Ostatnio były urodziny Carrie Fisher, a do tego zbliża się premiera „The Last Jedi” i tak mnie naszło, żeby za pamięci skończyć (dawno temu zaczęłam) opis dnia, w którym po raz pierwszy widziałam „Łotra 1”. Sama idea takiego wpisu jest zaczerpnięta od Lorda Sidiousa, a opis mojej premiery „Przebudzenia Mocy” znajduje się tutaj: /Forum/Temat/20524
Na wstępie muszę nakreślić, że tak się wyrażę, tło wydarzeń.
Końcówka roku 2016 jawiła mi się jako okres, w którym co chwilę będzie miało miejsce jakieś fajne, z mojego punktu widzenia, wydarzenie. Ostatni kwartał roku miał być wypełniony m.in. różnymi popkulturowymi premierami, na które czekałam. Snułam nieśmiałe plany i czekałam na te wszystkie atrakcje. Niestety wszystko zaczęło się sypać. Praktycznie wszystkie moje plany wzięły w łeb głównie przez remont. A dokładniej wymianę instalacji w całym bloku (połączoną z remontem łazienki), która to miała mieć miejsce na wakacjach. Prace miały się skończyć we wrześniu, no może w październiku (pomijam już fakt, że pierwotnie całość miała mieć miejsce kilka lat wcześniej, ale to już inna historia). Oczywiście wszystko co mogło, poszło nie tak, każdy zaangażowany w to człowiek, który mógł zawalić jakiś termin, zawalił. I w rezultacie remont skończył się tydzień przez świętami. W międzyczasie musieliśmy się wyprowadzić na jakiś czas z domu, przygotować go do remontu, potem po nim posprzątać, a do tego jeszcze wszyscy się rozchorowaliśmy. Kiedy większość z Was szła do kina, my zajmowaliśmy się rekonwalescencją syna i swoją, próbując jak najszybciej doprowadzić mieszkanie ponownie do stanu używalności. W tym wszystkim ominęła mnie większość z tych wyczekiwanych wydarzeń, w tym premiera „Łotra 1”.
Mijał dzień za dniem, unikałam internetu i ludzi, którzy mogli mi coś zdradzić i czekałam kiedy w końcu będę mogła pójść do kina. Okazja nadarzyła się w okresie poświątecznym. Umówiłam się z mamą i 27.12.2016 r. poszłyśmy obejrzeć „Łotra 1”. Było to o wiele spokojniejsze wyjście niż rok wcześniej, nawet się uczesałam i koszulkę starwarsową włożyłam Byłam przeszczęśliwa, że w końcu zobaczę spin-offa. Nawet reklamy przed filmem oglądałam z pozytywnym nastawieniem
I ten seans wynagrodził mi wszystko to co mnie ominęło lub nie wyszło zgodnie z planem w tamtych miesiącach. Byłam strasznie zadowolona, film mi się podobał, po wyjściu z kina nie mogłam przestać się uśmiechać. Szłam chodnikiem, jechałam autobusem i cały czas miałam banana na twarzy.
Resztę dnia rozmyślałam, czytałam, rozmawiałam o „Łotrze 1” (i co chwilę się szczerzyłam). Kiedy wieczorem nasz pierworodny poszedł spać, planowaliśmy coś obejrzeć. Pamiętam, że poszłam do kuchni po owoce i jak tylko wróciłam do pokoju promil, który siedział przed kompem powiedział „Carrie Fisher nie żyje”. Powiem szczerze, że nie byłam bardzo zaskoczona. Nie spodziewałam się raczej pozytywnego rozwoju wydarzeń, ponieważ te informacje, które do nas dotarły nie były zbyt pozytywne. Brałam pod uwagę taki scenariusz. Ale i tak zrobiło mi się bardzo przykro. W trakcie seansu, gdy pojawiła się Leia, pomyślałam, że nie sprawdzałam czy nie ma nowych doniesień o stanie zdrowia Carrie, a tu kilka godzin później taka informacja. Resztę wieczoru spędziliśmy czytając i oglądając różne materiały poświęcone Fisher, wspomnienia ludzi itp.
Podsumowując. Pierwszy raz od baaardzo dawna nie poszłam na nowy film Star Wars w dniu premiery. Ale w sumie nie było to takie straszne I nie wiem czy dzięki temu nie cieszyłam się jeszcze bardziej, jak w końcu dotarłam do tego kina. Grunt, że widziałam film na dużym ekranie (potem jeszcze raz w styczniu). No i tylko Carrie cały czas szkoda