TWÓJ KOKPIT
0

Holo z oficjalnej :: Newsy

NEWSY (151) TEKSTY (0)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

10 najlepszych utworów muzycznych

2013-10-09 15:05:29 Oficjalny blog



Artykuł z serii „Starwars.com 10” poszedł w trochę innym kierunku i zamiast patrzeć na 10 najlepszych rzeczy z perspektywy in-universe, tym razem prezentuje nam coś, co istnieje niezależnie od świata „Gwiezdnych Wojen” – muzykę Johna Williamsa. Próbek utworów możecie posłuchać na oficjalnym blogu.

Uwaga: Ta lista opiera się na muzyce symfonicznej nagranej razem z dyrygentem (a więc nie ma tu kapeli z kantyny, „Jedi Rocks”, etc.), którą można znaleźć na oficjalnych soundtrackach z filmów. Optowaliśmy za wykorzystaniem jedynie głównych kompozycji, a nie innych aranżacji lub przeróbek – przykładowo, „Yoda’s Theme” jest używany wielokrotnie podczas „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”, ale w naszym głosowaniu uwzględniliśmy tylko główną wersję.

10. „Across the Stars”, „Atak klonów”



Najbardziej zapadający w pamięć utwór z “Ataku klonów”, który brzmi jak klasyczne arcydzieło, ale nadal pozostaje bardzo gwiezdno-wojenne. Jako wielkie, romantyczne dzieło, „Across the Stars” odnosi sukcesy na wielu poziomach – melodia zachowuje równowagę pomiędzy melancholią i uczuciem tęsknoty, a wykorzystanie skrzypiec przekłada się na to, co znaczy zakazana miłość dla Anakina i Padme. Idea piosenki lub kompozycji miłosnej dla „Gwiezdnych Wojen” wydaje się niemożliwa, ale John Williams podszedł do sprawy z opanowaniem.

9. „The Emperor Arrives”, „Powrót Jedi”



Towarzysząca naszemu pierwszemu prawdziwemu spojrzeniu na Imperatora w chwili jego przybycia na Gwiazdę Śmierci, ta kompozycja nie ma w sobie ani życia, ani energii jak w „The Imperial March” lub innych imperialnych utworach. Melodia tutaj jest prosta, mroczna, zapowiadająca coś złego i przewodzona przez – po raz pierwszy w „Gwiezdnych Wojnach” – męski chór, co dodaje Sadze nowego wydźwięku. Utwór jest grany ponownie w punkcie kulminacyjnym filmu i pojawia się w różnych aranżacjach w prequelach. Natarczywość „The Emperor Arrives” sprawia, że są to dźwięki ciemnej strony.

8. „The Asteroid Field”, „Imperium kontratakuje”



W muzyce Johna Wiliamsa chodzi zarówno o emocje i nastrój, jak i o techniczną pomysłowość kompozycji, a „The Asteroid Field” to idealny przykład. Jest to głównie utwór na instrumenty dęte, ma w sobie zawrotne tempo, osiągane dzięki wysokim i niskim nutom, przez które muzyka daje wrażenie jazdy na kolejne górskiej (pewnie dlatego tak dobrze sprawdziła się w Star Tours). Pasuje do chaosu, który prawdopodobnie towarzyszyłby nawigowaniu przez pole asteroid – a spokojny ton, jaki dzieło przybiera w chwili zakończenia sekwencji, jest niemal magiczny.

7. „Battle of the Heroes”, „Zemsta Sithów”



Jako podkład muzyczny do pojedynku Anakina i Obi-Wana z „Zemsty Sithów”, „Battle of the Heroes” jest jedną z najważniejszych kompozycji w całych „Gwiezdnych Wojnach”. Muzyka ta łączy w sobie chór, staccato na instrumentach dętych i szerokie wykorzystanie skrzypiec, jest pełna, lecz ma w sobie uroczysty, choć niespokojny ton. Różni się od innej „pojedynkowej” muzyki z filmów, ale przywołuje w sobie pewne elementy ze starszych dzieł – chór z „Duel of the Fates” i ostrość instrumentów dętych z pojedynku Vadera i Luke’a z „Imperium kontratakuje” – co daje kompozycji siłę, na którą zasługuje.

6. “Princess Leia’s Theme”, „Nowa nadzieja”



Debiutujący w „Nowej nadziei”, lecz powracający w „Imperium kontratakuje”, „Powrocie Jedi” i „Zemście Sithów”, „Princess Leia’s Theme” okazał się jednym z najbardziej zapadających w pamięć utworów w całych „Gwiezdnych Wojnach”. Zarówno delikatna, jak i „szybująca”, ta skrzypcowa aranżacja jest czymś wyjątkowym w filmach, oddala bowiem energię i szybszy rytm znany ze scen akcji. Tylko „Across the Stars” zbliża się do cudowności tej ścieżki dźwiękowej, a gdy myślicie o Lei, pewnie przychodzi Wam do głowy ten kawałek – co jest prawdziwym dowodem jego siły.

5. “Yoda’s Theme”, „Imperium kontratakuje”



Jeśli “The Emperor Arrives” to dźwięki ciemnej strony, to z kolei jest jasna. Odgłosy skrzypiec wzrastają od szeptu do wielowarstwowego crescendo, ale zawsze z życzliwym tonem. Muzyka ta jest spokojna, lecz pewna siebie, silna, lecz nie agresywna – podsumowuje to, co o Jedi mówi Yoda. Aby pokazać jak genialna jest to kompozycja, zauważcie, że w chwili wyciągania X-winga z bagna jest ona emocjonująca i potężna; a potem, w momencie śmierci Yody w „Powrocie Jedi” ta sama melodia emanuje delikatnością. Niesamowita robota.

4. “Binary Sunset”, „Nowa nadzieja”



Jedno z najbardziej ikonicznych dzieł wszech czasów w filmach z Sagi. Dla wielu chwila, w której Luke wpatruje się w zachodzące słońca na Tatooine to czyste „Gwiezdne Wojny” – i prawdopodobnie jak w żadnym innym momencie w Sadze, tutaj muzyka jest niezbędna. Obraz zachodu słońca jest paralelny do przemijającego czasu; Luke robi się coraz starszy i są rzeczy, których chce doświadczyć i które chce zrobić. Czeka na niego cała galaktyka. Muzyka Williamsa znowu buduje i buduje, odzwierciedlając tęsknotę Skywalkera oraz wszystkie jego nadzieje – lecz jest również zabarwiona smutkiem. Jak na tak krótki utwór, jego oddziaływanie jest imponujące.

3. “Duel of the Fates”, „Mroczne widmo”



Najbardziej unikalna ścieżka dźwiękowa prequeli i jedna z najlepszych we wszystkich filmach. Puszczony podczas klimatycznego pojedynku Darth Maul/Obi-Wan/Qui-Gon w „Mrocznym widmie” (i podczas poszukiwań matki Anakina w „Ataku klonów”), „Duel of the Fates” prezentuje nam chór niemal od początku do końca z „uderzeniami” instrumentów dętych i skrzypiec, tempem spowalniającym i przyspieszającym oraz ścianą dźwięku, która rośnie i rośnie. Co interesujące, nie czuje się, aby ten utwór był tematem głównym ani dobrej postaci, ani złej. Jest złożony, jasne i mroczne dźwięki opadają i się wznoszą, nie stając po żadnej ze stron. A skoro tak, to nie ma naprawdę nic porównywalnego w całej Sadze.

2. “The Imperial March”, „Imperium kontratakuje”



„The Imperial March” reprezentuje potęgę Imperium i jest złowieszczym utworem, który prawdopodobnie stał się jednym z najpopularniejszych w „Gwiezdnych Wojnach”; jako symfoniczny leitmotiv, jest jednym z tych, które osiągnęły największy sukces. Muzykę tę słychać przez całe „Imperium kontratakuje” (pierwsza pełna aranżacja następuje w chwili prezentacji imperialnej floty) i w „Powrocie Jedi”, a także kilka razy w prequelach. Podobnie jak inne kompozycje z Sagi, jest uniwersalna – zauważcie scenę śmierci Dartha Vadera, gdzie gra się ją jedynie na harfie i brzmi jak kołysanka. A pełna wersja to mroczna melodia napędzana wojskowym rytmem i natychmiast rozpoznawana, dlatego jest dziś klasykiem.

1. “Main Title”, „Nowa nadzieja”



„Main Title” to synonim „Gwiezdnych Wojen” i to z dobrego powodu – otwiera każdy film eksplozją dźwięku i jest używany cały czas w Sadze. Williams powiedział, że chciał czegoś „idealistycznego, wznoszącego, lecz z wojskową nutą”, a „Main Title” spełnia wszystkie te warunki – jest pełen nadziei i energetyzujący, wypełniony górnolotnymi odgłosami instrumentów dętych oraz skrzypiec i jest to melodia, która od razu wpada w ucho. Od samego początku wiecie, że bierzecie udział w romantycznej przygodzie i nie ma tam nic wymuszonego ani obłudnego. Jeden z najlepszych filmowych motywów głównych wszech czasów.

To wszystko. Co o tym myślicie? Czy to dopracowaliśmy? A może postradaliśmy rozum? Może coś przeoczyliśmy? Dajcie znać w komentarzach.


KOMENTARZE (10)

O ziemskich zwierzętach w Sadze

2013-10-04 07:36:54 Oficjalny blog



Od 1931 roku każdego 4 października obchodzony jest Światowy Dzień Zwierząt. Data ta została wybrana ze względu na obchodzone tego samego dnia przez chrześcijan wspomnienie św. Franciszka z Asyżu, patrona "mniejszych braci" ludzi. Jak wiemy, w Sadze również istnieje cała masa domowych pupili i drapieżników - ale co ze zwierzętami z Ziemi? Kilka słów na ten temat mają do powiedzenia Tim Veekhoven i Mark Newbold, którzy na oficjalnym blogu zebrali i zaprezentowali najważniejsze wystąpienia zwierzaków we wszystkich filmach.

Mówiłem ci dinozaurze i mnie. Wiesz, że jesteśmy tak blisko, jak to tylko możliwe. Cóż, a teraz kolejna wskazówka dla was wszystkich...

Choć żaden człowiek nie widział dinozaura z ery mezozoiku, to inne zwierzęta z "Gwiezdnych Wojen" są bardzo dobrze nam znane. Nieobecność Ziemi jest istotna w statusie "Star Wars" jako dzieła space opera i fantasy. Jocasta Nu powiedziałaby: "Ziemia po prostu nie istnieje". Lecz kilka elementów z naszej własnej planety tak czy siak prześlizgnęły się do odległej galaktyki. Rodzime formy życia z Ziemi (na przykład ludzie) są jednym z tych składników.

Zwłaszcza niektóre ze wczesnych nowelizacji przodowały w wymienianiu znajomych stworzeń. Z powieści "Nowa nadzieja", której rzeczywistym autorem był Alan Dean Foster [na okładce widnieje nazwisko George'a Lucasa - przyp. tłum.] możemy się dowiedzieć, że kilka zwierząt z Ziemi zamieszkuje również galaktykę "Gwiezdnych Wojen". Pies jest jednym z nich. Foster tak opisuje scenę na Tatooine: "Piaskomuchy brzęczały leniwie pod spękanymi okapami betonowych budynków. Z dali dobiegało szczekanie psa.." Okazuje się, że zarówno Luke Skywalker, jak i Lando Calrissian (zobacz "Ogniowicher Oseona") kiedyś posiadali te zwierzęta. Najwcześniejsze psy zostały udomowione około 15 tys. lat p.n.e. i zdaje się, że to samo robili ludzie na Tatooine i innych światach "Gwiezdnych Wojen". Dodatkowo, w nowelizacji "Nowej nadziei" mówi się o kaczce. Obi-Wan, który spędził trochę czasu na Naboo, mruczy: "No, ale nawet kaczkę trzeba nauczyć pływać." Luke najwidoczniej nie ma pojęcia o czym mowa, bo odpowiada: "Co to jest kaczka?" Podczas bitwy o Yavin dowódca Złotych Jon Vander używa frazeologizmu: "Siedzimy tu jak kaczki" [angielskie "sitting duck" nie ma dokładnego polskiego odpowiednika. Oznacza ono kogoś wystawionego na atak i bezbronnego - przyp. tłum.] Prócz piaskomuch, psów i kaczek, nowelizacja "Nowej nadziei" wymienia pandy ("... Threepio być może nie wie, czym różni się bantha od pandy.") James Kahn, autor nowelizacji "Powrotu Jedi", czyni kolejne interesujące porównanie. Tym razem jest ono rozmiarem pomiędzy rancorem a słoniem. Tego drugiego wspomina się również w książce "Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów"

Lucasfilm prawdopodobnie nie dbał o pandy i psy pojawiające się we wczesnych nowelizacjach lub powieściach z EU. Miał na głowie ważniejsze sprawy, aby dodać kilka powszechnych zwierząt do filmów. A czy statek, który przeleciał trasę na Kessel w mniej niż 12 parseków nie wziął swojej nazwy od pewnego drapieżnego ptaka z Ziemi?

Teraz spójrzmy na ziemskie zwierzęta, które można zobaczyć lub usłyszeć w filmach lub spin-offach telewizyjnych.

Dzika natura na Dagobah

Ekipa "Imperium kontratakuje" zjeździła całą naszą planetę, aby znaleźć odpowiednie miejsce do nakręcenia bagnistego świata, aż zdecydowała, że zbudują go w studiu Elstree. Zamiast tworzyć wiele dziwnych stworzeń na Dagobah, to użyli zwierząt z Ziemi (wiele niewykorzystanych konceptów znalazło się w "The Illustrated Star Wars Universe" i "The Wildlife of Star Wars"). Plan Dagobah był tak wielki, że stał się miniaturowym ekosystemem. Po chwili ptaki, insekty i pająki zaczęły żyć w gigantycznym przyszłym bagnie. Użyto hydromonitora, aby udawać sleena, a jaszczurka zagrała nudja. Kilka południowoamerykańskich węży królewskich pełzało wokół chatki Yody, a nawet w X-wingu Luke'a, gdy ten miał opuścić planetę. Marka Hamila podobno ugryzł wąż ukrywający się w myśliwcu. Kolejna jaszczurkę (prawdopodobnie iguanę) widać jak wspina się po kamieniach, gdy Yoda wyciąga X-winga z bagna.

Za zwierzęta na Dagobah odpowiedzialny był trener Mike Culling. Próbował przekonać Hamila, że węże to świetni domowi pupile. Jego firma, Animal Actors, dostarczyła boa dusiciela o imieniu Basil i pytona Petera. Culling pamięta jak pokazywał Irvinowi Kershnerowi wiele egzotycznych zwierząt, takich jak nietoperze, pająki, szczury, skorpiony oraz wielkie ropuchy, które mogły wystąpić na bagnie Dagobah. Wedle "A Journal of the Making of The Empire Strikes Back", w procesie produkcji znalazły się ogromne ropuchy, ale nie widać ich w filmie (możecie dostrzec je w zestawie Dagobah od Kennera, jeśli dobrze się przyjrzycie.)

Pałacowe szkodniki i przysmaki

Pałac Jabby na Tatooine odwiedzały najdziwniejsze rasy z całej galaktyki. Lecz jego lochy były idealnym domem dla najbardziej niesławnych gryzoni z Ziemi: szczurów. Gdy C-3PO został zmuszony do przejścia przez lochy w 4 ABY, napotkał na swojej drodze kilka wielkich szczurów.

Gdy Boushh przybywa, aby odebrać nagrodę za Chewbaccę, to spójrzcie uważnie na miskę Jabby. Możecie tam zobaczyć pływającą wielką żabę (z Klatooine, z perspektywy in-universe). Toby Philpott, jeden z głównych lalkarzy odpowiedzialnych za ożywienie postaci Hutta, wciąż pamięta kilka rzeczy o zwierzęciu ze zbiornika: "To był egzotyczny gigant z zoo, może pochodził z Afryki. Chyba była to ropucha (ale nie jestem pewien). Miała swojego opiekuna. Ta, którą je Jabba, zrobiona jest oczywiście z gumy. Ta prawdziwa pewnego razu wyskoczyła, ponieważ słyszeliśmy odgłosy paniki, ale ja i David [Barclay] nie mogliśmy nic zobaczyć... Żaby były na planie tylko podczas pewnych ujęć, a my siedzieliśmy w Jabbie i nie dotykaliśmy ich." Może w październiku "The Making of Return of the Jedi" wyjawi coś więcej na temat ulubionego przysmaku Hutta.

Mądra iguana i zmiennokształtny kruk

Jednym z fajnych ziemskich stworzeń jest iguana wodza Chirpy (nazwa in-universe wciąż pozostaje nieznana). W nowelizacji wspomina się, że zwierzę to było nie tylko jego pupilem, lecz także doradcą. Nie wiadomo czy jej rady dotyczyły czegoś więcej niż tylko wyboru pysznych roślin i liści (iguany są roślinożerne). Można ją dostrzec, gdy wdrapuje się po brzuchu Chirpy podczas opowieści C-3PO o galaktycznej wojnie domowej. Może również zgodziła się, aby dołączyć do Sojuszu Rebeliantów.

W niektórych kulturach kruki to pośrednicy pomiędzy życiem a śmiercią, a w innych przenoszą wiadomości i są bardzo mądre. Istnieją one również w świecie "Gwiezdnych Wojen". Zbuntowana Siostra Nocy Charal ("Battle of Endor") mogła zmienić się w tego ptaka dzięki Talizmanowi Kruka, pierścieniowi, który ukradła z Dathomiry. Ostatecznie artefakt został zniszczony, a Charal musiała raz na zawsze pozostać krukiem.

U Warricków

Podwórze domu Warricków na Endorze to prawdziwy raj dla ziemskich zwierząt. Wygląda trochę nawet jak małe zoo. Gdy rodzina Towanich rozbiła się na planecie, udało jej się spotkać chomika, królika, lamy i fretkę. Tip-yip (kurczak), guapa (kucyk) i pulga (koń) również wydają się znajome, ale przynajmniej znamy ich nazwy po ewocku. Gdy Wicket myśli, że pulga jest tym samym, co krążownik, Cindel odpowiada: "Konie nie latają". Guap i pulg nie należy mylić z bordokami. W "Caravan of Courage" widać sowę w chatce Lograya i kilka gęsi patrzących na samotnego pasterza na wzgórzu.

We frazeologizmach

Niektóre stworzenia z Ziemi nie tylko pojawiły się w filmach, wspomina się też je we frazeologizmach. Kapitan Panaka bał się, że po opadnięciu osłon królewskiego statku podczas inwazji na Naboo w 32 BBY załoga stanie się "siedzącymi kaczkami". Kaczka, żyjąca razem z ptakami o nazwie pelikki, była wodnym stworzeniem pochodzącym z Naboo. "Dusty Duck", opuszczony lekki frachtowiec zaprojektowany przez Pa'lowicków, stacjonował w Mos Espie i był źródłem wielu lokalnych opowieści o duchach. Gdy C-3PO został niespodziewanie zmuszony do walki jako robot B1 na Geonosis, jego wokabulator wykrzyczał frazę: "Gińcie, psy Jedi!" Natychmiast poczuł wstyd ze swojej pomyłki.

Zwierzęce odgłosy

A więc Tim ustalił, że w "Gwiezdnych Wojnach" - od nowelizacji, poprzez filmy telewizyjne, aż po epizody Sagi - mamy całą menażerię stworzeń z Ziemi. Lecz nasza arka ze zwierzętami nie jest ograniczona tylko do ich wystąpień wizualnych. Ogromnej ilości obcych zwierzaki "użyczyły" głosu, a niektóre z nich są bardziej znane, niż może się to wydawać.

W 1976, podczas gromadzenia dźwięków do biblioteki audio "Gwiezdnych Wojen", Ben Burtt zgromadził ogromny katalog zwierzęcych odgłosów, a wszystko to z zamiarem nie tylko ożywienia obcych, lecz także dania widzom znajomego elementu w celu lepszego pokazania im tych stworzeń. Najbardziej klasycznym i znanym przykładem jest Chewbacca, główny obcy Oryginalnej Trylogii. Jego język ożył za pomocą zmiksowania dźwięków amerykańskiego niedźwiedzia cynamonowego o imieniu (a jakże) Puchatek, niedźwiedzia czarnego Tarika, lwów, fok, lwów morskich oraz Petulii, morsa, którego Burtt nagrał w zoo. Dzięki geniuszowi Bena, ikonicznemu sposobowi chodzenia Petera Mayhew oraz niesamowitemu kostiumowi z sierści jaka autorstwa Stuarta Freeborna, wyrywający ramiona towarzysz Hana solo ożył.

Wielu fanów wie, że banthę grała słonica indyjska o imieniu Mardji, lecz pewnie nie wiedzą oni, że jej odgłosy to zwolniony ryk niedźwiedzia. Albo że ich panowie, Jeźdźcy Tusken, przemawiali głosami tunezyjskich mułów, których wycie odbijało się od ścian kanionu.

Po wejściu do tej najohydniejszej przystani łajdactwa i występku, jaką była kantyna z Mos Eisley, możemy się dowiedzieć, że Pondzie Babie głosu użyczał mors (aczkolwiek nie możemy potwierdzić czy to była Petulia), oraz że pomruk śmiechu w sali to chichot hieny. Jak dobrze to dobrano.

Nie było wielkiego zapotrzebowania na zwierzęce odgłosy na Gwieździe Śmierci, ale warto wiedzieć, że w odgłosie myśliwca TIE słychać ryk tygrysa, a zniszczeniu Alderaana towarzyszą ludzkie krzyki. Na Yavinie IV słyszymy egzotyczne ptaki, dubbingowane przez... cóż, ptaki. Poza oryginalnymi filmami, w ukochanym "Holiday Special" słyszymy wielu nowych Wookieech, którym głosu użyczały wielbłądy z mieszanką niedźwiedzi, lwów i kuguarów (to taki rodzaj kota, nie wiemy czy Diahann Carroll grała kogoś jeszcze prócz swojej postaci [aktorka ta wcieliła się w Mermeię - wirtualną kobietę, którą ogląda Itchy, ojciec Chewbaccy - przyp. tłum.]), napełniając swą obecnością zgromadzenie obcych w kantynie Ackmeny.

Pierwszym obcym stworzeniem, jakie spotykamy w "Imperium kontratakuje", jest tauntaun, a jego niecodzienny jęk był możliwy do stworzenia dzięki lwu morskiemu o fajnym imieniu Mota. A głos tego zwierzęcia, zmiksowany z basowymi pomrukami słonia, dał początek warczeniu wampy.

Co ciekawe, wycie Chewbaccy w "Imperium" zostało najprawdopodobniej nagrane na potrzeby "Holiday Special", udowadniając raz jeszcze, że jest to dar, który sam się rozdaje. Po przejściu z lodowej planety Hoth na bagnistą Dagobah widzimy sporą ilość gadów, jaszczurek i węży w chwili, gdy Luke wchodzi do jaskini, ale w tle można usłyszeć zwolnione nagrania ptaków i coś, czego nie widzi się na co dzień - szopa w wannie... Czy Burtt wymyślił to, czy też był to jego błąd - tego nie wiemy.

"Imperium" ma najmniejszą liczbę obcych stworzeń jak do tej pory, a więc po przeniesieniu się do Miasta w Chmurach napotykamy na Ugnaughtów, którym głosu użyczają małe lisy polarne i ich mama. O wiele słodszy dźwięk niż sami Ugnaughtowie, posiadający twarze, które tylko mama mogłaby pokochać.

Po przejściu do "Powrotu Jedi" zostajemy w świńskim temacie i dowiadujemy się, że gardłowe pomrukiwania Gamorrean to w rzeczywistości odgłosy... świń. Tak, tu nie ma niespodzianek, ale może Was zaskoczyć, że krzyki i wrzaski przerażającego rancora pochodziły z nagrania agresywnego jamnika, które przypadkowo przywodzą na myśl zmutowanego labraksa [jest to gatunek ryby - przyp. tłum.] o złym charakterze.

Gdy tworzono sarlacca, nagrano odgłosy żołądków członków ekipy po zjedzeniu pizzy i syczenie aligatorów, aby pokazać bezustanny głód stwora, który zamieszkiwał jamę Carcoon, oraz by zaprezentować, że w "Jedi" jest wiele dźwięków wydawanych przez ludzi, którzy na przykład użyczali głosy Ewokom.

Po przejściu trzy dekady dalej, do czasów "Mrocznego widma", natrafiamy na gadoptaka, nielotnego kaadu z bagien Naboo. Jego dźwięki to mieszanka zwolnionego nagrania świń i otworu, przez który wieloryby wylewają wodę. Geonosianie z "Ataku klonów" to zręcznie wymieszana mikstura latającego lisa [pteropusa, to gatunek nietoperzy - przyp. tłum] i okrzyku godowego pingwinów nagranych w Australii. Straszliwy acklay z areny to mieszanka delfina i świni. Boga, wierzchowiec Obi-Wana z "Zemsty Sithów" przemawiała głosem psów, kojota z zasobnej biblioteki Skywalker Sound i diabła tasmańskiego nagranego oryginalnie na potrzeby "Willow", co udowodniło, że nic się nie marnuje i że każdy dźwięk ma swój cel.

W pierwszym sezonie "Wojen klonów" natrafiliśmy na roggwarta Gora, pupila Grievousa. Jego ryki oparto na odgłosach lwa i sępa. Natomiast gundarki to mieszanka koni i skrzeczącej papugi.

A teraz, w oczekiwaniu na Epizod VII, zastanawiamy się jakie zwierzęta z Ziemi pojawią się w nowym filmie. Liczę na poirytowanego leniwca, znudzoną żyrafę i może wściekłą marmozetę. Mamy nadzieję, że czarodzieje z Skywalker Sound podołają zadaniu.


Redakcja Bastionu życzy zwierzakom latającym, chodzącym i pływającym wszystkiego najlepszego z okazji ich święta, a ich właścicielom i opiekunom wiele radości z kontaktu z nimi.
KOMENTARZE (5)

Przemyślenia początkującego autora w SW

2013-09-26 08:55:28 oficjalny blog



Wygląda na to, że na oficjalnej powoli zaczynają blogować autorzy właśnie ukazujących się powieści. Tym razem dołączył do nich Tim Lebbon, autor Dawn of the Jedi: Into the Void.

Kiedy w 1997 wyszła Wersja Specjalna „Gwiezdnych wojen” poszliśmy z żoną je obejrzeć. Nie widziałem tego filmu przez kilka lat, wiec była także wyjątkowa możliwość, by zobaczyć go na wielkim ekranie.

Już muzyka otwierająca film okazała się dreszczem rozkoszy.

Potem Gwiezdny Niszczyciel pojawił się na ekranie przed nami, stawał się większy i większy i wciąż leciał, a ja zrozumiałem jak dobrze się bawię, nie powstrzymując głupkowatego uśmiechu zachwytu. Nie spodziewałem się takiej reakcji. Dwadzieścia lat wcześniej poszedłem z moim bratem po raz pierwszy na „Gwiezdne wojny”, gdy oryginalnie grano ten film w kinach, a tu przez następne kilka godzin znów byłem ośmioletnim chłopcem, podziwiającym w zdumieniu to jak oglądałem coś co się stało częścią historii.

Ale ani ośmioletni chłopak, ani nawet 28-letni mężczyzna, który znów czuł się jak chłopak, nie mógł sobie wyobrazić, że pewnego dnia będzie bawić się w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” osobiście.

Przeskakoczmy 15 lat odkąd obejrzałem Wersję Specjalną i okazuje się, że jestem profesjonalnym pisarzem (kolejna rzecz, o której wtedy nawet nie marzyłem. W sumie, w 1997 została wydana moja pierwsza powieść, przez pewno małe wydawnictwo, to był rok pełen wrażeń, było ich więcej niż zazwyczaj). Krótka wiadomość od mojego wyśmienitego agenta Howarda Morhaima (wysyłał e-mail z telefonu, stąd taka zwięzłość) zakończył się zdaniem „A tymczasem, nie chciałbyś napisać powieści „Star Wars””?

Pomyślałem o tym przez chwilę i uderzył mnie brak informacji w tym zdaniu. Kto o to w ogóle prosił? W jakiej erze miałbym coś pisać? Czy dostanę wolną rękę, czy raczej będę musiał podążać za jakimiś wytycznymi? Kiedy mam zacząć? Czy mam na to czas? Czy nie przeszkodzi mi to w innych projektach nad którymi pracuję i na które mam krótkie terminy? Czy w ogóle dam radę? Czy nie utonę w przygotowaniach?

Przy tych wszystkich pytaniach kłębiących się w mojej głowie, potrzebowałem 1,3 sekundy by napisać odpowiedź „Cholera tak!”

Trochę dłużej zajęło mi przekonanie samego siebie, że to było prawdziwe.

Byłem podniecony, ale i trochę wystraszony. To duża część mojego dzieciństwa, niektóre z moich ulubionych filmów, wiedziałem też, że „Gwiezdne Wojny” stały się jednym z najbardziej rozbudowanych i kompleksowych uniwersów w historii. Wyobrażałem sobie, że wyślą mi pudło książek i komiksów, zanim będę mógł choćby pomyśleć o pomyśle. To będzie zabawa, ale jednocześnie mnóstwo roboty!

Kolejne dyskusje z moim redaktorem ukierunkowały mnie na to czego LucasBooks i Del Rey oczekują ode mnie. I jak to jest ekscytujące! Miałem napisać najbardziej pierwszą powieść w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Osadzoną 25 tysięcy lat przed wydarzeniami „Gwiezdnych wojen” (tak, wiem, że to się nazywa teraz „Nowa nadzieja”, ale dla mnie niezależnie czy mam 8, 28 czy 43 lata ten film to będą zawsze „Gwiezdne wojny”), ma się wgłębiać w całkowicie nową erę – Świt Jedi – którą już eksplorowali renomowani scenarzysta komiksowy i artystka – John Ostrander i Jan Duursema.

Uff, myślałem, że choć dzięki temu moje poszukiwania będą łatwiejsze.

Cóż... może trochę.

Szybko jednak zrozumiałem, że Expanded Universe „Gwiezdnych Wojen” ma przeszłość nawet w tak odległej historii.

Po pierwsze było dużo długich dyskusji z moim redaktorem, z Johnem, z Jan, z ich redaktorem z Dark Horse, przez e-mail, Skype’a, telefony. Miałem przywilej by przeczytać komiksy „Dawn of the Jedi” zanim je wydano, a także dowiedziałem się kilku rzeczy, które John i Jan planowali na przyszłe opowieści. Znalazłem kilka tematów, które mnie zainteresowały i które mógłbym trochę bardziej rozbudować... coś do czego jak się wkrótce okazało John i Jan mieli już swoje własne plany.

Zmieniłem więc trochę podejście, napisałem propozycję na „Into the Void”. To była samodzielna opowieść, która dzieje się w systemie Tythona, w tym samym czasie co komiksy „Force Storm”, czyli mogłem stworzyć własne postaci, własną historię, trochę zmodyfikować świat, ale jednocześnie osadziłem go w tym, na który wpływały komiksy. Mogłem odwiedzać planety, rozbudowywać ich faunę i florę, politykę, krajobrazy i inne rzeczy. Mogłem eksplorować i pisać o Świątyniach Je’daii na Tythonie, o tym jak młodzi podróżnicy Je’daii odbywają pielgrzymki przez wrogie terytorium do każdej ze Świątyń, w których odbywa się część ich szkolenia (no i jaki zaszczyt, ale i presja mnie spotkała, gdy pisałem o wczesnym szkoleniu Je’daii, jak uczniów uczono i doświadczano Mocą, i jak Je’daii podchodzą do samej Mocy, co jest zdecydowanie inne).

No i stworzyłem Lanoree Brock, jedną z moich ulubionych postaci jakie wymyśliłem.

Opowieść ta zawsze miała zawierać konflikt brata i siostry. Od początku wiedziałem, że chcę by protagonistą była siostra. Lubię silne kobiece postaci, uwielbiam o nich czytać, ale też zawsze lubiłem je pisać. Myślę, że Lanoree jest silna – jest zdeterminowana, niezależna, inteligentna, twarda jak skała, pewna swoich umiejętności i pewnie trochę wpada w arogancję. Jednocześnie jest też skonfliktowana, przez powieść zaczyna doświadczać pewnych wątpliwości. Ślizga się i popełnia błędy. Nie lubię krystaliczno dobrych, czy całkowicie złych postaci... fascynujące mnie aspekty zawsze znajdują się gdzieś w odcieniach szarości.

Podobnie jest z antagonistą, jej bratem Dalienem. Jest tym złym, to pewne – brutalny, porywczy, bezlitosny. Robi brzydkie rzeczy. Ale chciałem też, by czytelnik czuł trochę sympatii do niego, a nawet by częściowo rozumiał dlaczego on robi to co robi. No i miałem z tym zabawę. „Into the Void” to jedno z moich najbardziej zabawnych pisarskich doświadczeń w całej mojej karierze, ale tylko częściowo dlatego, że to powieść „Star Wars”. Podobało mi się to, ponieważ myślę, że to bogata, wielopoziomowa historia, fantastyczna opowieść dużego formatu osadzona w kosmosie (tak zresztą widzę wszystkie opowieści „Star Wars”, ale wiem, że to duże pole do debaty). Kochałem wolność, którą mi dano w tworzeniu nowych postaci miejsc, oraz fakt, że mogłem ustanowić wczesne szkolenie Je’daii.

Kończąc chcę wspomnieć kilka słów o aspekcie który najbardziej mi się podobał, nazywaniu postaci. Postaci z filmów mają już uznane imiona, rozpoznawalne wzdłuż i wrzesz, ale wynika to też w dużej mierze z umiejętności tego jak je stworzono. Wydaje mi się, że więcej ludzi na Ziemi zna imiona Hana Solo, Chewbaccyy czy księżniczki Lei niż nie zna.

Nazwanie moich własnych postaci trochę mnie martwiło, dopóki nie doszedłem do tego, że mogę uhonorować dwoje wyjątkowo ważnych ludzi w moim życiu. Lanoree to anagram od Eleanor (moja córka), a Dalien to anagram od Daniel (mój syn). Ellie była podekscytowana, że będzie tym dobrym. A kiedy powiedziałem Danowi, że będzie tym złym to był bardzo podniecony. Nawet gdy musiałem mu powiedzieć, że nie będzie miał miecza świetlnego. Oto jaką drogę przeszedłem od zapatrzonego w cuda ośmiolatka aż do czterdziestotrzyletniego pisarza „Gwiezdnych Wojen”. Jestem zaszczycony i podekscytowany tym, że dano mi możliwość stworzenia małego zakątka w ciągle rozrastającym się uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, nawet jeśli wciąż czuję się jedynie jak uczeń.



Jeśli dobrze pójdzie, to powieść ta ukaże się w Polsce na początku przyszłego roku.
KOMENTARZE (4)

"Barely Torelable: Alien Henchmen of the Empire"

2013-09-20 19:47:10 Oficjalny blog



Abel G. Peña i Rich Handley, autorzy wielu artykułów i publikacji o "Gwiezdnych Wojnach" oraz eksperci od Expanded Universe, napisali na oficjalnym blogu trzyczęściową publikację pod tytułem "Barely Torelable: Alien Henchmen of the Empire". Artykuł, traktujący o istotach obcych w Imperium, można uznać za duchowego spadkobiercę "Aliens in the Empire" - publikację, również ich autorstwa, kiedyś dostępną na Hyperspace, dziś niestety niedostępną. W tym newsie zebraliśmy wszystkie trzy części.

Część pierwsza

W opublikowanym w 1991 r. "Dziedzicu Imperium" Timonthy'ego Zahna, książce, która stanowiła punkt zwrotny w historii "Gwiezdnych Wojen", postać wielkiego admirała Thrawna zyskała niesławę jako obcy, który nie tylko przezwyciężył ksenofobię w wojsku Imperatora Palpatine'a, lecz także odziedziczył po nim władzę. Historycznie, Thrawn był postrzegany jako enigma - samotny obcy w Imperium Galaktycznym. Jednakże genialny, czerwonooki chissański strateg nie był ani jedynym nieczłowiekiem, który służył Palpatine'owi, ani pierwszym. Darth Maul, Thrawn, Mas Amedda: to najbardziej znani lojalni obcy wspomagający Dartha Sidiousa i jego reżim.

Kto to jest "obcy"? Ktoś, kto pochodzi z innej planety? Ktoś, kto wygląda inaczej? Ktoś, kto nie mówi w naszym ojczystym języku? Ktoś z trzema oczami i dziesięcioma pazurami? Zaprawdę, definicja zależy od punktu widzenia. Huttowie na przykład uważają się za prawowitych panów galaktyki, a wszystkie inne formy życia były według nich podrzędne. Ale w galaktyce "Gwiezdnych Wojen", gdzie to ludzie najczęściej rządzili przez tysiąclecia, słowo "obcy" nabrało znaczenia "każdy, kto nie jest człowiekiem" - pogląd, który zapisał się trwale w dyktaturze Palpatine'a. Sfabrykowano desygnację NCz, "Nieczłowiek" [ang. NhM, "Non-Human" - przyp. tłum.], która odzwierciedlała postawę i politykę wewnętrzną Imperium. Dehumanizująca etykietka - która zaliczała mutantów, droidy, zwierzęta, a nawet kobiety do jednej kategorii "dziwactw" - była sposobem na sklasyfikowanie i zmarginalizowanie reszty galaktyki.



Jednakże, czyniono niewielkie wyjątki dla tych dziwacznych gatunków, jakimi byli prawie ludzie. Często były to podgatunki istot ludzkich, które wyewoluowały różne i niepokojące cechy - jak dłonie z czterema palcami i oczy bez źrenic u Arkanian. Obejmowało to również rasy takie jak Zelosianie, powierzchownie identyczni jak ludzie, ale z roślinną fizjologią. Takie istoty inteligentne mogły wypełnić lukę bycia "prawie-człowiekiem".

Obcy to jeden z najbardziej fascynujących aspektów świata "Gwiezdnych Wojen" - wyglądają, brzmią i zachowują się dziwnie - wszystko w opozycji do innego ikonicznego aspektu Sagi: wojskowego porządku i idealnego komfortu Imperium Galaktycznego. Ta seria rzuca światło na najsłynniejszych obcych popleczników Imperium, czerpiąc z filmów i Expanded Universe.

Trioculus, najwyższy pan niewolników

W chwilach, gdy trójoki mutant i sierota, Trioculus, był szykanowany i wyśmiewany podczas dorastania w wioskach Kessel, nigdy nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia zostanie Imperatorem znanej galaktyki.

Uderzająco przystojny i elokwentny, Trioculus wydawał się obiektem elitarnego, imperialnego wychowania. Prawda była jednakże dużo mroczniejsza. Bez swojej wiedzy, został obiektem radykalnych eksperymentów dotyczących kwintesencji życia, które prowadziła doradczyni Palpatine'a, Sly Moore. Wykorzystujące kobietę z Bordala o imieniu Niobi jako "obiekt testów", te eksperymenty były początkowo nieprzewidywalne i skutkowały powstaniem asymetrycznych homunkulusów z dodatkowymi głowami i innymi organami. Ostatecznie jednak, naukowcy zlikwidowali wszelkie szkodliwe mutacje w ich udanym modelu, prócz jednej: trzeciego oka. I tak narodził się Trioculus. Ten dodatkowy organ optyczny posiadał potężne moce hipnotyczne i znajdował się pośrodku czoła. Legendy Proroków ciemnej strony opowiadały, że wola Mocy będzie tworzyć raz na tysiąclecie idealnie symetryczną, trójoką istotę, której magnetyzm i potęga będą niezaprzeczalne. Ale czy był nią Trioculus, to już inna sprawa, której nie da się wyjaśnić naukowo.



Tak czy siak, Trioculus szybko zaznał trudnego życia niewolnika. Jego matka, Niobi, prędko została deportowana do kopalni na Kessel wraz z nowo narodzonym synem. Jednakże, pod okrutnym batem nadzorcy Reskella Twane'a - który był asystentem komika służącym u Hutta Jabby - ostatecznie umarła w bezlitosnych kopalniach. Może to z powodu inteligencji chłopca Twane zlitował się nad nim i wziął pod swoje skrzydła, posyłając go do szkoły. Lecz małego mutanta unikali koledzy i wyszydzali go. W rezultacie chłopiec zaczął gorączkowo szukać schronienia w świecie literatury, zwłaszcza tej traktującej o sztuce wojennej. Trioculus wyrósł na eksperta w dziedzinach militarnych i teorii politycznej, co naturalnie doprowadziło go do żarliwego oddania Imperium. Kiedy odkrył komórkę Rebelii, która miała zamieszkiwać jego wioskę - a w której przypadkowo znaleźli się jego byli prześladowcy ze szkoły - zyskał uwagę i przyjaźń tamtejszego Wielkiego Moffa, Bertroffa Hissy.

Dotychczas relacje Trioculusa z niesławnymi kopalniami przyprawy z jego niemowlęctwa oraz z kanciarskim ojcem zastępczym były skomplikowane. Ostatecznie nadzorca Twane rozpatrzył pozytywnie jego podanie o pracę i rozgoryczony, dziki Trioculus pokazał więźniom, że do tej pory żyło im się dobrze. Potem, po niespodziewanej śmierci dyrektora Dewta Kluskine'a po drugiej stronie zdeformowanej planety, Twane został przeniesiony na to stanowisko, a Trioculus awansował na pozycję nadzorcy i pana niewolników. Ale po śmierci Jabby więźniowie Twane'a, zainspirowani buntem przeprowadzonym poprzednio przez Tybera Zanna, rozpoczęli rewoltę, a skorumpowany rybecki administrator o imieniu Moruth Doole powchwycił Twane'a i zaoferował go Trioculusowi na wymianę w zamian za władzę nad jego półkulą Kessel. Gdy Trioculus zapytał Hissę co ma zrobić, Wielki Moff odpowiedział, że lojalny poddany Imperium nigdy nie poddaje się groźbom. Trioculus zatem odmówił - a Doole nakarmił swoim więźniem larwy przyprawowe i zamroził go w karbonicie pośród krzyków jego agonii. Trioculus nie żałował.



Zobaczywszy z jakiej gliny ulepiony był mutant, Wielki Moff Hissa przedstawił mu propozycję: Palpatine był martwy, ale chodziły plotki, że miał trójokiego syna. Oficer zastanawiał się jaki poziom umiejętności aktorskich prezentował Trioculus. Ten zaakceptował wyzwanie i zaczął udawać syna zmarłego Imperatora. W ciągu kolejnego roku Trioculus uwikłał się w wielostronną walkę z Wywiadem Imperialnym, Radą Imperialną, zbuntowanymi wielkimi admirałami i kabalistycznym Kościołem Ciemnej Strony o dominację w galaktyce. Co niesamowite, Trioculus wyszedł z tej potyczki zwycięsko, jednakże jego rządy trwały krótko, gdy przeciwnicy zamrozili go w karbonicie i gdy mroczna moc amuletu Sithów, noszonego kiedyś przez Dartha Vadera, sprawiła, że ręka mutanta zaczęła gnić.

Jednakże, jego największą pomyłką była próba uczynienia z księżniczki Lei swojej nowej "królowej Imperium". Sprawiło to, że Rebelianci zastawili śmiertelną pułapkę, której nawet trzecie oko nie mogło przewidzieć. Z sercem wciąż dymiącym od blasterowej rany, Trioculus ścisnął rękę Hissy, swojego długoletniego mentora i przyjaciela, aby ten go pomścił. Ten wiernie rozkazał skremować szczątki Imperatora i wystrzelił je na przysłowiowe cztery strony galaktyki.

Wielki Moff Bertroff “Troff” Hissa

Chyba jednym z najbardziej niecodziennych obcych służących Imperium był Bertroff Hissa, który osiągnął znaczącą i wysoką rangę Wielkiego Moffa. Hissa był młodą istotą, gdy Imperium przybyło na jego planetę, nieoznakowaną PL-40112-CE-021105 w układzie Salfrem, znajdującą się w zakazanym obszarze Dzikiej Przestrzeni, znanym jako Pustkowia. Jego obcy ojciec i matka byli politycznymi agitatorami i członkami kontrkultury, którzy postanowili urządzić sobie "proste i naturalne" życie na jałowej planecie.

Lecz gdy przybyli imperialni inspektorzy - przywożąc wraz z sobą swoje uprzedzenia typowe dla humanoidów - to obudzili upiorną hordę istot znanych jako Rozzumy, które rozbiły się tam dawno temu. Były to międzywymiarowe stwory związane z istniejącym dawno Zakonem Straszliwego Blasku i bardziej obce, niż ktokolwiek z nich kiedykolwiek widział. Przygnieciony przewagą liczebną, imperialny oficer dowodzący wcielił Hissę i jego rodziców do swojej armii. Ramię w ramię, ludzie i prawie-ludzie przegnali fantasmagoryczny rój, ale przeżyli tylko Hissa i oficer dowodzący, komandor Panaka. I w taki sposób Bertroff rozpoczął swą długą i nieprawdopodobną karierę w Imperium. W wojsku spotkał się z jawnymi uprzedzeniami, lecz Panaka stawał w jego obronie i naprowadzał na właściwe tory do czasu, gdy sam nie otrzymał awansu na moffa.



Na pierwszy rzut oka można było nie zauważyć, że Hissa ma nieludzkie korzenie, jako że jego oblicze i budowa ciała - nie wspominając o łysiejącej głowie - wydawały się normalne wśród ludzi. Jednakże Wielki Moff z kozią bródką musiał się jedynie uśmiechnąć, aby można było dostrzec jego obcą stronę. Jego szerokie usta wypełniały ostre jak brzytwa i śmiercionośne spiczaste zęby, co nadawało mu wygląd wściekłego drapieżnika.

Choć niektórzy dowodzili, że uzębienie Bertroffa potwierdzało jego devaroniańskie lub pau'ańskie korzenie - albo że poobcinał swoje twi'lekańskie głowoogony - te pogłoski były całkowicie nieprawdziwe. Właściwie, sam je zaczął. Hissa celowo spiłował sobie zęby, wiedząc, że taki przerażający wizerunek będzie zastraszał innych. Właściwie, Wielki Moff rzadko rozmawiał o prawdziwym źródle swojej obcości: dziedzictwie Sephich, które dało mu charakterystyczne, spiczaste uszy. Podczas konferencji z kolegami na pokładzie imperialnego krążownika uderzeniowego o kryptonimie "Moffship", nauczył się, że była to w większości ksenofobiczna zgraja i wykorzystał swój upiorny wygląd, aby przemienić go z przeszkody w korzyść. W szczególności Rufaan Tigellinus w jawny sposób reagował alergicznie na najlżejszy powiew obcej krwi i nigdy nie oszczędził Hissie swego obrzydzenia - coś, czego Sephi nigdy by nie zapomniał.

Szczęśliwym trafem Bertroff rozpoczął współpracę z trójokim panem niewolników, Trioculusem. Ponieważ obaj nie byli do końca ludźmi, to szybko zawiązała się między nimi przyjaźń, ponieważ wiedzieli jak to jest być outsiderem. Odizolowane wychowanie Hissy uczyniło z niego samotnika niełatwo nawiązującego przyjaźnie. Prócz Trioculusa i kilku znajomych Wielkich Moffów, jego jedynym bliskim przyjacielem był Quorl Matrin ze Stenosa, z którym dzielił pasję do archeologii, zanim żarliwie religijni Stenaksowie nie powstali i go nie zabili. Po nieoczekiwanej śmierci Imperatora, Trioculus zaczął konspirować z Bertroffem i Centralnym Komitetem Wielkich Moffów, aby rządzić pod przykrywką dawno zaginionego syna Palpatine'a.



Jednakże, Hissa został dotkliwie oszpecony na planecie Duro, gdy toksyczne odpady z imperialnego wysypiska zalały aleję Królewskości. Wielki Moff źle dał krok i wpadł do odpadów, które natychmiast pochłonęły większą część jego ciała. Uratowany zanim zabiły go żrące materiały, przyjął na siebie rozdzierający ból, gdy jego ramiona zastąpiono tymi należącymi do droida - zabójcy JMM, a ciało przytwierdzono do krzesła repulsorowego. Po tym wydarzeniu potężny duchowny z Kościoła Ciemnej Strony, rozwścieczony faktem oszukania go w sprawie syna Paplpatine'a, aresztował i torturował moffów powiązanych ze spiskiem. Hissę głodził na stacji Scardia, aż ten znalazł się na skraju śmierci.

Egzekucja Bertroffa miała przyjąć formę zjedzenia przez niego ostatniego posiłku, jakim były suchary z pasożytnicznymi larwami przyprawowymi, które pożarłyby go od środka - jak to się stało z zastępczym ojcem Trioculusa. Jednak, Najwyższy Prorok Kościoła Ciemnej Strony dał mu tymczasowe zwolnienie z wyroku, wysyłając Sephiego na Yavina IV, aby potwierdził raport o legendarnym Zaginionym Mieście Jedi. W fałszywym wejściu do ukrytego miasta Hissa poślizgnął się i spłonął w lawie. Spiczastozęby łotr nareszcie ugryzł więcej, niż mógł przełknąć.

Kosh Kurp

Jako najlepszy specjalista od broni w Imperium, z reputacją największego żyjącego na świecie eksperta od urządzeń ofensywnych, Pantoranin znany jako Kosh Kurp był jednym z najbardziej niezawodnych agentów państwa Palpatine'a. Urodzony i wychowany na planecie Intuci w mieście Bonaka Nueno, Kurp był jedynym ocalałym z krwawego najazdu, którego Imperium dokonało na jego wioskę.

Ten potężnie zbudowany humanoid o lazurowej skórze nosił rzadką, czerwoną zbroję iskaloniańskiego pochodzenia wraz z dopasowanym hełmem, wyposażonym w dwa tępe rogi, w których znajdowały się sensory i inne urządzenia bezprzewodowe. Dwoje wypełnionych gniewem oczu ukrywał wizjer, więc widoczne były tylko jego usta i wydatny podbródek. Wysłany do kryjówki bah'r kilidońskiego przestępcy znanego jako Gaar Suppoon w celu zbadania zagrożenia bombowego ze strony Jabby, Kurp nie zdawał sobie sprawy, że sam jest "bombą" w planie Hutta.



Jabba dowiedział się, że Gaar, jego długoletni rywal, kiedyś służył jako gubernator Intuci pod pseudonimem Sonopo Bomoor i spłacał Imperium podrobionymi pieniędzmi oraz rządził planetą żelazną pięścią. Brak jedzenia na tym globie - spowodowany marnowaniem przez niego imperialnych źródeł - przyczynił się do masowych wystąpień. Aby zachować porządek i aby Imperator nie zaczął badać jego działań, Bomoor zdecydował, że zniszczy całe miasto, aby inne miały dość, by przetrwać.

Aby tak się stało, gubernator Sonopo rozkazał zmasakrować miasto Bonaka Nueno, zachęcając swoich żołnierzy, aby byli kreatywni w swym okrucieństwie. W przeciągu trzech dni zginęło ponad 50 tys. mieszkańców. Setki z nich zostały powieszone za kostki na placu Bonaka, w tym cała rodzina Kurpa. Zmuszony do patrzenia jak głodni krwi żołnierze plądrują miasto i traktują mieszkańców z niewypowiedzianym okrucieństwem, Kosh był jedynym niezamordowanym obywatelem. Arogancki i próżny, Bomoor rozkazał żołnierzom, aby oszczędzili chłopca, by ten mógł podziwiać jego "wielkość".

Kurp nigdy nie zapomniał imienia potwora odpowiedzialnego za masakrę jego rodziny i spędził następne dwadzieścia lat na tropieniu Sonopa Bomoora, przysięgając, że ten będzie umierał długo i w agonii. W tym czasie nauczył się ile mógł o różnych typach broni, aby możliwe było zadanie Bomoorowi jak największej ilości obrażeń bez zabijania go, dopóki nie nadszedłby właściwy czas. Ostatecznie, po przejściu na emeryturę ze stanowiska gubernatora w celu rozbudowy przestępczego imperium, Gaar powrócił do swojego prawdziwego nazwiska, Suppoon, a Kosh nigdzie nie mógł go znaleźć. W końcu Bah’r Kilidów było niewielu w galaktyce. Kurp ostatecznie zaczął służyć Imperium, nauczywszy się tyle o broniach, że był w stanie rozpocząć karierę specjalisty od uzbrojenia. Lecz nadal nie miał szczęścia w tropieniu swego przeciwnika - nie aż do chwili, gdy w tajemnicy interweniował Jabba.

Grożąc podłożeniem bomby w pałacu Suppoona, Jabba wiedział, że Kurp zostanie wezwany w celu poradzenia sobie z sytuacją, ponieważ Gaar wciąż miał wiele powiązań w Imperium, dzięki czemu zasługiwał na specjalne traktowanie. Po dwóch dniach spędzonych na poszukiwaniu bomby, Kurp oznajmił, że żadnej bomby nie ma. Zadowolony z faktu, że jego stary rywal jedynie blefował, Gaar zaprosił Jabbę na bah’r kilidańską ceremonię jubjub i rozpoczął z nim negocjacje, aby wymienić samicę tromonida na hipergruczoł Pontaka. Produkt uboczny jednego z ambitnych marzeń dra Pineasa Pontaka, mających na celu wskazanie dokładnego miejsca, w którym umysły i ciała łączą się z mózgami istot inteligentnych, prototypowy organ zwany jako hipergruczoł został zsyntetyzowany z wydzielin wielu gatunków i potencjalnie mógł zrewolucjonizować medycynę międzygatunkową.



Jabba osłodził układ, oferując Suppoonowi samego dra Pontaka, którego pochwycił i odurzył, wiedząc, że Gaar jest zafascynowany jego pracą. Wszystko, czego Hutt żądał w zamian, to samiec tromonida. Sprzedawanie przedstawicieli obu płci było wysoce nielegalne - po tym, jak naukowcy odkryli je podczas ekspedycji na Rywina, gatunek ten rozprzestrzenił się na pięciu światach w przeciągu kilku miesięcy dzięki niezwykle skutecznemu cyklowi rozrodczemu, przez co powstał surowy regulamin dotyczący ich przewozu. Bez względu na wszystko, perspektywa posiadania Pontaka oraz jego hipergruczołu była zbyt kusząca i Suppoon złagodniał. Jednakże obaj przestępcy przechytrzyli jeden drugiego, bowiem samiec tromonida był wysterylizowany, a Pontaka pozbawiono mózgu, choć jego ciało funkcjonowało (i było zdalnie sterowane) za pomocą portu w czaszce, ukrytego za lewym uchem mężczyzny. Gdy śmiercionośny tromonid ugryzł Suppoona, Jabba zaoferował mu antidotum w zamian za zwrócenie mózgu, hipergruczołu, tromonidów i przyprawę. Mając niewielki wybór, Gaar zaakceptował ofertę, lecz wkrótce sprawił, że plan Hutta obrócił się wniwecz, aresztując go i jego świtę.

W tym momencie Jabba zagrał swoją najlepszą kartą, aktywując "bombę", poprzez nazwanie Gaara jego dawnym przydomkiem w obecności Kurpa. Oszołomiony faktem, że jego pracodawca był tak naprawdę ofiarą, na którą polował całe życie, Kosh zwrócił się przeciwko zaskoczonemu Bar’h Kilidowi, który próbował zestrzelić go w swojej obronie. Bolt odbił się rykoszetem od zbroi Kurpa, zestrzeliwując głowę Suppoona. Wywołało to frustrację u eksperta od broni, który wyczekiwał szansy na torturowanie Bomoora, tak jak on kiedyś torturował jego rodzinę.

Aby wynagrodzić mu straty, Jabba zwrócił się do zebranych członków organizacji przestępczej Suppoona i ogłosił Kosha ich nowym panem. Wiedząc, że lepiej nie zadzierać z Huttem, natychmiast zaakceptowali zmianę dowództwa, a pantorański konsultant zrezygnował z pozycji w Imperium, nareszcie honorując pamięć o swojej rodzinie. Mimo że przełożeni Kurpa cenili jego umiejętności eksperta od broni, to przyjęli rezygnację... w zamian za duży procent z zysków organizacji, których użyli do finansowania wojska.

Część druga

Pytanie: czy Jeźdźcy Tusken to pewien rodzaj zwierząt, minerału czy warzywa? Odpowiedź: nikt w Imperium nie daje za to ogona szczura womp.

Dyskryminacja obcych szerzyła się wśród imperialnych rang i społeczeństwa. W niektórych przypadkach, jak u wielkiego generała Malcora Brashina, którego rodzina została zabita przez rodiańskich bandytów, to uprzedzenie było zrozumiałe, choć niewłaściwe. Ale wśród większości był to irracjonalny, ludzki strach przez nieznanym, połączony z kultywującym władzę wpływem Palpatine'a, który zmieniał instynkt w niekontrolowaną ksenofobię. Niemniej jednak, podczas gdy Imperialni uwielbiali ustanawiać swój fanatyzm prawem, to jedna maksyma przemawiała za nimi: dobrą pomoc ciężko znaleźć.

Mimo swej nietolerancji Imperium Galaktyczne nie obawiało się prosić o pomoc obcych, jeśli wymagały tego okoliczności. Rzeczoznawstwo to cenny towar, a jeśli chodziło o spełnianie własnych potrzeb i założeń, przebiegli Imperialni z radością zatrudniali wszelkiego typu specjalistów z ras nieludzkich. Pantorański specjalista od materiałów wybuchowych Kosh Kurp był takim wyjątkiem; regularnie widziano jak twi'lekańskie tancerki i zeltrońskie kurtyzany dzieliły prywatną kwaterę - i ubrania - z wielkim admirałem Takelem na pokładzie gwiezdnego niszczyciela "Magic Dragon".



Z imperialnego punktu widzenia zaufanie zawsze było problemem podczas zadawania się z obcymi, z ich nieprzewidywalnymi zachowaniami, niepojętą kulturą i tępą religią. Lecz zagrożenie nielojalnością nie było niczym nowym w rządzie, gdzie zasługi, a nawet nepotyzm były podrzędne wobec egomanii. Zorientowana na tą metodologię, imperialna tyrania często dziesiątkowała obce istoty tylko po to, aby potem sprezentować im środki potrzebne do przeprowadzenia zemsty.

Biorąc pod uwagę te okoliczności, rekrutacja obcych dawała Imperialnym dwie znaczne korzyści: możliwość zaprzeczenia wszystkiemu i nie przejmowanie się stratami. W końcu, kto uwierzyłby, że nieczłowiekowi powierzono zadanie o wielkiej wadze dla Imperium? A kto by się przejmował, gdyby on lub ona zniknął? Jednakże, niektórzy obcy wykorzystywani w ten sposób, argumentowali to tym, że w tej hologrze jest miejsce dla dwojga.

KkH’Oar’Rrhr lub Hoar, Wirujący Derwisz

Osierocony Jeździec Tusken znany jako KkH’Oar’Rrhr lub Hoar ["Siwy" lub "Sędziwy" - przyp. tłum.] był tylko chłopcem, gdy zakradł się do pustej, tajemniczej rudery znajdującej się na Morzu Wydm na Tatooine. Mówiono, że dom należał do czarodzieja, a Hoar planował ukraść jedno z jego magicznych urządzeń. Prócz różnych technologicznych rzeczy, odkrył również obiekt w kształcie cylindra, a po zaciśnięciu na nim rąk, ogarnęła go wstrząsająca wizja. W swoim umyśle zobaczył prawdopodobnego konstruktora broni - młodego mężczyznę, niewiele starszego od niego samego - który nakrył swą nagą, ludzką twarz najstraszliwszą, czarna tuskeńską maską, jaką Hoar kiedykolwiek widział. Mężczyzna następnie włączył broń, jak podpalone gaderffii i ruszył, aby zgładzić Hoara.

Przebudził się ze swojej wizji, odkrywając, że czarodziej Ben Kenobi wrócił do swojej rudery. Obawiając się, że zostanie przemieniony w szczura womp, Hoar wrócił do swoich przyjaciół... zostawiając miecz świetlny tam, gdzie go znalazł. Po opowiedzeniu jak "śmiało stanął przeciwko czarodziejowi", Hoar wysłuchał słów swoich towarzyszy, Slivena i Borda, którzy wyjaśnili, że w jego wizji musiał się pojawić "Demoniczny Pozaświatowiec" - dziecko czarownicy i potworna znanego jako Wielki Jawenko - który lata temu zamordował grupę Tuskena Rrhra i rodzinę Hoara. Tylko chłopiec, który wówczas odszedł daleko, aby zająć się swoim banthą, uniknął masakry.



Wkrótce po wizji Hoara, jego wrażliwość na Moc została odkryta przez plemiennego dowódcę, A’Sharada Hetta. Jako człowiek wychowany przez Tuskenów, opuścił ich, aby dołączyć do Zakonu Jedi i zostać mistrzem, a następnie powrócił rozgoryczony, ledwo uniknąwszy rozkazu 66 Palpatine'a. Hett zaczął kształcić Hoara na swojego następcę, ucząc go prymitywnej wersji basicu i tego, jak przekierować jego agresję w opartej na Mocy sztuce walki, Teräs Käsi. Jako mistrz pojedynków, A'Sharad zrobił mu również dwudzielne gaderfffi i poinstruował jak walczyć dwiema broniami naraz. Hoar okazał się pojętnym uczniem i chociaż Hett był dowódcą plemienia, to młodzi Jeźdźcy idealizowali Hoara.

Potem, podczas próby napadu na domostwo Larsów - ten sam teren, na którym kiedyś Tuskeni porwali wiedźmią matkę Demonicznego Pozaświatowca - czarodziej Kenobi stanął naprzeciw Hettowi i jego plemieniu i pokonał wodza w zaciekłym pojedynku. Ponieważ A'Sharad został w trakcie pozbawiony maski - co było wielkim grzechem u Tuskenów - został wzgardzony przez Jeźdźców i musiał opuścić Tatooine w niełasce. Hoar nadal jednak go czcił, więc również opuścił planetę, ciągnąc za sobą wielu podziwiających go współplemieńców. Lecz po bezowocnych poszukiwaniach swojego bohatera w Zewnętrznych Rubieżach, od Portug do Dromund Kaas, Hoar i jego nomadowie zaczęli żyć w nędzy, strachu i głodzie.

Właśnie na Dromund Kaas znalazł ich sługa Imperatora, Maw. Były Jedi przekształcił Tuskenów Hoara w gang jeżdżący na śmigach. Następnie przetransportował ich na Tythona, aby mogli tam rabować starożytne grobowce z artefaktami Mocy i nazwał ich Grobowymi Tuskenami. Natomiast Hoar i jego towarzysze odrzucili tradycję noszenia masek i obnosili się dumie z nagimi twarzami, aby uczcić A'Sharada Hetta. Jednakże, ich kradzieże wkrótce przyciągnęły znacznie potężniejszą imperialną użytkowniczkę ciemnej strony: cyborga Arden Lyn, Rękę Imperatora.

Lyn była wręcz nieprawdopodobnie starożytną kobietą - mówiło się, że walczyła na Tythonie w najwcześniejszych wojnach, jakie stoczyli Jedi. Po przerwaniu jednego z napadów Hoara, rozpoczęła z nim walkę i onieśmieliła swym mistrzostwem w Teräs Käsi. Tusken był zaskoczony jej umiejętnościami w stylu walki swego mistrza, a Lyn oniemiała, zobaczywszy jaką wiedzę na temat tej rzadkiej sztuki posiada niby prymitywny nomad. Ale nie była niezadowolona. Obiecała Hoarowi, że uczyni go potężniejszym, niż będzie mógł to sobie wyobrazić i przymusiła go do dołączenia do jej misji, polegającej na wyeliminowaniu ważnych osobistości w Rebelii. Nie namyślawszy się długo, Hoar zostawił Grobowych Tuskenów do dyspozycji Mawa i dołączył do Lyn. Nie zdawał sobie sprawy jakie skutki przyniesie jego decyzja.



Przekierowując swoje umiejętności w Mocy do udoskonalenia Teräs Käsi i sprawdzając się w walce przeciwko szturmowcom i Gamorreanom - podopiecznym Lyn - Hoar stał się śmiercionośnym wirującym derwiszem. A potem nadszedł nieoczekiwany dar: gdy pokazano mu hologram młodego Rebelianta znajdującego się na liście Arden, Tusken skojarzył jego twarz z tą, która pojawiła się w przerażającej wizji z dzieciństwa. Rebeliant miał na imię Luke Skywalker, a na pasie wisiał miecz energetyczny, na który Hoar natrafił w chacie czarownika Kenobiego. Nareszcie poczuł, że znalazł mordercę swojej rodziny, Demonicznego Pozaświatowca. Zaczął na niego polować z nieustającym zapałem, lecz widmowa aura Obi-Wana przylgnęła do Rebelianta, chroniąc go. Sfrustrowany lecz zdeterminowany, użył instrukcji znalezionych w grobowcu na Tythonie i wykorzystał oba gaffi od A'Sharada Hetta, aby stworzyć z nich działające miecze świetlne.

Jego poszukiwania zemsty sięgnęły punktu krytycznego, gdy podczas podróży z Lyn w końcu mógł zobaczyć Mrocznego Lorda Sithów, Dartha Vadera - który nosił przerażającą, czarną, "tuskeńską" maskę z jego wizji. Hoar był oszołomiony. Czy tak naprawdę istniało dwóch Demonicznych Pozaświatowców, a może Vader i Luke to jeden i ten sam morderca? A może po prostu oszalał, przez lata wiedziony za nos przez dziecięce przekonanie oparte na pogłoskach i halucynacjach?

Nie jest jasne do jakiego wniosku ostatecznie doszedł Hoar. Wiadomo tylko, że podczas zaciekłego pojedynku ze Skywalkerem Jeździec Tusken pokonał go i przyłożył gaderffii do jego gardła. Lecz w tym momencie doznał kolejnej wizji... I oszczędził życie Rebelianta. Po odrzuceniu bezpośredniego rozkazu Arden Lyn, Jeździec porzucił swoją imperialną przełożoną, lecz zmierzył się z nią po raz ostatni w śmiertelnym pojedynku.

Ostatnie wieści o Hoarze donoszą, że wznowił polowanie zarówno na starego wodza, A'Sharada Hetta, jak i na zamaskowanego Dartha Vadera, podróżując aż na znajdującą się w Zewnętrznych Rubieżach zdewastowaną planetę Shumari - miejsce podobne do jego legowiska na Tythonie, pełne kości, grobów, a nawet duchów Jedi. Tam, Hoar nabrał pewności, że w końcu znajdzie Hetta, zabije demona... lub spotka się ze swoim przeznaczeniem.

Thok, gamorreański podwójny agent

Dwa najwredniejsze prosięta po tej stronie Większego Javinu, Thok i jego brat Gorc byli na wiele sposobów typowi dla swojej rasy: uwielbiali walczyć i nienawidzili droidów. Gamorreanie na uwikłanym w wojnę Pzobie czuli jednak, że jest coś dziwnego w tej parze. Limonkowa skóra braci z klanu Skunnt uzyskiwała czerwonawy odcień za każdym razem, gdy wpadali w złość, ale jeszcze bardziej niesamowity pokaz ich "magicznej mocy" miał miejsce podczas improwizowanych rękoczynów po skończeniu przez Thoka szczególnie ciężkich przekąsek i beczki gamorreańskiego bimbru. Gdy dosłownie wyzionął kulę ognia na twarz swojego klanowego rywala, Scumba, przypalając jego ryj, wiedział, że nie ma większego wieprza na Pzobie.

Thok może nie był najmądrzejszym Gamorreaninem, ale gdy przychodziło do bójek, to znał każdą nieczystą sztuczkę, jaka istniała. Nabył więc uniwersalny transliterator i wziął swojego większego, jeszcze głupszego młodszego brata Gorca, aby ruszyć w świat i zarobić fortunę. Rodzeństwo szybko znalazło pracę na Zlarbvie IV jako króliki doświadczalne dra Pineasa Pontaka w jego pracy nad hipergruczołem Pontaka. Podanie im obcych wydzielin miało niecodzienne efekty uboczne w postaci pęcznienia ich mięśni, jeśli odpowiednio ich się zezłościło. Eksperymenty były jednak bolesne, więc Thok i Gorc ostatecznie przenieśli się na Tatooine. Tam przyłączyli się do Ortugg, Gamorreanina, który rekrutował dobry tuzin przedstawicieli swojej rasy, aby zaciągnąć się do pracy u gangstera Jabby Hutta. Jabba wiedział, że Thok i reszta to jego typ świni - nieustraszeni i tępi.



Thok przeżył wiele przygód podczas pracy u Hutta. Jedną z najbardziej niezapomnianych było osadzenie rankora w pałacu. Gdy jego współpracownik Ortugg wrzeszczał "rankur!" na widok bestii, Thok uciekł, rozpoznając "pająkokraba", który stał się częścią gamorreańskiej mitologii od czasu, gdy Imperium Rakatańskie wprowadziło jednego do ekosystemu Gamorra. Thokowi wypsnęła się również informacja o miejscu pobytu dra Pontaka, gdy Jabba potrzebował obecności naukowca, aby rozpocząć negocjacje ze swoim rywalem Gaarem Suppoonem. Thok pomógł porwać doktora, czym zaimponował Jabbie, który uczynił go swoim osobistym strażnikiem podczas negocjacji.

Jednakże, najbardziej pamiętliwy incydent nastąpił pewnej dzikiej nocy w salonie "Czerwony Księżyc" w Mos Eisley, w którym wzięli udział Thok, Gorc, siedem baryłek zelosiańskiego wina, róg kloo, trzech pobitych na śmierć Gungan i pięciu Ugnaughtów w potrawce. Gdy bracia skończyli jako więźniowie lokalnej imperialnej użytkowniczki ciemnej strony, Prorokini, szybko myślący Thok wykwiczał słowa o "magicznej mocy" płomieni Gorca, aby ocalić własną skórę. Ostatecznie jednak to tylko rozdzieliło braci: Groc został zaciągnięty do imperialnego laboratorium, a Thok został wtrącony do więzienia prefekta Oruna Deppa, aby tam zgnił.

Przeznaczenie wkrótce się odezwało. W zamian za informacje o panthańskim baronie minerałów, Ręka Imperatora Arden Lyn wykupiła go od Prorokini. Jak obiecano, Thok był silny w Mocy. Lecz powołując się na gamorreańską tradycję, powiedział jej, że prędzej umrze, niż będzie służył komuś, kto nie potrafi go pokonać w walce jeden na jednego... zwłaszcza ktoś, kto był po części droidem. Mistrzyni Teräs Käsi stanęła do walki z nieortodoksyjnym awanturnikiem, zdumiona faktem, że Thok dosłownie powiększył się trzykrotnie i walczył z okrutnym instynktem. Ostatecznie dobrze wymierzone rąbnięcie z cybernetycznej ręki znokautowało wielkiego pięściarza.

Lyn tak zaimponował wzmocniony refleks Thoka, że kazała mu się przyłączyć do swoich uczniów Teräs Käsi - Hoara, byłego dowódcę Grobowych Tuskenów i szturmowca 17786, dziecko imperialnego użytkownika Mocy, Niala Declanna. Używając wzmocnionej mocy Teräs Käsi, Thok znacznie poprawił swoje umiejętności w walce, aby przygotować się do misji Lyn, polegającej na wyeliminowaniu "bohaterów z Yavina" - Luke'a Skywalkera, księżniczki Leię, Hana Solo i Wookieego Chewbaccę. Ostatni z nich stał się wielkim nemesis Thoka i stoczył z nim wiele epickich walk. Tak naprawdę jednak Lyn zbierała żołnierzy, aby obalić Palpatine'a i zakończyć jego plan rządzenia galaktyką przez eony. Na jej nieszczęście inna tak zwana Ręka Imperatora, Mara Jade, zaczęła szpiegować Arden i wyjawiła jej zdradę swojemu mistrzowi. W tej chwili Lyn i Thok zniknęli, lecz kilka miesięcy po bitwie o Hoth para znów się pojawili, tym razem w zmowie ze zdradzieckim wielkim admirałem Demetriusem Zaarinem. Biorąc przykład z ostatniej bitwy wojen klonów, żołnierz 17786 pomógł Arden i Thokowi porwać Palpatine'a na pokładzie promu "Haven 3". Wyczyn jednakże się nie powiódł, a Lyn w konsekwencji zwolniła Gamorreanina ze służby.



Wielki Thok wrócił do punktu wyjścia, tylko nie miał brata. Nie mając dokąd pójść, znowu zwrócił się do Jabby. Po pracy jako agent imperialny, podwójny agent i porywacz galaktycznych dyktatorów, robota u Hutta wydawała się nudna. Nadal była tam stara, gamorreańska klika: Oetugg, Thug... i jego stary rywal z klanu Skunnt na Pzobie, Scumbo, który najwyraźniej zajął miejsce Gorca. Nie wydawało się, aby mogło być jeszcze gorzej - choć Thok poczuł pewną satysfakcję po zobaczeniu ludzkiego towarzysza jego wroga, Chewbaccy, zamrożonego w karbonicie w sali tronowej Jabby.

Zrobiło się goręcej, gdy na miejsce przybyła tancerka "Arica", a Gamorreanin poczuł, że z pewnością widział ją wcześniej... Potem przybył również nemesis Thoka, Chewbacca, pochwycony przez wychudzonego łowcę nagród, Boushha. Gamorreanin ledwo mógł w to uwierzyć. Wtedy zdał sobie sprawę, ze Arica była w rzeczywistości imperialną zabójczynią, Marą Jade. Miał już poinformować Jabbę o obecności szpiega w ich otoczeniu, gdy rozpętało się piekło: Han Solo został rozmrożony przez "Boushha", który okazał się księżniczką Leią w przebraniu, a Thok patrzył z otwartymi ustami jak Luke Skywalker wkroczył do akcji i zabił rancora.

Bohaterowie z Yavina i zabójczyni na usługach Palpatine'a byli w jednym miejscu, więc Thok poczuł, że przybyli, aby go zgładzić. Umysł Gamorreanina wciąż się motał, gdy dołączył do innych przedstawicieli swojej rasy na barce żaglowej, aby obserwować Rebeliantów pożeranych przez sarlacca. Ale gdy Skywalker nagle zaatakował pojazd, wycinając jego załogę za pomocą świecącego miecza, stary instynkt Thoka wziął górę. Wziął szturmem pokład barki, sprawdzając C-3PO, który próbował uruchomić wadliwy podprogram gravik-nezu, starożytnej affańskiej sztuki walki, polegającej głównie na walce wręcz. Z blasterem w dłoni, Thok natarł na Skywalkera wraz z Niktem Kadas’sa', Wooofem, mając nadzieję na wzięcie rebelianta z zaskoczenia. Lecz siły Jedi wzrosły ogromnie od ich ostatniego spotkania. Gamorreanin miał zamiar przypiec Skywalkera swoim opatentowanym płomieniem Teräs Käsi, gdy niespodziewanie dzierżący miecz przeciwnik zakręcił się i zadał mu cios.

Przed śmiercią wieprz, który marzył o wielkiej przyszłości poza Pzobem, zobaczył swojego nemezis, Scumba, stojącego nad nim - z wibrotoporem w dłoni i złym błyskiem nad wilgotnym ryjem. Thok wiedział, że jest skończony. A jednak, zamiast go dobić, Scumbo wykwiczał okrzyk wojenny ich plemienia, życząc mu bezpiecznej podróży do Wielkiego Koryta w Gwiazdach w chwili, gdy barka wybuchła. Klan Skunnt zapamiętał Thoka, organizując coroczny konkurs bekania w dniu jego urodzin.

Część trzecia

Choć wielu obcych pracowało z Palpatine'em podczas jego dojścia do władzy (między innymi Sly Moore z Umbary, Mas Amedda z Champali, Onaconda Farr z Rodii i Yarua z Kashyyyka), to tylko kilku mogło przewidzieć zmiany ideologiczne towarzyszące przejęciu przez niego imperialnego tronu. Jego prawdziwe wierzenia stały się jasne dopiero, gdy było już za późno, aby powstrzymać jego złowrogie plany.

W odczuciu Palpatine'a każdy obcy istniał tylko po to, aby służyć ludziom z Imperium, czy to dobrowolnie, czy to pod presją. Zniewolenie Wookieech, Kalamarian i innych podczas jego rządów było szokiem dla galaktyki, lecz takie tendencje, choć subtelne, zawsze były obecne. Jako senator z Naboo, dzielił ze swoim ludem nieufność do współmieszkańców swojego świata, Gungan. Pomimo porozumienia z nimi, zawartego w czasie inwazji Federacji Handlowej, to bezlitośnie wziął podstępem Jar-Jara Binksa, aby namówił Senat do dania Kanclerzowi specjalnych uprawnień w czasie wojny. Jego manipulacja Federacją i w konsekwencji opuszczenie jej, zachwiało siłami Neimoidian, choć ci pomagali mu budować własne - a skoro Geonosianie w sekrecie pomogli mu zaprojektować Gwiazdę Śmierci i inną technologię wojskową, Palpatine zachował iluzję, że sam jest pokojowym, życzliwym przywódcą.



Jako Imperator, Palpatine poparł koncept Wysokiej Kultury Ludzkiej, twierdząc, że ludzie są dziedzicznie nadrzędni w stosunku do innych ras. Choć nie wszyscy wyznawali ten pogląd, to było ich na tyle wielu, że obcy wkrótce odczuli ograniczenie swoich praw i wolności przez imperialny edykt. Powszechne uprzedzenia, wspierane dodatkowo przez dyktaty Nowego Ładu, tylko sprawiały, że sytuacja dla nieludzi wszędzie robiła się coraz gorsza.

Mimo tego, Palpatine nie był głupi. Poznawał cenne źródło, gdy na nie spojrzał i wykorzystywał obce rasy do swoich celów. I tak, małej ich liczbie udało się osiągnąć wysokie pozycje we śnie o Nowym Ładzie Sidiousa.

Sly Moore, imperialna doradczyni

Imię doradczyni Palpatine'a, Sly Moore, było rzadko wypowiadane w czasach Rebelii. Ale najstarsi imperialni dworzanie dobrze ją pamiętali, zwłaszcza pod innym przydomkiem: Królowej Imperium.

Ambitna Umbaranka z niepokojącym spojrzeniem, Moore była chłodno kalkulująca i bezwzględna. Ubierała się w skomplikowany i obscenicznie drogi cieniopłaszcz, który mógł ukryć ją przed nagim okiem, a wśród jego obszernych fałd znajdował się sztylet znany jako vooktar. Plotka głosiła, że Umbaranka zmusiła groźbami do emerytury swoją poprzedniczkę, Sei Tarię, i że stała się równie bliska Kanclerzowi, co jego powiernicy, Sate Pestage i Kinman Doriana - niektórzy szeptali, że byli ze sobą jeszcze bliżej. Wykorzystując zdolności jej rasy do zaciemniania umysłu, Palpatine czasami kazał jej udawać swoją sithową osobowość, Dartha Sidiousa, dzięki czemu mógł być w dwóch miejscach na raz. I choć nikt nie miał żadnych dowodów, to po powstaniu Imperium vidy z plotkami oraz historie z brukowców twierdziły, że między tą dwójką było coś więcej, niż tylko profesjonalna relacja.



Pomimo niezdolności brukowców do potwierdzenia tych niesamowitych wieści, to apetyt Palpatine'a na konkubiny - takie jak jego kurtyzana/zabójczyni Roganda Ismaren - był dobrze znany, a imperialna opinia publiczna podchwyciła sensacyjny tytuł "Królowej Imperium", której nadały Moore "Galaktyczne Plotki". W konsekwencji stoicka Umbaranka stała się obiektem adoracji i czci, a przejaskrawianie jej wizerunku i roli w państwie tylko się zwiększyło, gdy jej występy publiczne robiły się coraz rzadsze i rzadsze.

Częścią przyczyn, które usprawiedliwiały jej nieobecność, nawet za czasów Starej Republiki, był fakt, że ona i "Ręka Kanclerza", Sarcev Quest, byli zajęci na planecie Byss, służąc jako opiekunowie osób szkolących się w ciemnej stronie, których pozyskano z członków Korpusów Rolniczych. Gdy Quest zajmował się ich formalnym treningiem w Mocy, to Moore nakłaniała ich umysły do ciemnej strony. Umbaranka użyła również swoich specyficznych talentów do wykorzenienia ocalałych z rozkazu 66 i przez pewien czas nadzorowała naukowców rasy Shi’ido, Mammona Hoole'a i Borborygmusa Goga, gdy ci przeprowadzali badania nad abiogenezą - spontanicznym tworzeniem życia. Aby mogło się to udać, Moore dostarczyła im kobietę z Bordali jako obiekt doświadczalny. Jednakże, sama Umbaranka zdobyła DNA osoby władającej Mocą z nieznanych źródeł i była głęboko zainteresowana techniką, którą kiedyś udoskonalił Darth Plagueis: nakłonienie midichlorianów, aby utworzyły zygotę w płodnej kobiecie.

Wedle ostatnich raportów, Moore nagle zniknęła z imperialnego dworu wkrótce po publicznym wystąpieniu podczas uroczystości Nowego Roku, gdzie zaczęły krążyć bezpodstawne pogłoski o jej "błogosławionym" stanie. Mówiło się, że odizolowała się w Mgławicy Duchów, domu jej rasy, gdzie odeszła podczas porodu bezimiennego mutanta, który został natychmiast porwany przez jej dawnego towarzysza, Questa.

Mimo że wspomnienia o chwale Moore ostatecznie przeminęły, to szepty o "trójokim synu" Palpatine'a sięgały daleko w galaktyce, a wrażliwy, trójoki niewolnik z Kessel o imieniu Trioculus nigdy nie zapomniał o chwale umbarańskiej damy, ani o jej nieoficjalnym tytule.

Mas Amdedda, Wicekanclerz

Historia o niegdyś szlachetnym mężu stanu, Masie Ameddzie, jest smutną, lecz zbędną polityczną opowieścią o kompromisie moralnym oraz tym, jak władza korumpuje. Chagrianin z wodnej planety Champala, mówca i wicekanclerz służący w rządzie swojego przyjaciela, Kanclerza Valoruma, Amedda kiedyś pomógł odkryć próbę zabójstwa przywódcy Republiki. Kilka krótkich lat potem sam dał sekretny rozkaz, aby go zamordować.

Głęboki głos Ameddy często rezonował w sali Senatu, gdy prosił o spokój w chwilach, podczas których rząd Republiki wdawał się w bezsensowne kłótnie. Aby pokazać swoją władzę nad obszerną komnatą, często pozwalał, aby jego długi, rozwidlony język zatrzepotał. Promieniowanie słońca Champali było odpowiedzialne za ewolucję jego jasnoniebieskiej skóry, lecz to brutalna polityka Senatu uczyniła go gruboskórnym.



Wicekanclerz nie był wyjątkiem od charakterystycznej dla swojego ludu skłonności ku działaniom pokojowym. Przestrzegał prawa z natury i miał niemal obsesję na punkcie procedur i porządku. Pośród biurokratów równie skorumpowanych, co w Republice, Amedda uważał siebie za uczciwego polityka. Ale z tego samego powodu nie cieszył się wielką popularnością. Jego rola w kontrolowaniu - lub, mówiąc prosto, uciszaniu - krzykliwego ciała rządzącego zyskała mu kilku przyjaciół. Mas niechętnie przyznał, ze za Hoth nie ma szansy na zostanie Kanclerzem i przeprowadzenie zmian, których Republika tak dramatycznie potrzebowała.

Potem, gdy do władzy doszedł Palpatine, Amedda dostrzegł szansę. Jak wielu innych polityków myślał, że nowy przywódca będzie tylko figurantem, którym łatwo będzie manipulować. Ale w przeciwieństwie do skorumpowanych senatorów, którzy chcieli zmanipulować Palpatine'a, aby ten robił to, co im służyło, Chagrianin dostrzegł, że ma niecodzienną możliwość zmanipulowania go tak, aby zrobił to, co dobre. I w istocie, na początku swoich rządów Kanclerz wydawał się niezwykle podatny na sugestie Ameddy dotyczące tego, co jest dobre dla Republiki. Lecz wicekanclerz miał wkrótce obudzić się w nieprzyjemny sposób.

Wkrótce po zniweczeniu projektu "Lotu Pozagalaktycznego", misji Jedi, którą Amedda z pasją lobbował, Palpatine ujawnił nie tylko, że to on stoi za jej unicestwieniem, lecz także to, że był lordem Sithów, zaprzysięgłym wrogiem rycerzy i Republiki. Palaptine wyjaśnił, że cały czas wiedział, iż Amedda i inni próbowali go manipulować i tak naprawdę to on manipulował nimi, nasyłając ich nawzajem na siebie niczym pionki, spełniające jego wolę. Chagrianin był zdruzgotany. Był przekonany, że będzie mógł użyć swojej pozycji, aby zwieść Palpatine'a i w tajemnicy wyprowadzić Republikę z cienia prosto w chwalebny nowy porządek. Zamiast tego, był odpowiedzialny za wygnanie wrogów Sidiousa i śmierć niezliczonych niewinnych.



Ale Paplatine zaapelował do natury Chagrianina. Zamiast go zabić, wyjaśnił, że obaj byli ledwo trybami w maszynie transcendentnego "Wielkiego Planu". Jedi, Republika, a nawet zemsta Sithów były ledwo składnikami największego eksperymentu, jaki kiedykolwiek przeprowadzono, którego początki sięgały czasów przez Ximem Despotą i Bezkresnym Imperium. Palpatine dzielił z Masem wizję Nowego ładu - lecz ów Nowy Ład nie był taki sam jak Republika lub nawet przyszłe Imperium, bo to były jedynie praktyczne manifestacje ich wspólnego marzenia w granicach czasu i przestrzeni. Prawdą było to, co dawno temu zrozumieli Sithowie.

A potem Amedda też zrozumiał. Absoluty były iluzją. Przez 25 tys. lat demokracja miała swoją szansę. Poza Republiką, Sithami, poza "tak" i "nie" w Senacie, które były tylko przeciwnymi końcami tej iluzji, istniał niewzruszony sen o idealnej procedurze - i pokoju.To było wieczne. Mas i Palpatine powzięli sobie za cel spełnienie go. Amedda zaakceptował swoje przeznaczenie i przysiągł Kanclerzowi lojalność aż do śmierci. I jednym z jego pierwszych obowiązków było zaplanowanie zabójstwa przyjaciela, Valoruma.

A zatem, mimo szlachetnych idei, które kiedyś były mu tak drogie, Amedda poddał się Wielkiemu Planowi, polując na relikty Sithów na planetach takich jak Yavin IV i stojąc przy swoim mistrzu, gdy ten ogłosił się władcą Imperium, które przetrwa 10 tys. lat. Ale gdy imperialne prawo stawało się coraz bardziej skupione na ludziach i przeciwne obcym, Amedda powoli wycofał się z polityki. Z sekretnej cytadeli na planecie Byss w samym sercu galaktyki, Amedda pilnie czynił przygotowania konieczne do podłożenia podwalin pod Nowy Ład na tysiąc lat, 10 tysięcy lat... i jeszcze dalej.


KOMENTARZE (4)

„The Star Wars” od strony scenariusza filmowego do strony komiksu

2013-09-12 17:14:34 oficjalny blog



W związku z premierą pierwszego zeszytu „The Star Wars” Jonathan W. Rinzler postanowił ponownie poblogować.



Jak przejść od sceny w roboczym scenariuszu George’a Lucasa do strony w komiksie „The Star Wars”? Rozpisując jej kluczowe wizualnie ramy i jej najbardziej istotne dialogi (uczucia, akcja, postaci, niekoniecznie w tej kolejności) do komiksowego formatu. Na szczęście, zarówno kino, jak i komiksy opowiadają historie w sposób wizualny (zazwyczaj).

Zeszyt #1 w każdym razie był dla nas trudny: dla mnie, redaktora Randy’ego Stradleya z Dark Horse’a i artysty Mike’a Mayhew. Mike miał dużo do projektowania, od postaci i lokali przez okręty, aż do przedmiotów, i tak dalej,- i to jeszcze zanim zaczął przygotowywać wygląd. Ja wykazałem się pewną naiwnością, licząc że mogę sobie tak po prostu wskoczyć i stworzyć mój pierwszy profesjonalny komiks (myślę, że te, które robiłem jako nastolatek i wcześniej się nie liczą), ale na szczęście Randy miał czas, by wyjaśnić mi niektóre istotne sprawy (i czasem podstawy).

Scena którą badaliśmy to pierwsze pojawienie się generała Jedi Luke’a Skywalkera na stronach 14 i 15 numeru #1. W roboczym scenariuszu napisanym przez Lucasa ustanowiono ujęcie Pałacu Lite na Aquilae, które, by je ukazać, zabrałoby nam kilka paneli (mniej więcej): jeden na długie ujęcie pałacu i dzieci, inne na dzieci wchodzące do pałacu, trzecie na dzieci przechodzące przez korytarz. Łatwiej jest wystartować z dużym wprowadzającym ujęciem a potem przejść do sedna sprawy: spotkania króla Kayonsa z jego radą i zbliżającą się wojnę. Dzieci wbiegną pod koniec tego spotkania, bez wcześniejszego ich zapowiadania.

By zrozumieć ideę procesu adaptacji, spójrzcie na tę sekwencję w oryginalnym scenariuszu Lucasa i w moją wersję komiksowego scenariusza.

Jeśli porównacie następujące dialogi wersji roboczej scenariusza z tymi z komiksu, zobaczycie, że kolejność tego, co kto mówi odpowiada w pewien sposób do idei „wojny” w umyśle czytelnika, która dzieje się poza tą sceną. Ta idea wojny kontrastuje ładnie z piękną scenografią. I byłem poproszony o dołożenie dialogów na tylu panelach na ilu jest to możliwe (z wyjątkami tu i tam), tak, by czytelnik musiał trochę dłużej oglądać, czytać i dostrzegać szczegóły, zanim przejdzie dalej.

By zaoszczędzić trochę miejsca i przyśpieszyć historię, druga kwestia Zavosa została usunięta, a przemowa hrabiego Sandage’a zmieniona. (Nieistotny Zavos z jego skórzanym złomem musiał wypaść, nie nadawał się do tego formatu, tak jak nic nie znaczący pomocnik zamykający drzwi).

Gdy Mike zrobił swoje plany, zanim finalnie je naszkicował, czuł, że strona 14 powinna mieć dwa panele zamiast jednego, co dawało nam więcej przestrzeni na najważniejszy wstęp do panelu z Lukiem Skywalkerem na następnej stronie. Podczas gdy wprowadzenie Luke’a wg George’a świetnie sprawdziłoby się w filmie, każdy zwróciłby oczy na wchodzącego Skywalkera, musieliśmy to wprowadzenie sprawić bardziej komiksowym, chcieliśmy też by od razu dało się odczuć jego autorytet. Jak George napisał, Sandage potulnie siada, co polecił mu Skywalker „Hrabio Sandage, siadaj” Zdumiewające, prawda?





Więc ta sekwencja była dość bezpośrednia. Niektóre sceny, w tym dialogi pojawiające się na kolejnych stronach, były trudniejsze. Często długie paragrafy scenariusza musiały zostać skondensowane, akcja zredukowana do prostszej formy, podczas gdy niektóre rzeczy należało dodać lub rozbudować, każdą scenę i każdy moment inaczej.

Uznaliśmy, że naszym celem jest stworzenie kompletnej, płynnej w czytaniu, pełnej akcji opowieści z sympatycznymi i wiarygodnymi postaciami, mającymi swoją przygodę życia w „The Star Wars”.

(Podziękowania dla Pablo Hidalgo za sugestie tytułu tego wpisu oraz Mattowi Martinowi za wymaganie kolejnego wpisu o „The Star Wars”).



Pierwszy numer „The Star Wars” ukazał się 4 września 2013.
KOMENTARZE (3)

„Ojciec chrzestny” i „Gwiezdne Wojny”

2013-08-21 17:00:12 oficjalny blog



Tym razem Bryan Young postanowił wziąć na warsztat jedno z arcydzieł kina lat 70., wcale nie tak odległego „Gwiezdnym Wojnom”, ba, bliższego niż nam się wydaje.

„Ojciec chrzestny” ma głęboki wpływ na cały krajobraz amerykańskiej kinematografii po 1972, roku swojej premiery, a „Gwiezdne Wojny” nie są tu żadnym wyjątkiem.

„Ojciec chrzestny” to mistrzowska eksploracja ludzkiej strony mafii, oraz wpływu jaki wywiera ona na duszę oraz rodzinę, no i był wyreżyserowany przez wieloletniego przyjaciela i mentora George’a Lucasa – Francisa Forda Coppolę.

Półświatek jest ważnym elementem uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, od łowców nagród i najemników, przez nieudolnych kryminalnych biurokratów Federacji Handlowej i kryminalnych szych Huttów.



Być może otyły ślimak Jabba the Hutt jest bardziej fizyczną reprezentacją duszy Don Corleone, ale nie musimy kopać tak głęboko by znaleźć inspirację „Ojcem chrzestnym” w „Gwiezdnych Wojnach”. Poza oczywistymi analogiami między Huttami a Pięcioma Rodzinami, które widzieliśmy w „Ojcu chrzestnym”, być może najbardziej bezpośrednim wpływem jest ustawienie oraz montaż niektórych, kluczowych scen.

W „Nowej nadziei” rozmowa między Greedo i Hanem, bez wątpienia dwoma wrogami, którzy chcą i mogą pozabijać się nawzajem, przebiega wyjątkowo spokojnie. Najciekawszą interakcją w każdym filmie jest zawsze scena gdy protagonista i antagonista siadają i sobie dyskutują, nawet jeśli wmieszane są w to blastery. „Ojciec chrzestny” dał nam najlepszy przykład takiej sceny, kiedy młody Michael, którego szczęka jeszcze nie wydobrzała po tym jak została uderzona ręką McCluskeya, odbywa rozmowę ze skorumpowanym gliną i Sollozzo. Podobnie jak Han, młody Corleone wie, że to sytuacja „on albo ja” i brutalnie zabija złych z zimną krwią.





Ale wpływ „Ojca chrzestnego”, podobnie jak poziom przemocy u sługusów Jabby, nie kończy się na tym. Jabba staje się też swoistą ofiarą stylu „Gwiezdnych Wojen” inspirowanego „Ojcem chrzestnym”. Luca Brasi, jeden z grubszych głównych egzekutorów Don Corleone zostaje zamordowany garotą w klimatycznej scenie zdrady [udawanej]. Ujęcie jak i wyraz twarzy Luci Brasiego dziwne przypomina – księżniczkę Leię duszącą Jabbę swoimi własnymi łańcuchami niewolniczymi w „Powrocie Jedi”.







Ale to nie koniec hołdów dla „Ojca chrzestnego” w postaci Huttów. Najbardziej krzykliwym może być Marlo the Hutt, stworzony w serialu „Wojny klonów”, Marlo nawet nazywa się po Marlonie Brando i bardzo przypomina z wyglądu Don Vito Corleone z „Ojca chrzestnego”, granego przez Marlona Brando. Marlo the Hutt jest jednym z członków rady Huttów, która sama w sobie czerpie z Pięciu Rodzin w „Ojcu chrzestnym”.





Ale to „Zemsta Sithów” może się pochwalić najbardziej dopracowanym hołdem do „Ojca chrzestnego”, podczas sekwencji formowania się Imperium. W „Ojcu chrzestnym” Michael Corleone przewodniczy chrzcinom nowego pokolenia Corleone, które jest przerywane ujęciami jego zbirów mordujących pozostałych przywódców gangów, którzy stali na drodze skonsolidowanej kontroli przestępczego półświatka. To samo można powiedzieć o narodzinach nowego Galaktycznego Imperium, którym przewodził Palpatine. Zgodnie z komentarzem George’a Lucasa do „Zemsty Sithów” ta sekwencja celowo została zmontowana z Anakinem zabijającym przywódców Federacji Handlowej, właśnie jako hołd dla najlepszego obrazu 1972.







Ale zanim George Lucas mógł wetknąć „Ojca chrzestnego” do „Gwiezdnych Wojen”, nakręcił wcześniej „Amerykańskie Graffiti”, które wpłynęło na „Ojca chrzestnego”.

Dodatkowo George Lucas pracował nad „Ojcem chrzestnym” sugerował uwagi i dokładał pewne ujęcia. Pomógł też Coppoli wypracować kilka kreatywnych rozwiązań w czasie montażu, tym samym pomógł stworzyć film takim jakim znamy go dziś. Zdaniem Coppoli, to Lucas pomógł mu stworzyć niesamowicie istotną scenę w szpitalu. Nie było żadnych zdjęć pustych korytarzy, które miały na celu zbudować napięcie przed drugą próbą zabójstwa Vito Corleone. To właśnie Lucas zasugerował, by przeszukać wszystkie ujęcia ze szpitala i tam znaleźć krótkie fragmenty, które zmontowano razem tworząc właśnie pusty korytarz. Nikt na widowni się nie zorientował, a sama scena stała się jedną z najbardziej zapadających w pamięć sekwencji filmu.

To dowód na to, że kreatywność ma swoje cykle, które nieustannie rodzą więcej kreatywności. Wielkie filmy inspirują jeszcze wspanialsze filmy, i nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać, jak bardzo wielkie filmy wpłynęły na „Gwiezdne Wojny”.




KOMENTARZE (4)

Troy Denning o czerpaniu inspiracji

2013-08-14 16:58:52 oficjalny blog



Tym razem na oficjalnej zagościł Troy Denning, który postanowił spróbować swoich sił w blogowaniu, niejako promując tym samym swoją najnowszą książkę Crucible.

Gdy nowi przyjaciele dowiadują się, że piszę powieści z cyklu „Gwiezdne Wojny” ich pierwszym pytaniem jakie zadają jest prawie zawsze:
- Skąd bierzesz na to pomysły?
A ja nigdy nie wiem jak na to odpowiedzieć.
Gdy po raz pierwszy poproszono mnie o napisanie powieści „Star Wars”, wypaplałem:
- Świetnie. Mam kilka genialnych pomysłów na powieść „Star Wars”!
Odpowiedzią była bardzo uprzejma wersja czegoś w stylu „to miło, skarbie”.
Gdy już podpisałem umowę o warunkach poufności, dowiedziałem się, że grupa redaktorów i pisarzy spędziła cały poprzedni rok sekretnie planując główną oś fabularną czegoś co nazwali „Nową Erą Jedi” – dużej serii książek, z zarysowanymi wątkami fabularnymi i wieloma różnymi autorami. Opracowali już główny pomysł oraz listę głównych punktów zwrotnych do książki, która chcieli, bym im napisał. Moim zadaniem było ukształtować te pomysły w zarys fabuły, a następnie napisać powieść, która ostatecznie stała się Gwiazdą po gwieździe.
Więc kiedy zaoferowano mi możliwość napisania mojej drugiej powieści gwiezdno-wojennej, myślałem, że wiem jak to działa. Wszystko czego potrzebowałem, by móc zacząć pracować nad opowieścią, było powiedzenie tak.
Byłem głupcem.
Tym razem ekipa redaktorów w Lucas Licensing i Del Rey potrzebowała pojedynczej książki. Szukali opowieści, która eksplorowałaby by jak Leia dochodzi do wniosku, że jej ojciec nie zawsze był bezwzględnym sk...em, Sithem... Darthem Vaderem. Chcieli ukazać jak się dowiaduje, że kiedyś był uroczym, dobrym dzieckiem imieniem Anakin Skywalker i chcieli, by ujrzała go oczyma swojej babki, Shmi. Wymyślili, że dobrym sposobem do tego byłoby aby Leia znalazła pamiętnik Shmi. Myślę, że to prawdopodobnie był jedyny sposób by to zrobić, bo w „Gwiezdnych Wojnach” nie ma zbyt wielu duchów nie należących do osób czułych na Moc.
Na szczęście, właśnie czytałem Ilustrowany wszechświat Gwiezdnych Wojen Kevina J. Andersona i Ralpha McQuarriego. Zachwycałem się dawno zagubioną kolonią Killików z Alderaanu, stąd też wziął się pomysł na obraz „Killicki zmierzch”, który zrodził się gdzieś w mojej głowie. (Tak, przyznaję, lubię robaki). Mając ten pomysł jako początek, budowanie historii poszło stosunkowo łatwo. To, co musiałem, to zbudować historię krążącą wokół zagubionego dzieciństwa Anakina Skywalkera, pamiętniku Shmi oraz arcydzieła alderaańskiej mcho-sztuki. Rezultatem była Zjawa z Tatooine, którą się pisało równie dobrze, jak się ją wymyślało. (Znaczy ja się dobrze bawiłem. Czy wspominałem, że lubię sztukę robali?) Następnym przydziałem była seria książek w miękkiej okładce. Tym razem Shelly i Sue (moje redaktorki) wiedziały dokładnie czego chcą – książek.
- Napiszesz trzy z nich – mówiły. – Będą o czym chcesz, tylko mają mieć coś wspólnego z „Gwiezdnymi Wojnami”.
- Naprawdę? – zapytałem. – Mogą być o czymkolwiek?
- Cóż, dobrze by było gdybyś wymienił blastery, miecze świetlne czy Moc i trochę takich rzeczy. Ale oczywiście, że tak. Jesteśmy otwarte na wszelkie propozycje.
- Czy to mogą być historie o robakach? – zapytałem.
- Uh... – odpowiedziały.
- To świetnie – odparłem. – Mam mnóstwo wspaniałych pomysłów na dawno zagubioną kolonię Killików.
- Oh... – odparły. – Myślisz, że mógłbyś popracować też nad jakimś Jedi?
- Jasne – rzuciłem. – A co powiedzie na to, by Jedi stali się kimś w rodzaju robali?
I tak powstało „Mroczne gniazdo”.
Następnym razem moje redaktorki bardziej uważały, by eksterminować moje zainteresowanie robactwem. Kończyłem trzeci tom trylogii „Mrocznego gniazda”, gdy otrzymałem e-mail w niedzielę wieczorem, w którym przedstawiono pomysł na serię dziewięciu książek bez robali. (Tak, pisarze i redaktorzy pracują w niedzielę. Dzień jak każdy inny?)
Widziałem w tym rękę Mocy. Pracowałem wówczas nad Jacenem Solo przez te trzy książki, zastanawiając się, co dokładnie się z nim stało przez tą pięcioletnią podróż, którą przedsięwziął, by nauczyć się różnych ścieżek Mocy. I dochodziłem do dość ponurych wniosków.
Potem przyszedł e-mail, zawierający pomysły, a w mojej głowie odpowiedź stała się jasna. Vergere musi być Sithem. (Cóż już wcześniej zacząłem to potajemnie podejrzewać, pewnie jeszcze w czasach NEJ, ale teraz nie mogłem już temu zaprzeczać.) Vergere była Sithem. Dlatego tak skorumpowała Jacena swoimi nonsensami o „wstydliwych sekretach Jedi” czy „nie ma ciemnej strony”. Dlatego, że wszystko, co powiedziała Jacenowi było kłamstwem.
Vergere była Sithem.
Poza głupim wyobrażeniem, że Boba Fett jest najlepszy jako bezwzględny zabójca, to właśnie ten pomysł, żeby dla pewnej dość głośnej grupy czytelników stworzyć niekwestionowanego arcyszwarccharaktera Expanded Universe, mnie przekonał. Więc, żeby wyjaśnić sprawę mojej pozycji, jeśli nie czytaliście książek „Star Wars” Matta Stovera, tracicie część najlepszej, najbardziej prowokującej i przemyślanej space opery jaką wydano. W mojej wcale nie tak skromnej opinii, wszyscy studenci literatury powinni czytać Zdrajcę i Zemstę Sithów obok „Obcego” [Alberta Camusa, przyp. red.], „Jądra ciemności” czy „Nowego wspaniałego światu”.
Ale mimo to, wciąż nie kupuję tego, jak przedstawiano Moc w „Zdrajcy”. Wierzę, że Moc jest bardziej mitycznym, niż psychologicznym aspektem, jest bardziej kolektywna niż osobista. Jednak dwóch autorów „Gwiezdnych Wojen” ma swoje własne, różne wizje Mocy. Weźcie to pod uwagę.
(Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że ci, którzy znają Junga dobrze, mogliby się kłócić, że mityczny to znaczy psychologiczny i kolektywnie personalny. Ale ci którzy znają Junga dobrze, mogą się kłócić w sumie na każdy temat).
Jednak najważniejsze jest to, że pomysł „Vergere była Sithem” nie pochodził od filozofii Mocy. Dlatego tak spodobał się redaktorkom.
Bardzo im się podobał. (Pewnie dlatego, że nie wspomniałem o robakach).
W każdym razie, w ciągu tygodnia pomysł, by uczynić z Jacena Sitha został zaakceptowany jako główny wątek dziewięcioczęściowej serii, która stała się „Dziedzictwem Mocy”. Kilka miesięcy później (po tym jak przeprowadziłem dochodzenie i napisałem dwudziestosiedmiostronicowe „Vergere Compendium”, o którym wspominał Pablo Hidalgo w „Reader’s Companion”), mieliśmy pierwsze spotkanie twarzą w twarz w Big Rock Ranch, i zaczęliśmy – pisarze, redaktorzy i wielu innych ludzi – rozwijać wątki fabularne serii.
Więc tak powstało „Dziedzictwo Mocy”. Nie jestem pewien jak to dokładnie było z kolejną dziewięcio-książkową serią – „Przeznaczeniem Jedi”. Dostałem zwyczajnie e-mail, w którym pisano, że Del Rey i Lucas Licensing chcą kolejnej dziewięcioczęściowej serii, w której tym razem punktem wyjścia była odyseja Luke’a i Bena. Chcieli żebym napisał trzy książki, zupełnie tak jak przy „Dziedzictwie Mocy”. Aaron Allston już był zaangażowany, a Christie Golden została trzecią pisarką.
W tym miejscu ważne jest, by zrozumieć coś o pisarzach. Zazwyczaj pracujemy sami, w ciemnych gabinetach, a kiedy wyruszamy po zimną wodę, tam zazwyczaj nie ma z kim pogadać. Więc kiedy redaktor zbiera nas i proponuje nam darmową wycieczkę do Kalifornii, oraz możliwość pogadania z kilkoma innymi pisarzami, zakładam czystą koszulę i łapię transport na lotnisko.
Więc kiedy już się znalazłem w hotelu w San Francisco, z moimi przyjaciółmi autorami – Aaronem Allstonem i Christie Golden, nie było śladu redaktorów. Zebraliśmy się w pubie – jak autorzy robią to często, gdy dorośli nie patrzą – i rozmawialiśmy o tym co nowego jesteśmy w stanie wnieść do serii. Aaron tylko się uśmiechnął z błyskiem w oku, rozejrzał i zaproponował by przedyskutować to w spokojniejszym miejscu.
Po tym jak wymieniliśmy ze sobą kilka uwag przy drinkach, mieliśmy jedną z najbardziej produktywnych burzy mózgów w jakiej uczestniczyłem. Ale do dziś pozostaję przekonany, że Aaron miał pomysł na całą serię zanim w ogóle wsiadł do samolotu – zwłaszcza tajemniczy byt Mocy, który potem stał się Abeloth. W każdym razie, jego pomysły były genialne, i gdy spotkaliśmy się z redaktorkami rankiem następnego dnia, łatwo było nam sprzedać koncept Aarona jako fundament tego, czym się stało „Przeznaczenie Jedi”. Najważniejsze co dodaliśmy następnego dnia to był wspaniały pomysł Christie, by pierwszą młodzieńczą miłość Bena uczynić nastoletnią Sithankę.
Tak właśnie narodziło się „Przeznaczenie Jedi”.
To nas prowadzi wprost do dnia dzisiejszego, ponieważ następnym moim projektem był ten najnowszy „Star Wars: Crucible”. I przyznaję, że ten mnie przeraził.
Może nie od razu. Gdy przeczytałem e-mail opisujący czego chcą moje redaktorki – czegoś w stylu „ostatniej wyprawy/przekazania pałeczki” – w pierwszej chwili schlebiło mi to. To miała być bez wątpienia bardzo ważna książka dla Expanded Universe, ale też trudna do napisania. Uznałem to za komplement, że mnie o to poproszono.
Potem zacząłem układać całość. „Ostatnia wyprawa” Wielkiej Trójki? Nikt z redaktorów nie chciał uśmiercić żadnej z tych głównych postaci – zresztą ja też nie. Już mnie i tak wyznaczono, by opisać śmierci zarówno Anakina, jak i Jacena Solo, co dało mi reputację „mordercy do wynającia na EU”. Więc dołożenie kolejnej osoby do listy jedynie by to potwierdziło. Ja tego nie chciałem. Na szczęście nikt o to nie prosił.
Ale historia wciąż potrzebowała kręgosłupa. Ponieważ wiedzieliśmy dokąd zmierza EU, podczas naszej sesji burzy mózgów, wiedzieliśmy, że książka ta musi być mniej lub bardziej permanentna. „Mniej lub bardziej” zawsze jest jakieś rozmyte. Ale było jasne, że cokolwiek stanie się w tej książce, nie będzie mogło łatwo się odstać.
- Spraw, by to była duża odprawa – mówiły moje redaktorki.
Więc pomyślałem o czym wielkim. Skutkiem tego myślenia, starałem się jak najlepiej, był pomysł który nazwałem „mityczną fasadą”.
Moje redaktorki zasugerowały jednak coś mniej „fasadowego”. No i z pewnością nie tak szalonego. By przyciągnąć nowych czytelników opowieść musi uderzać w znane tony dla fanów trzech pierwszych filmów, znane, ale jednocześnie nowe – w końcu to ostatnia przygoda dziejąca się czterdzieści lat po „Powrocie Jedi”. Po kilku kolejnych próbach, w końcu uzyskaliśmy koncept uznany za „wystarczająco blisko”.
Dotychczas widziałem, że to ja straszę je, więc zabrałem opowieść i uciekłem. „Crucible” to dokładnie ten typ książki, który chciałem pisać, szybkie tempo, trochę hulanki, wypełniona akcją, spektakularna. Ale jednocześnie powołuje się na objawienia i introspekcję ciągnącą nas do punktu kulminacyjnego, a finał jest tak zaprojektowany by był zarówno ciosem fizycznym jak i duchowym.
Gdy kończyłem pierwszą wersję, zacząłem się martwić, że zabrnąłem z elementami duchowymi za daleko. Moja klatka zaczęła się zacieśniać, kiszki skręcać, więc zacząłem się wycofywać.
Na szczęście zawsze mogłem liczyć na niesamowitych redaktorów prowadzących moje książki „Star Wars”. Ekipa w Lucas Licensing zmieniła się trochę w ciągu kilku ostatnich lat, ale nadal pozostaje niesamowita, tak jak wcześniej. Po przeczytaniu pierwszej wersji, Shelly (w Del Rey) łagodnie nalegała, bym porzucił niektóre nudne sceny, oraz kazała mi wyciąć trochę makabrycznych rzeczy (sabacc w którym stawkami są ciała, szybko wymyka się spod kontroli). Tymczasem Jennifer (w Lucasfilm) kierowała mnie w kierunku granic streszczenia, zauważając gdzie należy zwiększyć emocjonalne natężenie, a gdzie wyostrzyć opisy, wskazywała też gdzie byłem zbyt ostrożny, zachęcała bym był bardziej wyrazisty. Shelly i Jennifer to niezwykły zespół i jestem bardzo wdzięczny za ich wkład.
A teraz, jestem tu gdzie zaczynałem, zdumiony, że miałem możliwość napisać o ostatniej przygodzie Wielkiej Trójki, która może być ich ostatnim wspólnym „hura”. Uwielbiam pisać te postaci, - jak zawsze – i jest to dla mnie wielki zaszczyt, że mogę ciągnąć dalej ich historię. Mam nadzieję, że fani „Gwiezdnych Wojen” będą mieć tyle zabawy czytając „Crucible” ile ja miałem pisząc to.


KOMENTARZE (4)

„Siedmiu samurajów” a saga

2013-07-15 10:12:49 oficjalny blog



Dawno nie było Bryana Younga, ale on co miesiąc stara się kontynuować swoje badania nawiązań filmowych. Tym razem znów wrócił do Kurosawy.

W przeszłości już rozważaliśmy wpływ filmów Akiro Kurosawy na Gwiezdne Wojny, ale myślę, że największy wpływ bez wątpienia miało „Siedmiu samurajów”. „Siedmiu samurajów” miało swoją premierę w 1954, to opowieść o grupie wieśniaków uprawiających ryż, którzy są terroryzowani przez bandytów. Kiedy bandyci pojawiają się na początku sezonu, informują zubożałych chłopów, że planują wrócić za jakiś czas i zrabować ich zbiory. Zamiast jednak ustąpić, jak robili to w przeszłości, chłopi decydują się nająć samurajów by ich ochronili i znajdują grupę nieprzystosowanych pozbawionych pana samurajów, by stanęli w ich obronie.

Część uroku „Siedmiu samurajów” wynika z tego, że opowiada każdy typ historii w ciągu swoich 207 minut. Dramat jest najbardziej widoczny, ale w filmie jest też akcja, przygoda, równowaga tragedii i humoru, oraz historia miłosna, ale też opowieść o dorastaniu. Wszystko jest reprezentowane, więc łatwo jest czerpać inspirację z fragmentów, ale nawet duch tej opowieści jest łatwy do zaadaptowania.

W „Nowej nadziei” łatwo jest zauważyć jak naiwne i fajtłapowate zauroczenie Luke Skywalkera w księżniczce Lei jest inspirowane podobną historią w „Siedmiu samurajach”, gdzie młody, wciąż szkolący się samuraj zakochuje się w jednej z chłopek. W prequelach takim moim ulubionym hołdem jest jedno ujęcie Yody w „Zemście Sithów”. W „Siedmiu samurajach”, sędziwy mistrz, Kambei Shimada (grany przez niesamowitego Takashi Shimurę), musiał ogolić głowę, by móc przebrać się za mnicha. Przez resztę filmu, za każdym razem gdy pogrąża się w myślach, dotyka ręką głowę, a ruch ten został naśladowany przez Yodę na gdy ten przebywa na kanonierce przewożącej go na okręt wybierający się na Kashyyyk, rodzinną planetę Wookieech. Można też zwrócić uwagę na mroczniejsze tematy ścieżki dźwiękowej „Siedmiu samurajów”, podobną natarczywość można znaleźć w utworach dotyczących Palpatine’a i jego sali tronowej w „Powrocie Jedi”.

Wiele technik filmowych z „Siedmiu samurajów” znalazło swoje zastosowanie w „Gwiezdnych Wojnach”. W „Siedmiu samurajach” często używa się przejść, które są od dawna związane z każdą zmianą sceny we wszystkich filmach z sagi „Gwiezdnych Wojen”. W pierwszym filmie mamy złych wyłaniających się na grani na horyzoncie. „Siedmiu samurajów” prawie literalnie wpłynęło na ujęcie uzbrojonego czołgu ofensywnego (Armored Attack Tank) Federacji wynurzającego się zza pagórka by zaatakować armię Gungan zbierających się na Naboo.


Ale pierwsze nawiązanie do „Siedmiu samurai”, w dodatku takie najbardziej wprost, znajdujące się w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” jest jedną z pierwszych opowiedzianych historii z Expanded Universe: zaczyna się w komiksie Marvela Star Wars #7, pierwszej historyjce dziejącej się po adaptacji filmu, Han Solo opuszcza Rebelię by spłacić Jabbę Hutta, ale jego pieniądze kradnie pirat. Han osiada na planecie Aduba-3, bardzo podobnej do Tatooine. Tam spotyka grupę wieśniaków, którzy proszą go by zabił hordę latających bandytów, którzy kradną wszystko, co chłopi posiadają. Han zbiera grupę łotrów (w tym ulubieńca fanów, wielkiego zielonego królika Jaxxona, oraz zwariowanego staruszka, który myśli, że jest Jedi o imieniu Don-Wan Kihotay), i bronią wioski tak jak „Siedmiu samurajów”.

Ale to nie był ostatni raz kiedy „Siedmiu samurajów” zostało zaadaptowanych w „Gwiezdnych Wojnach”. Ostatni przykład to prawdopodobnie odcinek z drugiego sezonu „Wojen klonów” pt. The Bounty Hunters.

W tym odcinku widzimy Anakina, Obi-Wana i Ahsokę, którzy rozbijają się na planecie i lądują w wiosce znajdującej się pod ochroną trojga łowców nagród, wynajętych by walczyć z Hondo Ohnaką, który zagroził, że ukradnie cenne zbiory.

W tej wersji opowieści, to Ahsoka odgrywa rolę Katsuhiro, młodego samuraja, który wciąż się uczy, zbyt młodej by się liczyła, ale jednocześnie kluczowej dla misji. Mistrz miecza, którym był Kyuzou w „Siedmiu samurajach” jest zastąpiony przez Embo, łowcy z charakterystycznym kapeluszem przypominającym zbieracza ryżu, któremu głos podłożył osobiście Dave Filoni.


Jednym z moich ulubionych wątków w „Siedmiu samurajach” jest ten, który dzieje się wokół trzech strzelb, które posiadają bandyci. Strzelby są śmiercionośną technologią, z którą samurajowie nie mogą konkurować. W „The Bounty Hunters” czołgi Hondo służą dokładnie temu samemu celowi, i jest to jak najbardziej zadawalające.

„Siedmiu samurajów” sączyło się do wszystkich zakątków uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a że film jest dobry, cieszę się, że nie wygląda iż miałoby się to skończyć.

„Siedmiu samurajów” to film odpowiedni dla każdego, kto potrafi czytać, gdyż można go oglądać jedynie z podpisami. To fantastyczny film, i prawdę mówiąc to mój ulubiony film, który nie jest „Gwiezdnymi Wojnami” czy „Indianą Jonesem”. Zabrałem mojego dziesięcioletniego syna do naszego lokalnego kina, pokochał każdą minutę tego filmu, ale był wdzięczny za przerwę.

Tak swoją drogą to w Polsce ten film był wydany z także w wersji z lektorem. Natomiast w ramach nawiązań do Kurosawy, Young pisał już o Kagemushy oraz Ukrytej fortecy. Swoją drogą przy temacie „Siedmiu samurajów” nie można zapominać o Siedmiu wspaniałych, czyli westernowej wersji dzieła Kurosawy, która także inspirowała twórców sagi.
KOMENTARZE (2)

Czym u diaska są te midi-chloriany?

2013-07-12 17:28:47



Jonathan W. Rinzler tym razem wziął się za odpowiedzi, które nurtują fanów. Tym razem na tapetę trafiły midi-chloriany.



Kiedy Epizod I wyszedł część osób było niezadowolonych z roli jaką midi-chloriany odgrywają w Mocy, dokładniej chodzi o scenę w której kropla krwi Anakina ujawnia ich olbrzymie stężenie. Lucas wytłumaczył to w rozmowie z Terrym Brooksem, autorem, który zabierał się za napisanie adaptacji filmu.
- W przypadku Anakina mamy zamiast jednego czy dwóch lub trzech midi-chlorianów w każdej komórce, tysiące. To niesamowite jak wiele jest tam midi-chlorianów.

Więc... czym one są? Lucas tłumaczył:
- Zakładam, że midi-chloriany są rasą o której wszyscy wiedzą [w świecie Gwiezdnych Wojen]. Sposób w jaki wchodzisz w akcję i interferujesz z tym większym polem energii [Mocą] to właśnie przez midi-chloriany, które są wrażliwe na tą energię. One są w samym rdzeniu twojego życia, czyli w komórkach, w każdej żywej komórce. Żyją w relacji symbiotycznej z komórką. A potem, ponieważ one wszystkie łączą się w jedno, mogą się komunikować z większym polem Mocy. W ten sposób radzisz sobie z Mocą.
Przynajmniej część ludzi zanegowało jednak ten demokratyczny aspekt Mocy, pomimo faktu, że w dialogach „Powrotu Jedi” słychać bardzo wyraźnie, że Moc w jakiś sposób jest dziedziczna. W filmie jest zdanie, w którym Luke mówi Lei:
- Moc jest silna w mojej rodzinie.

Prawdę mówiąc, zanim ta kwestia się pojawiła – lub może zanim dowiedzieliśmy się, że Vader jest ojcem Luke'a w „Imperium” – wielu widzów, którzy widzieli pierwszy film w 1977 mogło się bawić myślą, że sami mogliby zostać Jedi. Przecież Ben Kenobi nic nie mówił Lukowi, że ten potrzebuje specjalnych zdolności czy testów krwi, gdy zaproponował jego szkolenie w Epizodzie IV. Luke musiał się tylko nauczyć jak wykorzystać mistyczne pole energii zwane Mocą. Nawet Lucas jeszcze po „Imperium” mówił w podobny sposób podczas konferencji roboczej ze scenarzystą Lawrancem Kasdanem i reżyserem Richardem Marquandem, zanim zaczęli kręcić „Jedi”.

Kasdan: Czyli Moc jest dostępna dla każdego?
Lucas: Tak, każdy może ją mieć.
Kasdan: Nie tylko Jedi?
Lucas: Tylko Jedi poświęcają czas by to wykorzystywać.
Marquand: Używają tego jak jakiejś techniki.
Lucas: Zupełnie jak jogi. Jeśli chcesz poświęcić czas by tego używać, to używasz, ale tylko ci, którzy naprawdę chcą tego używać, są tymi którzy robią te niezwykłe rzeczy. Zupełnie jak z karate.


W tym akurat Lucas był zgodny z tym, co powiedział latem 1977, kiedy po raz pierwszy wyjaśniał szczegóły swoich zamysłów.
- Moc to naprawdę jest sposób widzenia, sposób na bycie z życiem. Nie ma nic wspólnego z bronią. Moc daje ci potęgę jakiegoś ekstra postrzegania pozazmysłowego, możesz widzieć rzeczy, słyszeć rzeczy, czytać myśli, unosić w powietrzu przedmioty. Mówi się, że niektóre istoty rodzą się z większym wyczuleniem na Moc niż ludzie. Ich mózgi są inne. Moc jest postrzeganiem rzeczywistości, która nas otacza. Musisz się jej nauczyć. To nie jest coś, co dostajesz. To trwa przez wiele, wiele lat... Każdy kto studiuje i ciężko nad tym pracuje może się tego nauczyć. Ale trzeba do tego dojść samemu.

[Uwaga: kiedy przygotowaliśmy tekst to „The Making of Star Wars”, Lucas dodał swoją uwagę do fragmentu o midi-chlorianach, łącząc swoje oryginalne wypowiedzi z późniejszymi przemyśleniami i wydarzeniami trylogii prequeli.]

To interesujące, że juz w 1977 Lucas mówił o istotach, które mają bardziej naturalne możliwości do interakcji z Mocą, może już wtedy myślał o postaciach takich jak Yoda. A może w jakiś sposób ten pomysł przekształcił się w Anakina („istotę” urodzoną bez ojca, rezultat „woli Mocy”).

Pytanie jest takie, czy pojawienie się midi-chlorianów coś zmienia? Lucas nigdy nie twierdził, że zwykli ludzie nie mają midi-chloprianów (z wyjątkiem żartu gdy powiedział, że Han Solo nie ma midi-chlorianów, bo jest zombie). W sumie to właściwie sugerował, że jest na odwrót. Gdy mówił poważnie o tym, twierdził:

- Midi-chloriany są jak jeden byt, czyli każdy z nich nie myśli indywidualnie i nie żyje dla siebie; są jak jednostka, ponieważ jest ich wiele i są wszędzie. One są w każdej żywej komórce. A czasem jest ich więcej niż jeden na komórkę. Czasem jest ich tam całkiem sporo. W każdej musi być przynajmniej jeden, inaczej komórka się nie reprodukuje. Każda komórka. Nawet roślinna. Każde życie ma w środku midi-chloriany.

Więc pomimo testów krwi, które pokazują twoje stężenie, uczenie się Mocy jest wciąż jako joga czy boks. Możesz się urodzić słabszy lub większy i silniejszy, ale ponieważ wszyscy mamy midi-chloriany wewnątrz nas, możemy rozwijać Moc w mniejszym lub większym ujęciu, przynajmniej w świecie Gwiezdnych Wojen.

W prawdziwym świecie, Lucas mógłby zrobić analogię między rodem Skywalkerów a więzami krwi, ale to temat który wymaga obserwacji rodów królewskich na przestrzeni historii aż do dziś. Bo jednak temat na inny wpis...



Najlepsze jest to, że Lucas wymyślając midi-chloriany, poniekąd wyprzedził pewno odkrycie, o którym pisaliśmy tutaj.
KOMENTARZE (7)

O rzeźbach w "The Clone Wars" i "Rebels"

2013-06-21 09:30:41 Różne



W swoim ostatnim poście na oficjalnym blogu Dave Filoni przybliżył postać Darenna Marshalla, rzeźbiarza, którego prace stanowią podstawę dla animatorów tworzących modele 3D w "The Clone Wars". Prócz jego przemyśleń, mamy również kilka interesujących zdjęć.

Witajcie, fani "Gwiezdnych Wojen". Jeśli przez te lata śledziliście "The Clone Wars", to z pewnością znane wam są niektóre osoby pracujące w drużynie, a które większą część czasu spędzają za kulisami. Gdy po raz pierwszy przerzucałem się z tradycyjnej, ręcznej animacji na 3D, to nie byłem pewien jak obrazki rysowane przeze mnie i Kiliana Plunketta zostaną przeniesione w komputerowe realia. Jak rozwiązaliśmy ten problem? Przedstawiam Darrena Marshalla, projektanta i rzeźbiarza. Był członkiem Lucasfilm Animation przez jedenaście lat. Jeszcze przed stworzeniem TCW jako jeden ze specjalnych artystów dostarczał Lucasfilmowi projektów animacji. Gdy przybyłem, aby rozpocząć prace nad serialem, Darren miał odchodzić, wierząc, że jego czas w firmie dobiegł końca, ponieważ rzeźbiarz rzadko pracuje w telewizji. Jednakże, gdy zobaczyłem jego prace, wiedziałem, że będzie umiał dokonać kluczowego przeniesienia z rysowanych obrazów na modele trójwymiarowe. Mówiąc krótko, Darren zdefiniował styl postaci w "The Clone Wars" jako ważny członek naszej drużyny artystycznej przez ostatnie osiem lat.



Gdy ja lub Kilian potrzebowaliśmy postaci takiej jak Tarkin lub Chewbacca, to polegaliśmy na doświadczeniu Darrena, który najpierw rzeźbił je w glinie. Robił to w przeciągu kilku dni, pracując sprawnie, aby dostosować się do naszego telewizyjnego rozkładu. Jednego dnia mogło się wejść do pokoju projektów i znaleźć niesamowite postaci nabierające kształtów na biurku Darrena. Raz robił całych bohaterów, raz tylko głowy, na przykład Ahsoki, Savage'a Opressa, barona Papanoidy, Bosska, Saesee Tiina, Plo Koona, Adi Gallii, Oppo Rancisisa (spoiler) - w sumie 72 modele, wiele z nich jeszcze niewidzianych przez was, fanów.

Piszę o tym, ponieważ, niestety, jest to ostatni tydzień Darrena w firmie. I chociaż się przenosi, to z radością mogę oznajmić, że będziemy się cieszyć jego pracą przez najbliższe lata; nie tylko z powodu "The Clone Wars", ale również dlatego, że wykonał rzeźby głównych postaci w nadchodzącym serialu "Rebels".

A więc, fani, chciałbym, abyście razem ze mną podziękowali mojemu przyjacielowi i fantastycznemu współpracownikowi, którego wkładu w "Gwiezdne Wojny" do tej pory nie można w pełni oddać słowami. Życzę mu wszystkiego najlepszego, bo bez niego moja podróż do odległej galaktyki w ogóle nie miałaby miejsca. Dzięki, Darren, Moc będzie z tobą, zawsze!



Skoro przy temacie "Rebels" jesteśmy, to warto wiedzieć, że zaczęły już wypływać pierwsze plotki. Greg Weisman, scenarzysta i producent, udzielił wywiadu dla podcastu Full of Sith. Niestety, nie podał wielu konkretów - powiedział jedynie, że jest w trakcie nadrabiania zaległości z TCW i Ahsoka bardzo mu się spodobała. Poinformowany o obawach fanów na temat kanonu, powiedział: "Będziemy szanować to, co było wcześniej". Również dla Full of Sith wypowiedział się Kevin Kiner - kompozytor oznajmił, że gdy przyjdzie czas kastingów, to spróbuje dostać się do ekipy "Rebels".

Sam serial ma być, podobnie jak "The Clone Wars", robiony za pomocą animacji komputerowej. Bleeding Cool ma natomiast informacje na temat głównych postaci - bohaterami "Rebels" ma być grupa nastolatków, ale "nie w stylu Jar Jara". Serwis JoBlo twierdzi dodatkowo, że ujrzymy nowe postaci z okazjonalnymi wystąpieniami tych starych. Fabuła będzie się skupiać na procesie powstawania Sojuszu Rebeliantów; sam serial ma zadebiutować w przyszłe lato, choć na razie żaden inny serwis tego nie potwierdza.

Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (14)

„Szczęki” a „Wojny klonów”

2013-06-11 17:22:21



Bryan Young jest filmowym neredem, o tym wiemy. Ale w szkole chyba go nie lubili, znowu doniósł na ekipę Filoniego. Tym razem braki oryginalnych pomysłów w „Wojnach klonów” załatano recyklingiem „Szczęk” Stevena Spielberga.

„Szczęki” Stevena Spielberga to jeden z najbardziej wpływowych filmów w historii. Uznaje się go za jeden z pierwszych prawdziwych blockbusterów w 1975, który otworzył drogę kulturowej histerii, wywołaną przez „Gwiezdne Wojny” dwa lata później. Poza tym warto dodać, że do dziś to fantastyczny, dobrze zrobiony film, więc nic dziwnego, że miał taki wpływ na świat filmu oraz ma oddanych wielbicieli wśród elit przemysłu rozrywkowego. Firma producencka Bryana Singera nazywa się „Bad Hat Harry” na cześć kwestii z plaży w „Szczękach”. Ksywka najlepszego redaktora Aint’t It Cool News, Quint, pochodzi od imienia wściekłej postaci Roberta Shawa. Ja nawet niechcący zaproponowałem małżeństwo mojej żonie w samym środku przemowy USS Indianapolis (prawdziwa historia, ale może kiedy indziej).

„Szczęki” nie są wcale mniej ważne dla osób, które tworzyły „Wojny klonów”. Pierwszy raz zrozumiałem, że wśród twórców jest oddany fan „Szczęk”, gdy oglądałem trzynasty odcinek trzeciego sezonu. Monster służył jako wprowadzenie nowego, rozpoznawalnego czarnego charakteru, czyli Savage’a Opressa. Ukłon w stronę „Szczęk” był bardzo subtelny i Joel Aron, kierownik sekcji grafiki komputerowej, powiedział mi później, że mogłem być jedyną osobą, która to zauważyła. W „Szczękach” (i kilku innych filmach Spielberga), znajduje się przepiękna scena, w której widzimy gwieździste niebo, spokój i jedną spadającą gwiazdę przemykającą przez ekran. Ten moment został powtórzony w odcinku „Monster” i wywołał uśmiech na twarzy filmowego nerda, takiego jak ja.

Ale na tym wpływ „Szczęk” na ekipę „Wojen klonów” się nie kończy. Aron powiedział w tym roku w wywiadzie dla „Variety”, że często wraca do sceny z Indianapolis, by zrównoważyć światła.

Chyba jednak najbardziej bezpośredni wpływ jest widoczny w premierowej serii odcinków sezonu czwartego, która dzieje się głęboko pod wodą na Mon Calamari. Pierwszy i najważniejszy trybut „Szczękom” w tych trzech odcinkach to oczywiście jedna z moich ulubionych postaci, jakie powstały w tym serialu, czyli ambasador Separatystów u Quarrenów, Riff Tamson. Jest wyglądającym jak rekin Karkaradonem, który bardzo przypomina Bruce’a, rekina ze „Szczęk”.

Nawet słychać jego nazwę gatunkową, kiedy Richard Dreyfuss wyjaśnia burmistrzowi Amity Island, z czym mają do czynienia. „To Carcharadon carcharias. Żarłacz biały.”

Tamson nawet ginie w sposób bardzo podobny jak rekin ze „Szczęk”. W filmie, szeryf Brody karmi rekina puszką ze skompresowanym powietrzem i strzela w nią, powodując eksplozję. Tamson doświadczył podobnego przeznaczenia, w detonacji jednego z jego wybuchających noży.

Ale poza tymi widocznymi podobieństwami, wygląd i zachowanie pod wodą w tych trzech odcinkach bardzo przypomina sekwencje podwodne ze „Szczęk”. Jest więc tam płynność, ale i śmiertelność podwodnych walk, która przypomina zmagania Hoopera z rekinem w klatce pod koniec „Szczęk”. Czuć też lepkość wody na ekranie, zwłaszcza gdy widzimy pływające drobinki i zanieczyszczenia, no i sposób w jaki światło przebija się przez wodę, więc widać, które ujęcia filmu czy odcinków „Wojen klonów” dzieją się pod wodą.

Dodajcie „Szczęki” do listy filmów, które zainspirowały artystów i rzemieślników odpowiedzialnych za „Gwiezdne Wojny”. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to najwyższa pora. A jeśli go widzieliście, to zawsze jest dobry moment, by go sobie odświeżyć.

Film jest oznaczony jako PG, ale może być straszny dla młodszych dzieci, kiedy oglądałem go po raz pierwszy z moim synem, on miał sześć lat i zniósł to całkiem dobrze.



Odrobiny uwagi wymaga fragment z nazwą łacińską rekina. Właściwa to Carcharodon carcharias, błąd u Bryana Younga wynika prawdopodobnie z angielskiego sposobu przeczytania łacińskiej nazwy. Nazwa angielska rekina po przetłumaczeniu na polski to wielki biały rekin, natomiast u nas używa się w sumie czterech różnych nazw: rekin ludojad, rekin biały, żarłacz biały i żarłacz ludojad.
KOMENTARZE (1)

Leland Chee o chronologii "The Clone Wars" #11

2013-05-31 10:47:13 Oficjalny blog



Leland Chee przedstawił jedenasty już post dotyczący chronologii serialu "The Clone Wars". Spis wszystkich jego ustaleń znajdziecie tutaj.

Uciekająca Satine! Plus finał sezonu drugiego z Bobą Fettem!

"Duchess of Mandalore" (S214) - Na Coruscant Satine zostaje oskarżona o morderstwo. Księżna, uciekając wraz z Obi-Wanem, wyrusza, aby dowieść prawdy.

  • Po nieudanej próbie rozniecenia iskry, która wznieciłaby ognie wojny domowej, sojusz Pre Vizsli i hrabiego Dooku się załamuje.

  • Davu Golec, Aramis i minister deputowany Jerec dołączają do listy osób lojalnych Satine, które oddały życie za jej pacyfistyczne idee.

"Death Trap" (S220) - Młody chłopiec wypowiada wojnę Rycerzom Jedi, którzy osierocili go oraz pozostawili zgorzkniałego i osamotnionego. W trakcie uzyskuje pomoc od jednych z najbardziej śmiercionośnych i bezwzględnych łowców nagród.

  • W "Ataku klonów" widzieliśmy jak Mace Windu dekapituje ojca Boby, Janga Fetta.

  • Aurra Sing z "Mrocznego widma" i Bossk z "Imperium kontratakuje" dołączają do drużyny Boby.

"R2 Come Home" (S221) - Gdy banda łowców nagród zastawia puapkę na Anakina i Mace'a na Vanqorze, do R2-D2 należy zadanie przedostania się na Coruscant i ostrzeżenie Jedi.

  • Boba Fett instaluje bombę w hełmie Janga, w trzeciej próbie zabicia Mace'a Windu.

  • Znowu powracamy na powierzchnię Vanqora, którego widzieliśmy w "Dooku Captured"

"Lethal Trackdown" (S222) - Po przeczesaniu dolnych poziomów Coruscant w poszukiwaniu Boby Fetta, Ahsoka i Plo Koon wyruszają, aby złapać go i towarzyszących mu łowców nagród na Florrumie.

  • Plo Koon i Ahsoka przelatują statkiem przez punkt przewozowy, który prowadzi na dolne poziomy Coruscant.

  • Aurra Sing morduje komandora Pondsa, wiernego towarzysza Mace'a Windu od sezonu pierwszego.

  • "Slave I" rozbija się, najwidoczniej zabijając Aurrę Sing. Zarówno statek, jak i jego pilotka jeszcze powrócą.

  • Boba Fett i Bossk zostają aresztowani i zabrani do więzienia. Wciąż będą się tam znajdować, gdy zobaczymy ich po raz kolejny.


Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (1)

Kilka słów o The Star Wars

2013-05-16 18:47:21 oficjalny blog



Tym razem J.W. Rinzler, który od niedawna jest scenarzystą komiksowym, postanowił podzielić się swoimi uwagami na temat swojej nowej serii, „The Star Wars”.

Większość fanów już pewnie wie, że George Lucas dał nam przyzwolenie na zaadaptowanie jego pierwszej, roboczej wersji scenariusza „The Star Wars”, napisanego jeszcze w 1974. Artysta Mike Mayhew ukończył niedawno wszystkie strony pierwszego zeszytu i zaczął pracować nad drugim, dociera się w akcji; kolorysta Rain Beredo jest w połowie pierwszego zeszytu. Ja zaś jestem w połowie adaptowania piątego zeszytu z ośmiu planowanych. Bezpiecznie mogę powiedzieć, że się przy tym dobrze bawimy. Czapki z głów przed Randy’m Stradleyem z Dark Horse’a za znalezienie Mike’a, no i Mike’owi za polecenie Raina. Co za zespół!



Myślę, że fani polubią to – zarówno ci bardziej oddani jak i tacy bardziej okazjonalni, a może także i najmłodsi – ponieważ George opowiedział wspaniałą, przystępną historię, no i ponieważ Mike i Rain robią tak niesamowitą pracę. Ja też staram się ciągnąć mój wózek, a przynajmniej mam taką nadzieję. To fascynujące rozbijać na drobne scenariusz George’a, przyglądać się temu dokładnie i interpretować, jeśli zajdzie taka potrzeba, by zapełnić nieliczne maleńkie dziury, no i przetransferować głównie wizualne i niesamowite akcenty w sekwencyjną opowieść, panel po panelu.

Lubię też proces wplatania w komiks tego, czego się dowiedziałem i do czego się dokopałem pisząc trzy książki o powstawaniu klasycznej trylogii. Choćby pierwsze rysunki McQuarrie’go przedstawiające Sithów czy Wookieech były inspiracją, podobnie jak Gwiazda Śmierci Colina Cantwella. Tam znajdziecie dużo więcej takich nawiązań. Przybliżyłem niektóre w wywiadzie dla Comic Book Resources.





A co mogę dodać nowego? Myślę, że wersje okładki dla zeszytu pierwszego powinny dobrze wyglądać. Widziałem pierwszy szkic, a Lucasfilm go zaaprobował; wszyscy uznaliśmy, że wygląda wspaniale! Drugi też widziałem. Ujawniamy też szkic Mayhewa, który przedstawia Montrossa, postać, która pojawia się w kilku wczesnych wersjach scenariusza, acz zmienia strony. W tej będzie tym dobrym.


KOMENTARZE (0)

Leland Chee o chronologii "The Clone Wars"#10

2013-05-09 14:13:22 Oficjalny blog



Leland Chee nadrabia zaległości i po niedawnym poście przyszedł czas na kolejny, dziesiąty z serii. Spis wszystkich ustaleń chronologicznych znajdziecie tutaj.

Cut Lawquane: Klon. Farmer. Rodzinny człowiek. I Mandalorianie!

"The Deserter" (S210) - Podczas poszukiwań generała Grievousa na Saleucami, Rex spotyka klona-dezertera.

  • Przybywamy na powierzchnię Saleucami, o której wspominano w "Grievous Intrigue", lecz jej nie widzieliśmy.

  • W epizodzie tym debiutują Kix, Jesse i Hardcase, klony służące pod rozkazami Reksa w 501st. Będą mieli bardziej znaczące role później w serialu.

  • Cut Lawquane to kolejny przykład klona ukazującego swą indywidualność. Widzieliśmy już to w sezonie pierwszym na przykładzie Slicka, walczącego o wolność swoich braci.

  • Dając wyraz swej własnej indywidualności, kapitan Rex decyduje się nie donosić na Cuta za dezercję.

  • Cut i Rex grają w dejarika, szachową grę holograficzą widzianą w "Nowej nadziei".

"Lightsaber Lost" (S211) - Gdy przebiegły kieszonkowiec kradnie miecz świetlny Ahsoki, zwraca się z prośbą o pomoc do starożytnego Jedi, aby pomógł jej namierzyć broń i odzyskać honor.

  • Ahsoka spotyka Terę Sinube, którego widzieliśmy w tle "Grievous Intrigue".

  • Ahsoka wybiera się na wycieczkę w dolne poziomy Coruscant. To nie będzie jej ostatnia.

  • Tu pojawiają się po raz pierwszy droidy policyjne z Coruscant.

  • Bannamu jest Patrolianinem (pierwsze wystąpienie chronologiczne tej rasy); Tera Sinube to Cosianin (pierwsze znaczące wystąpienie tej rasy); Cassie Cryar to Tereliańska skoczkini jango (pierwsze i jedyne wystąpienie [Nie jest to prawda, druga przedstawiciela tej rasy występuje w duologii o zaginionej Ahsoce. Chee poprawił się w komentarzu - przyp. tłum.]); rasa Ione Marcy nie została zidentyfikowana (pierwsze i jedyne wystąpienie); rasy Rana Deezy'ego i Farna Klina nie zostały zidentyfikowane (powracające postacie z tła).

  • Kowakiańska małpojaszczurka występująca w tym odcinku, oznaczona w napisach jako "Muk Muk Monkey", ma konkretne imię: Lee-Chee Mukmuk.

"The Mandalore Plot" (S212) - Podczas badania pogłosek dotyczących konspiracji prowadzonej przez księżną Satine z Mandalory, Obi-Wan odkrywa prawdę na temat tajemniczego "spisku mandaloriańskiego".

  • To pierwszy z serii odcinków opowiadających o Mandalorze i jej roli w wojnach klonów.

  • Obi-Wan spotyka Satine, z którą miał wspólną przeszłość. Księżna przez cały serial będzie opowiadać się za pokojem.

  • Pre Vizsla, kolejny z powracających wielokrotnie bohaterów, jest pierwszy na długiej liście osób, którzy zdradzą zaufanie księżnej Satine.

"Voyage of Temptation" (S213) - Gdy Jedi i klony chronią księżną przed próbami zabójstwa, Anakin odkrywa, że Obi-Wan i Satine mają wspólną przeszłość.

  • Tal Merrik to kolejna osoba na liście zdrajców Satine.

  • Aby ocalić statek i wszystkich na pokładzie, Anakin przebija mieczem Merrika, co w straszliwy sposób zapowiada jego przyszłe, mordercze wcielenie.


Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (8)

Robert Ebert, „Obywatel Kane” no i „Gwiezdne Wojny”

2013-05-07 16:54:23



Tym razem będzie stosunkowo mało o wpływie na „Gwiezdne wojny”, nie mówiąc już o łapaniu zżynających za rękę, a raczej o analogiach.

Miałem coś innego zaplanowanego na ten miesiąc w filmowej kolumnie, ale po śmierci Rogera Eberta, pogrążony w smutku wróciłem do jego dzieł i znalazłem coś niesamowicie fascynującego, co łączy się z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.

Roger Ebert jest prawdopodobnie jednym z największych nauczycieli języka kina na świecie. Popularyzował go, sprawił, że kolumny takie jak moja tutaj mają sens. Jedne z typowych zajęć prowadzonych przez Eberta, to te, do których możemy wrócić włączając jego komentarz do „Obywatela Kane’a” na DVD czy Blu-ray.

„Obywatel Kane” może być jednym z najbardziej wpływowych filmów w całej historii kina. Używał nietradycyjnych metod opowiadania historii, bezproblemowo łączył efekty specjalne z fabułą, pokazał na ekranie coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Komentarz Eberta to klasa mistrzowska w kinie, pomaga oglądającym bardziej wgłębić się w film. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, postanowiłem, że to dobry moment by odświeżyć sobie ten komentarz. Zdążyłem już zapomnieć jak często Ebert wspominał o „Gwiezdnych wojnach” w kontekście efektów specjalnych, a „Obywatel Kane” sprawił, że zacząłem myśleć dlaczego.

„Gwiezdne wojny” to jeden najbardziej monumentalnych efektów specjalnych w historii kinematografii. To przełomowy moment dla świata efektów i opowiadania historii, tworzenia kinetycznej energii, z sceny na scenę w taki sposób, jakiego publiczność jeszcze nie widziała.

Kane w tym aspekcie jest bardzo podobny.

Ebert, przez cały swój komentarz ujęcie po ujęciu wyjaśnia dlaczego „Obywatel Kane” jest jednym przetworzonym efektem specjalnym, acz w kontekście całego filmu, pojedynczo one są niedostrzegalne. Gdy George Lucas usiadł do robienia „Gwiezdnych wojen”, w nieunikniony sposób naśladował świat seriali „Flasha Gordona”, gdzie nie przykładano wysiłku do maskowania efektów specjalnych. Nikt nie brał tych starych seriali SF na poważnie, i choć włożono w nie mnóstwo serca, nigdy nie miały wystarczających budżetów by udawać rzeczywistość.

Używając wielu tych samych technik co Orson Welles i jego autor zdjęć, Greg Toland w pionierskim „Obywatelu Kanie”, George Lucas Epizodem IV wprowadził efekty specjalne na nowy poziom, a potem prequelami jeszcze bardziej je rozwinął. Wziął fantastyczność i ożenił ją z rzeczywistością w sposób taki jakiego jeszcze nikt nie wiedział. Lucas wziął „Flasha Gordona” i umiejscowił go w realizmie efektów specjalnych porównywalnym do najlepszych dzieł Orsona Wellesa.

W „Obywatelu Kanie” wiele efektów to wizualne sztuczki, które kreowały ujęcia niemożliwe do uchwycenia za pomocą ówczesnych soczewek. Używano optycznych drukarek do nakładania ujęć. To podstawa dla techniki blue screen i efektów, na których stworzono oryginalną trylogię.

Welles kręcił różne ujęcia aktorów do tej samej sceny, a potem je nakładał na siebie, był w stanie wybrać najlepsze ujęcia danego aktora, nie tracąc przy tym jakości spowodowanej przez różne sceniczne trudności. W jednej z najbardziej pamiętnych scen Kane (Welles) pisze złą recenzję występu swojej żony w operze (na pierwszym planie), podczas gdy jego przyjaciel Jed Leland (Joseh Cotten) wpływa na niego z drugiego planu.

Nakręcenie ich osobno, a potem złączenie tej sceny sprawiło, że obaj są doskonale zogniskowani, a wykorzystywane są jedynie najlepsze ujęcia.

Tę technikę George Lucas rozbudował cyfrowo podczas prequeli. Jedna scena przychodzi z „Mrocznego widma” przychodzi do głowy wyjątkowo łatwo, podczas obiadu w domku Skywalkera, kiedy Qui-Gon opowiada o swojej misji wszystkim przy stole. Choć nie kręcono każdego aktora osobno, Lucas mógł wybrać tylko najlepsze interakcje i grę każdego aktora przy stole, a potem cyfrowo je połączyć w jedno super-ujęcie, sprawiając że film jest dokładnie tym, co sobie wyobraził.

Inną sprawą, którą można dostrzec w „Obywatelu Kanie” jako inspirację dla „Gwiezdnych Wojen” to sposób grania. To inny czas więc wygląda to inaczej niż to co już widzieliście. Niektórzy mogą nazwać to nudnym czy sztywnym, ale jest w tym coś magicznego i melodramatycznego w ten sam sposób jaki znajduję w „Gwiezdnych Wojnach”.

Gdyby nie prace Roberta Eberta przez całe jego życie, nie jestem pewien, czy byłbym zdolny wyłapać te nawiązania między filmami, nie jestem też pewien czy potrafiłbym to wyartykułować, gdyby nie jego życiowa droga i sposób mówienia o filmach, którego mnie nauczył (nie tylko mnie, ale szerokiej publiczności).

Więcej powiązań Roberta Eberta i „Gwiezdnych Wojen” nagrałem w specjalnym odcinku podcastu Full of Sith, który zawiera zarówno klipy jak i cytaty z jego recenzji „Gwiezdnych Wojen”.

No i oczywiście polecam obejrzenie „Obywatela Kane’a” zarówno z komentarzem Eberta jak i bez niego. To film odpowiedni dla wszystkich, choć dla młodszych dzieci może zdawać się zbyt powolny. Oglądałem go z moim dziesięciolatkiem, a on zdawał się być zadowolony z tego.


KOMENTARZE (0)

Leland Chee o chronologii "The Clone Wars" #9

2013-04-30 10:02:45 Oficjalny blog



Leland Chee długo się nie odzywał, ale w końcu napisał kolejną notatkę na temat chronologii "The Clone Wars". Spis wszystkich odcinków znajdziecie tutaj. Warto wspomnieć, że najnowsza książka Jasona Fry, "Star Wars: The Clone Wars Episode Guide", która ukaże się na początku czerwca, będzie przedstawiała wszystkie odcinki w kolejności chronologicznej.

Geonosiańskie zombie! Robaki mózgowe! Barrissa Offee!

"Weapons Factory" (S206) - Luminara i Anakin przyjmują rolę przynęt, aby odwrócić uwagę nowych superczołgów wroga, a padawanki Ahsoka i Barrissa Offee próbują zniszczyć fabrykę droidów.

  • Ahsoka spotyka Barrissę Offee, padawankę Luminary Unduli.

"Legacy of Terror" (S207) - Gdy Luminara gubi się, Anakin i Obi-Wan przejmują dowodzenie nad plutonem klonów, aby ją odnaleźć. Ich poszukiwania doprowadzają ich do tajemniczego leża, gdzie Jedi stają naprzeciw hordzie nieumarłych wojowników.

  • Poggle Mniejszy zostaje schwytany i pozostanie w areszcie na czas trwania serialu.

  • Spotykamy Karinę Wielką prawdziwą władczynię Geonosian.

"Brain Invaders" (S208) - Gdy geonosiańskie robaki mózgowe przejmują kontrolę nad statkiem dostawczym, Ahsoka i Barrissa muszą powstrzymać rozprzestrzenienie się plagi na całą galaktykę.

  • Sztuczki Jedi nie działają na Geonosian. Kto by pomyślał?

  • Za to tortury fizyczne, kolejny dowód mroczniejszej przyszłości Anakina, dobrze ogrywają swoją rolę.

  • Pod wpływem robaków mózgowych, Barrissa krzyżuje miecz z Ahsoką.

"Grievous Intrigue" (S209) - Mistrz Jedi Eeth Koth zostaje złapany i torturowany przez Grievousa. Anakin, Obi-Wan i Adi Gallia wdrażają śmiałą akcję ratunkową, lecz wkrótce zdają sobie sprawę, że generał ma własny plan.

  • Planetę Saleucami po raz pierwszy widzieliśmy w "Zemście Sithów".

  • Adi Gallia i Eeth Koth debiutują w serialu. Do floty Separatystów zostaje dodany niszczyciel Gildii Kupieckiej, do statków Republiki - lekki krążownik Jedi.

  • Komandor Wolffe wymienia swój oficerski uniform na zbroję klona.

  • Kilkoro Jedi pojawia się po raz pierwszy w tle sceny rozgrywającej się w pokoju wojennym: Tera Sinube (Cosianin), Halsey (Roonanin), Finn Ertay (Twi’lekanka) i Eekar Oki (Kalamarianin).

  • To pierwszy odcinek z dwuczęściowego aktu przedstawiającego pościg za Grievousem na Saleucami.


Zapraszamy do dyskusji na forum.
KOMENTARZE (9)
Loading..