Dziś znów konkretne pytanie o sposób w jaki pracowali animatorzy przy prequelach. Odpowiada Dan Gregorie.
P: Jak pokazujecie przygotowany przez was materiał George’owi Lucasowi? Czy ogląda on filmiki QuickTime na waszych monitorach, czy raczej puszczacie mu w sali projekcyjnej?
O: Najczęściej dostarczamy klipy QuickTime do montażysty, który łączy je w film. George potem ogląda je w systemie montażowym AVID, także z dodatkowymi ujęciami. Dopóki sekwencja nie jest prawie skończona, nie oglądamy jej w sali projekcyjnej. George czasem przychodzi do naszych biurek, ale bardzo rzadko.
KOMENTARZE (0)
O wpływie filmów Davida Leana na „Gwiezdne Wojny” pisaliśmy już nie raz. Bryan Young zabrał się za kolejne dzieło legendarnego twórcy, „Most na rzecze Kwai” (The Bridge on the River Kwai), ekranizacji powieści Pierre’a Boulle’a (znanego też z „Planety małp”).
Epicki dramat Davida Leana o II wojnie światowej, „Most na rzece Kwai” był niesamowicie popularnym filmem, który pobił rekordy oglądalności w roku, w którym go wypuszczono i zdobył siedem nagród Akademii. Opowiada historię grupy brytyjskich więźniów przetrzymywanych w japońskim obozie pracy w 1943. Przywódcą Brytyjczyków jest porucznik pułkownik Nicholson (grany przez Aleca Guinnessa), który protestuje przeciw temu, by Japończycy naruszyli Konwencję Genewską i zbudowali most wykorzystując Brytyjczyków. Napięcia są coraz większe, i zamieniają się w starcie między Nicholsonem a japońskim komendantem, pułkownikiem Saito (Sussue Hayakawa). Ostatecznie osiągnięto porozumienie, a konstrukcja mostu przebiega w ramach ustalonych terminów, ale jeden żołnierz z marynarki amerykańskiej, który wcześniej cudem uciekł z obozu (William Holden) wraca prowadząc ekipę, która ma wysadzić most.
Najbardziej oczywistym powiązaniem tego filmu i sagi „Gwiezdnych Wojen” jest Alec Guinness, który grał Obi-Wana w oryginalnej trylogii. To „Most na rzece Kwai” uczynił go gwiazdą, co sprawiło, że pośrednio Lucas zainteresował się obsadzeniem go w roli czcigodnego Rycerza Jedi. To pierwszy z trzech wielkich epickich filmów Davida Leana, które miały swój wpływ na „Gwiezdne Wojny”. (Pozostałe dwa to „Lawrence z Arabii” i „Doktor Żywago”).
„Most na rzece Kwai” to film, który doskonale oddaje jedną z pierwszych kwestii z napisów początkowych „Zemsty Sithów” – czyli „Bohaterowie są po obu stronach, zło jest wszędzie”. Postać Guinnessa, Nicholson, znajduje się w sytuacji, w której jego upór sprawia, że wygrywa, ale nie skraca mu to tortur. Gdy Japończycy w końcu zgadzają się na jego żądania, on domaga się, by to brytyjscy żołnierze zbudowali most najlepiej jak potrafią, nawet jeśli połączy to istotną dla wroga linię kolejową. Czy jest bohaterem trzymającym się swoich zasad i wygrywającym bitwę? Czy szwarccharakterem kolaborującym z wrogiem? To musimy osądzić samodzielnie.
Innym powiązaniem z „Gwiezdnymi Wojnami” jest analogia, którą da się zauważyć między postacią Williama Holdena – Shearsem a Hanem Solo w „Nowej nadziei”. Shaers jest kochanym, samolubnym łotrem, który nie miał zamiaru brać udziału w wojnie, zostaje zmuszony by zniszczyć miejsce z którego przybył. Han Solo przez wiele czasu w środku „Nowej nadziei” pracuje nad tym, by uciec z Gwiazdy Śmierci, a gdy jest poproszony o to by wrócił i zaatakował stację, unika tego. To klasyczny motyw z mitologii, bohater ze złotym sercem, który nie zdaje sobie z tego sprawy. Zarówno Shears jak i Han Solo świetnie go ilustrują.
Wizualnie „Most na rzece Kwai” można łatwo porównać do „Powrotu Jedi”. W rzeczy samej, nie raz mówiono, że nikt inny nie wpłynął na używanie przez George’a Lucasa krajobrazów tak bardzo jak David Lean, a zdjęcia dżungli z południowo-wschodniej Azji znajdują swoje odbicie w lasach Endoru. Nawet historia rozwija się w sposób podobny. Shears i reszta jego ekipy odkrywa, że ich oryginalna droga ucieczki jest niemożliwa do przebycia w drugą stronę, więc korzystają z lokalnych przewodników, by wskazali im alternatywną drogę, a oni sami znaleźli się na tyłach wroga. Tę samą pomoc dostarczają Ewoki w „Powrocie Jedi”, przyprowadzając grupę uderzeniową generała Solo do tylnego wejścia bunkra generatora tarczy. Właściwie to zarówno scenariusz „Powrotu Jedi”, jak i „Mostu na rzece Kwai” w kulminacyjnym momencie kończy się podłożeniem bomb i zniszczeniem istotnej infrastruktury, która pozwala konfliktowi toczyć się dalej.
Epicka natura filmów Leana to coś co utkwiło w Lucasie. Podczas rozmowy z „USA Today” w 2012 George wskazał reżysera jako inspirację dla swoich ciągłych innowacji.
– Przyczyną, dla której zainwestowałem tyle czasu i pieniędzy (tworząc Industrial Light & Magic, pierwszą firmę zajmującą się efektami specjalnymi) jest to, że sztuka to technologia. W latach 60., pod koniec ery Davida Leana, potrzebowano 10000 statystów w scenie. To stawało się zbyt drogie. Normą stawało się to, że masz film, którego akcja dzieje się pięć lat temu, masz siedmiu aktorów a zdjęcia kręcisz na ulicy. Więc już wtedy mówiłem, że jeśli pchniemy rozwój technologii, będziemy mieć mnóstwo historii do opowiedzenia.
Filmy Leana mogły być w umyśle Lucasa, gdy tworzył masywne armię i bitwy prequeli, które jeśli chodzi o skalę nie są zbyt częstym widokiem we współczesnym kinie.
Mówi się też, że Alec Guinness był zawiedziony tym, że „Gwiezdne Wojny” przyćmiły resztę jego ważnych filmów i miał nadzieję, że ludzie poszukają innych jego dzieł. To właśnie to zainspirowało mnie, by obejrzeć „Most na rzece Kwai”, mój pierwszy nie-gwiezdno-wojenny film z Aleciem Guinnessem. To doskonały film dla amerykańskiej publiczności, by lepiej poznać tego fenomenalnego aktora.
„Most na rzece Kwai” ma rating PG z ostrzeżeniem o łagodnej przemocy wojennej. Wizualnie poskromiono wodze, ale pewne pomysły zostały. Obejrzałem go z moim synem i odkryłem, że przykuwał uwagę przez całe 161 minut. Jeśli jesteście fanami Davida Leana czy Obi-Wana Kenobiego granego przez Aleca Guinnessa, to film, który musicie zobaczyć.
Tu warto dodać jeden komentarz do kwestii wizualnych inspiracji. Jeśli chodzi o Davida Leana to w „Gwiezdnych Wojnach” najlepiej widać go w „Ataku klonów”. Scena nagrana w Sewilli jest praktycznie odtworzeniem sceny z "Lawrence’a z Arabii" nakręconej dokładnie w tym samym miejscu. Jeszcze więcej analogii widać w „Indym”. „Indiana Jones i świątynia zagłady” był kręcony na Sri Lance, dokładnie tam, gdzie „Most na rzece Kwai” (choć akurat lokacji samego mostu nad rzeką Kelani nie odwiedzili). Niektóre zdjęcia są kręcone na tych samych lokacjach, a nawet ujęcia w filmie Lucasa/Spielberga starają się czasem odtwarzać film Leana, gdy się obejrzy jeden po drugim doskonale to widać. „Indiana Jones i ostatnia krucjata” z kolei był kręcony w Hiszpanii, także w miejscach gdzie Lean kręcił „Lawrnece’a z Arabii”, ale też „Doktora Żywago”. Lucas i Spielberg pojechali nawet na stację kolejową w Guadix, którą wykorzystał Lean. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.
KOMENTARZE (1)
W USA mieliśmy pierwszy weekend, w którym „Przebudzenie Mocy” zarobiło mniej niż milion USD. Wyszło 966 tysięcy USD. Obecnie film w Stanach zarobił 932,3 milionów USD (rekord) a w reszcie świata 1,127 miliarda USD.
„Przebudzenie Mocy” tryumfowało także podczas rozdania nagród Jameson Empire Awards 2016. Najlepszy aktor - John Boyega, aktorka - Daisy Ridley, film SF/fantasy, efekty specjalne - Epizod VII, reżyser - J.J. Abrams.
Tymczasem J.J. Abrams przyznał, że w „Przebudzeniu Mocy” są błędy, których żałuje. W szczególności jeden go boli. Chodzi o Chewbaccę, który wrócił do bazy ruchu Oporu i w swoim smutku nie uściskał Lei. Zrobiła to Rey, która Lei nie znała wcześniej osobiście. Ale wiedziała kim jest, obie też były silne Mocą. Chewie zaś zajął się ratowaniem Finna. Tyle, że Abrams wie, iż Chewie przez wiele lat znał dobrze Leię i jej męża, więc tu jednej małej sceny zabrakło.
Harrison Ford zaś powiedział o tym jak odbiera śmierć Hana Solo. Kłócił się o nią przez 30 lat. Nie dlatego, że był znudzony tą postacią, ale zależało mu na pewnym symbolicznym jej poświęceniu. Więc to, co się stało w „Przebudzeniu Mocy” Fordowi bardzo pasuje do postaci.
Lupita Nyong’o tymczasem umieściła fragment dokumentu z wydania BD. Oczywiście dotyczy on nagrywania Maz.
W Polsce wydanie BD trafi do sklepów za niecały miesiąc, w USA na początku kwietnia.
Na koniec jeszcze galeria szkiców koncepcyjnych, która została umieszczona na stronie ILM. Są tam obrazki w bardzo dobrej jakości, warto się zapoznać.
KOMENTARZE (45)
Dziś pytanie techniczne, na które odpowiada jeden z pracowników Lucasfilmu, Dan Gregorie, odpowiadający za animatykę prequeli.
P: Czy ILM jest w stanie użyć dowolnych modeli cyfrowych i animacji, które tworzą ludzie przygotowujący animatykę? I czy działa to także na odwrót? Czy raczej musicie wszystko tworzyć od początku?
O: Ponieważ przy animatyce nie tworzymy finalnego produktu, więc nasze zasoby nie są odpowiednie do ostatecznych ujęć. Mówiono mi, że ILM używa naszych projektów zrobionych w programie Maya jako odnośników, a także niektórych okrętów kosmicznych i animacji kamery. Edytują tą animację, poprawiają stopnie, weryfikują, testują, ale bazując na naszych projektach oszczędzają trochę czasu.
KOMENTARZE (5)
J.J. Abrams uczestniczył wczoraj „Celebrity Nerd-Off” w New Jersey. To specjalna wersja programu Stephena Colberta, która została zrealizowana na żywo w ramach Montclair Film Festival. Abrams był gościem Colberta i potwierdził jedną rzecz. Otóż prace nad „Przebudzeniem Mocy” zostały zakończone. Dokładnie to wczoraj o godzinie 2:38 w nocy. Co prawda nie podali strefy czasowej, ale można przyjąć, że to czas w Los Angeles, skąd Abrams przyleciał. Film zatem jest już skończony. Zamknięto wszystkie efekty specjalne i montaż dźwięku.
Abrams wspomniał też o kilku innych kwestiach, w tym swoich słynnych rozbłyskach. Po „W ciemność. Star Trek” jego żona poprosiła go, by dał sobie z nimi spokój. Dodatkowo Roger Guyett z ILM również starał się temperować zapędy Abramsa. Za każdym razem, gdy reżyser chciał ją wstawić, Roger mówił, że to nie są te rozbłyski, których szuka.
Teraz film zostanie jeszcze pewnie zatwierdzony przez Disneya, a następnie zacznie się proces przygotowania wersji narodowych. Do premiery zostało 23 dni.
KOMENTARZE (16)
Kolejne pytanie o postaci tła z sagi. Tym razem „Atak klonów”.
P: Podczas spotkania Separatystów jest tam jedna duża futrzasta obca istota? Kim on jest i z jakiej rasy pochodzi?
O: To ona, nie on, i jest to Toonbuck Toora. Należy do gatunku Sy Myrth i była obecna podczas kręcenia sceny konferencji Separatystów na Geonosis, ale George Lucas nie był zadowolony z tego, że kukiełka nie przedstawiała sobą ekspresji. Ostatecznie kazał ILMowi zamienić cyfrowo Toonbuck Toorę na inną bardziej złowieszczą postać, określaną przez artystów cyfrowych mianem „głowy aligatora”.
Nie jest to już przedstawiciel rasy Sy Myrth, a kobieta rasy Holwuff imieniem Rogwa Wodrata.
K: Tu warto wspomnieć o pewnej małej ciekawostce, skąd w ogóle mogło się wziąć pytanie o tę postać, skoro nie pojawiła się ona w filmie. Otóż wszystko się wzięło z #21 zdjęcia z serii George Lucas Select, przedstawiającej fragmenty z kręcenia Epizodu II (Select #21). Oczywiście samo pojawienie się tego zdjęcia w grudniu 2000 wywołało pewne spekulacje, wiele osób nie wiedziało, kim jest ta postać, z pewnością jednak wielu zapadła w pamięć. Może to Bothanin? Takie też były spekulacje. Toonbuck Toora pojawiła się przede wszystkim w dwóch źródłach w Ilustrowanym Słowniku - Gwiezdne Wojny Część I, a także potem w Masce kłamstw. Była jedną ze skorumpowanych senatorek. Jednak jej rola nie została w żaden znaczący sposób rozwinięta. Jeszcze mniej można powiedzieć o Rogwie Wodracie, poza tym, że właściwie też jest senatorką. Na koniec zdjęcie Rogwy.
Cole Horton tym razem zajął się historycznymi elementami, które da się dostrzec, oglądając sobie scenę w kantynie Mos Eisley.
Od momentu w którym w 1977 „Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja” trafiły na ekrany kin, sekwencja w kantynie porusza wyobraźnię widzów, sprawia, że chcemy dowiedzieć więcej o istotach tam przebywających. Okryta mrokiem tawerna jest przepełniona interesującymi dźwiękami i widokami, wiele z nich jest zainspirowanych II wojną światową. Od szalonych postaci po swingującą orkiestrę, to tylko kilka dróg jakimi historia ukształtowała galaktyczną spelunę.
Wśród tłumu interesujących osobników kantyny jest Nabrun Leids, czteroręki obcy, który stoi nieopodal baru. Głowa obcego jest dość dużą, ale twarz zakrywa maska oddechowa z oczyma przypominającymi robaka. Wynika to z tego, że gatunek Leidsa nie może oddychać tlenem w atmosferze Tatooine. To wygodnie i w logiczny sposób tłumaczy, że obcy dostał brytyjską maskę gazową z czasów II wojny światowej, jedną z milionów wyprodukowanych podczas wojny przez firmy takie jak Avon Technical Products. Były wydane wojskowemu personelowi, a także cywilom w Anglii i zagranicą. Częste użycie trujących gazów w Europie podczas I wojny światowej spowodowało strach wśród zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Na szczęście atak gazowy na wielką skalę w Europie nie miał miejsca, a wiele z tych masek nigdy nie użyto. Maska noszona przez Nabruna Leidsa podobnie jak wiele innych podobnych, były dostępne ze sporą nadwyżką przez jeszcze kilka dekad po wojnie. Podobnie zresztą jak słynny chlebak, który nosił Indiana Jones w serii filmów.
Warto zauważyć, że scena w kantynie była kręcona podczas dwóch oddzielnych sesji. Pierwsza próba odbyła się podczas normalnych zdjęć w Anglii, angażowała więcej ludzi niż obcych. By wypełnić scenerię bardziej interesującymi postaciami, reżyser George Lucas zalecił dodatkową sesję zdjęciową w Stanach Zjednoczonych, pełną kompletnie nowozaprojektowanych przez Ricka Bakera i jego zespół obcych. Wiele z tych nowych kreacji zawierało elementy wypożyczone z półki pozostawione po poprzednich produkcjach. Przykładem jest choćby Pons Limbic.
Ekipa Bakera stworzyła maskę „Mózgowca” na potrzeby zdjęć w USA od początku, ale kostium postaci był stary, pochodził z lat 40. Diamentowy kształt tej tuniki ujawnia, że była ona używana w starym serialu „Spy Masher”, wyprodukowanym przez Republic Pictrues. Klasyczny serial bazował na postaci z Fawcett Comics Spy Smasherze, samodzielnie zwalczającym agenta nazistów, niejakiego Maskę. Produkcję serialu rozpoczęto 22 grudnia 1941, zaraz po japońskim ataku na Pearl Harbor i tym jak Niemcy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Zdjęcia 12-odcinkowej serii trwały do 29 stycznia 1942, emitowano je rok później.
Nawet najbardziej nieszczęśliwy obcy w kantynie, łowca nagród Greedo, ma powiązania z II wojną światową. Zgodnie z przewodnikiem po dźwiękach „The Sounds of Star Wars”, eksplozja następująca po śmierci Greedo pochodzi z filmu „Sierżant York” z 1941.
W sumie to także bar ma pewne nawiązania do II wojny światowej. Są tu części silnika Gloster Meteor, który pełni rolę wiszącego, metalowego dozownika drinków. Rury wydechowe później stały się głową IG-88, wraz z innymi przedmiotami. Prawdę mówiąc, wiele elementów tego silnika pochodzącego z II wojny światowej znalazło swoje miejsce w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” o czym z pewnością napiszę jeszcze w przyszłości.
Czym byłaby kantyna bez swojej muzyki? Gdy kończono tę scenę, Lucas znalazł inspirację w zaskakującym źródle. Był to Benny Goodman i swing z lat 30. i początku 40.
Benny Goodman był znany jako „król swingu” a jego muzyka była bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych w okresie prowadzącym i trwania wojny. Jednym z jego najbardziej znanych nagrań jest jego wersja „Sing, Sing, Sing” Louisa Primy z 1939. Wiele osób może kojarzyć melodię „Sing, Sing, Sing” z reklamy ciasteczek marki Chips Ahoy z lat 90.
Gry kręcono dokrętki w USA do sceny w kantynie, „Sing, Sing, Sing” grano na głos, by utrzymać tempo i ruchy aktorów w kostiumach muzyków. Phil Tippett, pracownik ILM, wspomina o tym w przewodniku J.W. Rinzlera The Making of Star Wars.
- Mieliśmy tańczyć do starej kasety z muzyką Benny’ego Goodmana, którą George przyniósł, a instrumenty zaprojektowano w ILM.
Podczas gdy Lucas i współ montażysta Richard Chew składali scenę w kantynie, Chew zapytał Lucasa co chciałby usłyszeć jako tymczasową muzykę. Według „Making of Star Wars” powiedział:
- Wiesz George, słyszałeś kiedyś tybetańską muzykę, myślę, że ich śpiewy i instrumenty z kości zwierzęcych mogłyby by być odpowiednie.
Lucas odparł
- Nie. Użyjemy Benny’ego Goodmana. Oni będą swingować.
John Williams wspomniał potem ten proces.
- George znalazł nagranie, które polubił. Użył je jako tymczasowej muzyki, nakręcił z nią scenę, dzięki czemu uzyskał rytmiczną ciągłość ujęcia. Powiedział do mnie bym wyobraził sobie, że te stwory z przyszłości mają jakąś kapsułę czasu i zatrzymały się w latach 30. w nagraniach swingu Bennego Goodmana. Możesz sobie wyobrazić ich zniekształcony sposób jak to zagrać?
Dowód pozostał w notatkach z 1997 z wydania ścieżki dźwiękowej „Nowej nadziei”. Melodia z kantyny jest opisana „kilku obcych z przyszłości znajduje muzykę swingową Benny’ego Goodmana z 1930 i próbuje ją zinterpretować”.
Jak widzicie, kantyna nie byłaby tym samym, gdyby nie wpływ II wojny światowej. Niezależnie, czy są to kostiumy, rekwizyty, dźwięki czy muzyka, pozostałości z lat 30. i 40. można dostrzec w tej ikonicznej scenie.
Wygląda na to, że John Knoll nadzorując pracę nad „Rogue One” kładzie dość duży nacisk na rozwój nowych technologii filmowych. Obecny szef ILM nie raz twierdził, że uważa „Mroczne widmo” za jednej z najbardziej przełomowych filmów w historii kina, zwłaszcza jeśli chodzi o wykorzystanie efektów specjalnych. „Gwiezdne Wojny” i George Lucas zawsze starały się pchnąć technikę do przodu i widać, w pierwszej „Antologii” możemy mieć kilka rewolucji.
O pierwszej już pisaliśmy. Chodzi o to, że Gareth Edwards i Greig Fraser, chcą używać eksperymentalnych kamer 6k. Druga to na razie plotka, czyli komputerowo wygenerowanyPeter Cushing w roli Tarkina. Akurat to nie będzie przełom, gdyż parę razy zdarzyło się to już w historii kina (choćby „Sky Kapitan i Świat Jutra” z Lawrencem Oliverem). Odtwarzanie komputerowo zmarłego aktora zawsze budzi pewne kontrowersje, ale kto wie, może „Rogue One” przyczyni się do popularyzacji tego trendu (lub wręcz przeciwnie).
Trzecia technologia, którą chwali się już ILM to wirtualna rzeczywistość wykorzystywana do tworzenia cyfrowej scenografii, w której reżyser może się swobodnie poruszać. Coś takiego próbowano przy „Rogue One”, a Gareth Edwards był bardzo podekscytowany tym, co zobaczył. Żartując nawet nazwał tę komputerową rzeczywistość prawdziwą. Filmik na temat wykorzystania wirtualnej rzeczywistości przez ILM można obejrzeć tutaj. O Edwardsie jest przez chwilę.
Jest też trochę zamieszania z rolą Madsa Mikkelsena. Dwukrotniepisaliśmy, że prawdopodobnie zagra tym razem tego dobrego. Niektóre serwisy zmieniły trochę sens tej wypowiedzi, i według nich to postać Madsa ma być w sumie z perspektywy nawet dobra. A jakby tego było mało na oficjalnej niedawno ukazało się opowiadanie Blade Squadron (część pierwsza), gdzie na jednej z ilustracji pojawia się admirał Imperium Jhared Montferrat. Chris Trevas tworząc jego podobiznę inspirował się Madsem. Niby to tylko inspiracja, ale kto wie.
Tymczasem Donnie Yen wypowiedział się na temat „Rogue One”. Przyznał, że to wspaniałe i pouczające doświadczenie dla niego stać się częścią takiej wielkiej franczyzy. „Gwiezdne Wojny” to był jego jeden z pierwszych filmów SF, który zobaczył jeszcze jako nastolatek, wówczas nie przypuszczał, że pewnego dnia w nim zagra. Yen znany jest z występów w dość brutalnych filmach, więc aktor powiedział, że w końcu przyszedł czas, że będzie mógł pozwolić swoim dzieciom obejrzeć film w którym gra. „Gwiezdne Wojny” to film rodzinny i myśli, że dzieci go pokochają. Swoją drogą ciekawe, czy „Rogue One” dostanie w USA choć rating PG-13? A tak w ogóle to Donnie dość dużo rzeczy wrzuca na media społecznościowe, co prawda hełmy musiał potem skasować, ale ten aktor może być źródłem jeszcze nie jednego przecieku.
Cole Horton w kolejnym artykule o II wojnie światowej nie koncentruje się na niej, co raczej na zdjęciach archiwalnych oraz filmach o tym konflikcie i ich wpływie na produkcję „Nowej nadziei”. Tym razem ujęcie jest trochę inne niż te, które prezentuje Bryan Young.
Zanim „Gwiezdne Wojny” stały się blockbusterem, był to zaledwie pomysł filmowca George’a Lucasa. By urzeczywistnić swoją wizję, Lucas zatrudnił utalentowanych artystów i twórców filmowych, którzy potrafili przedstawić jego historię tak, by ożyła. Więc gdy przyszło do dopracowania jego wizji kosmicznych bitew Lucas spojrzał w przeszłość. Filmy wojenne oraz archiwalne zdjęcia walk myśliwskich z II wojny światowej stały się inspiracją dla ekscytujących bitew kosmicznych, takich jakich publiczność jeszcze nie widziała wcześniej.
Od bitew nad Gwiazdą Śmierci po bohaterów „Rebeliantów” uciekających imperialnej blokadzie, bitwy okrętów gwiezdnych są jednym z najbardziej ekscytujących momentów w każdej opowieści „Star Wars”.
– Jedną z przyczyn dla których zacząłem pisać „Gwiezdne Wojny” było to, że chciałem zobaczyć statki gwiezdne w niesamowitych bitwach w kosmosie – mówi George Lucas podczas archiwalnego wywiadu z Jonathanem Rinzlerem dla „The Making of Star Wars (Enhanced Edition)”. – Gdy byłem dzieckiem, kochałem seriale „Flash Gordon” i „Buck Rodgers”, ale myślałem by stworzyć doświadczenie bliższe oglądaniu walk myśliwców z filmów o II wojnie światowej, z okrętami nurkującymi i wznoszącymi się w realistyczny sposób.
Ten realistyczny styl kosmicznych bitew to coś ustaliły „Gwiezdne Wojny”. Lucas wyjaśnia:
– Jedną z kluczowych wizji jaką miałem na ten film, gdy zaczynałem, były walki w kosmosie ze statkami – dwoma okrętami latającymi przez przestrzeń i strzelającymi do siebie. To był mój oryginalny pomysł. Powiedziałem sobie „chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć”. W „Star Treku” okręt zawsze stał i strzelał do innego stojącego okrętu, strzelały do siebie laserami i jeden z nich znikał. To nie były walki myśliwskie, w których ścigaliby się podczas strzelania w kosmosie.
Podczas gdy ta wizja wydawała się jasna Lucasowi, znalazł on kreatywny sposób by podzielić się z nią z członkami ekipy pracującymi nad „Gwiezdnymi Wojnami”. Zmontował on własną kompilację scen bitewnych zarówno z archiwalnych ujęć, dokumentów jak i filmów wojennych.
– Za każdym razem, gdy w telewizji był film wojenny taki jak „Mosty Toko-Ri” (The Bridges of Toko-Ri, 1954), oglądałem je, a gdy były tam walki myśliwców, nagrywałem je na wideo. Potem przetransferowałem to na taśmę 16mm i zmontowałem tak by pasowało do mojej wizji „Gwiezdnych Wojen”. To był naprawdę mój sposób by ukazać ruch okrętów kosmicznych.
Ostateczny rezultat był całkiem spory, bo jak dalej pisze Jonathan Riznler w The Making of Star Wars:
– W pewnym momencie miałem 20 do 25 godzin zmontowanych kaset – wspomina Lucas.
W kwietniu 1975 Lucas spotkał się z Johnem Dykstrą, który został potem nadzorującym wizualne efekty specjalne pierwszego filmu z cyklu „Gwiezdne Wojny”. By zrealizować swoją wizję, Lucas podzielił się swoim projektem, który stworzył dwa lata wcześniej, już zmontowanymi bitwami powietrznymi. Ekipa Industrial Light & Magic używała ich przez cały czas trwania produkcji.
– Zaprojektowano cały system kamer dla „Gwiezdnych Wojen” – wspomina kamerzysta ILM Richard Edlund w jednym z archiwalnych wywiadów, opowiadając o tym jak projektowano i kręcono ujęcia. – Wszystkie kompromisy które musieliśmy wypracować opierały się na tym filmie, który dał nam George, montażu klipów z II wojny światowej na taśmie 16mm, które ukazywały nam dynamikę, montaż sekwencji i sposób w jaki okręty mają się poruszać. Wiedzieliśmy jakiego rodzaju ujęć on oczekiwał, to była nieoceniona pomóc w utrzymaniu tego, co mogło się stać niesamowitym miszmaszem.
Doświadczony twórca modeli i efektów wizualnych Paul Huston wspomina swoje początki w ILM, gdy firma wciąż była bardzo młoda. W książce Star Wars Storyboards: The Original Trilogy jest cytowany:
– … spędziliśmy wspaniały czas w tym dziale, z jego żużlowymi ścianami, sklejką na podłodze, kanałowych drzwiach na kozłach dla stołów z rysunkami na stołach, oraz Movieolą z czarno-białymi montażami George’a przedstawiającymi atak na Gwiazdę Śmierci zrobiony ze starych zdjęć filmowych z II wojny światowej. Joe pokazał mi ujęcie japońskiego Zero lecącego z lewej do prawej, mijającego wieżyczkę lotniskowca i powiedział „ten lotniskowiec to Gwiazda Śmierci, Zero to X-Wing. Resztę zrób w ten sposób”.
Joe Viskocil, artysta zajmujący się efektami pirotechnicznymi, także inspirował się zdjęciami z II wojny światowej, powiedział w wywiadzie w 1978 na potrzeby materiałów marketingowych i promocyjnych wiceprezesowi Lucasfilmu Charlesowi Lippincottowi:
– George chciał zobaczyć efekt kuli ognia, w zdjęciach z II wojny światowej widzieliśmy okręt rozrywany i zmieniający się w wielką kulę ognia. Jedną z rzeczy, za którą jestem wdzięczny George’owi to fakt, że dał mi wolna rękę w tym co chciałem robić. Dał mi zamysł tego, co chciał zobaczyć, a ja to rozwinąłem.
Gdy zakończono zdjęcia i rozpoczęła się postprodukcja, George Lucas nie był zadowolony z pierwszego montażu filmu i ostatecznie zatrudnił nowych montażystów. Nie chcąc wpłynąć na ekipę nowych montażystów „Nowej nadziei” zabronił im oglądania oryginalnego montażu „Gwiezdnych wojen”, jak wspomina montażysta Richard Chew.
– Jedyną wskazówką jaką George mógł mi dać to były czarno-białe montaże walk myśliwskich z II wojny światowej.
Nawet projektant dźwięków Ben Burtt pracował na filmach wojennych, przynajmniej zgodnie z wywiadem zawartym w „The Making of Star Wars”. –
– W tamtym czasie ukończono bardzo niewiele ujęć bitwy końcowej, ale pracowaliśmy nad roboczą wersją bazującą na filmach z II wojny światowej. Więc tam podgrywałem dźwięki okrętów kosmicznych i laserów. Mieliśmy Spitfirey lecąc i brzmiące jak statki kosmiczne, mieliśmy dźwięki laserów wystrzeliwane z Messerschmittów. To było względnie szalone.
Chociaż montaż i praca nad dźwiękiem czy efektami wizualnymi z ILM trwały dłużej niż planowano i nie wszystko było ukończone, Lucas zaprosił kilku swoich przyjaciół i znajomych, by zobaczyli wczesną wersję montażu filmu w lutym 1977. Willard Huyck był tam i wspomina odbiór publiczności
– Obejrzeyliśmy film, napisy przeleciały, tam były tony informacji, a potem ujrzeliśmy ten okręt i Dartha Vadera – wspomina Huyck w wywiadzie z 1997. – Problemem było to, że prawie żadne efekty zostały skończone, a w ich miejsce George wmontował walki myśliwskie z II wojny światowej, więc w jednej sekundzie widzisz Wookiego na okręcie, a potem lecą nagle „Mosty Toko-Ri”. Tak to wyglądało. „George o co chodzi?”
Francis Ford Coppola także zobaczył film i powiedział:
– Trudno było to oceniać. To wciąż sprawiało wrażenie poskładanego ze sznurków, brakowało ujęć, a japońskie myśliwce nurkowały… Nie wiedziałem jak do tego podejść. Myślałem, że to jakieś przedziwne powtórzenia.
Steven Spielberg też znalazł się wśród przyjaciół, którzy widzieli wersję roboczą, wspomina o tym „The Making of Star Wars”:
– Ten film nie był do końca gotowy, by w ogóle go pokazać komukolwiek. Miał tylko z kilkanaście ukończonych scen z efektami, większość z nich stanowiły zdjęcia z II wojny światowej. Więc trudno było zrozumieć to czym ten film się stanie. Kochałem to, ponieważ pokochałem historię i postaci. Ale reakcja nie była dobra. Prawdopodobnie byłem jedynym, któremu się to podobało I powiedziałem George’owi jak bardzo to kocham.
Latem 1977 ujęcia z efektami nie tylko były już ukończone, ale też okazały się być rewolucyjne. Publiczność sprawiła, że film ten pobił rekordy oglądalności, rozhulała się franczyza silnie działająca przez 40 kolejnych lat. A zwykłe ujęcia filmowe z II wojny światowej stały się przodkami nowoczesnych technik prewizualizacji, rozwiniętych w filmach „Gwiezdne Wojny” i obecnie powszechnie wykorzystywanych w przemyśle filmowym. Najlepsze w tym wszystkim, że inspirowane II wojną światową zdjęcia stają się podstawą dla bitew kosmicznych w „Gwiezdnych Wojnach” które dopiero nadejdą!
Dziś czasu polskiego, a jeszcze wczoraj w strefie czasowej Anaheim podczas Celebration, odbyła się oficjalna światowa premiera „Zemsty Sithów” w 3D. Na razie była to jedyna okazja by zobaczyć skonwertowany film. Nie wiadomo kiedy trafi on do szerokiej dystrybucji, a także jak wygląda sprawa z konwersją klasycznej trylogii.
Oficjalną premierę „Zemsty” uświetnili Ian McDiarmid i Dennis Muren, który był odpowiedzialny za konwersję. Muren jest legendą ILM, przez niektórych jest nazywany ojcem CGI w filmach, pracował przy pierwszych pięciu wyprodukowanych epizodach. Oryginalnie nie pracował przy „Zemście”, ale wraz z konwersją może się pochwalić pracą przy wszystkich sześciu filmach. Podobnie jak w przypadku poprzednich konwersji, tak i tym razem ILM posiłkował się hinduską firmą Prime Focus.
KOMENTARZE (6)
MakingStarWars dotarł do mejli w które były częścią przygotowywanego wywiadu z Maryann Brandon i Mary Joe Markey na temat ich pracy jako montażystek, w szczególności oczywiście dotyczących „Przebudzenia Mocy”. Jest tu kilka informacji, które pokazują jak wygląda ten proces z ich strony.
Po pierwsze okazuje się, że J.J. Abrams osobiście nie robi pierwszego montażu. Czasem coś tam pomaga, wskazuje, ale nie jest w stanie usiedzieć przy tym. Za pierwsze cięcia odpowiadają właściwie samodzielnie montażystki. Abrams dołącza do nich by obejrzeć ich dzieło, a potem pracuje nad drugi, a czasem nawet dopiero trzecim podejściem.
Jedną z przyczyn, dla których Abrams nie jest w stanie przebrnąć przez tę pracę jest fakt, że produkuje on bardzo dużo materiału zdjęciowego. Czasem jest nawet tego więcej niż szesnaście godzin na dzień. Jest więc z czego wybierać. I tu właśnie Abrams umywa ręce, wybór ujęć w większości to dzieło montażystek. Zdaje się na nie. To bez wątpienia różni go od Lucasa, który mocno kontrolował zawsze tę cześć procesu powstawania filmu.
Sam zaś lubi montować filmy w momencie gdy już podkłada się dźwięk, w dodatku taki który jest bliski końcowej wersji (tymczasowa muzyka). Więc w Bad Robot używano starych utworów Johna Williamsa, ponieważ nowych nie ma.
J.J. nigdy nie przestaje pracować i zmieniać. Potrafi skończyć montaż i wyeksportować film jakieś 10-15 minut przed umówionym oglądaniem w studio. Tu ma podobnie jak Lucas, który także bardzo długo poprawia różne drobne rzeczy.
Ścieżka dźwiękowa od razu jest montowana w 5.1. Często zdarza się przy innych filmach, że dodaje się to potem, Abramsowi jednak zależy na jakości i robią to od razu.
Zdjęcia kręcono czterema kamerami, przez dwie niezależne jednostki.
Podczas post-produkcji J.J. utrzymuje pewien kontakt z aktorami i wysyła im kwestie do nagrania, które powstają podczas montażu i potem zastępują to co nagrano wcześniej.
Obecnie trwają prace nad najcięższymi ujęciami z efektami specjalnymi i to one są montowane. To znaczy, że montażystki dostają średnio 3-4 razy w tygodniu takie ujęcia z ILM. Są one albo już skończone, albo niewiele im brakuje do finalnej wersji.
To montażystki są strażnikami wszystkich zdjęć. Więc marketingowcy nie mają z czego wybierać, wszystko znajduje się w Bad Robot w Los Angeles. To montażystki wydzielają ujęcia do spotów telewizyjnych, zwiastunów i wszystkich innych elementów produkcji.
Jeśli jest jakaś dziura, którą trzeba zapełnić, montażystki mówią o tym J.J.owi. W ich dotychczasowej pracy (niekoniecznie nad „Gwiezdnymi Wojnami”) zdarzyło się to parę razy. Raz nawet takie ujęcie do dostawienia powstało na trzy tygodnie zanim zamknięto film.
Montażystki przyznały, że nie zawsze pracują chronologicznie. Wybierają sobie sceny tak, by czasem jednego dnia montować dialogi, a innego jakąś większą sekwencję.
Przyznały też, że montowały zwiastun zajawkowy, gdy jeszcze trwała produkcja i zdjęcia w Pinewood.
Zmieniamy temat. Analitycy już zastanawiają się nie tylko ile film zarobi, ale też ile przyniesie w pierwszy weekend. Na razie Bloomberg przewiduje, że nowi „Avengersi” powinni w tym okresie zarobić koło 217 milionów USD w samych Stanach. Liczą, że tym samym „Avengersi” poprawią wynik pierwszej części, który wynosi 207 milionów USD i jest obecnie rekordem. Bloomberg dodaje, że jeśli jakiś film miałby szansę pokonać Marvela to właśnie są to siódme „Gwiezdne Wojny”, który wchodzi w grudniu. Podobno Epizod VII ma ku temu spory potencjał.
Tymczasem Oscar Isaac i Domhnall Gleeson promują „Ex Machinę”, swój najnowszy film. Czasem są pytani o „Przebudzenie Mocy”. Isaac po raz kolejny wspominał o scenografii, mówiąc, że bardzo mu się podobało to co J.J. Abrams kazał zbudować. Dla Isaaca jako aktora była to olbrzymia frajda pracować na tym planie, wiedząc ile rzeczy tam powstał i że reżyser nie polega jedynie na grafice komputerowej. Gleeson zaś potwierdza, że Abrams to wspaniały i wyjątkowy człowiek i mówi, że włożono wiele wysiłku i miłości w to co zbudowano.
KOMENTARZE (5)
„Rogue one” tak będzie nazywał się pierwszy spin-off „Gwiezdnych Wojen”. Dziś potwierdził to Bob Iger podczas spotkania udziałowców Disneya, które odbyło się w Palace of Fine Arts w San Francisco. Czyli film nie będzie ani o Hanie Solo, ani też o Boba Fetcie.
„Rogue one” będzie pierwszym kinowym filmem, który będzie ukazywał postacie i wydarzenia poza tymi znanymi z jądra filmowej sagi (epizodów). Jak wskazuje tytuł będzie to film o rebelianckich pilotach ze słynnej Eskadry Łotrów.
Film wyreżyseruje Gareth Edwards (o czym wiemy od dawna), a za scenariusz odpowiada Chris Weitz, co nieoficjalnie podano z końcem stycznia. Pierwszą aktorką obsadzoną w filmie jest Felicity Jones, którą nominowano w tym roku do Oskara za rolę w filmie „Teoria wszystkiego”. To również wiedzieliśmy nieoficjalnie.
Film bazuje na pomyśle Johna Knolla, szefa kreatywnego ILM i jednej z osób, która na stałe wpisała się w historię „Gwiezdnych Wojen”. Knoll będzie producentem tego filmu, w czym pomogą mu Simon Emanuel („Mroczny Rycerz powstaje”, „Szybcy i wściekli 6”) oraz Jason McGatlin. Koproducentami będą Kathleen Kennedy, Tony To („Kompania braci”, „Pacyfik”) oraz John Swartz, który także jest koproducentem „Przebudzenia Mocy”. Zdjęcia rozpoczną się latem w Londynie. Film będzie mieć swoją premierę 16 grudnia 2016.
O tym, że film może dotyczyć eskadry Łotrów sugerowały przecieki w maju zeszłego roku. Wtedy przypuszczano jednak, że to będzie trzeci spin-off.
J.J. Abrams udzielił ostatnio kilku wywiadów, w których wspomniał trochę o „Przebudzeniu Mocy”. Odniósł się też do ważnego dla nas tematu, czyli wszelkich plotek i spekulacji, które się pojawiają w Internecie i zdradzają fabułę. Reżyser, scenarzysta i producent w jednej osobie jest świadom ich istnienia, ale dodatkowo w pewien sposób śledzi to co się pojawia. Fakt, że się pojawiają jest dla niego naturalny. I jak twierdzi niektóre z nich są prawdziwe. Inne nie. Oczywiście nie zdradził, które są które.
Abrams przyznał też, że absolutnie rozumie fanów, którzy czytają i rozpowszechniają te spoilery. Wręcz w pewien sposób jest z tego zadowolony, bo tym ludziom zależy na tym filmie, już są emocjonalnie zaangażowani. Sam reżyser dodaje też, że jako fan pewnie zachowywałby się podobnie. Jednocześnie nie ma zamiaru łagodzić czy zmieniać swojej polityki względem wycieków. Powtarza jak mantrę to co mówił już wiele razy. Jego zdaniem odpowiednim miejscem na odkrycie fabuły filmu jest kino, bo to jest niezapomniane doświadczenie. Nie chce by ludzie z góry wiedzieli, co się wydarzy, stąd starają się trzymać wszystko w takiej tajemnicy. Dołożyli wszelkich starań by tak się stało, ale nie zawsze się udaje.
W innym wywiadzie z kolei, Abrams odniósł się do zwiastunów i małej ilości informacji. Twierdzi, że jest tyle rzeczy do pokazania, że muszą się zastanowić co pokazać. Także ze względu na oczekiwania fanów, nie chcą by to co pokażą okazało się słabe, niedokończone, czy nadmiernie rozrosło się w oczach fanów. Zresztą jak sam mówi, jest jeszcze niecały rok do premiery, więc jest sporo czasu na przedstawianie kolejnych elementów filmu. Fanom zaś podziękował za cierpliwość, uczciwość i przede wszystkim zainteresowanie Epizodem VII.
Abramsa także interesuje zarówno efekt końcowy jak i przyjęcie tego filmu. Nie może się doczekać tego momentu i czeka by móc zobaczyć skończony obraz. Chwali też swoją ekipę, zwłaszcza tę obecnie zaangażowaną w postprodukcję. Jak to zawsze z filmami bywa, tak i ten sprawił pewne problemy, które Abrams ładnie nazywa wyzwaniami. Jednak jak sam dodaje, zostały one pokonane dzięki wspólnej pracy.
Abrams w innym wywiadzie pochwalił też Domhnalla Gleesona, mówi, że to bardzo dobry aktor i cieszy się, że mieli go w obsadzie. Wywiadu tego udzielił irlandzkiemu dziennikowi, więc pewnie dlatego wspomniał akurat Gleesona. W podobnym tonie Abrams bardzo miło wspominał zdjęcia na Skellig Micheal.
Swoją drogą Abrams chyba potwierdził udział Billie Lourd, córki Carrie Fisher w „Przebudzeniu Mocy”. Też ją chwalił, choć nie mówił wprost za co i czy gra w Epizodzie VII. Przyznał, że zna ją odką miała jakieś sześć lat i że ma wielki talent, no i że Carrie ją wciągnęła na pokład.
Sama Carrie mówi natomiast, że posłała Billie na kurs aktorski, gdyż sama jest słabą aktorką. Co ciekawe Fisher przyznała też, że jeszcze nie widziała zwiastuna zajawkowego „Przebudzenia Mocy”.
Przy okazji Oskarów ekipa MTV zaczepiła na chwilę Lupitę Nyong’o i zapytała ją o „Gwiezdne Wojny”. Lupita odpowiedziała jedynie, że jest pewna iż ten film bez wątpienia zmieni jej karierę.
Gdy ogłaszano ekipę Abramsa jako szefa ekipy od efektów wizualnych wymieniono Rogera Guyetta, jednego z weteranów ILM. Ale wygląda na to, że nie jest on jedynym wielkim Lucasfilmu. Otóż jak się niedawno okazało Dennis Muren nie tylko jest na pokładzie „Przebudzenia Mocy”, ale też dalej pracuje przy kolejnych „Gwiezdnych Wojnach” (spin-offy? Kolejne epizody?). Co prawda pełni on obecnie rolę nadzorczą i konsultanta, zostawiając ciężką pracę młodszym kolegom, ale wspomniał też coś o VII Epizodzie. Celem było to, by widownia oglądając ten film przypominała sobie uczucia towarzyszące klasycznej trylogii. Dlatego właśnie używają czasem też starych technologii. Muren ostatnio odpowiadał za konwersję na 3D „Ataku klonów” i „Zemsty Sithów”, wcześniej pracował przy efektach klasycznej trylogii i dwóch pierwszych prequeli. Konsultantem podobno ma być inna legenda ILM, John Knoll. To akurat dziwne nie jest, zważywszy fakt, że Knoll nadzoruje wszystkie projekty ILM w jakiś sposób.
KOMENTARZE (10)
Obecna prezes Industrial Light and Magic została awansowana na nowego dyrektora generalnego Lucasfilmu. Brennan przez 16 lat zarządzała ILM. Teraz będzie nadzorować wszystkie działania operacyjne Lucasfilmu, ILM i Skywalker Sound. Będzie bezpośrednio raportować do Kathleen Kennedy oraz prezesa Walt Disney Studios Alana Bergmana (on podlega bezpośrednio Alanowi Hornowi). Jak zapewnia sama Lynwen w jej kompetencjach będzie pilnowanie komunikacji i współpracy zarówno między podmiotami Lucasfilmu jak i partnerami zarówno w Disneyu jak i poza tą organizacją. Ma też zapewnić, że kluczowa marka („Gwiezdne Wojny”) znajduje się na właściwej drodze w długoterminowej strategii i wizji firmy. Jak sama twierdzi, Lucasfilm i Kathneen Kennedy mają w Disneyu bardzo dużą autonomię.
Kennedy dodaje, że przyśpieszają produkcję telewizyjną, filmową, gier oraz parków tematycznych. Lynwen ma się zająć działalnością operacyjną. Niektóre źródła sugerują, że ruszy się tu coś z serialami (może i aktorskim) czy rewitalizacją „Indiany Jonesa” (reboot lub tylko zmiana aktora).
Brennan twierdzi, że Lucasfilm nie jest już tylko firmą produkującą filmy, czy bazującą na jednej franczyzie. Są odpowiedzialni za dziedzictwo George’a Lucasa, w tym „Gwiezdne Wojny”, które znaczą bardzo wiele dla ludzi na całym świecie. To wymaga upewnienia się, że wybory związane z przyszłością są odpowiednie tak dla marki jak i fanów.
Trwają obecnie poszukiwania na miejsce Brennan w ILM, choć póki co będzie ona nadzorować wiele projektów. Wciąż będzie związana z ILM ale już na innym poziomie.
To właśnie Brennan w dużej mierze odpowiada za otwarcie filii ILM poza granicami Stanów (Londyn, Singapur, Vancouver), czy wynajmowanie podwykonawców z Indii (Prime Focus) czy Chin (Base FX). Dzięki temu obniżyła zarówno koszty jak i znalazła sposób na rosnące podatki. Jednocześnie główna siedziba ILM pozostała w San Francisco, podczas gdy niektóre firmy z branży wyniosły się już z Kalifornii, czy nawet USA. ILM obecnie ma przed sobą złote lata, bo przez co najmniej najbliższą dekadę ma zapewnioną pracę nad nowymi „Gwiezdnymi Wojnami” czy filmami Marvela.
Brennen podkreśla, że Lucasfilm pozostanie w San Francisco.
KOMENTARZE (2)
Na początek mała informacja na temat tego, co krąży w sieci od kilku dni. Otóż serwis Ikwiz po raz kolejny wyssał z palca sobie newsy, które podchwyciły inne strony. Tym razem pisali, o tym, że J.J. Abrams nalega na to, by przyśpieszyć premierę Epizodu VII tak by pojawiła się jeszcze w kinach w wakacje tego roku. Tę informacje zdementowały inne źródła. Nie jest ona taka całkowicie bezpodstawna, bo w przypadku „Mission: Impossible 5”, które produkuje Bryan Burk i J.J. Abrams, faktycznie zostało przyśpieszone o kilka miesięcy. Jednak w tym przypadku nie będzie uruchomiona tak duża kampania powiązana z zalewem produktów. Na razie wiemy na pewno, że część zabawek i gadżetów pojawi się 4 kwietnia, natomiast drugiej fali należy spodziewać się koło 2 grudnia. Podobno wtedy pojawi się między innymi ścieżka dźwiękowa z filmu. Film zaś pojawi się 18 grudnia 2015 w USA i 25 w Polsce. Zdaniem Ikwiz za przyśpieszenie miały odpowiadać przecieki, które podobno denerwują Abramsa i nie daje on z nimi rady.
J.J. Abrams przy okazji odbierania nagrody VES (twórców efektów specjalnych), nie tylko wspomniał o tym, że będzie producentem wykonawczym kolejnych epizodów, ale też udało się go w kilku dziennikarzom podpytać o „Przebudzenie Mocy”. Między innymi o IMAX. Reżyser przyznał, że w filmie znajduje się tylko jedna scena nakręcona pod ten format, ale podobno jest ona dobra. Potwierdza to wcześniejsze informacje. Mówił też o tym jak pogodzono fizyczne efekty z komputerowymi. Abramsowi bardzo się podobała stara szkoła filmowa, gdzie twórcy mieli wiele narzędzi do swojej dyspozycji, ale choć czasy się zmieniły i narzędzi jest więcej, nie oznacza, że wszystkie są dobre do wszystkiego. Podobno używali wielu praktycznych efektów, tam gdzie można to było zrobić, ale posiłkowali się też komputerowymi. Zwłaszcza gdy trzeba było coś usunąć z kadru lub dodać. Abrams twierdzi, że nie ograniczali zbytnio liczby komputerowych efektów, co niektóre media próbują sugerować, ich jest podobno całkiem sporo, ale bardziej chodziło o kombinacje i umiejętne połączenie jednych i drugich. Stąd zbudowano bardzo dużo fizycznych planów i scenografii. Zdjęcia dzięki temu miały wrażenie autentycznych, dlatego też często kręcono je w świetle dziennym, w słońcu, nie tylko w studiach.
Abrams śmieje się też pod nosem z miecza świetlnego z jelcem. Podobno dostał w jego sprawie bardzo dużo mejli od fanów, jedni bronili tej koncepcji, inni nie, wyrażali przy tym bardzo wiele wątpliwości. J.J. wspomina tylko, że praktycznie większość z nich była omawiana wcześniej przez samych twórców i została w pewien sposób uwzględniona. Cieszy go jednak sama reakcja fanów i to jak bardzo im zależy na tym filmie.
J.J. także publicznie podziękował Kathleen Kennedy za to, że zaprosiła go do świata mieczy świetlnych, X-wingów i TIE Fighterów, w którym spędził dwa ostatnie lata. Było to dla niego zarówno wielkie wyzwanie, jak i spełnienie marzeń. Podczas przemówienia, gdy odebrał nagrodę podziękował też Bryanowi Burkowi oraz Rogerowi Guyettowi, Bad Robot i Industrial Light and Magic. Samo przemówienie można zobaczyć tutaj:
Nie milkną też komentarze po sprawie procesu i ścigania przez prawników osoby, która ujawniła koncept zbroi Kylo Rena. Strona na którą Darth_Simi wrzucał(a) zdjęcia zniknęła z sieci. Niektórzy zastanawiają się, dlaczego Lucasfilm (i Abrams) ścigają właściwie tylko jeden przeciek. Przecież było ich więcej. Otóż jedna z teorii spiskowych głosi, że wśród pozostałych konceptów, które poznaliśmy jest kilka zdjęć i obrazów, które twórcy chcieli byśmy zobaczyli i kilka, które nie mają nic wspólnego z filmem. Zaprzeczanie czy potwierdzanie, które są które, popsułoby istotną część kampanii marketingowej. Dlaczego zatem ścigają Kylo Rena? Bo jest to prawdziwy wyciek, a postać miała być wykorzystana w dalszych fazach reklamowania filmu. Istotne też jest podobieństwo do Dartha Vadera.
Natomiast zawiedzeni mogą być fani rozbłysków, które często stosuje w swoich filmach J.J. Abrams. Niektórzy twierdzą, że to jego znak rozpoznawczy. Bez wątpienia będzie ich mniej, zresztą na zwiastunie zajawkowym widać je jedynie przy locie „Sokoła” gdzie nie są zbyt nachalne. Podobno tak właśnie to ma wyglądać w filmie. Będą obecne, ale w inny sposób niż choćby w „Star Trekach”, w zdecydowania mniej nachalny i bardziej naturalny. Innym elementem stylu Abramsa będzie trochę inne podejście do zdjęć. Dan Mindel nie zawsze robił klasyczne ujęcia, czasem trochę pozwolił kamerze płynąć, dokładnie tak jak w zwiastunie zajawkowym i locie „Sokoła Millennium”.
Domhnall Gleeson i Oscar Isaac nie mają teraz szczęścia, są rozchwytywani przez media, zwłaszcza ze zbliżającą się premierą „Ex Machiny”, w której grają główne role. Dziennikarze jak tylko mogą, dopytują ich o „Gwiezdne Wojny”. Gleesonowi znów udało się niechcący coś zasugerować. Przyznał, że choć faktycznie już wcześniej grał z Oscarem w jednym filmie, to zdziwił się, gdy zobaczył go podczas czytania scenariusza. Jednak na planie nie mieli zbytnio okazji by ze sobą porozmawiać, czy wchodzić w interakcje. Niektórzy sugerują, że ich postacie nie mają wspólnych scen w „Przebudzeniu Mocy”. I jeszcze a propos czytania, podobno było tam zdecydowanie więcej osób, ale to już nie raz sugerowano.
Właściwie to już jest wiadome od dawna, ale przy okazji tych wszystkich niedawnych wywiadów, znów pojawiają się pytania o rolę Harrisona Forda. Z różnych źródeł wiemy, że film jest przede wszystkim o nowym pokoleniu, ale skoro wypadek Forda, który niby miał być tylko postacią dziedzictwa w tle, tak mocno skomplikował kręcenie zdjęć, to może mimo wszystko jest go więcej. Niestety w odpowiedzi na te pytania dziennikarze słyszą tylko słynne „Nie mogę o tym mówić”.
John Boyega wypowiedział się natomiast o „Przebudzeniu Mocy” przy okazji nagród BAFTA. Mówił, że fani powinni być podekscytowani, bo mają zarówno starą obsadę, jak i klasyczne efekty, chwalił Abramsa. Wspomniał też, że świetnie bawił się na planie z Daisy Ridley, która została jego bliską przyjaciółką. No i jego zdaniem jest ona świetną aktorką. Całą wypowiedź można zobaczyć tutaj:
Jest też kolejna lista statystów. Są na niej Frank Stone (w zatoczce piratów), Tony Pankhurst (dodatkowo dubler Harrisona Forda) i Geraint Jones (bojownik o wolność). Poprzednia lista znajduje się tutaj
Na koniec jeszcze jedna rzecz. Billie Lourd, córka Carrie Fisher, która jak wiemy także gra w Epizodzie VII, podobno ma zagrać młodszą wersję księżniczki Lei. Plotki nie są jednak w żaden sposób konkretne, mówią zarówno o retrospekscjach jak i hologramach. Warto sobie samemu porównać podobieństwo obu aktorek.
Niektóre z pytań dotyczą produkcji filmu. To właśnie takie jest, a odpowiada na nie Christian Rouet, Senior Technology Officer w ILM.
P: Wiele technik efektów specjalnych nie istniało przed „Mrocznym widmem”. Nie było nawet prób ich wykorzystania. Jak wiele nowych technologii i oprogramowania trzeba było stworzyć, by sprostać wymaganiom? Jakiego typu to jest praca i jak długo to trwa?
O: Inżynierowie odpowiedzialni za rozwój i napisanie oprogramowania pracowali pełne dwa lata przygotowując się do Gwiezdnych Wojen. Stworzyliśmy mnóstwo nowych aplikacji do wspomagania grafiki komputerowej, zgodnie z naszymi wymaganiami. Przykład to lepsze narzędzia do modelowania, do tworzenia cyfrowych strojów, generowania terenu, interaktywnego oświetlenia i tak dalej. Wiele czasu spędziliśmy także nad usprawnieniem cyfrowej produkcji, zwłaszcza by móc pracować na obrazie oglądanym w czasie rzeczywistym. To wymagało mocnego wykorzystania akceleracji sprzętowej dla szybko renderowanego podglądu.
K: Christian Rouet kierował zespołem rozwoju i badań w ILM. Jego zespół odpowiada między innymi za teren z sekwencji podracerów. A dalszy rozwój badań o których wspomniał wspomógł w pełni cyfrowy montaż (w „Ataku klonów”), jak i Video Village (podgląd na żywo w „Zemscie Sithów”). Prócz wspomnianych technologii warto dodać o dużym wpływie „Mrocznego widma” na animatykę. Filmowe scenopisy istniały już wcześniej, ale to właśnie Epizod I był jednym z tych filmów, który je najbardziej rozpropagował i rozwinął, choć niekoniecznie technologicznie.
KOMENTARZE (2)