TWÓJ KOKPIT
0

Epizod IV: Nowa nadzieja :: Newsy

NEWSY (745) TEKSTY (44)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

Reedycja sagi w Polsce

2013-09-11 16:59:28

25 września 2013 w Polsce pojawi się kolejna reedycja sagi na DVD. Będą dostępne dwa pakiety z klasyczną trylogią oraz prequelami. O amerykańskich pakietach pisaliśmy tutaj. Polskie (ale nie tylko, bo dotyczy to prawie wszystkich krajów poza USA) nie będą zawierały Blu-ray, będzie to jedynie wersja DVD. Według Imperiala będzie to wersja sprzed ostatnich poprawek. Prawdopodobnie nie będzie na tych wydaniach lektora. Oficjalnie nie ma go w zapowiedziach, ale na niektórych płytach z prequeli może on się pojawić. Oba pakiety kosztują po 99,99 PLN.



Według niektórych źródeł na rynku powinny pojawić się też ponownie płyty z pojedynczymi epizodami.
KOMENTARZE (18)

P&O 33: Czy będą w tym roku wydane Gwiezdne Wojny w wersji 3-D?

2013-08-25 14:18:43



Tym razem mamy pytanie z roku 2007, które wciąż pozostaje aktualne.

P: W zeszłym roku dużo mówiono o wydaniu Gwiezdnych Wojen w wersji 3-D w 2007? Czy te filmy pojawią się w kinach w ramach obchodów 30-lecia sagi? Czy to jeszcze aktualne?

O: Na chwilę obecną nie ma ostatecznych planów wprowadzenia Gwiezdnych Wojen w wersji 3-D. I choć sam projekt nas intryguje, Lucasfilm na razie jest zajęty innymi rzeczami związanymi z 30-leciem, a także produkcją nowego serialu animowanego, nowej części Indiany Jonesa oraz innymi projektami rozrywkowymi.

K: W roku 2007 faktycznie to przedsięwzięcie wydawało się jednak mało realne, ze względu na ilość kin, które byłby w stanie poradzić sobie z odtwarzaniem filmów 3-D. To jednak się zmieniło dzięki cyfrowej rewolucji, która miała także miejsce w Polsce. Oprócz klasycznych analogowych projektorów pojawiły się cyfrowe, które potrafiły zarówno wyświetlać obraz 3-D, jak i zwykły. To zaowocowało tym, że prace nad sagą 3-D nabrały tempa. W lutym 2012 mieliśmy premierę „Mrocznego widma 3-D”. Kolejne były w planach. „Atak klonów 3-D” został skończony (i był pokazywany na Celebration Europe II). Plany marketingowe na rok 2014 dotyczące gadżetów wciąż w wielu miejscach bazują na „Zemście Sithów”, która miała wejść do kin w wersji 3-D w przyszłym roku. Jednak wykupienie Lucasfilmu przez Disneya przeniosło premierę 3-D tych filmów na czas bliżej nieokreślony.
KOMENTARZE (15)

„Ojciec chrzestny” i „Gwiezdne Wojny”

2013-08-21 17:00:12 oficjalny blog



Tym razem Bryan Young postanowił wziąć na warsztat jedno z arcydzieł kina lat 70., wcale nie tak odległego „Gwiezdnym Wojnom”, ba, bliższego niż nam się wydaje.

„Ojciec chrzestny” ma głęboki wpływ na cały krajobraz amerykańskiej kinematografii po 1972, roku swojej premiery, a „Gwiezdne Wojny” nie są tu żadnym wyjątkiem.

„Ojciec chrzestny” to mistrzowska eksploracja ludzkiej strony mafii, oraz wpływu jaki wywiera ona na duszę oraz rodzinę, no i był wyreżyserowany przez wieloletniego przyjaciela i mentora George’a Lucasa – Francisa Forda Coppolę.

Półświatek jest ważnym elementem uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, od łowców nagród i najemników, przez nieudolnych kryminalnych biurokratów Federacji Handlowej i kryminalnych szych Huttów.



Być może otyły ślimak Jabba the Hutt jest bardziej fizyczną reprezentacją duszy Don Corleone, ale nie musimy kopać tak głęboko by znaleźć inspirację „Ojcem chrzestnym” w „Gwiezdnych Wojnach”. Poza oczywistymi analogiami między Huttami a Pięcioma Rodzinami, które widzieliśmy w „Ojcu chrzestnym”, być może najbardziej bezpośrednim wpływem jest ustawienie oraz montaż niektórych, kluczowych scen.

W „Nowej nadziei” rozmowa między Greedo i Hanem, bez wątpienia dwoma wrogami, którzy chcą i mogą pozabijać się nawzajem, przebiega wyjątkowo spokojnie. Najciekawszą interakcją w każdym filmie jest zawsze scena gdy protagonista i antagonista siadają i sobie dyskutują, nawet jeśli wmieszane są w to blastery. „Ojciec chrzestny” dał nam najlepszy przykład takiej sceny, kiedy młody Michael, którego szczęka jeszcze nie wydobrzała po tym jak została uderzona ręką McCluskeya, odbywa rozmowę ze skorumpowanym gliną i Sollozzo. Podobnie jak Han, młody Corleone wie, że to sytuacja „on albo ja” i brutalnie zabija złych z zimną krwią.





Ale wpływ „Ojca chrzestnego”, podobnie jak poziom przemocy u sługusów Jabby, nie kończy się na tym. Jabba staje się też swoistą ofiarą stylu „Gwiezdnych Wojen” inspirowanego „Ojcem chrzestnym”. Luca Brasi, jeden z grubszych głównych egzekutorów Don Corleone zostaje zamordowany garotą w klimatycznej scenie zdrady [udawanej]. Ujęcie jak i wyraz twarzy Luci Brasiego dziwne przypomina – księżniczkę Leię duszącą Jabbę swoimi własnymi łańcuchami niewolniczymi w „Powrocie Jedi”.







Ale to nie koniec hołdów dla „Ojca chrzestnego” w postaci Huttów. Najbardziej krzykliwym może być Marlo the Hutt, stworzony w serialu „Wojny klonów”, Marlo nawet nazywa się po Marlonie Brando i bardzo przypomina z wyglądu Don Vito Corleone z „Ojca chrzestnego”, granego przez Marlona Brando. Marlo the Hutt jest jednym z członków rady Huttów, która sama w sobie czerpie z Pięciu Rodzin w „Ojcu chrzestnym”.





Ale to „Zemsta Sithów” może się pochwalić najbardziej dopracowanym hołdem do „Ojca chrzestnego”, podczas sekwencji formowania się Imperium. W „Ojcu chrzestnym” Michael Corleone przewodniczy chrzcinom nowego pokolenia Corleone, które jest przerywane ujęciami jego zbirów mordujących pozostałych przywódców gangów, którzy stali na drodze skonsolidowanej kontroli przestępczego półświatka. To samo można powiedzieć o narodzinach nowego Galaktycznego Imperium, którym przewodził Palpatine. Zgodnie z komentarzem George’a Lucasa do „Zemsty Sithów” ta sekwencja celowo została zmontowana z Anakinem zabijającym przywódców Federacji Handlowej, właśnie jako hołd dla najlepszego obrazu 1972.







Ale zanim George Lucas mógł wetknąć „Ojca chrzestnego” do „Gwiezdnych Wojen”, nakręcił wcześniej „Amerykańskie Graffiti”, które wpłynęło na „Ojca chrzestnego”.

Dodatkowo George Lucas pracował nad „Ojcem chrzestnym” sugerował uwagi i dokładał pewne ujęcia. Pomógł też Coppoli wypracować kilka kreatywnych rozwiązań w czasie montażu, tym samym pomógł stworzyć film takim jakim znamy go dziś. Zdaniem Coppoli, to Lucas pomógł mu stworzyć niesamowicie istotną scenę w szpitalu. Nie było żadnych zdjęć pustych korytarzy, które miały na celu zbudować napięcie przed drugą próbą zabójstwa Vito Corleone. To właśnie Lucas zasugerował, by przeszukać wszystkie ujęcia ze szpitala i tam znaleźć krótkie fragmenty, które zmontowano razem tworząc właśnie pusty korytarz. Nikt na widowni się nie zorientował, a sama scena stała się jedną z najbardziej zapadających w pamięć sekwencji filmu.

To dowód na to, że kreatywność ma swoje cykle, które nieustannie rodzą więcej kreatywności. Wielkie filmy inspirują jeszcze wspanialsze filmy, i nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać, jak bardzo wielkie filmy wpłynęły na „Gwiezdne Wojny”.




KOMENTARZE (4)

Gwiezdne Wojny na D23 Expo

2013-08-13 17:08:08



Chyba wszyscy, poniekąd zachęceni sugestiami oficjalnej, czekaliśmy na nowinki dotyczące „Gwiezdnych Wojen” na D23 Expo, czyli konwencie i targach Disneya, które odbyły się w ostatni weekend w Anaheim. To, że nie padły tam żadne konkrety nie oznacza jednak, że nic nie wspominano o sadze.

Bob Iger się nie pojawił, ale tuż przed imprezą dał znać, żeby nie spodziewać się nowych wieści o filmach. Ogłoszenie tego publiczności przypadło prezesowi Disneya Alanowi Hornowi (de facto druga osoba w firmie). Podczas przemówienia, na którym zapowiadał kolejne projekty wspomniał o „Gwiezdnych Wojnach” w kontekście roku 2015 i potwierdził cześć informacji, które już oficjalnie potwierdzono. Potem przeskoczył do kolejnego tematu, co zdecydowanie nie spodobało się publiczności. Choć warto wspomnieć, że sam początek zapowiedzi Lucasfilmu spotkał się z dużo większym aplauzem niż zapowiedzi Marvela czy Pixara.

Trochę bardziej rozgadany był Pablo Hidalgo, który podobnie jak na Celebration Europe II zaczął sypać informacjami, których na razie nikt inny nie potwierdza. Po pierwsze mówił o „Wojnach Klonów” i dodatkowym materiale, który powoli szykują do upublicznienia. Ma tam być tego więcej niż się ludziom na razie wydaje. Wspomniał też o „Detours”, niestety serial jest zawieszony obecnie, co oznacza, że nie trwają nad nim żadne prace. Nie znaczy to, że nie zostaną wznowione, ale na razie nie dzieje się nic. Nie zabrakło też pytań o przyszłość klasycznych filmów, w tym wydanie na DVD (w formie odrestaurowanej) oryginalnych klasycznych wydań „Nowej nadziei”, „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”. Tu Pablo powiedział nigdy nie mów nigdy. W roku 2006 filmy te wydano na DVD w oryginalnej formie, acz nie odnowiono ich, wykorzystano matrycę z początku lat 90. na podstawie której szykowano wydanie LaserDisc.

Oczywiście najważniejsze informacje, których Disney nie podał, ale nie omieszkali ich sugerować to nowe atrakcje w parkach Disneya. „Star Tours” to dopiero początek. Na razie nie zdradzono, co będzie więcej, ale ustawiono pudła, które mają zwiększyć ciekawość potencjalnych gości.








KOMENTARZE (10)

Kolejne wydanie sagi w USA

2013-08-05 17:14:41

Wygląda na to, że 20th Century Fox stara się wykorzystać „Gwiezdne Wojny” jak tylko może, zanim większość praw przejdzie do Disneya. Dlatego 8 października w USA pojawi się kolejna edycja filmów. Tym razem będą to dwa combo packi DVD+BD. Pierwszy to jak łatwo się domyśleć oryginalna trylogia, a drugi prequele. Nic nie wskazuje na to, by pakiety te miały jakąkolwiek dodatkową zawartość, po prostu będzie to reedycja wcześniejszych wydań. Będą one kosztować po 59,99 USD.



Na razie brak jakichkolwiek informacji na temat wydania tego w drugim regionie.

Update (2013-08-08) Według oficjalnej wydanie to będzie dostępne jedynie w pierwszym regionie (USA). W innych krajach można spodziewać się jedynie analogicznego wydania DVD, ale dokładnych planów nie zdradzono.
KOMENTARZE (14)

P&O 30: Tajemnicze skróty ABY i BBY

2013-08-04 19:22:52



Niektóre ze starszych pytań z cyklu Ask Jedi Council, trudno jednoznacznie zakwalifikować do jakiegoś działu. Zresztą dotyczą rzeczy w miarę oczywistych dla większości starych wyjadaczy. Większość młodych odczytuje je instynktownie, ale jak widać niekoniecznie w Stanach.

P: Co dokładnie oznaczają ABY i BBY?

O: ABY i BBY oznaczają dokładnie After the Battle of Yavin i Before the Battle of Yavin. I na ich podstawie datuje się wszelkie wydarzenia, mając „Gwiezdne Wojny: Nową Nadzieję” za punkt początkowy, rok zero. Tak więc coś, co jest opisane, że dzieje się 4000 BBY dzieje się 4000 lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci, a coś co jest określone mianem 140 ABY dzieje się 140 lat po wydarzeniach z tego filmu.

K:: Warto dodać, że samo A(BY) i B(BY) jest dla Amerykanów dość intuicyjne, gdyż powszechnie przyjęło się tam opisywać rok AD 2013 (skrót z łaciny: Anno Domini w Polsce używany niegdyś jako Roku Pańskiego) to rok bieżący, ale już 140 BC (to skrót od Before Christ) to data sprzed roku 1 (w przeciwieństwie do sagi u nas nie ma roku 0). Owszem próbuje się czasem zastępować te stare zwyczajowe oznaczenia nowomową jako CE i BCE (od Common Era i Before Common Era) jednak w normalnym życiu mało kto tego używa. Co ciekawa ta nowomowa ma nie tylko kontekst laicki, ale wynika choćby z tego, że samo określenie Before Christ jest dość nieprecyzyjne. Zważywszy na najnowsze wyliczenia, które według różnych metod datują narodziny Jezusa na okres od 8 do 3 lat przed naszą erą, jak to się zwykło używać w Polsce, a nie na rok 1 n.e.. U nas właśnie te dwa określenia (n.e. i p.n.e.) są dużo bardziej rozpoznawalne i częściej używane.

Samo datowanie od bitwy o Yavin jest w „Gwiezdnych Wojnach” o tyle naturalne, że wszyscy wiemy, gdzie to się zaczęło. Wewnątrz uniwersum istnieje kilka alternatychwych kalendarzy, które „zerują” daty, są to różne resynchronizacje, czy daty ważnych wydarzeń, jak choćby w „The Old Republic”, gdzie takim punktem zerowym jest traktat podpisany na Coruscant, tam znów automatycznie używane są skróty ATC (After the Treaty of Coruscant) oraz BTC (Before the Treaty of Coruscant ). Jednak i tak wszyscy najczęściej używają tego post-filmowego.
KOMENTARZE (3)

Rachunek sumienia za „Gwiezdne Wojny”?

2013-07-30 18:08:09

Jednym z najnowszych bohaterów internetu niedawno został ksiądz doktor Przemysław Sawa, z diecezji Warszawsko-Praskiej. Ksiądz zajął się opracowaniem listy zagrożeń duchowych, niestety jak to czasem bywa, tak i tym razem trochę się zagalopował. No i dostało się „Gwiezdnym Wojnom”. Wśród pytań, które doktor Sawa proponuje sobie postawić jest jedno dotyczących filmów i seriali (pisownia oryginalna).

53.Jakie filmy oglądasz? {magię, ezoteryzm i neopogaństwo promują m.in. horrory, seriale „Czarownice”, „Buffy”, „Nikita”,„Z Archiwum X”, wiele japońskich filmów animowanych (nie są tworzone dla dzieci) m.in. „Pokemony”, „Sailor Moon”, „Była sobie Pollon”, filmy okultystyczne i satanistyczne „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „E.T.”, „Odmienne stany świadomości”, „Odyseja kosmiczna 2000”, „Powrót Jedi”, „Gwiezdne wojny”, „Ciemny kryształ”, „Indiana Jones i świątynia potępienia”, „Wojownicze Żółwie Ninja”, „Niekończąca się historia”, „Imperium Kontratakuje”, „Kto wrobił królika Rogera”, „Frankenstein”, „Mission Impossible” (film finansowany przez scjentologów)}

Tych wersji trochę krążyło po internecie. Co ciekawe, na żadnej nie było prequeli, a na niektórych nie pojawiała się „Nowa nadzieja”. Najwyraźniej „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi” są najbardziej niebezpieczne. Problem jednak tkwi w tym, że lista została przygotowana dość niedbale. Już nie chodzi nawet o błędne tytuły, ale właśnie o ich dobór, który był dość kuriozalny zwłaszcza przy muzyce, gdzie pominięto wiele zespołów odwołujących się do kultury satanistycznej. Nic dziwnego, że lista ta została skrytykowana nie tylko przez jej przeciwników. Owa lista znajdowała się na stronie wzmiankowanej diecezji ale została już usunięta. Swoją drogą jak zwykle najzabawniejszy jest szerszy kontekst, zwłaszcza gdy kogoś interesuje jak naprawdę Watykan ocenił „Gwiezdne Wojny”. Dochodzenie w tej sprawie przeprowadziliśmy już kilka lat temu przy okazji wybryków medialnych innego duchownego, którego poniosła wówczas ułańska fantazja.
KOMENTARZE (30)

P&O 29: Dlaczego R2 myśli, że należał do Obi-Wana?

2013-07-28 07:27:23



Tym razem pytanie z „Nowej nadziei”.

P: W „Nowej nadziei” R2-D2 mówi, że jest własnością Obi-Wana Kenobiego. Kto mu nagadał, że należy do Kenobiego?

O: R2 kłamie mówiąc to. Kłamie również Luke’owi, gdy twierdzi, że coś blokuje przekaz holograficzny i nie może odtworzyć nagrania Leii. Artoo to przebiegły mały droid, a już zwłaszcza jak Leia zaprogramowała go, by odnalazł Obi-Wana. Nakazała mu obejść wszelkie inne oprogramowanie. Pozwoliło mu to także wejść do zastrzeżonej strefy z kapsułami ratunkowymi, gdzieś gdzie by się normalnie nie dostał.
KOMENTARZE (11)

Oryginalna klasyczna trylogia znów wydana?

2013-07-25 10:01:14

Sezon ogórkowy trwa w najlepsze. Wszyscy czekają na Celebration i zapowiedzi Lucasfilmu, a tymczasem po Comic-Conie w San Diego pojawiła się plotka jakoby Disney planował wydanie oryginalnej klasycznej trylogii na Blu-ray, a może i w kinach. Tej nie zmienionej wersji z lat 1977-1983. Pomijając fakt, że nie podano informacji kiedy mogłoby coś takiego się wydarzyć, z wyjątkiem tego, że byłby to dobry wstęp przed nowymi filmami, ale problemem ciągle jest to, że 20th Century Fox wciąż ma prawa do „Nowej nadziei”. Prawda do „Imperium kontratakuje”, „Powrotu Jedi” i prequeli wygasną za parę lat. Disney musiałby je zapewne odkupić, bo raczej jest mała szansa, by wydał 2/3 trylogii. Całe zamieszanie z tą informacją okazało się wynikiem niezrozumienia i właściwie tylko gdybaniem. Szkoda, choć ciekawe jest to, czy dowiemy się w tym tygodniu jakie plany ma Disney wobec oryginalnych filmów?
KOMENTARZE (11)

„Siedmiu samurajów” a saga

2013-07-15 10:12:49 oficjalny blog



Dawno nie było Bryana Younga, ale on co miesiąc stara się kontynuować swoje badania nawiązań filmowych. Tym razem znów wrócił do Kurosawy.

W przeszłości już rozważaliśmy wpływ filmów Akiro Kurosawy na Gwiezdne Wojny, ale myślę, że największy wpływ bez wątpienia miało „Siedmiu samurajów”. „Siedmiu samurajów” miało swoją premierę w 1954, to opowieść o grupie wieśniaków uprawiających ryż, którzy są terroryzowani przez bandytów. Kiedy bandyci pojawiają się na początku sezonu, informują zubożałych chłopów, że planują wrócić za jakiś czas i zrabować ich zbiory. Zamiast jednak ustąpić, jak robili to w przeszłości, chłopi decydują się nająć samurajów by ich ochronili i znajdują grupę nieprzystosowanych pozbawionych pana samurajów, by stanęli w ich obronie.

Część uroku „Siedmiu samurajów” wynika z tego, że opowiada każdy typ historii w ciągu swoich 207 minut. Dramat jest najbardziej widoczny, ale w filmie jest też akcja, przygoda, równowaga tragedii i humoru, oraz historia miłosna, ale też opowieść o dorastaniu. Wszystko jest reprezentowane, więc łatwo jest czerpać inspirację z fragmentów, ale nawet duch tej opowieści jest łatwy do zaadaptowania.

W „Nowej nadziei” łatwo jest zauważyć jak naiwne i fajtłapowate zauroczenie Luke Skywalkera w księżniczce Lei jest inspirowane podobną historią w „Siedmiu samurajach”, gdzie młody, wciąż szkolący się samuraj zakochuje się w jednej z chłopek. W prequelach takim moim ulubionym hołdem jest jedno ujęcie Yody w „Zemście Sithów”. W „Siedmiu samurajach”, sędziwy mistrz, Kambei Shimada (grany przez niesamowitego Takashi Shimurę), musiał ogolić głowę, by móc przebrać się za mnicha. Przez resztę filmu, za każdym razem gdy pogrąża się w myślach, dotyka ręką głowę, a ruch ten został naśladowany przez Yodę na gdy ten przebywa na kanonierce przewożącej go na okręt wybierający się na Kashyyyk, rodzinną planetę Wookieech. Można też zwrócić uwagę na mroczniejsze tematy ścieżki dźwiękowej „Siedmiu samurajów”, podobną natarczywość można znaleźć w utworach dotyczących Palpatine’a i jego sali tronowej w „Powrocie Jedi”.

Wiele technik filmowych z „Siedmiu samurajów” znalazło swoje zastosowanie w „Gwiezdnych Wojnach”. W „Siedmiu samurajach” często używa się przejść, które są od dawna związane z każdą zmianą sceny we wszystkich filmach z sagi „Gwiezdnych Wojen”. W pierwszym filmie mamy złych wyłaniających się na grani na horyzoncie. „Siedmiu samurajów” prawie literalnie wpłynęło na ujęcie uzbrojonego czołgu ofensywnego (Armored Attack Tank) Federacji wynurzającego się zza pagórka by zaatakować armię Gungan zbierających się na Naboo.


Ale pierwsze nawiązanie do „Siedmiu samurai”, w dodatku takie najbardziej wprost, znajdujące się w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” jest jedną z pierwszych opowiedzianych historii z Expanded Universe: zaczyna się w komiksie Marvela Star Wars #7, pierwszej historyjce dziejącej się po adaptacji filmu, Han Solo opuszcza Rebelię by spłacić Jabbę Hutta, ale jego pieniądze kradnie pirat. Han osiada na planecie Aduba-3, bardzo podobnej do Tatooine. Tam spotyka grupę wieśniaków, którzy proszą go by zabił hordę latających bandytów, którzy kradną wszystko, co chłopi posiadają. Han zbiera grupę łotrów (w tym ulubieńca fanów, wielkiego zielonego królika Jaxxona, oraz zwariowanego staruszka, który myśli, że jest Jedi o imieniu Don-Wan Kihotay), i bronią wioski tak jak „Siedmiu samurajów”.

Ale to nie był ostatni raz kiedy „Siedmiu samurajów” zostało zaadaptowanych w „Gwiezdnych Wojnach”. Ostatni przykład to prawdopodobnie odcinek z drugiego sezonu „Wojen klonów” pt. The Bounty Hunters.

W tym odcinku widzimy Anakina, Obi-Wana i Ahsokę, którzy rozbijają się na planecie i lądują w wiosce znajdującej się pod ochroną trojga łowców nagród, wynajętych by walczyć z Hondo Ohnaką, który zagroził, że ukradnie cenne zbiory.

W tej wersji opowieści, to Ahsoka odgrywa rolę Katsuhiro, młodego samuraja, który wciąż się uczy, zbyt młodej by się liczyła, ale jednocześnie kluczowej dla misji. Mistrz miecza, którym był Kyuzou w „Siedmiu samurajach” jest zastąpiony przez Embo, łowcy z charakterystycznym kapeluszem przypominającym zbieracza ryżu, któremu głos podłożył osobiście Dave Filoni.


Jednym z moich ulubionych wątków w „Siedmiu samurajach” jest ten, który dzieje się wokół trzech strzelb, które posiadają bandyci. Strzelby są śmiercionośną technologią, z którą samurajowie nie mogą konkurować. W „The Bounty Hunters” czołgi Hondo służą dokładnie temu samemu celowi, i jest to jak najbardziej zadawalające.

„Siedmiu samurajów” sączyło się do wszystkich zakątków uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a że film jest dobry, cieszę się, że nie wygląda iż miałoby się to skończyć.

„Siedmiu samurajów” to film odpowiedni dla każdego, kto potrafi czytać, gdyż można go oglądać jedynie z podpisami. To fantastyczny film, i prawdę mówiąc to mój ulubiony film, który nie jest „Gwiezdnymi Wojnami” czy „Indianą Jonesem”. Zabrałem mojego dziesięcioletniego syna do naszego lokalnego kina, pokochał każdą minutę tego filmu, ale był wdzięczny za przerwę.

Tak swoją drogą to w Polsce ten film był wydany z także w wersji z lektorem. Natomiast w ramach nawiązań do Kurosawy, Young pisał już o Kagemushy oraz Ukrytej fortecy. Swoją drogą przy temacie „Siedmiu samurajów” nie można zapominać o Siedmiu wspaniałych, czyli westernowej wersji dzieła Kurosawy, która także inspirowała twórców sagi.
KOMENTARZE (2)

Niby lato, a Starwarsówek ostro pracuje

2013-06-17 17:06:24

Znów zaczynamy od raczej smutnej informacji, niebezpośrednio związanej z sagą. Zmarł Ray Harryhausen, twórca efektów specjalnych do takich filmów jak „Zaginiony świat” (1925), czy „King Kong” (1933) i wielu innych. Harryhausen nie pracował bezpośrednio przy „Gwiezdnych Wojnach” ale wymyślił bardzo wiele sztuczek, które wykorzystano bądź rozbudowano w późniejszych produkcjach, nie wyłączając z tego sagi.

Disney tymczasem zakończył robienie porządków w Industrial Light and Magic. John Knoll został szefem kreatywnym tej firmy, stając się właściwie drugą osobą po jej pani prezes Lynwen Brennan.

O przyszłości Hollywoodu wypowiadają się George Lucas i jego przyjaciel Steven Spielberg. Zdaniem Lucasa obecnie wytwórnie zaczynają za bardzo ścigać się w tworzeniu blockbusterów i niebawem zapomną jak robi się cokolwiek innego. Spielberg dodaje, że studia niestety skupiają się na produkcjach za 250 milionów dolarów, zamiast zrobić kilka tańszych filmów. Obaj sugerują, że choć na razie się to sprawdza i filmy te ściągają miliony, to w końcu trend się załamie. By daleko nie szukać, warto wspomnieć choćby o zeszłorocznym „Johnie Carterze”, który uchodzi za jedną z największych porażek finansowych Disneya. George twierdzi, że w przyszłości będziemy mieć mniej kin, że filmy będą powstawać głównie na potrzeby domowej dystrybucji (internet, ew. coś co zastąpi DVD/Blu-ray), natomiast kina staną się czymś bardziej ekskluzywnym, przypominającym obecnie zawody sportowe, czy teatr. Bilety zdaniem Lucasa będą kosztować od 50 do 150 USD, ale za to filmy będą grane tam dużo dłużej, zupełnie jak sztuki na Broadwayu.

Teraz już przechodzimy do newsów. Jak dobrze pamiętamy, Steven Spielberg wstrzymał prace nad „Robocalypse”, ale za to znalazł już nowy projekt, który prawdopodobnie trafi teraz na tapetę. Będzie to „American Sniper”. Główną rolę zagra Bradley Cooper, produkcją zajmie się Warner Bros, scenariusz zaś napiszą Scott McEwen i Jim DeFelice na podstawie książki Chrisa Kyle’a. Kyle był członkiem oddział SEAL i służył w Iraku jako snajper, słynący z największej ilości wyeliminowanych wrogów. Irakijczycy nazywali go Al-Shaitan (szatan). Książka i scenariusz to nie tylko zabójstwa, ale też wspomnienia Chrisa o tym jaki wpływ wojna miała na niego samego i jego bliskich.

Co potem będzie robił Spielberg, na razie nie wiadomo. Znalazł już inną książkę – „Thank You For your Service” Davida Finkela do której prawa zakupiło już DreamWorks. Scenariusz prawdopodobnie napisze Jason Dean Hall, w projekt ma być zaangażowany Daniel Day-Lewis. Nie wiadomo jednak czy Steven stanie za kamerą, czy jedynie wyprodukuje ten film. Swoją drogą historia będzie dość podobna do „American Sniper”, bo opowiada o życiowych zmaganiach amerykańskich żołnierzy wracających z Afganistanu i Iraku.

Za to oficjalnie poinformowano, że „Jurassic Park 4”, produkowany przez Spielberga, nie ukaże się w 2014. Nie podano nowej daty premiery, coś przebąkiwano o 2015, ale stwierdzono jedynie, że na przygotowanie filmu potrzeba więcej czasu. Reżyseruje Colin Trevorrow, a jedyne co wiemy na pewno to fakt, że bohaterowie wrócą na wyspę Nublar.

J.J. Abrams roboty ma mnóstwo, ale wciąż szuka nowych scenariuszy, w tej materii ewidentnie idzie śladami Spielberga. Tym razem Jeffrey Jacob i jego studio Bad Robot (czyli pewnie dodatkowo też Bryan Burk) kupili prawa do scenariusza „The Stops Along the Way” napisanego przez Roda Serlinga. Ciekawostką jest fakt, że scenariusz ten był jednym z ostatnich dzieł Serlinga, który zmarł 38 lat temu. Sam autor twierdził, że to wyjątkowy tekst. Wszystko wskazuje na to, że dzieło to zostanie przerobione na limitowany serial we współpracy z Warner Bros.

Natomiast wiele wskazuje na to, że J.J. Abrams może nie wrócić na fotel reżysera „Star Treka” i to nie tylko ze względu na „Gwiezdne Wojny”. „W ciemność. Star Trek” choć zarobił już w Stanach ponad 200 milionów USD (kosztował 190 milionów, poza USA też już niedługo przekroczy 200 milionów przychodu) miał otwarcie niższe niż spodziewali się decydenci. Na razie nie podjęto decyzji o sequelu, ale już pojawia się giełda nazwisk. Wśród nich jest Joe Cornish, scenarzysta „Przygód Tin Tina”. Twórcy zaś mówią otwarcie o tym, że trzeci film mógłby skoncentrować się na konflikcie z Klingonami.

Jedną z gwiazd nowego „Star Treka” jest Benedict Cumberbatch, który zagra główną rolę w filmie „The Imitation Game”. Partnerować mu będzie Keira Knightley, świeżo upieczona mężatka. Reżyseruje Morten Tyldum, scenariusz napisze Graham Moore na podstawie książki „Alan Turning: The Enigma” autorstwa Andrew Hodgesa. Film będzie opowiadał o życiu wybitnego angielskiego matematyka i kryptologa Alana Turninga, który był homoseksualistą. Poddawano go różnym terapiom, ale ostatecznie w 1954 naukowiec odebrał sobie życie.

Keira lubi jednak różny repertuar i poza poważniejszym filmem negocjuje też rolę do czegoś lżejszego – czarnej komedii „Laggies”. Będzie to opowieść o młodej kobiecie, która otrzymawszy propozycję małżeństwa udaje, że wyjeżdża w podróż biznesową, a naprawdę spędza czas ze swoją siostrą. Reżyseruje Lynn Shelton, występują Sam Rockwell i Chloe Moretz. Knightley zastąpiłaby Anne Hathaway, która zrezygnowała z projektu ze względu na występ w „Interstellar” Christophera Nolana.

Wciąż dobrą passę ma Joel Edgerton. Ma zagrać w „The Double Hour”, będącego remakiem włoskiej „Podwójnej godziny” z 2009. Film reżyseruje Joshua Marston, a wujkowi Owenowi partnerować ma Michelle Williams. Oryginał opowiadał o pokojówce i policjancie, którzy spotykają się na zaaranżowanych spotkaniach dla samotnych i coś między nimi zaiskrzyło. Organizują wspólny wyjazd, ale romantyzm szybko się kończy, gdy muszą walczyć z bandytami.

Po „Wielkim Gatsbym” Edgerton dalej trzyma rękę na pulsie jeśli chodzi o poważniejszy repertuar. Wystąpi w „Black Mass”, biografii słynnego przestępcy Whiteya Bulgera (w tej roli Johnny Depp). Edgerton zagrałby agenta FBI, Johna Connolly’ego, który w dzieciństwie przyjaźnił się z Bulgerem. Reżyseruje Barry Levinson, scenariusz napisał Mark Mallouk na podstawie książki „Black Mass: The True Story of Unholy Alliance Between the FBI and the Irish Mob” Dicka Lehra i Geralda O’Neilla. Biografia Bulgera była luźną inspiracją “Infiltracji” z Jackiem Nicholsonem.

Skoro już przy Edgertonie jesteśmy, to jest jeszcze jeden film z jego udziałem, o którym pisaliśmy już parę razy. „Jane Got a Gun”, czyli western z którego zrejterowała reżyserka i część obsady. Otóż jest nowy odtwórca czarnego charakteru a jest nim... Ewan McGregor. Dodatkowo przypominamy, że główną rolę gra Natalie Portman. Reżyseruje Gavin O’Connor, może teraz to w końcu powstanie.

Tymczasem Natalie Portman zagra rolę Lady Makbet w nowej wersji „Makbeta”. Partnerować jej będzie Michael Fassbender (dał dyla z „Jane Got a Gun”), reżyseruje Justin Kurzel. W dodatku w tej wersji mają być zachowane oryginalne dialogi Williama Szekspira, szykuje się dość mocno klasyczna ekranizacja.

Liam Neeson prawdopodobnie nie wróci już na Olimp. Poinformował o tym niedawno Sam Worthington, który przyznał wprost, że nie ma co liczyć na powstanie trzeciej części „Starcia tytanów”. Filmy miały złe recenzje, a w dodatku słabo się zwróciły. Studio nie jest zainteresowane kontynuacją.

Samuel L. Jackson natomiast wystąpi w filmie „Barely Lethal”, który opowie historię nastoletniej płatnej zabójczyni, cieszącej się międzynarodową renomą. Szesnastolatce jednak nudzi się takie życie, pozoruje własną śmierć i zapisuje się do zwykłej szkoły. W głównej roli zagra Hailee Steinfeld („Prawdziwe męstwo”). SLJ zagra jej mentora. Co ciekawe reżyserem ma być Kyle Newman, znany fan „Gwiezdnych Wojen” i twórca „Fanboys”.

Rick McCallum, zaczyna wracać do życia po odejściu z Lucasfilmu. Niedawno zakupił prawa do przeniesienia na duży ekran krótkometrażowego SF „R’ha”. Oryginalny „R’ha” stał się w tym roku przebojem Internetu. Reżyserią zajmie się autor oryginału – Kaleb Lechowski. Oryginał można obejrzeć choćby na YouTubie:



„Blade Runner 2” cały czas jest w przygotowaniu. Michael Green prowadzi rozmowy w sprawie rozwinięcia i poprawienia scenariusza pierwotnie napisanego przez Hamptona Fanchera. Wciąż jednak nie jest jasne, czy Harrison Ford powróci w roli Ricka Deckarda. Reżyseruje Ridley Scott, przewidywana data premiery to 2014.

Za to mamy wysyp zwiastunów związanych z Fordem. Chodzi o filmy „Paranoja” oraz „Gra Endera”.





„Paranoia” pojawi się w naszych kinach pod koniec sierpnia, „Gra Endera” zaś w listopadzie.

Na koniec jeszcze mała ciekawostka. Al Pacino wypowiedział się niedawno o sadze, ale o dziwo nic nie wspominał o graniu w Epizodzie VII. Raczej wspominał Epizod IV, otóż podobno oferowano mu rolę Hana Solo, ale ostatecznie jej nie wziął. I to nie dlatego, że była ona radykalnie inna od wizerunku, który sobie wypracował choćby „Ojcem chrzestnym”. Stwierdził niedawno:
- Miałem wziąć tę rolę, ale nie zrozumiałem scenariusza.
Cóż Harrison Ford powinien się jedynie cieszyć.
KOMENTARZE (5)

Z lamusa konwentowego #5: Celebration IV

2013-06-12 17:25:41

Dwa lata po poprzednim Celebration postanowiono poszukać nowej formuły konwentu. Po pierwsze nie było nowego filmu, po drugie powtórka z Celebration III to trochę za mało, poprzeczkę podniesiono. Zdecydowano się więc nawiązać do 30-lecia „Nowej nadziei” i uczynić ją centralnym tematem konwentu, w myśl zasady Celebration I – Epizod I, to Celebration IV – Epizod IV. Pożegnano się z Indianapolis i wynajęto firmę odpowiedzialną za GenCon. Konwent zorganizowano w Centrum Konwentowym w Los Angeles, w samym sercu tego olbrzymiego miasta, więc nie było tu problemów z infrastrukturą. No i ładna pogoda gwarantowana, w końcu to słoneczna Kalifornia. Zmieniła się też trochę data, był to 24-28 maja 2007, bliżej faktycznego 30-lecia. Póki co, Celebration IV jest największym ze zorganizowanych konwentów, przybyło tu ponad 35 tysięcy osób (VI miała szansę przebić tę liczbę, ale czemu tak się nie stało napiszemy przy okazji Celebration VI).

Sama formuła konwentu już się raczej wiele nie zmieniła, można ją ulepszać, ale na to trzeba mieć pomysł. Tu trochę się to rozmyło, gdyż jednocześnie planowano dwa kolejne konwenty – Celebration Europe i Celebration Japan, więc rozłożono w czasie niektóre atrakcje.

Olbrzymie centrum pozwoliło lepiej zaangażować fanów w budowanie dioram, R2-D2, czy zabawy dla dzieciaków. Wykorzystano także obecność producentów gadżetów, WizKids organizowało naukę swojej gierki, byli Wizardzi i cały przemysł. Ściągnięto też dość dużo gwiazd z oryginalnej trylogii, niekoniecznie głównych, ale w stosunku do późniejszych Celebration tu było chyba najwięcej paneli przekrojowych w stylu oficerowie Imperium. Zminimalizowano ilość odtwórców z prequeli.

No i oczywiście postawiono na inne atrakcje. Mieliśmy więc galę nagród za fanfilmy, ceremonię otwarcia i wiele innych wspaniałych punktów programu. Nie zabrakło też spektaklu - Star Wars in 30 minutes. Obecni byli także twórcy zarówno parodii: „Robot Chicken” jak i „Family Guy”, jak i filmów bazujących na popularności sagi jak „Fanboys”, czy film Gary’ego Kurtza.

Rozwija się też opcja płatna. Tym razem jeden panel, z Carrie Fisher, wymagał dodatkowych biletów, także dla osób korzystających z Hyperspace. Podobnie było z maratonem 6 filmów, który się odbywał dzień wcześniej. Natomiast jeśli chodzi o członków Hyperspace/oficjalnego fanklubu, to zostali oni tu potraktowani zdecydowanie najlepiej w historii, dostając wstęp na Exhibit Hall w środę przed konwentem, bez kolejek. Mogli wykupić najlepszy/najtańszy towar, potem mogli się skoncentrować na programie. Warto dodać, że mieli do dyspozycji specjalną salę, w której prawie cały czas odbywał się program. Można było sobie zrobić tam za darmo zdjęcia z Amy Allen, pogawędzić z Aaronem Allstonem czy J.W. Rinzlerem.

Wśród gości zdecydowanie gwiazdą numer jeden była Carrie Fisher, tym razem dotarła bez problemów. Poza nią obecni byli także producenci klasycznej trylogii i wielu innych twórców.

Nie zapomniano o pokazaniu czegoś, na co fani czekali. Chodzi o pierwszy zwiastun „Wojen klonów” Filoniego. Zresztą był on po raz pierwszy na konwencie, a zainteresowanie serialem było ogromne.

Ten konwent zapoczątkował jeszcze jedną tradycję, wówczas zwaną „The Helmet Project”. Artyści i fani tworzyli wariację na temat hełmów Vadera, które potem licytowano, pieniądze zaś przeznaczano na cele charytatywne.

Ogólnie konwent uważa się za udany. Upewnił wszystkich, że da się organizować takie zjazdy nawet bez nowych filmów. Nikt nie miał wątpliwości, że świętowanie 30 rocznicy „Imperium kontratakuje” będzie wyglądać podobnie.

Dużo obszerniejsza relacja, pełna zdjęć z tego konwentu znajduje się tutaj. Są tam także opisane szczegółowo wybrane panele i cała organizacja.

Wcześniej wspominaliśmy:
Celebration 0
Celebration I
Celebration II
Celebration III

Przygotowując się do CE2
Tym razem dwie krótkie wiadomości dotyczące Celebration Europe II. Już oficjalnie potwierdzono, że Dave Filoni będzie miał panel dotyczący serialu „Star Wars: Rebels”. Dodatkowo będzie także okazja zrobić sobie kosmiczny tatuaż.
KOMENTARZE (0)

Wylicytuj jeansy Skywalkera

2013-05-26 22:17:01



Różne rzeczy trafiają na aukcje, czasem z magazynów uda się wydobyć prawdziwie wyjątkowe gadżety, za które fani gotowi są zapłacić niebagatelne sumy pieniędzy.
Tym razem na licytację trafiły białe jeansy wykonane przez firmę Levi's. Nie byłoby w nich pewnie nic wyjątkowego gdyby nie ich właściciel. Są to dokładnie te spodnie, (jedne z nich?) które nosił Mark Hamill podczas zdjęć do Nowej Nadziei. Na jeansach znajduje się naszywka “Bermans&Nathans / 40 Camden St / London NW 1”, która jest gwarancją oryginalności kostiumu. Spodnie można kupić tutaj, na aukcji organizowanej przez dom aukcyjny Nate D. Sanders. Aktualnie licytuje 13 chętnych, a cena już po godzinie wynosiła $36,000. Aukcja potrwa do wtorku, organizatorzy spodziewają się otrzymać za spodnie nawet $100,000. Chętni?





KOMENTARZE (8)

„Nowa nadzieja” dla Indian Nawaho

2013-05-21 17:08:34

U nas dubbing wciąż wywołuje podobne kontrowersje jak czasem 3D. Jedni to uwielbiają, inni bojkotują. Czasem jednak dubbing ma trochę inne znaczenie, jak w przypadku języka Diné, używanego przez Indian Nawaho. Język jest coraz bardziej zapomniany, a młodzi nie chcą się go uczyć, dlatego Lucasfilm i Navajo National Museum w Window Rock w Arizonie postanowiły go trochę promować. W tym celu przygotowywany jest dubbing „Nowej nadziei”, by dotrzeć do młodych. Według dyrektora muzeum, Manny’ego Wheelera premiera tej wersji jest przygotowana na 4 lipca 2013.

Sam projekt trwa już 18 miesięcy i, jak wspomina dyrektor, nie mieli problemu ze znalezieniem aktorów. Na przesłuchania, które zorganizowano w muzeum, zgłosiło się aż 75 osób. Ostatecznie zaangażowano 20 osób do głównych ról i plus kilka dodatkowych. Tłumaczenie dialogów zajęło 5 Nawaho aż 36 godzin. Mieli z tym trochę problemów ze względu na brak niektórych słów, czy fraz w języku Diné. Czasem był też problem z poprawnym znaczeniem, ze względu na dwuznaczności językowe.

Swoją drogą na razie nie wiadomo, czy z tej okazji zostanie wydany jakiś pakiet „Nowej nadziei” zawierający ten dubbing. Na razie wiadomo tylko tyle, że na pokazach oprócz dubbingu będą pojawiać się też angielskie podpisy, tak by wszyscy zrozumieli o co chodzi.
KOMENTARZE (10)

Star Wars Minecraft

2013-05-13 23:59:08

O tym, że stworzony przez Markusa Perssona Minecraft jest grą jedyną w swoim rodzaju, nikogo nie trzeba przekonywać. Miliony graczy nie mogą się mylić. Według oficjalnej strony projektu, po grę sięgnęło już ponad 10 milionów użytkowników i liczba ta ciągle rośnie.
Minecraft nie jest jednak tylko grą, jest też (a może przede wszystkim?) potężnym narzędziem do tworzenia światów z klocków. Internet pełen jest różnych projektów, powstałych w głowach fanów lub odwzorowujących to co już zostało stworzone w realnym świecie.
Poniżej przedstawiamy kilkuminutowy filmik stworzony z pomocą Minecrafta, który przedstawia najbardziej znany abordaż w historii kina science-fiction.


KOMENTARZE (23)

Robert Ebert, „Obywatel Kane” no i „Gwiezdne Wojny”

2013-05-07 16:54:23



Tym razem będzie stosunkowo mało o wpływie na „Gwiezdne wojny”, nie mówiąc już o łapaniu zżynających za rękę, a raczej o analogiach.

Miałem coś innego zaplanowanego na ten miesiąc w filmowej kolumnie, ale po śmierci Rogera Eberta, pogrążony w smutku wróciłem do jego dzieł i znalazłem coś niesamowicie fascynującego, co łączy się z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.

Roger Ebert jest prawdopodobnie jednym z największych nauczycieli języka kina na świecie. Popularyzował go, sprawił, że kolumny takie jak moja tutaj mają sens. Jedne z typowych zajęć prowadzonych przez Eberta, to te, do których możemy wrócić włączając jego komentarz do „Obywatela Kane’a” na DVD czy Blu-ray.

„Obywatel Kane” może być jednym z najbardziej wpływowych filmów w całej historii kina. Używał nietradycyjnych metod opowiadania historii, bezproblemowo łączył efekty specjalne z fabułą, pokazał na ekranie coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Komentarz Eberta to klasa mistrzowska w kinie, pomaga oglądającym bardziej wgłębić się w film. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, postanowiłem, że to dobry moment by odświeżyć sobie ten komentarz. Zdążyłem już zapomnieć jak często Ebert wspominał o „Gwiezdnych wojnach” w kontekście efektów specjalnych, a „Obywatel Kane” sprawił, że zacząłem myśleć dlaczego.

„Gwiezdne wojny” to jeden najbardziej monumentalnych efektów specjalnych w historii kinematografii. To przełomowy moment dla świata efektów i opowiadania historii, tworzenia kinetycznej energii, z sceny na scenę w taki sposób, jakiego publiczność jeszcze nie widziała.

Kane w tym aspekcie jest bardzo podobny.

Ebert, przez cały swój komentarz ujęcie po ujęciu wyjaśnia dlaczego „Obywatel Kane” jest jednym przetworzonym efektem specjalnym, acz w kontekście całego filmu, pojedynczo one są niedostrzegalne. Gdy George Lucas usiadł do robienia „Gwiezdnych wojen”, w nieunikniony sposób naśladował świat seriali „Flasha Gordona”, gdzie nie przykładano wysiłku do maskowania efektów specjalnych. Nikt nie brał tych starych seriali SF na poważnie, i choć włożono w nie mnóstwo serca, nigdy nie miały wystarczających budżetów by udawać rzeczywistość.

Używając wielu tych samych technik co Orson Welles i jego autor zdjęć, Greg Toland w pionierskim „Obywatelu Kanie”, George Lucas Epizodem IV wprowadził efekty specjalne na nowy poziom, a potem prequelami jeszcze bardziej je rozwinął. Wziął fantastyczność i ożenił ją z rzeczywistością w sposób taki jakiego jeszcze nikt nie wiedział. Lucas wziął „Flasha Gordona” i umiejscowił go w realizmie efektów specjalnych porównywalnym do najlepszych dzieł Orsona Wellesa.

W „Obywatelu Kanie” wiele efektów to wizualne sztuczki, które kreowały ujęcia niemożliwe do uchwycenia za pomocą ówczesnych soczewek. Używano optycznych drukarek do nakładania ujęć. To podstawa dla techniki blue screen i efektów, na których stworzono oryginalną trylogię.

Welles kręcił różne ujęcia aktorów do tej samej sceny, a potem je nakładał na siebie, był w stanie wybrać najlepsze ujęcia danego aktora, nie tracąc przy tym jakości spowodowanej przez różne sceniczne trudności. W jednej z najbardziej pamiętnych scen Kane (Welles) pisze złą recenzję występu swojej żony w operze (na pierwszym planie), podczas gdy jego przyjaciel Jed Leland (Joseh Cotten) wpływa na niego z drugiego planu.

Nakręcenie ich osobno, a potem złączenie tej sceny sprawiło, że obaj są doskonale zogniskowani, a wykorzystywane są jedynie najlepsze ujęcia.

Tę technikę George Lucas rozbudował cyfrowo podczas prequeli. Jedna scena przychodzi z „Mrocznego widma” przychodzi do głowy wyjątkowo łatwo, podczas obiadu w domku Skywalkera, kiedy Qui-Gon opowiada o swojej misji wszystkim przy stole. Choć nie kręcono każdego aktora osobno, Lucas mógł wybrać tylko najlepsze interakcje i grę każdego aktora przy stole, a potem cyfrowo je połączyć w jedno super-ujęcie, sprawiając że film jest dokładnie tym, co sobie wyobraził.

Inną sprawą, którą można dostrzec w „Obywatelu Kanie” jako inspirację dla „Gwiezdnych Wojen” to sposób grania. To inny czas więc wygląda to inaczej niż to co już widzieliście. Niektórzy mogą nazwać to nudnym czy sztywnym, ale jest w tym coś magicznego i melodramatycznego w ten sam sposób jaki znajduję w „Gwiezdnych Wojnach”.

Gdyby nie prace Roberta Eberta przez całe jego życie, nie jestem pewien, czy byłbym zdolny wyłapać te nawiązania między filmami, nie jestem też pewien czy potrafiłbym to wyartykułować, gdyby nie jego życiowa droga i sposób mówienia o filmach, którego mnie nauczył (nie tylko mnie, ale szerokiej publiczności).

Więcej powiązań Roberta Eberta i „Gwiezdnych Wojen” nagrałem w specjalnym odcinku podcastu Full of Sith, który zawiera zarówno klipy jak i cytaty z jego recenzji „Gwiezdnych Wojen”.

No i oczywiście polecam obejrzenie „Obywatela Kane’a” zarówno z komentarzem Eberta jak i bez niego. To film odpowiedni dla wszystkich, choć dla młodszych dzieci może zdawać się zbyt powolny. Oglądałem go z moim dziesięciolatkiem, a on zdawał się być zadowolony z tego.


KOMENTARZE (0)
Loading..