TWÓJ KOKPIT
0

Holo z oficjalnej :: Newsy

NEWSY (151) TEKSTY (0)

NASTĘPNA >>

„THX 1138”, czyli Lucas kopiujący Lucasa

2016-07-08 07:18:53 oficjalna



Nasz specjalista od hołdów filmowych, czyli Bryan Young tym razem zabrał się za THX 1138 i wpływ tego filmu, na sagę.

To raczej oczywiste, że filmy George’a Lucasa będą inspirowały George’a Lucasa i „Gwiezdne Wojny”, ale jednocześnie we wczesnych obrazach tego reżysera jest tak wiele ducha „Gwiezdnych Wojen”, że uznałem iż warto do nich wrócić.

„THX 1138”, pierwszy pełnometrażowy film George’a Lucasa z 1971, to hard-science fiction, które dzisiejsza publiczność może nazwać dystopijnym. Ukazuje on prawie obce społeczeństwo, opresyjną naturę, w której kontroluje się obywateli za pomocą narkotyków i religii. „THX 1138” to oznaczenie głównego bohatera granego przez Roberta Duvalla. Jego żona, LUH 3417, zaczyna celowo mieszać jego leki, by wyrwać go z otępienia jego rzeczywistości. Społeczeństwo jest tak opresyjne, że nie wiadomo komu można ufać, czy jak uciec, a nasz bohater wie, że musi się z niego wyrwać.

Film eksploruje tematy, które wydają się uniwersalnymi w twórczości George’a Lucasa. To, że bezimienna, pozbawiona twarzy automatyzacja zniewala ludzi i ograbia ich z ich indywidualności, co jest też widziane w „Gwiezdnych Wojnach”. Zaś konwencja nazewnicza w świecie THX, czyli litery a potem cyfry, odnajdujemy w strukturze nazewniczej klonów czy szturmowców. THX zmaga się ze swoim człowieczeństwem i buntuje przeciw systemowi, w ten sam sposób co każdy buntownik. Ma swoją drogę bohatera, walczy z wewnętrznymi demonami, by potem mógł walczyć z swoimi opresorami (w przypadku THX 1138 chodzi o ucieczkę).

Jest też wiele dźwiękowych i wizualnych motywów w „THX 1138”, które potem George Lucas wykorzystuje w swoich filmach. Choćby pokój kontrolny w THX w porównaniu z pokojem kontrolnym na Gwieździe Śmierci w „Nowej nadziei” i „Powrocie Jedi”.

Innym ważnym elementem wizualnym, który pojawił się w obu filmach, są zmniejszające się numery. W „THX 1138” użyto tego przy sekcjach w filmie jako nietypowy efekt przejścia między ujęciami i scenami. W „Gwiezdnych wojnach” technika ta się znacząco zmieniła. Gdy widzimy jak Gwiazda Śmierci zbliża się do księżyca Yavina a rebelianccy piloci są coraz bliżej szybu wentylacyjnego, numery zmieniają się w komputerach celowniczych, co pomaga nam w wizualny sposób zrozumieć jak niewiele czasu zostało do ostatecznego zniszczenia Sojuszu i zakończenia ich „nic nie wnoszącej” rebelii.

Przez wszystkie swoje filmy, George Lucas, zmaga się z sekwencją prędkości i niebezpieczeństwa. W „THX 1138”, THX ucieka na skradzionym motocyklu, robiąc wszystko, by uciec opresyjnym siłom, które mogłyby naszprycować go narkotykami i zmusiłyby do konsumpcji. Filmowano to w tunelach BART w San Francisco, tam Lucas nauczył się by jeszcze zwiększyć napięcie pościgu. Dzięki temu używał tuneli też później, w „Nowej nadziei” przy kanionie Gwiazdy Śmierci. Czasem dodaje drzewa, czego skrzyżowanie widać w „Powrocie Jedi”, widać to też w wyścigu podracerów w „Mrocznym widmie”, a jeszcze innym razem używa korków jak w „Ataku klonów”.

Jeśli chodzi o ścieżkę audio, Walter Murch, który był współscenarzystą tego filmu razem z Lucasem, był też odpowiedzialny za montaż dźwięków. Murch był w stanie zaprojektować dźwięki „THX 1138” w tym kontrole czy operatorów pozbawionych bez twarzy w filmie, co potem wykorzystano w wąwozie Gwiazdy Śmierci.

Murch osobiście jest jednym z kolejnych powiązań z „Gwiezdnymi Wojnami” a „THX 1138”. Walter wyreżyserował odcinek The General, pierwszy w z cyklu o Umbarze w serialu „Wojny klonów”.

Sposób w jaki ten film został zmontowany, dzieli w pewien sposób coś z innymi filmami „Gwiezdnych Wojen”. Lucas był w stanie pokazać historię ujęciami ludźmi wciskającymi przyciski i inne pokrętła, by opowiadać to wszystko bez jakiegokolwiek dialogu.

To przypomina moment z „Mrocznego widma”, gdzie podczas wyścigu podów Anakin próbuje ugasić ogień na swoich silnikach. To coś w czym się czuje sposób filmowania, który Lucas użył w „THX 1138”.

Inną techniką po raz pierwszy użytą przez Lucasa w „THX 1138”, a która potem trafiła do „Gwiezdnych Wojen”, to kilka ujęć z dialogami, kompletnie niepotrzebnymi w filmie. W scenie w której THX 1138 pokazano monitory na których jest obserwowany przez operatorów, których nie widzimy, odbywają oni rozmowę zupełnie niezwiązaną z historią. To taka typowa codzienna konwersacja, która ukazuje nam wiele na temat ich dnia i życia, sugerując rzeczy, których nie doświadczamy na ekranie. To pojawia się też w „Nowej nadziei” gdzie szturmowcy stojący na warcie rozmawiają sobie o nowym BT-16. Tak samo jak widzimy parę Gungan, którzy rozmawiają sobie w Otah Gunga w „Mrocznym widmie”, gdy pojawiają się tam nasi bohaterowie.

Dave Filoni, główny reżyser i producent „Wojen klonów” i „Rebeliantów” twierdzi, że „THX 1138” to klucz do zrozumienia „Gwiezdnych Wojen”. W wywiadzie, który przeprowadziłem podczas New York Comic Conu, Filoni wyjaśnił, że to opresyjny reżim który stał się Imperium, był zawsze gdzieś z tyłu głowy George’a Lucasa.
- Trzeba zobaczyć na społeczeństwo pokazane w THX jak na Imperium. Jest tu pewna korelacja, od ujęć, po tematy muzyczne…Moim celem jest, by im dalej podążamy naprzód, zachowywać to Dna które zostawił nam Lucas bo to jest bardzo ważne dla Gwiezdnych Wojen.

„Gwiezdne Wojny” są jedną z najważniejszych space oper i epickich filmów jakie stworzono. „THX 1138” moim zdaniem to jeden z najważniejszych filmów hard science fiction jakie powstały. Aktorstwo jest bez zarzutu. Duvall wprowadza zamieszanie do filmu, które jest wyczuwalne, a Donald Pleasance jako SEN dobrze oddaje zagrożenie, w które można uwierzyć. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą zrozumieć kino Geroge’a Lucasa i źródło jego filmowego słownictwa, które uczyniło „Gwiezdne Wojny” czymś wielkim. To bez wątpienia jeden z moich ulubionych filmów i wyobrażam sobie, że po obejrzeniu będzie także jednym z waszych.

„THX 1138” został oznaczony jako R ze względu na seksualność i nagość. To coś, co bym rozważył, by pokazać swojemu nastolatkowi, ale może to być nieodpowiednie dla młodszych dzieci.


KOMENTARZE (5)

Jak powstawały filmowe blastery?

2016-03-28 21:55:28 oficjalna



W kolejnej odsłonie swojego cyklu Cole Horton zajął się tym razem blasterami, a dokładniej tym jak rekwizytorzy zmienili starą broń z II wojny światowej w nowoczesne pistolety laserowe.

Kowboj ma sześciostrzałowiec, Robin Hood swój łuk, Flash Gordon pistolet laserowy. Każdy z tych przedmiotów idealnie pasuje tak do postaci jak i jej otoczenia. Ale jednocześnie, gdy chodzi o rekwizyty blasterów dla galaktyki „Gwiezdnych Wojen”, reżyser George Lucas i jego ekipa produkcyjna wysiliła się na nietypowe podejście. Zamiast stworzyć futurystyczne nowe blastery jak w innych filmach o kosmosie, zaczęli prace nad historycznymi reliktami z Ziemi.

Słowo „blaster” ma swoje korzenie z science fiction pochodzącej z początku XX wieku. Autor Nictzin Dyalhis po raz pierwszy nazwał małą broń energetyczną „blastorem” w 1925 w jednym z numerów „Weird Tales”, magazynie zawierającym opowiadania różnych twórców. Gdy wojna rozgrzewała się w Europie, termin „blaster” został użyty przez pisarza Henry’ego Kuttera w jego krótkim opowiadaniu w magazynie „Thrilling Wonder Stories”. Pod koniec wojny autorzy Alfred G. Kuehn i Owen Fox Jerome także wyposażyli w swoich opowieściach postacie w blastery.

Choć słowo „blaster” było często używane na konwentach w połowie stulecia, w przypadku ich wyglądu i projektu dla „Gwiezdnych Wojen” podjęto niekonwencjonalne działania. Lucas opisuje ten styl w wywiadzie, który nagrano gdy film ukończono:
– Staram się stworzyć rekwizyty, które nie stoją na półce. Staram się nadać wszystkiemu bardzo naturalny, wręcz zwyczajny wygląd w stylu gdzieś już to widziałem.

Estetyka blasterów w „Gwiezdnych Wojnach” różni się od innych w science fiction. Przyjaciel George’a Lucasa, Edward Summers wspomina rozmowę z Lucasem w wywiadzie dla J.W. Rinzlera.
– Pamiętam jak dyskutowaliśmy o pistoletach laserowych, bo mój przyjaciel Michael Sullivan, mój operator, projektował kiedyś taką broń. Pamiętam jak przyniosłem George’owi te pistolety, które były bardzo w stylu „Bucka Rogersa”. George powiedział: „Nie, nie, u nas broń będzie wyglądać inaczej” i wspominam jak w Foxie oglądałem zdjęcia zrobione na planie, z długimi strzelbami które wyglądały bardziej jak broń skałkowa. Zaintrygowało mnie to, bo to wyglądało bardzo inaczej niż konwencjonalne, retro science fiction.

Roger Christian był jednym z pierwszych członków ekipy pracujących nad „Gwiezdnymi Wojnami”, jeszcze jako rekwizytor w Lee Studios pod koniec 1975. Używał pistoletu Mauser, przyklejając tam trochę szczegółów w ten sposób stworzył pierwszy filmowy blaster. Wspomina o tym w „Star Wars: The Blueprints”.
– Zaprosiłem George’a by przyszedł i spojrzał: „Zobacz to jest to co myślałem, że można zrobić używając prawdziwych obiektów, jako dodatek one strzelają i można to wszystko mieć na planie”. George pokochał to i zaczęliśmy razem pracować.

Wypełnienie galaktyki blasterami wymagało więcej niż jednego pistoletu. Ekipa miała trudne zadanie stworzenia blasterów dla wielu postaci.
– Zabrałem George’a na wszystkie wspaniałe miejsca – wspomina scenograf John Barry. – Pojechaliśmy do jednej z dużych firm zajmujących się wynajmowaniem broni, mieli tam niekończące się rzędy broni i zbroi… George, rekwizytor, Roger Christian i ja mieliśmy wiele z tych rzeczy. Zamiast brać jakieś zgrabne, usprawnione pistolety laserowe, wzięliśmy prawdziwe działa maszynowe z II wojny światowej i połączyliśmy jedno z drugim.


Żołnierz brytyjskiej wspólnoty narodów z zagarniętym MG-34

Lista broni z epoki II wojny światowej użyta w filmach jest długa. Od niemieckich MG-34 po mocne karabiny maszynowe Lewis, stanowią one podstawę dla wielu blasterów „Gwiezdnych Wojen”, odłożonych na półkę, broni-rekwizytów. Niektóre jak MG-34, zostały lekko zmodyfikowane, dodano drobne szczegóły jak płetwy na lufie. Inne modyfikowano pod różnym kątem i w różnym zakresie, dotyczył to w szczególności staroci z II wojny światowej.

Choć są różne wersje słynnego blasteru Hana Solo, jest on doskonałym przykładem wspomnianego podejścia w praktyce. Blaster Solo to właściwie „antyczny” pistolet Mauser wyposażony w celownik i dodatkowe nasadki. Lufa została zmodyfikowana o tłumik płomienia z niemieckiego karabinu maszynowego M-81. Dodano też kilka szczegółów do samej podstawy, które nie mają żadnych szczególnych zadań, z wyjątkiem tego by uczynić wygląd bardziej interesującym.

Te ostateczne, trochę przypadkowe dodatki są kluczem do estetyki „Gwiezdnych Wojen”. Te części to zarówno różne elementy do sklejania jak i to co znalazło się w szafce, określane są mianem „greebly” (mnoga „Greeblies”). Frank Burton szef działu nieruchomości „Imperium kontratakuje” tłumaczył to w starym wywiadzie:
– Jeśli nie potrafiliśmy czegoś nazwać, nazywaliśmy to mianem „greebly” – mówił Burton. – „Greebly” to słowo, którym George Lucas w „Gwiezdnych Wojnach” określał coś, czego nie potrafił zdefiniować.

Jeśli się to rozłoży na czynniki pierwsze, projektowanie blasterów z „Gwiezdnych Wojen” wygląda bardzo prosto. Jakaś staroć z prawdziwego świata, jakieś stare celowniki, kilka greeblies i kończymy pracę. Mimo, że jest to proste, ten praktyczny projekt był jednym z tych elementów które uczynił galaktykę „Gwiezdnych Wojen” zarówno dziwaczną jak i prawdziwą. A to tylko jeden z wielu elementów II wojny światowej, który znalazł swoją drogę do galaktyki „Star Wars”.


KOMENTARZE (3)

„Most na rzece Kwai” i „Gwiezdne Wojny”

2016-03-25 07:24:54 oficjalna



O wpływie filmów Davida Leana na „Gwiezdne Wojny” pisaliśmy już nie raz. Bryan Young zabrał się za kolejne dzieło legendarnego twórcy, „Most na rzecze Kwai” (The Bridge on the River Kwai), ekranizacji powieści Pierre’a Boulle’a (znanego też z „Planety małp”).

Epicki dramat Davida Leana o II wojnie światowej, „Most na rzece Kwai” był niesamowicie popularnym filmem, który pobił rekordy oglądalności w roku, w którym go wypuszczono i zdobył siedem nagród Akademii. Opowiada historię grupy brytyjskich więźniów przetrzymywanych w japońskim obozie pracy w 1943. Przywódcą Brytyjczyków jest porucznik pułkownik Nicholson (grany przez Aleca Guinnessa), który protestuje przeciw temu, by Japończycy naruszyli Konwencję Genewską i zbudowali most wykorzystując Brytyjczyków. Napięcia są coraz większe, i zamieniają się w starcie między Nicholsonem a japońskim komendantem, pułkownikiem Saito (Sussue Hayakawa). Ostatecznie osiągnięto porozumienie, a konstrukcja mostu przebiega w ramach ustalonych terminów, ale jeden żołnierz z marynarki amerykańskiej, który wcześniej cudem uciekł z obozu (William Holden) wraca prowadząc ekipę, która ma wysadzić most.

Najbardziej oczywistym powiązaniem tego filmu i sagi „Gwiezdnych Wojen” jest Alec Guinness, który grał Obi-Wana w oryginalnej trylogii. To „Most na rzece Kwai” uczynił go gwiazdą, co sprawiło, że pośrednio Lucas zainteresował się obsadzeniem go w roli czcigodnego Rycerza Jedi. To pierwszy z trzech wielkich epickich filmów Davida Leana, które miały swój wpływ na „Gwiezdne Wojny”. (Pozostałe dwa to „Lawrence z Arabii” i „Doktor Żywago”).

„Most na rzece Kwai” to film, który doskonale oddaje jedną z pierwszych kwestii z napisów początkowych „Zemsty Sithów” – czyli „Bohaterowie są po obu stronach, zło jest wszędzie”. Postać Guinnessa, Nicholson, znajduje się w sytuacji, w której jego upór sprawia, że wygrywa, ale nie skraca mu to tortur. Gdy Japończycy w końcu zgadzają się na jego żądania, on domaga się, by to brytyjscy żołnierze zbudowali most najlepiej jak potrafią, nawet jeśli połączy to istotną dla wroga linię kolejową. Czy jest bohaterem trzymającym się swoich zasad i wygrywającym bitwę? Czy szwarccharakterem kolaborującym z wrogiem? To musimy osądzić samodzielnie.

Innym powiązaniem z „Gwiezdnymi Wojnami” jest analogia, którą da się zauważyć między postacią Williama Holdena – Shearsem a Hanem Solo w „Nowej nadziei”. Shaers jest kochanym, samolubnym łotrem, który nie miał zamiaru brać udziału w wojnie, zostaje zmuszony by zniszczyć miejsce z którego przybył. Han Solo przez wiele czasu w środku „Nowej nadziei” pracuje nad tym, by uciec z Gwiazdy Śmierci, a gdy jest poproszony o to by wrócił i zaatakował stację, unika tego. To klasyczny motyw z mitologii, bohater ze złotym sercem, który nie zdaje sobie z tego sprawy. Zarówno Shears jak i Han Solo świetnie go ilustrują.

Wizualnie „Most na rzece Kwai” można łatwo porównać do „Powrotu Jedi”. W rzeczy samej, nie raz mówiono, że nikt inny nie wpłynął na używanie przez George’a Lucasa krajobrazów tak bardzo jak David Lean, a zdjęcia dżungli z południowo-wschodniej Azji znajdują swoje odbicie w lasach Endoru. Nawet historia rozwija się w sposób podobny. Shears i reszta jego ekipy odkrywa, że ich oryginalna droga ucieczki jest niemożliwa do przebycia w drugą stronę, więc korzystają z lokalnych przewodników, by wskazali im alternatywną drogę, a oni sami znaleźli się na tyłach wroga. Tę samą pomoc dostarczają Ewoki w „Powrocie Jedi”, przyprowadzając grupę uderzeniową generała Solo do tylnego wejścia bunkra generatora tarczy. Właściwie to zarówno scenariusz „Powrotu Jedi”, jak i „Mostu na rzece Kwai” w kulminacyjnym momencie kończy się podłożeniem bomb i zniszczeniem istotnej infrastruktury, która pozwala konfliktowi toczyć się dalej.

Epicka natura filmów Leana to coś co utkwiło w Lucasie. Podczas rozmowy z „USA Today” w 2012 George wskazał reżysera jako inspirację dla swoich ciągłych innowacji.
– Przyczyną, dla której zainwestowałem tyle czasu i pieniędzy (tworząc Industrial Light & Magic, pierwszą firmę zajmującą się efektami specjalnymi) jest to, że sztuka to technologia. W latach 60., pod koniec ery Davida Leana, potrzebowano 10000 statystów w scenie. To stawało się zbyt drogie. Normą stawało się to, że masz film, którego akcja dzieje się pięć lat temu, masz siedmiu aktorów a zdjęcia kręcisz na ulicy. Więc już wtedy mówiłem, że jeśli pchniemy rozwój technologii, będziemy mieć mnóstwo historii do opowiedzenia.

Filmy Leana mogły być w umyśle Lucasa, gdy tworzył masywne armię i bitwy prequeli, które jeśli chodzi o skalę nie są zbyt częstym widokiem we współczesnym kinie.

Mówi się też, że Alec Guinness był zawiedziony tym, że „Gwiezdne Wojny” przyćmiły resztę jego ważnych filmów i miał nadzieję, że ludzie poszukają innych jego dzieł. To właśnie to zainspirowało mnie, by obejrzeć „Most na rzece Kwai”, mój pierwszy nie-gwiezdno-wojenny film z Aleciem Guinnessem. To doskonały film dla amerykańskiej publiczności, by lepiej poznać tego fenomenalnego aktora.

„Most na rzece Kwai” ma rating PG z ostrzeżeniem o łagodnej przemocy wojennej. Wizualnie poskromiono wodze, ale pewne pomysły zostały. Obejrzałem go z moim synem i odkryłem, że przykuwał uwagę przez całe 161 minut. Jeśli jesteście fanami Davida Leana czy Obi-Wana Kenobiego granego przez Aleca Guinnessa, to film, który musicie zobaczyć.



Tu warto dodać jeden komentarz do kwestii wizualnych inspiracji. Jeśli chodzi o Davida Leana to w „Gwiezdnych Wojnach” najlepiej widać go w „Ataku klonów”. Scena nagrana w Sewilli jest praktycznie odtworzeniem sceny z "Lawrence’a z Arabii" nakręconej dokładnie w tym samym miejscu. Jeszcze więcej analogii widać w „Indym”. „Indiana Jones i świątynia zagłady” był kręcony na Sri Lance, dokładnie tam, gdzie „Most na rzece Kwai” (choć akurat lokacji samego mostu nad rzeką Kelani nie odwiedzili). Niektóre zdjęcia są kręcone na tych samych lokacjach, a nawet ujęcia w filmie Lucasa/Spielberga starają się czasem odtwarzać film Leana, gdy się obejrzy jeden po drugim doskonale to widać. „Indiana Jones i ostatnia krucjata” z kolei był kręcony w Hiszpanii, także w miejscach gdzie Lean kręcił „Lawrnece’a z Arabii”, ale też „Doktora Żywago”. Lucas i Spielberg pojechali nawet na stację kolejową w Guadix, którą wykorzystał Lean. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.
KOMENTARZE (1)

Meteor i „Gwiezdne Wojny”

2016-03-18 07:30:13 oficjalna



Cole Horton wrócił do tematu II wojny światowej i jej wpływu na sagę. Tym razem zajął się starym sprzętem wojskowym, który został przerobiony na dekorację i rekwizyty.



Co wspólnego mają IG-88, miecz Obi-Wana, speeder Larsów, kantyna Mos Eisley, turbolaser Gwiazdy Śmierci i „Sokół Millennium”? Z pewnością są to jedne z najlepiej wyglądających elementów z odległej galaktyki. Ale spostrzegawczy fani zauważą, że są one zbudowane z elementów złomowanego samolotu zaprojektowanego w czasach II wojny światowej. W tym miesiącu zajmiemy się tym, jak elementy myśliwca odrzutowego Gloster Meteor stały się jednymi z najbardziej znaczących rekwizytów uniwersum „Gwiezdnych Wojen”!



Gdy myślicie o samolotach z II wojny światowej, pewnie przychodzą wam na myśl pojazdy z eleganckimi śmigłami lub wielkie bombowce. Podczas gdy toczono wojnę i wygrywano dzięki tym jednostkom, sama walka w powietrzu ewoluowała wraz z konfliktem. Samoloty stawały się większe, szybsze i bardziej niszczycielskie, dodatkowo miały też dłuższy zasięg. Co ważniejsze, samoloty śmigłowe zastępowano nową technologią, silnikami odrzutowymi. Wraz z narastającym wyścigiem zbrojeń podczas II wojny światowej, szybsze samoloty stały się koniecznością dla obu stron. Pierwszy na świecie odrzutowiec wzniósł się w Niemczech w 1939. Prawie w tym samym czasie, brytyjski konstruktor Frank Whittle rozwinął swój własny projekt silnika odrzutowego, a potem wraz z firmą Gloster Aircraft Company zbudował pierwszy brytyjski myśliwiec odrzutowy, Gloster Meteor. Gloster próbowało wielu silników, by poderwać swój myśliwiec, w tym wyprodukowany przez Rolls-Royce’a silnik Derwent, użyty po raz pierwszy w 1943.



Gloster Meteor nie był szeroko wykorzystywany podczas II wojny światowej. Różne prototypy spełniały wiele ról podczas swego życia, w tym samolotów morskich czy nocnych myśliwców. 616 szwadron Królewskich Sił Lotniczych zamierzał używać tych myśliwców, by zwalczać szybkie latające bomby V-1. Do końca wojny Meteory zdjęły 14 sztuk tej przerażającej broni.

Dekady po wojnie, stary silnik odrzutowy Rolls-Royce-Derwent był zbędny i wysłano go na złomowisko, gdzie czekał na nowy los. Budując nową galaktykę od zera, ekipa „Gwiezdnych Wojen” tchnęła nowe życie w ten relikt z II wojny światowej.
– Z moim budżetem na scenografię nie mogłem zrobić tego co chciałem – powiedział Roger Christian w rozmowie z „Star Wars Insiderem” w 2008. – W tamtych czasach dało się kupić złomowane samoloty za 60 USD, więc przejechałem się przez Brytanię i kupiłem resztki samolotów, silników i cały asortyment. Z tego stworzyliśmy większość scenografii.



Dostępne tanio części samolotowe nie tylko oszczędziły czas i pieniądze, ale dodały też dużej złożoności projektom „Gwiezdnych Wojen”.
– Kupiliśmy setki wartych funciaki złomowanych samolotów i rozebraliśmy je na części – mówił scenograf John Barry w wywiadzie z „Star Wars: The Blueprints”. – Wyobraźcie sobie złożoność rysunków, które tworzyliśmy, by użyć tych form. Ale gdy weźmie się tylko silnik odrzutowy, dostajemy wspaniałe rzeczy.

W „Star Wars: The Blueprints” Roger Christian potwierdza: – Dostawałem ciężarówkę za ciężarówką złomu samolotowego, nauczyłem ludzi jak je otwierać i tworzyć z nich inne obiekty. Nauczyli się też identyfikować rzeczy, które dobrze wyglądałyby na planie.

Pracując z innymi członkami ekipy sprawił, że te fragmenty samolotów znalazły się zarówno w scenografii jak i posłużyły do budowy rekwizytów. Christian kontynuuje: – wyszkoliliśmy kreślarzy, by przechodzili się wśród złomu i identyfikowali interesujące nas elementy. W kantynie jest taki wielki pojemnik na napoje z tyłu baru, był on resztką samolotu którą kreślarze wzięli i wkomponowali w plan.



John Barry pamięta ten proces bardzo dobrze. Opowiada o transformacji złomu w rekwizyty:
– Ten cały sprzęt w kantynie, to komory spalania z silników odrzutowych, które pomalowano sprayem nadając im metaliczny lub złoty kolor, dodano światełka w dziurkach i całą resztę. Ale budzą zainteresowanie, bo ktoś nad nimi pracował, coś ze sobą niosą, są dużo bardziej interesujące niż wszystko, co byśmy stworzyli od początku, gdybyśmy mieli na to czas.

Części silnika odrzutowego Derwant są porozrzucane po całych „Gwiezdnych Wojnach”, najbardziej rozpoznawalna jest rura płomienia. Te stożkowe sekcje są przydatnymi rekwizytami, można je znaleźć w silniku odrzutowym. Ich interesujący kształt sprawdził się w kantynie w Mos Eisley w „Nowej nadziei”, ale też stał się głową łowcy nagród IG-88 w „Imperium kontratakuje”. Pewne części znajdują się też w wieżyczce „Sokoła Millennium”.

Gdy się przyjrzeć dobrze mieczowi świetlnemu Obi-Wana z „Nowej nadziei”, można tam znaleźć rurę balansową z silnika Derwant. Góra emitera miecza świetlnego może wyglądać na elegancką broń, ale to w praktyce część starego samolotu.



Dzięki niesamowitej ekipie Gloster Meteor naprawdę przeleciał z wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen”.

Tu składam specjalne podziękowania dla Chrisa Reiffa i Chrisa Trevasa za ich niesamowitą wiedzę na temat wszystkich części w „Gwiezdnych Wojnach”.


KOMENTARZE (3)

„Trzeci człowiek” i „Gwiezdne Wojny”

2016-03-05 05:13:16 oficjalna



W kolejnej odsłonie swojego cyklu Bryan Young zajął się filmem „Trzeci człowiek” (The Third Man), który, jak się okazuje, inspirował tak Lucasa jak i Filoniego.

Wyreżyserowany przez Carola Reeda i napisany przez legendarnego brytyjskiego pisarza Grahama Greene’a „Trzeci człowiek” (1949) jest wspaniałym przykładem filmowego geniuszu, bliski ideałowi brytyjskiego thrillera noir jak tylko można. Osadzony w szaleńczym okresie podzielonego Wiednia okresu po II wojnie światowej, opowiada historię popularnego pisarza Holly’ego Martinsa (Joseph Cotten). Martins jest zwabiony do miasta, do samego centrum aktywności półświatka i czarnego rynku, obietnicą pracy oferowanej przez starego przyjaciela, Harry’ego Lime’a (Orson Welles). Jedyny problem polega na tym, że gdy Martins przybywa do miasta, odkrywa, że Lime został zabity. Teraz to od niego zależy, czy odkryje tajemnicę, której nikt nie chce rozwiązać, i upewni się, iż przy tym sam nie zginie. Gdy dokopuje się głębiej, odkrywa, że powód, dla którego wszyscy ścigali jego przyjaciela, polega na tym, iż ten pracując na czarnym rynku, sprzedał skażony lek, co skończyło się śmiercią wielu dzieci.

To jeden z moich ulubionych filmów. Ma fascynującą zagadkę, nieoczywisty McGuffin i jedne z najlepszych dialogów filmowych w historii, w szczególności niesławną wypowiedź Lime’a o zegarze z kukułką.

To jeden z tych filmów, które są znane z tego, że inspirowały innych filmowców, ale ma też wiele pośrednich i bezpośrednich wpływów na uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.

Najbardziej oczywisty przykład jest w trzecim sezonie „Wojen klonów” w odcinku pt: "Corruption". W sercu tego odcinka znajduje się zatruta herbata, którą sprzedano do mandaloriańskiej szkoły. Czarnorynkowi sprzedawcy, chcąc zmaksymalizować swoje zyski, niszczą herbatę za pomocą niebezpiecznych chemikaliów. Podobnie jak Holly Martins, księżna Satine i senator Amidala starają się odnaleźć źródło skażenia, a to, co odkrywają, pozwala im podjąć dalsze kroki, by zminimalizować przestępczość na Mandalorze. Co prawda odcinek nie ma dokładnie postaci w stylu Harry’ego Lime’a, ale zarówno moogańscy przemytnicy, jak i mandaloriański urzędnik nazwany Sidddiqiem są pewną wariacją tej roli.

Więcej tajemniczych inspiracji widać w podróży Obi-Wana Kenobiego w „Ataku klonów”, która jest odbiciem tej drogi Holly’ego Martinsa w bardzo bezpośredni sposób. Gdy Zam Wessel zostaje zabita, on bada sprawę mając tylko poszlakę, a nie wiedząc zupełnie gdzie go to zaprowadzi.

Hrabia Dooku jest w pewnym sensie bardzo Harrym Limem w „Ataku klonów”. Przez pierwsze dwie trzecie obu filmów zarówno Harry Lime, jak i hrabia Dooku są prezentowani w rozmowach innych jako protagoniści. Harry Lime jest przyjacielem Martinsa, więc wydaje się nieprawdopodobne, by mógł być zaangażowany w coś ciemnego i nikczemnego. Hrabia Dooku jest byłym Jedi, który nie mógłby zamordować nikogo. Ale im głębiej wchodzimy w tajemnicę, dostajemy więcej szczegółów o tych postaciach i w końcu, gdy już wiemy kim się okazały w filmie, jesteśmy zaskoczeni i zszokowani. W przypadku Harry’ego Lime’a szok jest większy, bo przez większość filmu mówiono nam, że on nie żyje. Ale gdy widzimy Orsona Wellesa w tej roli stojącego i uśmiechającego się, wszystko co dotychczas wiedzieliśmy ulega radykalnej zmianie. Ta sama prawda dotyczy też Dooku. Gdy Obi-Wan widzi go po raz pierwszy na Geonosis, a ten obiecuje śmierć Padme, neguje to wszystko co nam powiedziano na temat tej postaci.

Gdy tylko pojawiają się wyznania, zarówno Lime jak Dooku mają szansę wytłumaczyć się ze swoich motywacji odpowiednio Holly’emu Martinsowi i Obi-Wanowi Kenobiemu. Harry Lime spotyka się ze swoim przyjacielem niedaleko diabelskiego młyna w Wiedniu, gdzie następuje mowa z bardzo małą ilością kłamstwo. To prowadzi do niesławnej mowy z „zegarem z kukułką” z której film jest znany.
– Jak mówi koleś – mówi Limme Martinsowi – przez 30 lat we Włoszech pod rządami Borgiów mieli wojnę, terror, morderstwa, rozlew krwi, ale wydali na świat Michała Anioła, Leonardo da Vinci i renesans. W Szwajcarii mieli braterską miłość, 500 lat demokracji i pokoju i co stworzyli? Zegar z kukułką.

Lime racjonalizuje straszliwe warunki stworzone przez jego akcje w ten sam sposób jak Sith racjonalizuje swoje.

Dla Dooku sytuacja jest podobna (podobnie jak działanie kamery w tych dwóch scenach). Dooku krąży wokół pojmanego Obi-Wana w ten sam sposób co Lime okrąża Martinsa przy diabelskim młynie. Mówi mu prawdę o korupcji w galaktyce i że jego motywy dlatego są czyste.

Gdy się obejrzy „Trzeciego człowieka” i „Atak klonów” jedno po drugim, podobieństwa są bardzo oczywiste.

Stan Wiednia w „Trzecim człowieku” – miasta podzielonego pomiędzy Amerykanów, Sowietów i Brytyjczyków pod koniec II wojny światowej – przypomina stan galaktyki w powieści Chucka Wendiga Koniec i początek. Nikt naprawdę niczego nie kontroluje, a w efekcie czarny rynek i półświatek rozkwitają.

Interesujące będzie zobaczyć jak rozegrają te lata w galaktyce między „Powrotem Jedi” a „Przebudzeniem Mocy”. Wiemy, że to jest to osadzone w naszej historii, tak tej prawdziwej jak i filmowej.

„Trzeci człowiek” zawiera muzykę na cytrze, a wciągająca tajemnica sprawia, że jest to film właściwie do ponownego obejrzenia. Joseph Cotten, Orson Welles, Trevor Howard i Alida Valli grają tak, że wciągają widzą w historię, zaś scenariusz Grahama Greene’a to zdecydowanie jeden z najlepszych i najbardziej wciągających z tych, które napisano w tamtej erze i w tym gatunku. Zatem jest to film, który trzeba zobaczyć. „Trzeci człowiek” nie ma ratingu w USA, ale w Wielkiej Brytanii oznaczono go jako PG, ze względu na odrobinę przemocy i sytuacje dla dorosłych (morderstwa, romanse i tak dalej). Nie ma tu nic szczególnie niepokojącego wizualnie (to obraz z końca lat 40.), więc nie ma problemu by obejrzeć go z dziećmi wystarczająco dorosłymi, by zrozumieć historię.


KOMENTARZE (0)

Kompozytorzy złotej ery a John Williams

2016-03-04 07:20:24 oficjalna



W kolejnym odsłonie serii artykułów o II wojnie światowej zajmiemy się inspiracją dla muzyki Johna Williamsa. Częściowo temat był poruszony już wcześniej, przy okazji kantyny, ale tym razem Cole Horton położył większy nacisk na całą ścieżkę dźwiękową.

Nowa ścieżka dźwiękowa z „Przebudzenia Mocy” wyszła 18 grudnia, co sprawia, że jestem bardziej podekscytowany muzyką z „Gwiezdnych Wojen” niż kiedykolwiek wcześniej. Podczas gdy inspiracji i powiązań z muzyką „Gwiezdnych Wojen” jest wiele, jedną z najciekawszych jest kompozytor złotego wieku, Erich Wolfgang Korngold, którego tematy wojenne zmieniły historię kina na zawsze.





Od najwcześniejszych dni ścieżka „Gwiezdnych wojen” skomponowana przez Johna Williamsa intrygowała zarówno fanów, jak i krytyków. W 1977 krytyk filmowy Charles Champlin napisał w „Los Angeles Times”, że „John Williams skomponował muzykę nieszczędzącą wymiarów, z rozbrzmiewającą sekcją smyczkową, grzmiącymi basami i wspaniałymi rogami. Nagrane przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną we wybornym systemie dźwiękowym, aż podnosi cię z twojego siedzenia.”

Champlin uchwycił to co najlepsze, mówiąc o głębokich wymiarach orkiestrowej muzyki filmu. Po prawdzie ścieżka „Gwiezdnych Wojen” jest bardziej złożona, niż mógłbym to opisać. Mówienie, że jest tylko jedna inspiracja dla muzyki „Star Wars”, jest niesprawiedliwe. To złożona i genialna kompozycja, ale bezpiecznie można powiedzieć, że prace kompozytorów złotej ery filmu odegrały szczególną rolę.

W wywiadzie dla „Star Wars Insider” w 1998 John Williams mówił o tych wpływach. Powiedział:
- Fascynowali mnie szczególnie emigranci z Europy z lat 30., ludzie tacy jak Max Steiner czy Erich Korngold, ale też Vernon Duke czy Kurt Weill, który przybyli razem z [reżyserami] Billym Wilderem czy Ernstem Lubitschem do Hollywood. Przynieśli ze sobą tą wspaniała kulturę europejską. W pewnym sensie moi koledzy i ja jesteśmy artystycznymi wnukami tych ludzi. Jesteśmy beneficjentami bogatej tradycji, która rozwijała się tu we wczesnych dniach dźwięku w latach 30. i 40. - Wiliams dodaje - Jestem stary na tyle, by mieć zarówno kontrakt a także pracować z wieloma z tych wspaniałych ludzi, co sprawia, że jestem wielkim szczęściarzem mając takie muzyczne doświadczenie, oraz że mogłem wnieść je w sytuacje tak wspaniałe jak możliwości które przedstawił mi George Lucas.



Dowodu tego wpływu nie trzeba szukać daleko, wystarczy porównać temat „Gwiezdnych Wojen” z ścieżką dźwiękową filmu „King’s Row” z 1942. Jak się wsłucha uważnie, można usłyszeć znane nuty i melodię. Autorem muzyki do tego filmu jest wspomniany wcześniej kompozytor, Erich Wolfgang Korngold. Ale gdyby nie wydarzenia II wojny światowej, być może nigdy nie usłyszelibyśmy melodii Korngolda w „King’s Row”.

Erich Wolfgang Korngold urodził się 29 maja 1897 w Brnie w Austrii, (obecnie miasto znajduje się w Republice Czeskiej). Syn słynnego wiedeńskiego krytyka muzycznego był wyjątkowo utalentowany. Skomponował swoje pierwsze dzieło w wieku 11 lat, był to balet-pantomima, którą odegrano przed cesarzem Franciszkiem Józefem. W 1916 wcielono go do armii austriackiej, gdzie głównie grał na pianinie aż do końca I wojny światowej w 1918.

Korngold pracował w operze, teatrze, a także w filmie, gdy przeniósł się do Los Angeles w 1934, by skomponować muzykę do „Snu nocy letniej” (1935). W 1938 odmówił początkowo skomponowania muzyki w nowym filmie Errola Flynna – „Przygody Robin Hooda”, licząc na to, że uda mu się wrócić do swojej rodzimej Austrii.

12 lutego 1938 inny kompozytor i przyjaciel, Leo Forbstein odwiedził Korngolda w jego domu i przekonał go, by zmienił zdanie. Udało mu się, a tego samego dnia odbyło się inne istotne wydarzenie. Kanclerz Austrii Kurt Schuschnigg podpisał pakt z Niemcami Adolfa Hitlera, który doprowadził do aneksji Austrii przez Niemcy. Korngold, który był żydem, dokładnie wiedział, co to porozumienie oznacza dla jego kraju, został więc w Hollywood i zaczął pracować nad „Robin Hoodem”.



To był nie tylko film z gatunku płaszcza i szpady, ale też hit, zaś muzyka do „Robin Hooda” Korngolda była genialna i sprawiła, że dostał za nią Oscara w 1938. Był pionierem muzyki filmowej, przed zwycięstwem Korngolda nagrodę tę przyznawano szefowi departamentu muzycznego studia, a nie kompozytorowi. Od tamtego momentu nagrodę dostają bezpośrednio kompozytorzy. Teraz 70 lat później John Williams ma pięć nagród i prowadzi w liście nominacji kompozytorów – ma ich 50.

Dzięki II wojnie światowej Erich Korngold został w Stanach Zjednoczonych i komponował muzykę do filmów, które inspirowały „Gwiezdne Wojny”. Teraz, dzięki „Przebudzeniu Mocy” dostaliśmy nową ścieżkę dźwiękową wspaniałego Johna Williamsa i nie mogę się doczekać jak klasyczne melodie zainspirują kolejne pokolenie tematów sagi.



Oprócz Korngolda Williamsa inspirowali inny wielcy kompozytorzy. Czajkowski, Strawiński, Dvorak. To wszystko można prześledzić w filmiku poniżej. Tam inspiracje i pewne zapożyczenia słychać bardzo dobrze. Natomiast duży wpływ na twórczość Williamsa miał też inny kompozytor – Wagner. To struktura jaką nadał swoim operom, w dużej mierze zainspirowała sposób w jaki tworzy się muzykę filmową. Pisaliśmy o tym tutaj. Warto też zwrócić uwagę na młodszych kompozytorów, którzy już mierzyli się z tematami i dziedzictwem „Gwiezdnych Wojen” Johna Williamsa. To Michael Giacchino („Star Tours”, a także „Jurassic World”), Kevin Kiner („Wojny klonów” czy „Rebelianci”) a także niebawem będzie to Alexandre Desplat w „Rogue One”. Wcześniej przejął też „Harry’ego Pottera”.


KOMENTARZE (5)

„Zakochany Szekspir” i „George Lucas in Love”

2016-01-22 07:21:34 oficjalna



Tym razem bardzo nietypowo, bo Bryan Young nie tyle zajmuje się inspiracją „Gwiezdnych Wojen”, co wpływem klasycznego już dziś obrazu na jeden z najbardziej znanych fanfilmów.

Inspiracje filmów czy inspiracje, które rozbudziły chęć pracy w branży filmowej można prześledzić w sieci. Są one kamieniami węgielnymi innych filmów. Tym razem może to wyglądać na dość długą drogę między połączeniem „Gwiezdnych Wojen” z kolejnym filmem w naszym cyklu, bo będzie mówić o zdobywcy nagrody Akademii „Zakochanym Szekspirze” (Shakespeare in Love.). Film opowiada o inspiracji artysty, w tym przypadku najwybitniejszego dramatopisarza Williama Szekspira, zagranego przez Josepha Finenesa. Próbuje on pisać sztukę pt. „Romeo i Ethel, córka pirata”. W tym czasie Szekspir spotyka i zakochuje się we Violi De Lesseps (Gwyneth Paltrow), kobiecie z którą nie może się związać. Dzielą ich klasy społeczne, a w dodatku ona jest obiecana za żonę mężczyźnie, Lordowi Wessexowi (Colin Firth), którego nie kocha. Im dłużej trwa ich romans, Szekspir powoli tworzy coś, co stało się tragedią „Romea i Julii”, straconej niczym relacja w której sam się znalazł. Ale w filmie jest też światło na końcu tunelu, autor jest w stanie napisać fantazję na ukojenie swego zranionego serca – „Dwunastą noc”.

Ten film oddaje sedno inspiracji i nawiązań, gdzie pomysły pochodzą z życia autora. Jest zabawny, czarujący, piękny i to jeden z najlepszych filmów jakie wyszły do kin, nawet w roku tak dobrym jak 1998. Ale czy on ma coś wspólnego z „Gwiezdnymi Wojnami”? Na pozór niewiele, może z wyjątkiem tego jak autor czerpie inspirację z wszystkiego wokół. Dla nas w istotą serii tych artykułów jest właśnie to jak Lucas inspirował się wspaniałymi filmami tworząc sagę. Ale gdy się przyjrzymy bardziej, to „Zakochany Szekspir” ma więcej powiązań z „Gwiezdnymi Wojnami” niż można by pomyśleć.

Najbardziej oczywistym powiązaniem jest oczywiście fan film „Star Wars” pt. George Lucas in Love wyreżyserowany przez absolwenta USC Joe Nussbauma. Ten film wygrał nawet oficjalny konkurs „Star Wars Fan Film Awards” w 2004. W pewien sposób jest on echem opowieści „Zakochany Szekspir”, ale w centrum zamiast Szekspira mamy George’a Lucasa (Martin Hynes) uczącego się w college’u, który zmaga się z pisaniem oryginalnego scenariusza „Gwiezdnych wojen”. Jeśli kochacie „Gwiezdne Wojny”, sztukę kina i „Zakochanego Szekspira”, to prawdopodobnie jeden z najlepszych fanfilmów jakie kiedykolwiek stworzono (i łatwo zgadnąć, że jeden z moich ulubionych). Choć jest zabawny i pełen serca, nie porusza prawdziwego wpływu kina wykorzystanego przez Lucasa w „Gwiezdnych Wojnach”.

„Zakochany Szekspir” jest też podobny do sagi na wiele innych sposobów, nie tylko dlatego, że obejrzałem ten film dziesiątki razy, gdy czekałem w kolejce na „Mroczne widmo”. Zwycięzca nagrody za Najlepszy Film został wyreżyserowany przez nikogo innego jak angielskiego reżysera Johna Maddena, który rozpoczął swą przygodę z filmem od reżyserii Narodowej Radiowej Adaptacji oryginalnej trylogii „Gwiezdnych Wojen”.

W tamtych czasach, Madden był reżyserem teatralnym, który parał się adaptacjami radiowymi, gdy nikt inny ich nie robił. Szybko stał się naturalnym wyborem do tej pracy i dostał dostęp do biblioteki dźwięków Bena Burtta i muzyki Johna Williamsa, a także talentów z oryginalnych filmów. Przygotowując rozszerzone scenariusze razem z Brianem Daleyem, Madden wyreżyserował trzy części radiowej adaptacji w 1981, 1983 i w 1996. To sprawiło, że „Gwiezdne Wojny” miały duży wpływ na Maddena zarówno jako reżysera jak i artystę. Zupełnie niezależnie od tego wszystkiego, pierwszy film kinowy Maddena to „Ethan Frome” w którym wystąpił Qui-Gon Jinn, czyli Liam Neeson.

„Zakochany Szekspir” może być najlepszym filmem jaki Madden wyprodukował. To wspaniała historia ze słodko-gorzkim zakończeniem, ale gorycz i słodycz są tu umiejętnie dozowane, jak w perfekcyjnym kinowym lekarstwie. Umieściłbym ten film na liście koniecznych do obejrzenia dla wszystkich zainteresowanych inspiracjami przy opowiadaniu historii, no i jest to dobry film. W Ameryce ma rating R ze względu na seksualność, ale już w Wielkiej Brytanii jest dozwolony od 15 lat, a w Kanadzie od 14. Będąc fanem filmów nie miałem żadnych obiekcji by pokazać go mojemu nowemu nastolatkowi, oczywiście pod rodzicielską kontrolą. Ale oczywiście po tym jak już znał podstawy Szekspira. Nalegam także byście poszukali kopii „George Lucas in Love” jako epilog. Można to znaleźć na YouTube, ale też kupić kopię DVD czy nawet wersję streamingową z okazji 15-lecia. Jeśli nie słuchaliście narodowej adaptacji radiowej „Gwiezdnych Wojen” musicie pobiec – nie iść – do najbliższego miejsca gdzie to sprzedają. Są choćby na Amazonie i u dystrybutora HighBridge Audio.


KOMENTARZE (0)

„Ex Machina” i „Gwiezdne Wojny”?

2015-12-14 07:23:31 oficjalna



Tym razem Bryan Young nie zastanawia się nad filmem, który zainspirował „Gwiezdne Wojny”, a proponuje coś zupełnie innego. Jak najlepiej poznać możliwości nowych aktorów? Oglądając filmy z nimi. Oto jeden z nich. Obraz stosunkowo nowy, na który z pewnością warto zwrócić uwagę. W sam raz tuż przed premierą.

„Ex Machina” to brytyjski thriller science fiction, który wyszedł do kin w 2015; został napisany i wyreżyserowany przez (debiutującego w tej roli) Alexa Garlanda. Opowiada historię robotów, manipulacji, sztucznej inteligencji i ludzkiej natury. Istotnym powodem dla którego wybrałem ten film do tej kolumny jest to, że dwie główne postaci są grane przez Oscara Isaaca i Domhnalla Gleesona, którzy wcielają się w „Przebudzeniu mocy” odpowiednio w rolę Poe Damerona i generała Huxa. To idealny sposób by osądzić aktorskie możliwości tych dwóch młodzieńców, a także zobaczyć co wniosą do „Gwiezdnych Wojen”.

Gleeson gra młodego programistę imieniem Caleb, który pracuje dla Bluebooka, największej wyszukiwarki na świecie. Na początku filmu dowiaduje się, że wygrał konkurs, a w nagrodę spędzi tydzień z ekscentrycznym CEO firmy, Nathanem (granym przez Oscara Isaaca). Gdy już podpisał porozumienia o poufności, odkrywa że ma odegrać test Turinga na sztucznej inteligencji zamiast się zabawić. Okazuje się, że jest to intrygująca gra w kotka i myszkę pomiędzy Calebem, Nathanem, a także AI we własnej osobie, czyli AVĄ, graną przez Alicię Vikander.

Ponieważ akcja dzieje się izolowanym domu w lesie, ustępuje miejsca akcji i suspensowi, oferując tym samym perfekcyjną platformę dla Isaaca i Gleesona by pokazali na co ich stać. A to co robią jest oszałamiające.


Podobnie jak „Gwiezdne Wojny” ten film zawiera wiele odniesień i hołdów do „2001: Odysei kosmicznej”. W wielu wywiadach, Oscar Isaac powiedział, że częściową inspiracją dla jego postaci był reżyser „2001” czyli Stanley Kubrick.

Podczas, gdy powiązania do „Gwiezdnych Wojen” i George’a Lucasa mogą wyglądać raczej na ograniczone do aktorów pojawiających się w rolach, jest jednak coś więcej. Film eksploruje ten sam typ science fiction którym zajmował się Lucas w filmach „THX 1138” czy odcinkach „Wojen klonów” takich jak The Deserter, gdzie człowieczeństwo i etyka klonów jest pokazywana szczegółowo.

Można też zobaczyć jak te historie filtrują różne rodzaje filmów, bo przecież zarówno „Ex Machina” jak i „Zemsta Sithów” mają wspólne nawiązania do „Frankensteina”, zarówno w wersji książkowej jak i filmowej. W „Ex Machinie” Oscar Isaac jest Frankensteinem a Alicia Vikander jego wersją monstrum. Końcowa rozgrywka odbywa się w sposób bardzo podobny do oryginału, ale jeśli nie jesteś zaznajomiony z Frankesteinem, nie zrujnuje ci go. W „Zemście Sithów” George Lucas pożyczył sobie klasyczną filmową wersję przywołując echo stworzenia monstrum Frankestiena w kreowaniu Dartha Vadera przez Palpatine’a. Po prawdzie, gdy Darth Vader wykonuje pierwsze kroki po transformacji jest bardziej maszyną niż człowiekiem, to bezpośrednie odniesienie do „Frankesteina”.

Film rozwija pomysł praw sztucznej inteligencji. Ukazuje ile wolnej woli mogłyby mieć Artoo i Threepio, gdyby miały emocje. Przywołuje też pytanie o EV-9D9 i jej tortur droidów w podziemiach pałacu Jabby. Czy droidy w „Gwiezdnych Wojnach” mogą czuć emocje? Oglądając film taki jak „Ex Machina” przez soczewki ciekawości, to pytanie zmienia nasze spojrzenie na „Gwiezdne Wojny”.

Jeśli jesteście zainteresowani co ta dwójka aktorów z „Przebudzania Mocy” potrafi, „Ex Machina” jest dobrym thrillerem, który zmusi was do myślenia. Jest jednakże oznaczony jako R przez MPAA ze względu na nagość, język, odniesienia seksualne i pewną przemoc, co sprawia, że nie jest to film dla całej rodziny. Ale jeśli potrzebujecie filmu na wieczór dla dorosłych, a potem zamierzacie wejść w filozoficzne dyskusje na temat sztucznej inteligencji czy umiejętności aktorów powiązanych z „Przebudzeniem Mocy” to jest film dla was.


KOMENTARZE (6)

W Starym Kinie: Charles Chaplin i Jar Jar Binks

2015-12-10 07:20:59 oficjalna



W dzisiejszym odcinku kinowych śledztw Bryana Younga zajmiemy się filmem „Brzdąc” (The Kid) z 1921 w reżyserii Charlesa Chaplina.

Jest wiele sposobów na opisanie tego, ale wyobraźcie sobie Jar Jara z wąsami.

Przez lata Ahmed Best i George Lucas sugerowali, że filmy Charliego Chaplina są inspiracja sposobu w jaki Jar Jar Binks gra i porusza się, a to jeden z moich ulubionych przykładów wpływu Chaplina na tę postać.

„Brzdąc” był pierwszym pełnometrażowym filmem Charliego Chaplina, choć trwał zaledwie niecałą godzinę, słynny aktor występuje w nim jako ukochany Tramp. Film zaczyna się, gdy dotknięta ubóstwem kobieta próbuje zostawić swoje dziecko bogatej rodzinie, porzucając w ich zaparkowanym samochodzie niemowlę z listem, w którym prosi, by ktokolwiek znajdzie dziecko pokochał je i troszczył się o je. Nie wie, że złodzieje ukradną samochód zaraz jak ona odejdzie. Gdy kryminaliści odkrywają dziecko w porwanym pojeździe, postanawiają porzucić niemowlę w pierwszej alejce. Choć matka żałuje swojej decyzji, złodzieje sprawiają, że nie może odwrócić swoich wyborów.

Wtedy na ekranie pojawia się Tramp. Centralnie w ujęciu, Tramp to ktoś, z kim nikt nie chce mieć nic do czynienia, przechodzi ulicą w swoich sprawach, a ludzie obrzucają go rozmaitymi śmieciami. Przez totalny przypadek to on znajduje dziecko.

Prawie identyczną strukturę ma początek „Mrocznego widma”. Jedi i Federacja Handlowa poróżnili się, a Jedi lądują na planecie, zaraz po tym przedstawiona jest nam postać klauna o złotym sercu. Jar Jar potem tłumaczy Padme, że załatwiał swoje sprawy, gdy wszystko zaczęło toczyć się źle, znalazł Qui-Gon Jinna, który ocalił jego życie w lesie. W tym miejscu Lucas pięknie wplata fizyczną charakterystykę Chaplina w elementy opowieści jednocześnie pomijając wątek dziecka. Qui-Gon, zupełnie jak Tramp, musi troszczyć się o formę życia, której nikt inny nie chce zaakceptować.

Podobnie jak Qui-Gon zastanawia się nad zostawieniem Jar Jara Bossowi Nassowi, który chce go ukarać, Tramp rozważa pozostawienie Brzdąca, ale uświadamia sobie, że byłoby to złe. Jar Jar jest idealną syntezą Brzdąca i Trampa. Jako Brzdąc uosabia emocjonalność opowieści, bo co może być bardziej smutnego niż pozostawiona osoba, której nikt nie chce, niezależnie czy jest to Jackie Coogan jako Brzdąc czy Jar Jar Binks. A tym, co dodaje otuchy sercu jest moment, w którym dobra osoba przybywa z pomocą.

Tramp uosabia fizyczne cechy Jar Jara. Jest niezdarny. W „Brzdącu” jest scena, w której jest ścigany przez policję, bo jest biedny, co przypomina naturę postaci, zupełnie jak Jar Jara wygnanego z Otah Gungi. Jego niezdarność i całkowity brak cielesnej świadomości sprawia, iż nieustannie ładuje się w kłopoty przez cała historię. Jest wiele scen w „Brzdącu” w których łatwo jest sobie wyobrazić Jar Jara zastępującego Chaplina, zmagającego się z fizycznością i ciągłymi wypadkami.

W końcu służby socjalne grożą, że odseparują Brzdąca od Trampa, ten zaś musi stanąć do walki by ochronić chłopca, którego „adoptował”. Ta sama nieustępliwość i niezdarna walka jest ukazana w Jar Jarze podczas bitwy z Federacją Handlową na Naboo.

W „Mrocznym widmie” najistotniejszą rolą Jar Jara jest zjednoczenie Gungan i ludu Naboo, by ich świat osiągnął dzięki temu sukces. W „Brzdącu” Tramp pod koniec filmu ponownie złącza matkę i jej syna.

Występ motion-capture Ahmeda Besta w roli Jar Jara doskonale oddaje przesadzoną fizyczność Charliego Chaplina i innych gwiazd niemego filmu. Podczas gdy droidy w klasycznej trylogii nawiązują do humoru w stylu „Abbota i Costello” czy „Laurela i Hardy’ego”, Jar Jar inspiruje się stylem komików wcześniejszego pokolenia.

Ale żeby było jeszcze zabawniej, Lucas poszedł o krok dalej. Charlie Chaplin twierdził, że krok jego małego Trampa był stworzony przez pewnego starego pijaczynę, którego znał w Londynie. Nazywał się „Rummy” Binks. Przypadek? Wątpię.

„Brzdąc” został wydany w 1921, nie ma żadnej niepoprawnej zawartości i może go oglądać każdy. Rekomenduję, a nawet nalegam, byście obejrzeli to z dziećmi. Oglądanie ponownie tego filmu na potrzeby tego artykułu, z moim 13-letnim synem sprawiło, że śmiał się cały czas. Ja także.

Co więcej, „Brzdąc” Charliego Chaplina sprawił, że inaczej spojrzałem na księcia klaunów „Gwiezdnych Wojen” czyli Jar Jara Binka.


Na koniec warto dodać jeszcze jedną anegdotkę. Podobno rolą Jar Jara był zainteresowany Michael Jackson.
KOMENTARZE (2)

Kantyna i II wojna światowa

2015-11-07 22:39:52 oficjalna



Cole Horton tym razem zajął się historycznymi elementami, które da się dostrzec, oglądając sobie scenę w kantynie Mos Eisley.

Od momentu w którym w 1977 „Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja” trafiły na ekrany kin, sekwencja w kantynie porusza wyobraźnię widzów, sprawia, że chcemy dowiedzieć więcej o istotach tam przebywających. Okryta mrokiem tawerna jest przepełniona interesującymi dźwiękami i widokami, wiele z nich jest zainspirowanych II wojną światową. Od szalonych postaci po swingującą orkiestrę, to tylko kilka dróg jakimi historia ukształtowała galaktyczną spelunę.



Wśród tłumu interesujących osobników kantyny jest Nabrun Leids, czteroręki obcy, który stoi nieopodal baru. Głowa obcego jest dość dużą, ale twarz zakrywa maska oddechowa z oczyma przypominającymi robaka. Wynika to z tego, że gatunek Leidsa nie może oddychać tlenem w atmosferze Tatooine. To wygodnie i w logiczny sposób tłumaczy, że obcy dostał brytyjską maskę gazową z czasów II wojny światowej, jedną z milionów wyprodukowanych podczas wojny przez firmy takie jak Avon Technical Products. Były wydane wojskowemu personelowi, a także cywilom w Anglii i zagranicą. Częste użycie trujących gazów w Europie podczas I wojny światowej spowodowało strach wśród zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Na szczęście atak gazowy na wielką skalę w Europie nie miał miejsca, a wiele z tych masek nigdy nie użyto. Maska noszona przez Nabruna Leidsa podobnie jak wiele innych podobnych, były dostępne ze sporą nadwyżką przez jeszcze kilka dekad po wojnie. Podobnie zresztą jak słynny chlebak, który nosił Indiana Jones w serii filmów.

Warto zauważyć, że scena w kantynie była kręcona podczas dwóch oddzielnych sesji. Pierwsza próba odbyła się podczas normalnych zdjęć w Anglii, angażowała więcej ludzi niż obcych. By wypełnić scenerię bardziej interesującymi postaciami, reżyser George Lucas zalecił dodatkową sesję zdjęciową w Stanach Zjednoczonych, pełną kompletnie nowozaprojektowanych przez Ricka Bakera i jego zespół obcych. Wiele z tych nowych kreacji zawierało elementy wypożyczone z półki pozostawione po poprzednich produkcjach. Przykładem jest choćby Pons Limbic.



Ekipa Bakera stworzyła maskę „Mózgowca” na potrzeby zdjęć w USA od początku, ale kostium postaci był stary, pochodził z lat 40. Diamentowy kształt tej tuniki ujawnia, że była ona używana w starym serialu „Spy Masher”, wyprodukowanym przez Republic Pictrues. Klasyczny serial bazował na postaci z Fawcett Comics Spy Smasherze, samodzielnie zwalczającym agenta nazistów, niejakiego Maskę. Produkcję serialu rozpoczęto 22 grudnia 1941, zaraz po japońskim ataku na Pearl Harbor i tym jak Niemcy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Zdjęcia 12-odcinkowej serii trwały do 29 stycznia 1942, emitowano je rok później.

Nawet najbardziej nieszczęśliwy obcy w kantynie, łowca nagród Greedo, ma powiązania z II wojną światową. Zgodnie z przewodnikiem po dźwiękach „The Sounds of Star Wars”, eksplozja następująca po śmierci Greedo pochodzi z filmu „Sierżant York” z 1941.



W sumie to także bar ma pewne nawiązania do II wojny światowej. Są tu części silnika Gloster Meteor, który pełni rolę wiszącego, metalowego dozownika drinków. Rury wydechowe później stały się głową IG-88, wraz z innymi przedmiotami. Prawdę mówiąc, wiele elementów tego silnika pochodzącego z II wojny światowej znalazło swoje miejsce w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” o czym z pewnością napiszę jeszcze w przyszłości.

Czym byłaby kantyna bez swojej muzyki? Gdy kończono tę scenę, Lucas znalazł inspirację w zaskakującym źródle. Był to Benny Goodman i swing z lat 30. i początku 40.

Benny Goodman był znany jako „król swingu” a jego muzyka była bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych w okresie prowadzącym i trwania wojny. Jednym z jego najbardziej znanych nagrań jest jego wersja „Sing, Sing, Sing” Louisa Primy z 1939. Wiele osób może kojarzyć melodię „Sing, Sing, Sing” z reklamy ciasteczek marki Chips Ahoy z lat 90.

Gry kręcono dokrętki w USA do sceny w kantynie, „Sing, Sing, Sing” grano na głos, by utrzymać tempo i ruchy aktorów w kostiumach muzyków. Phil Tippett, pracownik ILM, wspomina o tym w przewodniku J.W. Rinzlera The Making of Star Wars.

- Mieliśmy tańczyć do starej kasety z muzyką Benny’ego Goodmana, którą George przyniósł, a instrumenty zaprojektowano w ILM.
Podczas gdy Lucas i współ montażysta Richard Chew składali scenę w kantynie, Chew zapytał Lucasa co chciałby usłyszeć jako tymczasową muzykę. Według „Making of Star Wars” powiedział:
- Wiesz George, słyszałeś kiedyś tybetańską muzykę, myślę, że ich śpiewy i instrumenty z kości zwierzęcych mogłyby by być odpowiednie.
Lucas odparł
- Nie. Użyjemy Benny’ego Goodmana. Oni będą swingować.
John Williams wspomniał potem ten proces.
- George znalazł nagranie, które polubił. Użył je jako tymczasowej muzyki, nakręcił z nią scenę, dzięki czemu uzyskał rytmiczną ciągłość ujęcia. Powiedział do mnie bym wyobraził sobie, że te stwory z przyszłości mają jakąś kapsułę czasu i zatrzymały się w latach 30. w nagraniach swingu Bennego Goodmana. Możesz sobie wyobrazić ich zniekształcony sposób jak to zagrać?

Dowód pozostał w notatkach z 1997 z wydania ścieżki dźwiękowej „Nowej nadziei”. Melodia z kantyny jest opisana „kilku obcych z przyszłości znajduje muzykę swingową Benny’ego Goodmana z 1930 i próbuje ją zinterpretować”.

Jak widzicie, kantyna nie byłaby tym samym, gdyby nie wpływ II wojny światowej. Niezależnie, czy są to kostiumy, rekwizyty, dźwięki czy muzyka, pozostałości z lat 30. i 40. można dostrzec w tej ikonicznej scenie.


KOMENTARZE (0)

„Łowca androidów” i „Gwiezdne Wojny”

2015-11-06 07:13:11 oficjalna



Jedno z najgłośniejszych dzieł filmowej fantastyki, czyli „Łowca androidów” (Blade Runner) Ridleya Scotta z 1982. To film, który nie mógł wpłynąć zbytnio na klasyczną trylogię, ale który ugruntował pewne wizje miast przyszłości. To coś, co w pewien sposób odcisnęło swoje piętno na sadze. I tym właśnie zajmie się Bryan Young.

Ridley Scott jest twórcą „Łowcy adroidów”, filmu bazującego na powieści Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”, mającego swoją premierę na rok przed „Powrotem Jedi”. Opowiada on historię łowcy androidów imieniem Deckard, którego praca polega na znajdywaniu zbuntowanych replikantów, zbiegłych na Ziemię i wysłania ich „na emeryturę” zanim spowodują więcej problemów czy zabiją kogoś.

To film który porusza w delikatny sposób prawa androidów, interesy korporacyjne czy karę śmierci. Ponadto widzimy tu Harrisona Forda w prawdopodobnie swojej trzeciej najbardziej ikonicznej roli. Jest też kilka ukrytych gagów do „Gwiezdnych Wojen”, jak chociażby to, że Bill George, artysta zajmujący się efektami FX pracował tu nad swoim własnym „Sokołem Millennium” o wysokości pięciu stóp, który jest tak prawdę mówiąc sztuczką ze światła, ostatecznie stał się kilkoma różnymi budynkami.





Wygląd Los Angeles w tej alternatywnej przyszłości jest źródłem największej ilości bezpośrednich inspiracji w późniejszych „Gwiezdnych Wojnach”. Zaczynając od „Mrocznego widma”, pamiętne widoki z „Łowcy androidów” służyły jako pierwsza wersja Coruscant, od budynków sięgających nieba po kosmiczne trasy latających pojazdów. Oczywiście oba filmy były zainspirowane „Metropolis” (niemy film z 1927 o którym pisałem wcześniej) „Łowca Androidów” jest jakby wersją 2.0 tego pomysłu, a prequele tworzą wersję 3.0.

Nie ważne, czy George Lucas chciał złożyć hołd dobrze zrobionemu filmowi, czy odwdzięczyć się za umieszczenie „Sokoła Millennium”, reżyser umieścił dwa samochody policyjne z „Łowcy androidów” podróżujące powietrznymi arteriami Coruscant.



Jednym z najbardziej istotnych budynków w „Łowcy androidów” była główna siedziba Tyrell Corporation, firmy produkującej replikantów a jednocześnie podejmującej kwestionowane decyzje wobec nich. Czy to przypadek, że świątynia Jedi, która stała się centrum dowodzenia armią klonów, ma podobny kształt co ten ikoniczny budynek?

Nawet więcej podobieństw można zauważyć w półświatku Coruscant ukazanym w „Ataku klonów” i odcinkach „Wojen klonów” dziejących się niedaleko poziomu 1313. (O powiązaniach tych odcinków z „Łowcą androidów” pisaliśmy wcześniej.) Olbrzymi neon reklamowy widoczny w krajobrazie Los Angeles w „Łowcy androidów” jest tu pięknie oddany, gdy widzimy Anakina ścigającego Zam Wesell, zaś rury i wieże z których wydobywają się płomienie w krajobrazie Los Angeles widać też w strefie przemysłowej gdzie Zam prowadzi Kenobiego i Skywalkera podczas powietrznej sekwencji.

Cały pościg w „Łowcy androidów”, gdy Deckard goni i wysyła na emeryturę replikantkę Zhorę, ma ten sam wygląd i klimat co pościg Anakina za łowczynią nagród rasy Clawtide w „Ataku klonów”.

Ale nie tylko krajobrazy zostały wizualnie wykorzystane w „Gwiezdnych Wojnach”. Apartament Deckarda z klasycznym oświetleniem noir, w pewien sposób mocno przypomina mieszkanie Cada Bane’a który widzieliśmy w odcinku „Wojen klonów” pt. Hostage Crisis. Krata wentylacyjna wydmuchuje tło gdzie widzimy w obu przypadkach techno krajobraz miasta,

Tematycznie „Łowca androidów” zajmuje się moralnością i etyką klonowania, co jest podjęte także w odcinkach „Wojen klonów” takich jak Deserter czy cykl o Umbarze. Ale najwięcej podobieństw w historii widać pomiędzy szwarccharakterami, Royem Battym (którego grał Rutger Hauer) w „Łowcy androidów” i Anakinem Skywalkerem. Zarówno Roy jak i Anakin pracują by ocalić przed śmiercią tych na którym im zależy. Batty chce wiedzieć jak powstrzymać śmierć swoich znajomych replikantów, w szczególności Pris, granej przez Daryl Hannah. Jest gotowy zamordować każdego by ją ocalić, a nawet wkrada się do przypominającego świątynię Jedi budynku Tyrella by zabić mężczyznę, który go tworzył. Anakin wybiera się na podobną przygodę, szuka sposobu by ocalić swoją żonę Padme (graną przez Natalie Portman) od tego co tylko najgorsze. Podczas gdy szał Roya kończy zdecydowanie mniej żyć niż Akanina, efekt jednak jest podobny.

Podobnie jak w „2001: Odysei kosmicznej”, Ridley Scott przemontował i wydał jeszcze raz „Łowcę androidów” w ciągu lat, tworząc alternatywy wobec oryginalnych wersji, w sposób podobny co George Lucas, który ulepszył „Gwiezdne Wojny”. Wersja reżyserska pochodzi z 1992, a wersja ostateczna trafiła do kin po cyfrowej obróbce w 2007.

Dla tych, którzy chcieliby obejrzeć ten film polecam wersję z 2007. Uważajcie, gdyż ma on rating R ze względu na przemoc i odrobinę nagości. W mojej opinii „Łowca androidów” to film który powinien obejrzeć każdy fan science fiction.



Pisząc o tym, że zarówno Scott jak i Lucas nawiązywali do swoich filmów Bryan Young ma rację. Jednakże kwestia inspiracji samym Los Angeles Scotta, w szczególności budynkiem Tyrell Corporation jest o tyle wątpliwa, że nim „Łowca androidów” trafił na ekrany, istniały już projekty Coruscant. W dodatku zostały one już odrzucone. Pisaliśmy o nich tutaj. Do nich w równym stopniu Lucas powrócił przy prequelach. Film Scotta pewnie też był źródłem inspiracji, ale prawdopodobnie tylko jednym z wielu.
KOMENTARZE (0)

2001: Stanley Kubrick i „Gwiezdne Wojny”

2015-10-24 06:44:03 oficjalna



„2001: Odyseja kosmiczna” (2001: A Space Odyssey) to bez wątpienia jedno z najbardziej znanych dzieł SF. Efekt współpracy geniusza kina – Stanleya Kubricka z geniuszem literackiego SF – Arthurem C. Clarkiem. Scenariusz bazował na starym opowiadaniu Clarke’a, który w trakcie prac nad filmem stworzył też powieść „2001: Odyseja kosmiczna”, bliską w wielu miejscach filmowi, ale będącą też swoistym rodzajem wariacji na ten sam temat. Tym razem Bryan Young zabrał się za filmową wersję tej opowieści i jej wpływ na George’a Lucasa.

Gdy „2001: Odyseja kosmiczna” po raz pierwszy trafiła na ekrany w 1968 od razu spolaryzowała krytykę i publiczność, ale od tamtego czasu uzyskała status jednego z największych dzieł w historii kina science-fiction. Po prawdzie George Lucas osobiście wspomniał o tym w 1977.
– Stanley Kubrick stworzył najwspanialszy film science fiction. Będzie bardzo trudno komukolwiek stworzyć lepszy film, przynajmniej tak mi się wydaje.

Bardzo trudno jest wytłumaczyć czym jest „2001: Odyseja kosmiczna”, bo to bardzo osobiste doświadczenie, a zakończenie zdaje się mieć inne znaczenia za każdym kolejnym oglądaniem.

To, co mogę powiedzieć z pewnością – jak myślę – to historia o ludzkiej ewolucji od „świtu człowieka” do drogi ku następnej fazie ewolucji, przez eksplorację kosmosu i rywalizację ze sztuczną inteligencją.

Choć historia 2001 nie zainspirowała „Gwiezdnych Wojen” wprost, Lucas nazwał ten film „olbrzymie wpływającym”. Oglądając go obecnie, łatwo zobaczyć dlaczego.

Film otwiera sekwencja nazwana „Świtem człowieka” ukazująca zmagania małp, które stworzono pod nadzorem Stuarta Freeborna. Jego prace nad stworami uczyniły go legendą na skalę światową i został zatrudniony do oryginalnych „Gwiezdnych wojen” i dwóch kolejnych sequeli. Najważniejsze, że to on zaprojektował i stworzył kukiełkę Yody, której projekt bazuje na jego twarzy jak i Alberta Einsteina.

Im film idzie dalej, tym dzikość początków człowieczeństwa dramatycznie przeskakuje w przyszłość. Dzięki serii sekwencji w zerowej grawitacji oraz długim rozmowom, rozumiemy, że ludzie których spotkaliśmy zostali przywiezieni na księżyc. Okręt, którym podróżują na powierzchnię księżyca, jest masywny, ale od tyłu wygląda prawie identycznie jak kapsułą ratunkowa która zabrała Artoo i Threepio na Tatooine. Ujęcie jak dryfuje ku naszemu księżycowi mogłoby być prawie pomylone z ujęciem z „Gwiezdnych wojen”.

Wewnątrz tego okrętu, także widzimy okrągłe korytarze, wypełnione modułowymi brązowymi bloczkami, które od razu przypominają wizualnie wnętrza „Sokoła Millennium”. Gdy tylko lądownik przybywa na księżyc widzimy fragment bazy księżycowej Alpha trochę z grzbietu gór. Zarówno umiejscowienie przestrzeni jak i postaci na pierwszym tle w strojach kosmicznych, przypominają trochę ujecie Obi-Wana i Luke’a spoglądających z góry na Mos Eisley. Architektura i wygląd bazy przypomina nawet jeden z pierwszych szkiców koncepcyjnych Ralpha McQuarriego.

Skoro Lucas lubi używać powracające pomysły by stworzyć wizualną poetykę wewnątrz swoich filmów, dla nikogo nie powinno być szokiem, że moment z „2001” także znalazł się w innej części sagi. Zgodnie z komentarzem na DVD – jeśli ktoś oczywiście nie pamięta ujęcia – ujęcie Polis Massy ze stacją, gdzie urodzili się Luke i Leia jest wirtualnie identyczne z ujęciem bazy księżycowej Alpha. Co więcej oba ujęcia ukazują w pewnym sensie początek odrodzenia człowieczeństwa w galaktyce, który kończy się w dzieciach.



To nie są jedyne wizualne elementy z 2001 które znalazły swoją drogę do „Gwiezdnych Wojen”. Podczas misji na Jowisza, gigantyczne kapsuły przycumowane do głównego okrętu jest użyta do podróży i misji. Jedną z nich można zobaczyć na złomowisku Watto w Mos Espie.

Jest też sekwencja w której David jest na zewnątrz okrętu w przestrzeni kosmicznej, ciężko oddycha przez swój kombinezon. Dźwięk mógłby być pomylony z ciężkim oddechem zamaskowanego Dartha Vadera. W innym miejscu, wchodzi do wnętrz okrętu, gdzie widać prostokątne czerwone szczeliny o zaokrąglonych rogach, które przypominają trochę komorę karbonizacyjną w „Imperium kontratakuje”. Wir kolorowego światła pod koniec filmu również mógłby być uznany za prekursora pierwszego skoku w nadprzestrzeń „Sokoła Millennium”.

Efekty specjalne „2001: Odysei kosmicznej”, sposób w jaki poruszają się okręty płynąć przez kosmos, brak dźwięku, to wszystko zostało zaprojektowane tak, by być tak realistyczne jak to tylko możliwe. Lucas zaś chciał dużo więcej energii kinetycznej w swoim filmie, więc „Gwiezdne Wojny” można uważać w pewnym stopniu za antytezę „2001”. Podczas gdy okręty w „2001” są ciche, powolne i niezdarne, te w „Gwiezdnych Wojnach” są hałaśliwe, zwinne i zwrotne. Bez „2001: Odysei kosmicznej” przecierającej ścieżkę efektów specjalnych, mało kto uznałby, że efekty „Gwiezdnych wojen” są w ogóle możliwe do osiągnięcia. Można też się zastanawiać czy użycie klasycznej muzyki w „2001” nie wpłynęło na decyzję Lucasa by powierzyć ścieżkę „Gwiezdnych wojen” Johnowi Williamsowi.

Poza inspiracjami audio-wizualnymi, Kubrick pomógł ustanowić standard, który George Lucas doskonalił latami. Kilka dni po nowojorskiej premierze „2001”, Kubrik zdecydował, że film potrzebuje zmian. Ostatecznie poprawił tempo wycinając prawie 20 minut filmu zanim trafił on do szerokiej dystrybucji. George Lucas był równie bezkompromisowy jeśli chodzi o swoją wizję „Gwiezdnych Wojen”, zaczął wprowadzać zmiany regularnie do filmu już od czerwca 1977. Praktycznie każde kolejne wydanie dawało Lucasowi możliwość poprawienia swojej wizji „Gwiezdnych Wojen”, to precedens zainicjowany przez Stanleya Kubricka.

Dla tych, których interesuje obejrzenie tego filmu, to ma on rating G, ale może być trudno zainteresować nim młodszego odbiorcę, by wytrzymał siedząc cały czas. Prawdę mówiąc ciężko może być także starszemu młodemu odbiorcy wysiedzieć przez cały czas starając się zrozumieć znaczenie tego. Ale to z pewnością film, którzy fani powinni obejrzeć choć raz.



Powiązań między „2001: Odyseją kosmiczną” a „Gwiezdnymi Wojnami” jest więcej. Warto wspomnieć choćby o Robercie Wattsie, który był w filmie Kubricka kierownikiem produkcji, potem zaś był producentem filmów sagi. Najistotniejsze chyba jednak jest to, że ekipa Johna Dykstry właściwie nie tyle inspirowała się „Odyseją”, co wykorzystywała technologie i sposób modelowania wypracowany przez ekipę Kubricka. To nie była inspiracja, a wzór, który zresztą rozwinięto.
KOMENTARZE (5)

Od II wojny światowej do komiksu

2015-10-20 18:48:09 oficjalna



Cole Horton tym razem zajął się historią komiksu, która poniekąd również jest w pewien sposób związana z II wojną światową. Bezpośrednią inspiracją tematu był Comic-Con w San Diego.

Lipiec to miesiąc w którym fandom „Gwiezdnych Wojen” zwraca się ku Comic-Con w San Diego. Nie tylko jest to największy konwent komiksowy na świecie, ale jego historia z „Gwiezdnymi Wojnami” rozpoczęła się tu w 1976. Tak, jeszcze zanim „Gwiezdne wojny” trafiły na ekran, były już komiksy opowiadające historie z odległej galaktyki. Historia „Gwiezdnych Wojen” i komiksu przeplata się, zaś samych komiksów jak wiemy jest nierozerwalna od II wojny światowej. Zarówno od klasyki, która inspirowała „Gwiezdne Wojny”, po twórców złotego wieku, którzy pomagali powołać do życia pierwsze numery „Star Wars”. W tej wydaniu „Od wojny światowej do Gwiezdnych Wojen” właśnie przyjrzymy się komiksom.

Nie ma możliwości opowiadać historii komiksu bez odniesień do II wojny światowej. Jak tylko wojna w Europie i Azji się rozszalała, ten nowy format i postacie zyskały niespodziewaną popularność. U szczytu konfliktu w 1944, Złota Era komiksu trwała na całego, na czele z takimi bohaterami jak Superman, Kapitan Ameryka czy Kapitan Marvel. Właściwie to nawet Kapitan Ameryka był przedstawiony w momencie bicia Hitlera na okładce swojego pierwszego komiksu i to jeszcze zanim USA dołączyły do wojny.



Komiksy odgrywały istotną rolę podczas wojny. Dostarczały rozrywki, a jednocześnie łatwo było je przewozić, więc stały się niezwykle popularnym medium wśród żołnierzy zarówno w domu, jak i zagranicą. Dodatkowo, komiksy stały się ważnym narzędziem informacyjnym, zaszczepiały rosnący patriotyzm i rozpowszechniały istotne szkolenia jak i propagandę. Pozostały ważne także i po wojnie.

Dorastający w późnych latach 40. George Lucas czytał komiksy na długo zanim zaczął marzyć o „Gwiezdnych Wojnach”.
– Czytałem dużo komiksów, wszystko od Wujka Sknerusa do Supermana – powiedział Lucas w wywiadzie dla „Bantha Tracks”. – Wciąż mam wszystkie komiksy, które kupiłem. Mieszczą się w jednym małym, brązowym kartonowym pudełku, a ich obecna wartość nie byłaby większa niż 50 dolarów. Za nie zresztą zapłaciłem własnymi pieniędzmi.

Wiele lat później komiksy odegrały istotną rolę, gdy Lucas tworzył swoją space operę. Jak wyjaśnia w dokumentach na DVD:
– Kiedy ustawiałem film, wszystko co miałem to 14 stronicowy treatment. Był on bardzo mglisty. Powiedziałem „to rodzaj serialu akcji/przygody na sobotnie popołudnie z lat 30. Bazujący na stylu „Flasha Gordona”, „Bucka Rogersa” i komiksów o przyszłości. Tyle się dowiedzieli.

Te wczesne komiksy były kluczową inspiracją. Lucas kontynuuje:
– Niektórzy ludzie nazywali filmy komiksami, ale to nie były komiksy z gatunku superbohaterskiego, były to komiksy z wcześniejszej części tamtego stulecia, gdy rodziły się seriale przygodowe.

Od złotego wieku do odległej galaktyki

Nawet dziś, miliony z nas cieszą się historiami „Gwiezdnych Wojen” opowiadanymi w formie komiksowej. Ale tylko garstka zdaje sobie sprawę z tego, że wielu twórców, którzy rozpoczęli swoją aktywność w czasach wojny, pozostało aktywnymi w latach 70. i 80., a także pracowali przy komiksach „Star Wars”.



Jednym z przykładów jest George Roussos, kolorysta, który pracował przy kilku zeszytach klasycznej serii „Star Wars” Marvela. Rozpoczął swą karierę w komiksie w 1939, pracował nad wojennymi komiksami informacyjnymi, które otrzymywał w wersji roboczej. Jego umiejętności ilustracyjne wspomagały działania wojenne.

Innym przykładem jest Vince Colletta, odpowiedzialny za tusz, który podczas II wojny światowej malował nosy bombowcom. Colletta wszedł w komiksy po wojnie, w swojej długiej karierze pracował z takimi sławami jak Jack Kirby nad wieloma komiksami Srebrnej Ery. Miał też swój wkład w Star Wars 64: Serphidian Eyes.

Chic Stone to inny artysta znany ze współpracy z Kirbym. Stone wdarł się w komisy w wieku lat 16 i przez część lat 40. Pracował dla Timely Comics, firmy, która potem przekształciła się w Marvela. Wiele dekad później ukazał swój talent w Star Wars 45: Dearth Probe.

Gil Kane stworzył kilka okładek w klasycznej serii „Star Wars”. Kariera tego członka Eisner Hall of Fame zaczęła się w 1942, gdy miał 15 lat . Wkrótce po tym jak skończył swą pierwszą pracę dla Timely Comics w 1944, został wysłany na wojnę na Pacyfiku, gdzie służył w siłach zbrojnych aż do 1945.

Ze wszystkich artystów z czasów złotej ery, którzy mieli wkład w komiksy „Star Wars”, nikt nie może równać się z ilością numerów, które stworzył rysownik Carmine Infantino. Stworzył on ponad 30 numerów klasycznego Marvela, zaczynając od #11. Jak wielu innych z tamtego okresu, on także zaczął pracę w biznesie bardzo młodo, był freelancerem dla kilku firm, podczas gdy chodził jeszcze do szkoły średniej w wczesnych latach 40.

Na koniec, fani klasycznych gazetowych stripów komiksowych z „Gwiezdnych Wojen” mogą być zaskoczeni dowiadując się, iż Alfredo Alcala miał bardzo unikalną rolę podczas II wojny światowej. Jako student był na Filipinach, wykorzystał więc swoje artystyczne zdolności podczas japońskiej okupacji tego kraju. Po obserwowaniu japońskich obozów, rysował je z pamięci, a to stało się cennym źródłem wywiadowczym dla Aliantów. Jego profesjonalna kariera zaczęła się po wojnie, tworzył komiksy zarówno na Filipinach jak i za granicą. Podczas gdy fani komiksów znali jego legendarną szybkość rysowania strony, fani „Gwiezdnych Wojen” mogą go kojarzyć z jego pracy w Han Solo at Stars’ End”, stipom będącym adaptacją powieści Briana Daleya. Te stripy Alcali ukazywały się w gazetach w 1980 i 1981.

Nie ważne czy jesteście fanami tych klasycznych komiksów, czy raczej odkrywacie po raz pierwszy te Legendy, zwróćcie uwagę na tych twórców, których kariery dosłownie rozciągają się od wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen”!


KOMENTARZE (2)

„Obywatel Kane” i „Star Wars” drugie podejście

2015-10-19 06:51:28 oficjalna



O wpływie Obywatela Kane’a Orsona Wellesa już raz Bryan Young pisał. Tam jednak koncentrował się bardziej na aspektach niefabularnych. Tym artykule postanowił naprawić tamto niedopatrzenie.

„Obywatel Kane” to jeden z tych filmów, który pojawia się na każdej wielkiej liście. Krytycy kochają go, entuzjaści filmów także, filmowcy również. Wydany w 1941 ukazuje życie Charlesa Fostera Kane’a. Kane jest magnatem prasowym luźno bazującym na prawdziwej osobie, Williamie Randoplhie Hearstcie, który przez wiele lat pozwolił, by władza i bogactwo skorumpowało go. Film wyreżyserował, napisał i zagrał główną rolę Orson Welles, a „Obywatel Kane” łamał reguły kina. To nie była historia opowiadana w sposób liniowy, choć wciąż był to klasyczny dramat, to jednak łatwo w nim docenić wczesne efekty specjalne.

„Obywatel Kane” to jeden z tych filmów, który jak „Gwiezdne Wojny” zmienił to, co jest możliwe w kinie po swojej premierze. To była zupełnie nowa droga sposobu opowiadania historii i ukazywania innym filmowcom do czego to medium jest zdolne.

Jest wiele podobieństw zarówno nie tylko między filmami, ale też filmowcami. Orson Welles miał zaledwie 25 lat, gdy stworzył swoje opus magnum, wynajdując nowe metody opowiadania historii. George Lucas był niewiele starszy, gdy rozpoczął pracę nad „Gwiezdnymi wojnami”. Pisałem już wiele o technicznych podobieństwach, które Lucas wyciągnął od Wellesa i „Obywatela Kane’a”, możecie o nich przeczytać tutaj. Dziś jednak chcę się skoncentrować nad tematach i elementach historii z „Obywatela Kane’a”, które George Lucas wykorzystał w opowieści o Anakinie Skywalkerze.

Na początek zaczniemy od „Mrocznego widma”. Niektórzy ludzie (prawdopodobnie najbardziej sławny z nich jest Patton Oswalt) kwestionowali decyzję George’a Lucasa, by pokazać nam ośmioletnią wersję Anakina Skywalkera na początek, ale „Obywatel Kane” ukazuje jak bardzo ta decyzja działa. Jako ośmiolatek, Charles Foster Kane jest zwykłym chłopcem żyjącym w środku niczego, w śnieżnych pustkowiach Kolorado – dokładnie odwrotne środowisko niż Anakina. Nie ma pojęcia, że jest przeznaczony do rzeczy większych, a dorośli wokół niego konspirują, by odesłać go z domu aby nauczył się dróg świata. W „Obywatelu Kanie” to seria szkół, a także znajomość biznesu i bogactwa; w „Gwiezdnych Wojnach” Anakin odchodzi, by rozpocząć szkolenie Jedi. Choć Anakin jest dużo bardziej chętny, aby spełnić swoje marzenie niż Kane, to jednak scena, w której każdy z nich musi się rozstać z własną matką jest bardzo podobna. Po lewej stronie obrazu widzimy siłę, która będzie szkolić chłopca, po prawej niepocieszoną matkę, która musi oddać syna, by ten miał lepsze życie.

Kane jest też figlarny i ma swoją wersję „yipee”. Patrząc na to, że postawa tych dwóch chłopców jest taka bliska, nie zdziwiłbym się, gdybym odkrył, że George Lucas instruował Jake’a Lloyda by ten specjalnie wzorował się na Buddym Swanie, aktorze który zagrał ośmioletniego Kane’a.

Ważne jest to, by w przypadku młodego chłopca, który może osiągnąć wszystko, istniał odpowiedni kontekst, zwłaszcza u tych, którzy upadli jak Charles Foster Kane czy Anakin Skywalker.

Kane ma wielu przyjaciół, którzy pomagają mu i kierują go jego ścieżką, ale żaden nie jest tak ważny jak Jed Leland (świetnie zagrany przez Josepha Cottena). Jed jest początkowo odpowiednikiem Obi-Wana dla Kane’a, zaczynają od bycia najlepszymi przyjaciółmi, a stają się zajadłymi wrogami. Oni jednak wszczynają wojnę na słowa, odwołując się do swoich ideologii, Anakin i Obi-Wan walczą mieczami świetlnymi. Choć w ciągu trwania filmu, władza, bogactwo i wpływy (a także tajne sprawki) niszczą życie Kane’a, staje się on coraz bardziej i bardziej wyalienowany od rzeczy najistotniejszych dla niego. Jest idealistą do czasu, gdy jego wiara w własną nieomylność przeciąga go na złą stronę. Traci przyjaciół, traci wpływy, a wiele z jego gazet bankrutuje. W końcu traci swoją pierwszą żonę, która umiera, a druga żona opuszcza go, powodując w nim gwałtowny wybuch, zakończony wściekłym niszczeniem jej sypialni, zupełnie jak Darth Vader niszczył wszystko w sali operacyjnej, gdy odkrył, że Padme nie żyje.

Jak Anakin, Kane nie ma kogo obarczyć winą za swoje autodestrukcyjne zachowanie, izolację i samotność. Pod koniec swego życia, przybity do wózka, Kane wygląda trochę jak Anakin Skywalker ukazujący się Luke’owi Skywalkerowi pod koniec „Powrotu Jedi”, gdzie zagrał go Sebastian Shaw.

Zarówno Anakin jak i Kane zakończyli swój żywot szepcząc o stracie tego na czym najbardziej im zależało. Dla Kane’a była to szczęśliwość i niewinność swojej młodości, dla Anakina piękno, miłości i rodzina.

„Obywatel Kane” to jeden z tych filmów, który każdy powinien zobaczyć choć raz. Może być trochę niezrozumiały dla młodszych dzieci, ale jak oglądałem go ze swoim trzynastolatkiem, to ten utrzymywał cały czas zainteresowanie filmem. W tym filmie nie ma nic bardziej drastycznego niż w „Gwiezdnych Wojnach”, ale tematy poruszane mają bardziej dorosłą naturę.

Przez lata stał się to jeden z moich ulubionych obrazów i kocham dzielenie się z nim z tą samą pasją i entuzjazmem co „Gwiezdne Wojny”. Mam nadzieje, że sami widzicie podobieństwa między rozwojem i upadkiem Charlesa Fostera Kane’a i Anakina Skywlakera, tak dobrze jak ja.

Film jest dostępny na DVD i Blu-ray, a także można go za niewielką opłatą kupić na Amazonie czy iTunes.


KOMENTARZE (3)

Musicale i „Gwiezdne Wojny”

2015-08-27 07:15:59 oficjalna



W kolejnej odsłonie o filmowych inspiracjach „Gwiezdnych Wojen” Bryan Young zamiast na jednym obrazie skoncentrował się na pewnym twórcy i zjawiskiem z nim związanym. Tym razem będzie o tańczeniu i choreografii.

Podczas Wielkiego Kryzysu, publiczność filmowa była spragniona wszelkiego rodzaju filmowej różnorodności, a spektakularności pożądano nieustannie. Tyle że w latach 30. XX wieku odpowiednik spektakularności był bardzo odmienny od dzisiejszych naładowanych wybuchami oczekiwań. Z tamtej ery filmu jeden z najbardziej popularnych form ekranowego splendoru były prace Busby’ego Berkeleya.

Berkeley przybył do Hollywood prosto z Broadwayu, gdzie był znany z powodu numerów tanecznych, które odrywały się od rzeczywistości pozostałych filmów; sceny tak fantastyczne, że trudno było je osiągnąć przez fizyczne ograniczenia kina. Jego najznamienitsze dzieła to „Nocne motyle” (Footlight Parade), „Poszukiwaczki złota” (Gold Diggers of 1933) czy „Ulica szaleństw” (42nd Street). Każdy z tych filmów ma wręcz absurdalną liczbę tancerzy i ujęcia, z których wiele zaangażowano w figury geometryczne. Rozumiem, że możecie zastanawiać się w jaki sposób numery taneczne mogły w ogóle zainspirować George’a Lucasa. Ale jesteście w błędzie.





Zanim przejdziemy do „Gwiezdnych Wojen” łatwiejszą ścieżką będzie sekwencja „Anything Goes” w „Indianie Jonesie i Świątyni Zagłady”. Willi Scott – wspaniale zagrana przez Kate Capshaw – rozpoczyna film od chińskiej wersji „Anything Goes” Cole’a Portera, w jednej z najbardziej cudownie abstrakcyjnych sekwencji ze wszystkich filmów o Indiana Jonesie. Po zrobieniu kilku kroków tanecznych w głównym pomieszczeniu klubu Obi-Wan, Willie bierze swoją ekipę i przechodzą do dużego błyszczącego pomieszczenia, gdzie wykonują swój numer taneczny w stylu Busby’ego Berkeleya. Ma to sens dla filmu o Indym, ze względu na popularność Busby’ego Berkeleya w tamtym okresie, a także to, że miejsce gdzie wykonany jest numer taneczny jest oddzielone od reszty klubu, tak jak Bekeley by tego chciał. W „Gwiezdnych Wojnach” także przemycono inspirację Berkeleyem, praktycznie zawsze, gdy pojawia się Sy Snootles.

Sy Snootles po raz pierwszy w „Gwiezdnych Wojnach” pojawia się w „Powrocie Jedi”, niezależnie jaki numer muzyczny widzimy w jej wykonaniu, czy „Jedi Rocks” czy „Lpati Nek”, w zależności od wersji „Gwiezdnych Wojen”. Pałac Jabby to doskonałe miejsce na takie coś, ma to sen, także ze względu w jaki sposób oddaje to odrażający charakter Jabby Hutta.



Największy wpływ Busby Berkeley miał na to co widzieliśmy w trzecim sezonie „Wojen klonów”, w odcinku pt. The Hunt for Ziro.

Numer taneczny Sy ma miejsce w pałacu Gardulli Hutta, dzieli wiele ujęć jak i ruchów z zainspirowaną Berkeleyem sceną w „Świątyni Zagłady”. To świetny i zabawny hołd zarówno Indiana Jonesowi jak i Busby’emu Berkeleyowi jednocześnie.

Ale to nie jest najdziwniejsza inspiracja Berkeleyem w „Gwiezdnych Wojnach”. Ten zaszczyt przypada Aaronowi Allstonowi, autorowi książek Star Wars i maniakowi kina. W jego ostatniej książce X-Wingi: Cios łaski jedyny w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” inteligentny Gamorreanin, Voort „Prosiak” saBinring, odgrywa rolę tancerza i wykonuje pewien numer podczas ważnej misji Eskadry Widm (jako zasłonę dymną). Zapytałem Aarona o to zanim umarł, i on także inspirował się „Świątynią zagłady”.

Busby Berkeley był choreografem i reżyserem dziesiątków filmów przez dekady. Jeśli jesteście zainteresowani przykładami jego wspaniałej choreografii jak i filmów, to „Nocne motyle”, „Poszukiwaczki złota” i „Ulica szaleństw” pewnie są najlepsze. To filmy, które każdy maniak filmowy powinien znać i może się nimi dzielić z całą rodziną.

Większość filmów Busb’yego Berkeleya jest dostępnych na DVD czy Blu-ray, a także w serwisach streamingowych za małą opłatą (Amazon, iTunes).
„X-Wingi: Cios łaski” są wciąż dostępne u Del Reya w linii Legend.


KOMENTARZE (2)

„Gwiezdne Wojny” i „Ben Hur”

2015-08-21 07:22:49



Tym razem Bryan Young zajął się jedną z najsłynniejszych i najbardziej głośnych adaptacji książkowych w historii kina. Mowa tu oczywiście o „Benie Hurze” bazującym na słynnej powieści „Ben Hur” Lewisa Wallace’a, wydanej w oryginale w 1880. Jest to interesujące opowiadanie historyczne o czasach Jezusa Chrystusa. Dziś jednak słynny jest przede wszystkim film, który zainspirował częściowo George’a Lucasa.

Wydany w 1959 „Ben Hur” to istne osiągnięcie kinematografii w reżyserii Williama Wylera, które szturmem wzięło świat. W swoich czasach obraz zarobił 74 miliony USD. Ale gdyby uwzględnić inflację, stałby się 13-tym najbardziej dochodowym filmem wszechczasów, zaraz za „Imperium kontratakuje”, które obecnie jest 12. Film ten zdobył 11 nagród Akademii, rekord ten współdzieli z dwoma innymi filmami: „Titanikiem” i „Powrotem Króla”.

Opowiada historię Judy Ben Hura, w którego wcielił się Charlton Heston, żydowskiego księcia zdradzonego przez jego rzymskiego przyjaciela i sprzedanego w niewolę. Jego honor ale i żądza zemsty pozwala mu się wybić z niewolnictwa i stać częścią rzymskiej elity. Ostatecznie w trakcie wyścigu rydwanów jest w stanie zmierzyć się z mężczyzną, który go skrzywdził. Film ukazuje też narodziny i śmierć Jezusa, który uczy Judę pokorności i siły, by odstawić nienawiść noszoną w sercu wobec swoich winowajców.

Oglądanie przez trzy i pół godziny „Bena Hura” wystarczy, by stwierdzić, że miał on wpływ na sagę „Gwiezdnych Wojen”. Na podstawowym poziomie chodzi o obrazy tła oraz nakładanie ujęć w ten sposób w jaki wykorzystano to w „Gwiezdnych Wojnach”, to był pierwszy film w którym to zastosowano. Najwięcej wspólnego „Ben Hur” ma z „Mrocznym widmem”, dzięki podróży Anakina przez erę starej Republiki, będącą echem Judy Ben Hura. W filmie Ben Hur Hestona staje przeciw Messali granemu przez Stephena Boyda. Ben Hur nie zdradza swoich rodaków na żądanie Messali, więc Messala mówi Benowi Hurowi coś w stylu Dartha Vadera z „Zemsty Sithów”
– Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś moim wrogiem.
Ostatecznie Ben Hur zostaje zesłany w niewolę przez Messalę, za przestępstwo, którego nie popełnił, a podczas jego nieobecności uwięziono jego matkę i siostrę. Zupełnie jak Anakin w „Ataku klonów” Ben Hur stara się ocalić swoich ukochanych pomimo własnej trudnej sytuacji. Powraca do domu na pustyni, zupełnie jak Anakin, tylko po to by odkryć, że jego rodzina prawdopodobnie nie żyje, a on sam odnajduje w sobie rosnącą rządzę zemsty.

Zanim Ben Hur może wrócić do domu, musi odzyskać swą wolność, ratując rzymskiego dowódcę od utonięcia. Parada w Rzymie na jego cześć i porównanie jej do parady na Naboo pod koniec „Mrocznego widma” nie może być oczywistsze. Od konfetti, przez konie i muzykę, do sposobu fotografowania tłumu, oraz tego jak przywódcy Rzymu spoglądają na to z góry masywnych schodów, to wszystko, ujęcie po ujęciu jest sekwencja filmu w której słyszymy „Augie’s Great Municipal Band”.

Najlepiej jednak porównywać „Bena Hura” i „Gwiezdne Wojny” przez podobieństwa w wyścigu rydwanów oraz podracerów. Podobnie jak wyścig podracerów, tak wyścig rydwanów zaczyna się od trąbiącej muzyki przedstawiającej uczestników wyścigu. Sebulba i Anakin pełnią rolę Massaly i Bena Hura. Pod Sebulby jest zbudowany tak by niszczyć inne mijane pody, podobnie jest z rydwanem Messali. Koła jego rydwanu mają wysuwane wystające kolce niszczące pojazdy konkurentów.

W pewnym, decydującym punkcie wyścigu, rydwany Messali i Bena Hura się zakleszczają kołami, tak jak miało to miejsce między Anakinem a Sebulbą pod koniec wyścigu podracerów.

Im więcej robię tych artykułów i egzaminuję filmy przez pryzmat „Gwiezdnych Wojen”, wciąż wstrzymuję swój oddech widząc jak George Lucas potrafił wziąć fragmenty opowieści, sekwencje czy tematy z klasyki takiej jak „Ben Hur” i wyciągnąć z nich ich esencję, którą wstawił w „Gwiezdne Wojny”. To zaiste niesamowite.

To już samo byłoby niesamowite, ale Lucas potrafił rozwinąć te pomysły. Wyścig rydwanów w „Benie Hurze” był zaprojektowany dwuwymiarowo. Galopujące konie i śmiejący się tłum razem w trakcie wyścigu. Ale przy podracerach Lucas poinstruował Bena Burtta, by stworzył dźwięki dodające cechy osobiste, czyli coś czego wyścig rydwanów nie mógł osiągnąć. Zamiast dwuwymiarowego „Bena Hura”, każdy z podów ma własny, unikalny dźwięk, przez to stają się bardziej postaciami. Gdy Sebulba poza ekranem, za Anakinem, możemy go usłyszeć i poczuć.

Pomimo całej swojej wspaniałości „Ben Hur” jest niesamowicie długi i nie ma przerw, zgłębia też tematy religijne. Jest odpowiedni dla dzieci w każdym wieku, ale niektóre sceny wyścigu rydwanów są mocne. Obejrzeliśmy to z moim synem i obaj byliśmy zdziwieni ilością przemocy jakiej doświadczali drugoplanowi uczestnicy wyścigu. Nic bardziej strasznego niż to, co wycierpieli Rats Tyerell czy Teemto Paraglies, ale ponieważ to ludzie, wygląda to prawdziwiej i z pewnością wywołuje mocniejszy efekt.



Tu warto wspomnieć o jednym. Podobieństwo sekwencji wyścigów w filmach nie jest przypadkowe, ale Bryan Young Ameryki tym nie odkrył. Fragmenty „Ben Hura” stanowiły ważny element animatyczny przy powstawaniu tych scen. Jest to analogia do walk myśliwskich z II wojny światowej wykorzystanych w „Nowej nadziei”.
KOMENTARZE (2)
Loading..