Pisałam w innym wątku, że bardzo spodobało mi się to jak Lord Sidious opisał na blogu, ku pamięci, jak wyglądał jego dzień kiedy dowiedzieliśmy się o wykupieniu Lucasfilmu i tym, że powstaną nowe epizody (/Forum/Temat/17845). Postanowiłam opisać w podobny sposób swój dzień premiery VII epizodu.
Na wstępie powiem, że swego czasu zauważyłam, że lata w jakiś sposób przełomowe dla Gwiezdnych Wojen (premiery filmów, huczne jubileusze) jakoś tak często przynosiły spore zmiany czy ważne wydarzenia w moim życiu. I kiedy zaczynał się 2015 rok zastanawiałam się czy i dla mnie nie będzie istotny. Okazało się, że owszem. Przez te zmiany nie mogłam co prawda świętować premiery tak, jak wcześniej planowałam, ale nie żałuję. Trzy tygodnie przed najważniejszym tegorocznym wydarzeniem dla fanów Star Wars urodziłam Synka.
W związku z tym nie byłam nawet pewna kiedy uda mi się wyrwać do kina. A celebrowanie tego wydarzenia było ograniczone, choć udało mi się wplątać Gwiezdne Wojny pomiędzy zmiany pieluszek (np. obejrzałam „Nową nadzieję”).
Po północy 18 grudnia, jak wielu fanów nie spałam, choć z innych powodów Ale myślami byłam wtedy z tymi co siedzieli właśnie w kinach. Jakiś czas przed premierą liczyłam na to, że uda mi się wyskoczyć na poranny seans, ale kilka dni przed piątkiem okazało się, że w tym czasie będziemy musieli stawić się w przychodni.
Wizyta przyniosła dobre wieści (że możemy zrezygnować ze sztucznego dokarmiania), więc rodzice w dobrych humorach zaczęli znów planować seanse. W drodze powrotnej wskoczyliśmy jeszcze do dziadków po prowiant (chwała babciom za dokarmianie wymęczonych początkujących rodziców!) i szybko wróciliśmy do domu. W biegu coś zjadłam i zabrałam się za karmienie Małego (nie spuszczając z oka zegarka). Skończyłam go karmić i przekazałam tacie dokładnie w momencie kiedy zgodnie z repertuarem zaczynał się seans „Przebudzenia Mocy”, na który chciałam iść. To była jedna z nielicznych sytuacji gdy cieszyłam się z tych długich bloków reklamowych przed filmami. Szybko wypadłam z domu, praktycznie jak stałam, rozczochrana, bez makijażu kryjącego oznaki niewyspania, nawet bez koszulki Star Wars. Na szczęście mam blisko do kina, a na dodatek podjechałam samochodem, więc w kilka minut byłam na miejscu. Dopadłam kasy (na szczęście nie było kolejki) i jeszcze załapałam się na plakat z Rey. A potem się okazało, że te plakaty były dla osób, które kupiły bilety przed 30 listopada, promilowi już nie chcieli dać.
Kiedy weszłam na salę kończył się zwiastun Kapitana Ameryki, a logo Lucasfilmu pojawiło się w momencie gdy siedząc już na swoim miejscu ściągałam kurtkę, więc dotarłam na czas. Uff… Pojawiły się napisy, wzruszyłam się i na dwie godziny przeniosłam do świata Star Wars.
Po filmie niestety nie celebrowałam napisów tylko dość szybko jak na mnie się zebrałam, żeby zmienić promila przy Małym, bo jego seans miał się zacząć za pół godziny. Więc znów był mały sprint. W domu wymieniliśmy się praktycznie w drzwiach, przekazanie kluczyków do samochodu, informacji o Małym (przewinięty etc.) i promil już był w drodze na „Przebudzenie Mocy”, a ja korzystając z tego, że Mały śpi przygotowałam sobie coś do zjedzenia i zaczęłam czytać opinie o filmie, głównie na Bastionie. Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak rozsądniej będzie się zdrzemnąć, więc się położyłam. I oczywiście mój potomek od razu się obudził domagając karmienia i zmiany pieluchy. Szybko więc z galaktyki SW wróciłam do rzeczywistości
Reszta dnia upłynęła mi na zajmowaniu się Małym i głównie podczas karmienia czytaniu, rozmawianiu o filmie (wymiana wrażeń z promilem, przez telefon z innymi fanami). Bardzo się cieszę, że udało nam się zobaczyć nowy epizod w dniu premiery. Wiele osób było tym zaskoczonych. Faktem jest, że cały film trzymałam w pogotowiu telefon, ale wiedziałam, że promil sobie poradzi, a ja w ciągu kilku minut mogę być z powrotem.
To była zdecydowanie godna zapamiętania premiera, choć ani nie była z pompą, ani specjalnie celebrowana ;P
Ponieważ chciałam zobaczyć film przynajmniej jeszcze raz na dużym ekranie (i dla odmiany w 3D), więc niecałe trzy tygodnie później sytuacja się powtórzyła. Znowu wypadłam z domu w momencie gdy zaczynał się seans. Niestety przez zamieszanie z okularami 3D spóźniłam się o jakieś 2 minuty więcej niż poprzednio i przegapiłam napisy :/ Ale grunt, że mogłam cieszyć się drugim seansem, zwłaszcza, że za drugim razem film podobał mi się bardziej.