A Waszym zdaniem kto jest najlepszy?
W zeszłym miesiącu zabrałem się za analogie między powstaniem Imperium Galaktycznego i Trzeciej Rzeszy. W tym miesiącu mamy czas na to, by przenieść punkt ciężkości z dyktatorów na indywidua, które sprawiają, że Imperium funkcjonuje. A sercem tego co sprawia, że Imperium działa, są imperialni oficerowie, zimna i wydajna grupa, która w wielu miejscach była inspirowana wydarzeniami II wojny światowej.
Fakt, że faszyzm inspirował wygląd i klimat Imperium to nie żaden sekret. Właściwie to twórca „Gwiezdnych Wojen” George Lucas nawet w komentarzach do „Imperium kontratakuje” nazywa imperialnych oficerów „Nazistami”. Dokładnie wspomina ich militarystyczny strój:
- Naziści noszą właściwe dokładnie ten sam strój, który użyliśmy w pierwszym filmie i są zaprojektowani tak by wyglądać bardzo autorytarnie, bardzo imperialnie.
Ten motyw jest ważny i jest jednym z definiujących ten okres „Gwiezdnych Wojen” tematów.
- Zobaczycie, że z czasem oficerowie nie pojawiają się właściwie w filmach o Republice, tymi trzema pierwszymi – mówi Lucas. – Nie ma tego militarystycznego wyglądu w pierwszych trzech filmach, bo tam to Jedi są tymi, którzy strzegą pokoju we wszechświecie, a nie wojsko.
W projektowaniu wyglądu tych postaci, historia odegrała istotną rolę. Projektant kostiumów John Mollo dostał za zadanie stworzenia wyglądu tych złych sług Imperium. Mollo szukając inspiracji swoich projektów patrzył wstecz.
- Nie spoglądaliśmy na żaden konkretny film, ale mieliśmy mnóstwo książek. Były to science fiction, także filmy, ale też książki o II wojnie światowej, o Wietnamie czy o japońskich zbrojach. – Wskazówki były jednoznaczne. – George wypowiadał się dość ogólnie – mówi Mollo. – Przede wszystkim chciał, by imperialni wyglądali na efektywnych, totalitarnych faszystów, a Rebelianci jak dobrzy, tacy trochę wyciągnięci z Westernu czy US Marines. Powiedział: „Masz bardzo trudne zadanie tutaj, bo nie chcę, by ktoś zwrócił uwagę na kostiumy. One mają wyglądać znajomo i nieznajomo jednocześnie.”
Dokładny krój mundurów z pewnością był rozpoznawalny, ale nie bazował dokładnie na ubiorach z II wojny światowej. Paleta kolorów w Imperium faktycznie w zamierzeniu miała być faszystowska, ale to dużo wcześniejsze pruskie mundury wojskowe zainspirowały projekty Johna Mollo. Koszula i spodnie noszone przez oficerów Imperium bazują na mundurach niemieckich ułanów, dywizji konnych lansjerów którzy poprzedzali nazistowskie Niemcy. Ten styl mundurów był używany aż do końca I wojny światowej, ale z pewnością nie był znakiem rozpoznawczym III Rzeszy.
Nawet aktorzy, którzy nosili te kostiumy mają pewne powiązania z II wojną światową. Kenneth Colley, który grał admirała Pietta, opowiada krótką historię o tym jak dostał rolę.
- Szef castingu „Imperium kontratakuje” znał mnie – relacjonuje Colley. – Poprosił mnie bym spotkał się z Irvinem Kershnerem, który jak mi powiedział, będzie robił sequel „Gwiezdnych wojen”. Nie widziałem jeszcze „Gwiezdnych wojen” w tym czasie, ale widziałem czym były, więc się zgodziłem. Pamiętam jak wszedłem do jego biura i Irvin powiedział do mnie: „Szukam kogoś, kto przestraszyłby Adolfa Hitlera!”. Potem zmierzył mnie od stóp do głów i kontynuował: „Tak, myślę, że to ty.”
Natomiast o samym odgrywaniu roli Colley mówi:
- Oczywiście mieli pewien pomysł na ludzi Dartha Vadera w których rozbrzmiewały echa Gestapo lub przynajmniej faszyzmu, ale to też sposób w jaki podszedłem do tej roli.
Poza filmami Star Wars, II wojna światowa zainspirowała także jedną z najbardziej ikonicznych postaci z Legend. Mówiąc o swojej książce „Dziedzicu Imperium” autor Timothy Zahn wyjaśniał jak rozwinął postać Wielkiego Admirała Thrawna.
- Chciałem, by szwarccharakter w „Dziedzicu” był przywódcą wojskowym, w przeciwieństwie do gubernatora, Moffa czy Sitha. Ale zwykły admirał był zbyt pospolity. Dlatego właśnie Wielcy Admirałowie.
Ten tytuł pochodzi z jednego najsłynniejszych opracowań II wojny światowej.
- Pierwszy raz spotkałem się z tym tytułem przypadkiem przy niemieckiej marynarce w „The Rise and Fall of the Third Reich” Williama L. Shirera – mówi Zahn.
A jesienią zobaczymy „Rebeliantów” a tam nowe Imperium i jego oficerów.
Sześć filmów spod znaku "Gwiezdnych Wojen" przedstawiło wiele fantastycznych stworzeń, od acklayów i banth aż po varactyle i wampy. "The Clone Wars", wraz ze swoim filmem pełnometrażowym i odcinkami w liczbie 121, wzbogaciło ten świat o menażerię niezwykłych bestii. W tej serii będziemy śledzić te unikalne stworzenia, ożywione przez głównego reżysera Dave'a Filoniego, artystę Kiliana Plunketta oraz utalentowanych ludzi z Lucasfilm Animation, zaczynając od sezonu pierwszego.
Neebray
W filmie pełnometrażowym "The Clone Wars" [tak naprawdę w odcinku "Shadow of Malevolence" - przyp. tłum.] Anakin prowadzi eskadrę Y-wingów przez mgławicę Kaliida, gdzie zostają niemalże pożarci (a niektóre maszyny zostają poważnie uszkodzone) przez stado neebrayów. Te latające stworzenia mają po sześć oczu, ostre zęby, cztery przezroczyste skrzydła i występują w kilku kolorach. Podczas gdy dorosłe osobniki żyją w próżni kosmicznej, młode dorastają na Rishi, Rugosy, Tatooine i innych ciałach niebieskich. Może wydawać się dziwne, że rodzice i dzieci żyją w tak skrajnie różnych środowiskach, ale w prawdziwym świecie tak zdarza się wśród ryb, płazów i niektórych ptaków. Prócz filmu pełnometrażowego, małe neebraye różnych gatunków pojawiają się w "Ambush", "Shadow of Malevolence" "Rookies" i "Jedi Crash".
Węgorz z Rishi
Węgorze z Rishi to okrutne drapieżniki żyjące w tunelach na księżycu Rishi. Te przerażające, robakopodobne stworzenia atakują, a potem znikają bez ostrzeżenia. Dwa skupiska pięciu czerwonych oczu oraz rozwarty pysk czynią je szczególnie wstrętnymi. W "Rookies" niebiesko-fioletowy węgorz mierzący 11,5 stopy [w przybliżeniu ok. 3,6 metra - przyp. tłum.] użył swoich czterech ostrych szczęk, by pożreć żołnierza-klona Cutupa - ze zbroją i wszystkim! Kapitan Rex później zastrzelił węgorza i naznaczył hełm Echa jego niebieską krwią. Został po tym trwały ślad, który stał się osobistym insygnium żołnierza.
Kwazel maw
Z tą gigantyczną, pływającą i bioluminescencyjną "gąsienicą" zaprzyjaźnił się Jar Jar Binks, który nazwał ją "Boogie" w "Bombad Jedi". Ten dziwny stwór, który na początku najwyraźniej chce zjeść Jar Jara, staje się niecodziennym sojusznikiem w desperackiej walce Gunganina przeciwko armii Separatystów na Rodii. Na szczęście dla Binksa, jego nowy przyjaciel ma niemal 290 stóp długości [ok. 88 metrów - przyp. tłum.] i połyka droidy wroga w całości!
Kwazel maw został zaprojektowany przez Russela Chonga i oparty na niewykorzystanym koncepcie Ralpha McQuarriego do Epizodu V.
Roggwart
Roggwarty to dzikie potwory o rozmiarach rankora z długimi pazurami, potężnymi szczękami i rozwidlonymi ogonami. Generał Grievous trzymał roggwarta o imieniu Gor w charakterze zwierzaka w "Lair of Grievous". Istoty te, pochodzące z planety Guiteca, są ulubionymi zwierzętami kaleeshańskich wojowników, którym Grievous kiedyś był. Generał nakazał swojemu asystentowi, A4-D (osobistemu chirurgowi plastycznemu) operacyjnie ulepszyć Gora poprzez dodanie mu egzoszkieletu i cybernetycznych ramion. Roggwart żył w lochach zamku Grievousa na księżycu planety Vassek, gdzie zaatakował intruzów Jedi.
Przed osiągnięciem swojej ostatecznej formy Gor przeszedł kilka radykalnych zmian projektu; był na przykład przerażającą bestią przypominającą kretoświerszcza-ludojada.
Gundark
W "Imperium kontraktakuje" Han Solo mówi zdrowiejącemu Luke'owi, że wygląda na "dość silnego, by urwać uszy gundarkowi". Przez długi czas fani "Gwiezdnych Wojen" zastanawiali się jak wygląda ten przerażający stwór. Po raz pierwszy kanonicznego gundarka zobaczyliśmy w "Dooku Captured". W tym odcinku Anakin i Obi-Wan natrafiają na gniazdo tej istoty w jaskini i ledwo uciekają. Para tych zwierząt występuje później w "R2 Come Home" i "The Disappeared, część 2".
Gundarki mają sześć kończyn. Wspinają się, używając swoich muskularnych ramion, ale biegają, wykorzystując dłonie i stopy, by zachować równowagę. Wszystkie cztery dłonie mają po cztery palce, ale stopy posiadają tylko jeden, wyposażony w ogromny pazur. Szkarłatne gundarki mają ciemną, włochatą grzywę oraz grube włosy na większych przedramionach i ogonie. Ich najbardziej przerażające cechy, poza wrednym charakterem, to ostre jak brzytwa zęby i pazury, których używają do rozdzierania ofiary.
Projekt gundarka w "The Clone Wars" bazuje na wczesnych przedstawieniach w podręczniku do RPG. Jedną z zauważalnych różnic jest podwójny nos, który artysta Kilian Plunkett pożyczył od tauntaunów.
Gutkurr
Nieprzyjemne gutkurry pochodzą z planety Ryloth. Coś pomiędzy welociraptorem a insektem, człapią one na dwóch nogach i nadziewają ofiary parą krótkich, ostrych ramion. Ich zewnętrzną skorupę pokrywają kolce, a z rozwartych paszczy wystają ostre zęby, zlokalizowane pod czerwonymi, pustymi oczyma. Mierzące sobie sześć stóp [ok. 180 cm - przyp. tłum.], te bezrozumne bestie pożerają nieszczęsnych, choć najwidoczniej smakowitych Twi'leków oraz żołnierzy-klonów. Pozbawiony skrupułów droid taktyczny TX-20 używa gutkurrów w pułapce w "Innocents of Ryloth".
Skalder
Skaldery to pokryte grubą skórą roślinożerne zwierzęta żyjące na planecie Florrum. Jar Jar Binks i oddział żołnierzy dosiedli tych przyjaznych stworzeń i rzucili się w pościg za weequayańskimi piratami na śmigaczach. Te stadne zwierzęta budową trochę przypominają nosorożce, ale ze swoją parą małych kłów są podobne do prehistorycznych zwierząt znanych jako placeriasy. Skaldery zostały zaprojektowane przez Sergia Paeza i występują w "The Gungan General" oraz w "Bound for Rescue".
Mastiff phalone
Przypominające gryfy, mastiffy phalone to pokryte piórami, ptakopodobne stworzenia. Choć mają dzioby i szczątki skrzydeł, to poruszają się na czterech nogach. Ich długie pazury, potężne kończyny i dzioby wyposażone w zęby czynią z nich niebezpiecznych drapieżników. Zaatakowały one Jedi i klony, gdy ci rozbili się na Maridunie. Na szczęście lurmeńscy imigranci poinstruowali ich jak przechytrzyć mastriffy bez potrzeby zabijania ich. Te bestie pojawiają się (w sensie: żywe) tylko w "Jedi Crash".
Narglatch
Narglatche to dzikie, niebieskie koty pochodzące z Orto Plutonii. Z grzywą szpikulców, potężnymi kończynami oraz ostrymi jak nóż zębami i pazurami, narglatche to śmiercionośni łowcy, szybcy biegacze i znaczące zagrożenie dla żołnierzy-klonów. Te istoty są święte dla Talzów (rasa ta pojawiła się po raz pierwszy w scenie z kantyny w "Nowej nadziei"), którzy zarówno je jedzą, jak i wykorzystują jako wierzchowce. Narglatche są najwidoczniej głównym składnikiem pysznego bulionu, który Talzowie mogą pić przez swoje małe trąbki w chłodne, plutoniańskie wieczory.
Zwierzęta te pojawiły się po raz pierwszy w 1999 r., w grze od Lucasfilm Learning, "The Gungan Frontier". Oparto je na niewykorzystanym projekcie Terryl Whitlatch z Epizodu I, który później pojawił się w jej książce, "The Wildlife of Star Wars: A Field Guide". Narglatche to części goście w "The Clone Wars": pojawiają się w "Trespass", "Slaves of the Republic" i "Bound for Rescue". W kilku odcinkach występują również jako osobniki martwe oraz obrazek zdobiący republikańską kanonierkę.
Reeksa
Reeksy to gigantyczne, mięsożerne rośliny, które rosną w kanionach Iego. Przypominają ludożerne (lub jediżerne) muchołówki z wrednym usposobieniem. Anakin i Obi-Wan być może nigdy nie natrafiliby na tę nieprzyjemną roślinę, ale tak się składa, że jej korzenie były ważnym składnikiem lekarstwa na wirus błękitnego cienia w "Mystery of a Thousand Moons". Niestety, reeksy mają w swej ziołoleczniczej karierze tylko jeden odcinek.
Xandu
Xandu to duże, nietoperzopodobne stworzenia z sześcioma fioletowymi oczami, ostrymi kłami i podwójnymi skrzydłami. Anakin i Obi-Wan, w poszukiwaniu korzeni reeksy, lecą na niechętnym do współpracy xandu w "Mystery of a Thousand Moons". Ponieważ mają one niemal 12 stóp [ok. 3,6 metra - przyp. tłum.], dla niewtajemniczonych jazda na nich może być przerażającym przeżyciem - ale może nie aż tak przerażającym, gdy xandu bezceremonialnie uderzają tobą o ścianę kanionu, a potem powoli pożerają w gnieździe.
Blurrg
Początki tych ujmujących istot we wszechświecie "Gwiezdnych Wojen" sięgają 1985 roku i filmu telewizyjnego "Ewoks: The Battle of Endor". Pierwotnie stworzono je jako kukiełki animowane poklatkowo, a później pojawiły się w wielu grach wideo. Sama ich nazwa jest powodem, by je kochać, ale Ewoki i maruderzy z Endora oraz Twi'lekowie i żołnierze-klony z Rylotha doceniają je jako wierne wierzchowce. Tych przyjaznych stworzeń używa się zarówno jako zwierząt pociągowych czy rolniczych, jak i bojowych. Blurrgi pojawiły się też w "Liberty on Ryloth", "Supply Lines" i "Slaves of the Republic".
Zbierzcie się dziatwo, opowiem wam historię o zaraniu dziejów…
No dobra, z lat 80.
Ubiegły miesiąc to przede wszystkim rocznice premier wszystkich sześciu obecnie istniejących filmów „Star Wars”. Nostalgia rocznicowa z oryginalną trylogią dotknęła i mnie, a że ja jestem (ehm, ehm ledwo) wystarczająco stara, by móc widzieć te filmy w kinie wtedy kiedy wyszyły. Więc zacząłam sobie myśleć o moich wspomnieniach jak to było za pierwszym razem. A potem pomyślałam o adaptacjach powieściowych. (wpis oryginalny pochodzi z czerwca, przyp. red.)
Dorastanie jako dzieciak, który kochał „Gwiezdne Wojny” (i generalnie rozrywkę) nie było łatwe w latach 70. i 80. Jak się już zobaczyło film, to na tym się kończyło. Nie było to dostępne w domu na komputerze kilka miesięcy później. (Nie wspominając o tym, że komputery by tego nie udźwignęły!) Trzeba było się pogodzić z tym, by przeżywać film w pamięci, dzięki komiksom, książkom z obrazkami czy nowelizacjom.
Adaptacje były kołem ratunkowym, gdy dorastałam. Jako ktoś, kto już wtedy kochał książki, stanowiło to dla mnie idealny sposób by ponownie przeżywać ulubione filmy ponownie i ponownie. No i dodatkowo miały informacje o tym, co bohaterowie mają w głowie a czasem nawet zawierały usunięte sceny. (Nokautują tym samym dodatki na DVD!). Chociaż miałam nowelizacje wielu filmów, książki „Star Wars” były moimi ulubionymi. Każdą z innego powodu, napisane przez trzech różnych autorów, więc do każdej podeszłam inaczej.
„Nowa nadzieja” autorstwa „George’a Lucasa” (właściwie to Alana Deana Fostera, ale jako dzieciak nie zdawałam sobie z tego sprawy i byłam podniecona tym, że George osobiście napisał tę książkę!) jest najbardziej zwarta z wszystkich trzech, jakość której jako dziecko nie do końca potrafiłam docenić, ale obecnie cenią ją bardzo wysoko. Ta książka to skarb jeśli chodzi o informacje, zawiera sceny między Lukiem i Biggsem, Lukiem i jego przyjaciółmi z Anchorhead, Hanem i Jabbą (opisanym jako wielki ruchomy zwał mięśni i łoju, zwieńczony poznaczoną bliznami głową, z satysfakcją obserwował półokrąg uzbrojonych morderców). Myślę, że to co najbardziej mnie intrygowało i ekscytowało to fakt, że ta książka zdradziła nam nawet imię Imperatora – Palpatine! Czułam, że to George napisał osobiście odsłaniając nam kurtyny świata, który stworzył.
Adaptacja „Imperium kontratakuje” autorstwa Donalda F. Gluta jest moją ulubioną z trzech niejako przez to, że film jest moim ulubionym. Okładka mojego paperbacka była tyle razy używana, że zaczęła się rozpadać. No a będąc dzieckiem, wcale nie jest łatwo kupić kolejną! Używałam więc taśmy klejącej, by trzymało się to tak długo jak tylko możliwe. Wciąż jednak wyglądało to okropnie. Ale to wspaniała okropność. Scena w której Han całuje Leię wciąż tli się w mojej głowie. (Teraz, kiedy patrzyła na niego, pomyślała, że nigdy nie wydawał się
bardziej przystojny, ale przecież ciągle była księżniczką.
). Glut umiejętnie oddaje życie filmu dzięki opisom, wszystkie są imponujące zwłaszcza pamiętając o tym, że on nie widział jeszcze filmu.
„Powrót Jedi” w adaptacji Jamesa Kahna ma w sobie emocje, które zachowują ton filmu, ale też ma zabójcze kwestie jak dwór Hutta Jabby wrzał złośliwą ekstazą. Kahnowi udało się sprawić, że Leia jest aktywnym uczestnikiem wydarzeń w scenie w pałacu Jabby, w sposób jaki film tego nie wyklucza, co oczywiście doceniłam. Zawiera też usuniętą scenę z burzą pustynną, którą w 1983 świetnie się czytało. Pamiętam jak kupiłam tę książkę w lokalnym supermarkecie, tygodnie przed tym zanim film wyszedł i torturowałam się tym by przebrnąć ją, ale jednocześnie powstrzymywałam siebie. Ten typ kuszącej tortury już nie istnieje.
Na zawsze będę wdzięczna autorom adaptacji za to, że pomogli mi przeżywać moje ulubione filmy kiedy nie było opcji by można je oglądać w domu. Jako dorosła osoba w pełni podziwiam znakomitą pracę tych autorów, którzy przenieśli nas do odległej galaktyki. Jest dobra szkoła pisania adaptacji, ale te trzy książki to przykłady najlepszej formy. Nawet jeśli macie swoje wydania Blu-ray i odtwarzacie je ciągle na HDTV, wciąż warto jest przeczytać… i przypomnieć sobie o czasie, który odszedł.
W poprzednim miesiącu twierdziłem, że II wojna światowa wpłynęła na elementy „Gwiezdnych Wojen” bardziej niż cokolwiek innego. W tym miesiącu zamierzam tego dowieść, dokładnie studiując ulubiony okręt kosmiczny galaktyki – „Sokoła Millennium”. Prawie każdy aspekt tego słynnego pojazdu dzieli jakieś powiązanie z wojną, od kokpitu po silniki. To II wojna światowa pomogła zbudować naszą ulubioną kupę złomu.
Nawiązania zaczynają się w kokpicie „Sokoła” z jego ikonicznym oknem w stylu szklarni. To tu publiczność po raz pierwszy wskoczyła w nadprzestrzeń, to z tego słynnego miejsca Han Solo unikał imperialnych okrętów w polu asteroid nieopodal Hoth. Trzydzieści lat wcześniej kokpit w tym samym stylu latał na pokładzie jednego z najbardziej zaawansowanych bombowców II wojny światowej, amerykańskiego B-29 Superfortess (Superforteca).
B-29 był amerykańskim czterosilnikowym ciężkim bombowcem zaprojektowanym przez Boeinga i używanym dość intensywnie podczas późniejszej fazy kampanii nalotów bombowych na Niemcy i Japonię. Dwie bomby atomowe zrzucone właśnie z B-29 skończyły wojnę i zasygnalizowały początek ery atomowej.
Jak inne bombowce z tamtych czasów, B-29 były najeżone działami maszynowymi przeznaczonymi do obrony załogami wrogich myśliwców. Zdjęcia strzelców i ich dział maszynowych celujących w myśliwce przelatujące na niebie stały się symbolem kroniki lat 40. Ale wraz z rozwojem broni naprowadzanej po II wojnie światowej, obronne działa maszynowe stały się mocno przestarzałe. Ten typ podniebnej broni stał się więc unikalny dla II wojny światowej, ale jednocześnie wywarł swój wpływ na George’a Lucasa i jego ekipę „Gwiezdnych Wojen”.
W celu wyrazistego ukazania ruchu, jaki chciał Lucas osiągnąć w filmie, stworzył swoją własną, wczesną wersję animatyki, używając do tego archiwalnych zdjęć z II wojny światowej oraz klasycznych filmów wojennych. Gdy pisał film, Lucas także oglądał telewizję.
- Za każdym razem, gdy w telewizji był film wojenny taki jak „Mosty Toko-Ri” (The Bridges of Toko-Ri, 1954), oglądałem je, a gdy były tam walki myśliwców, nagrywałem je na wideo. Potem przetransferowałem to na taśmę 16mm i zmontowałem tak by pasowało do mojej wizji „Gwiezdnych Wojen”. To był naprawdę mój sposób by ukazać ruch okrętów kosmicznych.
Lucas twierdzi, że zgromadził jakieś 25 godzin nagrań wideo. To właśnie zdjęcia takie jak te zainspirowały sekwencje z Hanem Solo i Lukem Skywalkerem strzelającymi w wieżyczkach do imperialnych TIE Fighterów podczas ucieczki z Gwiazdy Śmierci.
Przyjrzyjcie się uważnie okrętom, które przelatują i może nawet zobaczycie w nich części pojazdów z czasów wojny. Dzięki metodzie zwanej kitbashingiem, szczegółowe modele zbudowane przez ekipę od efektów z ILM zostały pokryte w sposób dosłowny okrętami, czołgami i artylerią z II wojny światowej. Steve Gawley, modelarz z „Nowej nadziei” wspomina:
- Nie mieliśmy na nic pieniędzy. Nie kupowaliśmy nic nowego, nawet meble w sali kinowej pochodziły ze zwrotów od Goodwill. Mieliśmy dobrą relację z Monogram, firmą produkującą modele z Hawthorne w Kalifornii, mogliśmy zamówić pewne plastykowe drzewa z częściami od ich modeli, oraz odkupić zwroty, którym mogło brakować części, mając nadzieję, że akurat ta część nie będzie nam potrzebna. Mieliśmy olbrzymie zniżki na tego typu rzeczy.
Te modele ze zniżką nadały pojazdom z „Gwiezdnych Wojen” świetny, „używany” wygląd.
Model „Sokoła Millennium” jest pokryty właśnie takimi modelami. Na obrazku widać model „Sokoła” w wielkości 5 stóp, który używano w produkcji Epizodu IV. Cała główna struktura okrętu została stworzona od początku, ale wiele z bogatych szczegółów zostało dodanych z istniejących już fragmentów modeli. Powłoka „Sokoła” składa się z kawałków czołgów typu Panther, Tiger, myśliwców Messerschmitt 109, Kubelwagonów i wielu innych.
Ale „Sokół Millennium” nie zawsze był modelem. Dla Epizodu IV skonstruowano części okrętu na planie, a potem przy „Imperium kontratakuje” nawet „Sokoła” pełnej wielkości z stali i sklejki. „Sokoła Millennium” pełnej wielkości zbudowała grupa inżynierów morskich z doków Pembroke w Walii. Ekipa konstrukcyjna w Pembroke miała już doświadczenie w budowaniu drewnianych pojazdów. Podczas II wojny światowej, Pembroke było największą na świecie bazą łodzi latających, konstruowano tu i startowały stąd długodystansowe wodnosamoloty, które pomagały chronić amerykańskie i brytyjskie konwoje okrętów przemierzające ocean atlantycki. Trzydzieści lat później rzemieślnicy w Pembroke ponownie pracowali w sekrecie, tym razem budując „Sokoła” nim wysłano go w częściach przypominających wycinki koła do studia Elstree.
By dać życie ekranowemu „Sokołowi Millennium”, nawet specjalne efekty dźwiękowe bazowały na wojennych nagraniach. Jak tłumaczy Ben Burtt, „Sokół” jest głównie spowolnioną wersją dźwięków myśliwca P-51 Mustang, nagraną na pokazach lotniczych na pustyni Mojave.
- Podczas pokazu powiedziałem „chcę nagrać jakieś samoloty”, a oni odpowiedzieli „Serio? Więc sobie tam pochodź”. Dziś nie dałoby się tego zrobić, stałem na pylonie a samoloty przelatywały jakieś 15 stóp powyżej mojej głowy. Były tak szybkie, że ledwo mogłem je dostrzec, gdy przelatywały, były tylko rozmyciem, ale mogłem poczuć zapach oleju i wydechów. Leżałem sobie na ziemi z moim mikrofonem i nagrywałem te samoloty, tak przez kilka dni. Miałem mnóstwo wspaniałego materiału. Prawie wszystkie okręty kosmiczne pochodzą z tych nagrań z Mojave, wliczając w to „Sokoła”. Używacie samolotów z napędem tłokowym, jest tym, co odróżnia pojazdy z „Gwiezdnych Wojen” od większości pojazdów filmowych. Montażyści dźwięku zdawali się zawsze koncentrować na hukach i rykach odrzutowców czy rakiet.
Możecie to uznać za dzieło przypadku, ale miłośnicy historii uznają tą okoliczność za ciekawostkę. Podczas gdy z pewnością znacie wielki koreliański okręt pilotowany choćby przez Hana Solo, to czy słyszeliście o Przesmyku Karelskim (ang. Kareliab Isthmus - gra słów), jeziorze w północno-zachodniej Rosji, gdzie Finnowie i Sowieci toczyli Wojnę Zimową, podczas wczesnych dni II wojny światowej? Albo czy wiecie, że podczas wojny, „kessel” run (trasa na Kessel) odnosiło się do niemieckich pilotów starających się zaopatrzyć wojska, otoczone przez Sowietów po bitwie o Stalingrad? Kessel, czy raczej „kocioł” po niemiecku to był termin używany do takiego otoczenia. Czy to miejsce, tak ważne dla II wojny światowej, ma coś wspólnego ze swoimi galaktycznymi odpowiednikami? Zostawię was, byście pomyśleli sobie nad tym, aż do następnego miesiąca, gdy powróci „Od wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen””!