Janusz "Carno" Tomaszewski
Wysoki, dobrze zbudowany brunet stał na wzgórzu górującym nad miastem. A raczej górującym nad tym, co z tego miasta pozostało.
Myth Drannor.
Miasto umarłych.
Jaden Korr uśmiechnął się. Miasto umarłych... - pomyślał. - Cóż za symbolika... Cóż za wspaniałe miejsce dla niego - mordercy, zdrajcy i renegata. Mroczny Jedi wiedział, że został wytropiony. Wiedział, że niedługo będzie musiał stoczyć kolejną walkę. Ponownie będzie musiał stawić czoła kolejnemu przeciwnikowi, władającemu mieczem świetlnym. Raz jeszcze będzie musiał użyć potęgi Ciemnej Strony, potęgi, której zawierzył wieki temu...
Mężczyzna parsknął śmiechem. Wieki temu... Raptem parę lat minęło od chwili, kiedy wbił ostrze swego miecza świetlnego w pierś Rosha Penina, swego ,,przyjaciela” z okresu nauki w Akademii Jedi Luke'a Skywalkera. Jaden chyba nigdy w życiu nie spotkał równie żałosnej istoty jak Rosh. Chyba jedynym celem istnienia tego słabeusza była śmierć z ręki Korra, śmierć, która otwarła temu ostatniemu drogę do poznania prawdziwej potęgi. Drogę do Ciemnej Strony Mocy.
Oczywiście Jaden musiał potem zabić paru Jedi na Korriban, aby dorwać Tavion i odebrać jej Berło Ragnosa, pradawny artefakt Sithów, ale to było dla niego jedynie dziecinną igraszką. Ciężkie chwile zaczęły się dopiero wtedy, gdy musiał zmierzyć się z Kylem Katarnem. Z wielkim trudem zdołał go unieszkodliwić, zrzucając mu na głowę sklepienie Grobowca Marki Ragnosa. Wtedy właśnie uciekł przed swoim byłym mistrzem po raz pierwszy.
Korr westchnął ciężko. Kyle był upartym kawałem skurwysyna, musiał to przyznać. Po bitwie na Korriban, w ciągu następnych trzech lat starł się z nim dwukrotnie. Katarn po ich pierwszym spotkaniu od czasów Korriban, pozostawił Mrocznemu Jedi na pamiątkę piękną bliznę na twarzy, ciągnącą się od czoła, poprzez nos, aż po podbródek. Gdyby nie przybycie kawalerii - dwóch drużyn szturmowców z kontyngentu lądowego ,,Mroku”, gwiezdnego niszczyciela Jadena - Korr już dawno byłby martwy. Oczywiście Katarn przeżył, wybijając do nogi obie drużyny żołnierzy, ale to dało jednemu z oficerów czas, aby wydostać Mrocznego Jedi z miejsca starcia i odlecieć z nim na pokład niszczyciela.
Jak się nazywał tamten oficer? Daimon... Daimon Frey bodajże. Godna podziwu lojalność z jego strony bardzo spodobała się Jadenowi. Jaka szkoda, że pięć tygodni później Frey nie zdołał wypełnić rozkazu zabicia Boby Fetta. Korr, ze względu na to, że imperialny oficer uratował mu życie, był dla niego łaskawy. Daimon zginął szybko i bezboleśnie. Mroczny Jedi jednym płynnym cięciem odciął mu głowę. Zwykle ci, którzy go zawiedli, ginęli w straszliwych męczarniach, ale nawet u Korra sentymenty brały czasem górę. A po za tym był tego dnia w niezłym humorze.
Trzy starcia z dawnym mistrzem. Trzy ucieczki. A dziś zanosiło się najwyraźniej na czwartą walkę. Jaden miał oczywiście nadzieję, że tym razem w końcu pokona Katarna. Miał dość ciągłych ucieczek. Co oczywiście nie znaczy, że jeżeli będzie przegrywał, nie zbiegnie z pola walki po raz czwarty, oj nie. Jak to kiedyś usłyszał w pewnym tandetnym holofilmie - lepiej jest być żywym tchórzem niż martwym bohaterem. Jaden trochę tę myśl sparafrazował - lepiej jest być żywym Mrocznym Jedi, niż martwym Mrocznym Jedi. Ta wersja zdecydowanie bardziej mu odpowiadała. Korr nie lubił słowa tchórz, a przynajmniej nie lubił go, gdy odnosiło się ono do niego samego.
Musiał przyznać, że Kyle lekko go rozczarował. Od ich ostatniej walki minęły dobre dwa lata, a dopiero parę dni temu Jaden wyczuł, że ktoś jest na jego tropie. A dziś przekonał się, że ktoś znajduje się na tej samej planecie co on, i że się ku niemu zbliża. Nie mógł wyczuć, czy to był jego dawny mistrz, ale nie miał co do tego wątpliwości - kto miałby go wytropić, jeśli nie on?
Mężczyzna rozejrzał się po wzgórzu. Stała tu podobno kiedyś potężna cytadela. Teraz zostały jednak po niej tylko ruiny. Wzrok Mrocznego Jedi zatrzymał się na dwumetrowym kamiennym bloku, zapewne pozostałości po murze obronnym dawnej fortecy. O szczątki tego muru oparty był potężny artefakt Sithów, Berło Ragnosa. Potężny przynajmniej z nazwy. Jaden od pięciu lat próbował użyć jego potęgi, Mocy zawartej w tym kosturze, niestety bezskutecznie. Po prostu nie miał pojęcia jak to zrobić. A skoro nie wiedział, jak go użyć, ten ,,potężny artefakt” był zwyczajnym, bezużytecznym szmelcem. Ale przynajmniej ładnie wyglądał powieszony na ścianie jego kwatery na pokładzie ,,Mroku”. Właśnie - wyglądał. Czas przeszły dokonany. Mroczny Jedi nie posiadał już gwiezdnego niszczyciela. Załoga okrętu po prostu zdezerterowała, oczywiście używając do tego celu niszczyciela, podczas gdy Jaden wraz z grupą podwładnych załatwiał pewne sprawy na powierzchni planety Azra'ten. Na szczęście Berło Ragnosa miał wtedy przy sobie. O szczęściu nie mogli mówić jego podwładni, gdyż Jaden po odlocie ,,Mroku”, delikatnie mówiąc, wściekł się. I tak pozostał sam na powierzchni niegościnnej planety, bez podwładnych, bez niszczyciela, jedynie z artefaktem, którego nie umiał użyć, oraz promem klasy Sentinel.
Korr wielokrotnie zastanawiał się, czemu nie może skorzystać z potęgi zawartej w tym mrocznym kosturze. W końcu doszedł do wniosku, że to przez to, iż jego wędrówka na Ciemną Stronę nie została w pełni zakończona. Początkowo Jaden sam odrzucił wysnuty przez siebie wniosek jako zbyt absurdalny, gdyż dowiódł, ze potrafi korzystać z przerażającej potęgi Ciemnej Strony, a swymi czynami dowiódł, że co jak co, ale zabijanie winnych czy niewinnych przychodzi mu z wielką łatwością. W końcu jednak mężczyzna musiał przyznać, że nie jest aż tak bezduszny, jak chciałby być. Choć zabijanie kobiet i mężczyzn nie wywoływało u niego więcej emocji niż zgniecenie karalucha, nie potrafił jednak zabijać dzieci. Po prostu nie mógł się do tego zmusić. Nawet gdy to sobie uświadomił, nie był w stanie tknąć żadnego dziecka. Nawet podejrzewając, że może otworzyć mu to drogę do niewyobrażalnej potęgi. Cóż, nikt nie jest doskonały.
Jaden wysnuł jeszcze jedną teorię, która zdecydowanie bardziej mu się spodobała. Otóż sadził że Berło nie chce udostępnić mu swej Mocy, ponieważ wyczuwało, że Jaden nie stanie się reinkarnacją Marki Ragnosa. Innymi słowy, czuło, a raczej esencja duchowa dawnego Czarnego Lorda Sithów czuła, że Jadena nie da się opanować. Jakby wiedziało, że Korr to nie słaba i żałosna Tavion...
Cóż, to były tylko teorie, a teorie mają to do siebie, że zwykle są gówno warte. Dla Jadena liczyło się tylko to, że ciągle nie może wykorzystać potęgi tego cholerstwa. Doskonale wiedział, że gdyby posiadał moc Berła, nie tylko Kyle Katarn, ale i Luke Skywalker, i wszyscy inny Jedi razem wzięci byliby dla niego nie większym wyzwaniem niż pijana, szarżująca bantha.
Jaden Korr ponownie spojrzał na ruiny Myth Dranor, rozciągające się pod nim. Mówiąc szczerze, poza nazwą tego miejsca, nie wiedział o nim nic. Wiedział tylko, że Moc go tu ściągnęła. Zapewne po to, aby stoczył tu kolejny pojedynek. W mieście umarłych. Cóż za symbolika.
Mężczyzna długo przyglądał się ruinom. Bardzo długo. Aż do czasu, gdy upewnił się, że jego przeciwnik zjawił się na wzgórzu. Stał teraz jakieś piętnaście metrów od niego. Jaden wyczuwał go od dłuższego czasu. Obcy nie próbował specjalnie ukrywać swej obecności w Mocy. Obecności nie - ale tożsamość tak. Ach, ten Katarn - zawsze taki tajemniczy... Co on sobie w ogóle myślał - że Korr będzie zaskoczony widząc go tu, ponieważ nie może dzięki Mocy odkryć, że to na pewno on? Ci Rycerze Jedi... za dużo holofilmów się naoglądali. Ale cóż - wszystkie figury były już na swoich miejscach, odpowiednio dramatyczna sceneria zapewniona, dwaj bohaterowie - uczeń i mistrz, też niczego sobie. Korr pomyślał z sarkazmem, że to byłaby niezła kanwa kolejnej popularnej holoszmiry, która zbiłaby miliony.
Jaden uznał, że już wystarczająco długo wpatruje się w Myth Dranor. I tak było wystarczająco dramatycznie. Przywołał na twarz najszerszy uśmiech na jaki było go stać, i odwrócił się do swego przeciwnika.
- Kyle, co za miła niespo... - dalsze słowa uwięzły Korrowi w gardle. To nie był Katarn.
Naprzeciwko niego stał niewysoki mężczyzna o blond włosach, w prostej, czarnej tunice - a raczej należałoby powiedzieć - w prostym, czarnym mundurze. U pasa przypięty miał miecz świetlny.
Miecz świetlny oczywiście nie był znowu zbyt wielką sensacją, akademia Skywalkera namnożyła przecież całkiem sporo szwędających się wszędzie rycerzy Jedi, poza tym Korr był świadom, że to Jedi od paru dni go tropi. Jak się okazało, to jednak nie jego był mistrz podążał jego śladem, lecz Jaden był przekonany, że nikt inny poza Jedi by go nie wytropił. Miecz świetlny u jego boku oraz wyraźna sygnatura w Mocy mówiły mu o tym aż nazbyt dobitnie. Wszystko piękne i logiczne. Poza jednym drobnym szczegółem.
Jaden Korr był pewien, że stojący przed nim mężczyzna nie jest rycerzem Jedi.
Nieznajomy, widząc jego zmieszanie, uśmiechnął się i usiadł na leżącej dwa kroki od niego zniszczonej kolumnie. Mężczyzna na chwilę odwrócił wzrok od Mrocznego Jedi, i zaczął wpatrywać się w leżące u stóp wzgórza ruiny miasta.
- Myth Drannor - przemówił mężczyzna, silnym, dźwięcznym głosem. - Miasto Umarłych. Przypuszczam, że nie znasz jego historii? - Nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony Jadena, nieznajomy kontynuował. - Było to podobno kiedyś piękne, tętniące życiem miasto, setki lat temu. W miejscu, w którym się znajdujemy - obcy klepnął ręką w kolumnę - znajdowała się tak zwana Cytadela Strażnika. - Nieznajomy zawiesił na chwilę głos, po czym zaczął mówić dalej. - Strażnik był prawdopodobnie lokalną wersją rycerza Jedi, tyle że jednocześnie pełnił także niejako funkcję burmistrza. Z tego, co przekazała nam historia, przez całe pokolenia Strażnicy strzegli spokoju Myth Drannor. O ile się nie mylę, w całej historii było czterdziestu jeden Strażników. Oczywiście, jednocześnie mógł być tylko jeden Strażnik, który rzecz jasna miał swego ucznia, którego szkolił i który po nim przejmował ta zaszczytną funkcję - zamilkł na chwilę. - Aż dziw bierze, że przez te setki lat zawsze znajdowano na tej planecie osobę czułą na Moc. Ciekawa zagadka. Ale wybacz mi, proszę, dygresję - ostatniemu zdaniu towarzyszył lekki uśmiech. Jaden miał nieodpartą ochotę zetrzeć ten uśmiech z twarzy obcego, ale jednocześnie jakby... bał się odezwać. Bał się przerwać nieznajomemu, jakby czuł przed nim strach od chwili, gdy go zobaczył. Dopiero uświadomienie sobie tego faktu naprawdę przeraziło Jadena. Mężczyzna tymczasem wznowił swoją opowieść.
- Jak to często w życiu bywa, i jak musiało się stać prędzej czy później, pewien uczeń pokłócił się ze swym mistrzem. Pokłócił się to chyba jednak zbyt delikatnie słowo, zważywszy na późniejsze wydarzenia, ale nie uprzedzajmy faktów. Nie wiadomo o co poszło - czy o poglądy, czy o jakąś bardziej osobistą urazę, czy też o to, że uczeń chciał szybciej niż planowano zostać Strażnikiem. W każdym razie mentor wygnał naszego młodego przyjaciela - tym dwóm słowom towarzyszyło rozbawione spojrzenie w stronę Jadena - z miasta, i mając sprawę za zakończoną, nakazał rozpoczęcie poszukiwania kolejnego kandydata na swego następcę. Niestety dla Strażnika, jego dawny uczeń nie chciał pozostać banitą. Jako że był to młodzian ponoć o wspanialej posturze i ujmującym dla tłumu sposobie bycia, zebrał swoich zwolenników i przypuścił szturm na miasto. - Mężczyzna ponownie zamilkł na chwilę. - Jak się oczywiście domyślasz, doszło do straszliwej bitwy. W końcu jednak nasz młody, ambitny uczeń - kolejne rozbawione spojrzenie - pokonał Strażnika i jego siły. Strażnik jednak po raz kolejny dowiódł, że chęć zemsty jest często dużo większa niż poczucie obowiązku. Jak już mówiłem, rolą Strażników Myth Drannor zawsze była ochrona tegoż niegdyś pięknego i tętniącego życiem miasta. Jednak ostatni ze Strażników zaniedbał obowiązku, któremu poświęcił całe swoje życie. Jak chce legenda, nasz lokalny Jedi, padając na ziemię, przebity, żeby było dramatyczniej - nieznajomy uśmiechnął się, ale tylko na chwilę - przez swego ucznia, wezwał całą Moc jaką posiadał. I uwolnił ją.
Mężczyzna wstał, i podszedł parę metrów bliżej wzniesienia, odwracając się plecami do Jadena.
- Nikt tak naprawdę nie wie do końca co się stało, bo nikt nie przeżył. Dlatego powstały legendy. A więc według legendy Strażnik uwolnił swą Moc... i jak się domyślam, całą potęgę tego miejsca, bo to miejsce było kiedyś ponoć istną fontanną Mocy. Ta uwolniona potęga spowodowała... jakby to określić... wybuch? A może raczej określenie ,,erupcja energii” byłoby właściwsze. W każdym razie ta ,,erupcja energii”, pozbawiła życia jego ucznia... ale i całe miasto, wraz ze wszystkimi mieszkańcami. Ponad pół miliona istnień zginęło w ciągu sekundy. - Chwila ciszy. - Te ruiny to jedyne, co pozostało po uwolnieniu potęgi przez Strażnika. Tylko to i nic więcej.
Mężczyzna ponownie zamilkł, tym razem na dłuższą chwilę. Jaden patrząc na niego, miał wrażenie, że spoglądał na miasto z jakimś... smutkiem. Oczywiście było to tylko wrażenie, albowiem jego ,,towarzysz” ciągle był odwrócony do niego plecami. Korr po dłuższej chwili, gdy cisza zaczęła się przedłużać, zamierzał coś powiedzieć, jednak gdy otwierał usta, nieznajomy przemówił ponownie.
- Od tamtego czasu nikt nie zamieszkał w tym mieście. Pozostali mieszkańcy planety omijali tę ziemie szerokim łukiem, a nazwa tego miasta zyskała nowe znaczenie. Od chwili starcia mistrza i ucznia, dawna nazwa miasta, Myth Drannor stała się synonimem zwrotu ,,Miasto Umarłych”. I tak też ta nazwa przeniknęła do języka potocznego praktycznie wszystkich istot cywilizowanej galaktyki.
Mężczyzna w czarnym mundurze odwrócił się do Jadena. Korr przyjrzał się dokładniej rysom jego twarzy. Mroczny Jedi uświadomił sobie, że stoi naprzeciw człowieka z wrodzonym autorytetem i odczuwalną siłą... nie fizyczną, ale... mentalną. Był niewątpliwie przystojny i wyglądał, jakby miał około czterdziestu lat. I te oczy...
Młody mężczyzna spojrzał w nie... i zobaczył dzikość i gwałtowność, ukryte pod maską opanowania. Spuścił niemal natychmiast wzrok. Był świadom, że stoi przed nim człowiek, którego woli nic nie złamie. Człowiek, który nie zawaha się zniszczyć fundamentów wszechświata, jeśli uzna to za konieczne. Mroczny Jedi wiedział że już nigdy więcej nie spojrzy w oczy nieznajomego. Że już nigdy nie chce w nie spoglądać. Albowiem już ujrzał w nich swoje przeznaczenie.
Jaden Korr spojrzał w oczy śmierci.
- Czy ty jesteś Strażnikiem? - dopiero po wypowiedzeniu tych słów Jaden uświadomił sobie, że wymówił je drżącym głosem. Stojący naprzeciw niego mężczyzna spojrzał jeszcze raz na Myth Drannor, leżące jakby u jego stóp.
- Strażnikiem? - Nieznajomy jakby zawahał się na chwilę. - Strażnikiem... Tak, chyba można tak powiedzieć. Ale nie Strażnikiem tego miejsca - ostatniemu zdaniu towarzyszył gest w stronę miasta. - Można powiedzieć, że jestem... Strażnikiem Galaktyki.
- Skromnością to ty nie grzeszysz - odpowiedział Jaden, zadowolony z tego, że w końcu odzyskał panowanie nad swoim głosem. Nie mógł zaśmiać się jednak ze słów rozmówcy. Po prostu nie mógł.
Ku jego wielkiemu zdumieniu ,,Strażnik” uśmiechnął się do niego prawie przyjaźnie.
- Masz rację, skromność nigdy nie była moją mocną stroną, ale pracuję nad tym - uśmiech znikł z jego twarzy, gdy mężczyzna podszedł dwa kroki w stronę Korra. - Czy wiesz, czemu cię tu sprowadziłem?
- To nie ty mnie tu sprowadziłeś, lecz Moc! - odpowiedział Jaden najhardszym tonem głosu, na jaki było go w tej chwili stać.
- Wezwała cię tu Moc, ta sama Moc, która jest na moich usługach. Możesz mi wierzyć lub nie, ale taka jest prawda. Wiedz jednak, że wezwałem cię tutaj, właśnie tutaj, na tę planetę, do tego miasta, aby opowiedzieć ci jego historię. Abyś tutaj miał szansę zrozumienia, jaki straszliwy błąd popełniłeś.
- A więc zamierzasz mi tutaj moralizować, jak to kolejny biedny Jedi przeszedł na Ciemną Stronę, zdradził swego mistrza i...
- Milczeć - powiedział nieznajomy tonem, który przeraził Korra jak mało która rzecz w Galaktyce. - Ty arogancki szczeniaku. Myślisz, że naprawdę obchodzi mnie twój konflikt z Katarnem? Myślisz, że o tym właśnie mówię? Sądzisz, że chcę ciebie nawrócić na drogę Jedi? - Mężczyzna parsknął gorzkim śmiechem. - Nie, mój ty rycerzyku. To nie chodzi o twoją zdradę, ale o potęgę, którą od lat trzymasz przy sobie.
- A więc o to ci chodzi, o Berło Ragnosa? - Mroczny Jedi spojrzał na potężny artefakt, ciągle oparty o ruiny muru, po czym przeniósł wściekły wzrok w stronę przybysza. Nie spojrzał jednak w jego oczy. - Chcesz mi je odebrać dla własnych celów, tak? I myślisz, że ja ci na to poz....
- Jesteś równie arogancki, co głupi - przerwał mu spokojnie nieznajomy. - Tak, chce ci odebrać Berło, Jadenie. Ale nie dla jego potęgi. Chce je zniszczyć.
- Co? Zniszczyć coś tak potęż...
- Faktycznie, Katarn zawiódł jako twój nauczyciel. - Tym razem głos ,,Strażnika” ociekał pogardą. - Wyszkolił najprawdziwszego idiotę. Nie pamiętasz, co ci mówiłem o Myth Drannor? O Strażniku? O swej potędze, której użył, by dla zwykłej zemsty zniszczyć całe miasto, miasto, którego przysiągł bronić, którego przed nim broniły dziesiątki pokoleń jego poprzedników? Berło Ragnosa posiada w sobie wielką siłę. I stanowi zagrożenie dla Galaktyki samym swym istnieniem. Dlatego musi zostać zniszczone.
- I myślisz, że ci na to pozwolę? - warknął Korr, zapalając miecz świetlny. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w jego ręce. Tak naprawdę to nie wiedział także, dlaczego nie ucieka przed obcym mężczyzną, o którym mógł powiedzieć tylko jedno - to, że śmiertelnie się go bał. Ale to ta świadomość dała mu w jakiś przedziwny sposób odwagę, aby uruchomić świetlne ostrze. Oraz pewność, że przed tym przeciwnikiem nie ucieknie.
Nieznajomy przyglądał mu się przez chwilę, po czym westchnął ciężko.
- Jadenie, nie obchodzi mnie, czy mi na to pozwolisz czy też nie. I tak zniszczę ten artefakt. A ty i tak musisz zginąć. Nie dlatego, że dysponujesz jakąś wielką siłą. Po prostu dlatego, że jesteś zwykłym mordercą i rzeźnikiem. Zbrodniarzem. Takim jak Tremayne. I tak jak Tremayne zginiesz z mojej ręki.
Mężczyzna odpiął od swego pasa swój miecz świetlny i uaktywnił go. Czerwone ostrze wysunęło się z cichym trzaskiem.
- Nazywam się Connor Cear-Inaf. Dziś jestem twoim przeznaczeniem.
Gdy tylko Connor wypowiedział ostatnie słowa, Jaden rzucił się do ataku. Z furią, jakiej nigdy w sobie nie czuł, nawet walcząc z Katarnem. Trzymając swój miecz oburącz, zaczął z niesamowitą prędkością zadawać ciosy. Podświadomie czuł, że nigdy nie walczył z większą harmonią, że nigdy lepiej nie czuł swoich ruchów, że nigdy nie był szybszy.
Mroczny Jedi zadawał cios za ciosem. Czuł, że każde z tych uderzeń mogłoby zetrzeć w pył każdy budynek, każdą górę, każda planetę. Nieprawdopodobna precyzja ruchów pozwalała mu wyprowadzać zabójcze cięcia, pozwalała mu wykorzystać wszystkie techniki walki, jakich nauczył się od Kyle'a, jak i swych własnych, które stworzył dopiero po przejściu na Ciemną Stronę. Zalewał przeciwnika gradem cięć i pchnięć swego miecza świetlnego, gradem ciosów nogą, nawet próbował odepchnąć przeciwnika za pomocą Mocy.
Wszystko to okazało się nieskuteczne.
Wyglądało na to, że Connor, trzymając rękojeść swego miecza świetlnego jedną ręką, bez większych problemów odbija i paruje nawet najbardziej wyszukane ciosy swego przeciwnika i nie daje się zwieść żadnym, wyrafinowanym czy też brutalnym, kombinacjom szermierczym. Nie wyglądał nawet na specjalnie zmęczonego. Jego twarz wyrażała chłodną determinację, a nie wściekłość, jak u Jadena. Mrocznemu Jedi zdawało się mimo wszystko, iż z upływem czasu zyskuje przewagę, że jego ciosy coraz bardziej osłabiają siłę Cear-Inafa, że jego przeciwnik ledwo blokuje jego cięcia. Nie zauważył, ogarnięty furią, wściekłością i szansą przeżycia, iż jego przeciwnik dotychczas tylko się bronił.
Connor po raz pierwszy zaatakował.
Nie była to żadna wymyślna technika, wymyślona przez jakiegoś wielkiego fechtmistrza. Nie był to też żaden specjalny fortel, mający zmylić przeciwnika. Była to po prostu kombinacja chłodnego rozumowania, szybkości i siły.
Trzy części składowe, trzy ruchy miecza świetlnego.
Zwyczajne odbicie ciosu przeciwnika. Zwyczajne przejście do kontrataku jednym płynnym ruchem. Zwyczajne cięcie. I wszystko to w ciągu niecałej sekundy.
W ciągu niecałej sekundy Jaden zrozumiał że przegrał. W ciągu niecałej sekundy zrozumiał, że nigdy tej walki nie mógł wygrać. W ciągu niecałej sekundy stracił obie dłonie.
W ciągu dwóch sekund padł na kolana.
Spojrzał niewidzącym wzrokiem na swe odcięte dłonie, leżące nieopodal niego. Dłonie, które ciągle ,,trzymały” jego miecz świetlny. Następnie przeniósł spojrzenie na swego przeciwnika. Na swego kata.
Connor nawet nie patrzył w stronę pokonanego. Jego wzrok utkwił na nieruchomo opartym o szczątki muru artefakcie Sithów. Zamknął oczy i wyciągnął dłoń w stronę Berła. Korr, mimo bólu, poczuł potężne zawirowanie Mocy. A następnie usłyszał - nie, raczej poczuł, krzyk. Wiedział, że to nie on krzyczał. Jeszcze raz przyjrzał się Cear-Inafowi i przekonał się, że to także nie on. Krzyk ciągle jednak wzbierał na sile. Krzyk przepełniony tak straszliwą nienawiścią, desperacją i goryczą klęski, który dla Korra przemienił się niemal w fizyczny ból, znacznie większy niż czuł po odcięciu dłoni. Z nagłym błyskiem zrozumienia przeniósł swój wzrok na Berło Ragnosa i w jednej chwili zrozumiał.
To sam Czarny Lord Sithów, a raczej jego duchowa esencja zawarta w tym artefakcie, wydawała ten przeraźliwy krzyk. Kolejne szybkie skierowanie wzroku na Connora pozwoliło Jadenowi zobaczyć na jego twarzy wielkie skupienie, i zgięcie palców wysuniętej dłoni. Krzyk, o ile to możliwe, jeszcze bardziej przybrał na sile. Mroczny Jedi jeszcze raz obrócił głowę w kierunku Berła, tylko po to, aby zobaczyć jego koniec.
Berło Ragnosa rozpadło się na miliony kawałków. Tak po prostu.
A cała uwięziona w nim energia Mocy była wolna... i Jaden poczuł, że wracała w miejsca, skąd ją pobrano. O dziwo, świadomość tego sprawiła Mrocznemu Jedi ulgę.
Connor stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, z dłonią wyciągniętą w tej samej pozycji co poprzednio. Po długiej chwili cofnął ją jednak i spojrzał na swego przeciwnika. Zdał sobie sprawę, że młody mężczyzna już wie, że nadszedł ten moment. Moment czwartego elementu składowego, czwartego ruchu miecza świetlnego.
Czas coup de grace.
Jaden przyglądał się czerwonemu ostrzu miecza świetlnego, które ponownie rozświetliło noc, ze spokojną rezygnacją. Wiedział doskonale, co ma teraz nastąpić, i wiedział, że nic tego nie powstrzyma. Zadarł głowę, aby chociaż teraz spojrzeć w oczy potężnego przeciwnika, lecz zamiast niego ujrzał świetlistą sylwetkę ducha z przeszłości.
Rosh...
Uświadomił sobie, że jego dawna ofiara uśmiecha się do niego i wskazuje na coś znajdującego się za jego plecami. Drogę. Rosh Penin ofiarowywał mu drogę wybaczenia, pogodzenia się z Jedi, drogę ku prawdziwej jasności. Wystarczyło tylko podążyć za duchem jego towarzysza z czasów Akademii, aby wszystko zostało mu wybaczone. I faktycznie, ten, który niegdyś był uczniem Kyle'a Katarna, chciał podążyć za Roshem, udać się wraz z nim w tą ostatnią podróż. Chciał, aby mu wybaczono. Ale tylko przez ułamek sekundy.
Mężczyzna odrzucił proponowane mu przez zjawę odkupienie. Skoro już miał zginać, niech do jasnej cholery zginie jako osoba, którą się naprawdę stał. Niech zginie ze świadomością tego, kto za jego śmierć tak naprawdę odpowiada. Otworzył usta, i wykrzyczał te imię. Zarówno dla siebie, jak i dla Rosha, jak i dla głównego winowajcy. W umyśle Mrocznego Jedi to imię wykrzyczane zostało z taką nienawiścią, jakby samo to miało doprowadzić tą osobę do śmierci. Nie uświadamiał sobie jednak, że zamiast krzyku, jego usta wychrypiały przeklęte przez niego imię.
- Katarn...
Gdy Jaden Korr ponownie otworzył oczy, Rosha Penina już nie było. Widział przed sobą tylko Connora Cear-Inafa, Strażnika. Skulił głowę i czekał na cios.
Śmierć okazała się dla niego łaskawa. Nawet jej nie poczuł.
Miliony lat świetlnych od planety, na której znajduje się Myth Drannor, pewien mężczyzna skulił się nagle jakby ktoś go potężnie uderzył. Łapiąc ciężko powietrze, mężczyzna wyprostował się i oparł się ręką o ścianę. Cały czas miał zamknięte oczy. Gdy je otworzył, popłynęły z nich łzy.
- Jaden nie żyje - powiedział cichym głosem, z którego wyraźnie przebijał się przeszywający ból.
Kyle Katarn potrząsnął głową, otarł łzy i ruszył dalej. Wyruszył w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby oddać hołd zmarłemu. Przyjacielowi i przeciwnikowi zarazem, ale przede wszystkim - uczniowi.
Connor zgasił swój miecz świetlny i odwrócił swój wzrok od pozbawionego głowy ciała. Jego misja tutaj dobiegła końca. Berło Ragnosa zostało zniszczone, a Mroczny Jedi nie żył. Mroczny Jedi, pomyślał Connor z ironią. Ale czyż jego też nie zwali Mrocznym Jedi? Connor uśmiechnął się. To było tak dawno temu... a on się zmienił. I sądził, iż chociaż częściowo zrozumiał prawdziwą naturę Mocy. Oraz swoje miejsce w Galaktyce. Swoje i Imperium.
Connor Cear-Inaf przypiął swój miecz świetlny do pasa, i ruszył w drogę. Przystanął jednak na chwilę i spojrzał w górę, na skryte ponurą aurą nocy niebo. Niebo, na którym widać było dziesiątki tysięcy nieruchomych gwiazd...
Galaktyka czekała.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,69 Liczba: 29 |
|
Gunfan2006-12-22 00:23:42
Dobre, 7/10. Zacznę od minusów: stylistyka, powtórzenia, literówki - mnie to razi, bo ktoś, kto publikuje cokolwiek i pokazuje to ludziom, powinien się wystrzegać błedów tego typu. Dalej: Jaden jest niekonsekwentny psychologicznie, najpierw mega-paker, a przy Connorze znienacka zaczyna dygać pałę... Nie kupuję tego. Poza tym skombinuj sobie generator imion i nazw, jak masz z tym problemy, a nie zgapiaj zewsząd :P Hmm... Historia jest prosta jak drut, leci od punktu A do punktu B, ale przy tej objętości to zrozumiałe, więc się nie czepię.
Zgadzam się, że czegoś brakuje w opisie miasta, przez co klimat tego wszystkiego jest jakiś nieokreślony.
Plusy to przemyślenia Jadena, nawiązania do EU (oczywiście :)), ogólne poprowadzenie tego wszystkiego - całkiem sprawne. Ogólnie podoba mi się, żeby nie było... Ale na kolana nie rzuca :D Popracuj nad stylem, skomplikuj go trochę, pokombinuj z narracją. I pisz dalej, szmato :P
PS. Jakie coup de grace? W SW nie ma francuskiego! :D:D:D
Krogulec2006-12-03 23:17:05
Opowiadanie jest dobre, jak na mój gust pod względem techicznym, gorzej z fabułą, jest przewidywalna i...po prostu...nie pasuje do wydarzeń...mamy opowieśćo jadenie...a on ginie jak głupek, zabity przez nagle objawionego super mega macgyvera...może przesadzam, moze tak miało być ale...zabileś mojego ulubieńca jedane ;(....porządna siódema.
Misiek2006-12-01 23:47:57
Dobra, no to teraz ja.
Podoba mi się sposób narracji; bardzo związany z Jadenem i prowadzony niejako z jego perspektywy, toteż zaruzty, jakoby Korr był stylizowany na megamrocznego, w zasadzie nie znajdują uzasadnienia w moich oczach. Co do Connora, to kiedyś o tym gadaliśmy i też w sumie bez zastrzeżeń. Chociaż sama fabuła jest gdzieś tam przewidywalna, to sprawnie poprowadzona, z bardzo dobrym uwzględnieniem psychologii postaci. Szczególnie ostatnie słowo Korra spełniło swoje zadanie punktu kulminacyjnego. Dynamika jest tam, gdize powinna być, i w ogóle wszystko jest tam, gdzie jego miejsce...
Ale. Dałem 8, a nie 10, i są ku temu podstawy. W zasadzie należałoby się 8,5, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że to jest bardziej 8,49 niż 8,51... więc jest 8. A dlaczego? Otóż dlatego, że:
- błędy stylistyczne, powtórzenia, literówki i te pierdoły. Niby niewiele, ale "miecz świetlny" powtarza się dwa razy pod rząd itp.
- berło Ragnosa, które zawierało jego ducha. Ten dch by tak sobie spokojnie nie siedział po mojemu, gdyby ktoś taki, jak Korr, go dzierżył przez dłuższy czas. Duchy ciemnej strony lubią brykać... zresztą on ewidentnie siedział w grobowcu, nie w berle.
- w tym wszystkim Katarn wychodzi na megacieniasa, skoro inny cienias go wodzi za nos. A jak wiemy, Katarn z megacieniasem nie miał wiele wspólnego...
To tyle z grubsza. Może i powinno być więcej, ale jesteś mi wciąż winny pisemną reckę ŚT, więc nie wyobrażaj sobie ;-P
8/10
Carno2006-11-27 12:39:31
Daimon Frey to imię faktycznie zaczerpnięte z ,,Siewcy Waitru" Majki Kossakowskiej ;) Ale nazwisko Connora jest zaczerpnięte z innej serii :)
Watin162006-11-26 23:07:52
hmmm wyadje mi sie ze te imiona były wzięte z jakiś ksiązek chyba Lidi Kossakowskiej co??:D:P ale opowiadanie bomba ;] dycha:D
Vader2062006-11-26 22:54:01
Gratuluje...Bardzo dobre opowiadanie.
Taraissu2006-11-26 17:22:06
Na recenzję najwyższy czas, bo obiecałam:)) w sumie nie pamiętam co Ci tam naskrobałam na gg, więc może się powtórzę:)
Jak już chyba zauważyłeś:P ja biorę do wszystkiego duży rozbieg i nie lubię kiedy okazuje się, że niepotrzebnie go brałam. Tym razem było warto, bo historia mnie wciągnęła. Do meritum: Nawiązania do EU nie są zbyt nachalne, wszystko trzyma się kupy i ma ciekawą, przyjemną formę. Czyta się miło i bez wysiłku. Od pierwszych zdań jednak domyśliłam się<to dla empiryków> albo wyczułam<dla metafizycznych> co się święci:P Twój Jaden wydaje mi się trochę za bardzo ukierunkowany. Przydałoby mu się odrobinę szarości.. Ponieważ wrażliwość stylistyczną utraciłam jakiś czas temu,do stylistyki się nie przyczepię:) widać nie razi, podobnie jak język. Symbolika zrujnowanego miasta, które jest tłem do ostatecznego rozwiązania, nie jest specjalnie nowatorska, ale i wymowna na tyle,że rzeczywiście dodaje uroku całej historii a nawet sprawia,że staje się ona ciekawsza. W sumie warto by uplastycznić opis Myth Drannor. Nie wiem co konkretnie, ale coś nieuchwytnego mi zgrzytnęło w tej historii..może zbyt mała dawka emocji??
To tyle jeśli mam się przyczepić do czegoś:P W każdym razie opowiadanko warte przeczytania. Daję 8,5/10 bo za wysokie noty mogą przewrócić w głowie autorowi....pisz nieoszlifowany diamencie:*
Tajmon2006-11-24 17:30:58
Dobre opowiadanie
Lord Raven2006-11-20 17:55:40
Bardzo fajne opowiadanie. Mogło być lepiej. Kilka elementów zaczerpnięto pewnie z zemsty sithów. Oceniam na 9
Domator2006-11-18 11:02:23
Dobra, zebrałem się na przeczytanie i ocena 9 nie jest postawiona na wyrost, mimo że strzelona po omacku. Jedyne czego mi brakowało to rozwinięcia klimatu martwego miasta o którym mówił Shedao.
Cholera, o wiele bardziej niż na siłę robione Infinities podoba mi się taki pomysł na fabułę. Rzecz z gry, nie na siłę rozszerzana pięcioplanowa postać z filmu ale postać z gry. Ładnie to zrobiłeś.
Ricky Skywalker2006-11-18 00:32:44
Cóż, co mogło być powiedziane, już zostało ;) Ogólnie wartka narracja, ciekawa historia, dobry dialog, może trochę brakło jakichś silniejszych emocji. Ale jest jednym z lepszych opowiadań jakie ostatnio pojawiły się w tym dziale i też wrzucam 9 ;)
PS. I to nie dlatego nie masz 10 że u mnie kto inny zabił Tremayne'a :D
Jedi-Lord2006-11-17 17:45:52
Swietna robota!
Domator2006-11-17 16:56:31
Zrobiłem to co Vengar xD
Switch2006-11-17 15:15:15
Mnie brakowało trochę dramaturgii. Wszystko było jasne prawie na początku spotkania tych kolesi. "Mały biedny, mroczny jedik" vs. "Mega-Steven-Segal-Esencja Ciemności-Paker"
Dla mnie jedyny minus.
Darth_Simon2006-11-17 13:11:25
Dycha!
Lady Morte2006-11-17 12:36:43
Dałam dyszkę. Dlaczego? Bo mi się podobało i nie mam żadnych zastrzeżeń. Niekanoniczność mi wcale nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, wprowadza dodatkową nutke tajemniczości. I ten klimat rodem z JA - prawie czyłam się, jakbym z nów w to grała (na modzie by Carno :D) Poza tym sam pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Troszkę tam co prawda schematyczności (finalny duel), ale to przecież cały urok SW :D Zakończenie duelu przywodzi mi na myśl śmierć Dooku... Czy to było zamierzone? :)
Postacie ciekawe i wiarygodne. Zastanawiam się kim był Connor i jaką przeszłość ma za sobą? Co do Jadena - niezły z niego cynik :D Ogólnie opowiadanko bardzo fajne - pisz dalej, bo świetnie Ci idzie! :)
Vengar2006-11-17 09:39:05
Za długie żeby czytać. 9/10. xD
Hego Damask2006-11-17 09:35:08
Hmm.. Daimon Frey? Myth Drannor? Coś mi to mówi...
Ale dam 8, bo mi się podobało :)
Shedao Shai2006-11-16 23:21:12
Mi się "Strażnik" bardzo podobał, to jeden z lepszych kawałków z twórczości fanów jaki ostatnio czytałem (no oprócz "Śmierci Luke'a Skywalkera", ale to jest zupełnie inny styl). Jako że Ci Carno to recenzowałem na bieżąco, to ciężko mi teraz sklecić coś innowacyjnego, no ale się postaram. Na początku było najlepiej - sam klimat Myth Drannor, opuszczonego miasta, taki neo-industrial-westernowy... mioooodzio i tyle :D drażniło zaś robienie z Jadena tego ultrazłego, bo takich już Galaktyka miała co ni e miara - moze trochę szarości? No ale na to już za późno :P mówiłem ci żebyś mi dał się dorwać do korekty, no to masz :P jeśli kogoś do tej roboty zaprzęgłeś, to jedna rada: nie rób tego blędu więcej, albo kup mu nowe okulary, bo stylistycznie i interpunkcyjnie cienko oj cienko (i kto to mówi... taaa). Ale ok, ja tu narzekam, a w rozrachunku dałem Ci dziewięc - czyli już prawie-perfect. Czemu? A bo to good piece of shit mimo tych moich narzekań. Nie szpanujesz ile to nawiązań do EU potrafisz łupnąć, nie udowadniasz na siłę że potrafisz się dowolnie bawić stylem, tylko po prostu piszesz - czasem zwięźle, czasem nie, ale najczęściej ciekawie. Connor mnie przekonał, Myth też, Jaden mimo przepakowania też. Zresztą do tej pory wszystko co napisałeś mi się podobało, czyli trzymasz poziom (btw chcę kontynuację IRY buraku!!:P). No to chyba tyle - pisz dalej :) GOOD GAME!
Wedge2006-11-16 22:44:37
No fajne to było. Przede wszystkim ciekawy pomysł - wykorzystanie niekanonicznego, ale przecież istniejącego zakończenia Jedi Academy. Akcja wartka, pojawienie się Connora było intrygujące. Co do wykonania - trochę za dużo równoważników zdań, przydałyby się czasem dłuższe wypowiedzi, ale to nic złego :) Sama walka była do przewidzenia, może dlatego jest 8, a nie 10 :) Jaden dosyć wiarygodny jako postać, chociaż aż prosi się o więcej jego przemyśleń, wszak wszystko jest o nim i z jego punktu widzenia. Może np. jakieś retrospekcje? Ale na razie jest dobrze. Jeśli będzie druga część, przeczytam na pewno :)