "Avatar", który obecnie okupuje pierwszą pozycję zgromadził 760 milionów USD, głównie zarobione dzięki 3D. Sama technologia 3D miała być siłą napędową przemysłu filmowego, jednak chyba powoli się wypala. Widać to zwłaszcza w tym roku, choćby dzięki takim niewypałom jak "Conan 3D". Analitycy zaczęli nawet się zastanawiać, czy premiera "Gwiezdnych Wojen" w 3D nie jest już przypadkiem spóźniona, czy Lucas nie przespał najlepszego okresu, ale z drugiej strony niedawno w USA wszedł na ekrany także "Król Lew 3D", który zdecydowanie zaskoczył analityków.

Ten "odgrzewany kotlet", w ciągu trzech tygodni zarobił ponad 80 milionów USD, deklasując także kinowe nowości. Z tego prawie 70 milionów zyskał w ciągu dwóch pierwszych tygodni. Jednak do wyników blockbusterów, czy nawet samego "Króla Lwa" z 1994 temu filmowi wciąż jeszcze daleko. Zwłaszcza jak się uwzględni różnicę w cenie biletów (3D jest dużo droższe).

Nie oznacza to, że "Król Lew 3D" jest klapą, wręcz przeciwnie, 80 milionów (a na tym się nie skończy) piechotą nie chodzi. Możliwe nawet, że Disney zepchnie "Mroczne widmo" na 8 pozycję w USA (przynajmniej do lutego), acz na razie brakuje mu jeszcze jakiś 20 milionów USD. Wiadome jest już natomiast to, że konwersji 3D filmów Disneya będzie więcej.

Warto natomiast zauważyć, że to właśnie konwersja "Króla Lwa" prawdopodobnie będzie miała najwięcej wspólnego z "Mrocznym widmem 3D", przynajmniej jeśli chodzi o zachowanie rynku. Zatem dziś można szacować, że "Gwiezdne Wojny", które powrócą ściągną w USA jakieś kolejne 100 milionów USD (w najlepszym przypadku). "Mroczne Widmo" stanie się prawdopodobnie najbardziej dochodowym filmem z sagi (przynajmniej przez jakiś czas), możliwe też, że stanie się 3 filmem w historii USA (do "Mrocznego rycerza" z 533 milionami USD nie jest tak daleko), natomiast prawdopodobnie zabraknie mu pary by pokonać "Titanica" czy "Avatara". Wygląda na to, że rekord Jamesa Camerona jest bezpieczny, ale analizy analizami, a życie i tak wszystko zweryfikuje i to pewnie już niebawem.
KOMENTARZE (21)

Przepowiednie na 2012: Mroczne widmo vs Avatar

2011-05-22 20:51:15

Premiera Mrocznego widma w 3D będzie ważnym wydarzeniem, nie tylko dla fanów, ale też i dla całego przemysłu filmowego. Niewątpliwie konwersja i wprowadzenie na nowo do kin pierwszego epizodu Gwiezdnych Wojen pobudzi wyobraźnię producentów, ale też i piewców kina 3D. A jednym z najbardziej zainteresowanych będzie James Cameron, twórca obecnie dwóch najbardziej dochodowych filmów w historii USA - Titanica i Avatara. Ten pierwszy pobił rekord Gwiezdnych Wojen w roku 1998 (choć sam film jest z roku 1997). Ten drugi poprawił ten rekord w 2009, sprawiając, że Cameron stał się niekwestionowanym liderem. Czy Lucas zrzuci go z tego miejsca nie wiadomo, ale możemy być pewni, jedną z osób, która najbardziej będzie na to czekać jest właśnie James Cameron. I to nie tylko ze względu na rozwój kina 3D, ale też pewną Hollywoodzką tradycję, o której za chwilę. Wpierw finanse.

Mroczne widmo w USA zarobiło do tej pory 431 mln USD w kinach, a Avatar 760 mln. Dzieli je różnica dokładnie 329 mln USD, czyli mniej więcej tyle ile powinna zarobić solidna premiera. Analitycy rynku, fani, ale też i producenci zastanawiają się jak zostanie odebrana konwersja finansowo. Czy fani będą na ten film chodzić wielokrotnie (jak to było w przypadku kolejnych epizodów), czy legenda spowoduje, że do kin przyjdą miliony zwykłych widzów? Czy może widzowie potraktują konwersję jak odgrzewany kotlet i nie ruszą tłumnie do kin. Wersja specjalna Nowej nadziei zarobiła w 1997 jakieś 138 mln USD, ale już Powrót Jedi zaledwie 45 mln USD. Tę rozbieżność w Hollywood pamiętają bardzo dobrze, tym bardziej wyniki Mrocznego widma będą ekscytujące. Należy pamiętać, że ze względu na inflację i ceny biletów 3D, pułap 329 mln będzie trochę łatwiejszy do osiągnięcia.

Ale istnieje jeszcze pewna Hollywodzka tradycja, poniekąd zapoczątkowana przez Stevena Spielberga. Reżyser ten filmem "Szczęki" został ulubieńcem producentów, złotym dzieckiem, które pobiło wszystkie rekordy. Ale pokonał go George Lucas, swoimi Gwiezdnymi Wojnami (dokładniej Nową nadzieją). Spielberg postanowił uczcić sukces przyjaciela i wykupił całostronicowe ogłoszenie w Variety, gdzie gratulował komercyjnego sukcesu. Poniżej skan.



Aż do roku 1982 Lucas wiódł palmę pierwszeństwa. Wtedy to Spielberg wypuścił E.T., film który pobił kolejne rekordy i pokonał Gwiezdne Wojny. George nie mógł sobie odpuścić takiej okazji. I zamieścił ogłoszenie w Daily Variety, gdzie gratulował przyjacielowi.



Spielberg liczył na rewanż. Niestety nie udało się, Lucas przestał kręcić filmy, a kolejne sukcesy (Jurassic Park) umocniły tylko pozycję Stephena. Aż do wersji specjalnej. Wtedy to Lucas ponownie z Gwiezdnymi Wojnami wrócił na podium. Przyjaciel nie puścił mu tego płazem, szybko zmajstrował kolejne ogłoszenie gazetowe.



George jednak długo nie mógł się nacieszyć pierwszym miejscem na tym niecodziennym podium. W 1997 na ekrany wszedł Titanic, który niebawem zatopił sukces Gwiezdnych Wojen. Lucas nie tylko nie stracił dobrego humoru, ale postanowił wciągnąć do zabawy Jamesa Camerona, oczywiście za pomocą ogłoszenia gazetowego.



Podobno w 1999 Cameron mocno kibicował Mrocznemu widmu, licząc że będzie mógł się zrewanżować. Niestety nie udało się. Czy w 2012 Lucasowi uda wrócić się na szczyt? Tego nie wiemy, ale jeśli się uda, ciekawe co wymyśli Cameron.
KOMENTARZE (1)

"Nowa nadzieja" wybrana najlepszym filmem SF w historii kina

2011-03-23 20:40:21 TheForce.Net

Star Wars znów triumfują w rankingu podsumowującym ponad stuletnią historię kinematografii. W zorganizowanym wspólnie przez amerykańską telewizję ABC News i magazyn "People" głosowaniu wzięło udział ponad pól miliona internautów. Zdecydowali oni, że Nowa nadzieja to najlepszy film science-fiction w dziejach X Muzy. Czwarty epizod Gwiezdnych Wojen pokonał dzieła takich tuzów gatunku jak Steven Spielberg i James Cameron. Pierwsza piątka nagrodzonych filmów przedstawia się następująco:




  • Gwiezdne Wojny - Epizod IV: Nowa Nadzieja (1977), reż. George Lucas
  • E.T. (1982), reż. Steven Spielberg
  • Avatar (2009), reż. James Cameron
  • Matrix (1999), reż. rodzeństwo Wachowskich
  • Bliskie spotkania trzecie stopnia (1977), reż. Steven Spielberg

Wyniki opublikowano wczoraj wieczorem na stronie internetowej stacji w trakcie trwania specjalnej audycji. Warto dodać, że data to wyjątkowa, bowiem 35 lat temu - 22 marca 1976 - padł pierwszy klaps na planie Nowej nadziei, zatytułowanej wówczas po prostu Star Wars

Zwycięstwo Ep. IV to nie koniec sukcesów "Flanelowca" i Stevena Spielberga w rankingu "Best in Film". Poszukiwacze zaginionej Arki zwyciężyli w kategorii "Najlepszy film akcji", zaś dr Henry "Indiana" Jones junior zajął piąte miejsce w kategorii "Najlepsza postać filmowa".





Na koniec warto wspomnieć, że za film wszechczasów internauci uznali Przeminęło z wiatrem (1939) na podstawie powieści Margaret Mitchell

Wszystkie wyniki znajdziecie tutaj
KOMENTARZE (25)

5 powodów dla których sześć filmów powinno stać się dziewięcioma

2010-10-30 10:26:55 RI za Wired.com

Kilka dni temu sieć obiegła elektryzująca plotka, że Lucas w sekrecie pracuje nad trzecią trylogią. Zdementowano ją oficjalnie na serwisie Wired.com, ale żeby było ciekawiej redaktorzy tej strony opublikowali tam dość ciekawy artykuł, właśnie o nowej trylogii. To oczywiście tylko wywody, ale miejsce jest dość szczególne, podobnie jak dobór czasu, a temat brzmi: „Pięć powodów dla których sześć filmów powinno stać się dziewięcioma”.

Jeden. Nowa trylogia nie nadwyręży marki. Co z tego, że obecnie mamy „Wojny Klonów” (ok. 66 odcinków już za nami!), że trwają pracę nad serialem aktorskim (na ok. 100 odcinków!), co z tego, że powstają gry. Od 1999, gry wypuszczono „Mroczne widmo”, saga nieustannie się umacnia. Około sześć godzin kolejnych filmów wyjdzie jej tylko na dobre, nie będzie to przepełnienie czary, o to Lucas nie musi się bać.

Dwa. Poprzednia trylogia mówiąc najbardziej ogólnie do wybitnych dzieł nie należała. A przede wszystkim nie sprostała oczekiwaniom, owszem „Zemsta Sithów” to krok w dobrym kierunku. Film mroczniejszy, bez Jar Jara, a gdyby zrobić tak całą trylogię? Fani byliby zachwyceni.

Trzy. Dla dobrej sprawy. I przeznaczyć całość na cele charytatywne, albo przynajmniej duży cel. Pewnie i tak wielu fanów nadal pisałoby Luca$. Zresztą, sam George od lat wspiera rozwój edukacji, a także obiecał zostawić dużą część swojego majątku fundacjom.

Cztery. „Avatar” potrzebuje konkurencji. Ten film, obecnie najbardziej kasowy w historii kina, wdarł się na miejsce „Gwiezdnych Wojen”, jako filmu który wyznacza nowe trendy w SF. Może George kręcąc nową trylogię w 3-D, pokazałby Cameronowi kto tu rządzi, może nawet powalczyłby z nim w wyścigu Oskarowym? W końcu głosowaliby na niego nie tylko lojalni fani, ale też wszyscy ci, którzy woleli głosować na byłą żonę Camerona.

Pięć. Saga potrzebuje nowych fanów, a nowe pokolenie potrzebuje swoich „Gwiezdnych Wojen”. Fandom się trochę starzeje, ale Lucas tworząc nową trylogię (w celach charytatywnych), podarowałby dzieciakom ich własną opowieść, ich własną legendę.

Oczywiście jest to w dużej mierze lista pobożnych życzeń, które mają trochę słabe pokrycie w rzeczywistości, ale czy nie wygląda to ładnie?
KOMENTARZE (33)

Marcowe ploty za koty

2010-03-30 09:12:00 Onet.pl

Ewan Mcgregor chciałby napisać autobiografię

Ewan Mcgregor chciałby napisać autobiografię, ale obawia się, że jego życie jest zbyt nudne.

Szkocki gwiazdor zaczął myśleć o spisaniu swoich wspomnień podczas pracy nad filmem "Autor Widmo", w którym wcielił się w postać pisarza pracującego nad autobiografią byłego premiera Rozważając własną autobiografię, aktor doszedł do wniosku, że nie pamięta wystarczająco wielu anegdot ze swojego życia, aby zapełnić cały tom.

- Prawdę mówiąc, nie miałbym zbyt wiele do opowiadania, więc moja autobiografia mogłaby okazać się wyjątkowo nudna! Być może powinienem wymyślić sobie kilka pikantnych historyjek albo po prostu napisać coś, co nie ma nic wspólnego z prawdą - mówi aktor.


Harrison Ford gra wyłącznie dla pieniędzy

Harrison Ford wyjawił, że jest aktorem wyłącznie dla pieniędzy.

67-letni gwiazdor twierdzi też, że studia filmowe nie mają szacunku dla ludzi o niewielkich pensjach.

- Robię to dla pieniędzy - wyjaśnił artysta. - W najlepszym możliwym znaczeniu. To moja praca, moje rzemiosło. Spędziłem całe życie praktykując i chcę dostawać godziwe wynagrodzenie za moją pracę. Gdybym myślał inaczej, byłbym nieodpowiedzialny. Kiedy zacząłem pracę w biznesie nie znałem nawet nazw studiów. Pracowałem na kontrakcie za 150 dolarów tygodniowo. Nauczyłem się wtedy, że wytwórnie nie szanują ludzi, który zgadzają się pracować za takie sumy.

Od 26 marca 2010 roku możemy podziwiać Harrisona Forda w filmie "Extraordinary Measures".


Harrison Ford coraz tańszy

Harrison Ford jest skłonny pracować za niższe honoraria, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, jak trudne jest kręcenie filmów podczas recesji.

Gwiazdor, którego filmy zarobiły w ciągu ostatnich 40 lat ponad 6 miliardów dolarów, przyznaje, że w dzisiejszych czasach rozpoczęcie produkcji nie jest łatwym zadaniem, więc w niektórych przypadkach jest gotowy na znaczące obniżenie gaży.

- Aktorstwo to moja praca. Nie mam innego zawodu. Poświęciłem temu rzemiosłu całe swoje życie i chcę dostawać za to pieniądze, bo w przeciwnym razie nie czułbym się odpowiedzialny za swoją pracę i mógłbym przestać ją cenić. W przypadku tego filmu zgodziłem się na niższe honorarium. Pracowałem za kwotę, która była bliższa kieszonkowemu, niż prawdziwej pensji, bo wiem, jak trudna jest dziś sytuacja w branży filmowej - mówi aktor promujący swój najnowszy film Extraordinary Measures.


Amerykanie mylą Jamesa Mcavoya z Ewanem McGregorem

Amerykanie często biorą Jamesa Mcavoya za Australijczyka lub Irlandczyka.

Szkocki aktor, który występuje obok Helen Mirren i Christophera Plummera w nowym filmie "The Last Station", przyznaje, że amerykańscy fani nie potrafią prawidłowo rozpoznać jego akcentu.

- W Ameryce zdarza się, że ktoś mówi mi "Hej, nie wiedziałem, że jesteś Irlandczykiem", a kiedy wyjaśniam, że nie jestem, to zastanawia się, skąd w takim razie pochodzę. Może z Australii? - mówi 30-letni gwiazdor wyjawiając, że bywa również mylony ze swoim krajanem Ewanem Mcgregorem.

- Niektóre osoby słysząc mój akcent pytają, czy nazywam się Ewan McGregor, chociaż nawet nie jestem do niego podobny!


Polak przed sądem za naprzykrzanie się słynnej aktorce

41-letni Marek D., Polak zamieszkały w Enfield (północne obrzeża Londynu) stanął w sobotę przed sądem pokoju w dzielnicy Westminster z oskarżenia o naprzykrzanie się znanej aktorce Keirze Knightley.

Według telewizji Sky Polak został aresztowany w czwartek wieczorem. Dzień wcześniej aktorka zatelefonowała na policję, skarżąc się na niewłaściwe zachowanie mężczyzny przed teatrem Comedy na londyńskim West Endzie.

Mężczyzna miał kilkakrotnie przychodzić na przedstawienia, starając się nawiązać kontakt z celebrytką. Wprawdzie jej nie groził, ale miała być ona zestresowana jego nagabywaniami.

25-letnia Keira Knightley występuje w teatrze Comedy, w cieszącej się dużym wzięciem sztuce Moliera "Mizantrop".

Termin rozprawy sąd wyznaczył na 4 czerwca.

Knightley także w przeszłości skarżyła się policji na mężczyzn, którzy uparcie za nią chodzą. Przed dwoma laty doliczyła się ich pięciu. Był to jeden z powodów, który skłonił ją do przeniesienia się z Anglii do USA.

Międzynarodową sławę przyniósł jej występ w filmie "Piraci z Karaibów", w której główną rolę grał Johnny Depp. Grała też w takich filmach jak "Pokuta" i "Król Artur".


O swojej roli dowiedział się z mediów

Samuel L. Jackson przyznał, że był bardzo zaskoczony, kiedy zobaczył swoje nazwisko w obsadzie filmu "Thor".

- Nikt nic mi nie powiedział. Przeglądałem nagłówki i nagle zobaczyłem się na liście płac "Thora". Wygląda więc na to, że robię coś, o czym nie mam pojęcia. Może wkrótce się dowiem, o co chodzi - wyznał aktor w wywiadzie dla MTV.

Samuel L. Jackson miałby wcielić się w rolę Nicka Fury'ego. Aktor zagrał tę postać w "Iron Manie".

- Ten bohater pasowałby do filmu, ale na razie zupełnie nie wiem, co się dzieje. Nie jestem pewny nawet, czy moja umowa z Marvelem jest dalej ważna, skoro realizację filmu przejął Disney - mówi gwiazdor.

Premiera "Thora" zaplanowna jest na maj 2011.


Natalie Portman: aktorki nie marzą o ślubie

Natalie Portman, która jest singlem od czasu zerwania z piosenkarzem Devendrą Banhartem we wrześniu 2008 roku, nie martwi się, że jeszcze nie jest mężatką.

Podobnych emocji jak ślub oraz atencję, jaką obdarzana jest podczas niego panna młoda, dostarczają jej bowiem premiery filmowe.

- To zabawne. Czasem rozmawiamy o tym w kręgu przyjaciółek-aktorek. Żadna z nas nie ma obsesji na punkcie, na którym dziewczyny często ją mają. Myślę, że to dlatego, że uwaga i adoracja, jaką obdarzane są panny młode, nam przytrafia się kilka razy do roku - tłumaczy Portman. - Za każdym razem, kiedy wybierasz się na premierę swojego filmu, starasz się wyglądać olśniewająco, mieć perfekcyjna fryzurę i makijaż, a wszystkie oczy są skierowane na ciebie dodaje.

Aktorka na co dzień lubi ubierać się w niepasujące do niej, ekscentryczne ciuchy. - Moje przyjaciółki trochę się wyśmiewają z mojego wyglądu - dodaje 28-letnia gwiazda w wywiadzie dla magazynu "Elle".


Natalie Portman apeluje do producentów

Natalie Portman zaapelowała do hollywoodzkich producentów, aby nie przysyłali jej scenariuszy komedii romantycznych, ponieważ większość filmów z tego gatunku ma obraźliwą dla niej wymowę.

28-letnia aktorka przyznaje, że nie przepada za komediami romantycznymi i nigdy nie zagra w filmie, który nie będzie stanowić dla niej wyzwania.

- Nie chodzi o to, że nie chcę grać w komediach. Po prostu dostaję jedynie propozycje ról dziewczyn w komediach dla facetów, które nie są dla mnie interesujące albo obraźliwe role w komediach romantycznych, których bohaterkami są kobiety pracujące w branży związanej z modą i marzące jedynie o małżeństwie. Znacznie bardziej interesują mnie postaci, które potrafią rozbawić mnie samą - mówi gwiazda.


Harrison Ford kręcił film o The Doors, ale... nic nie pamięta

Harrison Ford niezbyt dobrze pamięta początki swojej kariery po drugiej stronie kamery, chociaż towarzyszył wówczas kultowej grupie The Doors.

Przyszły gwiazdor był asystentem kamerzysty w produkcji nigdy nie opublikowanego filmu dokumentalnego o legendarnej formacji rockowej.

- Byłem w trasie z Doorsami, ale prawie niczego nie pamiętam. Jestem pewien, że nie wydarzyło się wtedy nic szczególnie ciekawego - mówi aktor przyznając, że na długo przed rozpoczęciem kariery aktorskiej był typowym dzieckiem lat 60-tych.

- Byłem na festiwalu Monterey Pop i widziałem to wszystko na własne oczy - dodaje gwiazdor apelując, aby skontaktowała się z nim osoba będąca w posiadaniu zaginionego materiału dokumentalnego o The Doors.


Harrison Ford nienawidzi popularności

Aktor gardzi swoją sławą, ponieważ zapłacił za nią utratą prywatności.

67-letni gwiazdor, który w trakcie swojej ponad 40-letniej kariery występował w takich hitach kinowych, jak "Gwiezdne Wojny", czy szereg filmów o przygodach "Indiany Jonesa", nie widzi żadnych pozytywnych aspektów popularności.

"Nie ma niczego fajnego w byciu sławnym. Ludziom wydaje się, że sukces otworzy przed nimi nowe możliwości, ale nigdy nie myślą o tym, że za sławę zapłacą wysoką cenę, jaką jest całkowita utrata prywatności. To ogromne obciążenie, którego nigdy się nie spodziewałem. Owszem, jako aktor mogę zdobyć dowolny stolik w restauracji i załatwić sobie wizytę u lekarza, ale czy było warto? Nie", mówi aktor.


James Cameron reżyserem dzięki "Gwiezdnym wojnom"

Reżyser "Avatara" przyznaje, że gdyby nie "Gwiezdne wojny" George'a Lucasa, do dziś byłby kierowcą ciężarówki.

James Cameron zaczynał swoją karierę jako kierowca i wielbiciel kina. Pod wpływem kultowej serii science-fiction postanowił jednak zmienić zawód i zamiast rozmawiać o ukochanych filmach, spróbować kręcić swoje. Od tamtej pory odniósł wiele spektakularnych sukcesów. Ma na swoim koncie między innymi serię o Terminatorze (począwszy od pierwszego filmu z 1984 roku), "Obcego" (1986) i przebojowego "Titanica" (1997), który wyróżniony został 11 Oscarami.

Najnowsze dzieło Camerona, trójwymiarowy "Avatar" nie zdołało wprawdzie zdyskontować oscarowego sukcesu przebojowego poprzednika. Wpływy ze sprzedanych biletów przekroczyły jednak dotychczasową granicę dwóch miliardów dolarów.


Ewan McGregor o alkoholu

Ewan McGregor tęskni za alkoholem tylko wtedy, kiedy czuje się nieszczęśliwy.

Aktor zrezygnował z picia alkoholu w 2000 roku i przyznaje, że odczuwa potrzebę sięgnięcia po niego tylko w sytuacjach, kiedy czuje się zagubiony.

- W listopadzie minie 10 lat od kiedy nie piję i szczerze mówiąc w ogóle nie tęsknię za alkoholem. Właściwie, zdarza mi się czasami myśleć o piciu, ale zawsze wiem, że dzieje się tak, ponieważ mam jakieś problemy. Alkohol zawsze pomagał mi w tłumieniu cierpienia. Ludzie, którzy dużo piją, próbują w ten sposób uniknąć konieczności zmierzenia się z własnymi uczuciami. Ja zawsze dużo piłem. Teraz, kiedy mam ochotę na alkohol zadaję sobie pytanie: co się stało? - mówi McGregor w wywiadzie dla magazynu "Live".

KOMENTARZE (0)

NASA wyśle na Księżyc awatary?

2010-03-30 09:11:00 gadzetomania.pl

Projekt M, ogłoszony pod koniec zeszłego roku przez NASA, oznacza plan wysłania na Księżyc misji z robotem, w ciągu 1000 dni licząc od 01.01.2010r. Niewykluczone, że w tym celu wykorzystane zostaną roboty, zdalnie sterowane przez naukowców z Ziemi. Coś à la awatary, znane z filmu Camerona…

Ta misja jak na razie prezentuje się dość zagadkowo. Space America pisała o Project M, iż nie zostanie podpisany kontrakt z jednym podwykonawcą, ale, że misja zostanie zlecona “najlepszym inżynierom na świecie”. Zalatuje to ogromną determinacją, która być może inspirowana jest także amerykańskimi planami kolonizacji kosmosu.

Wykorzystanie “robonautów”, sterowanych przez naukowców z powierzchni Ziemi, wydaje się wielce prawdopodobne. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę krótki czas na misję (1000 dni) oraz ograniczenie środków. Gizmodo sugeruje, że łączność pomiędzy naukowcem, a robotem byłaby wyjątkowo bliska, pozwalając mu poczuć się tak, jakby faktycznie wędrował po powierzchni Księżyca. Wszystko to dzięki zastosowaniu kombinezonów motion capture.

Oczywiście, to nie to samo, co wysłanie misji załogowej na naturalnego satelitę Ziemi… Nie zapominajmy jednak, o pewnej obietnicy, złożonej przez Google w 2007 roku. Czyżby NASA połaszczyła się na nagrodę 20 mln dolarów, którą Google oferuje za wysłanie bezzałogowej sondy na Księżyc do 2012 roku? Z pewnością, nie zaszkodzi się pospieszyć.

Oczywiście Avatar, Avatarem, tylko, czemu wygląda prawie jak C-3PO? Niestety nawet na filmiku


KOMENTARZE (0)
Loading..